Drużyna rozbiła obóz w miejscu częściowo osłoniętym ruinami antycznego miasta. Okoliczny teren był nieco mniej porośnięty roślinnością, co zapewniało nieco lepszą widoczność dookoła, przynajmniej w dzień. Towarzysze nie rozpalili ogniska dla odegnania nocnego chłodu, więc
Marcus i Bhatra położyli się przytuleni do siebie, pozostawiając wartującą
Samarythę.
Świergot ptaków i szelest liści wysoko w koronach drzew ukołysały ich do snu, nawet Zgubek zwinął się w kłębek na nogach wojowniczki. Ciemności skrywały okoliczną polankę i cześć ruin, jedynie światło księżyca pozwalało jakkolwiek zorientowaćsięw okolicy.
Czas mijał i po długiej chwili niedaleko
Samarythy wylądował jakiś duży, nieznany jej
owoc, rzucony z głębi dżungli. Zaraz potem pojawił się drugi, tuż na krawędzi lasu. W tej samej chwili, z tej samej strony usłyszała dość intensywne
gwizdnięcie. Jej towarzysze nadal byli pogrążeni we śnie. Blaks księżyca co chwila gasnął przysłaniany przez chmury, trudno było cokolwiek dostrzec.