Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2018, 13:28   #190
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36





Wszystko zdawało się sypać. Poranna masakryczna walka w barze, potem wywleczenie grubej i już martwej kobiety na ganek i odrąbanie jej głowy zdawało się dać impuls gościom lokalu do opuszczenia lokalu. Wczoraj jeszcze tutaj mimo powodzi wyglądało względnie zwyczajnie. Bar, spanie, jedzenie, grające radio, obsługa, kąpiel, leniwe południe. Jakby nie patrzeć za okna i udawać, że nie czuje się jeziornego zapachu dolatującego z zewnątrz to właśnie można było udawać, że wszystko gra, że jest okey i jakoś to będzie.


Ale dziś wyglądało jakby nowy dzień przywitał nowy świat na tej scenerii zatopionego powodzią miasteczka. Jedzenie się kończyło więc ceny poszły w górę. Z wodą też były kłopoty więc na kąpiel ciężko było dziś liczyć. Pranie jeszcze w miarę miało wyglądać jak wczoraj a przecież latając przez tą powódź normą było uwalenie ubrań i ekwipunku tym co w niej i na niej pływa. Do tego od rana widać było za oknami ponury, milczący i przygnębiający eksodus mieszkańców osady udających się na północ w przeciwną stronę niż wylana rzeka gdzie istniała nadzieja na wydostanie się na suchy ląd. Teraz zaś jeszcze z piętra słychać było gorączkowe okrzyki, ponaglenia, tupot zdenerwowanych i przestraszonych gości. Ludzi w sali głównej prawie już nie było.


Przechodząc z lokalu przez werandę dało się zauważyć i zaparkowany tam od wczoraj motocykl Vex i leżącą już nieruchomo kobietę z odrąbaną głową. Krwawe rozbryzgi szpeciły ścianę i podłogę lokalu a resztki spływały między deskami w dół, mieszając się z kołyszącą się leniwie mętną wodą poniżej. Czarny wóz khainity czekał jednak niedaleko tak samo jak i on sam.


Czarna furgonetka nie chciała tak łatwo odpalić. Khainicie zajęło chwilę czasu na manewrach mechanizmami wozu nim ten wreszcie zaskoczył. Roger mruknął coś o cholernej wodzie ale pewnie podobnie się sprawa miała z jakimkolwiek pojazdem w okolicy. Wóz Rogera i tak miał względnie wysokie zawieszenie więc wpływ wody na niego był mniejszy niż na zwykłe osobówki. Gdy odjeżdżali zostawiając za sobą lokal “U Gammana” z lokalu wyszli pierwsi klienci i też zaczęli pakować się do samochodów. Potem wszystko to zniknęło za zakrętem i tylnymi drzwiami furgonetki.


Droga do domu Brandonów zajęła tylko parę chwil. Furgonetka, nawet przez zalane ulice, poruszała się nadal o wiele szybciej niż jakikolwiek biegacz. Po drodze mijali kolejnych przechodniów. Pieszych, z wózkami, na koniach i wozach. Pojedynczo i mniejsze grupki. A ci którzy jeszcze nie byli do drogi to dopiero się pakowali. Przez to ulice nawet o tak wczesnym poranku wydawały się tłumne i ludne. Ale też i dość przygnębiające.


- Co jest do cholery? - Roger zmarszczył tym razem nie wymalowane brwi i resztę twarzy zwalniając a w końcu zatrzymując wóz ale nie gasząc silnika. Na środku drogi stał wywrócony, ręczny wózek a z niego wysypywały się jakieś porzucone bambetle. Niektóre unosiły się na wodzie, inne leżały w niej utopione a tylko trochę z niej wystając. I właśnie to co wystawało wyglądało jak szyjki od butelek.

- Weź skocz, zobacz co to jest. - Roger powiedział do blondynki. Ta szybko czmychnęła na zewnątrz i z bliska okazało się to być zawartością czyjegoś pewnie dobytku. Ale tego kogoś nigdzie nie było widać. Reszta przemoczonych w bagiennej już wodzie ubrań, przemoczonych kanapek i utopionego w niej kawałka kurczaka nie nadawała się to sensownego użytku. Ale jedna skrzyneczka wyglądała na całą i z suchą zawartością. Angie przyniosła te znalezisko z powrotem do samochodu ale łatwiej jej było wrócić na pakę kufra wozu niż gimnastykując się z tą skrzynką na przednim siedzeniu. Roger ruszył dalej a obsada kufra mogła sprawdzić co jest w tej skrzynce. Po pierwsze okazało się, że butelki.


Tak akurat 4 więc prawie dla każdego dorosłego. Poza tym na dnie było jeszcze parę schowanych detali przyjemnych i dla oka i w dotyku.


Roger ponownie zatrzymał wóz tym razem przed domem Brandonów. Dziś pod ten adres przyjechał po raz pierwszy ale już wczoraj był tutaj więcej niż jeden raz. Gdy zwalniał na ostatnim zakręcie, kilkadziesiąt ostatnich metrów przed domem Brandonów, minęli coś. Chyba jakieś pływające twarzą do dołu ciało. Brudna woda zabarwiła się w jego pobliżu ciemną kołyszącą się w leniwy rytm fal chmurą. Z jadącego samochodu jednak nie dało się dostrzec więcej szczegółów.


Z domu nie dochodziły żadne dźwięki i wydawał się pusty i bezludny. Sytuacja zmieniła się gdy ekipa z furgonetki znalazła się wewnątrz. Z piętra dochodziły odgłosy jakby ktoś tam stukał czymś albo kopał w ściany i podłogę. Gdy znaleźli się na piętrze, w tym samym pokoju w którym nastolatka zostawiła wujka i państwo Brandonów nadal oni tam byli. Choć teraz wyglądało to trochę inaczej niż gdy blondwłosa nastolatka zostawiała ich razem z wujkiem.


Pani Brandon szarpała się w więzach przywiązana do nogi łóżka. Wierzgała jak dzikie zwierzę złapane w sidła i wydawała z siebie podobnie niezrozumiałe charczące odgłosy. Pan Brandon też był przywiązany ale do krzesła. Wujek Angie siedział spokojnie na drugim krześle z pistoletem w dłoni.


- Weźcie mu coś powiedzcie! Niech mnie rozwiąże! Nic mi nie jest! Pomóżcie Kate! Ona jest tylko przemęczona, wyśpi się i nic jej nie będzie! - pan Brandon odwrócił się na ile mógł ze swojego krzesła w stronę nowo przybyłych i krzyknął do nich z desperacką mieszaniną strachu i zdenerwowania.


- Podrapała go. - odpowiedział krótko Pazur wskazując brodą przywiązanego gospodarza a potem na szarpiącą się przy łóżku żonę.


- Nie podrapała! Uderzyłem się na dole jak szukałem liny! Ciemno tam jest! - pan Brandon odwrócił się znowu do postawnego najemnika i odkrzyknął mu ze złością.


- Byłeś podrapany już gdy cię znaleźliśmy. - odparł spokojnie opiekun nastolatki wychowanej przez dziadka na pustyni. Pan Brandon szarpnął się ze złości na swoim krześle ale więzy wytrzymały. Nie było jednak wiadomo jak długo wytrzymają i jego a zwłaszcza jego rozwścieczonej żony która wydawała się mieć niespożyte siły w tym szarpaniu się z nimi.

 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline