Zabić Jusufa, jego niewiernego ucznia. Tak, Zahija mogła bez watpliwości w tym uczestniczyć. Zabić jednego nekromantę by drugi dał im spokój.
A później thoer na nią naskoczył. Po co mieć wrogów gdy ma sie takich przyjaciół?
- Trzeba przygotować pochodnie - powiedziała zawracając po ich rzeczy, w samą porę by wypatrzeć Enki i Cedmons, klęczących nad ciałem Bekesha. Humor zdawał sie ich nie opuszczać mimo krwi na rękach.
- Niech to szlag - syknęła wiedźma do siebie.
Ianus ją rozdrażnił bardziej nawet niż Saadi. Enki nie powinna była zabijać zbiega. Zahija analizowała chwilę jakie mogła mieć powody? Nie znalazła żadnego. Nie wspominając o tym, że kobieta nadal nie podziękowała jej za uleczenie ran, mimo iż zmitrężyła na nią resztkę mocy i przypłaciła to pozbawieniem przytomności. Obiecała sobie, że więcej tego błędu nie popełni. Mumamba nie żył, chociaż Zahija i tak nigdy go nie lubiła ani mu nie ufała. A Cedmon zignorował jej prośby odnośnie Saadiego, może wziął ją za wariatkę.
Z takimi osobami oto schodziła do kurhanu w cieniu góry. I po co?
„Co cię tu trzyma Zahijo?” - niemal usłyszała w głowie szept Khajuna. - „Krew i moc, to się liczy. Odrzuć sentymenty i rozterki.”
Zapaliła pochodnię i bez słowa ruszyła schodami w dół ku podziemnemu korytarzowi.
Nie mogła pozbyć sie wrazenia, że jest zdana tylko na siebie. |