Hammer, Oil (1-pint flask), Piton x10, Rations (trail) x5, Sewing needle, Soap (per lb.) x1, Mirror (small steel), Torch x2, Wine (common), Cup & dices, Sack
Razem = 16 gp
Podzwaniając radośnie workiem z a b s o l u t n i e potrzebnymi zakupami, Przeborka wróciła do swojego namiociku nad rzeką, zerkając od czasu do czasu w kierunku phandalińskiego ryneczku. Nigdzie nie unosił się czarny dym, ludzie też nie biegali w panice; najwidoczniej Omar nie spełnił swojej morderczej groźby, albo narwanemu łowcy udało się go przekonać, że złodziej faktycznie nawiał gdzie rothe zimują. I samo wspomnienie
Sharviego sprawiło, że Przeborkowe nogi zwolniły, a na głowę znów posypał jej się grad niewesołych myśli związanych z czekającą ich wyprawą do miasta.
Przeborka miast widziała sporo - choć w większości od strony warownych murów. To, które okazję miała zwiedzać dokładnie, czyli od fundamentów, zostawiło na jej ciele i duszy paskudne blizny i wspomnienia, do których wcale nie miała ochoty teraz wracać. Tak czy inaczej, Neverwinter - i każda osada tego typu - kojarzyły się jej nieodmiennie z czymś zepsutym, zdradliwym i niebezpiecznym, czymś, gdzie ludzie byli skomplikowani, podstępni i podejrzliwi, a zwyczajny rozsądek i zasady ludzkiego współżycia były wypaczone i niejasne. Być może otrzaskana i bywała Zenobia w takim gnieździe żmij odnajdywała się bez problemów, ale kto prócz niej im pozostał? Kapłanka, która najpewniej zostanie w Phandalin? Młodszy łowca, który wpierw działał, a potem zaś wcale nie myślał i choć serce miał olbrzymie, to nader często szlachetność mu się myliła z nadstawianiem karku za nieswoje sprawy? Niziołek, który *coś* wspólnego miał z całą tą paskudną i obrzydliwą magią, a więc z gruntu był podejrzany i niegodny zaufania? Czy ona sama - a patrząc na siebie bez sentymentów, Przeborka wiedziała, że choć na sile i odwadze jej nie zbywa, to o jej sprycie i przebiegłości nie da się tego wcale powiedzieć...
A na dodatek dwóch chłopów, co to wydawali się mieć głowy na karku najmocniej osadzone, srodze barbarzynkę rozczarowało. Jeden wolał swoich kompanów z karawany od ich rejzy - czemu wcale się nie dziwowała - ale dał wcześniej s ł o w o, że się do zadania od Omara najmuje i teraz złamał je tak bezczelnie, że kobietę mało że nie zatkało ze zdziwienia i niedowierzania. Jak można mieć tak giętki kręgosłup, jakby z wikliny i tak bardzo nie mieć honoru...
Drugi zaś przepadł jak kamień w wodę - zapił? od lubej uciekł z jaką młódką? wendigo go porwało? - i szukaj wiatru w polu! Jego kobieta odchodziła od zmysłów, jego wioskę złodzieje obradowali, jego kompani też byli w potrzebie - a ów się bogowie wiedzą gdzie szlaja i kto wie, czy do jutrzejszego poranka w ogóle się pojawi?
Oj czarno widziała tą podróż barbarzynka, czarno... ale robotę wykonać trzeba, choćby i sama miała do tego miasta leźć na piechotę!
Pogrążona w takich myślach, dotarła w końcu do swojej miejscówki, gdzie miękki i ciepły nos Zarazy, szukający w worku jakiś przysmaków dla siebie, w końcu sprawił jej trochę radości i odegnał troski.
-
Trochę ci kamieni dorzucę, dziewczyno... - poklepała konia po boku z pieszczotą, wyciągając z namiotu siodło, które do tej pory służyło jej za poduszkę i metodycznie zaczęła upychać wszystko po sakwach, tak by rano nie musiała się z tym babrać. Namiot po niedługim czasie był niemal pusty; Przeborka krytycznie spojrzała na swoje dzieło, obeszła swój mały obóz raz i drugi, spojrzała na stojący namiocik raz jeszcze i z westchnieniem zaczęła zwijać też i jego.
Ostatnia noc tutaj kosztowała ją cały majątek i nieskończenie wiele nerwów; mieszkanie w oddaleniu od reszty ludzi może i dawało nieco spokoju, ale na pewno nie zapewniało bezpieczeństwa i takiej pomocy, jaką dawała gromada. Zimą to by się dwa razy nie zastanawiała, ale że było ciepło, to pozwoliła sobie na takie samodzielne mieszkanie... i proszę, dostała nauczkę za swoją głupotę! Cóż. Barbarzynka może i nie była najsprytniejszą głową w okolicy, ale bystra była na tyle, by raz udzielonych jej lekcji Los nie musiał więcej powtarzać.
Narzuciła niedokładnie zwinięty namiot na koński grzbiet, część gratów wzięła w ręce, część niedbale włożyła na siodło i delikatnie trzymając Zarazę za uzdę, zaczęła schodzić w kierunku osady. Czas było znaleźć sobie tutaj jakąś porządną kwaterę na dłużej, a nie wciąż udawać, że ona to tu tylko przejazdem...
