Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2018, 12:44   #401
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Red.Siren & Awesome.Snow - część pierwsza

Harper bardzo powoli przytaknęła mu głową
- Tak… Idź - poleciła mu. Odwróciła też wzrok od niego i od pozostałych, chcąc pozostać sama ze swoimi myślami. Potrzebowała momentu dla siebie, żeby się pozbierać.

Duńczyk uśmiechnął się do kobiety, trochę niezgrabnie i niepewnie, po czym odszedł w stronę wspomnianych osób. Alice spostrzegła, że z grupy wyłamała się Yuki. Już nie rozmawiała z Tallą, Terrym i Jenny… o ile wcześniej w ogóle z nimi rozmawiała. Bo Harper wydawało się, że jedynie stała obok i przysłuchiwała się. Jednak teraz znajdowała się nieco dalej. Siedziała na podłodze korytarza, opierając się o ścianę. Spoglądała na własne kolana, jakby na całym świecie tylko one liczyły się dla niej. Alice mogła podejść do niej… jeżeli chciała, bo Azjatka bez wątpienia nie zamierzała. Tyle że druga taka okazja mogła już nigdy, dosłownie rzecz biorąc, nie nadejść. Być może właśnie teraz śpiewaczka widziała swoją… dawną? ...przyjaciółkę po raz ostatni.
Alice żałowała, że nie ma butelki whiskey… Zacisnęła dłoń w pięść i ruszyła do Hao. Zatrzymała się nad nią i spojrzała na nią z góry, przygnieciona wszystkim co jej doskwierało
- Porozmawiaj ze mną. Proszę - odezwała się do kobiety, cicho.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Co już było jakimś początkiem, bo nie odmówiła. Dalej wpatrywała się w swoje kolana. Alice mogła albo odejść… albo usiąść tuż obok niej. Nawet jeśli Yuki mogłoby się to nie spodobać, nagle wstanie i opuści śpiewaczkę… na zawsze.
Rudowłosa postanowiła jednak zaryzykować i usiadła obok niej, zostawiając jednak małą przerwę miedzy soba a azjatką
- Nie wiem… Co ci powiedziano Yuki… I nie wiem co myślisz, ale widziałyśmy się zaledwie pięć dni temu. Przed teleportem. I byłam dokładnie tą samą osobą, którą znasz od ponad roku. Jak myślisz… Jak bardzo mogłam zmienić się w pięć dni. Poza faktem, że umarłam? - odezwała się do niej, bardzo cicho, przemęczonym i przybitym tonem.
Yuki wydawała się teraz już tylko udręczona.
- Myślę, że cię nigdy nie znałam - odpowiedziała. Nie z wyrzutem. Tak po prostu. Jakby nie chciała powiedzieć coś miłego, lecz to, co kryło się w jej głowie. Następnie spojrzała na Alice i lekko uśmiechnęła się, ale to nie był miły uśmiech. - Czy wiesz, jakie to jest uczucie? - zapytała. - Myślałam, że jesteś dobrą osobą. Taką naprawdę… dobrą. Jak Chris… czy w ogóle pamiętasz go? - Hao spojrzała na Harper tak bardzo intensywnie. - Kiedy leżałam chora w Błękitnej Lagunie, zorganizował przyjęcie, aby było mi miło. Ty nie zjawiłaś się tylko dlatego, bo samotna staruszka potrzebowała towarzystwa… obiektywnie mówiąc, bardziej niż ja. Wiesz… to jest smutny świat. Ciężko w nim znaleźć choć trochę bezinteresownej dobroci. A jednak ja ją dostrzegłam… - Yuki zaczęła. - Tyle że była fałszywa - jej głos nagle sczerniał, przesiąknięty żółcią. - Konsumenci… przystać do nich… mogłabym się łudzić, że jesteś głupia. Ale ty… - jej oczy zalśniły. - Zabiłaś człowieka, ich przywódcę. Co może byłoby dobre… choć okrutne? - wydawała się niepewna. - Jednak zrobiłaś to po to, aby zająć jego miejsce. Wiesz, kiedy poczułam nienawiść względem ciebie? - zawiesiła głos. - Kiedy ten cały de Trafford przedstawił cię jako przywódczynię Kościoła Konsumentów, a na twojej twarzy nie pojawił się nawet przebłysk wyrzutów sumienia za to, co dokonałaś. Jak gładko weszłaś w swoją rolę… Jak bardzo ci pasowała… - Yuki pokręciła głową. - Morderstwo to jedno. Sama byłam zmuszona do niego. Jednak… ja nigdy. Nie zrobiłam. Tego z takim… Wyrachowaniem.
Rudowłosa nie patrzyła na nią. Po czym w końcu spojrzała
- Nie wiesz jak było. Wiesz tylko to, co powiedziano ci, byś wiedziała. Jak każdy detektyw IBPI, nawet nie zastanawiasz się. Nawet nie chcesz wiedzieć. Tego nas nauczono. Nie zadawać za wiele pytań. Na przykład, że nie jestem dzieckiem osoby, o której myślałam że jestem… Albo, że moje PWF wynosi dobre ponad osiemdziesiąt… Wiedzieli o tym… Albo, że trzymali mnie przed Kościołem w dystansie. Pomyliłam się Yuki. Człowiek może się bardzo zmienić w pięć dni. Na przykład. Ty możesz zapomnieć kim byłam i jak dobrze gram role. A ja mogę nauczyć się nowych scenariuszy. Nienawidź mnie detektyw Hao. Będzie ci na pewno dużo łatwiej - powiedziała, po czym podniosła się, czując, że jeśli to potrwa minutę dłużej, rozpłacze się.
Yuki skrzywiła się.
- Myślisz że to w porządku, zrzucać na mnie po kolei takie bomby? Dzieckiem kogoś, o czym nie wiedziałaś… Wysokie PWF, ponad 80… Nawet jeżeli miałabym w to uwierzyć… to czuję się tak, jakbyś próbowała mnie oszołomić. Jeżeli jesteś w stanie wyjaśnić mi to… spróbuj.
Alice zerknęła na nią znów z góry
- Mogłabym ci wszystko wyjaśnić Yuki. Co do jednej rzeczy. Potrzebowałybyśmy na to jednak co najmniej pół godziny wolnego czasu. A jak wiesz, jest dziś bardzo ciężka data. A ja nie żyję, za kilkanaście godzin najpewniej już mnie tu nie będzie. Chciałabym, żebyś nie nienawidziła mnie dlatego, że nie wiesz jak jest naprawdę. Jeśli już musisz, rób to za coś, co jest szczere - powiedziała nieco sucho.
- A co jest szczere? - Hao zapytała. - Czy przez ten czas nie miałaś ani chwili dostępu do telefonu? Mogłabyś skorzystać z internetu i zalogować się do Zbioru Legend. Tam jest możliwość wysłania wiadomości do każdego detektywa, którego znasz. Czy choć raz pomyślałaś o tym, żeby wysłać do mnie wiadomość, jeśli… - Yuki mówiła, kiedy Alice nagle jej przerwała.
Harper uniosła ton
- Od pięciu przeklętych dni cały czas ktoś próbuje mnie zabić, ze skutkiem słabym, albo bardzo udanym. Zmieniam ubrania i telefony jak rękawiczki. Walam się po całej Europie. Nie. Nie miałam dostępu do telefonu, z którego mogłabym się zalogować do Zbioru Legend, jednocześnie nie podając do niego dostępu bogini pieprzonej Tuoneli. Bo zanim umarłam, niezbyt szczególnie miałam dostęp do komórek, a juz po fakcie, trochę było z tym trudno. Ale wiesz? Chciałam… Chciałam napisać do ciebie… Do… Do Chrisa… Ale pomyślałam, że możecie patrzeć na mnie własnie… Właśnie tak - machnęła ręką w stronę azjatki. Oddychała ciężko. Zapominając nieco o tym, że nie były same na tym korytarzu.
Kobieta westchnęła.
- I może właśnie… powinnaś - żachnęła się. - Nie wiem, co przeżyłaś. Mówisz do mnie… jednak ja nie rozumiem… czy jestem głupia? Tak się właśnie teraz czuję - mruknęła, spoglądając ukradkiem na kobietę. - Usiądź obok mnie i wytłumacz, o ile czujesz taką potrzebę - następnie spojrzała na pozostałych ludzi zgromadzonych na korytarzu. - Widzę, że reszta wciąż rozmawia. Mamy czas. Tak myślę. Pięć dni, mówisz… czy naprawdę aż tyle mogło się zmienić przez ten czas? A jeśli tak… to czy jesteś tą samą Alice, którą znam? - Yuki lekko skrzywiła się, jakby rozsądek kazał jej oczekiwać przeczącej odpowiedzi.
Rudowłosa milczała krótką chwilę, po czym usiadła obok Hao
- Więc słuchaj… - przechyliła się jednak bliżej niej, tak by mówić Yuki wręcz do ucha. Mówiła płynnie i bardzo cicho, w końcu chciała powiedzieć jej całą prawdę. Opowiedziała jej po kolei wydarzenia, które miały miejsce. Może bez wchodzenia w dokładne szczegóły rozmów, ale to gdzie była, co robiła. Co się działo. To, że nie była morderczynią… nie z własnej woli. W końcu Hao była z nią na misji, wiedziała co Flux robił z Harper. Opowiedziała jej wszystkie wydarzenia z pięciu dni w chronologii. A potem po prostu zamilkła, kończąc na Essen, w którym chciała oddać ciało Tuonetar, by ratować Rensa i Jenny. To było trudne. Przesiewać rzeczy ważnych od nieważnych. Decydować, które szczegóły są znaczące, a które nie, skoro wszystkie składały się na wielką jedną, skomplikowaną całość. Nagle Harper uświadomiła sobie, że gdyby ktoś chciał w pełni przedstawić cały obraz sytuacji i tego, co przeżyła, to pewnie potrzebowałby co najmniej dwóch lat. Natomiast ona dysponowała jedynie kilkoma minutami.
Yuki skrzywiła się.
- Żaden człowiek nie mógłby… przeżyć aż tyle… tak szybko… Na różnych misjach dzieją się różne rzeczy, jednak to, co mówisz… To tak intensywne, że wystarczyłoby na całe życie…
Ostatnie słowa zabrzmiały gorzko w uszach Alice. Czy Hao sugerowała, że w ciągu pięciu dni naprawdę przeżyła wystarczająco, by móc umrzeć tak, jak tego pragnęła Tuonetar?
Harper uśmiechnęła się gorzko
- Dzięki Yuki… Ale chociaż nie wyglądam staro. Wyzionęłam ducha piękna i młoda - mruknęła w odpowiedzi i odsunęła się wreszcie nieco od azjatki, opierając głowę o ścianę
- Jestem zmęczona, a nie mogę odpocząć… - powiedziała cicho.
- Jak my wszyscy - odpowiedziała Hao. Wydawało się, że nie do końca mogła zdecydować się, czy uwierzyć we wszystkie je słowa. - Ale wiesz, co ci powiem? Wydaje mi się, że ten człowiek… Joakim… po prostu uległaś jego czarowi… “Przekazał ci prawdę, której nikt wcześniej nie dał”... tak właściwie jakie masz dowody, że posiadasz siostrę? - zapytała. - Że to twoje rodzeństwo?
Alice przyglądała się chwilę Yuki
- List od matki z wariatkowa. Popełniła samobójstwo i napisała mi o tym… No i fakt, że świecę się jak żarówka led, jak używam tych specjalnych mocy, które ponoć przekazane były w rodzinie Douglasów, jako że tak głosi jakaś tam… legenda, przepowiednia, czy jak to tam ujęto… No i to, że właśnie moje ciało próbuje z tego oto tytułu przejąć bogini śmierci. Chcesz więcej zapewnień? - zauważyła i uniosła lekko brew
- Mam wyobraźnię Yuki, ale ona ma jakieś granice. Nie zmyśliłabym tak chaotycznej i irracjonalnej historii wydarzeń, a na pewno nie powiedziałabym ci jej, gdyby to wszystko nie była przemyślana przeze mnie prawda - powiedziała jej poważnie.
Yuki milczała. Położyła głowę na ramieniu Alice, przysłuchując się jej słowom. Co mogłaby odpowiedzieć? Jak skomentować tak dziwną opowieść? Chyba nie wiedziała.
- Ale co zamierzasz… jeżeli to się skończy? Zostaniesz z Kościołem Konsumentów, czy wrócisz do IBPI? Jeżeli rzeczywiście jesteś taka wyjątkowa… to będą chcieli cię z powrotem. Przecież nie zabiłaś żadnego detektywa, nikt cię nie będzie mógł nienawidzić. Nie tak naprawdę. Natomiast gwiazda… tak chcecie się nazywać? Gwiazdami? Otóż gwiazda w szeregach IBPI… to brzmi jak coś wielkiego. Twoje przeżycia to przeszłość. Ale… gdzie się widzisz w przyszłości? U boku mojego i innych detektywów? Czy też… tych drugich? - to chyba było najłagodniejsze określenie na Kościół Konsumentów, jakie Hao potrafiła znaleźć.
Harper zmarszczyła brwi
- To trudne pytanie Yuki… Widzisz… Nie jestem jak wszyscy detektywi, człowiekiem z podwyższonym PWF. Jestem Paranormalium trzeciego stopnia. Przypomnij mi, co dzieje się z takimi jednostkami? - zadała jej ciężkie pytanie, znów po cichu.
- Wyjątkowa nie stałaś się wczoraj. Ponad osiemdziesiąt? Mówisz poważnie? Musisz śnić, jeśli sądzisz, że IBPI o tym nie wiedziało. A jednak trzymali cię blisko siebie… Sama twierdzisz, że byli tego świadomi. Czy choć raz poczułaś z tego powodu jakąkolwiek niewygodę? Jeżeli zechcesz wrócić… Alice… naprawdę… będziemy mogły być znowu razem - głos Yuki lekko zadrżał. - Nie powiedzieli ci prawdy o tym, kim jesteś… ale z drugiej strony nie oczekiwali niczego od ciebie w zamian. Ten cały Dahl zdradził ci prawdę, ale tylko po to, aby wykorzystać cię do celów własnych i Kościoła. Żebyś wskazywała mu miejsca na globusie. Była drugim Oculusem, bo właśnie to potrafisz… Czy to jest w porządku, obwiniać IBPI za trzymanie cię w niewiedzy? Nie powiedzieli ci o twoich zdolnościach to prawda. Jednak dowiedziałaś się o nich od kogoś, kto chce je wykorzystać. Czy to sprawia, że ten cały Joakim jest taki prawy? Myślisz, że powiedziałby ci cokolwiek, gdyby nie chciał odnieść sam korzy…
Alice zerknęła na nią
- Najpierw tak pomyślałam. Ale minęło parę dni, a potem poznałam kolejne osoby i dowiedziałam się co nieco o panu Dahlu… Spokojnie Yuki. Ja wiem, że chciał mnie wykorzystać… Po prostu nie wiem czego ja chcę. Co będzie w mojej przyszłości. Jeśli istnieje dla mnie jakieś jutro. Pomyśle o nim jutro. Mam pewne wyobrażenie co chcę robić. Widzisz Yuki… Pomyślałam o was i wtedy zaproponowałam tę współpracę. Nie dlatego, że nie było czasu… - powiedziała i westchnęła cicho.
- A jak zobaczyłam twoją minę w tym vanie… Zwątpiłam - powiedziała jeszcze ciszej.
- I, do cholery, nie powinnaś mnie za to winić - Yuki podniosła głos. - Co myślałaś o Kościele Konsumentów pięć dni temu? Zastanów się. Przypomnij sobie, proszę. I wiedz, że ja nie przeżyłam tego, co ty. Nigdy nie przeżyję. Z twoich słów wynikała, że znienacka stałaś się cudowną królewną Konsumentów. Ich przystojny przywódca uznał cię za swoją boginię. To jakaś fantazja. Nigdy tego nie zrozumiem i nie powinnaś mnie za to winić - Hao pokręciła głową. - Jeżeli chcesz pokonać Tuonetar i choćby udawać, że jesteś człowiekiem z przyszłością… to zachowuj się tak, jakbyś jakąś miała. Dlatego powiedz mi, gdzie się widzisz… jutro, za tydzień, miesiąc, w przyszłym roku? Z detektywami IBPI, czy Konsumentami? Powiedz szczerze… bo jesteś mi to winna… Te dwie organizacje nigdy nie staną się jednością i będziesz musiała zadecydować. Czy ten przeklęty mężczyzna naprawdę aż tak zawrócił ci w głowie? - Yuki lekko uniosła się gniewem.
Śpiewaczka milczała, po czym wzięła wdech i powoli zerknęła znów na Yuki
- Jest trzecia opcja Yuki. Chciałabym poznać inne Gwiazdy. Wiem, że jest ich więcej. Tym chciałabym się zająć - powiedziała jej, ale przez zarzut o tym, że Dahl zawrócił jej w głowie, lekko spąsowiała i dlatego raczej odwracała głowę od przyjaciółki. To przyciągało również myśli o Kirillu, a oni obaj w tym świetle nie byli najlepszą mieszanką dla jej niespokojnego serca.
- Więc porzucasz nas - rzekła Yuki. - Dla ludzi, których nawet nie znasz. Z jeszcze innej, kompletnie odmiennej frakcji. Czy ty choć przez chwilę - jej głos zadrżał. - Czy przez chwilę zastanawiałaś się nad tym, co my możemy z tego powodu odczuwać? Wielkie, astralne przeznaczenie… to brzmi pięknie, przyznaje! Ale dla niego chcesz poświęcić tych, których znasz… mnie… Chrisa… innych detektywów… czy naprawdę znaczyliśmy dla ciebie tak niewiele? Czy w ogóle powinnam czuć jakiekolwiek wyrzuty? - Yuki podniosła się nieznacznie.
Jej policzki zaróżowiły się. Jej cera była bardzo blada, przez co kontrast wydawał się bardzo widoczny… i to wyglądało pięknie. Hao zatrzepotała długimi, czarnymi rzęsami, które oblekły oczy o równie ciemnym odcieniu.
- Czy ty…? - nachyliła się nieznacznie. - Pamiętasz?
Ostatnie słowo uderzyło w Alice, jakby obuchem.
- Zdradziłaś tak pełen obraz ostatniej przeszłości… czy więc mamy zapomnieć? O innych - Yuki zwiesiła głowę - rzeczach?
Ciśnienie śpiewaczki nieco się podniosło, gdy znów pomyślała o Nowym Roku.
- Yu… Yuki… Ja nie mówię, że porzucam was. Czy… Czy że będę teraz Konsumentką, czy coś takiego. Nie chcę odwracać się od tych, na których mi zależy… A zależy mi na was. Przecież wiesz - powiedziała, ale była nieco napięta. Przyglądała się teraz kobiecie wprost. Uważnie obserwowała jej twarz, obcymi fioletowymi oczami.
- Nic nie wiem. I ty również wydajesz się nic nie wiedzieć - kobieta odparła oskarżycielsko. Spojrzała w bok na odnogę korytarza. Tallah, Emerens, Jennifer i reszta znikli w niej… jakby zapominając o nich? Abascal tymczasem wciąż nie wychodził z sali konferencyjnej.
Yuki nieco przybliżyła się, chcąc nawiązać z Alice kontakt wzrokowy. Pachniała słodko, jakby jaśminem. To były perfumy, które śpiewaczka pamiętała. Azjatka przywdziała je kilka miesięcy temu. Nachyliła się nad Harper, lekko rozdziewiając różowe wargi.
- Alice - Yuki szepnęła. Pochyliła się i jej prawa skroń otarła się o lewą śpiewaczki. - Być może to… - westchnęła - ...nic nie znaczyło? - jakby zapytała. - Ale w odróżnieniu od ciebie nie zapomniałam. Nie tak szybko. Nie ważyłabym się - jakby załkała, podnosząc wzrok na Alice.
Harper przełknęła ciężko ślinę i nieco nerwowo poruszyła się. W jej głowie zaigrały pewne sceny. Właściwie ich przebłyski, bowiem sporo wtedy wszyscy wypili. Rudowłosa zerknęła w głąb korytarza, jakby obawiając się, że ktoś widzi lub słyszy
- W Błękitnej Lagunie… wiesz… Ja pamiętam… Jakby. To wszystko skomplikowane, mówiłam ci - powiedziała cicho. Lubiła zapach jaśminu. To był jej ulubiony kwiat zaraz po bzach.

Yuki pachniała jak wszystko, co dobre. Alice zaatakowało to tak nagle i niespodziewanie, że prawie zapłakała. Okres Bożego Narodzenia i Sylwestra… jak dawno to było? Wtedy praktycznie nie miała trosk. Nie w porównaniu do tego, co działo się teraz. Hao przypominała jej ten okres, kiedy wszystko było prostsze… czystsze… a ona sama nie miała tyle zmartwień. I Hao to dostrzegała. Spoglądała na Alice lekko przymrużonymi oczami. Cicho mruknęła i wydało się to ogniskiem iskier…
- Przeszłość - szepnęła, nachylając się nad jej uchem. Ustami lekko dotknęła małżowiny. - To wszystko przeszłość - cichutko powtórzyła, co zabrzmiało okropnie smutno. A jednocześnie… wydało się pieszczotą.
Tymczasem, przez ciało śpiewaczki, ledwo niedawno ocknięte do takich mocnych odczuć, przeszedł silny dreszcz i aż cofnęła głowę do ściany, uderzając potylicą, że zobaczyła gwiazdy i przymknęła oczy z lekkiego bólu. Znowu się rumieniła i teraz nie z nerwów, czy wspomnienia wywołanego przez temat rozmowy. To oddech Yuki i jej mruczenie wywołało u niej taką reakcję. Harper zaraz spojrzała znów na Hao i uniosła dłoń, którą oparła na jej ramieniu
- Yuki. To brzmi tak smutno, gdy mówisz to tym tonem - powiedziała co pomyślała.
 
Ombrose jest offline  
Stary 26-02-2018, 12:45   #402
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Red.Siren & Awesome.Snow - część druga

- Bo taka właśnie jestem - głos Hao leciutko zadrżał. - Smutna. Obracasz się wokół tego wszystkiego. Wokół… tych wszystkich. A ja… - szepnęła. - Jestem jak zdjęcie, które odłożyłaś do albumu. Spójrz na mnie, Alice.
Azjatka nawiązała kontakt wzrokowy z Harper. Odgarnęła kosmyk czarnych włosów za ucho. Była piękna.
- Jestem zdjęciem? - zapytała. - Czy człowiekiem… - zawiesiła głos. - Żyjącym… - szepnęła cichutko.
Jej dwie, pełne wargi przybliżyły się do ust Alice. Były tak różowe. I tak… niedaleko. Wystarczyłoby, że lekko zgięłaby kark…
Alice obserwowała ją bardzo uważnie i czuła dosłownie każdą komórką ciała dokąd to wszystko zmierza. Harper ogarnął jakiś amok wewnętrznych myśli.
- Człowiekiem Yuki - odparła do niej i wzięła wdech. Przechyliła głowę i musnęła ustami jej usta, jednak przechyliła głowę w ostatnim momencie i trafiła w jej policzek
- Nie smuć się Hao, bo jesteś wtedy zbyt piękna. Aż szkoda, żeby wszyscy widzieli - nakazała jej lekko złamanym głosem.
Yuk wysłuchała jej ostatnich słów, ale odniosła się do wcześniejszych.
- Jestem człowiekiem... - powtórzyła. - Czy kobietą?
Nachyliła się i jej wargi dotknęły ust Harper. Smakowało to jak szampan, którego otworzyli dla uczczenia roku dwu tysięcznego dziesiątego. Alice nagle i niespodziewanie poczuła się wiele lat młodsza… choć Sylwester miał miejsce jedynie kilka miesięcy temu.
- Odpowiedz mi, Alice - szepnęła Hao, wysuwając się spomiędzy warg śpiewaczki. Wyglądała tak, jakby odczuwała chęć je oblizać. Cała zaróżowiła się.
Harper aż zamknęła oczy na moment, po czym znów je otworzyła i spojrzała na nią
- Do czego ty pijesz… - odezwała się ostrożnie Alice, tym samym nie odpowiadając na pytanie Hao.
Azjatka zgięła szyję i oparła swoje czoło o czoło Harper. Z jej oczu pociekły łzy. Powoli, niespiesznie. Jednak były… bardzo wilgotne. I Alice je w pełni poczuła, kiedy skapały na jej policzki.
- Może to po prostu ty? - zapytała słodkim głosem. - Czy to twoja cecha, Alice? Zapominasz? Dzisiaj ja i IBPI. Jutro Joakim i Konsumenci. Pojutrze Bóg wie kto… Kirill? Kirill i Gwiazdy. A następnego dnia… ktoś jeszcze następny. I tylko będziesz zastanawiała się, do czego pijemy - Azjatka uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w stronę logo salonu fryzjerskiego z Essen. Opuszki jej palców dotknęły go, ale kierowały się niżej, w stronę piersi Harper. Wnet chwyciły ją, uścisnęły. Harper nie pamiętała, kiedy ostatni raz była tak blisko drugiego człowieka. Przynajmniej nie w tym akurat momencie.
- Może rzeczywiście jesteś aż tak wyjątkowa, że my… - Yuki zawiesiła głos, całując ją w czoło - ...jesteśmy jedynie kolejnymi krokami na twej drodze… - szepnęła, skubiąc płatek jej ucha.
Alice poczuła jak zasycha jej w gardle i żałowała, że nie zabrała ze sobą butelki wody z sali konferencyjnej. Słowa Yuki docierały do niej, sącząc słodką truciznę swego sensu. A potem kolejne skojarzenie… Ćmy. Harper oparła się mocno plecami o ścianę i tym razem chwyciła nadgarstek ręki Hao
- Nie zapominam - żachnęła się nieco, niepewnym tonem.
- Więc…? - zapytała Hao. - Czy coś z tego wynika…?
Nachyliła swoje usta w stronę Alice. Oferowały bliskość… ciepło… miłość… to wszystko, co było potrzebne każdego dnia. Aby wstawać i żyć. Aby czuć jakikolwiek sens istnienia. Harper mogłaby z taką łatwością nachylić się i dotknąć ich wargami… ale pocałowałaby tylko Yuki? Czy może jednocześnie zadeklarowałaby swoją przynależność do IBPI? Czy za tym, co działo się na podłodze korytarza przed salą konferencyjną… szła jakaś deklaracja? A może jedynie przyjemność?
Yuki podniosła prawą rękę i wczepiła palce w rude włosy śpiewaczki. W tej chwili i tym świetle zdawały się płonąć tak intensywnie. Hao przybliżyła się niczym kochanka. Którą… była? To wydawało się prawie pewne. Którą… będzie? Nad tym pytaniem stał prawdziwy znak zapytania


[media]http://www.youtube.com/watch?v=jEgX64n3T7g[/media]

Alice sama poczuła jak po jej policzkach pociekły łzy. Bo w tym momencie uniosła dłoń i zasłoniła nią usta Yuki. Patrzyła jej prosto w oczy
- Pamiętasz? Powie… Powiedziałam ci… żebyś nienawidziła mnie za coś prawdziwego - oznajmiła, łamiącym się głosem i zmusiła się ze wszystkich sił woli, by najlżej, lecz stanowczo powiększyć odległość między sobą, a Hao. Nie mogła. Nie nadawała się do spokoju, ciepła i normalnej, czułej miłości. Zadrżała cała, jakby ciężar znów ją przygniatał, ale nie szukała pocieszenia. Zakryła się pod maską.
- Za co prawdziwego mogłabym cię nienawidzić, Alice? - zapytała Yuki. - Skoro nawet ty prawdy nigdy nie znałaś ani o sobie, ani o świecie. Co jest w tobie, czego powinnam się wystrzegać? Oprócz decyzji, których podejmujesz - ciężko westchnęła, a jednak i ten dźwięk zabrzmiał słodko.
Następnie wtuliła się w Alice. Hao wydawała się taka miękka, ciepła i delikatna… wydawałoby się, że wystarczyłby najmniejszy ruch, aby ją połamać.
Najmniejszy ruch.
Albo najmniejsze słowo.
- Jeżeli mam cię nienawidzić za coś prawdziwego… to co może być prawdziwszego niż ten moment? Tu i teraz. Odrzuć mnie. Tu. Teraz. Na zawsze - te słowa nie przychodziły Yuki z łatwością i może dlatego je powtarzała. - Wyrzeknij się mnie. Ból, który odczuję, będzie najprawdziwszy. Zrób to. Powiedziałaś mi, żebym nienawidziła cię za coś prawdziwego… - Hao szepnęła. - Alice - mruknęła, wtulając się w nią. - Daj mi prawdę.
Śpiewaczka wciągnęła powietrze, ale ostrożnie przytuliła jedną ręką azjatkę do siebie. Mocno wpiła palce w koszulę na jej plecach. Po czym odwróciła głowę tak, by jej usta były przy uchu Yuki
- Nie mogę zostać z tobą Yuki. To już… za dobre dla mnie - powiedziała cierpko
- Uważam cię za przyjaciółkę - dodała jeszcze, po czym puściła ją i spojrzała w stronę wejścia do sali konferencyjnej z niemą nadzieją, że ktoś, ktokolwiek ja teraz uratuje, nim się rozsypie na podłogę.
- Do cholery, Alice - Hao rozgniewała się, ale… przez smutek. - Uważasz mnie za przyjaciółkę? Naprawdę? Po… - zawiesiła głos i choć próbowała dokończyć, to po prostu rozpłakała się. Zerwała się. Wstała. Z jej oczodołów płynęły łzy, które utworzyły na policzkach dwie szerokie rzeki. Głośno odetchnęła. - Jeżeli taki miał być koniec tej rozmowy - zaczęła - to jesteś najokropniejszą, najokrutniejszą osobą, jaką znam, że ją zaczęłaś. Podeszłaś do mnie, usiadłaś przy mnie. A teraz nie mogę oddychać.
Obróciła się i ruszyła korytarzem do przodu… gdziekolwiek… żeby po prostu przemieścić się i być dalej. Hao była bez wątpienia rozbita i to w sposób najgorszy z możliwych. Nie pokonała ją Tuonetar, bogini śmierci. Nie poległa przez żadną istotę paranormalną. Zabiła ją miłość. Może nie fizycznie. A jednak… psychicznie wydawała się rozpadać.
Harper natomiast powoli podniosła się na nogi i ze zwieszoną głową, ruszyła w stronę sali konferencyjnej. Gdzieś na skraju chęci niszczenia i rozpaczy. Potrzebowała się napić, a tam zostały butelki z wodą. Uważała na torebkę, którą cały czas miała przy boku, ale starała się jej teraz nie dotykać, bo ręce jej drżały.

Sala była pusta, nie licząc jednego, niewielkiego mężczyzny.
- Kłopoty z kobietami? - zapytał. - Bez obaw, nawet ja to przeżyłem… choć może na takiego nie wyglądam - zawiesił głos. - Chyba potrzebujesz czegoś znacznie mocniejszego od wody mineralnej - westchnął.
Nie zaproponował jej żadnego trunku, ale wyciągnął szkatułkę z cygarami.
Alice początkowo milczała i błyskawicznie opróżniła całą butelkę wody. Po chwili spojrzała na niego i podeszła. Poczęstowała się cygarem i przystanęła w milczeniu obok. Wyciągnęła rękę, po ogień. Była na tyle wstrząśnięta i nadal rozjuszona, że nic nie mówiła, tłumiąc emocje.
Fernando odezwał się dopiero wtedy, kiedy Alice zaciągnęła się.
- Jesteś tego świadoma, prawda? - zapytał. - To wszystko było zaplanowane - rzekł. - Wybieg mający na celu zwrócić cię z powrotem ku IBPI. Nic z tego nie było prawdziwe - zawiesił głos. - Pamiętaj o tym, Alice - szepnął, wydmuchując dym.
Sylwester zaświecił jej przed oczami i aż się zakrztusiła. Po policzkach pociekły jej łzy złości, bólu i tego, że zapiekło ją w gardle od dymu
- Kto… Decyduje… Do cholery. Co… Do ciężkiego… - krztusiła się chwilę, po czym usiadła i uderzyła dłonią w blat stołu, potrząsając głową i znów nic nie mówiąc. Co było prawdą, a co kłamstwem. Kto działał, bo tak mu kazano, a kto robił to z własnych uczuć. Kto ją wykorzystywał, a kto próbował zmanipulować. Zasłoniła dłonią oczy
- Jak mam wiedzieć, kto kłamie… - powiedziała w końcu i znów powoli zaciągnęła się dymem
- Nawet umrzeć nie mogę spokojnie, bo skończę na jebanym kole na górze bólu i udręki… - warknęła nieco nie po swojemu, ale trudno było się dziwić przy takich emocjach.
- W sensie, że skończysz z powrotem na ziemi? - zapytał Fernando. Zaczął huśtać się na krześle. - Dokonałaś dobrego wyboru - rzekł poważnie. - Jesteś mu to winna. Po tym wszystkim.
“...co zrobiłaś”, jego głos wydawał się chcieć dokończyć.
- Rolą każdego detektywa IBPI jest zamydlić ci oczy. To ludzie bez skrupułów. Jeżeli znajdą jakiekolwiek wytrychy z przeszłości, to z nich skorzystają. Są samolubni.

Natomiast Yuki samolubnym określiła Joakima, który zagarnął ją do spełnienia swoich celów.
Kto miał rację? Kto mówił prawdę?
A może nikt nie kłamał? Każdy spoglądał na sprawę ze swojego punktu widzenia?
Harper zerknęła wreszcie na Abascala, zmęczonym wzrokiem
- Nie Fernando, mówiłam o prawdziwym miejscu w Tuoneli. Jest sobie góra, na której nie możesz oddychać normalnie, bo każdy wdech to tortura tysiąca igieł. Każda minuta to coraz gorsze piekło. a na tej górze stoją dwa koła. I wyobraź sobie, jedno jest dla mnie. A drugie, chwilowo jest zajęte… Wiem co i komu jestem winna. Po ostatnich dwóch dobach, za dobrze - powiedziała ciężkim tonem i znów zaciągnęła się dymem, milknąc.
- Naszym zadaniem jest wydostać cię z tego wzgórza - Abascal rzekł poważnie. - I to zrobimy. Wierzysz w to? Kiedykolwiek wierzyłaś?
Śpiewaczka zerknęła na niego
- Ja chce wydostać jego z tego wzgórza. Obiecałam mu to, kiedy go tam spotkałam - powiedziała cierpko
- Wyciągnęłam go z piekła, żeby wpakować w gorsze - warknęła ciszej.
- Ale sama jesteś po uszy w swoim własnym, czyż nie? - mężczyzna zapytał. - Co prawda nie tkwisz na wzgórzu cierpień, gdzie każda cząstka boli, a jednak… Joakim ma tę cudowną możliwość po prostu tkwić w jednym miejscu i czekać na ratunek, niczym księżniczka w wieży. Co prawda torturowana… ale jednak. To ty musisz go uratować, Alice - rzekł Fernando. - Nie ja. Nie de Trafford. Nie Jennifer. Nie IBPI. To ty go sprowadziłaś do piekła i tylko ty go możesz stamtąd wyciągnąć. Zrobisz to? - zapytał.
Harper słuchała go z uwagą, ważąc jego słowa
- Zrobię. Choćby miał mi nie wybaczyć - odrzekła i wzięła ciężki wdech
- Czeka nas… W cholerę wyjątkowy dzień, panie Abascal… - powiedziała trochę teatralnie, a trochę przemęczenie. Powoli dopalała cygaro.
- Przynajmniej mamy już za sobą cholernie ciężki poranek. Teraz już tylko cholernie ciężkie południe, popołudnie, wieczór i noc. O ile nocą nazywasz to, co się dzieje przed dwudziestą czwartą - Fernando podniósł rękę i machnął nią. - Zmykaj. Już dużo czasu tu ze mną zmarnowałaś - rzekł. - I Alice… - zawahał się. - Powodzenia.
Śpiewaczka zgasiła resztkę cygara w popielniczce
- Obyś nie zapeszył - powiedziała uprzejmie, choć z lekkim przekąsem, po czym wyszła, poszukać Terry’ego. W końcu powinni się byli zbierać.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-02-2018, 18:54   #403
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lotte Visser


Wylądowali w Finlandii. Lotte wcześniej nie była na tym lotnisku, jednak rozglądając się wokoło doszła do wniosku, że niezbyt wiele ją ominęło. W godzinach porannych wokoło krzątało się multum ludzi. Jedni przylatywali, inni opuszczali Finlandię. Z okolicznych piekarni oraz kawiarni stanowiących część kompleksu unosił się przyjemny zapach wypieków oraz aromatycznej kawy. Domenico kupił wszystkim po jednej bagietce z masłem czosnkowym oraz kubku odświeżającego napoju. Następnie ustawił się w kolejce do bankomatu, skąd wypłacił i przekazał Lotte pieniądze przelane przez Tallę.


Najcenniejszą częścią ich dobytku była duża walizka, którą ciągnął Luigi. Tuż przed wylotem przepakowali do niej ziemię z chrzcielnicy. Szofer nie skarżył się na okropny ciężar w niej zawarty. Ten zresztą nawet nie wydawał się dla niego szczególnie uciążliwy. Był bardzo silny, choć Lotte nie spodziewała się, że aż tak.

Po posileniu się Domenico spojrzał na telefon.
- Otrzymałem wiadomość od Zairy – rzekł.
Lotte wyciągnęła swoją komórkę i spostrzegła, że ona również.

Cytat:
Napisał Zaira
Seiji Mishima odbierze od was walizkę na lotnisku. Do tego czasu wypatrujcie go i nie opuszczajcie obiektu. Pozdrawiam
Visser rozglądała się i próbowała wypatrzyć w tłumie znajomą twarz, choć nie było to takie łatwe. Na szczęście wokół nie znajdowało się zbyt wielu ludzi o wschodniej aparycji, toteż już po kilkunastu minutach odnaleźli się. Japończyk uśmiechnął się szeroko do Lotte. Podał rękę jej i Domenicowi. Wyciągnął ją również do Luigiego, jednak komandos nie pochwycił jej. Najwyraźniej nie był utalentowany na każdym polu i gburowatość była ceną, jaką płacił on i ludzie wokoło za jego wartość na polu walki.
- Luigi, dai la valigia all'uomo giapponese, per favore – Dora rzekł do niego.
- Sarebbe molto carino da parte tua – Mishima zawiesił głos.
Szofer nieco chętnie, jak oddał mężczyźnie walizkę.

Seiji spojrzał na Lotte jak na starą przyjaciółkę.
- Przyjechałem czarnym mitsubishi, jest wasz – rzekł, wyciągając w jej stronę kluczyki do pojazdu. – W bagażniku znajdziecie broń. I przy okazji… nie uwierzycie - zawiesił głos. – Otóż… i przysięgam, nie żartuję… został nawiązany sojusz z Kościołem Konsumentów. Widać ludzie na górze są naprawdę zdesperowani – westchnął. – W każdym razie… jeżeli zobaczycie kogoś z sekty, to nie atakujcie i spróbujcie w miarę możliwości… pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzajcie – westchnął. – Trzymajcie się – rzekł, spoglądając na walizkę. – Kto by się spodziewał, że w środki znajduje się taka cenna zawartość… a jednocześnie jest to tylko ziemia – westchnął, kręcąc głową. Lekko uśmiechnął się. – Powodzenia – rzekł, odchodząc.

Zrobił jeszcze kilka kroków, kiedy nagle obrócił się.
- A, i ostatnia rzecz… Zaira ma dla was kolejne zadanie! Prosiła, żebyście zadzwonili!
 
Ombrose jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:34   #404
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Podróż z Terrencem - część 1

Alice, przechadzając się korytarzami budynku, uzmysłowiła sobie, że znajdowała się w jakimś biurowcu. Przy kolejnych drzwiach widziała tabliczki przedstawiające prawników, agentów nieruchomości, ubezpieczycieli, a nawet kilka gabinetów lekarskich. Pospieszyła się, gdyż przeczytała kilka nazwisk, a te wystarczyło wpisać do wyszukiwarki internetowej, aby poznać lokalizację. Na szczęście winda nie była w żaden sposób schowana i Harper prędko się w niej znalazła. Nacisnęła przycisk parteru, zjeżdzając z ósmego piętra. Choć kabina wcale nie poruszała się zbyt powoli, to Alice odniosła wrażenie, że praktycznie stoi w miejscu. Jeszcze zatrzymała się kilka razy na poszczególnych piętrach. Jedni ludzie wsiadali, inni wysiadali. Śpiewaczka spoglądała na nich podejrzliwie, jak gdyby któryś z nich mógł być agentem Valkoinen, chcącym ją porwać.

Kiedy zjechała na dół, ujrzała przestraszonego Emerensa stojącego w oszklonym holu budynku. Podbiegł do Harper, kiedy tylko ją zobaczył. Wyglądał tak, jakby chciał ją bardzo mocno uścisnąć.
- Alice! - krzyknął głośno, patrząc na nią z ulgą.
Śpiewaczka starała się nie przykuwać za dużej uwagi do swojej okolicy, ale gdy zjechała na dół i dostrzegła Rensa, uniosła nieco pytająco brew
- Emerens? - zapytała odzywając się do niego. Oczekiwała, że wyjaśni skąd u niego ten niepokój i zaskoczenie oraz ulga.
- Kazali mi tu stać na wypadek, gdybyś się pojawiła. Tuż przed chwilą spostrzegliśmy, że ciebie nie ma. Resztę możesz sobie dopowiedzieć sama. Winda nie chciała przyjechać przez dłuższy czas, to jest kilka sekund, więc Jennifer i Terry pobiegli schodami. To… głupie, czyż nie? Uznali, że mogło coś ci się stać. Co robiłaś? - zapytał, wreszcie uspokajając się.
Harper nieco się zawstydziła…
- Roz… Rozmawiałam z chyba dawną przyjaciółką - odpowiedziała mu cicho i jej ton wskazywał na to, że bolało ją i nie chciała rozwijać bardziej tego tematu.
- Mam nadzieję, że wrócą szybko. Idąc tu trochę się rozglądałam i mogłam dostarczyć jakichś informacji Valkoinen - dodała, zmieniając temat. Skrzyżowała ręce i spuściła wzrok w podłogę.
Mężczyzna skinął głową.
- Trochę to niefortunne, bo bez Jennifer nie mogę odjechać z IBPI. A ty miałaś opuścić biurowiec wraz z panem de Traffordem. Przez to wszyscy są wstrzymani. Natomiast pani Zaira poszła do vana, aby poszukać w niej tej orientalnie wyglądającej detektyw IBPI. To z nią rozmawiałaś? Znacie się? - Fortuyn utkwił w śpiewaczce spojrzenie.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Byliście tak zajęci rozmową, że chyba nie zauważyliście, że zostawiliście nas obie siedzące na korytarzu - powiedziała i uniosła kącik ust cierpko
- Tak… Poznałam ją podczas mojej pierwszej misji dla IBPI, była moją towarzyszką. Pomogłam zorganizować dla niej Boże Narodzenie w zeszłym roku i… Spędziłyśmy razem Nowy Rok - głos jej się podłamał. Nie podnosiła wzroku z ziemi.
- Mamy trudny czas… Wszyscy - westchnęła i zacisnęła mocniej dłonie na ramionach.
- Ona też? - Emerens zapytał mechanicznie. Następnie poprawił się, kiedy uznał, że to wścibskie pytanie. - To znaczy… jeżeli mnie to interesuję, to mogę ją osobiście zapytać - rzekł, co zabrzmiało jak słowa, których spodziewał się usłyszeć od Alice. Spróbował ją ubiec, wypowiadając je osobiście. Następnie zmienił temat. - Obawiam się, że oni mogą wędrować po tych korytarzach bez końca - rzekł. - Choć jeżeli twoja przyjaciółka została na tamtym piętrze… a skoro nie ma jej przy tobie, to mogłaby być już tylko w toalecie... to pewnie spotkają ją i powie im, że wszystko w porządku. Pytanie brzmi, jak dużo czasu to będzie trwało.
Alice spojrzała na windę
- Mam nadzieję, że zajrzą do sali konferencyjnej. Był tam Abascal, który wysłał mnie tu - dodała tylko
- Nie ma sensu, żebym znowu jechała w górę, bo tak się będziemy ganiać bez sensu - oznajmiła i zerknęła zmęczonymi oczami na Rensa
- Masz na siebie uważać, dobrze? - poleciła mu.
- Ja na siebie, a ty na moich… - Fortuyn znowu mówił szybciej, niż myślał. Lekko skrzywił się, jakby bardziej do siebie, niż Alice. Chyba to jednak nie była odpowiednia pora, aby po niedawnej rozmowie ponownie przywoływać temat braci. - Ty też uważaj na siebie - rzekł zamiast tego, uśmiechając się do niej nieśmiało. - Z tego, co rozumiem, udajesz się w bezpieczne miejsce, więc będę trochę spokojniejszy - rzucił. Spojrzał na kabinę, która zamknęła się i skierowała ku górze.
Alice kiwnęła głową
- Oby tak właśnie było. I oby wszystko odtąd szło już po naszej myśli - wyraziła na głos swe życzenie. Zdawała się zamyślona, gdy i ona zawiesiła wzrok na liczniku pięter nad windą.
To wreszcie stanęło na ósmym. Potem jednak skierowało się na dziesiąte, chwilę na nim pozostało i następnie powędrowało na trzynaste. Następnie winda zaczęła się opuszczać.
- Czy będę mógł się z tobą w jakiś sposób skontaktować? Masz numer telefonu, albo maila? - zapytał Fortuyn. - Wolałbym mieć jakąkolwiek możliwość odezwania się… - zawiesił głos.
Śpiewaczka zastanawiała się chwilę
- Posiadam maila, ale nie wiem czy będę mieć do niego dostęp. Mogę jednak spróbować. Telefonu nie miałam przy sobie od pięciu dni… Znaczy swojego - uzupełniła, po czym podała mu prosty mail ‘h.alice@gmail.com’. Był odwrotnością standardu właśnie po to, by był prosty do zapamiętania.
- Dziękuję - mężczyzna uśmiechnął się. - Spróbuj sprawdzić go choć raz dziennie. Gdybym potrzebował pomocy, na przykład… albo... - zastanowił się. - Albo gdybyś ty coś ode mnie chciała, choć nie posiadam wiele szczególnych zdolności… - założył o siebie ramiona. Chyba miał coś dodać, ale kabina akurat zjechała i drzwi otworzyły się. Śpiewaczka ujrzała de Trafforda i Jennifer.

Mężczyzna wyszedł na hol i westchnął.
- Tuonetar, drżyj ze strachu - mruknął, spoglądając kątem oka na Alice. - Przed naszym zorganizowaniem szczególnie.
Następnie ominął ich i ruszył do wyjścia. Jennifer podeszła do Harper i pogłaskała ją po ramieniu, po czym ruszyła za Terrym. Emerens natomiast wyciągnął ramię ku Alice.
- Jak już mówiłem… - kontynuował. - Być może nie posiadam szczególnym zdolności, jednak w oprowadzaniu niewidomych staję się coraz lepszy - zażartował.
Rudowłosa skrzywiła się na komentarz Terrence’a, ale zaraz przyjęła ramię od Rensa i zamknęła oczy, gdy poprowadził ją za nimi.
- Posiadasz wiele zdolności Rens - odezwała się spokojnym tonem, gdy szli. Nie rozwinęła jednak tematu, bo zamilkła i najwyraźniej skoncentrowała się, by o nic nie potknąć i na własnych myślach.

Wyszli na zewnątrz. Alice poczuła na skórze coraz mocniejsze promienie słońca. Gdyby tylko mogły rozbłysnąć tak jasno, by wypędzić z niej Tuonetar i oddać jej życie… Niestety, na to liczyć nie mogła.
Harper wręcz uniosła głowę, łapiąc promienie na twarz. Westchnęła cicho.
- Chyba… - Fortuyn zawahał się - ...nie poprowadzę cię zbyt daleko…
- ...bo teraz mi przypada w zaszczycie to zadanie - dokończył Terry, odbierając Harper z uścisku mężczyzny.
- Do zobaczenia, Alice - Emerens pożegnał się nieco zgaszonym tonem.
Śpiewaczka przesunęła dłoń, łapiąc się teraz ramienia de Trafforda, była nieco sztywniejsza w tym ruchu, niż przy Rensie, może dlatego, że Terry nieco ją onieśmielał tymi paroma docinkami, które wcześniej zdarzyło mu się jej posłać.
- Do później - pożegnała go krótko i teraz dała się poprowadzić kolejnej osobie. Nadal pozostawała dość milcząca i zadumana.

Skierowali się dalej. Alice w pierwszej chwili nie mogła przyzwyczaić się do odmiennego tempa de Trafforda oraz sposobu, w jaki się poruszał. Stawiał znacznie dłuższe kroki, choć nieco wolniej od Fortuyna.
- Być może nie potrafię latać… to znaczy, nie aż tak dobrze jak Noel… - zawiesił głos. - Jednak ja również przetransportuję cię we właściwe miejsce - dokończył lekko żartobliwym tonem. - Obiecuję.
W połączeniu z wcześniejszymi docinkami z jego strony… Alice odniosła wrażenie, że de Trafford stresuje się czymś i próbuje maskować to lekką uszczypliwością. Co jednak mogło go kłopotać? Dosłownie wszystko, biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia i okoliczności. Nie trzeba było posiadać ogromnej empatii, aby to rozumieć.
Harper cicho odetchnęło
- Ufam, że tak będzie… Choć drugiego takiego lotu jak wtedy to szczerze już bym wolała nie powtórzyć - odrzekła nieco ciszej i jakby trochę marudząc na warunki i brak wygód z tytułu dyb i przeciągów.
- Jak się trzymamy? - zapytała tym razem o resztę Konsumentów, licząc na to że Terry odpowie jej ogólnikowo.
- Pytasz o mnie? Czy o nas wszystkich? - mężczyzna dopytał się, nie będąc pewny. - Joakim zawsze twierdził, że w tym świecie należy oszaleć, aby pozostać o zdrowych zmysłach. Natomiast ja jestem od kilku dni stanowczo zbyt trzeźwy - mruknął. - Uważaj, wsiadamy do samochodu - rzekł. Harper usłyszała trzask i następnie cichy świst otwieranych drzwi.
Wysłuchała go i uniosła kącik ust
- A mi po ostatnich dwóch dobach, zaskakująco blisko do kaftana - Alice westchnęła i odczekała chwilę, nim Terry pokierował ją do wnętrza pojazdu, gdzie za moment wygodnie usiadła, ustawiając torebkę na udach.
Mężczyzna pomógł jej zapiąć pasy. Następnie pojazd wystrzelił do przodu i nagle gwałtownie zahamował. De Trafford głośno zaklął. Bez wątpienia nieelegancko.
- Przepraszam - szepnął. - Po prostu… ja i samochody - westchnął. - To nigdy nie było najlepsze połączenie.
Alice zaczęła się zastanawiać, czy mężczyzna posiadał prawo jazdy, kiedy bardzo ostrym zrywem wyjechał na ulicę. Następnie nierównym tempem ruszył do przodu.
- Przynajmniej nie zostaniemy ofiarami wypadku - mruknął, nie rozwijając tej myśli.
Śpiewaczka usiadła nieco sztywniej, by lepiej móc reagować i amortyzować specyficzne manewry de Trafforda
- A Fernando jak mniemam ma coś do załatwienia, że nie jedzie z nami? - zapytała. Przyszło jej do głowy, że może migał się od towarzyszenia Terrence’owi, podczas jego pirackich popisow drogowych.
- Został w biurowcu, aby załatwić jeszcze kilka spraw. To nie była jedyna konferencja tego dnia. Abascal musi porozmawiać z wieloma ludźmi z najróżniejszych powodów. Niestety Kościół Konsumentów sam się nie utrzymuje. To wielka, pędząca maszyna wymagająca ciągłego oliwienia. Mimo że… a może właśnie dlatego… bo znajduje się w nim wiele niezdyscyplinowanych ludzi - jego głos zabrzmiał na koniec w ten sposób, jakby miał na myśli ostatnią, niespodziewaną nieobecność Alice.
Harper nie miała zamiaru tłumaczyć mu co ją zatrzymało na piętrze, o ile mężczyzna sam o to nie zapyta
- A jak twoja rana? - zapytała, kompletnie zmieniając temat. Tak jak wcześniej była milcząca, tak teraz nagle, jakby wręcz potrzebowała zabić ciszę rozmową.
- Jestem na stałych środkach przeciwbólowych i kofeinie. Mam od kilkunastu godzin okropną migrenę, przez którą nie zmrużyłem oka. Co chyba nie pomaga mi zbytnio odzyskać sił. Poza tym staram się nie denerwować… - zawiesił głos, po czym nagle przeklął, a Alice usłyszała nieprzyjemny dźwięk ocierania się karoserii dwóch samochodów. De Trafford nagle szarpnął kierownicą i powrócił na środek jezdni. - I… nie zawsze mi się to udaje - rzekł głosem, który upewnił Harper, że Anglik najprawdopodobniej co chwilę się wściekał. - Jeżeli to wszystko skończy się dla nas pozytywnie, to padnę na łóżko i pewnie właśnie wtedy umrę. Ze zmęczenia, jak mniemam. I próbowaliśmy też w tym czasie zinfiltrować kasyno w Helsinkach, siedzibę Valkoinen. Brałem też amfetaminę - zakończył tym akcentem wypowiedź.
Rudowłosa wysłuchała go z uwagą i wstrzymała oddech, kiedy ewidentnie zarysowali pojazdem o inny pojazd. Wypuściła napięta powietrze już po chwili. Nie przerywała mu wypowiedzi do samego końca
- Chyba będę musiała cię zasmucić, ale twoja śmierć mogłaby zaboleć bardzo dużo osób. Wliczając w to Jenny i Joakima - znacząco oznajmiła. Mężczyzna, słysząc imię Dahla, parsknął cicho.
- Ale i tobie ten tydzień daje kopy… Muszę przyznać, że sama miałam do diaska nie lada ekstremalną wycieczkę - mruknęła odrobinę ciszej, ale nadal tak, by słyszał co mówiła.
- Ekstremalną, mówisz? Bardziej ekstremalną, niż nasza ucieczka z Suomenlinny? A może mniej? Czy to w ogóle da się porównać? Czy istnieje w naszych życiach jakaś skala kryzysowości, którą moglibyśmy się posługiwać, aby wszystkim szybko i sprawnie wytłumaczyć jak bardzo ryzykowne rzeczy przeżyliśmy? - Terry dramatycznie zawiesił głos. - Na przykład ta wycieczka pojazdem ze mną. Tu i teraz. Określiłabyś ją mianem rangi czerwonej, pomarańczowej, czy tylko żółtej? Bo widzisz, w rzeczywistości ja mam wszystko pod kontrolą, a to, jak zrywam samochód jest tylko elementem sprytnej strategii, aby wytrącić twoje zmysły z równowagi - mężczyzna wyjaśnił. - Aby Tuonetar kompletnie się poplątała i nie mogła liczyć kilometrów, kolejnych skrętów, ani… kurwa! - przeklął i Alice poczuła nieco dziwny ruch w żołądku, jakby nagle zmieniła się grawitacja… lub też de Trafford skorzystał ze swojej mocy, aby uniknąć kolizji.
Alice zastanawiała się nad jego słowami przez dłuższą chwilę, a po chwili wstrzymała oddech, kiedy Terry najwyraźniej dokonał jakiegoś kolejnego niebezpiecznego manewru.
- Cóż… Trudno powiedzieć. Na pewno, jeśli ustawiłabym skalę jakoś w punkcie odniesienia do mojej przeszłości, to teraz poważnie dostaję w kość. A tak… Poza tym zdaje mi się, że Tuonetar jest już wystarczająco wytrącona z wiedzy gdzie jest… - brzmiało to jak subtelna propozycja, by może już ich tak gwałtownie nie szarpał. Alice teraz uświadomiła sobie, że ostatni posiłek spożywała w Aalborgu i cieszyła się z tego faktu, bo mogłaby go oddać po tym rajdzie.
- Skoro tak mówisz… - mężczyzna zawahał się. - Ale z drugiej strony nigdy nie można być zbyt pewnym… chyba jednak nie zrezygnuję z mojej taktyki drogowej.
Przez chwilę jechali w ciszy.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał Terry. - Czegokolwiek? Mam na myśli takie przyziemne rzeczy.
Harper milczała chwilę
- O tak… Ubrań i kąpieli… I czegoś do jedzenia… Ostatni raz jadłam w Danii. I… - zawiesiła się
- Kilku beczek z wodą morską - dodała spontanicznie na sam koniec.
Anglik nie odpowiedział od razu, bez wątpienia zaskoczony ostatnią prośbą.
- To w kontekście kąpieli? - zapytał. - Nie wiem, jak twoja, ale moja skóra jest stanowczo zbyt delikatna na tego typu przyjemności.
Śpiewaczka zmarszczyła lekko brwi
- Gdybym chciała się wykąpać w morzu, poprosiłabym o piknik na plaży… A my potrzebu… - nagle dotarło do niej jak jej prośba musiała brzmieć. Tak jak telefon po pizzę na Suomenlinie… I nagle zaśmiała się, kręcąc głową. Śmiech ten z rozbawionego stał się smutny, po czym zgasł.
- To do przepowiedni. Będziemy potrzebować wody morskiej. Jeszcze nie do końca wiem po co, ale tak - wyjaśniła mu rzeczowo.
- Chociaż piknik to przyjemna wizja… - dodała po chwili milczenia.
- Kiedy już to wszystko się skończy, urządzimy sobie spokojny piknik na plaży - głos mężczyzny zabrzmiał, jakby również uważał to za niezwykle atrakcyjny pomysł. Jednak w następnej chwili westchnął. - Jednak patrząc po ludziach, których znamy i których moglibyśmy zaprosić… zapewne zmieniłoby się to w jakiś całonocny rave, czy coś w tym stylu.
Alice uniosła kącik ust
- Jod jest dobry dla zdrowia, nieważne czy będziemy go wdychać podczas leżenia, czy rave’u - stwierdziła tylko i zamilkła.
Samochód zaczął jechać nieco prościej, jak gdyby Terry podczas tej krótkiej jazdy nabył choć trochę panowania nad nim. Lub też znaleźli się gdzieś na peryferiach Helsinek, gdzie ulice były puste. W takich warunkach na pewno było łatwiej nie trafić w nic przypadkiem.
- I właśnie z takich powodów Abascal został w biurowcu - wyjaśnił de Trafford. - Ktoś te beczki będzie musiał kupić, sprowadzić, przechować, a potem pojechać nad morze, napełnić i umieścić w odpowiednim miejscu, które z kolei trzeba wynająć. Ma na głowie tysiące takich drobnych, czy większych zadań i nie do końca może zatrudnić zaufaną asystentkę… - zawiesił głos.
Harper mruknęła
- Czemu trudno? Nie idzie wyszkolić? Chyba, że zbyt lekko patrzę na tę sprawę. Dobrze, że ma głowę na karku do takich spraw - stwierdziła i westchnęła cicho. Zastanawiało ją jak się miał Ismo z Fluxem, Eric i pozostali konsumenci. Pytała o to już wcześniej, ale chciałaby już zobaczyć na własne oczy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:35   #405
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Podróż z Terrencem - część druga

- Kogo chciałabyś wyszkolić? Wbrew pozorom ciężko jest znaleźć zaufaną osobę, której moglibyśmy powierzyć tysiące narzędzi do sabotażu naszych akcji. Po drugie, musiałaby mieć umysł ścisły oraz być zaradna, aby o niczym nie zapomnieć, a Kościół Konsumentów z reguły bardziej odstrasza, niż przyciąga takie osoby. Na przykład… - Terry jęknął, po czym zatrzymał samochód na środku, nagle wduszając pedał hamulca. Milczał przez kilka sekund.
Rudowłosą lekko szarpnęło, ale znów przytrzymała się ręką i zaparła nogami. Nie przerwała ciszy i czekała, aż mężczyzna dokończy, lub zmieni temat.
- Na przykład… taka zaradna asystentka powinna być w stanie połączyć dwa proste fakty i wyciągnąć z niego wniosek. Alarmujący, jak się obawiam - westchnął. - Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że przez kilka ostatnich minut błądziłaś w biurowcu z otwartymi, jak mniemam oczami… co znaczy, że Tuonetar miała szanse odkryć lokalizację tego miejsca… oraz przypomnimy sobie, że właśnie tam została bardzo ważna dla naszej organizacji osoba, która niczego nie spodziewa się i spokojnie wykonuje telefony w biurze… to wydaje mi się, że w takiej chwili nie o piknikach powinniśmy rozmawiać.
Harper wciągnęła głęboko powietrze. Zakręciła się. Zmęczenie i zaaferowanie rozproszyło ją i w całym tym zamyśleniu, kompletnie o tym nie pomyślała
- Kurwa mać - zabluźniła paskudnie zszokowanym i zdenerwowanym tonem.
- Masz telefon? Mamy jakikolwiek sposób, żeby go ostrzec o czasie? - dodała zaraz i czuła jak jej puls rośnie. Nie chciała, by Kościół stracił Fernando. To byłby krytyczny strzał. Zrobiło jej się zbyt gorąco i bardzo słabo. Powoli wypuściła powietrze.
- Mam - mężczyzna skinął głową. - O ile dodzwonię się do niego w tej krótkiej chwili, kiedy skończy jedną rozmowę i jeszcze nie zacznie kolejnej… jak działają te dzisiejsze, nowoczesne urządzenia? Czy uzyskałby powiadomienie, że ktoś próbuje się z nim skontaktować w trakcie połączenia na linii?
Śpiewaczka aż się cała poruszyła niespokojnie
- Tak! A jeśli będziesz dzwonił ciągle i co chwilę, powinien dostać wręcz natłok takich powiadomień - wyjaśniła.
- Ale najpierw zadzwonię do kogoś, aby pojawił się tam jak najprędzej. Najlepiej, gdyby ta osoba prowadziła nieco lepiej ode mnie - westchnął.
W jego głosie nie było napięcia i stresu. Jak gdyby waga sytuacji nie dotarła do niego w pełni. Lub też w ostatnim czasie otrzymał zbyt wiele podobnych bodźców, aby na każdy z nich reagować aż tak emocjonalnie. Na przykład… co musiał czuć, wiedząc o wydarzeniach w Essen, ale będąc tak daleko i nie mogąc zareagować? Przynajmniej w tej chwili posiadał jakiekolwiek narzędzia.
- Na chwilę wyjdę. Wolę, abyś nie przysłuchiwała się tej rozmowie. A potem wrócę do samochodu, jeżeli nie uda mi się skontaktować z Abascalem. Dam ci telefon, a ty będziesz próbowała nawiązać połączenie. Chcę, żebyś znalazła się już na miejscu.
Alice była tak napięta, że pewnie gdyby miała dłuższe paznokcie, wydrapałaby dziury w tapicerce fotela przed sobą. Milczała przez czas jego wypowiedzi, zastanawiając się, czemu to wszystko mówi i to z takim świętym spokojem. Tylko tracił czas
- Dobrze. Dobrze dzwoń. Proszę - poleciła mu szybko, żeby się natychmiast tym zajął.
Wyszedł na zewnątrz. Minęła co najwyżej minuta, kiedy wrócił z powrotem.
- Pierwsze zadanie wykonane. Natomiast drugie… - zawiesił głos. - Abascal nie odbiera. Trzymaj - rzekł, po czym położył jej na rękach telefon. To był jeden ze starszych modeli z klawiaturą w pełni przyciskową.
Natomiast de Trafford zapalił silnik i wnet ruszyli do przodu.
Alice zwiesiła głowę jak najniżej w dół, by jej włosy uczyniły kotarę, zasłaniając jej widok na okna, po czym wpatrzyła się centralnie w telefon, aby wybrać ostatni wybrany numer i zaczęła dzwonić do Abascala. Trzy razy nie odbierał, jednak w dalszym ciągu próbowała. Minęło kilka minut.
Terrence chyba znudził się poprzednim tematem, gdyż zaczął następny. W sumie i tak wszystko już zostało powiedziane na temat Abascala i o ile mężczyzna nie odbierze telefonu, na nic więcej nie wpadną.
- Wiesz, że ja prawie nic nie wiem, co przydarzyło się w Essen? Fabien nie poinformował mnie o niczym ani razu odkąd weszliście do opery. Niefajnie, bo takie było jego zadanie.
Rudowłosa nie przestawała wydzwaniać do Abascala. Słysząc pytanie ze strony Terrence’a znów cała się napięła
- Bo oglądaliśmy przedstawienie. A chwilę później Valkoinen weszło do środka. I zrobili raban, mimo faktu, że widzowie byli na sali… A… A później… A później Bonnaire już nie mógł - odezwała się cicho. Dalej próbowała się dodzwonić do szefa Szakali.
Mężczyzna nie dopytywał.
- Już jesteśmy na miejscu - rzekł, nieporadnie parkując. - Ile już razy dzwoniłaś?
O ile Alice dobrze liczyła, sześć.
- Oddaj mi telefon, teraz musimy stąd wyjść - rzekł. - Do tego momentu Abascal powinien otrzymać już masę powiadomień - westchnął. Następnie opuścił samochód i obszedł go, otwierając go po stronie Alice. Wpierw wyciągnął rękę po urządzenie, a potem drugą, aby Harper ją chwyciła.
Alice westchnęła ciężko, gdy Abascal nie odebrał. Oddała Terry’emu telefon, po czym zamknęła oczy i wysiadła z pojazdu, chwytając się jego ręki. Zrobiła się milcząca, bowiem wspomnienie ostatniej sceny w jakiej widziała Fabiena nie pomagało jej w utrzymaniu dobrego nastroju.

Ruszyli betonowym chodnikiem. Alice już zdążyła nauczyć się rozpoznawać materiał, po jakim stąpała, pomimo zamkniętych powiek. Słyszała kiedyś, że bez jednego zmysłu pozostałe wyostrzają się. Jak najbardziej była to prawda. Weszli do pomieszczenia i wtedy de Trafford powiedział, że może otworzyć oczy.


Znaleźli się w ogromnej hali. Wyglądało to na duże pomieszczenie przemysłowe lub magazyn. Szara posadzka rozciągała się wzdłuż i wszerz, wydawała się nie mieć końca. Co pewien odstęp wyrastały z niej szerokie, betonowe słupy, które zmierzały do wysoko położonego sufitu, aby go podeprzeć. Tuż pod nim znajdowało się mnóstwo rur, instalacji oraz równomiernie rozmieszczonych lamp. Dawały mocne światło, które rozświetlało całą tą przestrzeń, docierało w każdy kąt. Pomimo swojego ogromu, hala wcale nie wydawała się pusta. Alice widziała mnóstwo ludzi. W jednym rogu znajdował się punkt szpitalny z kozetkami, aparaturą medyczną oraz personelem. Kolejnych poszkodowanych oddzielały parawany, dając im nieco prywatności. W kolejnym rogu magazynu znajdowało się mrowie łóżek piętrowych, których rozmieszczenie przywodziło na myśl koszary wojenne. Alice dostrzegła, że wiele osób spało pomimo palącego się światła i harmidru. Dalej tkwiły szafki zamykane na kod, gdzie można było zdeponować osobiste rzeczy. Harper przesunęła wzrok na punkt żywnościowy, w którym krzątało się pięć osób wydających jedzenie. Posiłek można było zjeść, siedząc na którejś z trzech długich na kilka metrów ławek, jednak nie było stołów. Oprócz tego znajdowały się tu również toi toie, strzeżone miejsce z bronią oraz ekwipunkiem, a także coś w rodzaju powierzchni rozrywkowej. Stał tam telewizor z przyłączoną anteną satelitarną, obecnie nastawiony na mecz koszykówki. Można go było obejrzeć, siedząc na którymś z kilku obróconych do góry nogami plastikowych pojemników na butelki po piwie. Co też niektórzy czynili.
Rudowłosa prześledziła całą salę wzrokiem. Było tu naprawdę dużo osób. Teraz nie było pomieszczeń, jak w poprzednim magazynie, a przynajmniej na razie takich nie widziała. Rozluźniła się odrobinę.

- Witaj w… - Terry zawiesił głos. - Tak właściwie nie nazwaliśmy tego miejsca. Musieliśmy wszystkich przenieść z poprzedniego magazynu, bo widziałaś ulicę, przy której się znajdował. Zaczynam podejrzewać, że najsilniejszą broń, jaką Valkoinen posiada przeciwko nam, to twoje oczy - dodał i poklepał Alice po plecach, jakby chcąc jej tym dać do zrozumienia, że nie czyni jej z tego powodu wyrzutów.
Alice zerknęła na Terry’ego
- Gdybym tylko mogła jakoś zablokować jej tę funkcję inaczej niż ciągle musząc pamiętać o tym na co patrzę, zrobiłabym to. To uciążliwe… - westchnęła po czym znów się rozejrzała
- Ismo? - zapytała krótko.
- Jest - odpowiedział mężczyzna. - Podobnie jak Natalie, ale ją odgrodziliśmy od reszty parawanem - rzekł, wskazując w jednym rogu kwadrat złożony z czterech płacht materiału wspartego o specjalne metalowe formy. - To Kościół Konsumentów, jednak człowiek bez głowy… - rzekł szeptem. Nie dokończył, ale bez wątpienia miał na myśli, że Douglas obecnie nie stanowiła zbyt przyjemnego widoku. Ani dla członków sekty, ani dla personelu medycznego oraz innych ludzi z zewnątrz, którzy zostali zatrudnieni, aby utrzymać tę sekretną bazę. Harper jeszcze raz spojrzała na więzienie Natalie złożone z płacht bawełny, po czym odwróciła wzrok, kiedy ujrzała, że ktoś do niej macha kilkanaście metrów dalej. Sonia uśmiechnęła się do niej, po czym wróciła do swoich obowiązków.
- Musieliśmy ją przywiązać, gdyż miała napady paniki… - Terry zawiesił głos, starając się mówić z wyczuciem.
Harper kiwnęła krótko głową.
- A… Joakim? - zapytała i zerknęła na Terrence’a. Nie wiedziała co ma myśleć, ale wiedziała co chce teraz zrobić.
Wzrok de Trafforda skierował się na punkt medyczny. Zamyślił się, spoglądając w tamtą stronę. Wydawało się, że wyłączył się na moment i kompletnie zapomniał o pytaniu zadanym przez śpiewaczkę.
Alice powiodła za nim wzrokiem, po czym znów wróciła spojrzeniem do twarzy Terrence’a i czekała na jego odpowiedź cierpliwie. Mężczyzna wzdrygnął się.
- O co pytałaś? - zapytał, spoglądając na nią nagle.
Rudowłosa wzięła powoli wdech
- Pytałam gdzie jest Joakim… - przypomniała mu, nieco speszona, że zamyślił się w takim momencie i musiała powtórzyć to pytanie.
- Joakim - mężczyzna mruknął. - Znajdziesz go w skrzydle medycznym. W dalszym ciągu jest przykuty do łóżka. Jego stan nie poprawia się… wręcz przeciwnie. W ostatnim czasie… kilka godzin temu… jego serce stanęło. Jednak zareagowano szybko i przywrócono jego czynność. Od tego czasu było spokojnie.
Alice otworzyła szerzej oczy
- Kilka godzin… To tak… Mniej więcej ile? - zapytała, jakby coś chodziło jej po głowie i jeszcze o tym nie mówiła, a jedynie trawiła samotnie.
- Nie pamiętam dokładnie, kilkanaście godzin temu. To było wczoraj. Tuż przed tym, jak przybyliście do Essen, jeżeli dobrze pamiętam. Plus minus godzina, dwie? Nie, to było pewnie jeszcze zanim tam wyruszyliście. Noszę przy sobie zegarek, ale coraz rzadziej na niego spoglądam. To wszystko jeden, niekończący się chaos.
Harper otworzyła usta, po czym je zamknęła. Policzyła… Musiało stanąć niedługo po tym jak ona widziała się z nim… Zasłoniła usta dłonią i spuściła wzrok w ziemię. Palce jej zadrżały i wzięła powolny wdech i wydech, starając się uspokoić.
- M… - mruknęła cicho, po czym podniosła wzrok jedynie na wysokość obojczyka mężczyzny
- To jeszcze tylko gdzie dokładnie znajdę chłopca i… Chyba się przejdę… porozmawiam z nim, a potem najchętniej bym się przebrała z tego… - wskazała ręką czarny strój, który miała na sobie, ale nie patrzyła de Traffordowi w oczy.
- Ismo znajduje się w kuchni. Powiedział, że chce w czymś pomóc i najwyraźniej takie znalazł sobie zadanie. Miłe dziecko - rzekł Terry. - Choć tak właściwie nie dziwię mu się. W miejscu takim jak to cały czas musisz coś robić, inaczej oszalejesz - mruknął. - Przy toi toiach - wskazał dłonią ten obszar - znajduje się punkt z bronią. Posiadają również takie… mniej wystrzałowe obiekty, jak ubrania - lekko uśmiechnął się.
Następnie głośno westchnął. Wyglądało na to, że przyszedł czas, w którym zaraz każdy ruszy w swoją stronę.
- Alice… - mruknął zupełnie innym tonem. Wyciągnął ręce i złapał ją za przedramiona. - Joakim… wygra z tym. Tak sobie mówię - szepnął. - Tak długo jak ma nas, nie pozwolimy mu umrzeć - dodał. - Razem damy radę - uśmiechnął się, choć z drugiej strony… po raz pierwszy tego dnia drżał z dziwnego, nerwowego przejęcia. Jego słowa miały napełnić Alice nadzieją… jednak jednocześnie zdołały ukazać… jak bardzo nieszczęśliwy był Terry.
Alice podniosła ostrożnie wzrok do jego oczu, po czym podniosła dłoń i złapała za jego nadgarstek na swym przedramieniu
- Wiem gdzie on jest Terrence. Widziałam się z nim… Po tamtej stronie. Po raz drugi. Wiem co się z nim dzieje i znajdę sposób, by wrócił - obiecała mu
- Choć… Choć nie mieliśmy najprzyjemniejszej rozmowy - spuściła na moment wzrok na wysokość jego szyi. To była wiadomość, która sprawiła, że de Trafford cały się wyprostował.
- O czym mówiliście? - zapytał, prawie krzyknął. - Ja… - zawahał się, uspokajając się nagle - ... może gdybym mógł zasnąć, do mnie również by przyszedł…? - zawiesił głos pytająco.
Alice pokręciła głową
- To ja musiałam przyjść do niego… Gorzej… To Tuonetar mnie do niego ściągnęła… Ona go torturuje od dwóch dób… Jest w takim miejscu, gdzie cierpi przez… Przez każdy oddech - zawiesiła się na moment i zadrżała, wyraźnie wspominając tamto wydarzenie
- Najpierw myślał, że jestem nią. Musiała robić mu kompletną sieczkę w głowie… A potem… Potem… - zawiesiła się. Spojrzała na Terry’ego. Zrobił się na twarzy czerwony i chyba wstrzymał oddech, aby powstrzymać się przed zbyt emocjonalną reakcją. Jego oczy szkliły się w mocnym świetle lamp podwieszonych nad sufitem. Czy Alice powinna kontynuować opowieść? Z jednej strony Terry na pewno chciał i miał prawo wiedzieć. A z drugiej… istniała szansa, że doprowadzi go do płaczu, jeśli nie przestanie.
Rudowłosa popatrzyła mu w zaszklone oczy i jej też już błyszczały
- Obiecałam mu… Że nieważne jak, ale go stamtąd wyciągnę. Zrobię to - zakończyła widząc, że więcej nie powinna mu mówić. Wzięła ciężki wdech.
- Zrobimy - Terry ją poprawił. Następnie przybliżył się do śpiewaczki i objął ją bardzo mocno. Nie spodziewała się, że w jego ciele, zwłaszcza niedawno postrzelonym, tkwiło tyle siły. Alice słyszała jego głośny, nierytmiczny oddech. Tak jakby de Trafford próbował wydobyć z siebie cały stres, zmieszać go w płucach z powietrzem i wypuścić z siebie. Zrobić, co tylko możliwe, aby opuścił jego ciało, zanim stanie się niemożliwy do zniesienia.
Harper najpierw to zaskoczyło, zaraz potem objęła go nieco i poklepała nieśmiało po ramieniu i barku, jakby chcąc dodać otuchy i pocieszyć. Zrozumiała, że w tym wszystkim Terry również potrzebował bliskości i wsparcia. I chyba wokół nie było nikogo innego, kto mógłby mu je zapewnić.

- Mam do ciebie prośbę… - przemówiła po chwili, po czym otworzyła torebkę i ostrożnie wyciągnęła z niej zdjęcie
- Czy możesz zadbać o to, by było bezpieczne… Ciągam je po całej… Europie, żeby się nie zgubiło, ani nie wpadło w niepowołane ręce - wyciągnęła do niego dłoń ze zdjęciem.
Terry delikatnie dotknął zdjęcia i przetarł palcem wskazującym twarz małej Mary.
- S-skąd to masz…? Joakim ci je dał? - zapytał błyskawicznie. - Mi… - westchnął - ...nawet nie pozwolił go dotknąć - bardzo posmutniał.
Alice zerknęła na zdjęcie
- Było w ubraniach, które były z nami w hotelu… Rozwieszałam je do szafy, jak pojechaliśmy tam we trójkę z Jenny… A kiedy Joakim… Potem jak spotkaliśmy się z Noelem i wyniknęła ta sytuacja z Valkoinen... Żeby nie trafiło w niepowołane ręce, zabrałam je ze sobą. Nie chciałam, żeby mafia je dostała. Bałam się, że jeśli je zostawię w tamtym pokoju, to je zabiorą - usprawiedliwiła się
- Nie sądzę, żebym była odpowiednią osoba, by je dalej trzymać. Boję się, że przy mnie nie będzie… bezpieczne - powiedziała cierpko.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Myślę, że Joakim wolałby, abyś ty je miała. To zdjęcie… to ogromny ciężar…
Śpiewaczka sapnęła cicho
- Nie jestem… Pewna… Widzisz… Ostatnie co do mnie powiedział, nim wróciłam… To to, że mnie nienawidzi - powiedziała bardzo cicho i mocno przybitym głosem.
- Wiem kto jest na tym zdjęciu. Ją… Ją też spotkałam. W innym czasie gdy byłam nieprzytomna - zdradziła, niekomfortowym tonem.
Harper wydawało się, że ujrzała na twarzy mężczyzny ślad uśmiechu i jakby… zadowolenia? Kiedy usłyszał, że Joakim ją nienawidzi. Czyżby był aż tak zazdrosny? Jednak jeśli taki był pierwszy jego odruch, to szybko nad nim zapanował.
- Ludzie mówią różne rzeczy, gdy są źli. Takie, których nie mają na myśli. A jeśli cierpią…? - zawiesił głos. - Ludzie są jedynie ludźmi i zło, którego doświadczają wydobywa z nich takie słowa. Jestem pewien, że nie miał tego na myśli. Nie tak naprawdę. Nie przy tym wszystkim, co was łączy - nabrał powietrza w trochę dziwny sposób. - To zdjęcie… tkwi w nim zaklęta dusza, co sama wiesz. Myślę, że jeśli trafiło w twoje ręce… to tylko dlatego, bo sobie ciebie wybrało - szepnął. - Więc u ciebie powinno zostać. To zbyt duża odpowiedzialność dla mnie - pokręcił głową, spuszczając wzrok.
 
Ombrose jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:36   #406
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Magazyn Konsumentów

Alice milczała
- Skoro… Tak mówisz… Może masz rację. cóż… Przekonam się, jak już go uwolnię. A zdjęciem się zajmę - powiedziała, po czym sama zerknęła na małą dziewczynkę na fotografii i powoli odetchnęła. Schowała ją ponownie ostrożnie do torebki
- Prysznice? - zapytała spływając tematem do spraw przyziemnych.
- Obok toi toiów są takie plastikowe kabiny, do których można wejść. W środku znajduje się mydło i papierowe ręczniki, a także balia. Ciepłą wodę trzeba sobie zagrzać na palnikach niedaleko. To fatalne warunki, ale w tym miejscu w ogóle nie ma kanalizacji. Po umyciu wlewasz wodę do kontenera, a ten jest potem usuwany z magazynu przez wózek widłowy. Na zewnątrz, na tyle budynku zdążyło się już utworzyć małe jeziorko.
Rudowłosa kiwnęła głową
- W takim razie, pójdę zrobić to co muszę zrobić… Będę się gdzieś tu… Kręcić - powiedziała spokojnie, dając mu znać, że to chyba koniec rozmowy, o ile nie ma już nic do powiedzenia
- Dzięki Terrence - dodała jeszcze tylko, nim się odwróciła i w pierwszej kolejności ruszyła do miejsca, gdzie trzymano Natalie.

Jej klatka znajdowała się w samym rogu magazynu w dość znacznym oddaleniu od wszystkiego i wszystkich, jak gdyby ukryta w niej osoba roztaczała nieświętą, odstraszającą aurę. I rzeczywiście, każdy kolejny krok wydawał się Alice coraz cięższy. Z czego to mogło wynikać? Z jakichś powodów paranormalnych? A może… przyczyna leżała jedynie w emocjach, które odczuwała…? Śpiewaczka zastanowiła się. Skoro ona sama została wskrzeszona przez Tuonetar i z tego powodu bogini śmierci mówiła do niej i widziała jej oczami… czy to znaczyło, że w tym samym czasie Natalie mogła być nawiedzana przez Tuoniego? Jeżeli tak rzeczywiście było… to jak Douglas musiała czuć się ze świadomością, że nie porozmawia już nigdy z nikim oprócz jej śmiertelnego wroga, który ją zabił? Być może nie tylko Joakim był poddawany torturom, choć kompletnie innego rodzaju.

Alice stanęła przed prostokątem złożonym z czterech parawanów. Dotknęła materiału pierwszego z nich. Wystarczyło nieco go rozchylić, aby ujrzeć, co znajdowało się tuż za nim. Cienka płachta nie stanowiła żadnego zabezpieczenia. Czy była gotowa?
Śpiewaczka musnęła materiał palcami, wahając się krótką chwilę. Po czym wzięła głęboki wdech i wyprostowała się, odsuwając płachtę i wchodząc do środka. Szybko i zdecydowanie. Spojrzała w stronę środka wydzielonej przestrzeni i skupiła wzrok na Natalie. Milczała, tylko patrząc.

W pierwszej chwili zamarła. Jednak nie z powodu strachu lub obrzydzenia. Raczej… zdziwienia. Bo to, co zobaczyła, nie wydawało się aż tak przerażające i dziwne… a w każdym razie nie od razu. Na samym środku, w tej niewielkiej, wydzielonej przestrzeni znajdowała się kozetka. Dokładnie taka sama, jak te zlokalizowane w skrzydle szpitalnym. Alice widziała jasny kolor śnieżnobiałej pościeli, w której tonęło ciało kobiety ustawione pod takim kątem, że jej głowa… czy też raczej jej brak… był niewidoczny. Dopiero w kolejnej sekundzie Harper spostrzegła mocne, szerokie, białe pasy materiału, które otaczały ciało kobiety. Ta nie ruszała się, jakby drzemała. Niczym Śpiąca Królewna czekająca na pocałunek od księcia, który ją uratuje… Tyle że akurat ta nie posiadała ust, które mogłyby zostać pocałowane.
Rudowłosa przełknęła ślinę, po czym ostrożnie podeszła bliżej i wyszukała dłoń Natalie w pościeli i pasach.
‘Natalie… Wróciłam’ - odezwała się do niej przez Skorpion jak wcześniej.
Będąc bliżej, Alice wreszcie spostrzegła, jak nagle i zdecydowanie kończyła się szyja jej siostry. Na szczęście pod tym kątem nie widziała przeciętej skóry, tkanki tłuszczowej, więzadeł, mięśni, kręgosłupa, rdzenia nerwowego… co było okropnym widokiem nawet wtedy, kiedy Natalie nie poruszała się.
To jednak zmieniło się.
Po tych dwóch słowach nadanych przez moduł radia Douglas wygięła się nagle i niespodziewanie. Z taką siłą, werwą i energią, że Harper oniemiała. Następnie Natalie zaczęła się szarpać, próbując zerwać więzy.
Harper chwyciła ją za dłoń, chcąc uspokoić
‘Spokojnie… Nie szarp’ - przekazała znów krótki komunikat i lekko zacisnęła swoją dłoń, głaszcząc ją po niej drugą.
Trwało to kilka długich minut. Dotyk siostry wydawał się uspokajać Natalie, która powoli przestawała wierzgać. I choć po pewnym czasie wydawała się leżeć spokojnie… śpiewaczka spostrzegła, że jej wszystkie mięśnie były napięte do granic możliwości, jak gdyby znajdowała się w stanie ogromnego stresu. Czy stała się Douglas? Bardziej przypominała zlęknione, torturowane zwierzę, niż człowieka. Jak okrutnym było odebrać Natalie wszystkie najważniejsze zmysły i możliwość wypowiadania swoich myśli, lecz przy tym pozostawić jej zdolność ich formułowania?
Harper milczała, póki jej siostra nieco się nie uspokoiła
‘Niedługo… To… Skończymy’ - odezwała się powoli i znów ją pogłaskała po trzymanej dłoni. Znów zamilkła
‘Przepraszam… Natalie… Cierpisz…’ - przekazała znowu. Była przybita. I nękało ją to, że będzie ją musiała za moment znów zostawić samą sobie. I Douglas chyba również to wyczuwała, gdyż mocno złapała rękę Alice. Tak mocno, że aż zabolało. Uścisk nie słabł pomimo kolejnych upływających sekund. Jeżeli w jakiś sposób Natalie chciała dać do zrozumienia siostrze, że nie chce być sama… to w swoim obecnym stanie nie mogła uczynić tego bardziej wyraziście. Poruszyła się, i wsparła, jakby próbując coś powiedzieć… jak starając się usiąść… jednak ani pierwsza, ani druga rzecz nie była dla niej możliwa.
Alice milczała chwilę. Sapnęła cicho na ból, który Natalie nieco jej sprawiła, ale nie imał się on do tego, co kobieta czuła w duszy
‘Zostanę… Mam obowiązki… Tutaj’ - podała jej taki komunikat, po czym odczekała chwilę
‘Nie wyjadę… Nigdzie… Ale misja’ - dodała znowu po chwili, przypominając siostrze, że jednak muszą powstrzymać władców Tuoneli. Znów pogłaskała ją po dłoni.

Natalie nie wiedziała jak zareagować. Zastygła w bezruchu. W jej obecnym stanie nie musiała… czy może nawet nie mogła oddychać, dlatego jej klatka piersiowa nie poruszała się. Z tego też powodu wyglądała tak, jakby życie ją opuściło. Iluzja była tak doskonała, że Alice nawet zastanowiła się przez moment, czy może rzeczywiście tak się nie stało. Wtem jednak Natalie nagle poruszyła się, przez co gęsia skórka wykwitła na ramionach śpiewaczki. Złożyła ręce jak do modlitwy.
Alice wzdrygnęła się, ale zaraz objęła jej dłonie swoimi
‘Spróbuję… Pomóc… Ci’ - przekazała do Natalie i wzięła głęboki wdech. Przesunęła jedną rękę i oparła na jej ramieniu. Tak jak się robi, gdy się kogoś pociesza. Przełamała wewnętrzny niepokój związany z faktem, że oto miała przed sobą ciało bez głowy… Bo to była jej siostra. Przecież jej nie porzuci i nie zapomni. Natalie nieco nerwowo splotła palce i położyła je w ten sposób na brzuchu. Następnie przekręciła szyję w bok, jakby próbując spocząć fantomowym prawym policzkiem na miękkości poduszki. Wtedy oczy Douglas kierowałaby się w kierunku przeciwnym do tego, w którym znajdowała się Alice. Czy chciała dać tym do zrozumienia, że rozmowę uważa za zakończoną? Choć “rozmowa” była w tym przypadku bardzo życzliwym określeniem.
‘Wrócę… Za jakiś czas…’ - przekazała jej jeszcze śpiewaczka, po czym uścisnęła jej ramię i dłonie jeszcze raz, po czym odsunęła się i wyszła. Spuściła głowę i wzięła zdenerwowany wdech i wydech. Zaraz rozejrzała się i tym razem skierowała w stronę punktu, gdzie Terrence powiedział, że mieli ubrania. Zanim porozmawia z Ismo, chciała się przebrać i wykąpać.

