Bernhardt nie mitrężył czasu. Skinął głową Wolfgangowi na znak, że zajmie się rannym krasnoludem. Wysunął nóż z pochwy i wprawnym ruchem zaczął rozcinać poplamiony krwią kubrak. Jednocześnie ocenił krytycznym okiem szanse khazada na transport do Grissenwaldu. Rany były paskudne, ale krasnoludowie do ułomków nie należeli wbrew posturze.
- Nie będę Was mamił, Panowie - cmoknął z dezaprobatą. - Czy dożyje kolejnego poranka? Na dwoje Ranald wróży w tym przypadku. Przemyję mu ranę. Założę prowizoryczny opatrunek. Lothar dawaj te swoje medykamenty. Obleję je trochę gorzałką dla mocy. Wy w tym czasie załatwcie nosze. A potem chodu do cyrulika. Na miejscu, z narzędziami chirurgicznymi, igłą i nicią sprawię się o niebo lepiej. Tutaj to tylko postaram się powstrzymać nieco krwawienie. A i jak macie trochę wody to dajcie. Przyda się na zewnątrz i od wewnątrz. Diabli nadali tych zielonoskórych!
Pracował dalej w milczeniu. Z nerwów zacisnął wargi, ale nie zamierzał się załamać. |