Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2018, 01:47   #185
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i wujek i niemiłe poranki i niedobre i niefajne

Poranek był niedobry i bardzo się Angie nie podobał. Szczególnie te kujące przy każdym ruchu głową jeżyki, które się tam zalęgły i dawały o sobie znać kłuciem i bolesnymi dźgnięciami za każdym razem, kiedy blondynka wykonała jakiś bardziej złożony manewr karkiem. Na przykład nim ruszyła lekko. Do tego chciało się jej pić, w buzi miała sucho jakby znowu brakowało jej wody, a źródełko w starym domu wyschło.

I te hałasy!

Teraz były chyba parę razy głośniejsze i bardzo Angeli przeszkadzały, dokładając kolejne bolesne kujki w głowie.
- Dzień boli wujku - wymiauczała siadając przy stole. Z panią mamą Jacka i Jamesa też się przywitała, a potem przyssała się do picia ze stołu. Nie wiedziała co to było i chyba należało do wujka, ale teraz nie myślała że to nieładnie i nie wypada.

Za to odgłosy tłukowania rzeczy i krzyków jeszcze bardziej popsuły blondynce i tak niemiły humor. I niby mała ludzia miała tam wrócić?
- Mówiłam im wczoraj. Nie posłuchali - nastolatka warknęła mało przyjemnie i nie patrząc na opiekuna, ani na panią mamę, podtoczyła do przodu kierując się nie na piętro żeby budzić małe ludzie, ale do wyjścia i domu pani mamy i taty Jane. Karabin oczywiście zgarnęła ze sobą, bo co to za rozmowa bez karabinu?

- Poczekaj Angie. Też pójdę. - wujek zatrzymał słowem swoją podopieczną i poszedł gdzieś w głąb domu. Ale niedaleko bo z kuchni nastolatka widziała jak podszedł do sofy w saloonie w jakim pewnie spał w nocy. I zabrał swoją kaburę z pistoletem karabinu jednak nie brał. - Zostaw ten karabin Angie. Idziemy porozmawiać. - do nastolatki doszedł napominający głos opiekuna. Gospodyni nie odzywała się. Na razie krzyknęła do chłopców by wstawali ale tak póki co nie było widać ani słychać żadnego efektu.

Jak to miała zostawić karabin? To niby czym miała rozmawiać jak znowu ludzie nie będą chcieli jej słuchać i zaczną robić coś niemiłego, albo jeszcze zrobią wujkowi krzywdę?!
Przecież nie mogła pozwolić żeby go potłukowali, robiąc nowe rany.
- Poradzę sobie - wyburczała, ale zatrzymała się w miejscu jak wujek kazał. Karabinu jednak nie zdjęła. Obróciła się przez ramię, przyglądając się jak opiekun zbiera rzeczy i bardzo ostrożnie pokręciła głową żeby nie budzić bolących jeżyków - Wiem że idziemy porozmawiać, ae on też idzie z nami. Bo ty też idziesz, a ja muszę cię bezpieczyć. Jest rano, ludzie tutaj poszli spać. Nie wiemy ilu obudziło się wściekniętych. Może ktoś przyjść, albo nas złapać po drodze. Albo jak znowu przyjdą Piesy. Minęło… za dużo czasu.

- Angie. Idziemy do sąsiadów, do tych Brandonów a nie na koniec świata.
- powiedział wujek wyłaniając się z salonu i zapinając kaburę na udzie. Trochę dziwnie wyglądała na tych pożyczonych szortach ale jednak nadal pełniła swoją funkcje tak samo jak opięta na wciąż rozwieszonych na sznurku spodniach. - No dobrze, weź go ale nie zdejmuj z pleców. Serio da się gadać do ludzi nie trzymając ich na muszce. - wujek westchnął i dodał na koniec z łagodnym uśmiechem. A potem znowu weszli w ten parujący wodą tropik.

Do domu Brandonów nie było tak daleko. Trzeba było wyjść na chodnik, przejść kawałek wzdłuż płotu i wejść przed front sąsiedniego domu by dojść do werandy, schodów na nią i wreszcie znowu wyjść z tej cholernej wody. Im bliżej byli domu tym odgłosy z wnętrza domu były bardziej czytelne. Coraz bardziej przypominało to jakąś szarpaninę. Wujek zmarszczył brwi ale zastukał mocno i zdecydowanie w drzwi domu. Gdy nic się nie zmieniło uderzył kilka razy pięścią w drzwi.
- To ja, Zordon, z Pazurów! Otwórzcie bo sami wejdziemy! - krzyknął zdecydowanie i zabrzmiało to już dość groźnie. - Zdejmij karabin Angie. - dodał ciszej a sam odpiął kaburę i wyciągnął swój pistolet. Z wnętrza dalej jednak dochodziły odgłosy tej awantury i szarpaniny w ogóle nie zwracając uwagi na dwójkę ludzi przed drzwiami wejściowymi.
- Wchodzimy. - powiedział wujek i nabrał rozpędu uderzając swoją masą w drzwi. Te jęknęły ale nie puściły tak od razu. Wujek więc powtórzył manewr.

Nastolatka krzywiła się przy każdym głośniejszym hałasie, ale dzielnie trzymała fason. Karabin wylądował w jej rękach. Odbezpieczyła go próbując sobie przypomnieć ile pestek zostało w magu. Nie był pełny, ale… miała nadzieję że wystarczy, jeśli coś pójdzie źle.
- Trzymaj się za mną. Co się nie stanie nie daj nikomu do siebie podejść. Obronię cię - powiedziała poważnie, czując jak znowu zasycha jej w ustach - Będzie ich za dużo to wracaj do domu małych ludziów. Weź karabin i bezpiecz młode. Ja ich zatrzymam.

- Razem. Siedzimy w tym razem. Mamy deal. Razem. Nikt nikogo nie zostawia.
- odsapnął wujek między kolejnymi zderzeniami z opornymi drzwiami. Nieźle się już zasapał ale wyglądało na to, że drzwi nie mogą zbyt długo stawiać oporu takiej fali uderzeń rozpędzonej masy. I w końcu puściły. Pazur wpadł z rozpędu razem z nimi do środka. Udało mu się jednak zachować równowagę więc ujął swój pistolet w obie dłonie i poczekał aż nastolatka do niego dołączy.

Wylądowali w krótkim korytarzyku gdzie były też schody na górę. Zaraz za nim było wejście gdzie wczoraj w kuchni był pan Ben. Tym razem odgłosy pochodziły z góry, z piętra. Wujek nie posłuchał tego co mu mówiła podopieczna i wpakował się na nie pierwszy. A były na tyle wąskie, że swobodnie z bronią mogła na nich operować tylko jedna osoba. Na górze był jeszcze krótszy korytarzyk prowadzący już pewnie do kolejnych drzwi i sypialni za nimi. Część była otwarta a część nie. Za tymi otwartymi widzieli państwo Brandonów. Na podłodze. Pan Brandon siedział na pani Brandon. Widzieli głównie jego plecy i tył głowy. No i nogi pani Brandon. A raczej próbował bo ta wierzgała mocno próbując się wyswobodzić z uścisku. Pan Brandon dusił ją jakimś kawałkiem chyba nogi od krzesła bo jakieś jego resztki leżało obok. Przyciskał tą nogę do szyi swojej żony próbując ją chyba udusić. Ona zaś próbowała wyrwać się z tego chwytu charcząc już desperacko.

Do nastolatki doszło że w całym ferworze wczorajszego dnia nie sprawdzili czy pani mama Jane została gryznięta, czy… kłótnia i tłukowanie rzeczy zmieniło się po prostu w robienie sobie krzywdy, ale szło to naprawić dość szybko.
- Wściekła się jak pan Ben?! - zapytała głośno, podchodząc bliżej i biorąc na cel głowę kobiety żeby potem nie musieć tracić czasu na mierzenie.

- Nie! Nie strzelaj! Co robisz?! - krzyknął z trudem pan Brandon bo już widocznie musiał być zmęczony tą szarpaniną. Twarz miał przeoraną paznokciami, rozszarpaną wargę a ubranie rozdarte. Pani Brandon też nie wyglądała dobrze. Policzek miał rozcięty jakby coś ją tam sieknęło z dużą siłą. Twarz była częściowo zasłonięta wzburzonymi włosami bo rzucała głową próbując się wyrwać z uchwytu męża. W ustach widać było głównie zęby i ślinę zmieszaną z krwią gdy w nie też musiało trafić jakieś uderzenie. Podobnie jak w nos który krwawił zmieniając się na twarzy kobiety w odpychającą maskę. Obrażenia i u obojga pasowały Angie jak najbardziej do zażartej walki przy pomocy domowych sprzętów jaką widocznie właśnie tu toczyli. Pan Brandon miał lepszą pozycję bo siedział na torsie pani Brandon i jeszcze dusił ją tym kawałkiem drewna. Ale pani Brandon się nie poddawała i desperacko próbowała wyzwolić się z tego chwytu ale przez ten kawałek drewna naciskający na krtań i szyję nawet jak chciała to pewnie nie była wstanie powiedzieć nic sensownego.

- Pytam czy warczy i atakuje i nic nie mówi i chce gryźć! - nastolatka też podniosła głos - Bo albo ona jest wścieknięta jak Ben wczoraj, albo pan jest zły i ją męczy. Bije kogoś bez broni. To wtedy utrupię pana, nie ją! - nie wydawała się chętna do dalszych dyskusji.

- Co?! Nie! Nie strzelaj! Pomóżcie mi! Trzeba ją związać! Albo poddusić… jeszcze trochę i padnie… - pan Brandon spojrzał rozkojarzonym wzrokiem na stojącą obok nastolatkę. Ale żona dawała mu wystarczająco dużo zajęcia absorbując go prawie całkowicie.

- Angie, nie strzelaj do niego. Mówi więc tego nie ma. - wujek też stanął z wycelowanym pistoletem w tą szarpiącą się dwójkę. Wodził po nich oczami szacując jak to wygląda.
- Na to nie ma lekarstwa. Ona jest niebezpieczna. Zagryzie pana, a potem Jane… pan się pożegna. Trzeba… ją uśpić. Zanim zrobi komuś krzywdę. - odwróciła się do wujka i popatrzyła prosząco. Chciało się jej płakać. Co powie małej ludzi jeżeli pociągnie teraz za spust? - Nie podchodź do niej wujku - poprosiła i wróciła wzrokiem do kotłującej pary.

- Nie! Co ty mówisz!? Na pewno jej przejdzie! Tylko musi się uspokoić! Niech się prześpi i odpocznie… - mężczyzna próbujący desperacko opanować wierzgającą równie desperacko kobietę zaprotestował rozpaczliwie przeciw takiemu rozwiązaniu jakie proponowała nastolatka. Wujek się też widocznie zmagał z podobnymi wątpliwościami jakie miała jego podopieczna.

- Spróbujmy. Może z Izzy w tym transporterze coś znajdziemy. - postanowił w końcu i ruszył ku nogom kobiety. Objął je unieruchamiając je w chwycie i przycisnął do podłogi swoim ciężarem. Pani Brandon od razu zaczęła mieć trudności z wyswabadzaniem się z uścisku gdy doszedł jej nowy przeciwnik.
- Angie! Tam jest jakiś pasek, weź go! - wujek wskazał oczami na jakąś otwartą szafę z ubraniami gdzie między innymi były jakieś paski. - I zwiąż jej nogi! - wskazał na wystające z jego uchwytu kostki pani Brandon. Teraz gdy trzymał i przygniatał do podłogi jej nogi związanie ich zrobiło się już bardziej realne. Mimo to trzymana przez dwóch mężczyzn kobieta wydawała się być zaskakująco silna i wytrzymała przez co obydwaj mieli trudności by ją utrzymać w poziomie.