Otrzymała komplet ubrań. Zwykła, biała koszulka oraz dżinsowe spodnie, które nie do końca pasowały na nią, bo miały pasować na każdego. Następnie ruszyła z tym do prymitywnych kabin prysznicowych. Zajęła jedną z nich, po czym stanęła przy palniku, czekając aż woda zagotuje się. Nawet nie zajęło to tyle czasu… jednak były to minuty spędzone na kompletnej bezczynności, a od tej Alice zdążyła odzwyczaić się. Następnie przeciągła balię do wyznaczonego miejsca i umyła się, korzystając z jednorazowego mydła. Wykręciła włosy i osuszyła je papierowymi ręcznikami, po czym nałożyła na siebie otrzymane ubrania. Nie były lepszej jakości od tych z salonu fryzjerskiego, jednak przynajmniej nie posiadały żadnego wyszytego loga. Kiedy wyszła i podniosła balię z brudną wodą, aby przeciągnąć ją do kontenera… usłyszała męski głos.
- Dubhe? - zapytał. Obróciła się. Nie znała tego mężczyzny. Był bardzo wysoki, ale szczupły. Posiadał rude włosy, kilka odcieni jaśniejszych od Alice. Uśmiechał się do niej w pewien dość szczególny sposób, jakby ją bardzo podziwiał. - Proszę, sam to zaniosę - rzekł, patrząc na balię wody. - To się nie godzi… - zawiesił głos.
Alice wydawało się, że widziała go wśród tłumu na wyspie zoo, jednak nie była pewna.
Zerknęła na wodę w balii, po czym znów na mężczyznę
- To bardzo uprzejme z twojej strony… Jak ci na imię? - zapytała uprzejmym tonem, chcąc wiedzieć z kim rozmawia. Nie odstawiła jednak jeszcze balii. Nie zdecydowała, czy od tak pozwoli komuś robić coś za siebie, tylko dlatego, że jest Dubhe.
- Eoin - mężczyzna odpowiedział. - To naprawdę żaden kłopot. Dziwię się, że nikt mnie nie ubiegł, szczerze mówiąc. Pewnie to dlatego, bo nikt nie zakomunikował twojego przybycia, Dubhe. Nikomu to nawet do głowy nie przyszło. Lecz mimo wszystko… jak długo tutaj jesteś? Chyba niedawno przybyłaś - zawiesił głos. - To znaczy, nie odpowiadaj, jeżeli to poufne - podniósł obie dłonie w powstrzymującym geście.
Rudowłosa kiwnęła mu głową
- Miło mi cię poznać Eoinie. Masz rację, całkiem niedawno przyjechaliśmy wraz z Terrencem. Jeśli więc… chcesz mi pomóc, no to przecież ci nie zabronię. Niby wiem, jak tu funkcjonujemy, ale… Cóż. To nie jest poufne, że tu jestem i pewnie niedługo i reszta zauważy moje przybycie - dodała i przyszło jej do głowy, że może dla Konsumentów to coś wyjątkowego, że mogą jej pomóc. Postanowiła w takim przypadku nie odbierać mu tej możliwości i przesunęła w jego stronę ręce z balią. Wydawało się, że mężczyzna naprawdę ucieszył się z tego wydawałoby się drobnego uczynku.
- Dubhe… - powtórzył, wahając się. Wyglądało na to, że chciał coś powiedzieć, ale brakowało mu śmiałości. Chyba toczył z sobą jakąś wewnętrzną walkę i wygrywała strona optująca za jak najszybszym opuszczeniem Harper.
Alice uśmiechnęła się do niego trochę opiekuńczo
- Dziękuję ci za pomoc Eoinie - powiedziała, po czym zgarnęła swoje rzeczy w tym i ubrania, w których wcześniej chodziła. Ruszyła w stronę punktu, gdzie była polowa kuchnia. Aby zjeść coś i spotkać Ismo. Rozglądała się też za Fluxem.

Przeszła w stronę kuchni, choć na początku wcale nie była pewna, czy dobrze kieruje się. Niektóre fragmenty magazynu wydawały się prawdziwymi labiryntami. Jednak wnet do nozdrzy śpiewaczki dotarł bardzo mocny zapach… jakiejś zupy? Nie była pewna, ale bez wątpienia wyczuwała jedzenie. Ruszyła w tę stronę i wnet ujrzała w oddali wskazane przez de Trafforda stanowisko. Podeszła, rozglądając się za Ismem. Nie mogła go dostrzec, jednak nie widziała całości kuchni. Musiałaby do niej wejść, albo zapytać o niego któregoś z dostępnych i widocznych kucharzy.
Rudowłosa podeszła więc bliżej i poczekała chwilę, by móc przykuć uwagę kogoś z kucharzy swoją osobą. W końcu chciała też coś zjeść, logicznym więc było, że uprzejmie poczeka, aż będzie ‘jej kolei’. Stanęła w krótkiej kolejce, która szybko się posuwała do przodu. Trzy, cztery minuty później stanęła przed zmęczonym kucharzem, który spoglądał na nią, pocierając oczy. Nawet o nic nie pytał, tylko wyjął plastikowy, głęboki talerz, napełnił go grochówką i podał śpiewaczce, spoglądając na kolejną osobę w kolejce, która stała tuż za nią.
Harper rozumiała, że mężczyzna musi być bardzo zmęczony
- Dziękuję i przepraszam, ale Terrence powiedział mi, że znajdę tu Ismo? - przerwała monotonny tryb pracy kucharza, zatrzymując kolejkę na krótką chwilę.
Mężczyzna spojrzał na nią jak na wściekłą muchę.
- Ja tu tylko pracuję - odparł. - Nie znam ani Terrence’a, ani Isma.
Bez wątpienia nie był Konsumentem, lecz kimś z zewnątrz, zatrudnionym do tej raczej mało wymagającej roboty. To, że mówił po fińsku, również na to wskazywało.
Alice kiwnęła głową
- Chłopiec, mniej więcej tego wzrostu, z którym kręcił się pies. Ponoć pomaga w kuchni - wyjaśniła kogo szuka.
- A tak, jest taki - obejrzał się za siebie, wgłąb korytarza utworzonego przez szafki, lodówki i inne sprzęty oraz meble. - Ale tylko pracownikom można wejść do środka.
Mężczyzna za Alice lekko poruszył się.
- Przepraszam, jeżeli pani nie je… - zaczął, wskazując paluchem misę jej grochówki.
Śpiewaczka zerknęła na pana za sobą
- Przepraszam, zawalam panu kolejkę, już zaraz się przesunę - spojrzała jeszcze na kucharza
- Proszę mu powiedzieć, że Alice go szuka. Byłabym bardzo wdzięczna, nie chcę robić zamieszania - powiedziała spokojnym tonem i ustąpiła już miejsca innym głodnym ludziom. Sama chciała zjeść w spokoju. Rozejrzała się za jakąś wolną ku temu przestrzenią na ławach. Znalazła taką. Tak właściwie na ławkach wciąż było dużo niezajętego miejsca. Kucharz wrócił do swojego poprzedniego zajęcia. Przypominał robota, w którego głowie nie powstaje ani jedna zbędna myśl, tylko od godzin zajmuje się tym samym… Być może ta perspektywa nie była szczególnie tragiczna, zwłaszcza w porównaniu z tym, co Alice przed chwilą widziała za czterema kotarami, a jednak i tak zdawało się bardzo smutne.
- Ja po niego pójdę - znacznie żwawsza kucharka spojrzała na Alice z uprzejmym uśmiechem. - Znam go, rozmawiałam z nim. Słyszałam pani prośbę.
Harper zwróciła wzrok na kobietę i kiwnęła do niej głową
- Dziękuję bardzo - odrzekła do kucharki, po czym zajęła się jedzeniem. Dopiero teraz poczuła, jak naprawdę była głodna od tych wielu godzin.
To nie był najsmaczniejszy posiłek, jaki w życiu jadła, jednak bynajmniej nie najgorszy. Bez wątpienia najważniejszym celem kucharzy było nie używanie egzotycznych przypraw, lecz zadbanie o odpowiednią kaloryczność. Stąd ogromna masa fasoli, ziemniaków oraz innych zapychaczy. Nie zjadła nawet połowy porcji, kiedy poczuła się w pełni nasycona. Podniosła wzrok, widząc niską postać, która szła w jej kierunku. To było Ismo! Miał na sobie biały fartuch i siatkę rozpiętą na włosach, przez co wyglądał dość zabawnie. Jakby przywdział nieudane przebranie na Halloween. Jego oczy były zaczerwienione. Płakał.
Alice zatrzymała łyżkę w połowie drogi do ust, widząc że chłopiec płakał. Opuściła ją i wyprostowała się cała. Poczuła jak wzbiera w niej pytanie, ale i złość. Ktokolwiek doprowadził go do łez, pożałuje
- Ismo? - zapytała napiętym, ale i nieco niespokojnym tonem.
- Alice, to ty! - bez wątpienia ucieszył się i uśmiechnął, jednocześnie lekko krzywiąc. Chyba przytuliłby ją, gdyby kobieta nie trzymała miski z gorącym daniem. - Przepraszam za to, jak wyglądam. Kroiłem warzywa.
Zdawało się, że Alice miała zemścić się na skrzynce cebuli.
Rudowłosa odstawiła miskę na bok i to ona zagarnęła go by go zaraz przytulić
- Cieszę się, że cię widzę. Nawet nie wiesz jak bardzo! - oznajmiła mu, kręcąc mentalnie głowa, że chciała wylać gniew na cebulę.
- Ja też! - chłopiec bez wątpienia ucieszył się ze słów Harper. Roześmiał się, patrząc na nią. Natychmiast potem pociągnął nosem i głośno kichnął. Rękawem wytarł twarz. - Ludzie tutaj są bardzo mili dla mnie, ale to nieznajomi. Nie tak, jak ty. Choć większość mnie raczej nie dostrzega.
W pewien sposób wydawało się to logiczne, że nikt nie narażał się chłopcu. Jeżeli jakieś dziecko miałoby znaleźć się w takim miejscu, jak to, to bez wątpienia musiało być w jakiś sposób wyjątkowe. A nikt nie chciałby stanąć na drodze komuś w stylu Camille Desmerais i jeżeli większość Konsumentów zapewne nie myślała w ten sposób świadomie, to podświadomość podszeptywała im właściwie.
Alice puściła go i przyjrzała mu się
- To dobrze… Na zdrowie. Posłuchaj, Ismo. Będę… Będę mieć dla ciebie specjalne zadanie. ale najpierw, powiedz mi, gdzie zgubiłeś kudłatego przyjaciela? - zapytała zaciekawiona. Chciała chwilę czasu poświęcić rzeczom przyziemnym. To było tak normalne, że aż egzotyczne po ostatnich dniach, które przeżyła.
- Flux jest w hotelu dla zwierząt - chłopiec nagle posmutniał. - Chciałem zabrać go z sobą do Rosji, ale pan Terrence się nie zgodził! - Ismo spojrzał na Alice, czy jest świadoma wagi tego bezeceństwa, którego dopuścił się de Trafford.
Śpiewaczka uniosła brew
- No tak… Ty tutaj ciężko pracujesz, a on się wyleguje z innymi pieskami - pokręciła głową
- Posłuchaj, wiem, że wolałbyś, żeby wszędzie z tobą podróżował, w końcu to twój obrońca, ale dla zwierząt podróże na tak dalekie odległości są niezbyt zdrowe - wyjaśniła mu to jak dorosłej osobie, w końcu nie chciała, żeby się poczuł jak małe dziecko. W końcu był mężczyzną, tylko trochę młodszym.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:37   #407
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Zadanie dla Isma - część pierwsza

- No… problemem było niby wejście z nim na samolot - mruknął Pajari. - W świecie, w którym ludzie potrafią siłą woli poruszać przedmioty oraz wybuchać rzeczy dotykiem… nawet ja rozmawiam z duchami! A jednak wejście do samolotu ze zwierzęciem pozostaje wciąż nieosiągalne - pokręcił głową. Lecz wtem zastanowił się. - Mówisz, że to by mu mogło poszkodzić? Tego nikt mi nie powiedział - wyglądał tak, jakby zastanawiał się, czy aby Alice sobie z niego nie żartuje.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Tak jak na ludzi nie najlepiej działają przeprowadzki i przenosiny, tak samo i na zwierzęta. Wiesz… Stresują się, a to dla nich szkodliwe - wytłumaczyła mu
- Posłuchaj Ismo. Będziemy mieć dla ciebie bardzo ważne zadanie. Polecisz w jeszcze jedno miejsce, aby porozmawiać z haltiją i odebrać od niej werset przepowiedni - wytłumaczyła mu poważnym tonem, bo w końcu to było ważne zadanie.
- Z tego samego lotniska? Bo tam okropnie śmierdziało - Pajari zmarszczył nos. - To znaczy, to nie jest żadnym problemem. Mogę wstrzymać oddech prawie na pół minuty, kiedy chodzę. Tak przynajmniej zrobiłem poprzednim razem.
Śpiewaczka uniosła brew
- Nie mam pojęcia z jakiego lotniska wtedy leciałeś. Tego dowiesz się już od innych. Wiesz, nie mogę wiedzieć i widzieć wszystkiego, bo nie tylko ja słucham
Chłopiec usiadł na ławce obok Alice. Wziął do ręki miskę z już tylko letnią grochówką i pogrzebał w niej łyżką. Wyjął płatek cebuli i spojrzał na niego z pewną dumą.
- Jak ci smakowała? - rzekł z takim napięciem w głosie, jak gdyby był odpowiedzialnym za wszystko szefem kuchni.
Alice uśmiechnęła się
- Była bardzo smaczna. No i syta. Najadłam się - oznajmiła mu i pogłaskała go po głowie
- To jak? Będziesz chciał nam pomóc? - zapytała go przechylając głowę na bok.
- A jak ci się wydaje, Alice? - chłopiec uśmiechnął się. - Spójrz na mnie. Czy wyglądam jak ktoś, kto lubi pomagać? - wyszczerzył się. Bez wątpienia miał na myśli swój kucharski strój. - Tu jest wokół tyle fajnych ludzi… - zawiesił głos. - To wszystko jest takie super… czasem straszne, ale nie boję się - dodał odważnie.
Harper kiwnęła głową
- Pamiętasz, że Kościół nie dogaduje się z tą drugą agencją, prawda? - zostawiła mu chwilę na reakcję.
- Tak, IPPI - rzekł zadowolony, że może pochwalić się wiedzą.
- Jednakże teraz zawarliśmy sojusz, by doprowadzić to wszystko wspólnie do końca - kontynuowała śpiewaczka.
- No i to z kimś od nich będziesz tam jechał. Oczywiście nie sam, poślemy kogoś z Konsumentów wraz z tobą - powiedziała mu, tłumacząc przebieg.
- A tymczasem… Chyba mam dla ciebie coś ciekawego - powiedziała, po czym sięgnęła po torebkę i otworzyła ją, pokazując Ismo jej zawartość w postaci ziemi.
Chłopiec w pierwszym odruchu skrzywił się, ale potem westchnął.
- Myślałem, że chcesz mi dać w prezencie gówno. Dosłownie - odparł.
Alice uniosła brew
- No coś ty. Spójrz. To jest ziemia, którą wraz z Emerensem zebraliśmy w Essen. Śpi w niej haltija. Emerens jest z tobą spokrewniony - wyjaśniła mu i podsunęła torebkę bliżej do chłopca.
- O… mam ją przebudzić? - zapytał chłopiec. - Ale nie tutaj, to nie są dobre warunki. Zbyt głośno. Musiałbym wyjść… - rzekł. - Kim jest ten Emerens? Ani mama, ani tata nigdy nie wymawiali tego nazwiska.
Śpiewaczka przechyliła głowę
- Nie powinnam stąd wychodzić Ismo. Chyba, że z zamkniętymi oczami. Gdyby ktoś nam towarzyszył za mojego… Przewodnika, to tak - powiedziała spokojnie
- Pamiętasz, że… Oh… Poczekaj. Ismo. Hm… - zawiesiła się, orientując w pewnym, drobnym problemie
- Widzisz… Pamiętasz, jak dużo mówiliśmy o tym, że masz w sobie krew Aalto i dlatego widzisz haltije? - zapytała ostrożnie.
- Tak - odpowiedział chłopiec. - Choć nie jestem do końca pewien, co to znaczy. Mam na myśli… łatwo jest się w tym zgubić, a tego w szkole nie uczą. Być może wtedy słuchałbym na lekcjach - rzekł, po czym zamilkł, zastanawiając się przez chwilę. - Ee… nie. Chyba jednak nie.
Alice wzięła głęboki wdech i odwróciła się do niego przodem
- To znaczy, że byłeś spokrewniony z takim panem, który nazywał się Aalto. I to on ukrył przepowiednie w różnych miejscach, dlatego musimy po nie podróżować. Tylko ktoś, kto jest z nim spokrewniony, może namówić sowy… Znaczy haltije, aby przekazały mu werset - wyjaśniła mu okrężnie. Nie chciała teraz wprost powiedzieć mu, że jego rodzice, nie są jego prawdziwymi rodzicami, bo to pograżyłoby ją w ‘gównie’, jak to powiedział Ismo i dokładnie je by mu podarowała.
- Aha… rozumiem - odpowiedział Ismo, choć Alice miała pewne wątpliwości. - Ja myślałem, że Aalto to nie jest nazwisko, tylko wiesz, rzeczownik. Tak jak w morzu.
Porozumiewali się po fińsku, a “aalto” oznaczało w tym języku “falę”. Chyba Ismo przez cały czas myślał, że ma w sobie “krew fali”, czy coś w tym stylu. A może “falę krwi”.
- To ma dużo więcej sensu - szepnął cicho.
Harper kiwnęła głową
- Tak… No i Emerens, również jest z nim spokrewniony tak jak i ty - wyjaśniła mu. Po chwili rozejrzała się, szukając jakiejkolwiek znajomej twarzy na horyzoncie.
Te przewijały się tak szybko, że nie była w stanie ich odróżnić. Rozpoznała jedynie Sonię, która właśnie stanęła w kolejce po grochówkę. Kobieta odwróciła się, czując na sobie spojrzenie. Uśmiechnęła się i pomachała do Alice.
- To fajnie. Chyba. Fajny jest ten Emerens? Kiedy go poznam? - chłopiec wydawał się zainteresowany perspektywą poznania krewniaka.
Rudowłosa pomachała do Soni, ale zaraz zwróciła znów uwagę na Ismo
- W sumie, to już go widziałeś… W tym śnie, który tak do końca snem nie był - zdradziła mu cicho
Ismo szeroko rozwarł usta. Przez kilka sekund wpatrywał się w milczeniu w Alice.
- Ty… to było naprawdę? - zapytał. - Mi się śnią często takie różne rzeczy - szepnął i znowu zamilkł. Chyba zastanawiał się nad pozostałymi swoimi snami i tym, ile było w nich prawdy.

- Wiesz może gdzie jest Eric? - zapytała, kiedy pierwsza osoba, która mogłaby im pomóc przyszła jej do głowy.
- Pan Eric zajmuje się jakimiś sprawami z Szakalami. Był tutaj, ale jakieś dwie godziny temu, a może więcej… nie wiem, bo byłem w kuchni, ale widziałem go rano na śniadaniu. No i w każdym razie wyszedł. Wiem, bo go szukałem, gdyż chciałem zapytać, czy podwiezie mnie do psiego hotelu, ale nie mogłem go znaleźć.
Harper westchnęła cicho
- Potrzebujemy kogoś, kto nam pomoże… Hm… - śpiewaczka zastanawiała się chwilę. Zgadywała, że Terry może być zajęty, ale postanowiła spróbować go zapytać o zdanie
- Zanim obudzimy znów sowę, dobrze, gdyby jednak ktoś był jeszcze z nami z Konsumentów. Nie znam tu za wiele osób. Chyba będziemy musieli znaleźć Terrence’a - wyjaśniła mu
- Nie dam rady zjeść reszty zupy, co robicie z resztkami? - zapytała go uprzejmie, wstając z ławki i zamykając na razie torebkę.
- Nie mam pojęcia - odparł chłopiec. - Może ja trochę zjem - rzekł, ale spojrzał na zupę i pokręcił głową. - Nie, jestem najedzony. A co do tego naszego kompana… to może Fabien? Jeżeli z tobą przybył, bo słyszałem, że wylecieliście gdzieś razem na tajną misję… - Ismo zawiesił konspiracyjnie głos.
Rudowłosa zawiesiła na nim spojrzenie i zrobiła mocno przygnębioną minę, czego nie mogła powstrzymać… Zaraz jednak odwróciła wzrok i uśmiechnęła się kwaśno
- F...abien nie może nam pomóc - powiedziała cicho w odpowiedzi.
- Pewnie jest z Jennifer - mruknął chłopiec, po czym wzruszył ramionami. - Myślisz, że to może być niebezpieczne? - spojrzał na torebkę pełną ziemi. - Bo mi wydaje się, że możemy to zrobić tylko we dwoje. Chyba że to jakaś haltija gniewu i ognia? - zawiesił głos.
Alice wzięła wdech
- Gdy Jennifer wróci… Nie wspominaj o Fabienie, dobrze? - powiedziała do niego poważnym tonem i skrzywiła się. To jednoznacznie musiało chłopcu wytlumaczyć, czemu Bonnaire’a tu nie było i że nie był nigdzie z Jenny. Chłopiec zmarszczył brwi, po czym szeroko otworzył oczy i spojrzał na Alice jakby pytająco.
Harper tylko krótko kiwnęła głową z poważną miną. Potem zmieniła temat.
- To nie haltiia jest zagrożeniem. Tylko ja. Nie moge widzieć gdzie jesteśmy, a do tego nie wiem czy znów nie zareaguję agresywnie. Jak wtedy w hotelu - wytłumaczyła mu.
Ismo skinął głową i westchnął.
- Porozmawiamy z panem de Traffordem w takim razie. Ale chyba… nie wiem, czy będzie chciał ze mną rozmawiać, bo my się o ten hotel dla psów tak jakby pokłóciliśmy i brzydko go nazwałem - Pajari rzekł troszkę wstydliwie, a troszkę dumnie, jakby po części był z siebie zadowolony.
Śpiewaczka uniosła brew przyglądając mu się
- Ekhm… To znaczy jak go nazwałeś? - zapytała ściszonym tonem.
- Chcesz mnie zmuszać do wymawiania takich słów? - Ismo powiedział oburzony, odkładając na bok zimną grochówkę.
Kobieta uniosła kącik ust w górę
- Jesteś dużym chłopcem. Przed sekundą podejrzewałeś mnie… Cytuję ‘że chcę ci dać gówno’, a pana de Trafforda sam z nutą dumy jakoś wcześniej brzydko nazwałeś. Powiedz mi, to ocenię jak bardzo zły może być - powiedziała spokojnym tonem i ściągnęła mu z głowy czepek by dłonią poczochrać mu włosy.
Ismo teraz był w pełni oburzony.
- No to bo to tak wyglądało! - prawie krzyknął, rozkładając ręce. - Jak otworzyłaś tę torebkę pełną brązowej masy… dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nie śmierdzi… - zawiesił głos. - Jeżeli cię to interesuje, to zapytaj go - mruknął. - Ja nie mówię takich rzeczy bez potrzeby - naburmuszył się.
Harper uśmiechnęła się
- Ismo… Bardzo dobrze. Dżentelmeni nie wyrażają się bez podstaw. I nie mówią, gówno, tylko… Hm… Fekalia. O - poprawiła go.
- Tak czy inaczej, odnieśmy gdzieś ten talerzyk i chodźmy go poszukać - zarządziła zaraz.
Chłopiec skinął głową i również uśmiechnął się, ciesząc, że Alice nie drążyła tego tematu. Wstał z talerzem grochówki i ruszył do blatu, aby go odnieść. Kiedy to zrobił, spojrzał na śpiewaczkę i skinął jej głową.
- Ale ty zaczniesz rozmowę - zastrzegł, patrząc na nią prosząco.
Rudowłosa zerknęła na niego
- Oczywiście. W końcu to ja mam do niego prośbę i w sumie interes - zauważyła, po czym wyruszyła wraz z Ismo na poszukiwania Terry’ego.

Na początku błąkali się po magazynie, wydawałoby się, bez celu. Szli szybko, rozglądając się, jednak nie mogli dostrzec znajomej sylwetki dżentelmena. Dopiero kiedy wyczerpali wszystkie pozostałe możliwości… ruszyli do skrzydła szpitalnego. Alice przeczuwała, gdzie de Trafford zapewne się znajdował. Czy może raczej - przy kim. Ona również mogła udać się w tym kierunku. Tylko czy była gotowa zobaczyć Joakima w takim stanie, po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym wszystkim… co jej powiedział.
Alice czuła się maksymalnie spięta, ale nie zawahała się, gdy zbliżali się do miejsca, gdzie leżał Joakim. Po prostu zrobiła się nieco milcząca, wspominając wzgórze w Tuoneli.
Spoglądała na kolejne przedziały, pomiędzy którymi tkwiły parawany odgradzające jeden od drugiego. Szła dalej, uważnie spoglądając na twarze kolejnych rannych ludzi. W ten sposób ominęła cztery, pięć stanowisk i już miała iść dalej, kiedy nagle przystanęła. Twarz jednego z mężczyzn była kompletnie obca, a jednak wydawała się w jakiś sposób ważna. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, kto to był. Natknęła się na owego poszkodowanego, który był na granicy śmierci, ale zostały na niego przeniesione haltije pijawki.
Rudowłosa zatrzymała się na krótki moment, obserwując mężczyznę. Zerknęła na Ismo
- Ciekawe, czy pomogliśmy… - powiedziała do chłopca, wskazując mężczyznę. Uznała, że zapyta o to któregoś z lekarzy później, teraz mieli nieco istotniejszą sprawę na głowie, a ona nie chciała unikać odwiedzin u Dahla.
- Kompletnie o nim zapomniałem - Ismo mruknął, spoglądając na rannego.
Ruszyli dalej. Szósta kozetka, potem siódma… ósma… Doszli do samego końca rzędu, za którym kryła się dziewiąta. Alice chwyciła materiał parawanu. Zrozumiała, że znalazła się we właściwym miejscu. Weszła do środka.

Ujrzała mężczyznę leżącego na pościeli, lecz przez kilka pierwszych chwil nie mogła go poznać… Dopiero po dłuższym czasie rozpoznała rysy twarzy Dahla. Mężczyzna okropnie postarzał się przez tych kilka dni. Cera była bledsza od twarzy, a policzki tak zapadły się, że nos wydawał się sterczący. Włosy straciły swoje lśnienie, a miejscami nawet kolor… Śpiewaczka powiodła wzrokiem po siwych pasemkach. Reszta ciała wyglądała na przeraźliwie wychudzoną. Na twarzy mężczyzny tkwiła aparatura wspomagająca oddychanie, a obok stał stojak z szeregiem pomp, które tłoczyły leki do ciała mężczyzny. Nad nim stał Terry. Coś w jego postawie sprawiało, że wyglądał niczym żałobnik stojący nad grobem kogoś bliskiego. Tak jakby Dahl już umarł. Choć z drugiej strony… Alice nie potrafiłaby łudzić się, że Joakim nie był bliski śmierci. Bez względu na to, jak silne mechanizmy wyparcia zastosowałaby.
Śpiewaczkę zatkało. Przyglądała się ciału mężczyzny, który zafascynował ją, gdy poznała go po raz pierwszy. Teraz zdawał się być jedynie cieniem tego co widziała wcześniej. Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz strachu o Joakima. Milczała i podeszła nieco bliżej. Liczyła, że o ile wcześniej de Trafford mógł nie zauważyć jej przybycia, to teraz na pewno to uczyni. Alice na kilka sekund zapomniała o biednym Ismo, patrząc na ten obraz rozpaczy, przed jej oczami. Oczy jej się zaszkliły, kiedy powoli przeniosła wzrok na Terrence’a
- T… Terrence… Mogę cię poprosić na chwilę? - odezwała się szeptem.
- Tak - głos mężczyzny wydawał się zachrypnięty. - Oczywiście - dodał równie cicho, co Alice, jak gdyby już nawet podniesiony głos mógł zabić Joakima. Wyszli na zewnątrz, na zaimprowizowany korytarz.
- Chodźmy jeszcze dalej - mruknął Terry. - Chcę wyjść z tego małego, przeklętego szpitala…
Tak też zrobili. W pobliżu nie było niczego, na czym mogliby usiąść, ale przynajmniej de Traffordowi to nie przeszkadzała. Oparł się o ścianę, spoglądając na śpiewaczkę.
Harper szła milcząc. Trawiła to, co zobaczyła. Kiedy więc się zatrzymali, podniosła wzrok na twarz Terrence’a, po czym leciutko kiwnęła głowa na Ismo
- Chcielibyśmy z Ismo obudzić haltiię, która jest w ziemi, którą mam w torebce. Potrzebujemy do tego wyjść na zewnątrz, bo tu jest dość głośno. Nie zwracałabym się do ciebie z taką prośbą, ale nie ma tu nikogo, kogo znam i komu mogę w pełni zaufać, a potrzebuję do tego zamknąć oczy. Zrobiłabym to sama z Ismo, ale obawiam się, że mogę stracić nad sobą kontrolę i zrobić mu krzywdę… A takiej powtórki już nie chcemy - wytłumaczyła mu wszystko szczegółowo.
Terry skinął głową. Najwyraźniej słowa Alice brzmiały według niego sensownie.
- To nie powinno zająć długo… - Ismo rzekł, wysuwając się zza Harper. - Tak mi się wydaje.
De Trafford podniósł do góry brwi, spoglądając z wysokości na chłopca. Teraz wyglądał jak kompletny, stuprocentowy arystokrata.
- Młody panicz Pajari, jeśli się nie mylę? - zawiesił głos. - Czy przypadkiem panicz nie zapowiadał, że odezwie się do mnie ponownie dopiero wtedy, kiedy… hmm… “wyciągnę kij z dupy”? No cóż… nie jestem pewien, czy to nastąpiło - rzekł ciężkim niczym ołów głosem.
Ismo spuścił wzrok, przystępując z nogi na nogę.
Śpiewaczka parsknęła, co trwało sekundę, bo gdy spojrzenia obu wylądowały na niej, jej mina była w pełni poważna i nie było na niej śladu, że w ogóle wydała chwilę temu jakiś dźwięk. Ona sama tymczasem dławiła się w środku, bo najwyraźniej Ismo mógłby się doskonale dogadać i z Noelem. Harper spojrzała na Ismo
- Nie będę niczyim adwokatem, więc wasze męskie porachunki pozostawię panom. Niemniej chciałabym, aby nie wpływały one na naszą współpracę. Dobrze? - spróbowała tak do nich obu zagadnąć. Przyglądała się uważnie Terrence’owi, przecież dobrze wiedział, że czasem się najwyraźniej musiał zachowywać jakby był zbyt sztywny. No trudno mu było tego odmówić.
 
Ombrose jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:38   #408
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zadanie dla Isma - część druga

Ismo westchnął, jakby to on był tym dojrzalszym.
- Mogę obiecać, że nie będę chował urazy - rzekł.
Terrence tylko na niego spojrzał i pokręcił głową, zagryzając wargę na tę bezczelność.
- Dziękuję? - rzekł. Gdyby potrafił zabijać słowem, to chłopiec bez wątpienia padłby na miejscu trupem. - Myślę, że możemy już iść.

Skierowali się w stronę wyjścia z magazynu. Alice zamknęła oczy i została wyprowadzona na zewnątrz. Robiło się coraz cieplej. Jeżeli temperatura będzie dalej wzrastać, to dzień okaże się niezwykle gorący i upalny. De Trafford ustawił jej sylwetkę oraz głowę w konkretnej pozie.
- Możesz otworzyć oczy, ale nie rozglądaj się. Patrz tylko przed siebie, dobrze?
Śpiewaczka dała mu się poprowadzić. Kiedy więc ją ustawił i nakierował jej głowę w jakąś stronę, kiwnęła nią lekką
- Tak jest - odpowiedziała spokojnie, po czym otworzyła oczy i wbiła wzrok przed siebie. Rozglądanie się było takie kuszące, ale zmusiła się, by tego nie uczynić. Przesunęła torebkę z boku przed siebie i otworzyła ją tak, by Ismo miał do niej dostęp, stając przed Alice. Czekała aż pojawi się w zasięgu jej wzroku, dopiero wtedy na niego spojrzała, wyczekująco co teraz.

Znajdowali się na zielonym trawniku. Śpiewaczka miała przed oczami jeszcze kawałek muru magazynu i to wszystko, co mogła dostrzec. Wnet jednak w zasięgu jej wzroku pojawił się chłopiec.
- Postaram się tak zrobić, abyś nie musiała się wiercić - rzekł uprzejmie.
Wziął jej torebkę i spojrzał na ziemię. Zastanawiał się chwilę. Chyba przywoływał wszystkie instynkty, jakie tylko posiadał. Krążyły ukryte w jego krwi i tylko czekały na wydobycie.
Postawił torebkę na ziemi i ukląkł na murawie. Spojrzał z uwagą na trawę przed sobą, jak gdyby była jakimś wyjątkowo trudnym równaniem matematycznym. Następnie pochylił się i zaczął kopać w glebie. Starał się wbijać paznokcie w ziemię i przerzucać ją na bok, jednak była bardzo ubita i ciężko mu to szło. Terry spoglądał na to nonszalancko, stojąc obok niego.
Harper powoli pochyliła się i uklęknęła obok Ismo
- Pomóc ci? - zaproponowała mu uprzejmie. Może Terry nie zamierzał się bawić w ziemi, ale jej to nie przeszkadzało.
De Trafford spojrzał na nią z niechęcią. Raczej nie chciał pomagać Pajariemu, jednak silniejszy wydawał się instynkt nie dopuszczania kobiety do pracy fizycznej. Nie mógł się zgodzić na to, aby w jego obecności doszło do czegoś takiego.
- Na litość boską… - mruknął, spoglądając na mały kopiec utworzony przez chłopca. - Odsuńcie się…
Pojedyncze grudki gleby już zaczęły odsuwać się od ziemi, kiedy Ismo pokręcił głową i wstał.
- Nie! - krzyknął. Następnie uspokoił i jakby zawstydził swojego wybuchu. - Po prostu myślę… że powinienem zrobić to sam - szepnął, po czym z powrotem ukląkł i kontynuował pogłębianie dziury w podłożu.
Alice mruknęła
- W porządku… Wybacz - rzekła szczerze i teraz po prostu obserwowała jak młodzieniec sam zajmował się ziemią i pracą, jaką musiał włożyć w wykopanie odpowiedniego dołu? Miała jakieś wyobrażenie czemu to robił i co zamierzał, ale była ciekawa czy to się uda.

Kiedy już wyrwa w murawie pogłębiła się wystarczająco, nachylił się do torebki i dotknął jej zawartości. Z pełnym namaszczeniem, jakby to była hostia. Zaczął coś szeptać, ale Alice nie mogła usłyszeć jego słów. Wiedziała tylko, że po fińsku i rymowało się. Zaczął drobnymi garściami przekładać ziemię, mamrocząc do niej łagodnie. Głaskał ją, jak gdyby była żywym, kapryśnym stworzeniem. Łącznie trwało to kilkanaście minut. Alice zaczęła czuć coraz silniejsze mrowienie w dłoniach. Dziwna, wspólna wizja przed operą w Essen sugerowała, że Harper w swoim obecnym stanie była wyczulona na fińską magię. A teraz zdawało się to potwierdzać. Kiedy jednak Ismo dokończył swoją pracę… nic się nie stało. Poskrobał się po głowie brudnymi palcami. Coś wypadło spomiędzy jego włosów. Wpierw myślała, że to wesz, lub coś podobnego… jednak spostrzegła, że tylko ziarnko słonecznika. Ismo wyglądał na bardzo przybitego.
Nie udało się.
Alice uniosła brwi
- Nie chce się obudzić? - zapytała cicho, zerkając na Ismo. Nie znała się na haltijach i ciekawiło ją czemu istota nie zareagowała na zaproszenie chłopca, w końcu był krwi Aalto. Ciekawiło ją czego brakowało.
- M-może potrzebuje czasu? - zapytał Ismo. - Bo… - zawahał się. - Ja czuję, że coś się dzieje - wyciągnął swoje dłonie i spojrzał na nie. Jeżeli mrowiły go tak, jak Alice, to pewnie zastanawiał się, czy z powodów nadnaturalnych, czy też raczej przez wysiłek fizyczny.
Śpiewaczka zerknęła na swoje dłonie i potarła jedną o drugą, zastanawiając się, czy to ma jakieś znaczenie
- Ciebie też… mrowią dłonie? - zapytała go, zainteresowanym tonem.
- Ciebie też? - chłopiec odpowiedział pytaniem, wykręcając się nagle w stronę Alice. Zawiesił głos i spojrzenie, jakby zastanawiając się, co to może znaczyć. Jeżeli w ogóle cokolwiek. Równie dobrze mogło być skutkiem ubocznym nieudanej praktyki szamańskiej.
Harper zastanawiała się cały czas, po czym przesunęła bliżej do Ismo
- Może oprzyj dłonie o ziemię i ja też to zrobię? - zaproponowała mu, przypominając, że ostatnim razem jak korzystali z magii, robili to wspólnie.
- Nie wiem, nie sądzę - odpowiedział Ismo. - To tak nie działa. Boję się, że to by tylko zepsuło… o ile w ogóle coś jest do zepsucia - zawiesił głos. - Sowa nie potrzebuje jakiegoś szczególnego rodzaju energii… Nie jest słaba. Po prostu nadal jest nieśmiała… i uśpiona… Choć byłem pewny, że mnie słucha. Jakie to…
- ...frustrujące? - dokończył de Trafford.
- Tak, frustrujące - westchnął chłopiec.
Alice westchnęła leciutko. Miała nadzieję, że zdoła uczynić coś dobrego dla sówki
- Cóż była długi czas pod deskami sceny w operze. Może być teraz nieśmiała i może nieco zagubiona… - zauważyła.
- Szkoda, bo miałam do niej bardzo ważne pytanie, na które na pewno tylko ona zna odpowiedź. Może ja i Terrence powinniśmy dać ci z nią chwilę samemu? Może robimy tłok? - zapytała co Ismo myślał na ten temat.
- Może tak… - chłopiec wydawał się niepewny. - Za jaki czas wrócicie? - zapytał, spoglądając to na Alice, to na Terrence’a. Mężczyzna natomiast zwrócił oczy na Harper, jej pozwalając zadecydować.
Śpiewaczka milczała chwilę, zastanawiając się
- Dwadzieścia minut? - zaproponowała. Było to tyle czasu, że jeśli coś się miało wydarzyć, do tego czasu zapewne nastąpi.
- Tak mi się wydaje - Ismo odpowiedział, choć wydawało się, że bardziej robi dobrą minę do złej gry. Oklapł, spoglądając na kopczyk ziemi. Sprawiał wrażenie osoby, która wszystko zrobiła dobrze, idąc odpowiednimi krokami, a jednak rezultat i tak był kiepski. Nie rozumiał, co zawiodło.
- Mogę służyć ramieniem - Terry wyciągnął ramię ku Alice. - Idziemy?
Kobieta oparła dłoń na ramieniu Ismo
- Spokojnie. Wierzę, że nam się uda - powiedziała mu, chcąc dodać mu otuchy, po czym zamknęła oczy i uniosła dłoń do ramienia Terrence’a
- Tak chodźmy - zgodziła się, dając mężczyźnie poprowadzić z powrotem do magazynu. Znów milczała, wyraźnie zastanawiając się nad czymś. Nie wiedziała, czym mogłaby się zająć przez najbliższy czas. Tymczasem jej myśl poleciała do Abascala. Miała nadzieję, że nic mu się nie stało.

Weszli do środka i Alice mogła ponownie otworzyć oczy. Terry spojrzał na nią z dość nieciekawą miną.
- Gdybym był wredną, niekulturalną osobą… rzekłbym, że to dziecko jest lepsze w byciu opryskliwym, niż w tym, po co go tu trzymamy - mruknął.
Alice zerknęła na Terry’ego
- Potrafi widzieć i komunikować się z haltijami. Chociażby uratował w Skalnym Kościele McHartmana. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że trafił cię dosadnie - zauważyła, unosząc lekko brew
- Czy to nie już druga osoba w ciągu dwóch dób? - zasugerowała mu owego maila i westchnęła
- Sam powiedziałeś, że w złości mówi się różne rzeczy - postanowiła lekko wybielić sprawę.
Terry jedynie otworzył usta w niedowierzaniu, podciągnął brwi do góry i zaczął kręcić głową, spoglądając na śpiewaczkę.
- Nie dość, że obracasz moje własne słowa przeciwko mnie, to jeszcze przypominasz mi tamten incydent? - zapytał. Chyba oburzenie powoli zaczęło przekształcać się w rozbawienie, gdyż lekko podciągnął kąciki ust do góry. - Niedopuszczalne - mruknął, tłumiąc śmiech. - Ale chyba jednak nie to jest teraz moim zmartwieniem. Niewychowani młodzieńcy wiążący mnie z jakimiś kijami… mogą poczekać. Na razie - zastrzegł.
Alice uniosła obie brwi
- Wiążący z kijami… Nie kracz sobie - przeszła w teatralne ostrzeżenie, jakby jeszcze czekał go jakiś przyjemnie niebezpieczny los w przyszłości.
De Trafford w pierwszej chwili nie zrozumiał. Dopiero potem zaśmiał się, choć dość niepewnie.
- O. Mój. Boże. Nie… - kręcił głową, akcentując każde słowo z osobna. - Dobry Jezu, nie wiedziałem, Alice, że jesteś zboczona.
Śpiewaczka uniosła brew
- Ja rozumiem, ze wszyscy mnie tu macie za jakąś święta, czy coś? - zapytała i jednocześnie stwierdziła, kręcąc głową.
- Zboczona może nie, ale… Mam poczucie humoru i jestem nieco szalona - dodała, precyzując i podparła biodra dłońmi.
- Czy ty mi grozisz, że przywiążesz mnie do jakiegoś kija? - de Trafford zmarszczył brwi. - Chwalisz się świetnymi żartami oraz niezrównoważeniem, a ja zaczynam się o siebie powoli obawiać - mruknął.
Kąciki ust kobiety uniosły się lekko, kiedy przymrużyła oczy
- Skądże - powiedziała takim tonem, że równie dobrze, mogłaby kłamać.
- Kolejna! Zewsząd wrogowie. Czy to Waterloo? A jeśli tak… to dlaczego akurat ja muszę być Napoleonem?
Tym razem to Alice się nieco zaśmiała i pokręciła głową. Oparła dłoń na jego ramieniu i poklepała, jakby pocieszająco. Czuła się bardzo surrealistycznie, żartując z nim w takich okolicznościach.

- Tymczasem, wybacz - rzekła. - Póki co, no musimy poczekać. Trochę czuję się zagubiona, gdy pierwszy raz od wielu godzin, nie wiem co mam ze sobą poczynić - westchnęła i rozejrzała się po hali, jakby odpowiedź miała nadejść do niej sama, czym powinna się zająć przez ten czas.
- Jestem pewien, że niegdyś Alice o tym słyszała i może nawet czasem praktykowała, choć musiała o tym zapomnieć. Mam na myśli odpoczynek. Usiądź gdzieś w kącie i zamknij oczy na chwilę. Albo połóż się na którymś łóżku. Lub oglądaj ten okropny mecz. Ja odejdę na chwilę, aby wykonać kilka telefonów i do ciebie wrócę. Tylko powiedz mi, gdzie będziesz, dobrze?
Harper wyszukała wzrokiem jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby spokojnie usiąść w ciszy
- Pewnie tam - wskazała głową kierunek.
- Jeśli mnie nie będzie, to możesz zacząć się martwić - powiedziała tak spokojnie, że można było nie zauważyć, że to tak naprawdę jest ostrzeżenie.
- Dobrze - odpowiedział Anglik. - Trzymaj się - rzekł i bez zwłoki oddalił, wyciągając komórkę z kieszeni.

Alice ruszyła w kierunku, który wybrała sobie jako punkt dla siebie do odsapnięcia. Usiadła na pustej ławce i oparła się plecami o ścianę. Przymknęła oczy i słuchała szumu w hali. Nie chciała zasypiać, martwiło ją co może wtedy ujrzeć, lub gdzie trafić. Zastanawiało ją, czemu bogini Tuoneli cały czas milczy i kompletnie jej się to nie podobało. Oddychała spokojnie i błądziła myślami po wszystkich informacjach, jakie do tej pory zebrała. Uznała, że to świetna okazja, żeby nad tym wszystkim nieco pomyśleć. Nie zauważyła kiedy czas zaczął upływać.
Wnet na krótki moment przymknęła oczy. Rozwarła je, widząc zbliżającego się Terrence’a.
- Chyba już czas - mruknął mężczyzna. - Mimo wszystko niepokoję się, zostawiając go na zewnątrz kompletnie samego. Kiedy wie o tym Tuonetar. Co prawda nie zna naszej lokalizacji, ale może jest coś, o czym nie pomyśleliśmy. Chyba w naszej sytuacji zawsze bezpieczniej jest coś takiego zakładać - rzekł ponuro. - Abascal wciąż nie odbiera. I co więcej, osoba którą wysłałem również. Nie podoba mi się to.
Rudowłosa zaraz wyprostowała się, lekko prostując kości, po czym podniosła. Słysząc takie informacje, skrzywiła się lekko
- Może nie mają dostępu do telefonu? Mam nadzieję, że nic im nie będzie - powiedziała poważnym tonem, po czym zamknęła oczy, dając się znów poprowadzić Terry’emu.
Ruszyli w stronę wyjścia i prędko je przekroczyli.
- To, że nie mają dostępu do telefonu mnie właśnie niepokoi. Jeżeli ludzie, którzy powinni mieć go cały czas przy sobie i uważać na połączenia przychodzące przestają o tym pamiętać… to źle rokuje. Konfrontacja na tym etapie jest już pewna. Pytanie brzmi, jaki jest jej wynik.
Alice ponownie poczuła na sobie ciepło słońca. Jeszcze tylko kilkanaście kroków i powinni znaleźć się na miejscu.
- Mój boże… - mruknął Terry.
Harper była już spięta samym tematem Fernanda, a gdy teraz Terrence wezwał Boga, cała się wzdrygnęła i zwróciła głowę w jego stronę, nie otwierając oczu, ale nieco mocniej zaciskając dłoń na jego przedramieniu
- Co się stało? Coś nie tak? - zapytała niespokojnym tonem.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko w dalszym ciągu szedł naprzód. Zupełnie tak, jakby specjalnie postanowił ją dręczyć milczeniem.
- Możesz już otworzyć oczy - mruknął niepewnie. Następnie głośno westchnął.
Rudowłosa szła więc w napiętym milczeniu i gdy dotarli na miejsce i Terry pozwolił jej otworzyć oczy, uczyniła to natychmiast. Skoncentrowała się na terenie przed sobą, obawiając się nieco, co zobaczy.


Scena przypominała ilustrację z książki dla dzieci… dziwniejszej niż wszystkie inne, na jakie Alice natknęła się w swoim życiu. Z kopca usypanej ziemi wzrastała zielona, bardzo długa łodyga. Wyrastały z niej kolejne odnogi, kończące się kwiatami słonecznika. Żółte płatki wydawały się tak jaskrawo żółte, że aż raniły oczy. Ziarenka nasion kłębiły się tak gęsto, że Harper poczuła irracjonalny lęk, że wnet wystrzelą i wbiją się w jej ciało. Pod tą ogromną, rozłożystą i nienaturalną rośliną leżał Ismo. Spał bardzo spokojnie z lekko rozwartymi ustami. Trzymał w rozwartej dłoni jeden z urwanych kwiatów. Wokół niego śpiewaczka dostrzegła wiele łusek po nasionach, których chłopiec musiał skosztować. Co więcej… ten smakołyk i dla niej wydawał się przedziwnie pociągający. Miała ochotę przykucnąć i sama skosztować. Tak właściwie poczuła kiełkujący gniew na chłopca… zazdrościła mu tych nasion, które już zdążył zjeść. Przecież wszystkie należały do niej. Harper odniosła wrażenie, że spoglądają na nią i szepcą. Są jak flakonik z napisem “wypij mnie”, na który Alicja natrafiła na samym początku swojej wędrówki po Krainie Czarów.
Rudowłosa bez żadnego słowa wyjaśnień, uklęknęła przy Ismie, po czym wyciągnęła dłoń, mamiona chęcią skosztowania ziarna słonecznika. Nie opierała się temu wrażeniu, było na tyle silne i doskwierające, że chciała głód słonecznika jak najszybciej zaspokoić. Przecież nie mogła zazdrościć chłopcu. Skubnęła jedno nasionko i rozłupała palcami, bez zawahania biorąc je do ust. Zapomniała na tę chwilę o de Traffordzie i wszystkim naokoło. Nie rozglądała się jednak, skupiona na kwiatach słonecznika.
- M-moje - usłyszała gdzieś za sobą.
Choć wiele nasion w dalszym ciągu tkwiło na kwiatach przytkwionych do rośliny, to Terry upatrzył sobie akurat te należące najpierw do Isma, a teraz do Alice. Zjadła tylko jedno, kiedy poczuła, że cały zerwany kwiat ucieka z jej dłoni. Niepowstrzymywana, niewidzialna siła kierowała go w stronę de Trafforda. Ten uśmiechnął się do nasion, wydobył ich kilka i zjadł pierwsze, kompletnie zaczarowany i nieświadomy zagrożenia, jakie stanowiła Alice.
Rudowłosa oburzyła się. Co to znaczyło? Jakim prawem zabrał jej JEJ słonecznikowe nasiona? Obróciła głowę, tyle by skoncentrować pełną uwagę na trzymanym przez mężczyznę kwiecie i złapać go oburącz
- Nie - oznajmiła mu i pociągnęła w swoją stronę. Kilka nasion uwolniło się pod jej palcami i śpiewaczka momentalnie schwyciła je jak zdobycz, na która polowała. Pochyliła głowę i zaczęła skubać, jedząc. Dała mu spokój, póki miała nasiona, jednak to nie miał być koniec. Chciała zaspokoić ten głód.
Wpierw na ziemię padł de Trafford, potem Alice. Poczuli dławiącą senność. Z ziemi wystrzeliły pnącza, które zaczęły ich oplatać. Wpierw kończyny, potem tułów, również głowy… następnie pociągnęły w dół bardzo mocno i obydwoje zaczęli z ogromną, coraz większą prędkością szybować ku jądrze ziemi. Coraz prędzej, szybciej… aż zderzyli się i stracili przytomność.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:43   #409
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Puszcza Bogów - część pierwsza

Kiedy obudzili się, wciąż znajdowali się pod ziemią. Jednak tym razem pnącza kierowały ich nie dalej wgłąb, lecz na powierzchnię. Alice nie do końca była pewna, skąd to wiedziała. Jej poczucie równowagi i kierunku powinno być kompletnie zachwiane, lecz tak nie było. Tak samo nie widziała de Trafforda, a jednak czuła jego obecność tuż przy sobie. Wnet pnącza wyniosły ich ponad grunt. Harper delikatnie wystrzeliła w powietrze, po czym zaczęła opadać. Bała się upadku, jednak kiedy ten nastąpił, zaskoczyła ją jego miękkość i łagodność. Obejrzała się i spostrzegła, że kłącza ułożyły się pod nią w gęstą plątaninę, która zredukowała impakt. Dzięki temu miękkiemu ‘materacowi’ nic jej się nie stało.

Kiedy wstawała, pnącza zaczęły maleć i usychać. Wnet kompletnie zniknęły, jak gdyby nigdy ich nie było. Śpiewaczka usłyszała cichy jęk po swojej prawej stronie - to był Terrence. Spojrzała na niego i na szczęście jemu również nic się nie stało. Zajmowało go wkładanie fałdów białej koszuli wgłąb eleganckich, czarnych spodni. Wizerunek zapewne był jednym z jego priorytetów, cokolwiek by się nie działo.


Alice rozejrzała się. Znajdowała się w spokojnym, rozświetlonym lesie. Miły odcień zieleni i jasnego brązu otaczał ich zewsząd. Było cicho, może nawet nieco za bardzo… Śpiewaczka nie słyszała ani śpiewu ptaków, ani świstu wiatru. A jednak otoczenie nie było przez to niepokojące, choć tak mogłoby się wydawać. Najbardziej zastanawiające okazało się coś kompletnie innego. Tuż przed nimi znajdował się drewniany stolik przykryty białym obrusem z zielonym obramowaniem. Harper dostrzegła na nim dwa komplety talerzy, sztućców, kieliszków, serwetek… Przystawiono do niego również dwa krzesła, a obok postawiono kosz wiklinowy, w którym znajdowało się jedzenie i napoje.
- Ten piknik, o którym mówiliśmy - zaczął Terrence. - Nie spodziewałem się go aż tak szybko.
Rudowłosa podeszła ostrożnie do stolika i przyjrzała mu się. Następnie zajrzała do kosza
- Pamiętasz, jak się tu znaleźliśmy? - zapytała, zerkając znad kosza na Terrence’a. Zastanawiało ją co u licha się stało i gdzie, tak naprawdę byli. Przyszło jej do głowy, że może naraziła de Trafforda w jakiś sposób tym, że poprosiła go o asystowanie.
- Postanowiliśmy bardzo rozsądnie i odpowiedzialnie spróbować nasion zebranych z ogromnego, przedziwnego słonecznika, którego jeszcze kilkanaście minut temu nie było? Mimo tego, że widzieliśmy, co stało się z dzieckiem, które postąpiło dokładnie tak samo? - zawiesił głos. - Teraz jeszcze to pamiętam, jednak w przyszłości bez wątpienia postaram się zapomnieć - mruknął. - Powinniśmy być ostrożniejsi! Przecież jest Przesilenie Letnie… a po ostatniej aktywności fińskich bogów zapewne nigdy wcześniej bariery pomiędzy światami nie były aż tak cienkie.
Harper kiwnęła głową
- Najwyraźniej nasze pragnienie zaspokojenia głodu nasion tego słonecznika odebrało nam dostęp do rozsądku i zdolności do jasnego oceniania sprawy. Zastanawia mnie, gdzie u licha jesteśmy - zauważyła, po czym podeszła do jednego z dwóch krzeseł, po czym na nim usiadła. Zerknęła na Terrence’a
- Od paru dni notorycznie plącze się między jednym światem, a drugim. Nawet mnie już nie dziwi, że znowu gdzieś wylądowałam. Za to chociaż tym razem mam ciekawe i dość nietypowe towarzystwo - zauważyła i wskazała mu miejsce na przeciwko siebie, by i on usiadł, skoro zostało to wszystko zaaranżowane dla nich, a nie wiedzieli dokąd mają iść.
De Trafford postąpił zgodnie z tym, co sugerował gest śpiewaczki i spoczął na drewnianym krześle.
- Skoro już znaleźliśmy się w obcym, innym wymiarze, którego nie znamy, to równie dobrze możemy grać według narzuconych nam zasad. Wszystko wskazuje na to, że przyszykowano to specjalnie dla nas - spojrzał na kosz piknikowy, a także na bardzo czyste sztućce. Pomimo ich nieskazitelności wziął nóż oraz chusteczkę, po czym zaczął go polerować. Chyba z przyzwyczajenia. - Aż tak często zmieniasz rzeczywistości? - mężczyzna zapytał Harper. - Gdzie byłaś do tej pory w takim razie?
Alice zajrzała do koszyka i wyciągnęła z niego butelkę, która pierwsza wpadła jej w dłoń. Postawiła ją na brzegu stołu i zajrzała jakie jedzenie przygotowano dla nich na posiłek
- Jak byłam mała, zdarzało się to też dość często. Kirill wyjaśnił mi, że błąkam się po Iterze, znaczy… Takim wymiarze astralnym. A z miejsc w których byłam w tym tygodniu, to w Tuoneli dwa razy… W celi Joakima zanim go z niej wyciągnęłam… Również dwa razy. Hm… W jakiejś zakrzywionej wizji miejsc z przepowiedniami… Dalej… W wymiarze utworzonym przez Kaverina do rozmów. Na cmentarzu, gdzie widziałam duszę Mary… No i w jakimś miejscu… Między pochodem ludzi. Gdy wybiła północ dzisiejszego dnia. Był tam Tuoni. Wynieśliśmy się stamtąd we troje z Ismo i Emerensem. Ale musiałam użyczyć im mocy Dubhe… A tak. W miejscu gdzie śpi we mnie jej dusza też byłam… Dużo zwiedzania, nie sądzisz? - zakończyła tym akcentem i wyjęła jedzenie na stół, spoglądając wreszcie znów na Terry’ego.

Karafka z winem stanęła na stole. Alice postawiła na nim dodatkowo połmisek zakryty ścierką. Odsłoniła go, tym samym ukazując kawałek gorącej i bardzo aromatycznej pieczeni. Terry wstał i zaczął ją rozkrajać dla nich obojga, poczuwając, że to jego obowiązek. Śpiewaczka nie była pewna, ale uznała, że to musi być dziczyzna. Oprócz tego w koszu znajdowały się owoce - gruszki, jabłka, śliwki, a także pieczone ziemniaki zmieszane z cebulą i papryką. Harper wyczuwała również aromat ziół. Tymianek, majeranek, kolendra… ale innych nie znała.
- Wydaje mi się, że część z sytuacji, które wymieniłaś, to nie tyle skoki pomiędzy wymiarami, co bardzo szczegółowe wizje i sny. Tak właściwie ciężko jest to odróżnić, bo gdzie znajduje się granica? Jeżeli położymy się spać i w nocy doświadczymy kompletnie normalnego, zwyczajnego snu… to skąd wiemy, że nie znajdowaliśmy się wtedy w innym wymiarze? Być może zasypiając błądzimy po różnych rzeczywistościach, a wcale nie oglądamy projekcje naszej podświadomości, jak to sugerują źródła naukowe. W każdym razie, co jest bezsprzeczne… twoje doświadczenia na pewno były paranormalne, już bez względu na to, jak je dokładnie nazwiemy, lub do czego zaklasyfikujemy. Ale to mnie nie dziwi, skoro od dzieciństwa miałaś takie skłonności, a teraz jeszcze stałaś się istotą bardziej magiczną, niż kiedykolwiek wcześniej. Biorąc pod uwagę cały ten wpływ, jaki Tuonetar ma na ciebie. Jest jeszcze trzeci czynnik, czyli przesilenie, o którym już wspomniałem. Być może ta nazwa, przesilenie, nie jest kompletnie przypadkowa.
Harper cierpliwie czekała, aż Terry rozdzieli pieczeń, sama tymczasem nałożyła jemu i sobie ziemniaków i zabrała się za wyciąganie owoców. Nalewanie wina, to również było zadanie dobrze ułożonego dżentelmena, więc nie łapała się za to. Zresztą na to akurat nie musiała długo czekać. De Trafford bardzo szybko złapał za karafkę, już od dłuższego czasu patrząc na nią z pożądaniem.
- Masz rację. Czasem trudno jest różnić, co się dzieje. Na przykład teraz. Zgaduję, że możemy po prostu leżeć obok Ismo na trawniku. A może nie? Nie jesteśmy w stanie tego ocenić - zauważyła. Za moment rozejrzała się, jakby szukając jakiejś drogi, czy czegokolwiek naokoło. Zastanawiało ją gdzie jest Ismo.
Wciąż było cicho. Coś jej sugerowało, że najpierw muszą posilić się i skończyć posiłek, zanim… No właśnie, co mogło przydarzyć się w następnej kolejności? De Trafford zapewne rozmyślał o tym samym.
- Bez względu na to, czy leżymy na trawniku, czy też nie… mam nadzieję, że nie zostaniemy tu na zawsze - mruknął. - Trochę się denerwuję, nie mając na podorędziu żadnego wyjścia ewakuacyjnego. Zwłaszcza że moje umiejętności tutaj nie działają - mruknął. - Próbowałem, lecz bez skutku.
Alice zerknęła znów na niego i uśmiechnęła się lekko
- Nie martw się. Tak to już bywa, gdy dzieją się takie rzeczy. Coś mi mówi, że musimy zjeść i napić się, a potem dowiemy się co dalej. Jest tak cicho, jakby wszystko tylko na to czekało. Więc… Smacznego - powiedziała i zabrała się spokojnie za jedzenie. Powoli, nie spieszyła się, zaciekawiona smakiem pieczeni, owoców, a także wina. Przerwała na moment posiłek, by się napić. Czuła się spragniona, a taki obiad, przy grochówce, którą wcześniej jadła był naprawdę wykwintnym posiłkiem.
Po kilkunastu minutach spoglądali już na puste posiłki. Terry’emu bez wątpienia poprawił się humor. Lekko poluzował pasek w spodniach i odchylił się na krześle, spoglądając w górę, na delikatne przebłyski niebieskiego nieba wyglądające spomiędzy gęstej korony drzew.
- Zaczynam się zastanawiać, czy powinienem obawiać się zostania tutaj na zawsze - mruknął, uśmiechając się delikatnie. - Czy może raczej, że kiedyś opuszczę to miejsce.
Rzeczywiście, las wokół nich wydawał się prawdziwą oazą.
Śpiewaczka powoli dopijała wina ze swego kieliszka i skubała śliwki
- Jak przyjemnie by tu nie było, to nie jest nasze miejsce. Jesteśmy potrzebni w innym miejscu. A takie okoliczności i tam możemy sobie sami stworzyć - zauważyła i odstawiła kieliszek
- Dziękuję - oznajmiła po posiłku i ponownie rozejrzała się, sama odchylając na swym krześle, wygodnie. Nasłuchiwała i obserwowała otoczenie.

Miała pewność, że znajdują się kompletnie sami. A jednak, kiedy przesunęła wzrokiem po okolicznych drzewach, ujrzała stojącą w oddali kobietę. Jej obecność wydawała się kompletnie niezauważalna. Tak właściwie Harper mrugnęła kilka razy, aby upewnić się, że to nie jest jakiś dziwny krzak, który przyjął kształt ludzkiej sylwetki. Choć zmysł wzroku nie kłamał, Alice i tak nie mogła uwierzyć, że w tym cichym zagajniku znajdował się ktoś prócz nich. To musiał być jakiś czar…

Nieznajoma miała bladą, lekko zielonkawą cerę, przez którą wyglądała, jakby nie w pełni była człowiekiem. Symetryczne, estetyczne rysy twarzy okalały pukle rudych włosów. Miała na sobie proste ubranie jasnobrązowego koloru, delikatnie przechodzącego w pomarańcz. Na jej ręce czaił się dumny orzeł, a na skroni widniał zielony diadem pnączy.


Alice zawiesiła spojrzenie na owej kobiecie. Wiedząc już, że nie jest urojeniem jej oczu i umysłu, powoli podniosła się od stolika i w milczeniu ruszyła w jej stronę. Liczyła bowiem, że jeśli Terry prześledzi wzrokiem cel jej uwagi, sam ją dostrzeże.
Mężczyzna odwrócił na nią wzrok, zaskoczony nagłym poruszeniem Alice. Kiedy ta szła w kierunku postaci, nieznajoma również ruszyła do przodu. Podniosła rękę, dając tym do zrozumienia, żeby Alice i Terrence zostali na miejscu.
- Co się dzieje? - zapytał mężczyzna. - Też ją widzisz? - zapytał po chwili. - Powinniśmy uciekać? Nie jestem pewien, czy mamy dokąd…
Harper zatrzymała się na gest kobiety i cofnęła znów do stolika. Zerknęła na moment na Terrence’a
- Nie wydaje mi się. To chyba jej wymiar, takie mam przeczucie. Zaraz się dowiemy - powiedziała spokojnie i znów zwróciła uwagę na kobietę o rudych włosach. Czekała, zastanawiając się, kim była ta istota. Nie była Tuonetar, a to już na wstępie sprawiło, że Alice czuła się nieco spokojniej, choć nadal pozostawała czujną.

Kobieta przybliżyła się. Z każdym jej kolejnym krokiem wydawała się piękniejsza i bardziej nienaturalna. Poruszała się swobodnie, nie wydając przy tym najmniejszego odgłosu. Orzeł na jej ramieniu zerwał się do lotu, kiedy znalazła się tuż przy Alice i Terrym.
- Witajcie, przybysze - jej głos był wyjątkowy. Z jednej strony hipnotyzujący i powabny, a z drugiej lekko chropowaty, co przecież mogłoby być nieprzyjemne… lecz takie nie było. - Ufam, że smakował wam posiłek, który przygotowałam.
Śpiewaczka była zaciekawiona osobą tej kobiety. Kiedy ta ich powitała, kiwnęła lekko głową, ale zdołała wydusić głos, gdy padło pytanie
- Tak, jedzenie było bardzo pyszne. Dziękujemy za tę gościnę - odezwała się nabierając nieco pewności siebie i zerknęła krótko na Terry’ego, by powrócić spojrzeniem na kobietę
- Czy możemy zadać ci kilka pytań? - zapytała uprzejmie. Odniosła bowiem wrażenie, że rozmawiała z kimś, kto mógłby im pomóc, więc wypadało być miłym.
Kobieta skinęła głową.
- Nie jestem przyzwyczajona do towarzystwa obcych. Nie znaczy to jednak, że za nim nie przepadam - uśmiechnęła się nieznacznie.
Terry odchrząknął, po czym wstał.
- Usiądź, proszę - rzekł, spoglądając na jedyne dwa krzesła. Znajdowały się tu również dwie kobiety, co znaczyło, że nie powinien żadnego zajmować. - Nazywam się Terrence, a to Alice - wskazał dłonią śpiewaczkę. - Czy zechciałabyś nam zdradzić, jak nazywasz się ty, piękna pani?
Kobieta skinęła głową.
- Mielikki - rzekła. Następnie zamilkła. Chyba nie była zbyt gadatliwa. Nie skorzystała również z zaproszenia Anglika i nie usiadła.
Harper obserwowała z uwagą Mielikki.
- Jesteś fińską boginią, czyż nie? - postanowiła zapytać po chwili Alice. Nie była do końca pewna, ale podczas przeszukiwania internetu natknęła się na chyba to, lub podobne imię w panteonie.
Kobieta lekko skrzywiła się.
- Kto by chciał przedstawiać się w ten sposób? - zapytała. - Zajmuje się lasami i polowaniami. Ani w przypadku tych pierwszych, ani drugich, nie ma miejsca na taką pompatyczność. Bóg, bogini… znam te słowa, jednak są mi obce - rzekła tajemniczo.
Rudowłosa kiwnęła lekko głową
- Wybacz, po prostu chciałam się upewnić w tym, z kim rozmawiamy - przeprosiła, a za moment postanowiła zapytać
- Czy był tu może przed nami młody chłopiec? - przypomniała sobie, że powinna spytać o Ismo, w końcu gdzieś też musiał być, skoro spał, podczas gdy jedli słoneczniki, które zabrały ich tutaj.
- Był - Mielikki skinęła głową. - Jednak ja wtedy polowałam. Mój mąż Tapio ugościł go, a potem wybrał się z nim w podróż. Nikt nigdy nie zapuszcza się do naszej puszczy, a jednak dzisiaj mamy tylu gości - zawiesiła głos. - Teraz moje pytanie. Czym jesteś? - zapytała śpiewaczki. - Potrafię rozpoznać łowcę, kiedy go zobaczę. Twoje ciało jednak jest słabe i naznaczone śmiercią. Na co mogłabyś polować? - Mielikki wydawała się zdezorientowana.
Alice rozejrzała się, jakby spodziewając, że za moment zobaczy małżonka kobiety i Ismo. Zaraz jednak znów na nią spojrzała. Na pytanie bogini lekko uniosła brew
- Trudno to określić wprost. Nie mylisz się jednak, jestem… Jakby to rzec drapieżnikiem i umiem polować, ale nie na zwykłą zwierzynę. W sumie dopiero się tego uczę, a moim celem jest energia - wyjaśniła cierpliwie
- I nie mylisz się, moje ciało jest śmiertelne, a co więcej już martwe. Bogini Tuoneli pokusiła się na nie, bardzo chcąc je zająć w naszym świecie - dodała jeszcze.
- Ale jak to możliwe? Czyż nie jesteś śmiertelniczką? - Mielikki zdziwiła się. - Ukko zakazał wszystkim bogom mieszać się w sprawy śmiertelników wiele lat temu, kiedy przestaliście nas wyznawać. Czyżby Tuonelę przestały obowiązywać zasady? - podniosła brwi do góry.
Harper przytknęła dłoń do serca
- W moim ciele są dwie dusze. Ludzka i… ta druga, która jest, jakby to ująć Gwiazdą. To bardzo dużo do opowiadania - dodała zaraz. Słuchając o zakazie Ukko, Alice zmarszczyła lekko brwi
- Zmęczyli się swoim bytowaniem w Tuoneli i oboje pragną zamieszkać teraz na Ziemi. Co więcej, pragną wezwać Ukko i śmiem twierdzić, że przejąć nad nim kontrolę, za pomocą rytuału - odrzekła, tłumacząc bogini jak się sprawy miały.
- Myślę, że to tłumaczy, dlaczego się Go nie boją - Mielikki odpowiedziała. Kiedy wyrażała się o Ukko, w jej głos wkradał się potężny szacunek i namaszczenie. - Zdecydowana większość b… - zawahała się - ...bogów - dokończyła, decydując się skorzystać z tego słowa. - Czuje tak silny wewnętrzny opór przed niestosowaniem się do Jego poleceń, że nawet nie przychodzi im to na myśl. Ja i mój mąż nie jesteśmy wyjątkami. Tuoni i Tuonetar popełniają ogromny grzech. Obrzydlistwo, które nie zostanie ani zapomniane, ani wybaczone.
 
Ombrose jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:44   #410
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Puszcza Bogów - część druga

Alice uśmiechnęła się smutno
- Nie zawahali się więc złamać zakaz Ukka, a także nie wahają się zabijać ludzi, by osiągnąć swój cel. A my staramy się ich powstrzymać. Tylko, jak już zauważyłaś, jesteśmy śmiertelnikami, a mierzyć się mamy z bogami. To dość nierówna walka. Miałam nadzieję porozmawiać z kimś z was na ten temat, nie przypuszczałam, że los postawi na mej drodze ciebie, Pani Lasów - pochyliła lekko głowę, w uprzejmym geście pokory przed Mielikki.
- Moje słowa być może zapewnią ci zrozumienie, jednak nie uspokoją - odparła bogini. - Przykro mi, że nie mogę ci pomóc. Tak długo, jak Ukko nie zniesie swojego zakazu, nie mogę zainterweniować. Mogę jedynie życzyć ci powodzenia - rzekła. - A także zaprowadzić do chłopca i mojego męża, jeżeli tego sobie życzysz - dodała. - Młody widzący poprosił o dokładnie tę samą rzecz, po którą wiele lat temu przybył tutaj nasz ostatni gość przed wami.
- A czego pragnął? - zapytał Terry.
Mielikki spojrzała na niego.
- Drogi do Sowiej Kniei - odpowiedziała.
Harper wzięła głęboki wdech
- To mi właśnie powiedziała Tuonetar… Że żadne z bóstw nam nie pomoże, mimo to, chciałam spróbować z wami porozmawiać - wyjaśniła Alice, po czym zerknęła na Terry’ego
- W takim razie byłoby nam miło, gdybyś i nas zabrała do miejsca, gdzie jest teraz chłopiec. Miałabym też do ciebie pytanie - dodała nowym, nieco zamyślonym tonem śpiewaczka, jakby dopiero generowała swoja myśl w całość.
- Porozmawiajmy tutaj, zanim wyruszymy - odpowiedziała Mielikki, mierząc jej wzrokiem. Pewnie ciekawiła ją natura tego pytania.
Alice wzięła głębszy wdech
- Próbowałam wyszukać o was informacji… Nieco znalazłam i miałam taki plan… Spróbować skontaktować się, lub spotkać z Akką. Czy to w ogóle możliwe? - zapytała ją wprost, patrząc teraz uważnie na boginię.
- Mogę jedynie powiedzieć, że Akka nie znajduje się w naszej puszczy - odpowiedziała Mielikki. - Przekazywanie jakichś informacji, które mogłyby wam pomóc wciąż jest mieszaniem się w sprawy świata śmiertelników, a tego się nie dopuszczę. Nie jestem Tuonim i Tuonetar - rzekła z wielkim honorem, który w tej chwili był im okropnie nie na rękę. - Jestem przekonana, że żaden inny bóg nie przekaże wam informacji, gdzie spotkać Akkę. Przykro mi.
Rudowłosa kiwnęła lekko głową
- Nie oczekuję, że odpowiesz mi gdzie ją znaleźć. Nie zaprzeczyłaś jednak, więc rozumiem, że tak jak my się spotkałyśmy tutaj, w jakiś sposób jest to możliwe. Więc, dziękuję - odparła sprytnie śpiewaczka i uniosła kącik ust w uśmiechu.
- Możemy w takim razie już ruszyć, o ile teraz ty nie masz do nas jakichś jeszcze pytań - zaproponowała.
Mielikki zastanowiła się przez moment.
- W jaki sposób tutaj trafiliście? Nie jesteście Widzącymi.
Alice mruknęła
- To… Dość zagadkowa sprawa, otóż… Zjedliśmy nasiona słonecznika, którymi wcześniej poczęstował się chłopiec. To one nas tu sprowadziły - wyjaśniła wprost.
- Czyli ruszyliście w ślad za Widzącym. Czyżbyście go szpiegowali i czaili się, czekając, aż otworzy przejście? Czy to na jego energię polujesz?
Harper pokręciła głową
- Nie. Widzący to nasz towarzysz. Zostawiliśmy go na jakiś czas, bowiem wspólnie chcieliśmy zamienić parę słów z haltiją. Kiedy wróciliśmy, zastaliśmy go pogrążonego we śnie, w otoczeniu słoneczników i wtedy sami podążyliśmy jego śladem, który doprowadził nas tu - sprostowała.
- Zasiał ziarno, którego pnącza sprowadziły was do dżungli. Być może zjedliście duchowe nasiona? - Mielikki zapytała.
- Zaiste - odpowiedział de Trafford. - Choć nie powiem, żebyśmy mieli jakikolwiek wybór.
- Przyjmując je, staliście się czymś na pograniczu istot żywych i duchów. Tylko dzięki temu mogliście tutaj trafić. Kiedy jeszcze chodziłam po waszym świecie, nie widziałam Widzącego tak młodego, który potrafiłby uczynić coś takiego. To potężna duchowa magia. Najwyraźniej Widzący są teraz silniejsi, niż byli wiele lat temu.
Śpiewaczka uniosła brew i zerknęła na Terrence’a posyłając mu spojrzenie, w którym zawarła cały komentarz jaki miała teraz na temat jego zdania o tym, jak to Ismo nie nadawał się do tego, po co go trzymali.
- Pomaga nam w powstrzymaniu władców Tuoneli. Między innymi dlatego trafiliśmy wszyscy tutaj - wyjaśniła za moment znów spoglądając na boginię.
- Ciekawi mnie jego linia krwi - Mielikki zamyśliła się. - Otóż… przed wiekami, bardzo dawno temu nie różniliśmy się tak bardzo od was. Wielu z nas chodziło po ziemi, bratało się ze śmiertelnikami, a niektórych nawet kochało. Nasi ulubieńcy… nazywano ich wtedy “pocałowanymi przez bogów” - Mielikki zamyśliła się, wspominając dawne czasy. - Potem zaczęliśmy rzadziej schodzić na ziemie śmiertelników, jednak więź zdążyła się wytworzyć. Błogosławieństwo zostawało przekazywane z rodziców na dzieci. Kolejne rody Widzących zaczęły się z sobą mieszać, a wyjątkowość krwi poszczególnych linii zacierać. Mimo to w każdym z Widzących prędzej czy później zaczyna dominować domieszka któregoś konkretnego boga - dodała. Zamilkła, spoglądając gdzieś daleko…
Alice uniosła brew
- Nie umiem powiedzieć, którego boga krew może być domieszana w żyłach młodego Widzącego, natomiast wiem, z jakiego rodu się wywodzi - odrzekła. Zaciekawiła ją natomiast historia o tym, że bogowie mieszali się z ludźmi. To by znaczyło, że niektóre opowieści, choćby z greckiej mitologii mogły być również prawdą.
- Jestem zbyt stara, aby pamiętać nazwiska śmiertelników - odparła Mielikki. - Czy jesteście gotowi do drogi?
Śpiewaczka kiwnęła głową i zerknęła na Terrence’a, czy miał coś do dodania w tej kwestii.
Wyglądało na to, że nie. Chyba nie fascynowało go to tak zbytnio. Może gdyby nie miał innych rzeczy na głowie… zdołał na chwilę zostawić swoje troski na ziemi, jednak teraz znowu zaczął wyglądać, jakby coś go trapiło.
- Ruszajmy - Mielikki skinęła głową.

Bogini zamknęła oczy, po czym głośno odetchnęła. Nabrała powietrza. Wydawała się smakować go nozdrzami. Wyczuwać w nim cały bukiet panujących naokoło woni. Być może w puszczy nie znajdowało się zbyt wiele zwierząt, lecz nie znaczyło to, że wyglądała pusto, lub ubogo. Dzikie poziomki, jeżyny, grzyby, zeschłe liście, zbutwiała kora drzew… to wszystko wydawało woń. A pośród niego krył się zapach boga i dziecka. Mielikki wyczuwała go. Aby nim podążyć. Dotknęła mocno skroni, po czym odgarnęła za uszy rude włosy. Obróciła się, spoglądając na jedną ze ścieżek prowadzących wśród leśnych drzew. Ruszyła przed siebie w milczeniu. Zrobiła kilka kroków, po czym z wysokości sfrunął na nią orzeł. Przysiadł na ramieniu swojej pani, również gotowy do wędrówki.
- Gdybym wiedział, gdzie znajdziemy się, ubrałbym się odpowiednio - Terrence cicho mruknął, spoglądając z niepokojem na las. - Raz byłem na safari i mam odpowiedni strój na takie okoliczności. Oczywiście nie zabiłem żadnej biednej żyrafy, nie jestem jak ci paskudni Amerykanie z Teksasu.
Alice ruszyła za Mielikki i zerknęła w międzyczasie na Terry’ego
- Cóż, nikt się nie spodziewał takiej wycieczki. Nie da się zawsze być na wszystko przygotowanym - westchnęła
- Na safari? Po co? - zapytała zaciekawiona.

Podążali za Mielikki, która w dalszym ciągu poruszała się tak cicho, że aż włosy dęba stawały. Była pełna gracji i roztaczała swoistą aurę bezpieczeństwa. Alice uświadomiła sobie nagle, że tu i teraz, w tym miejscu, kompletnie nic im nie groziło. Bogini lasów i polowań znajdowała się na swoim terenie i moce Tuonetar lub Tuoniego nie miały tu najmniejszych racji bytu.
- Po co? - Terry powtórzył. - A dlaczego dziewczynki już w podstawówce zaczynają się malować? Dlaczego więźniowie posiadają tatuaże? Dlaczego surferzy utleniają swoje włosy? Bo tak robią rówieśnicy. Otrzymałem zaproszenie od znajomego. Nie zawsze należałem do Kościoła Konsumentów - wyjaśnił. - Kiedyś posiadałem cały wachlarz kontaktów. To nieprawda, że arystokracja w Anglii upadła. Po prostu nieznacznie usunęła się w cień, pozwalając fotografować się celebrytom.
Alice zerknęła na Terrence’a
- Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że… - ugryzła się w język, zanim dokończyła zdanie… Odwróciła wzrok gdzieś na bok. De Trafford jedynie podniósł brwi do góry.
- Cóż… Moje wyprawy do tej pory ograniczyły się do Sylwestra w Lagunie i tej misji w Helsinkach… Dotąd nie wyjeżdżałam poza Amerykę i praktycznie niewiele poza Portland… - powiedziała zmieniając biegle temat.
- Na pewno zwiedziłaś świat na misjach - rzekł Terry. - Wiesz, pracując w IBPI, tylko o tym zapomniałaś. Ja jako dziecko dużo podróżowałem po całym świecie, więc nie czuję się tym aż tak zafascynowany. Największym uczuciem darzę moją rodową willę w Lancashire oraz dom w Dubaju, w którym spędziłem kilka lat. Człowiek nie zapuszcza korzeni po to, aby je porzucać.
Rudowłosa zerknęła na mężczyznę i pokręciła głową
- Nie zwiedziłam. Widzisz, przed misją w Helsinkach, miałam tylko jedną misję i odbywała się ona w stanie Waszyngton. Nie było mi trudno spojrzeć obiektywnie na wizję pozostawienia IBPI, bowiem współpracowałam z nimi niewiele ponad rok. No pomijając pomoc jeszcze wcześniej, po tym cyrku w twoje urodziny, dawno temu. Myślę, że mieli już wtedy na mnie oko. Zanim na dobre rozkręciłam się w zwiedzaniu świata i misjach, to jakby no już… Zostałam przechwycona przez was - uniosła kącik ust.
- Nie zastanawiałeś się nigdy nad wizją pozostanie w jednym miejscu? W sumie, to zastanawiające, wybacz wścibstwo, ale zawsze widziałam cię tylko z Jenny, rozumiem, że nie masz… hm, żony? - zapytała trochę nieśmiało, ale po prostu była ciekawa osoby de Trafforda.
Terry zerknął na nią jednym okiem.
- Znasz mnie jedynie kilka dni - przypomniał. - I to nie były okoliczności zbyt odpowiednie do zapoznania cię z moją małżonką. Zachorowała dwanaście lat temu na stwardnienie rozsiane i od wielu lat niestety nie udało mi się zamienić z nią zbyt wielu słów. Leży pod ścisłą opieką medyczną w Trafford Park, jednak rokowanie nie jest za dobre - zawiesił głos. - Pewnie powinienem być z tego powodu smutny, a jednak… - zastanowił się. - To było małżeństwo zaaranżowane przez naszych rodziców. Niewiarygodne, prawda? Że w tym wieku wciąż dochodzi do czegoś takiego w Europie, oczywiście wyłączając Romów. Chciałbym, aby wyzdrowiała, jednak nigdy nic do siebie nie czuliśmy - mruknął, zamyślony.
W pierwszej minucie Alice zrobiła taką minę, jakby natychmiast chciała przeprosić, że zadała to pytanie. Słuchała go jednak dalej, ale mimo wszystko lekko posmutniała
- Oh… Strasznie mi przykro. Cóż… Wychodzi na to, że taki z ciebie… baśniowy książę - powiedziała, przyglądając mu się chwilę, po czym spojrzała znów za boginią, czy jej nie zgubili, bo sposób jej poruszania się był tak cichy. Znajdowała się cały czas przed nimi, w nie tak wielkiej odległości. Coś mówiło śpiewaczce, że gdyby Mielikki chciała, to zgubiliby ją, ale także… gdyby stracili ją z oczu, to również wyczułaby to i odpowiednio zareagowała.

- Baśniowy książę? - mężczyzna zdziwił się. - Skąd ten pomysł? - zapytał.
Harper zerknęła na niego znowu
- Cóż… Bo jesteś szlachcicem. Z Anglii. Do tego… Masz wspaniałe maniery i jeszcze ta kwestia małżeństwa… Wybacz, taki mam nawyk. Przypisuję postacie z opowiadań i baśni do ludzi, którzy mnie otaczają i wzbudzają moją ciekawość - stwierdziła i spojrzała gdzieś przed siebie.
- To komplement - mężczyzna uśmiechnął się. - Dziękuję. Ale nie wiem, z jaką bajką kojarzę ci się - rzekł. - Wcale nie czuję się zbyt dobrym człowiekiem. Na pewno nie jestem rycerzem na białym koniu. Zazwyczaj to ja potrzebuję pomocy i kogoś, na kim mógłbym się oprzeć. Chwile słabości maskuję teatrem i jestem w nim bardzo dobry, bo mam to w genach - mruknął. - Nie uratuję żadnej dziewicy w opałach. Jedyna dobra rzecz, jaką w życiu zrobiłem i z której naprawdę jestem dumny, to adoptowanie oraz wychowanie Jennifer. Choć nie jestem pewien, czy z tym drugim poradziłem sobie aż tak dobrze - zażartował, aby przełamać poważny ton zwierzeń.
Rudowłosa patrzyła teraz pod nogi
- Cóż, ostatnio wszyscy tak mi się idealnie wpasowywali w opowieść o Alicji w Krainie Czarów, że trudno mi stwierdzić o kim dokładnie myśle. Po prostu wydajesz mi się takim… Stereotypem księcia, pewnie jak lepiej poznam twoje cechy, to coś mi wpadnie do głowy - oznajmiła
- Co do Jenny, uważam że to był wspaniały gest z twojej strony. I nawet jeśli jest istotą o ognistym temperamencie, to jest ci za to niezwykle wdzięczna. I potrzebuje cię. A teraz, dosłownie dziś nawet bardziej - powiedziała trochę enigmatycznie.
- Teraz wszyscy potrzebujemy siebie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej - mężczyzna zgodził się. - Myślę, że ja również mogę zadać ci to samo pytanie, które ty zadałaś mi. Nie jesteś dzieckiem, Alice, lecz dojrzałą, piękną kobietą. Jak to możliwe, że nie masz męża? - spojrzał na nią dłużej. - Na pewno miałaś wielu adoratorów, zwłaszcza biorąc pod uwagę charakter twojej pracy. Nigdy nie pragnęłaś, aby z którymś z nich stworzyć sobie przyszłość? Wszyscy byli aż tak okropni?
Alice milczała chwilę, po czym wzięła wdech
- To nie tak, że byli okropni… Czy mi się nie podobali. Ja… Cóż. Długie lata zastanawiałam się co mi nie pasuje, ale dopiero parę lat temu dotarło do mnie o co mi chodzi. Czemu unikam związków - przyznała to otwarcie na głos i widać było, że to nadal dla niej emocjonalny wyczyn.
- To dlatego, że nie miałam najlepszego wzoru kochającej się rodziny. W ogóle go nie miałam. Co więcej… Moja matka… Jej stan. No nie zachęcał do tego, bym była z kimkolwiek. Zwłaszcza, że od zawsze uważałam, że to przez mojego ojca skończyła w… Zakładzie - spojrzała znów w ziemię
- Jak się okazało, skończyła w nim faktycznie przez mojego prawdziwego ojca i zawirowanie kłamstw i tęsknot jakie przez to powstało… Moi dziadkowie nie byli najcieplejszymi i najmilszymi ludźmi. Więc, rozumiesz… Po prostu wizja rodziny, mojej własnej, lekko mnie przerażała. Przez co przywykłam do tego, że po prostu nikogo nie mam. To nie tak, że tego nie chcę, po prostu trudno jest zażegnać przyzwyczajenia - westchnęła i zerknęła na niego przelotnie.
Terrence zastanowił się.
- Więc czego obawiasz się bardziej? Tego, że człowiek, którego wybierzesz, okaże się kolejnym katem w twoim życiu? Czy w ogóle sądzisz, że istnieją jacyś porządni ludzie, z którymi można byłoby stworzyć szczęśliwą przyszłość? A może to siebie obawiasz się? - de Trafford zawiesił głos, spoglądając na nią kątem oka. - Że nie mając odpowiedniego wzoru miłości sama nie jesteś do niej zdolna? Że przez ciebie twoje dzieci przeżyją takie samo piekło, jak ty w młodości, bo nie znasz niczego innego?
Mężczyzna musiał trafić w dziesiątkę, bo przy jego drugim pytaniu, usta Alice lekko drgnęły, a jej ciało całe napięło się, przez co jej krok uległ zmianie.
Nie odpowiedziała nic, wyraźnie trawiąc to co powiedział i nie dzieląc się własnymi myślami. Znowu jednak patrzyła pod nogi, tylko że tym razem jakby wcale nie widziała ziemi przed sobą, a błąkała się gdzieś myślami, najpewniej we własnej przeszłości.
Terry również szedł przez chwilę w milczeniu, jednak po chwili przerwał je.
- Nie jesteśmy swoimi rodzicami - rzekł. - Czasami uczymy się, nie poprzez obserwację i naśladowanie, ale poprzez przypatrywanie się i zapamiętywanie sobie, jak właśnie nie powinno się zachowywać. Jeżeli twoje dzieciństwo nie było szczęśliwe, to… przewrotnie… dzięki temu możesz kochać bardziej i szczerzej. Gdyż będziesz mocniej doceniała wartość tych emocji, skoro na pewnym etapie być może ci ich zabrakło - mężczyzna dotknął jej ramienia i uśmiechnął się delikatnie.
Alice podniosła wzrok i spojrzała na niego
- Możesz mieć rację… Czasem tak nawet myślę, że tak jest. Ale czasem. No wiesz. Po prostu się martwię. I trzymam się samotności, bo bardziej obawiam się mieć kogoś i stracić, niż zaryzykować - przyznała mu się do jeszcze jednej cechy i westchnęła, jakby nieco się rozluźniając
- Może i jestem Dubhe, ale nadal jestem też tylko człowiekiem - powiedziała i zamyśliła się nad tym chwilę.
- Oczywiście.
De Trafford zastanowił się nad jej wcześniejszymi słowami.
- Może to znaczy, że nigdy nie kochałaś? Nie tak naprawdę. Albo też ta osoba nie kochała ciebie. Przykro mi, jeśli brzmi to bardzo brutalnie. Po prostu wydaje mi się, że jeżeli dwie osoby naprawdę się połączą i poczują, że mogą na sobie polegać, to takie perspektywy, że kiedyś to mogłoby się skończyć, są niewyobrażalne - Terry znowu zamilkł na chwilę, myśląc dalej. - Jeżeli sądzisz, że możesz kogoś stracić, to znaczy, że ta osoba nie dała ci wystarczająco dużo znaków, że w ogóle chce z tobą być.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172