Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2018, 04:37   #178
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 03:50 h; 5.18 ja od Dagon V

Układ Dagon; 3:50 h po skoku; 5.18 ja od Dagon V; pokład “Archeon”




Dziób; seg 3; pokł C; mostek; Tichy i Prya




To jednak nie było takie proste. Owszem komputer pokładowy wspomógł swojego kapitana w poszukiwaniu a potem w przygotowaniu takiego hakerskiego ataku ale wedle prognoz Alex to gdyby na tej drugiej jednostce było takie oprogramowanie ochronne jakie mieli na “Archeonie” to raczej były małe szanse, że uda się przełamać takie bariery. Ale z komputerową i robocią obojętnością przygotowała taki sygnał i posłała go w próżniowy eter. Pozostawało czekać. Przez jakieś najbliższe 10 min sygnał będzie zasuwał na orbitę Dagona V i najprędzej wróci za kolejne 10 min.


Alex zasugerowała by zwrócić się o pomoc do fachowego serwisu. Co na pokładzie tej korwety oznaczało Veronicę. Sama Veronica na wezwanie kapitana, zadała parę pytań pomocniczych z których szybko wyszło, że “musi to zobaczyć” żeby to zrobić jak należy bo tak w ciemno to się nie podejmuje. No i oznaczało to właściwie przerwanie prac przy kontenerze więc obie z Julią zaczęły wracać w stronę mostka.


Kosmos jest w ruchu. Prya powróciwszy za swoją konsoletę znowu mogła się o tym przekonać w jak najbardziej wymowny sposób. Pruli przez przestrzeń tak prędko, że gdy niecałe 3.5 h temu wyskoczyli mniej więcej w odległości orbity Urana w rodzinnym układzie ludzi, minęli orbitę Saturna i teraz zbliżali się do orbity Jowisza. Dolecą tam za jakieś półtorej godziny. Jak się pamiętało z historii astronautyki w akademii, że na początku ery podboju kosmosu przez ludzi pokonanie takich dystansów zajmowało ludzkim pojazdom dziesięciolecia to można się było uśmiechnąć. Ale jednak sytuacja nie była do śmiechu. Razem z Alex po dokonaniu kolejnych obliczeń i poprawek wyszło, że do punktu H 100 gdzie powinno się rozpocząć prawidłowe hamowanie by w punkcie H 0 czyli przy orbicie gazowego olbrzyma mieć prędkość 0, mieli jeszcze jakieś 20 - 25 min. I góra z kwadrans zapasu już z hamowaniem w wersji hard ale wciąż jeszcze prawdopodobnie wykonalnym w ich obecnym stanie. Mogła sobie pogratulować wcześniejszego manewru. Gdyby nie on właśnie najpóźniej gdzieś teraz powinni zacząć te już hardcorowe manewry hamujące a przecież nadal nie mieli mocy.


Było jeszcze coś. I kapitan i nawigator zdawali sobie sprawę, że jeśli chłopakom w maszynowni uda się podłączyć wiązkę do silników prawdopodobnie trzeba będzie zresetować system. A to w praktyce oznaczało całkowity blackout systemów głównych w tym skanów, łączności i Alex. Pozostaną tylko zasilane lokalnymi słabymi systemami rezerwowymi, wystarczającymi na podstawowe denerwujące oświetlenie i niewiele więcej. Na szczęście taki stan nie powinien trwać więcej niż kilka minut. Ale jak się uda to silniki główne powinny odzyskać moc a wraz z nimi wróci ta moc wszędzie tam gdzie tylko to będzie możliwe. A przede wszystkim korweta odzyska swobodę manewru dzięki odzyskanym silnikom.


I chyba się im udało. Bo nagle nastała ciemność. Monitory zgasły tak samo jak światła, Alex urwała to co mówiła w pół słowa. Dwójka ludzi na mostku pozostała przez parę oddechów w całkowitej ciszy i ciemności. Czekali na ten dźwięk. W końcu się doczekali. Cichy syk uruchamianych generatorów zapasowych i wróciło oświetlenie. Nieprzyjemne pomarańczowe światło od razu ostrzegające o sytuacji awaryjnej. Jednak nie wszystkie pomieszczenia były tak zabezpieczone w systemy rezerwowe jak mostek. Kapitan i nawigator więc byli i tak w komfortowej sytuacji. Zostawało czekać aż blackout wywołany resetem systemów się skończy i ekrany znowu ożyją pokazując sytuację na zewnątrz i wewnątrz jednostki.


