Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2018, 09:53   #183
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Na dukcie w stronę Doliny Poszukiwaczy i Kopalni

Pora na wędrówkę nie była najlepsza. Wiatr wiał, deszcz siąpił, z drzew lało się za kołnierz. Ale nie w takich warunkach Jorisowi zdarzało się już podróżować, więc parł duktem w swych “siedmiomillowych butach”, zostawiając za sobą Phandalin, Torikhę i całą chryję ze złodziejami.
Minęła świeca, może dwie gdy dostrzegł na dukcie pierwszych wędrowców; grupkę krasnoludów raźno maszerujących do kopalni. Ludzkie piwo najwyraźniej nie było dla nich wystarczająco dobre, bo z daleka wiało od nich krasnoludzką gorzałą. Zapytani o łowców machnęli rękami gdzieś na przód, wymieniając niepochlebne uwagi o chuderlawych ludziskach, co to na własnych giczołach łazić nie umieją. Z tego co mówili wynikało, że na koniu też słabo - przynajmniej po paru kuflach…

Joris wyciągał nogi i gdy las mieszany zmienił się w iglasty, a dzień był w pełni, dojrzał w oddali trzech mężczyzn, z czego dwóch prowadziło konia i muła z wypełninymi jukami na grzbietach. Wiszące z siodeł łuki, preferowane w łowieckiej profesji wskazywały na to, że Joris dogonił właściwych ludzi.

Dojrzawszy trójkę traperów, Joris zatrzymał się na chwilę i odetchnął głęboko. Zastanawiał się na ile możliwym było by cała trójka była odpowiedzialna za zniknięcie Turmaliny i uznał, że nawet bardzo. Barthen znał ich od dłuższego zdaje się czasu. Więc i oni się ze sobą znali. Dzielili się terenem łowieckiem, klientami… Komitywa była między nimi z pewnością większa niźli ta jaka ich mogła wiązać z Phandalin. Było ich więc trzech, a on jeden. I nawet jakby sobie z nimi dał radę, to mógłby z nich nie wyciągnąć gdzie Turmalinę trzymają…
Ponownie przyśpieszył i gdy w zasięgu głosu się znaleźli, zawołał za nimi:
- Hej tam ludzie! - podniósł rękę gdy się obejrzeli na znak pozdrowienia i podbiegł - Zatrzymajcie się!

- Alem się zmachał was goniąc - roześmiał się zasapany. Zmęczony jakoś bardzo nie był dzięki czarodziejskim butom, ale jakoś mu pasowało dać im do zrozumienia, że jest inaczej - Sprawę do was mam… Wyście łowcy z Doliny. Ja z Phandalin. Joris mnie zwą. I popytać was chciałem bo nam chyba wspólny problem wyrósł. A wczoraj się nie złożyło. - Wiewiórka zbiegła z jego ramienia i wycofała się na widok traperów w pobliskie trawy - Czy i u was zwierzyna choruje?

Temat powinien ich wciągnąć na tyle by nie zorientowali się, że dyskretnie zerka na przytroczone do muła sprzęty. W bagaż co prawda Turmalinie nie zaglądał, ale rzeczy tej wypudrowanej furiatki napewno nijak by nie przypominały tego czym zadowalał się taki typowy traper.

- Hę? - zdumiał się jeden, taksując Jorisa wzrokiem. Drugi wymruczał coś, czego młody tropiciel nie zrozumiał, a pozostali pokiwali głowami. - A, to tyś ten nowy. Chorych nie… nic żeśmy nie widzieli, wszytko jak zwykle jest.
- Tłuste i dobre, bo na zimę sadła zbierają -
roześmiał się trzeci.
- W osadzie nikt o choróbskach nie mówił… - drugi, najbardziej zarośnięty, podejrzliwie zerknął na Jorisa.

- I niech tak zostanie na razie - pokiwał głową Joris jakby podejrzliwości nie dosłyszał - Póki co tylkom kilka śladów widział nie opodal traktu do Triboaru. Ptaków. Dzika. A i ogr z Wywerniego Gniazda zlazł. Wściekły jakiś i cały w krostach… Może to tylko przypadek. Ale lepiej się mieć na baczności. Sami wiecie. Się wieść rozniesie i ani skór, ani mięsa ludziska nie będą chcieli kupować. O tych zarozumiałych krasnoludach co to im nasze piwo śmierdzi to już nie wspominając… Tfu… skaranie z tymi karłami...
- Piwo nie piwo, ale bimber dobry pędzą -
obruszył się pierwszy.
- I dobrym grosiwem płacą, nieoberżniętym, nie to co niektórzy, te nowe łachudry zwłaszcza.
- Krosty…? Ej, ten no… jak mu tam, ten stuknięty starzec… Redojt? On cały w krostach nie łaził?
- Ano tak, choć żem go już nie widział, że hooo…
- Może się zmarło dziadydze?
- I dobrze. O polowaniach mędzić nam nie bedzie, Niedojd jeden -
prychnął ten, który wykazywał się największą rezerwą w stosunku do Jorisa.
- Oooo - myśliwy zdziwił się zupełnie szczerze. Spodziewał się co najwyżej potwierdzić u tych obwiesi wieść o chorobie zwierząt. Tymczasem… Czyżby było tak fatalnie? Spojrzał na trzech brodaczy uważnie - A kiedyście go ostatnio widzieli i gdzie to było? Ogr to jak zwierzę prawie to i się za bardzo nie martwiłem, ale jak ludzie chorują… Psia jucha - westchnął ciężko i kręcąc głową już do siebie dodał - Muszę ostrzec tę cholerną krasnoludzicę, że może zachorować. Jak rozniesie zarazę u krasnoludów to i zaraz w Phandalin będzie mór. A mówiłem jej, żeby zostawiła tego kundla. To ta, że nie będę jej rozkazywał. No pyskata, żeście takiej w życiu nie widzieli, mówię wam. No i ugryzł ją. Potem dopiero patrzę jak już burka usiekliśmy, że w krostach cały. Ale myślałem sobie, że nic to. Pewno po goblinach się ostał co tu zbójowały wprzody, to i od nich co załapał… Zaraza. No nic. Kopalnia po drodze to i zajrzę tam do niej. Tfu, tfu odpukać może nic jej nie jest. Choć takie to wredne, że możeby się nauczyło moresu jakby ją krostami obsypało - zaśmiał się.
- Tym to w wyglądzie nic już nie zaszkodzi. Choć jedno to godne uznania majoooo! - pierwszy z myśliwych zrobił charakterystyczny gest na wysokości piersi i wszyscy zarechotali zgodnie.
- Ale kostropatej to być nawet po cycach nie tyknął - trzeci szturchnął pierwszego. Chwilę jeszcze wymieniali sprośne żarty na temat brodatych panieni innych kobiet przeróżnych ras. Joris nie zauważył by którykolwiek speszył się na wzmiankę o krasnoludzicy, choć przy bliższych oględzinach młodzieniec zyskał pewność, że muł należy do niej. Rząd był taki, jaki u Barthena kupowali, ale to nie było nic podejrzanego; w końcu zaopatrywali się u niego prawie wszyscy.
- No… - pierwszy otarł oczy załzawione od śmiechu i strząsnął deszcz z brody. - My tu gadu gadu, a się zaraz z błota nie ruszymy. Chcesz druida szukać to żeśmy go ostatnio na zachodzie widzieli, o tam gdzieś chyba chatynkę ma.
- Nie, staje tam bardziej… albo i dwa -
trzeci skorygował kierunek.
- Będziemy mieć oko na sioło - rzekł drugi, ten najbardziej ponury, który chyba przejął się gadaniem Jorisa. - Jakby kogo zaraza brała, to kogo do Phandalin po kapłanki poślemy. Źle mór na interesy robi, a wreszcie się zaczęło kręcić.
- Co prawda to prawda -
pokiwali głowami pozostali. Odciągnęli chabety od przydrożnych krzaków, które te znudzone skubały i zaczęli się zbierać do odjazdu.
- Zabierasz się z nami? Do kopalni ci po drodze, w kupie raźniej. Czy druida szukasz?
Joris z żartów śmiał się wespół z traperami, ale spochmurniał nieco. Sądził, że cała trójka a już z pewnością ten pierwszy, zafrasuje się jakoś widocznie. A tu nic. Pytać jednak wprost o muła nie chciał co by podejrzliwości nie wzbudzać. Pozostało iść z nimi a potem gdy się rozdzielą do swoich chałup, śledzić tego z mułem.
- Druid nie zając odparł. Do kopalni zajrzę.
- To w drogę.
- W drogę -
przytaknął Joris.

Droga jednak nie trwała za długo. Każdy krok w kierunku kopalni Jorisowi się dłużył i zdawało mu się, że oddala się od celu, a nie do niego przybliża. A jeśli traperzy niczemu winni nie byli? A zwierzę jeno znaleźli popasające gdzieś? Śledziłby bogom ducha winnego człeka gotów napaść go za coś, czego ów mógł nie uczynić. Nim półsta kroków zrobili, zatrzymał się nagle.
- Darujcie, ale nie daję mi jedno spokoju - zwrócił się do traperów, po czym wskazał na zwierzaka i zwrócił się do prowadzącego go brodacza - Twój muł. Jestem pewien, że jeszcze kilka dni temu miał innego właściciela. Właściciela, który zaginął, a którego zdrowie mnie mocno frasuje. Bo o ową krasnoludzicę, o której wspomniałem się rozchodzi.
No to jasne. Teraz się wyda. Albo ludzie niewinni. Albo posrańce co zaraz na niego skoczą.
- Jak go zdobyliście?

Traperzy popatrzyli po sobie, obecny właściciel muła spiął się trochę, spojrzał z rezerwą.
- Znalazłem go w lesie, niedaleko stąd jakoś - rzekł wreszcie. - Zaplątało się bydle uzdą w krzaki, poharatane, widać, że biegło sporo. Wróciłżem się kawałek, myslałem, że spadł kto czy insze nieszczęście. Ale nikogo nie było, tylko ślady krwi i wleczenia. Żem pomyślał, że kogo wilcy czy insze drapieżne zeżarli, wiadomo jak jest, to żem bydle przygarnął. Rzeczy trochę wymieniłem, zjadłem co było, co nie wiedziałem to sprzedałem przy festynie kupcom, ale nie wszytko chcieli. I tyle. Ale że krasnoludzicy? Eeee… Toć wiadomo, że brodacze na kopytnych nie jeżdżą… - zakończył z powątpiewaniem.
- Podpisany nie był, znalezione nie kradzione - burknął najstarszy z myśliwych.
Joris odetchnął z ulgą. Choć bardziej miał ochotę pacnąć się w łeb za te podchody. Zaraz jednak dotarł do niego sens pozostałych słów. Ślady krwi i wleczenia… Jasny szlag…
- Odpuszczę wam tego muła, ale pokażcie mi to miejsce.
- Kawałek jeszcze będzie -
z wahaniem rzekł pierwszy tropiciel, niepewny czy nowy towarzysz mówi prawdę. Widać Joris podchodami sporo nadwyrężył początkowe przyjazne nastawienie myśliwych.

Szli może jeszcze z pół świecy nim traperzy stanęli.
- To gdzies tutaj było. Ale minęły już ze cztery dni czy jakoś tak, wątpię czy coś znajdziesz - rzekł pełnoprawny już właściciel muła. Joris podziękował i zaczął się rozglądać a traperzy ruszyli dalej, żegnając się oschle.

Czas i pogoda nie działały na korzyść poszukiwań. Na dukcie nic już nie było, bo i jak - po tylu dniach, kopytach i butach, które przemierzyły ten teren. Zagłębiwszy się nieco w krzaki Joris odnalazł jednak stratowane krzaki i połamane gałęzie. Wyglądało na to jakby ktoś spadł z drzewa i szamotał się pod nim w walce. Myśliwy o drzewne ekscesy Turmaliny nie podejrzewał, toteż było to podwójnie zagadkowe.
Zaczął zataczać kręgi w poszukiwaniu śladów wleczenia, choć to była trudniejsza sprawa; roślinność na pewno się już podniosła. I faktycznie, widać było niewiele. Ale nie sposób było nie zauważyć strzępów tkaniny, która tu i ówdzie przylgnęła do krzewów. Joris uśmiechnął się pod nosem i ruszył śladem turmalinowej kiecki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline