Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2018, 09:32   #181
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
1 Marpenoth, południe

Drużyna kolejny raz rozeszła się po osadzie. Zenobia grzebała w swoich bagażach, coraz bardziej świadoma, że może nie być w stanie pomóc Trzewiczkowi. Ale nie miała zamiaru się poddawać - miksturę mu poda, zadziała czy nie! Zresztą sam Stimy nie wydawał się zbytnio przejmować skaleczeniem. W końcu tyle czasu już minęło... i wszyscy wiedzieli, że Torikha ma tendencje do siania paniki. Może wykryta trucizna była tylko na ubraniu... albo co? W każdym razie para miała poważniejszy problem - skradzione przez Stimiego rzeczy. Tyle dobrego, że Omar z kolejnym zleceniem wysyłał ich (a przynajmniej Zen) do Neverwinter. W wielkim mieście sprzedaż tak drogocennych przedmiotów nie powinna nastręczyć problemów... ani niewygodnych pytań.

Tyle że Marv machnął ręką na zlecenie Omara. Jego lojalność leżała po stronie członków karawany Leny Marple. Wymysły południowców nie wróżyły dobrze mieszkańcom osady, a więc i prowadzonym w niej interesom. Trochę się natrudził przy przekonać Bibi, że jak przyjdzie co do czego to nie zdoła z Shavrim ochronić jej przed czarami Omara (zwłaszcza że sam uważał inaczej), ale wreszcie zgodziła się ruszyć z resztą do Triboaru. Marv ruszył z nimi, bez żalu zostawiając resztki zaliczki Shavriemu. Obecnie towarzystwo sprawdzonych kompanów - a zwłaszcza Aurory - było mu milsze niż złoto.

Przeborka również nie miała zamiaru zostawać w osadzie. Niby mówiła sobie, że chce wreszcie osiąść, ale gnało ją na szlak. Póki co po osadzie odprowadzały ją pełne respektu spojrzenia, ale czy podejrzliwe? Wrogie? Sama nastawiona była z dystansem, więc cięzko jej było ocenić.
Zakup aprowizacji i brakujących rzeczy nie stanowił problemu; Skład Barthena był bardzo dobrze zaopatrzony. Joris wspominał chyba kiedyś, że kupiec sprowadza sporo rzeczy specjalnie dla nich.
Kobieta skrzywiła się. Zniknięcie myśliwego było dziwne i podejrzane, ale nie była przecież jego niańką! Już prędzej ta szurnięta kapłanka. A może to od niej uciekł? Przeborka uśmiechnęła się złośliwie i dobrała jeszcze mocną linę. Wyglądało na to, że Stimy wybiera się także do wielkiego miasta; tam jego gadulstwo mogło być przydatne... o ile zechce im pomóc. Gorzej, że Hund zrezygnował ze zlecenia. Niby Lena była jego pierwszym pracodawcą, ale przecież podpisał kontrakt. Ech, ci ludzie z nizin, za grosz honoru!

Barbarzynka zapłaciła, wyszła i skierowała się w stronę swojego namiotu. Tak czy siak zamierzała się spakować. Potem okaże się czy będzie miała z kim wypełniać dalsze rozkazy Omara.

 
Sayane jest offline  
Stary 05-03-2018, 21:18   #182
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Zobaczywszy, że z gospody wychodzi sługa, a nie pan gotów spalic całą wioskę młody tropiciel odetchnął z ulgą.
- Dobrze, że udało nam się was tu złapać! - zawołał Shavri, podchodząc do niegożwawo. - Chcemy pomówić za Twoim pośrednictwem z dostojnym Omarem na temat, który nam wszystkim leży na sercu. Powiedz, że nie jest jeszcze za późno - rzekł, wskazując spojrzeniem umięśnionych towarzyszy służącego.
- To znaczy jaki? - oschle rzekł służący, omiatając najemnika nieuważnym spojrzeniem. Widać było, że myślami jest gdzie indziej.
- Na temat skradzionych dóbr. Uważamy, że ktokolwiek je ukradł, po pierwsze nie pochodził z Phandalin, ponieważ sztuczka taka wymagałaby bez porównania większych umiejętności w sztukach, niż mają je rolnicy i górnicy - zaczął Shavi. - Po wtóre ktokolwiek to zrobił, jest już hen daleko stąd. Dlatego “przesłuchiwanie” mieszkańców nie przyniesie niczego, poza ewentualnym wyładowaniem flu… frusss… gniewu. Ta ścieżka zresztą prowadzi do nikąd. Nie odnajdziecie w ten sposób niczego, a tłum… no cóż. Nigdy nie wiadomo, jak zachowa się tłum.

Gdy Shavri wyjaśnił o co chodzi, Dawd wzruszył ramionami i rzekł już łagodnie: -Wiem, że tu na północy załatwia się to inaczej, szlachetny łowco, bardziej… dyskretnie. Lecz mój dostojny pan jest wściekły… podobniejak reszta dostojnych panów. Siła leży po ich stronie. Naruszenie miru jego pokoju, jego własności… Skoro nie znalazłeś ani złodzieja, ani przedmiotów nie wiem co mógłbyś rzec, by ukoić jego gniew, a służę mu większość swego życia.
- Powiedzenie prawdy nie wystarczy? Tu trzeba odłożyć furię na bok i pochylić się nad sprawą umysłowi wielkiego kalibru. Umysłowi mistrza. Takiego, jak twój pan. Nie wierzę, że tak światły mędrzec jak on tego nie widzi. Pozwól nam z nim porozmawiać.
- Dostojnemu Omarowi nie jest potrzebna prawda, tylko jego precjoza i winowajca. Kradzież w takim miejscu to dla niego policzek
- ponuro rzekł sługa, lecz ustąpił miejsca i otworzył przed Shavrim i Torikhą drzwi gospody. - Oby jego gniew nie skupił się na was, szlachetni państwo.

Kapłanka i łowca weszli do gospody. Przy stole siedziała trójka “południowców” oraz ślepa śpiewaczka. Dwóch służących usługiwało przy posiłku, strażnik stał nieopodal. Omar zamknął za nimi drzwi od zewnątrz; widać miał jakieś polecenie od panów. Nieco speszyło to Shavriego, ale nie mógł już się wycofać. Postąpił kilka kroków z Tori depczącą mu po piętach, a szlachcice omietli go niechętnymi spojrzeniami. Po chwili w oczach Omara pojawił się błysk rozpoznania.
- A. Ty. - machnął na sługę, który chwycił ze stołu obok tubus oraz wypchany mieszek i podbiegł do myśliwego. - Masz. Rysunki przedmiotów zabranych thayczykowi. I zaliczka dla waszej czwórki na podróż do Neverwinter. Gdyby mordercy tam nie było to wyślijcie tu umyślnego. Chcę wiedzieć co się dzieje.
- Tak zrobimy - odparł Shavri, kłaniając się. - Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym poruszyć za waszym przyzwoleniem - rzekł, gdy się wyprostował i wcale na owo pozwolenie nie czekał: - Chodzi o skradzione dobra. Nie jestem biegły w sztukach magicznych, ale wiem, że ktoś, kto miał tupet i życzenie śmierci na tyle duże, żeby się poważyć na taką… skuteczną kradzież, nie mógł pochodzić z gminu. W Phandalin znają się na górnictwie co najwyżej. Jeżeli nawet przy okazji festynu przyplątała się tu jakaś złodziejska żmija, dawno stąd uciekła. Najpewniej właśnie do Neverwinter, jako że jest najbliżej i najłatwiej tam spieniężyć łup.
Shavri mówił spokojnie, choć w głowie lekko mu szumiało. Był jednak skoncentrowany i jego język go nie zawiódł. Nie odważył się natomiast na taką prowokację, by spojrzeć im w oczy. Wzrok swój wbił w przestrzeń tuż przed nimi
- Przyszliśmy więc prosić - kontynuował. - Abyście poniechali, panowie, swoich planów co do miasteczka i mieszkańców. Nic z tego nie przyjdzie. Sprawiedliwość jest bezsprzecznie po waszej stronie i gniew jest słuszny, ale to są niewinni ludzie. Życie ich rodzin droższe im od wątpliwego łupu, którego nawet nie wiedzieliby gdzie i za ile sprzedać. Jeśli jednak chcecie na kimś wyładować swoją furię… możecie na mnie - dokończył i spokojnie ukłonił się ponownie, dając do zrozumienia, że wyrzekł już to, co miał do powiedzenia.

Siedzący obok Omara południowcy spojrzeli na Shavriego, na siebie i gruchnęli śmiechem, wymieniając uwagi w obcym języku. Mag poczerwieniał i Tori miała przez chwilę wrażenie, że mężczyzna spełni życzenie tropiciela i to z najwyższą przyjemnością. Opanował się jednak, choć zgrzytnął zębami tak, że stojący obok sludzy aż się skulili.
- Skoro tak… - zaczął powoli Omar yn Jozin yn Abdul el Esperal - ...to masz dekadzień na znalezienie moich rzeczy. Inaczej sam położysz głowę. Lorelai! - warknął, a służka zerwała się z ławy i po omacku ruszyła na górę. - Za kwadrans otrzymasz rysunki i opisy. A teraz się wynoś[/i] - warknął znów, chyba bardziej zirytowany śmiechem towarzyszy niż bezczelnością Shavriego.

Shavri zbladł dość mocno, ale opanowanym ruchem ukłonił się w odpowiedzi, następnie otworzył swojej towarzyszce drzwi. Spodziewał się takiego obrotu sprawy. I nie, nie skłamał. Dla niego dość logicznym było, że skarby podążyły do Neverwinter. Ale miasto owo było duże i Shavri szczerze wątpił, czy uda się mu… im znaleźć skarby w dziesięć dni. Palce u rąk zrobiły mu się zimne z trwogi, ale wychodząc pomyślał, że przynajmniej ludzie w Phandalin będą bezpieczni.
Chwilowo.
Chociaż tyle i aż tyle.
- Oj Cori… - westchnął tropiciel. Usłyszeć mogła go jedynie Torika.
Ruszyli do pozostałych towarzyszy. Już widział minę Trzewiczka, kiedy mu powie, że teraz i jego życie zależy od wizyty w Neverwinter.

- Dobrze ci poszło… - odparła z ulgą w głosie kapłanka, kładąc mężczyźnie rękę na ramieniu, jakby chciała go podtrzymać na duchu.
- Ja…. nie umiałabym chyba się przełamać… na trzeźwo… - przyznała się ze wstydem półelfka rumieniąc nieznacznie. - Będę się modlić za was… bo sama nie jestem pewna, czy mogłabym opuścić miasteczko…
Shavri już miał jej odpowiedzieć, że pewnie byliby i tacy, którzy uznaliby to rozwiązanie za niezbyt “dobre” - na czele z nim samym, ale zamarł w pół kroku na jej oświadczenie.
- Myślałem, że pójdziesz z nami. - powiedział, nie kryjąc nieprzyjemnego zdumienia. - Potrzebuję twojej pomocy. Trzewiczek także, a przez dziesięć dni nic tu się nie wydarzy. Sama słyszałaś.
Selunitka zarumieniła się nieco i spuściła wymownie wzrok na klepisko.
- A co z Jorisem… przepadł gdzieś bez wieści, szukałam go i podobno gdzieś sam wyruszył… zaginęła też moja przyjaciółka Turmalina, obiecałam jej wujowi, że jej poszukam… Nie mogę ot tak, spakować się i wyruszyć, zresztą… nie mam konia i nie umiem nawet na takowym jeździć.
- Jeśli chodzi o Jorisa, powiedziałem ci, że pomogę ci go poszukać. Bez niego się do Neverwinter nie ruszę. A teraz, kiedy Marv odjechał, a moje życie jakby od tego zależy, przejmę jego obowiązki. Joris, gdziekolwiek jest, na pewno ma przede wszystkim na myśli dobro mieszkańców Phandalin. A tak się składa, że chwilowo owo dobro noszę ja… Musisz moja droga wybrać, co jest dla Ciebie teraz ważniejsze, ja, Phandalin i Trzewiczek czy Turmalina. Nie znam jej za długo, ale na tyle, na ile ją poznałem, to sądzę, że aktualnie ma się lepiej od nas wszystkich razem wziętych.
Do argumentu z koniem nawet się nie odniósł, uznając go za zbyt… cóż… za zbyt żałosny.
Łanie oczy u kobiety pociemniały jakby z gniewu, drobna dłoń zeszła z barku i dołączyła do drugiej za plecami Torikhi.
- Rozumiem, że posiadłeś dar jasnowidzenia i wiesz gdzie teraz znajduje się zaginiona od kilku dni zaklinaczka… to świetnie, bo rodzina i przyjaciele jej usilnie szukają, bo jak zniknęła na trakcie w drodze do Kopalni, to tak widziano tylko jej muła… gdy dosiadał go obcy mężczyzna nikomu nieznany. Proszę oświeć mnie gdzie aktualnie przebywa, bym mogła ją osobiście przytachać do miasta, choćbym ją miała do siebie przywiązać postronkiem i wtedy z chęcią wyruszę z tobą nawet i na koniec świata. Drepcząc za tobą w półpłytowej zbroi… niczym “cień”.
- Wybacz, nie wiem, gdzie ona jest. W czasie, kiedy żarliwie modliłąś się u mojego boku, starałem się zapewnić zdrowie i dobytek rodzinie Turmaliny. Może jakbyś powiedziała nam wszystkim nieco szybciej to, co mi właśnie teraz, moglibyśmy zacząć dzień od zupełnie czego innego, niż szukania durnych złodziei. Rób co chcesz, kapłanko Selune. Zostań w Phandalin, na pawno Garaele sobie bez ciebie nie poradzi. Ale jeśli zostaniesz, zważ, czy wciąż masz odwagę zwracać się w modlitwach do swojej Pani.
Co powiedziawszy, ruszył dalej, ale nie usłyszał za sobą kroków dziewczyny.

Bolała go bardzo jej postawa. A żal stopniowo zamieniał się w złość. Był bardzo ciekaw, czy Trzewiczkowi obiecała jakąś pomoc i doszedł do wniosku, że bardzo chce się tego dowiedzieć. Więc najpierw rozmowa z resztą grupy, a potem za wszelką cenę trzeba znaleźć Jorisa. Czy mu się to podoba, czy nie.
 
Drahini jest offline  
Stary 06-03-2018, 09:53   #183
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Na dukcie w stronę Doliny Poszukiwaczy i Kopalni

Pora na wędrówkę nie była najlepsza. Wiatr wiał, deszcz siąpił, z drzew lało się za kołnierz. Ale nie w takich warunkach Jorisowi zdarzało się już podróżować, więc parł duktem w swych “siedmiomillowych butach”, zostawiając za sobą Phandalin, Torikhę i całą chryję ze złodziejami.
Minęła świeca, może dwie gdy dostrzegł na dukcie pierwszych wędrowców; grupkę krasnoludów raźno maszerujących do kopalni. Ludzkie piwo najwyraźniej nie było dla nich wystarczająco dobre, bo z daleka wiało od nich krasnoludzką gorzałą. Zapytani o łowców machnęli rękami gdzieś na przód, wymieniając niepochlebne uwagi o chuderlawych ludziskach, co to na własnych giczołach łazić nie umieją. Z tego co mówili wynikało, że na koniu też słabo - przynajmniej po paru kuflach…

Joris wyciągał nogi i gdy las mieszany zmienił się w iglasty, a dzień był w pełni, dojrzał w oddali trzech mężczyzn, z czego dwóch prowadziło konia i muła z wypełninymi jukami na grzbietach. Wiszące z siodeł łuki, preferowane w łowieckiej profesji wskazywały na to, że Joris dogonił właściwych ludzi.

Dojrzawszy trójkę traperów, Joris zatrzymał się na chwilę i odetchnął głęboko. Zastanawiał się na ile możliwym było by cała trójka była odpowiedzialna za zniknięcie Turmaliny i uznał, że nawet bardzo. Barthen znał ich od dłuższego zdaje się czasu. Więc i oni się ze sobą znali. Dzielili się terenem łowieckiem, klientami… Komitywa była między nimi z pewnością większa niźli ta jaka ich mogła wiązać z Phandalin. Było ich więc trzech, a on jeden. I nawet jakby sobie z nimi dał radę, to mógłby z nich nie wyciągnąć gdzie Turmalinę trzymają…
Ponownie przyśpieszył i gdy w zasięgu głosu się znaleźli, zawołał za nimi:
- Hej tam ludzie! - podniósł rękę gdy się obejrzeli na znak pozdrowienia i podbiegł - Zatrzymajcie się!

- Alem się zmachał was goniąc - roześmiał się zasapany. Zmęczony jakoś bardzo nie był dzięki czarodziejskim butom, ale jakoś mu pasowało dać im do zrozumienia, że jest inaczej - Sprawę do was mam… Wyście łowcy z Doliny. Ja z Phandalin. Joris mnie zwą. I popytać was chciałem bo nam chyba wspólny problem wyrósł. A wczoraj się nie złożyło. - Wiewiórka zbiegła z jego ramienia i wycofała się na widok traperów w pobliskie trawy - Czy i u was zwierzyna choruje?

Temat powinien ich wciągnąć na tyle by nie zorientowali się, że dyskretnie zerka na przytroczone do muła sprzęty. W bagaż co prawda Turmalinie nie zaglądał, ale rzeczy tej wypudrowanej furiatki napewno nijak by nie przypominały tego czym zadowalał się taki typowy traper.

- Hę? - zdumiał się jeden, taksując Jorisa wzrokiem. Drugi wymruczał coś, czego młody tropiciel nie zrozumiał, a pozostali pokiwali głowami. - A, to tyś ten nowy. Chorych nie… nic żeśmy nie widzieli, wszytko jak zwykle jest.
- Tłuste i dobre, bo na zimę sadła zbierają -
roześmiał się trzeci.
- W osadzie nikt o choróbskach nie mówił… - drugi, najbardziej zarośnięty, podejrzliwie zerknął na Jorisa.

- I niech tak zostanie na razie - pokiwał głową Joris jakby podejrzliwości nie dosłyszał - Póki co tylkom kilka śladów widział nie opodal traktu do Triboaru. Ptaków. Dzika. A i ogr z Wywerniego Gniazda zlazł. Wściekły jakiś i cały w krostach… Może to tylko przypadek. Ale lepiej się mieć na baczności. Sami wiecie. Się wieść rozniesie i ani skór, ani mięsa ludziska nie będą chcieli kupować. O tych zarozumiałych krasnoludach co to im nasze piwo śmierdzi to już nie wspominając… Tfu… skaranie z tymi karłami...
- Piwo nie piwo, ale bimber dobry pędzą -
obruszył się pierwszy.
- I dobrym grosiwem płacą, nieoberżniętym, nie to co niektórzy, te nowe łachudry zwłaszcza.
- Krosty…? Ej, ten no… jak mu tam, ten stuknięty starzec… Redojt? On cały w krostach nie łaził?
- Ano tak, choć żem go już nie widział, że hooo…
- Może się zmarło dziadydze?
- I dobrze. O polowaniach mędzić nam nie bedzie, Niedojd jeden -
prychnął ten, który wykazywał się największą rezerwą w stosunku do Jorisa.
- Oooo - myśliwy zdziwił się zupełnie szczerze. Spodziewał się co najwyżej potwierdzić u tych obwiesi wieść o chorobie zwierząt. Tymczasem… Czyżby było tak fatalnie? Spojrzał na trzech brodaczy uważnie - A kiedyście go ostatnio widzieli i gdzie to było? Ogr to jak zwierzę prawie to i się za bardzo nie martwiłem, ale jak ludzie chorują… Psia jucha - westchnął ciężko i kręcąc głową już do siebie dodał - Muszę ostrzec tę cholerną krasnoludzicę, że może zachorować. Jak rozniesie zarazę u krasnoludów to i zaraz w Phandalin będzie mór. A mówiłem jej, żeby zostawiła tego kundla. To ta, że nie będę jej rozkazywał. No pyskata, żeście takiej w życiu nie widzieli, mówię wam. No i ugryzł ją. Potem dopiero patrzę jak już burka usiekliśmy, że w krostach cały. Ale myślałem sobie, że nic to. Pewno po goblinach się ostał co tu zbójowały wprzody, to i od nich co załapał… Zaraza. No nic. Kopalnia po drodze to i zajrzę tam do niej. Tfu, tfu odpukać może nic jej nie jest. Choć takie to wredne, że możeby się nauczyło moresu jakby ją krostami obsypało - zaśmiał się.
- Tym to w wyglądzie nic już nie zaszkodzi. Choć jedno to godne uznania majoooo! - pierwszy z myśliwych zrobił charakterystyczny gest na wysokości piersi i wszyscy zarechotali zgodnie.
- Ale kostropatej to być nawet po cycach nie tyknął - trzeci szturchnął pierwszego. Chwilę jeszcze wymieniali sprośne żarty na temat brodatych panieni innych kobiet przeróżnych ras. Joris nie zauważył by którykolwiek speszył się na wzmiankę o krasnoludzicy, choć przy bliższych oględzinach młodzieniec zyskał pewność, że muł należy do niej. Rząd był taki, jaki u Barthena kupowali, ale to nie było nic podejrzanego; w końcu zaopatrywali się u niego prawie wszyscy.
- No… - pierwszy otarł oczy załzawione od śmiechu i strząsnął deszcz z brody. - My tu gadu gadu, a się zaraz z błota nie ruszymy. Chcesz druida szukać to żeśmy go ostatnio na zachodzie widzieli, o tam gdzieś chyba chatynkę ma.
- Nie, staje tam bardziej… albo i dwa -
trzeci skorygował kierunek.
- Będziemy mieć oko na sioło - rzekł drugi, ten najbardziej ponury, który chyba przejął się gadaniem Jorisa. - Jakby kogo zaraza brała, to kogo do Phandalin po kapłanki poślemy. Źle mór na interesy robi, a wreszcie się zaczęło kręcić.
- Co prawda to prawda -
pokiwali głowami pozostali. Odciągnęli chabety od przydrożnych krzaków, które te znudzone skubały i zaczęli się zbierać do odjazdu.
- Zabierasz się z nami? Do kopalni ci po drodze, w kupie raźniej. Czy druida szukasz?
Joris z żartów śmiał się wespół z traperami, ale spochmurniał nieco. Sądził, że cała trójka a już z pewnością ten pierwszy, zafrasuje się jakoś widocznie. A tu nic. Pytać jednak wprost o muła nie chciał co by podejrzliwości nie wzbudzać. Pozostało iść z nimi a potem gdy się rozdzielą do swoich chałup, śledzić tego z mułem.
- Druid nie zając odparł. Do kopalni zajrzę.
- To w drogę.
- W drogę -
przytaknął Joris.

Droga jednak nie trwała za długo. Każdy krok w kierunku kopalni Jorisowi się dłużył i zdawało mu się, że oddala się od celu, a nie do niego przybliża. A jeśli traperzy niczemu winni nie byli? A zwierzę jeno znaleźli popasające gdzieś? Śledziłby bogom ducha winnego człeka gotów napaść go za coś, czego ów mógł nie uczynić. Nim półsta kroków zrobili, zatrzymał się nagle.
- Darujcie, ale nie daję mi jedno spokoju - zwrócił się do traperów, po czym wskazał na zwierzaka i zwrócił się do prowadzącego go brodacza - Twój muł. Jestem pewien, że jeszcze kilka dni temu miał innego właściciela. Właściciela, który zaginął, a którego zdrowie mnie mocno frasuje. Bo o ową krasnoludzicę, o której wspomniałem się rozchodzi.
No to jasne. Teraz się wyda. Albo ludzie niewinni. Albo posrańce co zaraz na niego skoczą.
- Jak go zdobyliście?

Traperzy popatrzyli po sobie, obecny właściciel muła spiął się trochę, spojrzał z rezerwą.
- Znalazłem go w lesie, niedaleko stąd jakoś - rzekł wreszcie. - Zaplątało się bydle uzdą w krzaki, poharatane, widać, że biegło sporo. Wróciłżem się kawałek, myslałem, że spadł kto czy insze nieszczęście. Ale nikogo nie było, tylko ślady krwi i wleczenia. Żem pomyślał, że kogo wilcy czy insze drapieżne zeżarli, wiadomo jak jest, to żem bydle przygarnął. Rzeczy trochę wymieniłem, zjadłem co było, co nie wiedziałem to sprzedałem przy festynie kupcom, ale nie wszytko chcieli. I tyle. Ale że krasnoludzicy? Eeee… Toć wiadomo, że brodacze na kopytnych nie jeżdżą… - zakończył z powątpiewaniem.
- Podpisany nie był, znalezione nie kradzione - burknął najstarszy z myśliwych.
Joris odetchnął z ulgą. Choć bardziej miał ochotę pacnąć się w łeb za te podchody. Zaraz jednak dotarł do niego sens pozostałych słów. Ślady krwi i wleczenia… Jasny szlag…
- Odpuszczę wam tego muła, ale pokażcie mi to miejsce.
- Kawałek jeszcze będzie -
z wahaniem rzekł pierwszy tropiciel, niepewny czy nowy towarzysz mówi prawdę. Widać Joris podchodami sporo nadwyrężył początkowe przyjazne nastawienie myśliwych.

Szli może jeszcze z pół świecy nim traperzy stanęli.
- To gdzies tutaj było. Ale minęły już ze cztery dni czy jakoś tak, wątpię czy coś znajdziesz - rzekł pełnoprawny już właściciel muła. Joris podziękował i zaczął się rozglądać a traperzy ruszyli dalej, żegnając się oschle.

Czas i pogoda nie działały na korzyść poszukiwań. Na dukcie nic już nie było, bo i jak - po tylu dniach, kopytach i butach, które przemierzyły ten teren. Zagłębiwszy się nieco w krzaki Joris odnalazł jednak stratowane krzaki i połamane gałęzie. Wyglądało na to jakby ktoś spadł z drzewa i szamotał się pod nim w walce. Myśliwy o drzewne ekscesy Turmaliny nie podejrzewał, toteż było to podwójnie zagadkowe.
Zaczął zataczać kręgi w poszukiwaniu śladów wleczenia, choć to była trudniejsza sprawa; roślinność na pewno się już podniosła. I faktycznie, widać było niewiele. Ale nie sposób było nie zauważyć strzępów tkaniny, która tu i ówdzie przylgnęła do krzewów. Joris uśmiechnął się pod nosem i ruszył śladem turmalinowej kiecki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-03-2018, 10:08   #184
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Joris uszedł spory kawał wśród gęstej krzewiny. Zdążyły mu już przemoknąć buty, a i do rękawów z liści mu się nalało. Wiewióra, cwaniara, próbowała schować mu się do kaptura, ale przegnał niecnotę. Po burczeniu w brzuchu zdało mu się, że mija południe; mimo to nie tracił czasu na popas.

W końcu dostrzegł ruch między drzewami; coś burego poruszało się powoli. Najpierw stanął czy nie niedźwiedź, ale domniemany misio wyprostował się i tropiciel ujrzał brodatego mężczyznę, z trudem zbierającego mokry chrust.


Spojrzał na jegomościa nieco zaskoczony. Byli nie tak znowuż daleko od Phandalin, a mimo to Joris był pewien, że go nigdy wcześniej nie widział. Choć teren dookoła sioła przepatrywał nie raz i nie dwa. Dziadek zaś na podróżnego nie wyglądał. Raczej kogoś kto tu mieszka od niepamiętnych czasów.
- Dzień dobry - powiedział po chwili wahania oceniając faktyczną starość jegomościa. Dzicz i lata w niej spędzone nie raz mamiły i sprawiały, że pozornie słabowity starzec okazywał się w sile wieku chłopem co to cepem mógł wymachiwać aż furczało. Po nieudanych podchodach z traperami uznał jednak, że nie warto już owijać w bawełnę. - Emmm… Szukam… przyjaciółki. Wypadek miała nieopodal. Ruda, niewysoka i niebrzydka póki gęby nie otworzy… Widzieliście ją może, dobrodzieju?
- Gębę… gębę to ona ma… wreszcie się ktoś pofatygował, aż dziw bierze… - wymruczał mężczyzna głosem pasującym do aparycji i bez zbędnych formalności dał Jorisowi znak ręką by poszedł za nim.

Myśliwy ruszył niepewnie za starcem. Mając się jednak na baczności i pilnując by przewodnik zawsze był przynajmniej o krok przed nim. Wtedy też dostrzegł obsypane krostami karczycho starca. Wiewióra, która do tej pory kręciła się po krzaczorach, podbiegła do niego i wdrapawszy się chłopakowi na ramię pisnęła mu coś w ucho. Oczywiście nie zrozumiał.
- Dawno się zaraziliście? - zapytał ostrożnie gdy zagłębiali się coraz dalej w zarośla.
- Bedzie juz… z dekadzień, albo i dwa… - wymamrotał starzec nie odwracając się.
Dwa? Myśliwy bezgłośnie poruszył ustami.
- I… i nic wam nie jest? Znaczy… obserwuję rozwój tego choróbska w okolicy i… chore zwierzęta szybko dziczeją. Chowają się… czasem atakują… Powinniście pójść ze mną do Phandalin. Mojej… znaczy naszej kapłance się pokazać.
- Toć też się chowam, nie widać? - starzec roześmiał się sucho, po czym zaniósł się chrapliwym kaszlem. - Garaele za słaba na te takie… jeszcze bym ją zaraził i moc straci, i co będzie? Nie… żadne tam do wsi. Jużem się do grobu miał kłaść, ale ta pyskata mi się napatoczyła… Weźmiesz ją to wreszcie spokój będzie.
- A co? - zatrzymał się nagle i odwrócił. - Tu też już zaraza przyszła? Myślałem że tylko w lesie Neverwinter? Nic tu nie widziałem! - zdenerwował się, aż drwa wypadły mu z drżących rąk.



Joris schylił się by podnieść bierwiona. Zrobił to jednak na tyle ostrożnie by nie dotknął druida. Nadal też uśmiechając się na myśl, że pyskaty język Turmaliny nawet umrzeć człowiekowi nie da w spokoju.
- Ano… nieopodal Conyberry chorują. I przy zamku Cragmaw. A i ze wschodu do Wywerniego Gniazda ogr przylazł. Cały obsypany… jako i wy. Aaaaa… no i ponoć druid też zachorował. I sobie myślę, że trzeba go znaleźć. Bo jak nie Garaele to on napewno będzie wiedział co robić.
- Druid, taaa, jasne… - burknął dziadek. Odebrał szczapy od tropiciela i ruszył dalej na zachód. Szli dobry kwadrans nim dotarli do prostej chaty z bali, takiej w jakiej przemieszkiwali nieraz traperzy czy górnicy. Starzec rzucił drwa pod ścianę i z mruknięciem wskazał Jorisowi drzwi.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 07-03-2018 o 08:17.
Sayane jest offline  
Stary 07-03-2018, 23:03   #185
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Zapasowe racje, bukłak wina, kilka śledzi do namiotu... Przeborka powtarzała sobie w głowię tą listę jak modlitwę, żeby tylko nie wspominać tej całej rozmowy sprzed chwili i nie głowić się nad tym, co takiego wymyśli Omar... i czy ona będzie musiała brać w tym udział.

Skład był faktycznie dobrze zaopatrzony, a niektóre rzeczy, leżące sobie tu całkiem spokojnie na półkach, kobieta znała tylko z bardzo bogatych karawana, z rzadka docierających na Północ. Cóż, ludzie tam nie potrzebowali aż tylu fikuśnych wymysłów, dobrze radząc sobie własną siłą i sprytem, a nie podpierając się jakimiś dziwnymi wynalazkami. Po co komu na przykład kawałek kryształu w ramce z długą rączką, który powiększał wszystko, co się pod niego zbliżyło? Chyba niziołek Stimi używał podobnego, znaczy było to jakieś magiczne cholerstwo. Owszem, Przeborka dała się na chwilę porwać magii tego przedmiotu, uważnie oglądając swoje ręce pod powiększeniem, ale kiedy dotarło do niej, z czym może mieć do czynienia, pospiesznie odłożyła lupę na ladę. I dłuższą chwilę trwała w napięciu, niepewnie sprawdzając, czy od używania tego czegoś nic jej się aby nie pomniejszyło.

Po prawdzie kilka rzeczy (ponad te, które uznała za niezbędne) trochę ją kusiło; ot choćby sprytne żelazne nakładki na ręce i nogi, ułatwiające wspinanie się po pionowych powierzchniach (tu trzeba było przyznać południowcom, że wymyślili sobie to całkiem nieźle, na pewno sprawdzało się to lepiej niż powszechnie używane przez barbarzyńców czekany), ale tutaj dało sobie znać wspomnienie niedawnej kradzieży. Odzyskała majątek ślepym trafem niemalże, jaki więc był sens w tym, żeby teraz przepuścić te złocisze na jakieś bzdurki... bez których mogła się przecież obyć i obywała się dotychczas? I które dodatkowo obciążały konia. I zwiększały ryzyko kradzieży, skoro już raz jej namiocik został obrobiony...

Ale i tak skończyło się na tym, że wyszła od Barthena bogatsza o kilka rzeczy, o których bynajmniej nie myślała, przekraczając próg. No ale one wszystkie były jej *potrzebne* - albo będą potrzebne w przyszłości, bo kto wie, co trzeba będzie na trakcie i w tym wielkim mieście robić? Na przykład takie małe lusterko; nie dlatego je wzięła, żeby się tam stroić czy pięknić (bo niby dla kogo...), ale taki połyskliwy kawałek metalu idealnie nadaje się do puszczania świetlnych sygnałów towarzyszom, albo wypatrywania, czy za karawaną wróg nie jedzie czasem... prawda?

Hammer, Oil (1-pint flask), Piton x10, Rations (trail) x5, Sewing needle, Soap (per lb.) x1, Mirror (small steel), Torch x2, Wine (common), Cup & dices, Sack

Razem = 16 gp



Podzwaniając radośnie workiem z a b s o l u t n i e potrzebnymi zakupami, Przeborka wróciła do swojego namiociku nad rzeką, zerkając od czasu do czasu w kierunku phandalińskiego ryneczku. Nigdzie nie unosił się czarny dym, ludzie też nie biegali w panice; najwidoczniej Omar nie spełnił swojej morderczej groźby, albo narwanemu łowcy udało się go przekonać, że złodziej faktycznie nawiał gdzie rothe zimują. I samo wspomnienie Sharviego sprawiło, że Przeborkowe nogi zwolniły, a na głowę znów posypał jej się grad niewesołych myśli związanych z czekającą ich wyprawą do miasta.

Przeborka miast widziała sporo - choć w większości od strony warownych murów. To, które okazję miała zwiedzać dokładnie, czyli od fundamentów, zostawiło na jej ciele i duszy paskudne blizny i wspomnienia, do których wcale nie miała ochoty teraz wracać. Tak czy inaczej, Neverwinter - i każda osada tego typu - kojarzyły się jej nieodmiennie z czymś zepsutym, zdradliwym i niebezpiecznym, czymś, gdzie ludzie byli skomplikowani, podstępni i podejrzliwi, a zwyczajny rozsądek i zasady ludzkiego współżycia były wypaczone i niejasne. Być może otrzaskana i bywała Zenobia w takim gnieździe żmij odnajdywała się bez problemów, ale kto prócz niej im pozostał? Kapłanka, która najpewniej zostanie w Phandalin? Młodszy łowca, który wpierw działał, a potem zaś wcale nie myślał i choć serce miał olbrzymie, to nader często szlachetność mu się myliła z nadstawianiem karku za nieswoje sprawy? Niziołek, który *coś* wspólnego miał z całą tą paskudną i obrzydliwą magią, a więc z gruntu był podejrzany i niegodny zaufania? Czy ona sama - a patrząc na siebie bez sentymentów, Przeborka wiedziała, że choć na sile i odwadze jej nie zbywa, to o jej sprycie i przebiegłości nie da się tego wcale powiedzieć...

A na dodatek dwóch chłopów, co to wydawali się mieć głowy na karku najmocniej osadzone, srodze barbarzynkę rozczarowało. Jeden wolał swoich kompanów z karawany od ich rejzy - czemu wcale się nie dziwowała - ale dał wcześniej s ł o w o, że się do zadania od Omara najmuje i teraz złamał je tak bezczelnie, że kobietę mało że nie zatkało ze zdziwienia i niedowierzania. Jak można mieć tak giętki kręgosłup, jakby z wikliny i tak bardzo nie mieć honoru...

Drugi zaś przepadł jak kamień w wodę - zapił? od lubej uciekł z jaką młódką? wendigo go porwało? - i szukaj wiatru w polu! Jego kobieta odchodziła od zmysłów, jego wioskę złodzieje obradowali, jego kompani też byli w potrzebie - a ów się bogowie wiedzą gdzie szlaja i kto wie, czy do jutrzejszego poranka w ogóle się pojawi?

Oj czarno widziała tą podróż barbarzynka, czarno... ale robotę wykonać trzeba, choćby i sama miała do tego miasta leźć na piechotę!


Pogrążona w takich myślach, dotarła w końcu do swojej miejscówki, gdzie miękki i ciepły nos Zarazy, szukający w worku jakiś przysmaków dla siebie, w końcu sprawił jej trochę radości i odegnał troski.

- Trochę ci kamieni dorzucę, dziewczyno... - poklepała konia po boku z pieszczotą, wyciągając z namiotu siodło, które do tej pory służyło jej za poduszkę i metodycznie zaczęła upychać wszystko po sakwach, tak by rano nie musiała się z tym babrać. Namiot po niedługim czasie był niemal pusty; Przeborka krytycznie spojrzała na swoje dzieło, obeszła swój mały obóz raz i drugi, spojrzała na stojący namiocik raz jeszcze i z westchnieniem zaczęła zwijać też i jego.

Ostatnia noc tutaj kosztowała ją cały majątek i nieskończenie wiele nerwów; mieszkanie w oddaleniu od reszty ludzi może i dawało nieco spokoju, ale na pewno nie zapewniało bezpieczeństwa i takiej pomocy, jaką dawała gromada. Zimą to by się dwa razy nie zastanawiała, ale że było ciepło, to pozwoliła sobie na takie samodzielne mieszkanie... i proszę, dostała nauczkę za swoją głupotę! Cóż. Barbarzynka może i nie była najsprytniejszą głową w okolicy, ale bystra była na tyle, by raz udzielonych jej lekcji Los nie musiał więcej powtarzać.

Narzuciła niedokładnie zwinięty namiot na koński grzbiet, część gratów wzięła w ręce, część niedbale włożyła na siodło i delikatnie trzymając Zarazę za uzdę, zaczęła schodzić w kierunku osady. Czas było znaleźć sobie tutaj jakąś porządną kwaterę na dłużej, a nie wciąż udawać, że ona to tu tylko przejazdem...


Znalezienie kąta do spania i składowania gratów przyszło Przeborce nadspodziewanie łatwo; gdzieś na ryneczku dojrzała nawet kobietę (której imienia nie spamiętała), która oferowała jej nocleg zaraz po przyjeździe, ale barbarzycka jakoś nie chciała nadużywać jej gościnności... szczególnie że gdzieś tam w pamięci kołatało jej się to, że gospodyni wspomniała o dzieciach. I choć Przeborka lubiła małe ludzkie istoty, jakoś nie miała ochoty dawać dziecięcym łapkom okazji do bawienia się co bardziej ostrymi częściami swojego ekwipunku, a najemnicza profesja łączyła się także z dziwnymi porami na sen - a jak wiadomo, hasająca po izbie gromada urwipołciów nie sprzyja raczej głębokiemu odpoczynkowi.

Na szczęście nie musiała godzić się na podobne kompromisy; już drugi zagadnięty człowiek pokierował ją do stojącego nieco z boku domostwa (które, o ironio, leżało całkiem blisko jej poprzedniej miejscówki), a mieszkający w nim podstarzały półelf - mimo że wyraźnie się gdzieś spieszył - znalazł chwilę, by wysłuchać przybyszki. Ostatecznie chyba przekonało go to, że Przeborka też parała się awanturniczym fachem, jak on sam niegdyś - i pomny trudów, jakie zwykle mają podobni "fachowcy" z zakotwiczeniem gdzieś na stałe, zgodził się odstąpić kobiecie i Zarazie swoją nieużywana stodołę.

Budynek był solidny, dach cały, a siano przyzwoicie pachniało. Ba, nawet na dole budynku znajdował się kawałek wybrukowanego klepiska z pozostałościami jakiegoś warsztatu, to znaczy w miarę solidnym stołem i zydelkiem.

Było tylko jedno małe "ale"... do czegokolwiek wcześniej Edermath jej używał, teraz stodoła była jedną wielką graciarnią, pełną wszystkiego co kiedykolwiek komukolwiek było do czegokolwiek potrzebne, albo i nie. Brakowało tylko przysłowiowego dziada z babą, aczkolwiek Przeborka niemal była pewna, że pod którąś zakurzoną płachtą znajdzie też ich, zasuszone ze starości, szczątki.

Cóż, jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz, więc po chwili kręcenia z niedowierzaniem głową kobieta zakasała rękawy i wzięła się do odgruzowywania swojej przyszłej sypialni. Większość rzeczy była stara, pordzewiała, poniszczona czy tak zakurzona, że nie nadawała się do niczego - no, może za wyjątkiem posłużenia jako podpałka, bo rdza szalała tak, że o przekuciu starych narzędzi można było tylko pomarzyć. Spod ruszanych silnymi ramionami Przeborki stert *czegoś* pryskały w popłochu szczury, myszy, korniki i co tam jeszcze żyło w tym labiryncie gratów, a kobieta przysięgłaby nawet, że katem oka dojrzała opuszczającą w pośpiechu stodołę grupę malutkich ludzików w szpiczastych czapkach, mniejszych nawet od Stimiego.

Ale może to były po prostu halucynacje ze zmęczenia i odwodnienia. Pracowała do upadłego, a i tak nie uprzątnęła wszystkiego; przed stodołą piętrzył się imponujący stos gratów i śmieci, ale wnętrze zrobiło się tylko odrobinę bardziej przestronne i świetliste. Cóż, do przekimania jednej nocy starczyło; jutro rano wyruszali (a przynajmniej Przeborka miała taką gorącą nadzieję), więc porządki w stodole musiały zaczekać do jej powrotu.

Cała była zakurzona, spocona i zasmarkana od unoszącego się w powietrzu pyłu; na skórze przybyło też jej kilka świeżych zadrapań od niespodziewanie spadających na głowę "dóbr". A strzępki siana miała dokładnie wszędzie - na i pod ubraniem w takich miejscach, że powodowane przez nie swędzenie było znacznie, znacznie gorsze niż wymyślne tortury. Zabiłaby za porządną, ciepłą kąpiel i zimne piwo, które miało moc spłukiwania z gardła kurzu i pyłu. I tak postanowiła zrobić; no może bez mordowania na wejściu, ale nie zadając sobie trudu ogarnięcia się choć trochę, opuściła gospodarstwo półelfa, żeby znów zażyć nieco przyjemności i zdeterminowana do tego, by jej nikt w tym planie nie przeszkodził.

Druga kąpiel tego samego dnia... oj, to miejskie życie naprawdę robiło z niej jakąś rozpasaną rozpustnicę. A teraz jeszcze miała *swój* kawałek mieszkanka... strach pomyśleć, jak szybko przyzwyczajała sie do wygód i co mogło zrobić to z jej północną twardością. Będzie musiała się na przyszłość bardzo pilnować, żeby nie zmięknąć zupełnie jak ci południowcy!

Zmęczona (ale i zadowolona) Przeborka nieudolnie zanuciła słowa jakiejś wesołej piosenki i spoglądając na chylące się ku zachodowi słońce, dziarsko pomaszerowała do gospody.

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 07-03-2018 o 23:05.
Autumm jest offline  
Stary 08-03-2018, 08:58   #186
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Joris schylił się wchodząc do wnętrza ciemnej chaty, w której pachniało trochę dymem, trochę starymi onucami, a trochę… latem. Wiechcie posuszonych ziół i grzybów zawieszonych pod powałą roztaczały słodkawy zapach, który jednak i tak nie był jedynym. Waniało tu czymś jeszcze. Czymś nadętym, pyskatym i o bogowie… całym i zdaje się, że prawie zdrowym.
- Hammerstorm! - zawołał wesoło na widok powoli kształtującej się w mroku postury krasnoludki - Och by cię chude byki, w coś ty się wpakowała tam na szlaku?
-Ja wpakowałam, ja wpakowałam!? Piryt, to te szuje z gospody! - Turmi od razu weszła w tryb agresywny - Ale masz rację, na Złote Lochy, moje dobre serce mnie w kłopoty wpakowało. Trzeba było rozwalić cholerną oberżę w drobny mak! Rrrrrrrrrr!!!!
Po czym skrzywiła głowę uśmiechnęła się, wygładziła sukienkę - o dziwo czystą, całą i w zupełnie innym kroju i kolorze niż strzępki po których tropiciel doszedł, Objęła go, przytuliła (w pasie) i powiedziała dużo cieplej - Też się cieszę że Cię widzę. Naprawdę.

No dobra. Tego się nie spodziewał. Znaczy nie po tej krasnoludzicy. Zawahanie jednak nie trwało dłużej niż mgnienie oka, po którym też ją objął. Mogła sobie być najgorszą zołzą na świecie. Ale i tak nie chciałby by co jej się złego stało i co sobie zdążył w głowie nawymyślać gdy tropił wpierw traperów, a potem już jej ślad to jego.
- A niech cię wariatko. Byłem już pewien, że cię jakie zbóje więżą gdzie w wykrocie. Zresztą szkoda gadać. Wujowi Twojemu znać trzeba dać, żeś cała, bo się ojczulek zamartwiał o Ciebie. A potem do Phan wracać. Niby spokojna mieścina, a jak już się od tego smoka zaczęła to potem z dnia na dzień było tylko gorzej. Jak tak dalej pójdzie to będziesz się musiała ustawić w kolejce do niszczenia oberży. Możesz iść? W ogóle, cała jesteś?
- Prawie, wciąż się goję. Załatwili mnie z zaskoczenia Piryt, dwa szypy, z czego drugi jak już byłam niewidzialna i myślałam że mam ich na kowadle. To musiał być ktoś, kto się magii nie lęka, nie byle zbój czy goblin. Chyba komuś podpadłam i oboje wiemy komu. Reidoth trochę mnie połatał, ale przydała by się Tori, by zerknęła na rany - Turmi wzruszyła ramionami. - Dług mam wobec niego, z traktu mnie nieprzytomną ściągnął. I zaraz po tym jak załatwię tych goblinich synów z oberży, biorę się za tą klątwochorobę, co go toczy. Załatwię gościa co ją rzucił i będzie po kłopocie. Może to nawet Ci sami? Zaraz, jakiej kolejce?? Ja pierwsza - orzekła jakby komunikowałą sprawę oczywistą.
- Reidoth? To on??? - Joris zdębiał po czym zaśmiał się nad swoją głupotą - No jasne… Myślałem, że będzie mieć białą brodę, zieloną kapotę i kapelusz z ptasim gniazdem…
- Bo masz kurzy móżdżek jak to chłopy
- skomentowała pod nosem Turmi, ale chyba nikt jej nie usłyszał.
Obejrzał się na zewnętrze gdzie został starzec i pokręcił głową. Zaraz jednak spoważniał.
- Tressendarowie… farbowane szlachciury... - mruknął analizując pozostałą część wypowiedzi krasnoludki, po czym spojrzał szybko na nią - Masz jeszcze te szypy?
- A widzisz by wystawały spryciarzu?
- Turmalina odpowiedziała i kiwnęła głową w kierunku druida - Jego pytaj, on je ze mnie wyciągnął. Nawet jak nie ma, to daleko pewnie nie wyrzucił, ale co za różnica, szyp to szyp.
Na te słowa Joris o dziwo rozpromienił się.
- No, teraz to już Cię naprawdę poznaję - po czym usiadł i zaczął zzuwać z siebie buty - Założysz je. Droga ci szybciej zejdzie. A ja najwyżej potruchtam obok. Teraz na ścieżce do kopalni spory ruch to poślemy Twojemu wujowi wieść, że żyjesz.
- Capią słomą i nie pasują do amarantu, zachowaj sobie. Ktokolwiek mnie napadł wszystkiego nie ukradł, ubrana w pełni jestem nadal. Z butami włącznie. Skąd w tobie takie zbójeckie pomysły, że jak kogoś zabili to zaraz buty kradną…
- Są magiczne
- odparł myśliwy zzuwając drugiego - Będziesz szybsza w nich. Mniej się uchatasz. A do Phan dobrych kilka godzin. Oj wyświadcz mi tę radochę i nie marudź. No. Masz coś jeszcze do zabrania?
- Nie, ale jak tylko dorwę tych śmieci, to nawet nie zdążą pożałować że mnie spotkali. Żywcem pogrzebię! A buty zachowaj, nie będę w cudzym obuwiu paradować. A jak Ci przyjdzie do głowy mnie zmusić to zastanów się dwa razy! Mam powiedzieć Tori że mnie wyściskałeś?
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 08-03-2018, 14:31   #187
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Torikha odprowadziła pociemniałym z gniewu wzrokiem pyskatego myśliwego. Podświadomie czuła, że powinna się na niego złościć bardziej, niźli była teraz w stanie. Jego słowa były na wskroś krzywdzące i samolubne, ale wypowiedziane były (jak podejrzewała) w strachu i ciągłym upojeniu alkoholem.
Półelfka była wdzięczna za pomoc w ochronie mieszkańców miasteczka, ale to była jego samodzielna decyzja, by podkładać za „nich” głowy. Jeśli oczekiwał, że kapłanka rzuci się na kolana i będzie mu dziękować za jego szlachetność, to tylko świadczyło o tym jak wielkim był egocentrykiem i że jego czyn nie miał nic wspólnego z bezinteresowną dobrocią.

Co do wyprawy do Neverwinter, Melune nie czuła się w obowiązku, by porzucać wszystkie swoje obowiązki. Trzewiczek był otruty (i pewnikiem umierający), ale nie pomogłaby mu ani swoją pieszą wędrówką, która opóźniałaby przyjazd do miasta, ani swoją magią, gdyby trucizna się jakimś sposobem aktywowała. Mogłaby tylko patrzeć jak umiera… i żałować, że wybrała się razem z nimi w podróż, obciążając ich zasoby i ograniczony czas.
Lepiej dla niziołka, jeśli pozostawi „balast” za sobą.
Tym balastem była ona, bez konia i odpowiednich umiejętności.
A reszta była w rękach bogów…

Jedyne co dziewczyna może zrobić dla Stimiego i innych, to zamówić u Garaele kilka leczniczych mikstur. Miała trochę złota odłożone… wprawdzie chciała za nie kupić jakiś magiczny przedmiot, może rękawice… może buty, ale nie była to paląca potrzeba i mogła poczekać… w końcu czyjeś zdrowe życie liczyło się dla niej bardziej niż własny dobrobyt.

Gdy dotarła do domu, była już w pełni spokojna i nieco zmęczona. Niestety, złego nastroju nie poprawiła nawet Kurmalina, która z wesołym pianiem zabrała się za atakowanie nosków jej skórkowych butów.
- Poszła mi stąd… nie dziob mi jedynego obuwia… już, psik… PSIK MÓWIĘ! - Nie mając lepszego sposobu na osłonę przed nadpobudliwym drobiem, szpiczastoucha wywaliła rudopiórą za drzwi. Ptak jeszcze chwilę stukał w grube drewno, zanim nie znalazł następnej ofiary do nagabywania, która z piskiem zaczęła uciekać w głąb miasteczka.
- Świeć Panienko nad jej duszą… - Westchnęła zbolale Rika, współczując istocie do której ów krzyk należał.

***

Selunita nie miała żadnego sprytnego planu A, ani nawet planu B o C nie wspominając. Gdy rozmówiła się ze swoją elfią współlokatorką informując ją o wszystkich wydarzeniach i ustaleniach ze szlachcicami, oraz prosząc ją o naważenie kilku mikstur, oznajmiła, że idzie na szlak w poszukiwaniu poszlak, śladów, czegoś… co naprowadzi ją na „trop” Turmaliny. I wtedy zaczęło się gradobicie niewygodnych pytań…

Tak, rusza sama.
Tak, założy zbroje i weźmie broń.
Tak, będzie ostrożna, najostrożniejsza jak być potrafi.
Oczywiście, że nie wie jak wygląda trop krasnoluda. Ślad? Też nie wie jak.
Jasne, że postara się wrócić przed zmrokiem.
Nie wie gdzie jest Joris i co on na to.
I nie wie dlaczego nie wie gdzie on poszedł, dlaczego o to pyta?!
No przecież, że zdaje sobie sprawę, że to co robi jest bez sensu… ale co innego jej pozostało? Siedzieć i czekać?

Po ustaleniu, że Tori jak zwykle panikuje za całe Phandalin i okolicznych mieszkańców, kobieta przywdziała swoją zbroję o rzeźbionym napierśniku i udała się do składu Barethena, by zakupić kilka racji… na tak zwane zaś, bo a nuż Melune odkryje w sobie żyłkę do tropienia i wyruszy w epicką misję ratowania krasnoludki?
Lub… zgubi się gdzieś po drodze, a przecież jeść trzeba…

Po przerwach do sklepu Kurmi wyczaiła swoją panią wesoło podzwaniającą rynsztunkiem i postanowiła do niej dołączyć. Krnąbrny pierzek dreptał obok jej lewej nogi, od czasu do czasu dziobiąc w nagolennik, w którym dostrzegała refleks własnego odbicia.
Dzyń, dzyń. Ko, ko. Dzyń…

Sprzedawca tak samo jak wcześniej Garaele zasypał kapłankę pytaniami. A gdzie idzie? A po co? A na co? Dlaczego sama? A czy ktoś wie? Nocą niebezpiecznie na szlakach, specjalnie dla samotnej kobiety. Czy Joris się zgodził? A gdzie on jest? A dlaczego nie wie gdzie ten poszedł?
(Całkowicie pomijając fakt, że podobną rozmowę na temat myśliwego już dzisiaj odbyli, tylko, że to półelfka zadawała pytania, a mężczyzna odpowiadał.)
Czy ta kura musi tak gdakać? Czy jest świadoma, że to co robi jest głupie i bez sensu?

TAK! WIEM DO CHOLERY! chciała krzyczeć dziewczyna, ale pamiętała o swoim przyrzeczeniu, że już już nigdy się słowem nie odezwie, bo zawsze jak rozdziawiała usta, to pakowała się w większą kabałę.
Podziękowawszy grzecznie za usługi, wkrótce ruszyła polną dróżką w kierunku Kopalni.

Nikt jej nie zatrzymywał i nikt jej nie żegnał, bo też mało kto był świadom jej wyprawy. Jedynie kura nie odstępowała jej na krok, wyraźnie podjudzana rudopiórym przeciwnikiem, kryjącym się w nagolenniku maszerującej Riki.

***

Dzyń, dzyń.
Ko, ko.
Dzyń, dzyń.
Ko, ko.

Miasteczko dawno pozostało w tyle. Torikha maszerowała jednak dzielnie, a może zawzięcie, przed siebie. Nie zatrzymywała się, chyba, że jakaś roślinka przykuła jej uwagę. Ślady na ziemi jeśli jakieś były, były przez nią nierozpoznawalne, niezależnie od tego ile czasu i pod jakim kątem się w jakiś dołek wpatrywała.

Dzyń, dzyń.
Ko, ko.
Dzyń, dzyń.
Ko, ko.

Ciężkie myśli kołatały się kobiecym umyśle w rytm jej równych kroków.
Czy powiedzenie reszcie o zaginięciu Turmaliny coś by zmieniło? Czy mogłoby z tego wyniknąć coś dobrego? Lapalijanka szczerze w to wątpiła. Po pierwsze mężczyźni byli potwornie skacowani i nieskorzy do żadnej dyskusji, a co dopiero do jakiś aktywniejszych czynów jak analizowanie sytuacji i szukanie zaginionej, a po drugie… wtedy złodzieje umknęli by z dobytkiem wielu ludzi.
No i… jeśli wyruszyliby w teren, nie wiedzieliby o skradzionych przedmiotach Omara. Być może znaleźli by krasnoludkę, ale po powrocie do miasteczka, mogliby zastać same zgliszcza.

Tak… może nieinformowanie ich w ogóle o zaistniałym problemie, było z jej strony głupie… ale kapłanka nie żałowała następstw tego czynu. Następstw, które w głównej mierze były pozytywne…

Dzyń, dzyń.
Ko, ko.
Dzyń, dzyń.
Ko, ko.

Praca w większej grupie jest oczywiście bezpieczniejsza i bardziej efektowna, ale czasami… trzeba rozdzielić siły i zając się kilkoma sprawami na raz. Jak teraz…
Oni wyruszą ratować Trzewiczka, a ona i Joris… Turmalinę. Taki był plan…
Wyszło trochę inaczej…

Gdzie był Joris? Dlaczego nie poszedł do burmistrza jak wspólnie planowali? Dlaczego wyruszył nagle i bez ostrzeżenia? Czy trafił na jakiś trop, czy może… po wczorajszej nocy, uznał, że już nic go tutaj nie trzyma i odszedł? Czy zostawił ją samą… szukać nowy doznań? Czy dała się zwieść? Oszukać? Zbałamucić? Bogowie… czy w ogóle był bezpieczny? A jak coś mu się stało?

Dzyń, dzyń.
Ko, ko.
Dzyń, dzyń.
Ko, ko.

Melune westchnęła ciężko, odpychając nogą namolnego ptaka. Kilka gorących łez skapnęło z rzęs na jej smagły policzki, ale szybko je otarła. Nie mogła się teraz rozklejać. Czekało ją ważne zadanie! Musiała być dzielna i profesjonalna. Będzie pracować dwa razy więcej, tak, by wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi i zdrowi.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 08-03-2018 o 14:36.
sunellica jest offline  
Stary 08-03-2018, 23:59   #188
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Czegoście nie rzekli, że wyście druid ?- bąknął Joris zmieszany swoją niedomyślnością.
Starzec jednak w odpowiedzi tylko sarknął mląc w ustach coś co nie brzmiało specjalnie pochlebnie.

- To gdzieście się zarazili i jak to było, co? - Myśliwy mimo iż podejrzewał jakie będą odpowiedzi i tak zadał pytanie.
- Nijak - burknął w końcu Reidoth - Niczego podejrzanego nie jadłem, ani nie tykałem. A jedyne miejsce gdzie co złego mnie spotkać mogło to Thundertree. Ale tyle już tam wcześniej bywałem i nic mi nie było…

- To możeście kogo spotkali ostatnimi czasy?
- Poza pyskatą krasnoludzicą i tępym chłopkiem co to chyba mu się zdaje, że łowcą jest i mu zwierzynę zabijać wolno? Nie. Nikogo.

Joris musiał przyznać, że jakkolwiek mu ojczulek wpoił lagą szacunek dla starszych, tak zaczynał tracić cierpliwość.
- Nie dziwota. Miliście dla bliźnich jako miód na rany.
Druid łypnął na młodzieńca złym okiem.
- A co? Mam cię synku na kolana wziąć i bajek poprawić? Mówiłem ci. Już się na drugą stronę wybierałem gdy mi się ta krasnoludzica napatoczyła… nie mam powodu się cieszyć z niczego…

Joris nabrał powietrza zbierając się w sobie. Powinien być pobłażliwszy dla starca jeśli ten rzeczywiście na łożu śmierci jest. A sowa w dodatku wyraźnie wspominała, że chorzy drażliwi się robią.
- Z nikąd się jednak przeca choróbsko nie wzięło. Podumajmy razem nim broń złożymy. Może Agatha urok rzuciła? Upiorzyca to przecie…
Starzec nie wyglądał jakby miał ochotę na wspólne dumanie z Jorisem. Tym bardziej, że sam pewnie nie raz i nie dwa próbował to rozgryźć. Niemniej wyglądał na trochę uładzonego.
- Iiiii tam… To nie jej magia.
- A smok? Mówi się, że smoki czarować umieją? Może ten zielony przed śmiercią co nawywijał?
- Za młody był… raczej -
Reidoth wydawał się pewny tego co mówi, kiwając głową, choć zaraz podniósł wzrok jakby coś rozważając - Ale przedmiot mógł mieć przeklęty.
- Nieee…. Wszystkie mu zabraliśmy i Trzewiczek… znaczy nasz taki… taki niziołek co się zna, niczego takiego nie wykrył.

Przez chwile obaj milczeli, bo Jorisowi skończyły się pomysły. Ustępować jednak nie zamierzał skoro już znalazł druida.
- W ogóle to kim trzeba być w ogóle, żeby takie uroki rzucać?
- Kapłanem -
prychnął druid jakby to oczywiste - I to takim, na którego bóg przychylnie bardzo patrzy. I wierz mi synku, nie taki bóg w jakiego chciałbyś wierzyć.
- Na przykład… Shar? -
Joris pamiętał rozmowę z kultystą, którą opowiedział mu Shavri. O Shar wiedział tylko, że taki bóg jest. I skoro smoczy kochasie w niego wierzą, to on napewno by nie chciał…
- Na przykład - pokiwał głową druid - Choć nie tylko.
- Przy smoku kręciło się paru gamoni co to Shar wyznawali. Mieli jakieś kapłańskie akcesoria… chyba część nawet mam w sakwie... Może to jeden z nich?


Joris ożywił się. To by… pasowało. I co ważniejsze, w loszku miel jednego kultystę żywego. Można by go lepiej przesłuchać i wyciągąć z niego kto i co!
- Jeśli to ci sami, których ja widziałem, to nie. To jakieś łobuzy, pewnie miastowe, bawiący się w kult… choć jeśli nie… i jeśli przewodzi im ktoś inny… z daleka... - druid uniósł głowę - To możliwe. - Zaraz jednak pokręcił głową - Ale to nie musi mieć źródła w osobie. To może być równie dobrze przedmiot, miejsce jak i jakieś wydarzenie. Jak wybuch wulkanu w Thundertree na przykład. Tracisz czas chłopcze.
- Nie. - Joris pokręcił głową zdecydowanie - A wy się jeszcze nie przekręcajcie, bo będę potrzebował waszej pomocy.
Myśliwy zdawał się ucieszony wymianą zdań. I gotowy do drogi. Wypytał jeszcze druida, czy ten wie coś o Studni Starej Sowy, ale nie wiedział nic więcej niż oni. Bełty, które wyciągnął z ran Turmaliny, spalił w palenisku więc nie będzie jak ich porównać, a o sobie gadać w ogóle nie chciał.
Pozostawało ruszać w drogę.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 10-03-2018, 23:15   #189
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny
Raz na wozie, raz pod wozem, czyli jak niziołek z Zenobią miksturę przygotowywali.

Coraz bardziej zdenerwowana Zenobia po raz kolejny przeglądała zawartość skrzyń i tobołków. Przerzucała wielokroć wszystkie butelki, buteleczki, zioła i woreczki z dziwnym proszkiem. Nawet ubrania. Niestety wszystko na nic. Nie znalazła niczego, co powinno a nawet tylko mogłoby pomóc Trzewiczkowi. Ten siedział grzecznie obok i z maślanymi, pełnymi zaufania oczami obserwował starania Zenobi. Może i już wiedział, że to nie franca powoli wyniszcza mu ciało, a przynajmniej nie tylko, ale chyba święcie wierzył, że Zenobia bez problemu poradzi sobie i z tą dolegliwością. Patrzył więc tym swoim spojrzeniem zbitego psa, albo znanego maga Nicolasa Cage`a, czym wywoływał u niej jeszcze większe zdenerwowanie.
Zaraz, może jeśli nie wie co mu jest, to ma na to odtrutkę, tylko nie wie jaką? Ooo, to jest dobre! Tylko co może pomóc? To co na odciski? A może to co na zaparcie? Właściwie to może? Organizm by sobie przecież trochę oczyścił... Nie, tu potrzebna większa finezja.
Zasypka na zatarcie! Potrafi przynieść wielką ulgę! Sama jej czasem używała po pracowitej nocy, normalnie czyniła cuda... Tylko jak mu ją podać? Łyżką przecież nie zje, no i w majty sobie nie wsypie. Właściwie mogłaby zrobić maść. Wcierałby sobie w tego... No w palca. Tak zrobi. Trochę tłuszczu i będzie piękna maść. Właśnie, przecież ma wielki kawał smoczego łoju! On sam w sobie ma wiele, nie do końca znanych właściwości. Może on pomoże? Nie czekając dłużej zmieszała oba składniki w małej miseczce. Bardzo z siebie zadowolona podała ją niziołkowi z zaleceniem, żeby chore miejsce dwa razy dziennie smarował. Ten palec znaczy.
-Tylko uważaj Trzewiczku, bo śliskie to jest bardzo. Żebyś potem w nosie nie dłubał, bo oko sobie wydłubać możesz, albo po tyłku się nie drap, bo chwila nieuwagi i palec ci się omsknie...-Ostrzegła.
Jakiś czas później zjawiła się w gospodzie żeby się wykąpać ale najwyraźniej nie tylko ona wpadła na ten pomysł. Przez chwilę myślała czy się nie przyłączyć ale ostatecznie postanowiła przyjść później. Tymczasem poszła dokupić parę drobiazgów. W końcu szykowała się kolejna wyprawa.
 
Paszczakor jest offline  
Stary 11-03-2018, 23:30   #190
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri poczuł, że świat dookoła stanął dzisiaj na głowie. Wściekły ruszył precz od Toriki w poszukiwanie pozostałych towarzyszy i miejscowych, którzy mogli mieć jakąś wiedzę na temat tego, dokąd udał się Joris. A w miarę jak szedł, to coraz bardziej pogrążał się w myślach.
Shavri-sowa...
Wiedział, że jego złość wzięła się z nieprzyjemnego zaskoczenia zachowaniem Toriki, ale dopiero po chwili zdał sobie z tego sprawę. Kapłanka go zaskoczyła, bo jej zachowanie nie było do niej podobne. Do kobiety czynu, zawsze gotowej do działania. Jej milczenie nigdy nie oznaczało, że nie ma nic do powiedzenia, tylko że jest czujna. Widział ją przecież uzbrojoną tak w zbroję, jak i w zaklęcia, których nigdy nie szczędziła sojusznikom. Wyglądało na to, że obecna mnogość różnych zdarzeń wytrąciła ją z równowagi i to aż tak. Ale Shavri, który wiedział już, że z natury twarda Torika, jest wrażliwa tylko w jednym miejscu, miał swoje przypuszczenie, dlaczego tak się stało.
Joris. We wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce od rana brakowało starszego tropiciela. Całej ich grupie go brakowało - by nie wspomnieć o mieszkańcach wioski - ale Torice z wiadomych względów brakowało go najbardziej.

Shavri zatrzymał się, potarł twarz dłońmi i rozglądnął się dookoła siebie, jakby widok zmoczonych phandalińskich chat miał mu uporządkować myśli.
Udało mu się znaleźć Trzewiczka, Zenobię i Przebijkę i opowiedzieć im, na czym stanęło. a także poprosić, żeby w miarę możliwości przyszykowali się już do drogi. Sprawę przedstawił też burmistrzowi i starszej kapłance, pamiętając o tym, żeby zapytać ich o Jorisa. Wrócił do karczmy po przygotowane rysunki, lecz najpierw na okoliczność starszego łowcy przepytał też gospodarza. Bez skutku. Nie zniechęcało to Traffo. Jego upór i cierpliwość prawdopodobnie spowodowane były tym, że lubił swoją głowę i darmo jej oddawać nie zamierzał. Żeby to jednak osiągnąć, czuł że potrzebuje Jorisa w kompanii, gdyż ten miał niesamowity wpływ na pozostałych członków grupy. W tym także – rzecz jasna – na samego Shavriego.

Chłopak podziękował więc karczmarzowi z westchnieniem, odszedł od kontuaru i zagadnął Dawda o rysunki skradzionych przedmiotów. Ku jego radości, podeszła do nich ślepa służka w rękach trzymająca kilka kart.
- Wielkie szczęście mnie spotkało, że udało mi się z tobą pomówić, pani – powiedział zamiast przywitania, czym nieco spłoszył dziewczynę. Zaraz jednak dodał: - Słyszałem twoją pieśń, pani. I nie powiem - choć rzewna, dodaje mi otuchy na drogę. Chciałbym móc ci jakoś za nią podziękować, ale do głowy przychodzi mi tylko to…
Wyciągnął z któreś ze swych kieszeni jedną ze smoczych łusek – wypukły trójkąt o zaokrąglonej podstawie wielkości dziecięcej łapki - i z chrobotem przesunął ją w kierunku dziewczyny. Nie chciał jej peszyć swoim dotykiem, więc kiedy łuska leżała już na ławie przed samą dziewczyną, zastukał paznokciem w gładką powierzchnię w kolorze perydotu.
- To łuska ze smoka, którego ubiliśmy nieopodal Phandalin. Jest zielona jak świeże liście wiosną. Kiedy ją ściągałem, była jeszcze przeźroczysta, ale teraz się już zamgliła. Jeśli nie przysporzy ci to żadnych problemów, chciałbym, żebyś ją zachowała jako moje skromne podziękowanie za dar twojego śpiewu.
Po czym wziął rysunki i wyszedł.

To Barthen, do którego w końcu trafił Shavri, powiedział mu, gdzie jego zdaniem udał się dziś rano tropiciel. Kręcił przy tym głową.
- Nie jesteś dziś pierwszym, który pyta mnie o Jorisa. Coś czuje, że dziś każdy, kto tylko ma dziurę w dupie, przyjdzie się o niego zapytać.
Tropiciel czując, że znowu ma trop do śledzenia, podziękował handlarzowi i tak jak stał, ruszył we wskazanym kierunku, pozwalając kupcowi kontynuować jego pracę.
 
Drahini jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172