Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2018, 00:15   #433
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Na widzenie ze Starszym lokalnej społeczności khazadów Detlef został wpuszczony od razu. Najwyraźniej krasnoludom mocno zależało na powodzeniu tego karkołomnego przedsięwzięcia, jakim było wskazanie kaprala Thorvaldssona na dowodzącego obroną miasta.

- Bądź pozdrowiony, szlachetny Barrudinie. Oby dni twoje oświetlał ogień kuźni, a gwiazdy nocą lśniły niczym diamenty. - Zaczął od jednej ze standardowych formułek na rozmowę ze starszym od siebie krasnoludem.

- Nie zamierzam marnować twojego cennego czasu, Starszy, dlatego przejdę od razu do rzeczy. - Powiedział patrząc z szacunkiem, ale bez lęku na Barrudina. - Wdzięczny jestem za zaufanie, jakim zostałem obdarzony i zamierzam swoje zadanie wypełnić jak najlepiej. - Pochylił głowę. - Są jednak sprawy, które chciałem uzgodnić, bowiem wspólnej sprawie służą, a tą jest zatrzymanie tego psa Wernicky'ego poza miastem. Niestety my dawi jak zwykle musimy naprawiać to, co umgi zepsuli, a efekty przygotowań w ich wykonaniu są... w najlepszym razie mocno niewystarczające.- Powiedział.

* * *

Detlef wyszedł od Barrudina nieco zasępiony. Z jednej strony spodziewał się większego oporu w pewnych sprawach, z drugiej Kamienne Serce twardo odmawiał pomocy w innych, co do których Thorvaldsson miał nadzieję ją otrzymać.

Zbliżało się południe, więc pośpieszył do koszar, by poczekać na wezwanych na odprawę Ostatnich.
Na miejscu okazało się, że von Grunenberg nie zamierzał ustąpić z zajmowanej miejscówki i na dodatek bałamucił adiutanta, którego jako zmożony chorobą sierżant armii Wissenlandu potrzebował chyba tylko do wycierania zadka.
- Durny człeczyna... - zdegustowany mruknął w swojej ojczystej mowie.

Ponieważ jego rzeczy przeniesiono z powrotem tam, skąd je przyniesiono właśnie tam skierował kroki.
Chce Baron, żeby dowódca obrony organizował narady na wieloosobowej sali, to nie ma sprawy - kapral Thorvaldsson ma niemal nieskończone zasoby cierpliwości i nie zamierza robić z tego problemu. Może jeśli durny człeczyna dojrzy efekty swoich decyzji, to dojdzie do jakiś interesujących wniosków, kto wie? Detlef zamierzał dać mu tę szansę.

Zaczynali schodzić się wezwani żołnierze. Większość zaskoczona miejscem spotkania, jak i tym, że kapral Thorvaldsson siedział na swojej pryczy majtając nogami i nie mówiąc nic poza odpowiedziami na pozdrowienia przybywających. Słuchał rozmów, jakie toczyły się pomiędzy Ostatnimi, jednak nie włączał się i nie odpowiadał na pytania pokazując gestem, że będzie na to czas później. Wreszcie byli wszyscy, których wezwał, a nawet ktoś jeszcze - komendant garnizonu na zaproszenie nikogo innego jak von Grunenberga. Detlef był niezmiernie wdzięczny, że Baron nie zaprosił także niziołczej trupy tanecznej i kółka gospodyń wiejskich do wyszywania obrusów. Obawiał się, że mogli się nie zmieścić i był pod wrażeniem przenikliwości przełożonego, który najwyrażniej doszedł do tych samych wniosków.

- Witajcie. Cieszę się, że dotarliście. - Zaczął, nie wstając z pryczy. - Może nieco dziwi was miejsce, w którym będziemy ustalać istotne dla życia mieszkańców sprawy, ale pewien człowiek nie zamierzał udostępnić jedynego w garnizonie miejsca, które byłoby odpowiednie do takich celów. - Tu spojrzał wymownie na sierżanta.

- Witam pana komendanta. Co prawda nie zapraszałem, gdyż miałem zamiar zjawić się z meldunkiem osobiście, ale wasza obecność pozwoli wyjaśnić pewną zasadniczą kwestię. O tym jednak za chwilę. teraz chciałbym uprzedzić, że my tutaj prości żołnierze jesteśmy i mało wyszukanym językiem się posługujemy - mówimy prosto i dosadnie, a często przekleństwo wymsknąć się lubi. - Powiedział.

- Teraz sprawa, o której wspominałem, a od której powinniśmy zacząć. Jak może już wiecie, albo i nie, włodarze miasta w porozumieniu ze starszyzną krasnoludów zdecydowała powierzyć obowiązki dowódcy obrony mnie. - Przerwał na chwilę, aby wszyscy mogli oswoić się z informacją. - O tym, dlaczego tak się stało zapewne opowie wam sierżant lub sam komendant - ja zdecydowałem się podjąć tego trudnego i mało wdzięcznego zadania i zrobić wszystko, by Meissen nie zostało splądrowane a jego mieszkańcy zabici przez najeźdźców z południa.

- Jest jednak pewna przeszkoda, bez usunięcia której nieodwołalnie zrezygnuję z tej funkcji, czy też odmówię wykonania rozkazu zajęcia tego stanowiska ze wszystkimi tego konsekwencjami. - Rzucił twardo. - To sprawa zwierzchnictwa, podległości służbowej, czyli ustalenia kto komu może rozkazywać i kto czyje rozkazy ma wykonywać. - Wyjaśnił.

- W tej chwili jest taka sytuacja, że komendant dowodzi garnizonem, a nasz sierżant tym, co zostało z Czwartej. Ich szarże są niemal równe i żaden nie musi wykonywać poleceń drugiego. - Stwierdził. - Jeśli ja mam dowodzić obroną, czyli być podległym komendantowi, a jednocześnie podległym sierżantowi, który, nie obraż się sierżancie, może robić to, na co ma w danej chwili ochotę, to w takim bałaganie żadne plany nie mają sensu i ja za to odpowiadać nie zamierzam. Zamknijcie mnie, zdegradujcie, obetnijcie żołd, którego nawiasem mówiąc i tak nie ma kto i z czego wypłacać, ale ja nie ruszę palcem do czasu, aż hierarchia nie zostanie ustalona. Przypomnę jeszcze, że nie jestem poddanym księżnej, ani nawet Imperatora - moim królem jest król Morgrim z twierdzy Zhufbar, a mój udział w waszej wojnie potraktujcie jako wypełnianie wzajemnych umów pomiędzy dawi z Karaz Ankor i umgi z Imperium. Mogę odejść w każdej chwili, mogę też pomóc, by Wissenland ucierpiał jak najmniej.

- Oczekuję wolnej ręki w sprawach przygotowań do obrony, organizacji i przydzielania zadań żołnierzom Czwartej i garnizonowi Meissen. Oczekuję, że sierżant na czas obrony będzie wykonywał moje rozkazy lub całkowicie odsunie się na bok i nie będzie prowadził żadnych działań angażujących obrońców lub w imieniu armii lub miasta. Będę odpowiadał wyłącznie przed komendantem i jemu będę raportował o sytuacji. Będę zabiegał o pomoc krasnoludów i, zapewne, musiał godzić ich interesy z interesami włodarzy miasta. Nie będę mieszał się do polityki - tutaj oczekuję wsparcia komendanta i, jeśli się zgodzi, sierżanta. - Wyrzucił niemal jednym tchem.

- Do was należy decyzja. Mogę nadal być zwykłym kapralem, a nawet szeregowym, pełnić służbę lub choćby siedzieć w karcerze. Mogę też spróbować poskładać to, co zaczyna się rozsypywać i dać mieszkańcom i nam wszystkim szansę na przetrwanie oblężenia i nieuchronnego szturmu. Zdecydujcie, bowiem reszta tego, o czym chciałem was poinformować nie ma znaczenia, jeśli nie ustalimy kto za co odpowiada i przed kim.

- Aha, sierżancie. - Spojrzał na Barona. - Zapewne wam to nie w smak, ale dobrze wiecie, że ja się o takie zaszczyty nie prosiłem. Jeśli jednak mam dowodzić, to musicie zdecydować jaka będzie wasza rola. Jeśli bez zmian, to ustalcie z komendatem, kto dowodzi obroną, bo ja tego nie zrobię choćbyście nie wiem czego próbowali. - Przedstawił swój punkt widzenia.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline