Alain spojrzał na Bardaka, gdy z Hansem przenieśli zwłoki Armanda na brezent.
- Powiemy ludziom, żeby się nie szwendali po wsi po zmroku, ale delikatnie, żeby nie wzbudzać niepotrzebnej paniki. Nie wiemy jeszcze z czym mamy do czynienia, jednak dobrze będzie, jak ludzie będą uczuleni, że coś w okolicy grasuje. Wezmę kilku zaufanych chłopów, będziemy robić obchody wieczorem i rano. Wasza pomoc też by się z tym przydała - powiedział, patrząc po was.
- Na mnie możesz liczyć. I na moich towarzyszy również, prawda? - Pierre również omiótł was wzrokiem.
Na słowa Dietera, Hans skinął mu głową.
- Zwłoki obwiążemy, ale najbliższy kapłan to w klasztorze się znajdzie, a to kilka dni drogi stąd. Sami jakieś modły odprawimy, może Sigmar wysłucha. - We-we wny-wnykach nic juz nie-nie było, p-p-p-panie kra-kra-krasnoludzie - rzucił młody Leopold, odpowiadając na pytanie Bardaka.
- Wybaczcie chłopakowi, jąkałą jest od małego. Najważniejsze, że chociaż on wrócił z rana cały i zdrowy do domu. - Gascoigne poczochrał go energicznie po włosach i spojrzał na Viktorię. -
My zawiadomimy pobliskie gospodarstwa, wy się skupcie na kopalni Gimbrina. Tylko współpracując sprawimy, że wszyscy będą powiadomieni o czasie, bo nie wiadomo, co noc przyniesie. A teraz ruszajmy, bo czas nagli.
Razem z Hansem chwycił za prowizoryczne nosze i wszyscy zaczęliście schodzić ze zbocza, kierując się w stronę Frugelhofen, by zabrać wierzchowce i w ten sposób pokonać drogę do kopalni. Co jakiś czas zamienialiście się z Alainem i Bauerem, pozwalając im nieco odpocząć od znoszenia Armanda, a gdy w końcu po ponad godzinie marszu dotarliście na miejsce, nie zwlekając dosiedliście koni i kuców, ruszając na północ od wioski. Wyjeżdżając, słyszeliście tylko przeraźliwy, dojmujący krzyk Katriny, który rozniósł się echem po okolicy. Krzyk, który mogła wydać z siebie tylko matka, która właśnie straciła dziecko.
Ścieżka prowadząca do kopalni Gimbrina była w stosunkowo dobrym stanie, dlatego podróż w siodłach wierzchowców zajęła wam niespełna dwie godziny, podczas których nie wydarzyło się nic szczególnego. Docierając na miejsce, już z daleka widać było ogromną hałdę przerobionego kamienia i sporej wielkości rurociąg, którym płynęła woda. W zboczu góry zionęła czernią ogromna, wyciosana dziura będąca najpewniej wejściem do kopalni. Przy niewielkim strumieniu spływającym do dolinki znajdowały się drewniane domki mieszkalne (jeden z nich był zdecydowanie większy), a nieopodal wejścia zagroda, w której obecnie pasły się trzy muły. Okolica zdawała się być zupełnie spokojna i opuszczona.
Pozornie. Najpewniej widząc, że nadjeżdżacie, z jednego z domków wyskoczył krępy krasnolud w skórzni o długiej, złocistej brodzie, dzierżąc w dłoni wielki kawał jakiejś wędliny. Stanął pośrodku drogi i zaczął machać pętem kiełbasy.
- Stać, do kurwy nędzy! Kto wy i po co żeśta tu przyjechali?! - Warknął gardłowo.
Gdy wyjaśniliście cel swojej wizyty, zostaliście zabrani do największego domu na polanie, który okazał się być świetlicą, w której krasnoludy spędzały wolny czas. Wnętrze umeblowane było skromnie - kilka długich stołów z ławami, dwie komody i kominek, w którym obecnie nie płonął nawet najmniejszy ogień. Salę zajmowało kilku krasnoludzkich górników, którzy widząc Bardaka, zabrali swoje talerze i przesiedli się w najdalszy kąt sali, obrzucając pobratymca ponurymi spojrzeniami.
Złotobrody nakazał wam czekać i sam opuścił świetlicę, wracają po dość długim czasie oczekiwania z dwoma starszymi krasnoludami.
Pierwszy z nich, wysoki nawet jak na khazada i potężnie zbudowany, wyglądał bardziej na wojownika, niż górnika,
drugi, łysy i wyraźnie starszy, trzymał się za jego plecami.
- Nazywam się Gimbrin Fergunson, a to jest nasz mędrzec Borgor Bardinson. Zhańbiony nie będzie przy naszej rozmowie - mruknął poznaczony bliznami krasnolud, patrząc ponuro na Bardaka. Palcem pokazał mu drzwi.
- Słyszysz, Zabójco? Wypierdalaj stąd! - Krzyknął szorstko stojący przy wejściu Złotobrody. -
Nikt cię tutaj nie chce, kurwo do jebania! - Wykurwiaj, lachociągu! - Usłyszeliście od stołu zajmowanego przez innych górników.
- Ty jebany tchórzu! - Zakrzyknął inny. -
Twoją matkę jebała banda goblinów! - Splunął na deski.
Co wydało się dziwne zwłaszcza ludzkim przedstawicielom drużyny, Gimbrin nawet nie zareagował na zachowanie swoich pobratymców, trzymając wyciągniętą rękę i palec wciąż wbity w drzwi.
- Czego chcecie ode mnie i moich braci? - Zapytał w końcu. -
Odpowiem wam, jak tylko Zhańbiony opuści to miejsce.