Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2018, 21:55   #119
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Hanohano i Peleki, o dziwo, ustąpili. Wspólnie ustalono, że w kierunku Wzgórza wyruszą następnego dnia, kiedy Zahija odzyska swą moc, a pozostali nieco odpoczną po wyczerpującej walce. Jak na razie, bohaterowie urządzili sobie lokum w domu, do którego została przytaszczona Zahija. Teraz nikomu już nie był potrzebny. Młodzieniec, który pomógł wiedźmie przeniósł się do ciotki, która podobnie jak on, straciła wszystkich bliskich.

Gdy pogrzeb i palenie martwych dobiegły końca, ludzie zaczęli zabierać się za organizowanie sobie na nowo życia. Nie było to łatwe. Większość zdecydowała, że w Hazalah nic dobrego się już wydarzyć nie może i zaczęła przygotowania do przeprowadzki do większego, dającego więcej możliwości Vazikh. Te kilka osób, które postanowiło pozostać, a był wśród nich starzec, który wcześniej rozmawiał z czarownicą, sprzątało i porządkowało świątynię i przyległe do niej domy, aby usunąć krwawe pozostałości bitwy. Po południu wszyscy zgromadzili się i przyszli do domu awanturników niosąc kilka koszów wypełnionych jedzeniem i podarkami.

- Wieleście dla nas zrobili- powiedział, najwidoczniej wybrany na przywódcę starzec. - Stanęliście w naszej obronie, mimo żeśmy dla Was obcy ludzie. Nic cennego nie mamy, więc przyjmijcie chociaż to. Jest tu nieco jedzenia, boście pewnie głodni i spragnieni. Są też niewielkie podarki. Po prawdzie pochodzą od naszych zmarłych, im już potrzebne nie będą. Jego też wziąć możecie - wskazał na wciąż oniemiałego, ogłupiałego szaleńca, który stał z boku. - Może wymusicie na nim, żeby Was zaprowadził do Wzgórza. Chociaż droga prosta. Wciąż w tamtym kierunku pojedziecie - wskazał ręką. - Kurhan Władcy Jeźdźców powinniście po dwóch godzinach dostrzec. Nie sposób nie zauważyć...


Następnego ranka opuszczali wieś Hazalah ku wschodowi. W tym samym czasie niewielka karawana uchodźców kierowała się do Vazikh. Ostatnie pasma dymu ze stosu pogrzebowego rozwiewały się w porannym wietrze. Step szumiał, a Bekesh, bo tak miał na imię Yarakańczyk, milczał i tępo wpatrywał się w horyzont.

Minęło nieco więcej niż dwie godziny, gdy płaski horyzont wybrzuszył się w jednym miejscu, niemal dokładnie tam dokąd zmierzali. Wzgórze rosło z każdym krokiem i już po kilku chwilach można było dostrzec, że na smaganym wiatrem wierzchołku tego zbyt regularnego jak na dzieło sił naturalnych wzniesienia, znajduje się kilka sterczących w górę kamieni.

Gdy kawalkada znalazła się nie dalej niż trzysta kroków od kurhanu Maharija, dały się dostrzec dalsze szczegóły. U stóp wzgórza znajdowało się obozowisko. Kilkanaście koni pasło się spokojnie w trawie. Nieopodal nich stały w rzędzie namioty, pomiędzy którymi złożono paczki z zapasami i ekwipunkiem. Na widok zbliżających się jeźdźców w górę poderwało się stado stepowych wron, które z jazgotem zaczęły krążyć nad obozowiskiem. W zboczu kurhanu widniała ciemna dziura, a obok niej spora pryzma świeżej ziemi, na której spoczywały oskardy i łopaty. Poza końmi i ptakami nie widać było nikogo.

Bekesh, gdy znalazł się w pobliżu kurhanu wrzasnął dziko, spiął konia i zawrócił w stronę Hazalah, pędząc na złamanie karku. Koń nie przebiegł więcej niż stu kroków, gdy jeździec stracił nad nim kontrolę. Wierzchowiec wierzgnął i yarakańczyk spadł z siodła, znikając z oczu w wysokiej trawie.
 
xeper jest offline