Bardaka rozbawiło zażenowanie Viktorii zabierającej sakiewkę Pierra. Na jej spojrzenie wyszczerzył zęby w uśmiechu. Daleki był od prawienia jej morałów - sam nie uważał, żeby było to coś złego. Czym innym jest zabicie towarzysza i ograbienie go, a czym innym wzięcie złota, które jemu się już do niczego nie przyda.
Gdy niziołek zapytał o powody zachowania górników wobec Bardaka, Gurazsson łypnął na niego okiem i odpowiedział:
- Widzisz, mały, im się wydaje, że są lepsi i bardziej honorowi od tego, kto złożył przysięgę Zabójcy. Prawda jest jednak inna - tacy jak ja przysięgali zmazać hańbę poprzez chwalebną śmierć. Odmawiając splamilibyśmy nie tylko swój honor, ale również honor klanu i twierdzy. Gdy spotka mnie przeznaczenie i polegnę w walce z jakąś bestią to moje imię będzie wspominane przez klan, a być może nawet pojawi w pieśniach, natomiast ich imiona będą zapomniane. - Wyjaśnił.
- Widzisz, mały, oni po prostu są chorzy z zazdrości... - Zabójca roześmiał się, by za chwilę spoważnieć. - Dokąd byli u siebie, nie zamierzałem reagować na ich obelgi. Jeśli jednak spróbowaliby obrazić mnie tutaj, to wytłumaczyłbym im pięścią lub nawet toporem, jak wielki popełniają błąd. - Dodał.
Krasnolud nie brał udziału w dyskusjach co do kierunku, jaki powinni obrać - wydawało się, że wszystko mu jedno, bowiem wszędzie mogła trafić się okazja do bitki. Zawsze w zasięgu wzroku miał Viktorię, zupełnie jakby jej pilnował.