Nastolatka posłuchała, mimo że wewnętrzny głos krzyczał w jej głowie alarmująco. Podbiegła do szafy, chwyciła pasek i wróciła tam gdzie wścieknięty problem.
- Pani doktur mówiła, że to niewywracalne. - burknęła mocując się z nogami co nie było łatwe - Że jak już się obudzą to koniec. Nie ma powrotu do normalnego. Ona się męczy… będzie się męczyć i niebezpieczyć. Uwolni się i co? Pogryzie małych ludziów… pogryzie Jane. Dziadek by to skończył - na koniec posłała opiekunowi niechętne spojrzenie - Tak będzie lepiej. Głupota. Robimy głupio.

- Spróbujmy. Może w tym transporterze jest coś. Co da radę to odwrócić. Izzy mówiła o tym co jest teraz, bez tego transportera. Następny. Teraz kolana.
- wujek ciężko stękał i sapał gdy zmagał się z dolną połową ciała mamy Jane. Przesunął się nieco w stronę jej właśnie związanych kostek by nastolatka mogła związać jej kolana. Pan Brandon nadal się zmagał z desperacko broniącą się kobietą jaką już we trójkę starali się opanować.

- Jeżeli pani doktur ciągle będzie chciała tam jechać - blondynka mruknęła ponuro, wiążąc wierzgające nogi w kolanach. Zrobiło się jej spokojniej, bo wujek odsunął się od kłapiących ust i rwących paznokciami rąk - Pewnie jest jej smutno. Będzie zła. Mieliśmy wrócić na te badania… ale było tak fajnie. Wczoraj, w tym domu z desek i z sianem. To było… chciałabym żeby tak jeszcze było.

- Mhm.
- wujek zgodził się ze słowami blondynki. Im pani Brandon była coraz bardziej związana tym łatwiej szła robota z wiązaniem reszty. Ale łatwiej nie znaczyło, że łatwo. Po skrępowaniu nóg trzeba było jakoś zająć się rękami mamy Jane. Wujek wstał z nóg kobiety i złapał za jeden jej nadgarstek. Przygniótł go do ziemi i przy takiej różnicy masy nawet pani Brandon ledwo mogła ruszyć ramieniem. Polecił Angie zrobić pętlę z kolejnego paska. A potem gdy było gotowe siadł na biodrach kobiety za plecami pana Brandona. Razem z Angie dali radę w końcu chwycić drugie ramię i związać je razem tak, że już przypominały to porządne węzły. Wreszcie mogli zejść ze związanej pani Brandon a ona uwolniona od ich ciężaru wierzgała po podłodze próbując uwolnić się z więzów. Wyglądało na to, że te paski długo nie wytrzymają. Pazur pokręcił głową.
- Angie. Zabierz pana Brandona na dół. Nie dotykaj go. Jest podrapany. - powiedział zdyszanym ale spokojnym głosem. Sam znowu wziął w dłonie swój pistolet patrząc na szarpiącą się w więzach mamę Jane. Paski wyraźnie zaczynały puszczać.

- Co?! Nie no co ty mówisz? Przecież mówiłeś, że coś macie! No co ty człowieku, nie wygłupiaj się! - pan Brandon wydawał się całkowicie zaskoczony tą nagłą zmianą u Pazura więc patrzył na niego z niedowierzaniem to szybko przenosił nierozumiejące spojrzenie na nastolatkę o blond włosach.

- Sznur… potrzebujemy sznura. Mocnego - Angela strzelała oczami od kobiety na podłodze do wujka. Ponownie złapała karabin - Znajdźcie sznura! Potem będziemy mówić! Jak ona ma zostać z głową to trzeba działać szybko! Idź wujku, idźcie obaj! Znajdźcie coś! Ja jej popilnuję, pospieszcie się! - głowa uciekła jej ku szafie, patrzyła też po podłodze. Skoro ugryzy przenosiły wściekliznę, trzeba było zatkać kobiecie buzię. Zkneblować.
- Job twoju… - jęknęła, schylając się po jeden z rozrzuconych pasków. Odrzuciła karabin, nie mógł jej przeszkadzać jak coś pójdzie nie tak.

Obydwaj mężczyźni wydawali się być zaskoczeni słowami nastolatki. Pan Brandon uczepił się jednak ich rozpaczliwie.
- Ona dobrze mówi! Mam! Mam sznur! W piwnicy! Przyniosę! Ale nie zabijajcie jej! Na miłość boską nie zabijajcie mi mojej Kate! - powiedział wyciągając rozpaczliwie i desperacko dłonie w proszącym geście. Patrzył teraz głównie na Pazura skoro jego podopieczna zdawała się chcieć jednak spróbować uratować szarpiącą się kobietę.

- To leć po niego! - krzyknął wujek który po momencie wątpliwości i wahania gdy podjął już decyzję to jak zwykle był zdecydowany i metodyczny. Gospodarz energicznie pokiwał głową i wybiegł z pokoju. Słyszeli jak zbiegał po schodach i tam jeszcze krzyczał do nich.

- Zaraz będę! Ale nie zabijajcie! Nie zabijajcie jej! - krzyczał już gdzieś z dołu i z parteru pewnie. Wujek zaś wrócił do jego żony znowu spadając na nią i przygniatając swoim cielskiem. Szarpanina od razu została znacznie ograniczona.

- Uważaj na jej zęby i ślinę Angie. Nie daj się im dotknąć. - powiedział gdy nastolatka wróciła do nich z kolejnym paskiem. Wujek ukląkł tak, że kolanami obejmował obydwie strony głowy gospodyni właściwie unieruchamiając ją w miejscu. Gdy Angie też przyklękła szarpnął za włosy pani Brandon zmuszając ją by uniosła nieco głowę by dało się pod spodem przeciągnąć pasek. Za to uwolnione od ciężaru nogi gospodyni rekompensowały znacznie przygniecioną górę ciała kobiety i trzaskały to szurały po podłodze.

- Trzeba będzie… musimy jej złamać nogę. - nastolatka dyszała z nerwów, zabierając się za kneblowanie. Wpierw musiała przecisnąć pasek pod głową, a potem go zacisnąć na kłapiących szczękach. Na szczęście mogła to zrobić klamrą z boku głowy, wystarczyło aby pani mama go zagryzła - Jak tej z łóżka. W kolanie. Będzie wolniej biegać jak się… no jeżeli się uwolni. I trzeba stąd zabrać małych ludziów i ich mamę. I Jane. Jane nie może tego widzieć.

- Tej w motelu niewiele zrobiło te kolano! -
wujek też był spięty gdy męczył się z utrzymaniem przy podłodze wierzgającej kobiety i jednocześnie musiał w dość niewygodnej pozycji trzymać kolanami jej głowę. - Trzeba ją zabrać! Jego też. Podrapała go. Mógł to złapać. - wujek inaczej widział sprawę.

- Zabrać?! Ale gdzie?! Tam gdzie mamy rzeczy i gdzie deska z alkoholem? - dziewczyna nie wydawała się zachwycona tym pomysłem. Pan szef lokalu pewnie też się nie ucieszy. - Jak mają tu piwnice to tu ich można zostawić. Powiedzieć pani Marii żeby dała kogoś do pilnowania… jak ich zabierzemy do nas to Roger ich zobaczy! Nie będzie chciał gadać z nami tylko posłucha Khaina i ich utrupi! Zostawimy tutaj, tylko zabierzemy małe ludzie! I ta od kolana nie wstała! Nie biegała! To już coś! Złamać nogę i zrobić… kołyska! Dziadek na to mówił kołyska! Jak się wiąże komuś ręce z nogami za plecami i kładzie go na brzuchu!

