Walka rozgorzała. Słychać było szczęk oręża i odgłosy walczących przerywane brzdęknięciami cięciw łuków i kusz.
Viktoria posłała strzałę która trafiła w pierś jednego ze zbliżających się zombi. Złapała szybko za drugą i ta także poszybowała celnie trafiając innego w brzuch.
Gdy wszyscy walczący się wymieszali pani sierżant chciała ruszyć sama do walki, lecz cały czas czuła lekki strach. Na odległość czuła się spokojniejsza o siebie a i przecież miała dbać o bezpieczeństwo Bianci więc pozostała przy czarodziejce i słała kolejne strzały już celując w konkretne cele. Starała się nie trafić żadnego kompana czy krasnoluda.
Walka zakończyła się dość szybko. Gdy wszyscy zaczęli się rozglądać po kompanach Viktoria zobaczyła leżącego Pierra. Dziewczyna podbiegła do niego i zaczęła sprawdzać co z nim. Rana na karku i mnóstwo ran nie dawały nadziei dla bretońskiego rycerza. W oczach Viktorii zakręciły się łzy lecz szybko się opanowała.
Pani sierżant wstała gdy usłyszała słowa mądrości krasnoluda. - Po co palić? Pierre był rycerzem i myślę, że rodzina by chciała go pochować.- Popatrzyła na Dietera i Ludo, którzy według Viktori najlepiej się znali.
Wilenborg wiedziała, że khazad prawdę prawi i trzeba uniemożliwić ożywienie bretończyka. Ze smutną miną przyklękła i poprosiła Morra o opiekę nad jego duszą.
- Wezmę jego sygnet i miecz. Jeśli bogowie dadzą oddam je jego rodzinie czy wasalowi.- Dodała gdy przestała się modlić.
- Musimy poinformować miasteczko i farmy. Nie sądzę by na jednym ataku się skończyło. Wy także powinniście się udać do miasta. Truposze raczej nie okradną kopalni a złodzieje raczej tu nie przyjdą.- Zaproponowała Gimbrinowi. Nie liczyła, że się zgodzi bo poznała się już na Bardaku, że uparty a ostatnie chwile w towarzystwie innych krasnoludów upewniły ją, że i ci tacy sami.
- Co z wierzchowcem Pierra? On tylko jego słuchał?- Zapytała i ruszyła do swojego wałacha. Wskoczyła na siodło i powiesiła kołczan z uzupełnionymi strzałami z pola bitwy przy siodle. Łuk znalazł się na plecach a po sprawdzeniu czy miecz jest pod ręką była gotowa do drogi.