Walka z pijanymi krasnoludami skończyła się niemal tak samo szybko, jak się zaczęła. Chociaż upokorzeni khazadzi wcale nie wykazywali chęci do odpuszczenia, to jednak w obliczu przewagi ludzi, nieco się opanowali. Bywalcy gospody oczywiście stali po stronie awanturników i już po chwili poza wyzwiskami i obelgami, krasnoludy zaczęły brać cięgi od rozochoconego tłumu. Karczmarz starał się powstrzymać lincz, jednak robił to nieskutecznie. Na szczęście zjawiła się straż miejska i w obliczu strażników praworządności ludzie odstąpili zostawiając na środku karczmy obitych krasnoludów. Strażnicy szybko zebrali zeznania i paroma celnie wymierzonymi razami zaprowadzili spokój.
-
Dobrze ich poturbowaliście - odezwał się do bohaterów dowódca patrolu, młody i energiczny mężczyzna. -
I całe szczęście, że tylko tyle, bo za zabójstwo w Grissenwaldzie idzie się do Morra, nieważne kogo się zabije. A na dodatek wszczelibyście z nimi wojnę. Są nieznośni, zwłaszcza ostatnio...
-
Zróbcie coś z tym motłochem - ktoś krzyknął przerywając strażnikowi. -
Boicie się? A oni, sucze syny na wzgórzach ludzi mordują!
-
Wszystkich ich powywieszać! Na szubienice z brodaczami! - klienci gospody znów wszczęli raban. Strażnicy przezornie zasłonili krasnoludy i ustawili się przy wyjściu. Dowódca widząc co się święci, pożegnał się i patrol wyprowadził pijaków. Awanturnikom szybko wytłumaczono, że krasnoludy ostatnio znów zaczęły sypać groszem i rozpijać się w mieście, a miało to z pewnością związek z grabieżami, jakich dokonały na farmach leżących na podnóżu gór.
Wysłannik Lothara znalazł Axela, Wolfganga i Berniego w karczmie, już chwilę po tym jak bijatyka się zakończyła. Mając chętkę na łatwy pieniądz poganiał ich i popędzał, aby jak najszybciej spotkali się z szlachcicem, który oczekiwał w Młynie.
Gdy Lothar wyjawił im, że zamierza spotkać się z krasnoludami, wzbudziło to pewne obawy w związku z awanturą w karczmie, ale w końcu wszyscy czterej udali się do Khazid Slumbol, Krasnoludzkich Slumsów.
Osada brodaczy była skupiskiem drewnianych chat tonących w błocie, które usytuowane były wokół błotnistego placu, na środku którego stała nieco większa, przyozdobiona rzeźbionym portalem drewniana chata, z której przez dziurę w dachu i szpary w ścianach wydobywał się dym. Cuchnęło brudem, gównem i rzygowinami. W pobliżu domków walały się porozwalane sprzęty, stare szmaty, a gdzieniegdzie z błota wystawał pijany krasnolud. Słychać było pijackie śpiewy dobiegające z centralnego budynku i tam też poszli awanturnicy.
Wejście do wnętrza było zamknięte. Gdy Lothar skończył walić rękojeścią sztyletu w drzwi, ktoś je uchylił. Na zewnątrz wyjrzał brodacz o przekrwionych oczach i rumianym licu. W ręku trzymał kawał mięsiwa, którego kęs intensywnie przeżuwał. Popatrzył spode łba na szlachcica i jego kompanów. Przełknął to co miał w ustach i splunął jakąś kością, wprost na buta Lothara.
-
Czegóż umgi chceta?