- Ah no tak. Roger.
- wujek wyglądał jakby nagle Angie przypomniała mu o czymś wybitnie mało przyjemnym. Kneblowanie pani Brandon już było prawie zakończone. Z dołu dobiegło ich trzaskanie drzwi i prędkie kroki gdy gospodarz biegiem wracał na górę. - Dobra, ja z nimi zostanę a ty leć do Gammana i powiedz co się stało. Zwłaszcza Izzy. No i nie mów nic Rogerowi bo faktycznie może tu wpaść i ich chcieć rozwalić i będzie jeszcze większy syf niż teraz jest. - wujek wreszcie znalazł rozwiązanie a pan Brandon wbiegł do pokoju z solidnie wyglądającym sznurem.

- Mam iść? - dziewczyna poderwała głowę, a minę miała mało rozumną - A...ale nie mogę. Nie mogę! Nikt nie zostaje, sam tak mówiłeś! Nie z tymi… tymi wściekniętymi! Mamy team! I deal! I nikt nikogo nie zostawia! - wykrzyczała i wyglądała jakby się miała zaraz rozpłakać. Pociągnęła nosem, kończąc mocować knebel na odpowiednim miejscu - Jeżeli będę daleko to jak cię obronię?!

- Wiąż jej nogi!
- krzyknął wujek do pana Brandona. Nie pilnowane nogi kobiety były już prawie rozwiązane bo paski były już mocno poluźnione. Pan Brandon więc rzucił się do nóg swojej żony i zaczął je obwiązywać sznurem sapiąc przy tym i męcząc się ale desperacja zdawała się dodawać mu sił. - Angie ktoś tu musi zostać, teraz a nie gdy ktoś przybiegnie! A Ktoś musi powiedzieć reszcie by dać znać co się tu dzieje! Ktoś od nas Angie! A z naszej dwójki lepiej byś była to ty! - sapał ciężko zmagając się z wierzgającą kobietą. Teraz gdy miała nałożony knebel usiadł znowu na jej torsie co pomagało mu zapanować nad jej wierzganiem.

- Ale ja nie chcę! Nie chcę cię zostawiać! A jak się uwolni i cię ugryzie?! Albo przyjdą inni wścieknięci?! Nie! Nie chcę! - blondynka wykrzyczała całą frustrację i niezgodę, no i strach. Tego też nie umiała się pozbyć. Zrobiło się jej mokro w oczach, gdy przekręciła się żeby pomóc przy krępowaniu nóg. Chwilę trawiła słowa wujka. Miał rację, ale tak trudno było się z nim zgodzić. W końcu jęknęła - Zabezpieczymy ją. Mocno. I weź radyjko, będę na jedynce. I nie daj się ugryźć, ani podrapać. Obiecaj że nic ci nie będzie. Wrócę. Tak szybko jak się da. Nie zostawię cię na długo… tylko bądź cały. Nic innego się nie liczy, nie chce nic innego. Tylko żebyś był cały i zdrowy i poczekał. Bo wrócę, obiecuję że wrócę. Szybko… i nie wyłączaj radyjka.

- Dobrze Angie. Nic się nie bój, nic mi nie będzie. Będę na 1-ce. -
wujek mocował się z panią Brandon ale razem z jej mężem osiągnęli postęp wiążąc jej na nowo nogi więc zdobywali coraz większą przewagę. Sznur zaś zdawał się spełniać swoje zadanie całkiem nieźle.

Parę ruchów liną, dwa nowe węzły i powolne unieruchomienie niebezpiecznego ludzia. Nastolatka spieszyła się, chcąc jak najprędzej iść i wrócić… tylko za chwilkę. Trzeba dobrze skrępować cel. Sprawdzić węzły, czy aby na pewno się nie rozwiążą. Nie mogły się rozwiązać, jeżeli wujek zostawał sam. Wstała dopiero kiedy lina trzymała mocno i istniała szansa, że wytrzyma te pół godziny. W dwie strony po wodzie czas się wydłużał, jeżeli szło się na piechotę, chociaż ona zamierzała biec - też ciężko.
Ale musiała i to szybko.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline