Bernhardt błysnął zębami na komplement Mistrza Gimliego i skłonił się dwornie. Jego druhowie wiedzieli nie od dziś, że darzył estymą plemię krasnoludów, jeszcze ze szczenięcych lat w Talabheim. Ale miłość to nie biznes. Na szczęście Lothar zdecydował, że stać kompanię na ofertę paru khazadów
- To my dziękujemy za tę szczodrą ofertę- skwitował cierpko. Nie w smak było chodzić do leża czarownicy z czterema khazadami, ale na forsie to żaden z kompanów nie spał. No może Lothar w kołysce.
***
Czarny dym z farmy nie kojarzył się ze świeżym chlebem pieczonym rękami dobrej gospodyni. Raczej ze swędem palonego ciała i rozgrzanej do gorąca krwi wieśniaków.
- Brrr. Skurwysyńskie czasy. Ranaldzie, ale mnie doświadczasz - wzdrygnął się Zingger. -
Nie lubię chodzić po dymiącym jeszcze żalniku, ale nie mamy wyboru. Prowadź tedy Panie Mayer. Ja tam wolę śladów nie porozdeptywać - to mówiąc wyciągnął miecz z pochwy.
- "A to żelastwo, to tylko dla uspokojenia rozdygotanego serca mego. Prowadź ukochana w czeluście piekieł!" - zadeklamował modny epos rycerski ku uciesze krasnoludów.