Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2018, 23:03   #188
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tymczasem gdzieś na piętrze. O'Neal family

- Poranek pełen wrażeń. - mężczyzna w kapturze uśmiechnął się trochę idąc obok swojej żony. Też wracał do pokoju jaki zajmowali. Po karabin i resztę rzeczy. No i by pożegnać się z córką. Razem weszli do pokoju i dziewczynka podniosła z łóżka głowę widząc wchodzących do pokoju rodziców.

Lekarka nie chciała iść, bardzo nie chciała. Tym bardziej gdy zobaczyła zaspaną, poczochraną dziewczynkę leżącą pod kocem. Nie powinni jej zostawiać. Po raz kolejny.
- Dzień dobry kochanie - wykrzesała na twarzy ciepły uśmiech, podchodząc do łóżka i siadając na nim. - Wstajemy śpiochu, trzeba zjeść śniadanie. Wujek Lou ci je zrobi. Ja z tatusiem idziemy do pacjenta. Bądź grzeczna, dobrze?

Zaspana dziewczynka pokiwała zaspaną główką pewnie dopiero się rozbudzając na dobre. Jej ojciec w tym czasie podszedł do swoich rzeczy biorąc mały plecak i karabin.
- Gdzie masz ten mikroskop? Wezmę ci go. - zapytał Izzy bo pewnie choć wypożyczony sprzęt laboratoryjny był widoczny wolał sam po niego nie sięgać mając chociaż ogólną świadomość co tam może być. Chciał też pewnie dać obydwu swoim dziewczynom czas na pożegnanie się zanim zamienią się rolami z żoną i on podejdzie pożegnać się z córka.

- Pani Maria już przyszła? - zapytała Maggie coś chyba przypominając sobie z wczorajszych ustaleń z rodzicielką.

Mąż znieruchomiał patrząc na drzwi prowadzące na korytarz. Ale Izzy też to usłyszała. “Krew dla Khaina!”, khainickie wezwanie bojowe wykrzyczane przez Rogera i chyba jakiś dziewczęcy głos. Pan O’Neall zacisnął usta w wąską linię zostawił plecak a zabrał karabin podchodząc do drzwi. Otworzył je i stanął w progu obserwując kierunek schodów. Po chwili słychać było pierwsze pospieszne kroki na schodach.
- Co tam się dzieje?! - krzyknął Robert do ludzie wbiegających na piętro.

- Nie wiem! Jakaś wściekła baba ale jakaś parka ją zaciukała! Mam dość, spierdalam stąd! - odkrzyknął mu jakiś zdenerwowany głos. - No. Poranek pełen wrażeń. - burknął cicho Robert i wrócił do pokoju zamykając drzwi na korytarz. Popatrzył na żonę i córkę w zamyśleniu zastanawiając się pewnie co dalej robić.

Kobieta przytuliła mocno córkę, mechanicznie głaszcząc ją po włosach. To już dawno przestało być zabawne, zostawienie dziecka samego w miejscu gdzie nie jest bezpieczne odpadało. Było tylko jedno sensowne rozwiązanie.
- Zostaniesz z Maggie? - zapytała męża, patrząc na niego ze smutkiem. Nie miała ochoty znowu pakować się w kłopoty bez niego, ale alternatywy dupy nie urywały - Albo idziemy wszyscy. Sam słyszałeś co się tam na dole dzieje.

- No to chodźmy wszyscy.
- mężczyzna zdecydował się po chwili poważnego patrzenia i na żonę i na wtuloną w nią córkę. Wrócił po swoje rzeczy i zarzucił plecak na plecy. - Maggie spakujesz się? Musimy się stąd zwijać. A mama musi jeszcze spakować swoje rzeczy. - podszedł do kobiety i dziewczynki i popatrzył na nie obie. Dziewczynka podniosła głowę na ojca i pokiwała nią potakująco. A potem ruszyła poskładać swoje rzeczy do swojego plecaka.

- Mama musi spakować swoje rzeczy - lekarka powtórzyła z przesadnym zdziwieniem, wracając spojrzeniem do córki - Widzisz Myszko jaki tatuś wygodny? Już się miga od pracy… - uśmiechnęła się chcąc odrobinę rozładować napiętą sytuację - Mam nadzieję, że na ciebie mogę liczyć, prawda? Zbierzemy rzeczy i może nie zapomnimy o skarpetkach tatusia - puściła jej oko, wypuszczając z ramion i delikatnie pchając w kierunku zostawionych przy stoliku pakunków. Ubrania mogła sama spakować, rzeczy medyczne Izzy wolała już, aby nie dotykała bez potrzeby.

- Widzisz Maggie jaka ta mama jest? Tego, że tatuś już się spakował a nawet pomógł w pakowaniu to już nie raczy zauważyć. Ehh… Zawsze pod górkę… - łowca westchnął tak cierpiętniczo i wymownie wznosząc głowę do sufitu, że córka zachichotała rozbawiona. Gdy każdy miał do spakowania swój kawałek to na trzy pary rąk poszło im całkiem sprawnie. Trzy bo mimo wszystko ojciec pomógł córce przy jej rzeczach na koniec pomagając założyć plecak na plecy.

Bardziej przygotować się nie mogli, przynajmniej nie w tej chwili.
- Zobaczmy co tam się stało - lekarka wyszła pierwsza, biorąc córkę za rękę. Pochód zamykał Robert.
A pomyśleć, że mieli się zbierać w kompletnie innym celu, niż latanie za zagubionymi Pazurami i chorymi, którzy do jasnej cholery nie byli problemem O'Nealów.
 
Driada jest offline