Znalezienie kąta do spania i składowania gratów przyszło Przeborce nadspodziewanie łatwo; gdzieś na ryneczku dojrzała nawet kobietę (której imienia nie spamiętała), która oferowała jej nocleg zaraz po przyjeździe, ale barbarzycka jakoś nie chciała nadużywać jej gościnności... szczególnie że gdzieś tam w pamięci kołatało jej się to, że gospodyni wspomniała o dzieciach. I choć Przeborka lubiła małe ludzkie istoty, jakoś nie miała ochoty dawać dziecięcym łapkom okazji do bawienia się co bardziej ostrymi częściami swojego ekwipunku, a najemnicza profesja łączyła się także z dziwnymi porami na sen - a jak wiadomo, hasająca po izbie gromada urwipołciów nie sprzyja raczej głębokiemu odpoczynkowi.
Na szczęście nie musiała godzić się na podobne kompromisy; już drugi zagadnięty człowiek pokierował ją do stojącego nieco z boku domostwa (które, o ironio, leżało całkiem blisko jej poprzedniej miejscówki), a mieszkający w nim podstarzały półelf - mimo że wyraźnie się gdzieś spieszył - znalazł chwilę, by wysłuchać przybyszki. Ostatecznie chyba przekonało go to, że Przeborka też parała się awanturniczym fachem, jak on sam niegdyś - i pomny trudów, jakie zwykle mają podobni "fachowcy" z zakotwiczeniem gdzieś na stałe, zgodził się odstąpić kobiecie i Zarazie swoją nieużywana stodołę.
Budynek był solidny, dach cały, a siano przyzwoicie pachniało. Ba, nawet na dole budynku znajdował się kawałek wybrukowanego klepiska z pozostałościami jakiegoś warsztatu, to znaczy w miarę solidnym stołem i zydelkiem.
Było tylko jedno małe "ale"... do czegokolwiek wcześniej
Edermath jej używał, teraz stodoła była jedną wielką graciarnią, pełną wszystkiego co kiedykolwiek komukolwiek było do czegokolwiek potrzebne, albo i nie. Brakowało tylko przysłowiowego dziada z babą, aczkolwiek Przeborka niemal była pewna, że pod którąś zakurzoną płachtą znajdzie też ich, zasuszone ze starości, szczątki.
Cóż, jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz, więc po chwili kręcenia z niedowierzaniem głową kobieta zakasała rękawy i wzięła się do odgruzowywania swojej przyszłej sypialni. Większość rzeczy była stara, pordzewiała, poniszczona czy tak zakurzona, że nie nadawała się do niczego - no, może za wyjątkiem posłużenia jako podpałka, bo rdza szalała tak, że o przekuciu starych narzędzi można było tylko pomarzyć. Spod ruszanych silnymi ramionami Przeborki stert *czegoś* pryskały w popłochu szczury, myszy, korniki i co tam jeszcze żyło w tym labiryncie gratów, a kobieta przysięgłaby nawet, że katem oka dojrzała opuszczającą w pośpiechu stodołę grupę malutkich ludzików w szpiczastych czapkach, mniejszych nawet od Stimiego.
Ale może to były po prostu halucynacje ze zmęczenia i odwodnienia. Pracowała do upadłego, a i tak nie uprzątnęła wszystkiego; przed stodołą piętrzył się imponujący stos gratów i śmieci, ale wnętrze zrobiło się tylko odrobinę bardziej przestronne i świetliste. Cóż, do przekimania jednej nocy starczyło; jutro rano wyruszali (a przynajmniej Przeborka miała taką gorącą nadzieję), więc porządki w stodole musiały zaczekać do jej powrotu.
Cała była zakurzona, spocona i zasmarkana od unoszącego się w powietrzu pyłu; na skórze przybyło też jej kilka świeżych zadrapań od niespodziewanie spadających na głowę "dóbr". A strzępki siana miała dokładnie wszędzie - na i pod ubraniem w takich miejscach, że powodowane przez nie swędzenie było znacznie, znacznie gorsze niż wymyślne tortury. Zabiłaby za porządną, ciepłą kąpiel i zimne piwo, które miało moc spłukiwania z gardła kurzu i pyłu. I tak postanowiła zrobić; no może bez mordowania na wejściu, ale nie zadając sobie trudu ogarnięcia się choć trochę, opuściła gospodarstwo półelfa, żeby znów zażyć nieco przyjemności i zdeterminowana do tego, by jej nikt w tym planie nie przeszkodził.
Druga kąpiel tego samego dnia... oj, to miejskie życie naprawdę robiło z niej jakąś rozpasaną rozpustnicę. A teraz jeszcze miała *swój* kawałek mieszkanka... strach pomyśleć, jak szybko przyzwyczajała sie do wygód i co mogło zrobić to z jej północną twardością. Będzie musiała się na przyszłość bardzo pilnować, żeby nie zmięknąć zupełnie jak ci południowcy!
Zmęczona (ale i zadowolona) Przeborka nieudolnie zanuciła słowa jakiejś wesołej piosenki i spoglądając na chylące się ku zachodowi słońce, dziarsko pomaszerowała do gospody.