Wątek: [Kult] Kąty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2007, 11:15   #112
Lorn
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację
Alan Moss

- Dzięki Jeremy. – Pozwolił sobie pomóc i wstał na nogi. – Może mógłbym pomóc, ale nie bardzo rozumiem, co jest grane. Mógłbyś mi powiedzieć, co tu się dokładnie wydarzyło, kiedy byłem nieprzytomny.
- Wszystko stało się w niespełna minutę. –
zaczął relacjonować z oporem w głosie Jeremy - Kiedy upadłeś na podłogę zgasło światło i zrobiło się zupełnie ciemno, nawet na zewnątrz. Nagle ciszę przerwał dźwięk rozdzieranego ubrania, a później jego wnętrzności wypadły na podłogę. – popatrzył krótko na rozprute ciało agenta.
- Światło zamrugało przez chwile i wtedy ją zobaczyłem, dziesięcioletnią dziewczynkę w czarnej, koronkowej sukience, która uśmiechała się do nas szczerząc swoje przegniłe zęby. Twarz, ręce i pierś miała umazane we krwi. To ona go zabiła. To było straszne. - wziął głęboki oddech opanowując dresz przebiegający przez jego ciało na wspomnienie tamtego zdarzenia. Po chwili znów kontynuował.
- Uniosła ręce tak jakby chciała nas objąć i zniknęła, a światło zapaliło się ponownie. Dopiero wtedy zobaczyliśmy, jak odmieniony został pokój i to, co zrobiła Wilsmanowi, popatrzył na nas jeszcze, a potem jego głowa opadła na pierś i umarł. Wtedy zacząłeś odzyskiwać przytomność.
Nawet nie wiesz, jak ciężko jest mi o tym mówić…-
na tym skończył, pomagając Alanowi wydostać Matthew z łóżka.

Kiedy Bob otworzył drzwi i wszyscy wyjrzeli na korytarz, Alan wreszcie zrozumiał, co się stało. Ściany korytarza i podłogi wyglądały tak samo jak w pokoju. To nie był miejscowy efekt. Może dotarłoby to do tego wcześniej, gdyby nie stracił przytomności.
Musiał to sprawdzić.

- Chwileczkę Matthew, daj mi jedną chwilę. – uwolnił go ze swojego objęcia, pozwalając mu oprzeć się o ramę łóżka i szybko podszedł do okna, spojrzał w mroczną głębię ziejącą za nim. Zupełnie obce gotyckie katedry patrzyły na niego groźnie pod ciemnym, okrytym chmurami niebem. Nigdzie nie dostrzegł żadnego światła, ulice były zupełnie puste, bez ludzi, bez samochodów. W ostatnim geście rozpaczy otworzył szybko okno i wychylił się, by zobaczyć czy jakieś światło nie pada na parapet z okien poniżej lub po bokach, ale niestety. Gmach szpitala był zupełnie martwy, tak jak wszystko dookoła. Znajdowali się na 5 piętrze, za wysoko, by wyjść przez okno.
Przybity potwierdzeniem się swoich najczarniejszych podejrzeń zamknął okno. W głowie kołatały mu się jeszcze słowa rozmowy z Louise. „Ty i cała reszta też tam niedługo traficie”. Słowa, których wtedy nie rozumiał nagle stały się oczywiste.
- Ten chłopiec, Jochan, był tu wcześniej przed nami, gdzieś tutaj zabili go, wiem, że Angelica jest tutaj także, – Na dźwięk imienia swojej córki Sara stojąca z Bobem przy drzwiach zawiesiła momentalnie wzrok na twarzy Alana. – dlatego musimy ją odnaleźć i wrócić, bo to nie jest nasz świat. Tu…- nie wiedział jak to powiedzieć – tu mieszka tylko Zło i prędzej czy później napotkamy je. - W skupieniu powiódł wzrokiem po podłodze natrafiając na wnętrzności agenta Wilsmana. Były odrażające, ale Alan widział w życiu wiele odrażających rzeczy i niektóre z nich były dużo gorsze. Wnętrzności zaintrygowały go, przyjrzał się im uważnie kucając nad nimi i wstrzymując oddech, jakby zwinięte w kłębek kryły jakąś tajemnicę. Z opowieści Jeremy’ego wynikało, że to „Śmierć”, jak ją nazywał Bob, sprawiła to wszystko.
- Nie jesteśmy już w Nowym Yorku, to miejsce nazywa się Metropolis, - powiedział wstając – słyszałem i czytałem o nim kiedyś. Ona otworzyła przejście do tego miejsca i zabrała tu nas. – powiedział zmieniając kontekst, ale Bob rozumiał doskonale o kim mowa. - Prawdopodobnie Ciebie Bob też tu wcześniej zabrała. Poznajesz to miejsce?
Ale tym razem to nie jest zwykły koszmar, teraz jesteśmy tu naprawdę, umysłem i ciałem. –
jego słowa były szalone, ale niestety taka była prawda, musiał im to powiedzieć.
- Ciekawe, czy wtedy także wymagało to ludzkiej ofiary, żeby zabrać tu Boba… - pomyślał patrząc na Wilsmana. Przybliżył się do niego zaglądając w ziejący krater jego brzucha.
- Nikt nas nie znajdzie już w tamtym szpitalu, ani nas, ani tego biednego człowieka. Czułem, że napyta sobie biedy zajmując się ta sprawą. – pokręcił głową nie mogąc jeszcze uwierzyć, że ich los odmienił się tak nagle.
- Dlatego wybaczy Pan, ale zaopiekuję się tą teczką. Panu już się nie przyda. – sięgnął pod taboret i podniósł jego skórzaną aktówkę. Zajrzał na krótko do środka przerzucając kilka kartek, po czym wziął długopis i zapisał numer na szarej kopercie leżącej na wierzchu 647.
- Teraz możemy już iść i postarajmy się nie zginąć. – rzekł smętnie i wyszedł z Matthew z pokoju, zostawiając zapalone światło.
- Nie zginąć zbyt szybko. – dodał w myślach.

Chwilę później szli już korytarzem udając że nie słyszą potwornych jęków docierających do ich uszu. Przytrzymując Matthew w pasie prawą ręką, a w lewej niosąc teczkę Wilsmana, Allan podążał za resztą. Twardy, ciężki przedmiot bujał się w prawej kieszeni jego płaszcza, raz po raz obijając się lekko o nogę Matthew. Gdy zdał sobie z tego sprawę zaproponował, by zamienili się stronami.
- Może zwolnicie trochę. Nie jesteśmy w stanie galopować za wami. – zaapelował do pędzących przodem. Dopiero wtedy opamiętali się w swoim marszu i pozwolili się dogonić. Teraz szli już wolniej uważnie mijając kolejne sale.

Kiedy skręcili w korytarz prowadzący do windy, a wrednie wyglądający typ w kominiarce na twarzy ruszył z nożem w ręku w ich stronę zatrzymali się. Matt uwolnił się z podtrzymującego objęcia Alana i stanął pod ścianą. Alan postawił teczkę na podłodze i wsadzając dłonie do kieszeni płaszcza podszedł do przodu stając za górującym nad nim wzrostem Jeremy’m.
- Chyba nie chcesz z nim walczyć gołymi rękami? – zapytał z obawą o jego bezpieczeństwo - Może wolałbyś użyć tego? Ja nie czuję się jeszcze z tym zbyt pewnie. – wsunął mu z tyłu za pasek odbezpieczonego Glocka 17, którego dyskretnie wydobył z kieszeni płaszcza. Jeremy znał dobrze tą broń, sam pomagał Alanowi ją wybrać i na pewno był lepszym strzelcem od niego. Zimna stal szybko dotarła swoim chłodem do ciała Jeremy'ego. Teraz poczuł się znacznie pewniej.
 

Ostatnio edytowane przez Lorn : 28-06-2007 o 11:28.
Lorn jest offline