Sytuacja wydawała się klarowna. Przewaga była po stronie awanturników, a dwóch łowców nagród zdawało się być wysatwionych jak kaczki na polowaniu. A kiedy Wilhelm splótł magię, w efekcie czego wartownik wykonał jakiś niezborny gest rękami i upuścił nadziak, przewaga bohaterów stała się gigantyczna.
Jednak drugi z łowców, ten z szablą miał nieco inny pogląd na tą sprawę. Znajdując się nieco dalej od ognia, zdawał się liczyć na łut szczęścia, gdy w dwóch susach znalazł się na skraju obozowiska, starając się zniknąć w krzakach porastających brzeg lasu. W ślad za nim poleciała strzała wypuszczona z łuku przez de Ayolasa. Ale szczęście na jaki liczył łowca, uśmiechnęło się do niego, gdyż Santiago chybił i pocisk zaginął gdzieś między gałęziami głogu. Łowca zniknął z oczu bohaterom, ale ciągle słychać było go, jak przedziera się przez gęste poszycie.
- Hej, zaraz - odezwał się niepewnym głosem ten z łowców, który zdecydował się pozostać przy ognisku. Wciąż nie widział skrywających się poza zasięgiem światła z ogniska bohaterów, ale doskonale słyszał to, co powiedział Elmer. - To pomyłka. Ci z Pfeildorfu są ze Stirganami w taborze, o tam. Połączmy może siły i podzielmy się nagrodą, co? W Pfeildorfie płacą sto karli od głowy, starczy dla nas wszystkich!