Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2018, 00:23   #473
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację

Bert z pomocą "chłopaków" rozładował wóz i zamknął zapasy za drzwiami zamykanymi na najgrubszą kłódkę i łańcuch jaki znalazł. Jeśli już ktoś musi je ukraść - to będzie to on. A potem użył desek znalezionych w tym samym magazynie do podwyższania burt wozów. Według znających się na stolarce pomocników miało to zająć nie więcej niż godzinkę.


Majordomus na samą wzmiankę o złocie zmienił się w najbardziej uczynnego służącego na świecie, w niemal cudowny sposób odnalazł klucze do piwniczki z winami i osobiście wybrał wino mogące posmakować krasnoludzkiemu inżynierowi, a nawet znalazł pęto kiełbasy podkreślające jego aromat.
Niedługo później Detlef na czele połowy krasnoludów dotarł do barykady w samą porę, by dostrzec zamieszanie na drugim brzegu rzeki. Najwyraźniej wrogi oddział właśnie dostał z balisty. Zbrojni przyspieszyli, biegnąc brzegiem w kierunku fortu i gubiąc szyk, a łucznicy stanęli i naciągali cięciwy, szykując się do ostrzału odwetowego.


Leo, gdyż to na jej rozkaz wystrzelono z tej iście piekielnej machiny ucieszyła się widząc dwóch przebitych wrogów i pijana władzą powydawała rozkazy wszystkim w pobliżu, wliczając w to własnych ludzi, krasnoludy od balisty, Jednonogiego Franza z garnizonu, służbę pomocniczą, rybaków, okolicznych mieszkańców, wygłodniałego psa i tuzin szczurów oraz szczególnie dorodną zdechłą rybę wyrzuconą na brzeg, a kiedy skończyły jej się istoty, którym mogła wydawać rozkazy na przystani, porzuciła przydzielony jej przez dowódcę obrony odcinek i pobiegła do portu, gdzie spróbowała robić dokładnie to samo. Kto jak kto, ale Trotsky znał się na wichrzycielach. Szybko poznał, że ktoś kto namawia go do złamania rozkazów dowódcy, który nakazał mu być w porcie, może być tylko nasłanym szpiegiem i natychmiast aresztował kobietę podszywającą się pod akolitkę Myrmydii.


Walter spudłował. Na jego szczęście pływak był zajęty walką z prądem i nawet nie zauważył posłanej bardzo niecelnie strzały. Druga strzała trafiła uciekiniera, ale raczej przyspieszyła jego ruchy niż je spowolniła. Trzecia minimalnie poszła bokiem. Podobnie czwarta. Za to piąta i szósta trafiły. Ku zdumieniu cyrkowca, uciekinier nadal płynął.
W tym czasie ludzie Waltera rozmieścili się tak by mieć wygodne i w miarę bezpieczne pozycje i przygotowali się do ostrzału. Gdy tylko wróg wejdzie w zasięg czeka go mało przyjemna niespodzianka.


Baron wysłał dwójkę ludzi na dach garnizonu i z tylko sobie znanych powodów zdecydował się zignorować słowa Komendanta, który sugerował warsztat kowala Hansa w porcie i poszukał innego "jak najbliżej". Znalazł prawdopodobnie najgorzej usytuowany warsztat w historii Meissen. Nie wiadomo co kierowało kowalem, który otwierał warsztat w tym miejscu, zapewne niskie ceny ziemi. Jeśli liczył na wojsko to srodze się przeliczył, Ci bowiem korzystali z własnego warsztatu na terenie garnizonu.
Teraz patrzyły na niego szeroko otwarte oczy może ośmioletniego chłopca który niezbyt rozumiał, co też "oficer" chciał od jego dziadka pilnującego warsztatu.
- Żona dawno mnie odumarła, panie, bydzie ze trzy dziesiątki lat temu, panie, na dymieniczną zarazę, a córki ja nie mam, syna ino, a i wnuka, o tu chłopak stoi, ale nie zabierajcie go, on za młody... - mamrotał staruszek.
- Jego ociec na murach, w cechu przecie jest - dodał w końcu.


Loftusowi czar się udał. Bardziej niż zamierzał. Choć dźwięki nie były takie by kogokolwiek ogłuszyć, były na tyle nieprzyjemne, by ludzie na murach wypuszczali broń i zakrywali uszy rękoma, a wrogowie poniżej robili z grubsza to samo, z tym, że padali i sami "na wszelki wypadek". Przy czym obrońcy mieli jednak nieco łatwiej - podniesienie broni i oddanie strzału zajmuje zwykle mniej czasu niż podniesienie się z ziemi i ponowne rozpędzenie się do biegu. Więcej niż połowa wrogów zaległa, a nawet Ci odważniejsi nie pędzili tak szybko jak przed chwilą. Gwizdki i kopniaki sierżantów przywracały im jednak odwagę i moment pędu.


W większości niedoświadczeni i niedowodzeni strzelcy nie spowodowali początkowo zbyt dużych strat. Część obrońców wystrzeliła zbyt wcześnie, inni, rozproszeni hałasami Loftusa nie wystrzelili w ogóle, ale mimo wszystko kilkunastu ludzi wroga padło.
Chlubnym wyjątkiem była dziesiątka łuczników z bramy, którzy na rozkaz Diuka wycelowali w najbliższych nosicieli drabin i wypuścili salwę, która zmiotła obsługę jednej z nich. Morale obu jego dziesiątek wzrosło po tym sukcesie, nawet jeśli Karl wiedział, że w ostatecznym rozrachunku nie będzie się on szczególnie liczył.


Oleg tymczasem zabrał wóz i gołego woźnicę na wycieczkę. Wyglądało na to, że podobnie jak Mały Karl nie weźmie udziału w obronie miasta. Co ciekawe, tylko dla jednego z nich miało okazać się to prawdą...
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline