Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2018, 08:50   #55
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Żeńka wypuściła trzymaną butelkę i mapę i zaczęła się raptownie rozglądać. Szukała jakiegoś drzewa, na które mogłaby się wspiąć niedzielna turystka.

Cofnęła się dwa kroki na sztywnych nogach.

Serce biło jej oszalałe, ale wciąż była przekonana by odegrać swoją rolę.

Drzewa nie musiała szukać długo. Była wszak w dość gęstym lesie. Daleko od szlaków turystycznych. Coś podsunęło jej myśl, że miną długie miesiące, zanim ktoś znajdzie jej zwłoki. Ale drzewa były dość blisko. Wprawdzie najbliżej była dość mocno porośnięta sosna, która nie zachęcała do wspinaczki, ale kilkanaście metrów dalej było już bardzo obiecująco. Mogła się dość łatwo wspiąć.

Zobaczyła też ślepia groźnych bestii. Wilków było kilka. Stały jakieś czterdzieści, może pięćdziesiąt metrów od niej. Dwa. może trzy. Ale wycie dochodziło z różnych stron. Była otoczona?

Dziewczyna rzuciła się gwałtownie ku bardziej przyjaźnie wyglądającemu drzewu. Spięła się by wyskoczyć i uchwycić wyższych gałęzi i podciągnąć się ku górze… Adrenalina waliła głuchym echem bicia serca w jej uszach.

Jeden z wilków zerwał się do biegu widząc co robi. Czuła, że biegnie prawie dwa razy szybciej niż ona. Ale był też dwa razy dalej. Kolejne ruszyły za nim. Jednak gdy cała ta wataha zebrała się pod pniem drzewa, Żenia była już bezpieczna, prawie cztery metry nad ziemią.

Wysokość nie zdawała się jej wystarczająca.
Styknęło by jeden z nich przemienił się w bojową formę.
Zdjąłby ją jak Grinch bombkę z choinki.

- Zostawcie mnie! - pisnęła - Szuu, szuu…

Głos się jej trząsł i przekonania w nim było tyle co kot napłakał. Zaplotła nogi o gałąź i sięgnęła po broń. Trzęsącymi się rękoma wycelowała broń w niebo i wystrzeliła. Akt desperacji przerażonej niedzielnej wycieczkowiczki..

Oszuszane wilki nie dały się spłoszyć. Jednak huk wystrzału był zgoła czymś innym. Te stojące najbliżej podkuliły ogony. Odsunęły się o kilka metrów, jednak nie zostawiły swojej ofiary. Nadal patrzyły na nią w ciemności.

- Ja tylko przechodzę… nie wrócę tam … - rzuciła z zacięciem od czapy - … no idźcie polować na sarny czy coś…
Żenia czuła, że się poci.

Wilki nie zdawały się skore do rozmowy. Czy mogła natrafić na stado dzikich drapieżników? Może to nie wilkołaki? A może chronią zasłonę? W każdym razie w okolicy musiało też nie być innej zwierzyny. Drapieżcy rozłożyli się wygodnie po kwadransie. Za to brunetka poczuła burczenie w brzuchu. Śniadanie było tak dawno, że już nawet nie pamiętała co wchodziło w jego skład.

To zaczynało też wchodzić w nawyk.
Dziwne.
Zdawało jej się, że wilkołaki powinny jeść dużo.
Tymczasem jedzenie znajdowało się na ostatnim miejscu na liście ostatnich działań.
Żeńka oceniła odległość do następnego drzewa - zdawało się być w zasięgu skoku. Dziewczyna jednak postanowiła odłożyć karkołomne popisy na ostateczny wypadek.
Liczyła, że wilki jednak albo kogoś sprowadzą, albo dadzą znać w inny sposób. Na przykład zaczną szczekać. Czy coś…
Bondar zdusiła w sobie swojego wewnętrznego ragabasha…
Razem z burczeniem żołądka.
Wtulona w drzewo, zastanawiała się, czy to jej los: czekać w lesie przy drzewach…

Nie miała zegarka, ani telefonu. Czas biegł niemiłosiernie. Tymczasem wilki zdawały się oazą spokoju i cierpliwości. Co jakiś czas tylko jeden spacerował spod jednego drzewa pod drugie. Pewnie uda się jej skoczyć. Raz, może dwa razy. Pytanie co zmieni w jej sytuacji fakt siedzenia na innej gałęzi. Czas biegł, a ona ni jak nie wprowadzała Czarnych Spiral w pułapkę Harada.

Zakręciła się niepewnie na gałęzi i przypomniała sobie o poradach Czarnego. Mogła nie zmieniać się całkiem, mogła zmienić tylko część siebie.
Czy to znaczy, że może mieć głowę wilka jak egipscy bogowie?

Uniosła brew w zastanowieniu.

I spróbowała.

Jakoś musiała się z tymi czworonogami porozumieć.

Coś poszło nie tak… nie wiedziała jeszcze co, ale poczuła rozlewający się ból w gardle. Nie mogła się skupić. Zaczęła kaszleć, a po chwili z jej ust wypadł kłębek sierści. Do oczu napłynęły łzy z wysiłku. Miała problem z uspokojeniem oddechu.

Zapamiętać: pomysł do dupy.
W sumie dobrze, że była na głodnego. Inaczej zarzygałaby wilki pod drzewem.
Uśmiałaby się, gdy nie ten cholerny kaszel i załzawione oczy.

No nic…

Gdy w końcu przełknęła obrzydliwy smak własnej sierści otrząsając się ze wstrętem, sięgnęła po broń. Dobrze, że nie była kotem. Siara by była na całego...

Wycelowała tym razem w ziemię, w pobliże tego, który zdawał się być tam zwierzakowym szefem i…. nie pociągnęła za spust. Jej uwagę przykuło światło księżyca. Blade i nieśmiałe.

Umbra…

Tak… to z pewnością sposób na umożliwienie Czarnemu skopania jej dupska…

Zaczęła bawić się ustawieniem broni by choć złapać odbicie kąta swojego oka. Podciągnęła się na gałęzi by wysunąć broń w stronę resztek światła.

Poczuła to. Szarpnięcie jak przy ruszaniu windą. Tylko w bok. Rozejrzała się i … nic się nie zmieniło. Tylko wilki stawały się przezroczyste. Albo to ona stawała się przezroczysta? W każdym razie trwało to…

Spróbowała ruszyć się jakoś, przepchnąć, popchnąć cokolwiek.
Zła była na siebie, że wpadła na to dopiero teraz i zmarnowała czas.
Z drugiej strony zastanawiała się, czy Gustek i Michał są gdzieś w okolicy czy nie i czy dadzą rady namierzyć po wyjściu z Umbry.
A tymczasem pchała się na drugą stronę.

Wokół pojawiały się nowe półprzezroczyste kształty. Księżyc był ogromny. Pod drzewem poruszały się różne cienie. Przenikały się z wilkami, które były coraz mniej wyraźne. Po chwili zniknęły kompletnie. Drzewo na którym była zdawało się wyższe.

Żenia rozejrzała się wokół czując cierpnącą skórę.
- Fuuuuuuuuck…. - zatęskniła do Czarnego. Zaskoczyło to ją dość mocno. Nie sądziła, że mogłaby za nim tęsknić. A może to za poczuciem bezpieczeństwa po tej stronie, które Szaman od duchów jej dawał? Niezależnie co to było, poczuła piknięcie.

Szczególnie mocno gdy zauważyła cienie - trochę przypominały one Czarnego w jego płaszczu. Czy tak wyglądają zmory?

Żenia poczuła rosnącą gulę, znacznie mniej przyjemną niż niedawny kłaczek.

Powoli zsunęła się z drzewa starając się robić jak najmniej hałasu by nie zwrócić na siebie uwagi cieni. Las po tej stronie zasłony robił wrażenie i przytłaczał dziewczynę. Poczuła się mała i straszliwie niedoświadczona.

Co ona do kurwy nędzy odpierdala?

Ruszyła od drzewa do drzewa w kierunku jaki zdawał się jej właściwy.

“Iwan, ratunku!” - przemknęło jej przez myśl.

Wtedy usłyszała jak coś ciężkiego spadło za nią z drzewa. Sądząc po odgłosie kilkaset kilo. I klekotało niemiłosiernie. Coś mówiło dziewczynie, że gdy się odwróci, to zobaczy za sobą gigantyczny szkielet.

Wolała nie rozglądać się specjalnie.

Czuła drobne włoski na karku podnoszące się, gdy prymitywny instynkt przejmował kontrolę.
Tym razem strach dyktował jedno: ucieczkę.
Startując do biegu dziewczyna zmieniła formę w bojową bestię, na ślepo na odlew machnęła łapą
Poczuła jak jej pazury trafiają w coś. Coś dużo twardszego niż elektryk, którego rozszarpała w domu męża. Te mięśnie były dużo mocniejsze. Po chwili coś szczęknęło i zaklekotało. Łańcuszek? Nie miała czasu tego weryfikować. Rzuciła się do ucieczki.
Panicznej!
Byle szybciej i dalej stąd.
Biegła przed siebie. Na czterech łapach, bo w ten sposób mogła być jeszcze szybsza. Za sobą usłyszała tylko rozdzierający ryk. Jednak po chwili to coś ruszyło w pogoń.

Jedyna trzeźwa myśl dotyczyła tego, że powinna więcej biegać.
Koniecznie musi zacząć ćwiczyć jakieś coś wytrzymałościowe.
Buraka poprosi o szkolenie.
Jak przeżyje.

Rzuciła się w bok w gęstsze zarośla, by zejść z linii prostej tego czegoś klekoczącego. Jakaś ironiczna część niej zarejestrowała fakt, że właśnie poznała swój jeden z bardziej nielubianych dźwięków.

Klekotanie oddalało się. Wtedy usłyszała ryk. Kolejny przeraźliwy ryk. I mroczne sylwetki zaczęły się zbliżać.

Żeńka pognała przed siebie szukając czegokolwiek: załomu, jamy, dziupli czy innego zagłębienia. Ale w śnieżnej równinie nie spostrzegła żadnego miejsca na kryjówkę.
Próbowała sobie przypomnieć czy Czarny mówił cokolwiek o obronie po tej stronie zasłony ale nie mogła. Stres, strach i panika zalewały jej umysł.

Kształty, które kojarzyły się z Czarnym nie były zjawami. Przynajmniej nie w takim sensie, w jakim wyobrażała sobie to Żenia. Ich ciała były całkiem realne. Miały ciężar, stawiały opór. Odepchnęła jedną, po chwili kolejną. Brnęła niczym futbolista przez kolejne metry boiska. A kolejne istoty zaczynały ją dopadać.

Szamotała się w panice, tnąc pazurami, kopiąc, gryząc i nie pozwalając się stłamsić bez walki.
Mówiła prawdę Iwanowi. Nie podda się, nie podda się bez walki.
Nigdy.
Może to przez to straciła wspomnienia?

Kły zagłębiły się mocno w jakąś część którejś z ciemnych postaci i Żeńka szarpnęła.
Niewielki sukces w obliczu przewagi przeciwników.

Kopnęła, szarpnęła się.
W ostatnim przebłysku rozglądała panicznie czy nie uda się jej uciec na drugą stronę…

Nie mogła biec. Przygwoździły ją. I wtedy rozpoczął się jej taniec śmierci. Wadera przejęłą kontrolę.
Jej pazury i kły rozrywały cieniste ciała.
Śnieg znaczył czarny śluz wypływający z istot zamiast krwi. Kolejne istoty padały.
Nie dała się powalić łatwo. Po chwili śluzu było już tak wiele, że jej łapy ślizgały się. Jej niestabilne ciało nadal wyprowadzało ataki. Pazury wbijały się prawie nie napotykając oporu. Jednak czarne istoty zdawały się nie kończyć. W końcu padła w błocie z ich krwi i śniegu. Coś ją wcisnęło w glebę. Traciła oddech.

Wtedy rozległy się oklaski. I to cholerne wgryzajace się w umysł klekotanie.
- Braaawo - powiedział dziwny głos - dzie-dzie-dziewiętnastu. Nie nie jes-jesteś ta-taka najgorsza.
Żenia zamrugała oczami łapiąc kontakt z otoczeniem.
Powoli wychodziła z bańki zabójcy .
Łapała urywanie dech.
Rzuciła się jak ryba bez wody.

- Kim… jes...teś? - zaschnięte gardło i bojowa forma nie pozwalały na wiele. Jeszcze mniej pozwalały cosie wciskające ją i przytłaczające. Klekot był ich panem? Żenia poczuła, że robi się jej znacznie gorzej niż się czuła… - Czego ...ode … mnie...chcesz?
- Wró-wró-wróć do lu-ludzkiej for-formy - powiedział jej oprawca.

Niewątpliwie w obecnej sytuacji wolała posłuchać.
Ciężar trzymających ją istot stał się większy gdy z powrotem zmieniła się w młodą kobietę. Trochę za chudą jak na jej własny gust.
- Nie szukam kłopotów. Jeśli naruszyłam Twój teren, to przepraszam. Próbuję przejść przez granicę. - Żenia mówiła coraz szybciej - i znaleźć kogoś kto mi pomoże.
- Imię? - powiedział powoli hamując jąkanie.
- Żenia. Żenia Kowalska. Jestem z Ukrainy. Obudziłam się kilka dni temu i nic nie pamiętam. Podobno śmierdzę Żmijem i nie jestem częścią watahy! - wypluła z siebie z goryczą - I że zasługuje na śmierć. Ja nie wiem - zachłysnęła się - nie pamiętam!
Szarpnęła się raz jeszcze.
- Puść mnie. Przecież i tak Ci nie ucieknę. Też Ci śmierdzę? Co? Nawet mnie nie znasz!
Coś zaklekotało. Ciężar ustąpił.
- Fedir - powiedział nieco przeciągając ostatnią literę. Jak gdyby to miało być całe wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.

Żenia spróbowała się odwrócić i odczołgać w śliskiej od posoki ziemi.
Dopiero gdy była w niejakim oddaleniu ośmieliła się przyjrzeć Klekotowi.
Upaćkaną dłonią odsunęła włosy z twarzy.

- Miło… - złapała głębszy haust powietrza - … mi.. Przestraszyłeś mnie. Przepraszam za dziabnięcie…
Mina dziewczyny była smętna.
Otrzepała dłoń z flaków napastników.

Patrzył na nią wysoki mężczyzna w bluzie z kapturem. Na jego klatce piersiowej był szereg różnych amuletów i talizmanów. Część wykonana z kości. To one klekotały z każdym jego ruchem. Poza tym kaptur skrywał jego twarz, ale oczy połyskiwały intensywnym zielonym światłem. Jak gdyby płonęły. Ręce trzymał w kieszeni bluzy. Musiała przyznać przed sobą, że wyglądał on bardziej jak “szaman od duchów” niż Czarny. Na ramieniu bluza była przesiąknięta od świeżej krwi. Ślad po trafieniu dziewczyny. Stał niewzruszony, a wokół niego unosiły się czarne istoty. Nie można było ich zliczyć. Z pewnością ponad dwa razy więcej niż rozszarpała.

Żenia uśmiechnęła się blado i powoli przekręciła się na plecy i usiadła.
- Nie mam co ofiarować za przejście. - rzuciła się podnosząc spojrzenie na Klekota - A Ty nie wydajesz się czegoś potrzebować. - dodała jakby wyjaśniając. Wyłamała palce, niepewna co dalej. - Puścisz mnie? Ja nie mogę wrócić. Proszę.

Fedir machnął głową w lewo. Rząd cieni rozstąpił się dając jej przejście.W zasadzie nie bardzo miała wybór, choć mogła niby poleżeć na śniegu ubabrana posoką.

Dziewczyna podniosła się powoli i spojrzawszy w kierunku “na lewo” ponownie popatrzyła na Klekota.
- Jesteś… Tancerzem? Albo wiesz o nich, prawda? - spytała z napięciem i … jakaś nadzieja rozświetliła ją nieco.

Skinął głową twierdząco, a potem ponownie machnął nią w lewo. Oddychał ciężko, a para skraplała się wylatując z jego ust przy każdym oddechu. Żenii nie było zimno, ale penumbra rządziła się swoimi prawami.

- Zimno ci? - dopytała postępując kilka kroków we wskazanym kierunku - Jak nimi rządzisz, to nie mogą Cię ogrzać? - ciekawskie dopytywania rzucała kroczek po kroczku. Nadal przestraszona i niepewna, ale próbujaca robić dobrą minę do złej gry.

Fedir celowo został nieco za nią. Klekotał z każdym krokiem. Nie odpowiadał na jej pytania. Istoty trzymały się teraz nieco dalej. Ich liczebność nie spadła. W miarę jak się poruszali część zostawała w tyle, a na ich miejsce pojawiały się nowe. Frontalny atak przez umbrę raczej nie wchodził w grę. Taka myśl przewijała się w głowie dziewczyny. Taka i wiele innych.
 
corax jest offline