Chwilę potem usłyszeli to we własnych komunikatorach. Krzyk. Krzyk kobiecego przerażenia. Julia i Veronica! Krzyczały obie jak tylko potrafi krzyczeć człowiek walczący o życie. Najpierw zaskoczenie i strach a potem też strach połączony z desperacką walką o przetrwanie. Wreszcie ten straszny dla każdego astronauty dźwięk. Odgłos pękającego szkła. Tak blisko mikrofonu mogło chodzić tylko o szybkę hełmu. Pękła. A przecież to nie było zwykłe szkło. Veronica darła się z przerażenia jakby ją ktoś żywcem ze skóry obdzierał. Zaraz potem zaczęła się krztusić i dusić i słychać już było tylko głos przerażonej Julii.




Rufa; seg 8; pokł E; maszynownia; Rohan i Abe




Promieniowanie było spore. Właściwie to było zabójcze dla ludzi nawet w zwykłych skafandrach nie mówiąc o czymś lżejszym. W końcu właśnie tutaj było epicentrum eksplodującego reaktora. Tylko szybka reakcja inżyniera pokładowego zdołała poważnie zmniejszyć tą brudną bombę w jaką zmieniłby się eksplodujący po całym statku reaktor. Ale nawet teraz, przez tyle godzin promieniowanie z częściowo zniszczonej obudowy reaktora zdołało porządnie skazić maszynownie. Może jeszcze nie było jak we wnętrzu reaktora ale niewiele mu brakowało. Zwykle w takich warunkach pracowały roboty. Albo ludzie nieświadomi ryzyka. Albo świadomi ale działający z własnych pobudek zwykle altruistycznych lub ze zwykłego poczucia obowiązku.


Akurat w przypadku obydwu technicznych załogantów uszkodzonej korwety mieli zwiększoną odporność dzięki swoim specjalnym, ciężkim skafandrom wyprofilowanym właśnie pod pracę w takich warunkach ale i tak przebywanie tu dłużej niż to koniecznie było mało rozsądne. A skafandry trzeba było jakoś odkazić przynajmniej przed kontaktem z resztą załogi i tych mniej zniszczonych sektorów. Bo samej maszynowni nie mieli szans naprawić czy odkazić bez wizyty w stoczni.


Abe też miał co wypalać swoim palnikiem. Te półzamrożone bryły galarety unosiły się w przestrzeni maszynowni łatwo przywierając do wszelkich dryfujących powierzchni. Do szczątków osłony reatora, oderwanych lamp, przeciąganej wiązki czy choćby skafandrów kosmonautów. Zwłaszcza rozklejające się na szybie hełmów i latarek paćkowate gluty denerowały i na poważnie utrudniały dostrzeżenie czegoś. Przecieranie rękawicą niewiele pomagało bo paćka rozsmarowywała się po każdej nawierzchni pięknie. Więc z każdą chwilą obraz przez szyby hełmów był coraz bardziej rozmazany.


W połowie pomieszczenia gdzie było “gniazdko” pod jakie mieli zamiar podpiąć z takim mozołem przytarganą wspólnym wysiłkiem wiązkę. Przy ścianach palnik miał co robić. O ile tam przy wejściu czy te luźne, dryfujące swobodnie bryły zachowywały się jak kisiel czy galareta to przy ścianie przypominały już jakieś stalaktyty czy inne zacieki. Nadal elastyczne ale jednak już na tyle mocne, że nie było takie pewne czy dałoby się je przebić czy odłamać gołą ręką. No ale palnik radził sobie z nimi znakomicie.


Gdy palnik Wekesy oczyścił drogę i wspólnie umocowali tą cholerną wiązkę wreszcie na miejscu przyszła kolej na Rohana. Wtedy dotarło do nich, że nie mają ja powiadomić reszty załogi o tym co za chwilę miało nastąpić. A zasuwać teraz na mostek czy gdzie by tam się natknęli na kogoś z załogi oznaczało kolejne minuty, może kwadranse zwłoki. A czasu mieli już bardzo niewiele. Nie byli pewni kiedy Prya powinna zacząć hamowanie ale pewnie już tak całkiem niedługo. A przecież dobrze było mieć jeszcze jakąś rezerwę na jakieś poprawki gdyby coś nie wypaliło. No i w końcu mowa była o całkowitym blackout na całym okręcie. A to zawsze było ryzykowne, zwłaszcza na jednostce bojowej i to z takimi zniszczeniami jakie tutaj i teraz mieli na pokładzie. Ale właściwie przecież po to targali tutaj tą wiązkę. Pozostawało mieć nadzieję, że reszta załogi zachowa trzeźwość umysłu i domyśli się co się stało. W końcu to tylko parę minut prawda?


Palce w rękawicach skafandra głównego inżyniera pracowały sprawnie, “pykając” po klawiaturze. Pracował częściowo z pamięci bo coraz słabiej widział przez swoją usyfioną szybkę hełmu. Kontury i ruch owszem ale bez detali na znanym sobie materiale mógł jeszcze pracować na pamięć ale rodziło się pytanie jak sobie poradzi z nieprzewidzianą sytuacją. Holoekran na szczęście działał i był odporny na te częściowo zmrożone świństwo. O całkiem ciekawych właściwościach skoro potrafiło pozostać w takim elastycznym stanie mimo warunków zbliżonych do kosmicznej próżni. No nie, na pewno nie powinni mieć na pokładzie takiej substancji. I to aż tyle.


W końcu Rohan wstukał ostatnią komendę i już. Wcisnął “wykonaj” i holo zgasło. Właściwie poza tym nic się nie zmieniło. Tutaj w maszynowni. Bo przecież i tak tu nic chyba nie działało. Ale teraz na reszcie okrętu powinna stać się ciemność. Zostawało im czekać aż system się zrestartuje. Było o tyle denerwujące, że bez światełek z konsolet nie było nic widać a bez powietrza nie było nic słychać np. czy system zaczął ten restart. Można było być optymistą, założyć, że pójdzie okey i wracać w bardziej cywilizowane sektory. W końcu jeśli wszystko poszłoby dobrze to nie było co tutaj siedzieć i co ma się zrestartować to się zrestartuje. Tylko, że jeśli nie pójdzie okey to najlepsze miejsce do grzebania i poprawek było właśnie tutaj.


Abe odsunął od hełmu kolejny kabel który zahaczył o jego hełm. Ten popchnięty odryfował gdzieś w bok. A za nim cała reszta pająkowatego stwora… Razem z Rohanem udało mu się złapać go w światła snopów zasyfionych latarek. Stwór dalej dryfował biernie zwinięty w kulkę podobnie jak ten poziom wyżej gdy kończyli wypalać ostatnią dziurę. Przez te rozmazane na szybie warstwę galaretowatej substancji nawet w świetle latarek nie widzieli zbyt wiele poza konturem złapanym w krzyżowy ogień latarek.






Śródokręcie; seg 4; pokł D; medlab; Linda i Drake




Szczęście chyba im sprzyjało. Zdołali przebrnąć po tym całym błądzeniu przez rujnowane rejony rufy i wyjść na prostą. Tą mniej zdewastowaną, mniej zawaloną dryfującymi szczątkami i mniej zaciemnioną. Nawet skafander ze sprawną butlą znaleźli. I dotarli do medlabu prawie na ostatnią chwilę. W rezerwowej butli Drake’a zostało powietrza już najwyżej na ostatnie 10 min. A tak mógł w miarę komfortowych warunkach wymienić uszkodzony skafander i zniszczoną butlę na nowy komplet. Linda zaś mogła w komfortowych warunkach obejrzeć rany kanoniera.


Diagnoza była albo optymistyczna albo pesymistyczna. Zależy od punktu widzenia. Optymistyczne było to, że co potwierdził ręczny skaner Norton dłonie nie doznały trwałych urazów wpływających poważnie na ich sprawność. Końcówki palców były nieco odrętwiałe ale prawdopodobnie sprawiło to wystawienie na kosmiczną próżnię jaka dostała się przez rozszczelnione rękawice. Ponadto kanonie miał popękane naczynka krwionośne w gałkach ocznych i odłamki rękawicy w ranie jakich wcześniej w polowych warunkach i stresie nie dało się dostrzec. Na dłuższą metę groziło to zakażeniem rany a może i całego organizmu ale to dopiero w perspektywie dni i tygodni. Na te wszystkie dolegliwości pokładowy medyk mogła jeszcze zaradzić lub trzeba było poczekać aż czas i gojące możliwości organizmu zrobią swoje.


A pesymistycznie można było odbierać rany powstałe od kwasu. Gdzieniegdzie spaliły tylko naskórek i wierzchnią warstwę skóry i tak naprawdę tylko z tymi uszkodzeniami można było walczyć tutaj, za pomocą pokładowej aparatury jaką tutaj mieli. Ale większość ran powstała gdy kwas zetknął się z powierzchnią rękawicy, przeżarł ją, dostał się na powierzchnię skóry, wypalił ją na wylot, i dostał się aż do żywych ścięgien i mięsa. I te też odparował. Pechowo gdyby stało się to gdziekolwiek indziej poza twarzą po prostu byłoby bolesne zranienie i brzydki wygląd. Ale akurat uszkodzenie dłoni wpływało na ich chwytność i sprawność. Poza tym było to piekące, żywym ogniem zranienie ale akurat na to były painkillery. Niemniej ubytek chwytności w dłoniach kanoniera w porównaniu do wcześniejszych badań i testów Norton dostrzegała niewielki ale już zauważalny.


Na te głębokie wypalenia niewiele mogła poradzić na miejscu. Posmarować maścią na oparzenia, dodać drugą z odżywką, podać koktajl z witaminami na wzmocnienie sił witalnych ale to wszystko mogło pomóc w niewielkim stopniu i raczej zwiększało szanse, że nie zacznie się paskudzić. Tak naprawdę by dłonie Drake odzyskały dawny wygląd i sprawność trzeba było się udać do jak nie do specjalistycznej kliniki to chociaż do szpitala. A na to trzeba było mieć kredyty a na razie byli spłukani. I to całą ekipą byli spłukani a przecież naprawy w stoczniach samej korwety musiały pochłonąć masę kasy. Której w tej chwili też nie mieli.


Z rozmowy i rozmyślań wyrwała ich ciemność. Nagle bez ostrzeżenia wszystkie światła w pomieszczeniu zgasły skutecznie przykuwając tym swoją uwagę. Zostały tylko zapalone światła w hełmach kombinezonów. Po chwili zaburczały generatory rezerowe i rozbłysły drażniące światła oświetlenia rezerwowego. Tak, medlab miał rezerwowe oświetlenie ale większość statku go nie posiadała. Więc chociaż to zadziałało. Ale Alex milczała a bez niej człowiek w skafandrze sięgał swoimi zmysłami jedynie po najbliższych ścianach i pomieszczeniach. Wiedzieli, że kapitan i nawigator są na mostku a biolog naprzeciwo, wróciła niedawno do swojego królestwa w biolabie. Zaś informatyczka wezwana przez kapitana wracała razem z rusznikarką na mostek. Tak jakoś to wyglądało na chwilę przed tym gdy wszystko siadło.


Chwilę potem usłyszeli to we własnych komunikatorach. Krzyk. Krzyk kobiecego przerażenia. Julia i Veronica! Krzyczały obie jak tylko potrafi krzyczeć człowiek walczący o życie. Najpierw zaskoczenie i strach a potem też strach połączony z desperacką walką o przetrwanie. Wreszcie ten straszny dla każdego astronauty dźwięk. Odgłos pękającego szkła. Tak blisko mikrofonu mogło chodzić tylko o szybkę hełmu. Pękła. A przecież to nie było zwykłe szkło. Veronica darła się z przerażenia jakby ją ktoś żywcem ze skóry obdzierał. Zaraz potem zaczęła się krztusić i dusić i słychać już było tylko głos przerażonej Julii.




Śródokręcie; seg 4; pokł D; biolab; Nivi



Zabrała Edgara ze sobą do swojego królestwa. Para pozostawiona na mostku wydawała się mieć wystarczająco dużo zajęć dla siebie ale niezbyt coś mieli dla niej. A ona sama przecież miała co robić. Wróciła więc do biolabu. Ze skanów Alex wiedziała, że po drugiej stronie korytarza, w medlabie, są Linda i Drake. A kapitan kazał wracać niby informatyczce ale jeśli mieli nie łazić samemu to właściwie oznaczało to odwołanie obydwu dziewczyn z ładowni gdzie niedawno posłała je Prya.


Ale Nivi miała swoje gry i zabawy do rozegrania. Rozłożyła przywleczoną z rufy planszę na stole do badań i zabrała się za swoją robotę. Wstępne oględziny okazu spalonego przez nawigator nie były zachęcające. Stworzenie zwinęło się w kulkę jak zwiędły pająk no i było wysuszone na wiór. Wszelka wilgoć wydawała się odparować z ciała pod wpływem wysokiej temperatury. Mimo to wprawne oko naukowca dostrzegło parę ciekawych szczegółów.


Na przykład segmentową budowę. Jak Edgar albo ziemskie skorupiaki. Ale owadów tej wielkości na Ziemi już nie było a i u skorupiaków to byłby już całkiem spory krab czy coś podobnego. No i ogon. Długi w stosunku do wielkości reszty stworzenia. Nawet bardzo długi. Nie przypominała sobie by jakiś owad czy skorupiak charakteryzował się taką dysproporcją. Za to odnóża były już bardziej klasyczne i po pewnie cztery sztuki po każdej stronie odwłoka. Niestety w trakcie transportu i zbierania resztek połamały się i zostały tylko sczerniałe kikuty. Rudowłosa miała jednak trudności w tych spalonych szczątkach dostrzec jakiś otwór gębowy. Jeśli były jakieś szczękoczułki czy ich odpowiednik to się nie zachowało. Podobnie było z narządami innych zmysłów, jak były to uległy zniszczeniu. Miała właśnie zabrać się za dokładniejsze zbadanie pozostałości nieznanego nauce organizmu gdy zgasło światło. Zostawały tylko przenośne źródła światła jak te na prawym ramieniu kombinezonu i w jego hełmie lub zwykłe latarki. No chociaż naprzeciwko w medlabie powinno być rezerwowe zasilanie. Nie miała pojęcia ile by miało potrwać ten brak energii i na jakim obszarze statku się rozciąga.


Chwilę potem usłyszała to we własnym komunikatorach. Krzyk. Krzyk kobiecego przerażenia. Julia i Veronica! Krzyczały obie jak tylko potrafi krzyczeć człowiek walczący o życie. Najpierw zaskoczenie i strach a potem też strach połączony z desperacką walką o przetrwanie. Wreszcie ten straszny dla każdego astronauty dźwięk. Odgłos pękającego szkła. Tak blisko mikrofonu mogło chodzić tylko o szybkę hełmu. Pękła. A przecież to nie było zwykłe szkło. Veronica darła się z przerażenia jakby ją ktoś żywcem ze skóry obdzierał. Zaraz potem zaczęła się krztusić i dusić i słychać już było tylko głos przerażonej Julii.



---




Układ Dagon; 03:50 h po skoku; orbita Dagon V; pokład “SS Vega”




Śródokręcie; toaleta; Silvia





Gwiazda holowizji rzuciła się sprintem ścigając się z czasem, metrami i nieznanym zagrożeniem. Słyszała jak po chwili drzwi zaczęły się zamykać. Te kroki z przeciwka zdawały się zbliżać tak wolno! Tak szarpało to nerwy a jednak i tak wydawało się, że lada chwila wyłoni się zza rogu czy głębi korytarza! Nadzieja ścigała się z niewiarą, złośliwy głos zatruwał czarnymi scenariuszami a wiara w fart wciąż karmiła nadzieję. Przecież to tylko parę kroków! Drzwi za nią zamknęły się.


Dobiegła! Złapała za leżący na podłodze automat. Dobry, sprawdzony model używany przez policję, antyterrorystów i niektóre formacje wojskowe. Ogniwo pośrednie między pełnomrawnymi szturmówkami a bronią krótką. Miała na tyle przytomności by zabrać coś jeszcze a potem w nogi! Biegła z powrotem ale kroki już musiał być tuż, tuż! Nie zdąży! Nie zdąży znowu trzepnąć w panel i czekać aż te cholerne drzwi z tą automacią obojętnością dla ludzkich tragedii i ludzkich emocji wreszcie się otworzą. A potem jeszcze przeskoczyć przez nie, zatrzymać się, trzepnąć znowu i znowu czekać aż się zamknął. Nie było szans! Podłoga brzmiała metalicznie od tych kroków. Drzwi obok!


Takie zwykłe, na zwykłą klamkę. Słabsze ale lżejsze więc możliwe do trzepnięcia w jedną i drugą stronę zanim te cholerne automaty otworzą te drzwi którymi przeszła. No tak, po tabliczce widziała, że to drzwi do toalety a przecież nikt nie robił pancernych kibli. Wbiegła do środka zamykając za sobą drzwi. Niestety prawie od razu zapaliły się automatyczne światła wyczuwając,że ktoś wszedł do środka. Na zewnątrz kroki zbliżały się. Jeszcze jeden, drugi, trzeci… stop. Silvia nie miała pojęcia. Dostrzegł światło przez jakąś szczelinę w drzwiach? Usłyszał ją jakoś? Te drzwi, kroki, nawet zadyszka po biegu wydawała się w uszach blondynki strasznie głośna. A może zatrzymał się przy tym łowcy? Zorientuje się, że nie ma automatu? A może to ktoś inny? Teraz gdy dystans się skrócił zauważyła, że kroki są dziwnie synchroniczne bo póki było je słychać wydawały się poruszać zgodnym tempem. A teraz było jeszcze gorzej bo nic nie było słychać. Jeśli postoi jeszcze trochę nieruchomo przy drzwiach może da się oszukać automaty które nie wyczuwając ruchu powinny zgasić światło. Ale zapalą znowu jeśli znowu wykryją ruch.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline