Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2018, 20:37   #407
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Zadanie dla Isma - część pierwsza

- No… problemem było niby wejście z nim na samolot - mruknął Pajari. - W świecie, w którym ludzie potrafią siłą woli poruszać przedmioty oraz wybuchać rzeczy dotykiem… nawet ja rozmawiam z duchami! A jednak wejście do samolotu ze zwierzęciem pozostaje wciąż nieosiągalne - pokręcił głową. Lecz wtem zastanowił się. - Mówisz, że to by mu mogło poszkodzić? Tego nikt mi nie powiedział - wyglądał tak, jakby zastanawiał się, czy aby Alice sobie z niego nie żartuje.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Tak jak na ludzi nie najlepiej działają przeprowadzki i przenosiny, tak samo i na zwierzęta. Wiesz… Stresują się, a to dla nich szkodliwe - wytłumaczyła mu
- Posłuchaj Ismo. Będziemy mieć dla ciebie bardzo ważne zadanie. Polecisz w jeszcze jedno miejsce, aby porozmawiać z haltiją i odebrać od niej werset przepowiedni - wytłumaczyła mu poważnym tonem, bo w końcu to było ważne zadanie.
- Z tego samego lotniska? Bo tam okropnie śmierdziało - Pajari zmarszczył nos. - To znaczy, to nie jest żadnym problemem. Mogę wstrzymać oddech prawie na pół minuty, kiedy chodzę. Tak przynajmniej zrobiłem poprzednim razem.
Śpiewaczka uniosła brew
- Nie mam pojęcia z jakiego lotniska wtedy leciałeś. Tego dowiesz się już od innych. Wiesz, nie mogę wiedzieć i widzieć wszystkiego, bo nie tylko ja słucham
Chłopiec usiadł na ławce obok Alice. Wziął do ręki miskę z już tylko letnią grochówką i pogrzebał w niej łyżką. Wyjął płatek cebuli i spojrzał na niego z pewną dumą.
- Jak ci smakowała? - rzekł z takim napięciem w głosie, jak gdyby był odpowiedzialnym za wszystko szefem kuchni.
Alice uśmiechnęła się
- Była bardzo smaczna. No i syta. Najadłam się - oznajmiła mu i pogłaskała go po głowie
- To jak? Będziesz chciał nam pomóc? - zapytała go przechylając głowę na bok.
- A jak ci się wydaje, Alice? - chłopiec uśmiechnął się. - Spójrz na mnie. Czy wyglądam jak ktoś, kto lubi pomagać? - wyszczerzył się. Bez wątpienia miał na myśli swój kucharski strój. - Tu jest wokół tyle fajnych ludzi… - zawiesił głos. - To wszystko jest takie super… czasem straszne, ale nie boję się - dodał odważnie.
Harper kiwnęła głową
- Pamiętasz, że Kościół nie dogaduje się z tą drugą agencją, prawda? - zostawiła mu chwilę na reakcję.
- Tak, IPPI - rzekł zadowolony, że może pochwalić się wiedzą.
- Jednakże teraz zawarliśmy sojusz, by doprowadzić to wszystko wspólnie do końca - kontynuowała śpiewaczka.
- No i to z kimś od nich będziesz tam jechał. Oczywiście nie sam, poślemy kogoś z Konsumentów wraz z tobą - powiedziała mu, tłumacząc przebieg.
- A tymczasem… Chyba mam dla ciebie coś ciekawego - powiedziała, po czym sięgnęła po torebkę i otworzyła ją, pokazując Ismo jej zawartość w postaci ziemi.
Chłopiec w pierwszym odruchu skrzywił się, ale potem westchnął.
- Myślałem, że chcesz mi dać w prezencie gówno. Dosłownie - odparł.
Alice uniosła brew
- No coś ty. Spójrz. To jest ziemia, którą wraz z Emerensem zebraliśmy w Essen. Śpi w niej haltija. Emerens jest z tobą spokrewniony - wyjaśniła mu i podsunęła torebkę bliżej do chłopca.
- O… mam ją przebudzić? - zapytał chłopiec. - Ale nie tutaj, to nie są dobre warunki. Zbyt głośno. Musiałbym wyjść… - rzekł. - Kim jest ten Emerens? Ani mama, ani tata nigdy nie wymawiali tego nazwiska.
Śpiewaczka przechyliła głowę
- Nie powinnam stąd wychodzić Ismo. Chyba, że z zamkniętymi oczami. Gdyby ktoś nam towarzyszył za mojego… Przewodnika, to tak - powiedziała spokojnie
- Pamiętasz, że… Oh… Poczekaj. Ismo. Hm… - zawiesiła się, orientując w pewnym, drobnym problemie
- Widzisz… Pamiętasz, jak dużo mówiliśmy o tym, że masz w sobie krew Aalto i dlatego widzisz haltije? - zapytała ostrożnie.
- Tak - odpowiedział chłopiec. - Choć nie jestem do końca pewien, co to znaczy. Mam na myśli… łatwo jest się w tym zgubić, a tego w szkole nie uczą. Być może wtedy słuchałbym na lekcjach - rzekł, po czym zamilkł, zastanawiając się przez chwilę. - Ee… nie. Chyba jednak nie.
Alice wzięła głęboki wdech i odwróciła się do niego przodem
- To znaczy, że byłeś spokrewniony z takim panem, który nazywał się Aalto. I to on ukrył przepowiednie w różnych miejscach, dlatego musimy po nie podróżować. Tylko ktoś, kto jest z nim spokrewniony, może namówić sowy… Znaczy haltije, aby przekazały mu werset - wyjaśniła mu okrężnie. Nie chciała teraz wprost powiedzieć mu, że jego rodzice, nie są jego prawdziwymi rodzicami, bo to pograżyłoby ją w ‘gównie’, jak to powiedział Ismo i dokładnie je by mu podarowała.
- Aha… rozumiem - odpowiedział Ismo, choć Alice miała pewne wątpliwości. - Ja myślałem, że Aalto to nie jest nazwisko, tylko wiesz, rzeczownik. Tak jak w morzu.
Porozumiewali się po fińsku, a “aalto” oznaczało w tym języku “falę”. Chyba Ismo przez cały czas myślał, że ma w sobie “krew fali”, czy coś w tym stylu. A może “falę krwi”.
- To ma dużo więcej sensu - szepnął cicho.
Harper kiwnęła głową
- Tak… No i Emerens, również jest z nim spokrewniony tak jak i ty - wyjaśniła mu. Po chwili rozejrzała się, szukając jakiejkolwiek znajomej twarzy na horyzoncie.
Te przewijały się tak szybko, że nie była w stanie ich odróżnić. Rozpoznała jedynie Sonię, która właśnie stanęła w kolejce po grochówkę. Kobieta odwróciła się, czując na sobie spojrzenie. Uśmiechnęła się i pomachała do Alice.
- To fajnie. Chyba. Fajny jest ten Emerens? Kiedy go poznam? - chłopiec wydawał się zainteresowany perspektywą poznania krewniaka.
Rudowłosa pomachała do Soni, ale zaraz zwróciła znów uwagę na Ismo
- W sumie, to już go widziałeś… W tym śnie, który tak do końca snem nie był - zdradziła mu cicho
Ismo szeroko rozwarł usta. Przez kilka sekund wpatrywał się w milczeniu w Alice.
- Ty… to było naprawdę? - zapytał. - Mi się śnią często takie różne rzeczy - szepnął i znowu zamilkł. Chyba zastanawiał się nad pozostałymi swoimi snami i tym, ile było w nich prawdy.

- Wiesz może gdzie jest Eric? - zapytała, kiedy pierwsza osoba, która mogłaby im pomóc przyszła jej do głowy.
- Pan Eric zajmuje się jakimiś sprawami z Szakalami. Był tutaj, ale jakieś dwie godziny temu, a może więcej… nie wiem, bo byłem w kuchni, ale widziałem go rano na śniadaniu. No i w każdym razie wyszedł. Wiem, bo go szukałem, gdyż chciałem zapytać, czy podwiezie mnie do psiego hotelu, ale nie mogłem go znaleźć.
Harper westchnęła cicho
- Potrzebujemy kogoś, kto nam pomoże… Hm… - śpiewaczka zastanawiała się chwilę. Zgadywała, że Terry może być zajęty, ale postanowiła spróbować go zapytać o zdanie
- Zanim obudzimy znów sowę, dobrze, gdyby jednak ktoś był jeszcze z nami z Konsumentów. Nie znam tu za wiele osób. Chyba będziemy musieli znaleźć Terrence’a - wyjaśniła mu
- Nie dam rady zjeść reszty zupy, co robicie z resztkami? - zapytała go uprzejmie, wstając z ławki i zamykając na razie torebkę.
- Nie mam pojęcia - odparł chłopiec. - Może ja trochę zjem - rzekł, ale spojrzał na zupę i pokręcił głową. - Nie, jestem najedzony. A co do tego naszego kompana… to może Fabien? Jeżeli z tobą przybył, bo słyszałem, że wylecieliście gdzieś razem na tajną misję… - Ismo zawiesił konspiracyjnie głos.
Rudowłosa zawiesiła na nim spojrzenie i zrobiła mocno przygnębioną minę, czego nie mogła powstrzymać… Zaraz jednak odwróciła wzrok i uśmiechnęła się kwaśno
- F...abien nie może nam pomóc - powiedziała cicho w odpowiedzi.
- Pewnie jest z Jennifer - mruknął chłopiec, po czym wzruszył ramionami. - Myślisz, że to może być niebezpieczne? - spojrzał na torebkę pełną ziemi. - Bo mi wydaje się, że możemy to zrobić tylko we dwoje. Chyba że to jakaś haltija gniewu i ognia? - zawiesił głos.
Alice wzięła wdech
- Gdy Jennifer wróci… Nie wspominaj o Fabienie, dobrze? - powiedziała do niego poważnym tonem i skrzywiła się. To jednoznacznie musiało chłopcu wytlumaczyć, czemu Bonnaire’a tu nie było i że nie był nigdzie z Jenny. Chłopiec zmarszczył brwi, po czym szeroko otworzył oczy i spojrzał na Alice jakby pytająco.
Harper tylko krótko kiwnęła głową z poważną miną. Potem zmieniła temat.
- To nie haltiia jest zagrożeniem. Tylko ja. Nie moge widzieć gdzie jesteśmy, a do tego nie wiem czy znów nie zareaguję agresywnie. Jak wtedy w hotelu - wytłumaczyła mu.
Ismo skinął głową i westchnął.
- Porozmawiamy z panem de Traffordem w takim razie. Ale chyba… nie wiem, czy będzie chciał ze mną rozmawiać, bo my się o ten hotel dla psów tak jakby pokłóciliśmy i brzydko go nazwałem - Pajari rzekł troszkę wstydliwie, a troszkę dumnie, jakby po części był z siebie zadowolony.
Śpiewaczka uniosła brew przyglądając mu się
- Ekhm… To znaczy jak go nazwałeś? - zapytała ściszonym tonem.
- Chcesz mnie zmuszać do wymawiania takich słów? - Ismo powiedział oburzony, odkładając na bok zimną grochówkę.
Kobieta uniosła kącik ust w górę
- Jesteś dużym chłopcem. Przed sekundą podejrzewałeś mnie… Cytuję ‘że chcę ci dać gówno’, a pana de Trafforda sam z nutą dumy jakoś wcześniej brzydko nazwałeś. Powiedz mi, to ocenię jak bardzo zły może być - powiedziała spokojnym tonem i ściągnęła mu z głowy czepek by dłonią poczochrać mu włosy.
Ismo teraz był w pełni oburzony.
- No to bo to tak wyglądało! - prawie krzyknął, rozkładając ręce. - Jak otworzyłaś tę torebkę pełną brązowej masy… dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nie śmierdzi… - zawiesił głos. - Jeżeli cię to interesuje, to zapytaj go - mruknął. - Ja nie mówię takich rzeczy bez potrzeby - naburmuszył się.
Harper uśmiechnęła się
- Ismo… Bardzo dobrze. Dżentelmeni nie wyrażają się bez podstaw. I nie mówią, gówno, tylko… Hm… Fekalia. O - poprawiła go.
- Tak czy inaczej, odnieśmy gdzieś ten talerzyk i chodźmy go poszukać - zarządziła zaraz.
Chłopiec skinął głową i również uśmiechnął się, ciesząc, że Alice nie drążyła tego tematu. Wstał z talerzem grochówki i ruszył do blatu, aby go odnieść. Kiedy to zrobił, spojrzał na śpiewaczkę i skinął jej głową.
- Ale ty zaczniesz rozmowę - zastrzegł, patrząc na nią prosząco.
Rudowłosa zerknęła na niego
- Oczywiście. W końcu to ja mam do niego prośbę i w sumie interes - zauważyła, po czym wyruszyła wraz z Ismo na poszukiwania Terry’ego.

Na początku błąkali się po magazynie, wydawałoby się, bez celu. Szli szybko, rozglądając się, jednak nie mogli dostrzec znajomej sylwetki dżentelmena. Dopiero kiedy wyczerpali wszystkie pozostałe możliwości… ruszyli do skrzydła szpitalnego. Alice przeczuwała, gdzie de Trafford zapewne się znajdował. Czy może raczej - przy kim. Ona również mogła udać się w tym kierunku. Tylko czy była gotowa zobaczyć Joakima w takim stanie, po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym wszystkim… co jej powiedział.
Alice czuła się maksymalnie spięta, ale nie zawahała się, gdy zbliżali się do miejsca, gdzie leżał Joakim. Po prostu zrobiła się nieco milcząca, wspominając wzgórze w Tuoneli.
Spoglądała na kolejne przedziały, pomiędzy którymi tkwiły parawany odgradzające jeden od drugiego. Szła dalej, uważnie spoglądając na twarze kolejnych rannych ludzi. W ten sposób ominęła cztery, pięć stanowisk i już miała iść dalej, kiedy nagle przystanęła. Twarz jednego z mężczyzn była kompletnie obca, a jednak wydawała się w jakiś sposób ważna. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, kto to był. Natknęła się na owego poszkodowanego, który był na granicy śmierci, ale zostały na niego przeniesione haltije pijawki.
Rudowłosa zatrzymała się na krótki moment, obserwując mężczyznę. Zerknęła na Ismo
- Ciekawe, czy pomogliśmy… - powiedziała do chłopca, wskazując mężczyznę. Uznała, że zapyta o to któregoś z lekarzy później, teraz mieli nieco istotniejszą sprawę na głowie, a ona nie chciała unikać odwiedzin u Dahla.
- Kompletnie o nim zapomniałem - Ismo mruknął, spoglądając na rannego.
Ruszyli dalej. Szósta kozetka, potem siódma… ósma… Doszli do samego końca rzędu, za którym kryła się dziewiąta. Alice chwyciła materiał parawanu. Zrozumiała, że znalazła się we właściwym miejscu. Weszła do środka.

Ujrzała mężczyznę leżącego na pościeli, lecz przez kilka pierwszych chwil nie mogła go poznać… Dopiero po dłuższym czasie rozpoznała rysy twarzy Dahla. Mężczyzna okropnie postarzał się przez tych kilka dni. Cera była bledsza od twarzy, a policzki tak zapadły się, że nos wydawał się sterczący. Włosy straciły swoje lśnienie, a miejscami nawet kolor… Śpiewaczka powiodła wzrokiem po siwych pasemkach. Reszta ciała wyglądała na przeraźliwie wychudzoną. Na twarzy mężczyzny tkwiła aparatura wspomagająca oddychanie, a obok stał stojak z szeregiem pomp, które tłoczyły leki do ciała mężczyzny. Nad nim stał Terry. Coś w jego postawie sprawiało, że wyglądał niczym żałobnik stojący nad grobem kogoś bliskiego. Tak jakby Dahl już umarł. Choć z drugiej strony… Alice nie potrafiłaby łudzić się, że Joakim nie był bliski śmierci. Bez względu na to, jak silne mechanizmy wyparcia zastosowałaby.
Śpiewaczkę zatkało. Przyglądała się ciału mężczyzny, który zafascynował ją, gdy poznała go po raz pierwszy. Teraz zdawał się być jedynie cieniem tego co widziała wcześniej. Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz strachu o Joakima. Milczała i podeszła nieco bliżej. Liczyła, że o ile wcześniej de Trafford mógł nie zauważyć jej przybycia, to teraz na pewno to uczyni. Alice na kilka sekund zapomniała o biednym Ismo, patrząc na ten obraz rozpaczy, przed jej oczami. Oczy jej się zaszkliły, kiedy powoli przeniosła wzrok na Terrence’a
- T… Terrence… Mogę cię poprosić na chwilę? - odezwała się szeptem.
- Tak - głos mężczyzny wydawał się zachrypnięty. - Oczywiście - dodał równie cicho, co Alice, jak gdyby już nawet podniesiony głos mógł zabić Joakima. Wyszli na zewnątrz, na zaimprowizowany korytarz.
- Chodźmy jeszcze dalej - mruknął Terry. - Chcę wyjść z tego małego, przeklętego szpitala…
Tak też zrobili. W pobliżu nie było niczego, na czym mogliby usiąść, ale przynajmniej de Traffordowi to nie przeszkadzała. Oparł się o ścianę, spoglądając na śpiewaczkę.
Harper szła milcząc. Trawiła to, co zobaczyła. Kiedy więc się zatrzymali, podniosła wzrok na twarz Terrence’a, po czym leciutko kiwnęła głowa na Ismo
- Chcielibyśmy z Ismo obudzić haltiię, która jest w ziemi, którą mam w torebce. Potrzebujemy do tego wyjść na zewnątrz, bo tu jest dość głośno. Nie zwracałabym się do ciebie z taką prośbą, ale nie ma tu nikogo, kogo znam i komu mogę w pełni zaufać, a potrzebuję do tego zamknąć oczy. Zrobiłabym to sama z Ismo, ale obawiam się, że mogę stracić nad sobą kontrolę i zrobić mu krzywdę… A takiej powtórki już nie chcemy - wytłumaczyła mu wszystko szczegółowo.
Terry skinął głową. Najwyraźniej słowa Alice brzmiały według niego sensownie.
- To nie powinno zająć długo… - Ismo rzekł, wysuwając się zza Harper. - Tak mi się wydaje.
De Trafford podniósł do góry brwi, spoglądając z wysokości na chłopca. Teraz wyglądał jak kompletny, stuprocentowy arystokrata.
- Młody panicz Pajari, jeśli się nie mylę? - zawiesił głos. - Czy przypadkiem panicz nie zapowiadał, że odezwie się do mnie ponownie dopiero wtedy, kiedy… hmm… “wyciągnę kij z dupy”? No cóż… nie jestem pewien, czy to nastąpiło - rzekł ciężkim niczym ołów głosem.
Ismo spuścił wzrok, przystępując z nogi na nogę.
Śpiewaczka parsknęła, co trwało sekundę, bo gdy spojrzenia obu wylądowały na niej, jej mina była w pełni poważna i nie było na niej śladu, że w ogóle wydała chwilę temu jakiś dźwięk. Ona sama tymczasem dławiła się w środku, bo najwyraźniej Ismo mógłby się doskonale dogadać i z Noelem. Harper spojrzała na Ismo
- Nie będę niczyim adwokatem, więc wasze męskie porachunki pozostawię panom. Niemniej chciałabym, aby nie wpływały one na naszą współpracę. Dobrze? - spróbowała tak do nich obu zagadnąć. Przyglądała się uważnie Terrence’owi, przecież dobrze wiedział, że czasem się najwyraźniej musiał zachowywać jakby był zbyt sztywny. No trudno mu było tego odmówić.
 
Ombrose jest offline