Cedmon nie mylił się - Enki nie poświęciła martwemu szaleńcowi większej uwagi; bardziej pochłaniało ją to, by ostrożnie zbliżyć się do porzuconego przez niego konia i sprowadzić go znów do karawany.
Odzyskawszy strzałę i wierzchowca, kiwnęła Cedmonowi głową i powoli skierowała się w stronę karawany... a potem kurhanu. Liczyła po cichu na to, że ich pracodawcy dadzą słowem lub gestem znak, żeby nie pchać się tak od razu w podziemia, poczekać chwilę, może odpocząć... ale nie. Najwidoczniej była im na rękę ta nagła szarża dwójki najbardziej mistycznych członków wyprawy i najwyraźniej oczekiwali, że reszta zrobi to samo.
Enki nie pozostało nic innego, jak też ruszyć za wiedźmą i - tego już była pewna - do cna oszalałym legionistą. Mogła bać się tej dwójki, ale nie zmieniało to faktu, że byli to *jej* ludzie i nie mogła ta o zostawić ich na pastwę losu. Zresztą co mówiłoby o odwadze łowczyni to, że bałaby się złazić do jakiejś dziury, skoro nawet wielki wilkołak nie był jej straszny?
Z ponurą miną ruszyła więc w głąb kurhanu; łuk powędrował na plecy, a w rękę chwyciła mahairę; drugą dłoń zajęła zdjęta ze ściany pochodnia. Ghaganka nie zamierzała biec na złamanie karku w głąb tuneli; poczekała więc cierpliwie na Cedmona i dopiero kiedy jeździec zrównał z nią krok, ruszyła dalej, z nadzieją, że pozostała dwójka nie odeszła zbyt daleki i wciąż da radę ich dogonić, zanim znów napadną na nich jakieś demoniczne wynaturzenia...