Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2018, 09:45   #178
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Nieokreślony czas, Głęboko pod ziemią

Powolne tektoniczne ruchy wzbudziły falowanie gęstej lawy. Tu, na tej głębokości nie przypominała lśniącej, czerwonej zupy, był to raczej krzepnący gorący muł, z prześwitującymi tu i ówdzie pęknięciami rzucającymi ogniste odblaski na bardziej odporne skały. Ale nie tylko tektonika poruszała lawą. W skale, zarówno tej stopionej jak i nie wiło się życie.



Dziesiątki thokkików, ognistych żmij przepalających się przez skały pilnowały swojego terytorium, zajadle atakując każdego, kto się do niego zbliżył. Syczały na intruza parskając gorącym powietrzem i pryskając magmową śliną.
Co robiła tutaj, głęboko pod Podmrokiem? Jeszcze przed chwilą wokół niej była zieleń i świeże powietrze, była w trakcie dawania nauczki rozbójnikom...
No i kaplica, musiała umrzeć! Była zbyt młoda i zbyt piękna by umierać!
- Hej tam - wydarł się duch do swojego ciała znajdującego się - jak przypuszczała - wysoko ponad skałami nad jej głową - Rusz dupę durna babo!



Chwilę później, podejrzana chatka w lesie.

Turmalina jęknęła i kaszlnęła, wypluwając częściowo zakrzepłą krew. Była w jakiejś drewnianej szopie, a ból świadczył o tym że żyje. Rozejrzała się ostrożnie sprawdzając w jakie tarapaty się wpakowała tym razem. Lub raczej jej porywacze, którzy jeszcze nie wiedzieli co ich czeka! Oj, nie docenianiacie mnie!


Nie była zwiazana, co było obiecujące. Jednak nie pamiętała nic od czasu starcia na dukcie. Czyżby nie spodziewali się że się ocknie? A może liczyli że będzie uwięziona w tej lichej chatynce? Baaa! Niedawno rozwaliła zamek!



Jakoś idea że równie dobrze mogła zostać uratowana nie pojawiła jej się w głowie. Zresztą chałupa nie wyglądała na phandalińską; już prędzej na byle-chatę, jaką budowali drwale i gónicy w Dolinie Poszukiwaczy, jak nazwano zbiorowisko chat i namiotów nieopodal kopalni Phandelver… czy raczej obecnie Kopalni Rockseekerów. Tyle że tam panował wieczny gwar i hałas (ostatnio wystawiono tam nawet niby-karczmę!), a tu cisza aż dzwoniła w uszach. Turmi nie słyszała nawet śpiewu ptaków, choć ich świergolenie towarzyszyło jej odkąd opuściła Neverwinter wiele dekadni temu.

Krasnoludka spróbowała unieśc się ponownie, ale ból przygwoździł ją do twardego posłania. Ktokolwiek się nią zajął nie miał na podorędziu magicznych sposobów leczenia ran, a i w fałdach ubrania Turmi nie znalazła życiodajnej fiolki… w zasadzie nie znalazła niczego. Ktokolwiek chcial ją zabić ograbił ją też ze wszystkich ruchomości. Albo zrobił to jej “wybawca”. Spojrzała pod pled sprawdzając czy jest choć ubrana i ku jej przerażeniu okazało się, że jest naga, przynajmniej w pruderyjno-krasnoludzkim znaczeniu! Podciągnęła pled pod szyję i rozejrzała się za swoim ubraniem. Leżało z boku, niedbale rzucone w kąt, poza zasięgiem dłoni. Opadła na barłóg z wściekłym westchnieniem Przynajmniej mogła przyjrzeć się chacie, choć nie było wiele do oglądania. Ktokolwiek tu mieszkał był ubogi i - łagodnie mówiąc - nie przepadał za sprzątaniem. W izbie unosił się ciężki smród chatakretystyczny dla pomieszczeń, w których leżą obłożnie chorzy. Geomantka skonstatowała z niejaką ulgą, że to nie ona go wydziela; widać nie leżała tu aż tak długo. Niemniej jednak pęcherz boleśnie domagał się opróźnienia, mimo że gardło miała wyschnięte na wiór. Przy łóżku stało jednak niewielkie wiadro, którego od biedy mogłaby użyć. Sprawdziła czy da radę powoli wstać. Dała, ale ledwo ledwo. A zaraz po tym padła znów do łóżka. Była słaba, tak słaba że ledwo jej się chciało powieki unieść. Leżała chwilę ciężko oddychając i wsłuchując się w ciszę. Wtedy właśnie usłyszała kroki. Zebrała resztki się, by nieco się unieść i widzieć dobrze drzwi. I w razie czego przez te owe drzwi wywalić intruza, który mógłby nastawać ja jej godność. Albo i przez ścianę, w tym stanie mogła nie celować zbyt dobrze. Ale nie wyprzedzaj faktów, Turmalino, zganiła się w myślach krasnoludka i czekała.
W końcu drzwi powoli się otworzyły i do izby wszedł stary mężczyzna, powłócząc nogami i z trudem niosąc naręcze drewna. Obrzucił geomantkę przelotnym spojrzeniem i zrzucił swój ciężar przy kuchennym piecu. Chwilę grzebał w środku by rozniecić na nowo ogień, po czym dorzucił parę szczap i zamknął drzwiczki. Dopiero wtedy zaczą rozbierać się z wierzchniej odzieży.



- Jeżeli roi ci się upojne co nieco, stary capie, to niech przestanie. Nie dla psa kiełbasa! - warknęła bojowo geomantka, podciągając koc pod brodę.
- Gdybym chciał miałem na to duuużo czasu - rzekł ochryple starzec, przeciagając słowa i nie przerywajac rozdziewania. Ku uldze krasnoludki ściągnął tylko płaszcz i sweter, zostając w spodniach i koszuli. Smród nasilił się; wystające spod odzieży ciało pokryte było ropiejącymi wrzodami; skóra miała kolor popiołu.
- Bedziesz jadła sama, czy znów mam cię karmić? - spytał, wracając do pieca i grzebiąc w jednym z garnków.
- Sama zjem... zaraz! Co jest, kim jesteś i skąd się tu wzięłam? - obudziła się Turmalina zarzucając pytaniami chorego dziada.
- Wolałem cię jak nie gadałaś... - wymruczał starzec i nalał go garnka wody. Turmi zauważyła, że na dnie były już jakieś resztki. Potem wsypał kaszy. - Znalazłem cię jak się wykrwawiałaś na trakcie i zabrałem do siebie. Podziękowanie byłoby na miejscu.
- Teraz gadam i nic na to nie poradzisz - fuknęła krasnoludka, ale potem złągodniała - Musiałam tylko upewnić się czyś nie porywacz lub inny na cnotę panien chutliwy. Wygląda jednak że nie. Do jasnej cholery, Shalindlar, jak już ktoś mnie ratuje, nie mógłby to być przystojny brodacz o kasztanowych oczach i barach jak z granitu? Bez urazy... jak się nazywasz? Podziękować właściwie po imieniu muszę, by nikt nie mówił że hammerstormówny są niewdzięczne jędze.
- Chucie... kiedy to było... - weschnął snetymentalnie brodacz i pogrzebał pod płytą, a Turmi zakaszlała od dymu. - Możesz mi mówić Reidoth, albo jak tam chcesz. Niewiele mi już zostało.
- Wiesz, ratując mnie zarobiłeś sobie niezły dług wdzięczności więc to "niewiele" może się nieco wydłużyć. Lub bardzo. Nie spełniam może trzech życzeń, ale co nieco mogę. Rozwalam zamki. Zabijam smoki. Łamię serca i kamienne płyty. Z choróbskiem czy dwoma dam sobie radę. Nie wyobrażasz sobie co potrafią wymodlić pobożni braciszkowie jak im odpowiednio złotem posmarować.
- Mmmm... - zamruczał starzec, mieszajac na powró w garnku. - Dzisiaj kasza, jutro kasza i pojutrze kasza nasza... Mogłabyś załatwić coś lepszego, ja wolę... nie iść do osady. Nie chcę nikogo zarazić... A złota nie mam.
- Złoto nie problem, tatko ma go na pęczki - Turmalina prychnęła z pogardą typową dla kogoś komu monet nie brakowało nigdy - Dobra, zrobimy tak...hmmm a jak długo nieprzytomna byłam? Poza kiecką coś przy mnie znalazłeś? Mój muł zwiał, cholera, powinien się w okolicy szewędać.
- Nie, może zabrali go rabusie. Z twoich rzeczy wszystko jest tam - machnął ręką w stronę zakrwawionej kupy ubrań.
- Potem coś wymyślę, muszę tylko na nogi stanąć, a Ty mi nie umieraj do tego czasu - zagroziła krasnoludka - a teraz dziękuję Ci Panie Reidoth, za uratowanie mojego bezcennego życia oraz za to żeś nietkniętą mnie zostawił. Masz wdzięczność mojej rodziny i moją własną. A teraz dawaj tę kaszę, jak na nogi stanę to coś lepszego załatwię.

Gdy kasza wreszcie doszła starzec nałożył jej do dwóch niezbyt czystych misek i przez dłuższą chwilę oboje ciamkali w milczeniu.
- Jeszcze kilka dni i będziesz pewnie na chodzie. - rzekł w końcu Reidoth, ocierając skołtunioną brodę i wąsy rękawem.
- I taką mam nadzieję. Co to za zaraza? Nie przejdzie aby na mnie? Wiesz, jestem przywiązana do mojej gładziutkiej skóry i ostatnie czego bym chciała to bąble i znamiona - zapytała bez ogródek Turmalina.
- Hm… przyznam, że nie wiem… - odparł starzec odkladajac miskę. - Nikogo nie zaraziłem, ale też nie zbliżam się do ludzi. Ty cóż… wyglądałaś jakby już nic nie mogło ci zaszkodzić - zaśmiał się i rozkaszlał. - Widziałem chore zwierzęta, ptaki… To jakieś magiczne paskudztwo choć wygląda normalnie. Nie udało mi się znaleźć leku.
- Może klątwa? Podpadłeś komuś? - ucieszyła się geomantka. Spłacanie długu wdzięczności przez spuszczeniu łomotu jakiejś wiedźmie było dużo bardziej w jej stylu niż opłacanie konowałów i kleru.
- Może… To dotyka nie tylko mnie; zwierzęta, nawet rośliny. Przyszedłem sprawdzić tutejszą okolicę, ale choruje jedynie przyroda w Lesie Neverwinter.
- Mówiłeś, ale myślałam że obrywają rykoszetem od ciebie. Zaraz zaraz, czekaj, czyli tu wszystko w porządku, tylko z Neverwinter zaraźniki przyłażą? Ha! To jest pomysł, jak to magiczne, trzeba uderzyć tam, znaleźć źródło zarazy, walnąć ciężko by zdechło i już - Turmalina jak to Turmalina, od razu wypatrzyła rozwiązanie zawierające elementy rozwalania - Znam nawet odpowiedną ekipę do tej roboty. Dobra, spisuj wszystko co wiesz w razie jakby cię kostucha do jutra zabrała, a ja pokoncypuję co dalej. Czyli jak to ugryźć by za jednym zamachem udupić tych zbójów co mnie ustrzelili. Nie powinno być trudno, w końcu obcy i przybyli akurat wtedy jak zaraza... o żesz kilof, a może to rzeczywiście ich wina!?
- Ja tam nie wiem, ale trochę już trwa… No i poza lasem jeszcze nikogo ani niczego chorego nie spotkałem.

- Czyli miejscowi będą problem w... głębokim poważaniu mieli, bo ich nie dotyczy. Całe szczęście moi znajomkowie to w większości uroczy altruiści. Mniej lub bardziej. Dobra, plan już jest. Możemy oboje skupić się na tym co najważniejsze czyli nie umierać. - Turmi zatarła rączki i nie grymasząc dokończyła kaszę - A ty spisuj, co tam wiesz. Jak będę na nogach ruszę do Neverwinter i załatwię klątwę.

Kilka dni później

Z czasem geomantka zaczęła dochodzić do siebie. Coraz więcej przesiadywała na zewnątrz, ciesząc się świeżym powietrzem i bliskością ziemi z której czerpała siłę. Czuła się coraz lepiej... czego nie można było powiedzieć o okolicznej faunie.

- Kraa... kraaa... - odezwało się kruczysko często trzymające się w pobliżu chaty - Kraa!
- Nikt tu nie umiera, pierzasty durniu. Chyba że ty - odpowiedziała mu Turmi.
- Kraaa - odpowiedział kpiąco ptak. Turmalina machnęła ręką i strumień kwarcowych drobin uderzył w ptaka, strącając go z gałęzi. Kolejny zdmuchnął z niego połowę piór i przeciągnął go po ściółce.
- Kraknij teraz.

Rosół był wyjątkowo smaczny. I nie chodziło nawet o to, że kruk był upasiony lepiej niż niejedna wsiowa nioska, po prostu po kaszowej diecie wszystko co miało posmak mięsa zdawało się ucztą. Drewniane łyżki skrobały po dnie misek wyłapując kawałki mięsa i podrobów.
- Wiesz Reidoth... zdrabnia się to jakoś? Język można sobie połamać... powiedz coś więcej o sobie. I tak siedzimy tu i staramy się nie zdechnąć a to wyjątkowo nudne zajęcie. Masz gdzieś rodzinę w okolicy? Czym się parałeś nim cię zaraza wzięła?
- Hm…? - zdziwił się starzec, któremu cisza wyraźnie nie przeszkadzała.
- To pytanie było, jakbyś nie zauważył - podpowiedziała "uprzejmie" Turmi.
- Mhm… - mruknął Reidoth i westchnął. - Nie mam rodziny… może kilku przyjaciół. Byłem... jestem… hm, byłem chyba jednak driudem. Wędrowałem po tutejszych lasach i górach. Opiekowałem się zwierzętami, Równowagą, a teraz… - machnął zniechęcony ręką.
- A teraz krasnoludką. Druid to chyba fucha na całe życie, co? Da się przestać być druidem?
- Łaski boskie mogą opuścić druida tak jak każdego, kto na nich polega. Ale tu… Nie zrobiłem nic by zasłużyć na karę. Wydaje mi się, że to wina choroby. Nie mogłem uleczyć ciebie, ani siebie… - starzec spochmurniał.
- To sprawdź czy zające umiesz wzywać, może tylko choróbsko jest oporne. Albo dostałeś klątwą rykoszetem. Skoro zaczęło się to w Neverwinter, to chyba tam trzeba szukać odpowiedzi, nie tu. Wiesz jeszcze o innych co ich siekła ta zaraza?
- W lesie Neverwinter, sieroto, w lesie. Jak się pytasz to choć słuchaj odpowiedzi - burknął Reidoth i wstał. - Nie działa to nie działa, nie będę się wygłupiał.
Zgarbiony chwycił kostur i skierował się do wyjścia.
- Stary Buc! - zawołała za nim geomantka i dokończyła posiłek sama. Czuła się coraz lepiej, tylko wypatrywać chwili gdy wyruszy do Phan.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline