Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2018, 18:17   #144
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Kolejny na liście miejśc do odwiedzenia, był olbrzymi targ z sukniami i ubraniami, bardzo podobny do tego, które Chaaya znała z rodzinnych stron. Nie można tu było za bardzo przymierzać rzeczy na sobie, ale zgiełk wywołany targowaniem i ocenianiem, sukni, płaszczy, koszul, tunik i wielu innych, był oszałamiający.
Duży plac został zastawiony barwnymi straganami i zdominowany przez płeć piękną, zarówno jeśli chodzi o sprzedających, jak i kupujących.
- Przeraźliwe miejsce - oceniła łowczyni, a smoczyca jedynie wzruszyła ramionami.
- To czego szukamy? - zapytała wojowniczka, rozglądając się.
- Idziemy tam, gdzie znajdziecie coś, co was zainteresuje… skoro Gamnira nie za bardzo odnajduje się w takich klimatach… pierwsza jesteś ty Godivo. Wybieraj, przebieraj… a my będziemy doradzać i oceniać. Może tak być? - spytała, przy jednoczesnym zarządzeniu, tawaif, uśmiechając się do jednej i do drugiej z panien.
- Ja? - Cierpiętnicza mina skrzydlatej świadczyła, że, podobnie jak myśliwa, nie bardzo odnajduje się w kupowaniu ciuchów. Ruszyła jednak przodem, dla odmiany wybierając co chwila różnokolorowe sari, najczęściej z lekkich, półprzezroczystych tkanin.
Po którymś wyborze, bardka choć się starała, nie wytrzymała i wybuchła śmiechem, po czym prędko spytała - Po co ci sari na wszystkich bogów? - I zaraz sobie sama odpowiedziała. - Chyba, żeby nie pokazywać butów… Wiesz, że w tym nie można zrobić szpagatu? Miałaś kiedyś na sobie sześć metrów materiału?
- Eeee nie… to co powinnam założyć? - Zadumała się Niebieska, drapiąc po głowie.
- Może to? - zaproponowała traperka, sięgając po skórzaną spódniczkę, która była przeciwieństwem sari. I sięgnęłaby kobiecie, tak do połowy pupy.
- Godiva pracuje w Straży… widzisz jak w tym biega i goni złoczyńców? - Dholianka była wyraźnie rozbawiona postawami obu koleżanek, nie zdając sobie sprawy… aż do teraz, jak były zagubione w tak… niby trywialnym temacie, jak odpowiednie ubranie się.
Oczywiście, i drakonka, i tropicielka były solennie wytłumaczone tym stanem rzeczy, niemniej tancerka, jakby dopiero teraz przejrzała na oczy.
W końcu westchnęła i opanowała głupiutki uśmieszek.
- No dobrze, dobrze… powinnaś mieć spódnicę... luźną, najlepiej z koła. Skoro chcesz prezentować swoje czarne buty, wybierz taką, która jest krótsza z przodu. Ewentualnie kieruj się wyglądem mojej jeździeckiej sukni… ma rozcięcia na obu biodrach, coś podobnego i u ciebie może się nadać. - Tłumacząc te oczywistości, Sundari prowadziła obie dziewczyny wzdłuż straganów, pokazując przykłady swoich słów.
- Tamten zielony… lub ten brązowoczarny… szukaj podobnych.

Smoczycy zielona szata musiała przypaść do gustu, bo zakupiła ją od razu. Potem oczywiście wzięła i czarną… choć już bez takiego entuzjazmu. Gamnira zaś podążając za Kamalą mówiła speszona
- Tooo nie dla mnie. Ja nie potrzebuję sukni w robocie. By tylko przeszkadzała. Na bagnach te ciuchy nie są mi potrzebne, więc… może coś… bardziej kobiecego i delikatnego? Może być nawet krępujące… nie będę w nich biegać, czy walczyć.
- Sukienki nie nosiłabyś do lasu tylko do miasta… na pewno nie chcesz czasem się przebrać ot tak… i zjeść jakiś smaczny obiad w miłym lokalu? - Kurtyzana meandrowała między stoiskami, wyjątkowo często i długo przystawając przy kreacjach typowo pustynnych. Wydawało się, że przodowała w modzie własnej kultury… lub po prostu tęskniła za czymś znajomym.
- Właściwie to tak… tak bym bardziej chciała - stwierdziła myśliwa i dodała - Coś bardziej… kobiecego. Godiva jest piękna i… tamte stroje jej pasują. Ale ja… chyba potrzebuję czegoś bardziej delikatnego.
- Delikatnego? - Smocza Jeźdźczyni wyglądała na nieco skołowaną.
Rozglądała się sennie dookoła, by poszukać jakiś punktów zaczepienia.
- Chodzi ci o coś takiego? Takiego czy… takiego? Wszystkie wydają się “delikatne” na swój własny sposób.
- A w których wyglądałabym ładnie?- zapytała niepewnie łowczyni.
- Na pewno nie w tej brązowej - oceniła błękitnołuska i poradziła Chaai - Chyba powinnaś wybrać jej taką, która… kusiłaby ciebie, co?
- Słucham? - Ta popatrzyła znacząco na ogoniastą, nie do końca wiedząc, jak ma zinterpretować jej “złotą radę”.
- No... najbardziej kobieca, to chyba ta, w której byłaby smakowitym kąskiem? - Próbowała wytłumaczyć Godiva swoje podejście do sprawy, a traperka całkowicie skołowana, nie wtrącała się w tą rozmowę.
- Ty się czasem puknij w głowę, zanim zaczniesz komentować - zezłościła się złotoskóra. - Gamnira nie jest moją laleczką, którą będę ubierać w to co mi się podoba. Zresztą… nie rozumiem dlaczego miałabym to w ogóle robić? To nie przedmiot… nie moja własność. Przyszłam jej pomóc, a nie robić sobie dobrze kosztem kogoś innego. - Łapiąc łowczynię w wyjątkowo silnym uścisku ręki, bardka poprowadziła ją ku kolejnym stoiskom, ciskając złowrogie spojrzenie każdemu nieszczęśnikowi, który ją w tłumie wypatrzył.

- Powiedz mi… wstydzisz się czasem swojej budowy? Że jest taka umięśniona? - odezwała się burkliwym głosem, na moment się zatrzymując, gdy dostrzegła na jednym ze stoisk sukienkę, którą sama by z dumą nosiła na sobie.
- Nie… nie myślałam o tym. Właściwie w ogóle nie myślałam do czasu, aż… cóż… zaczęłam ubierać tę bieliznę co mi pokazałaś - stwierdziła z zadumanym spojrzeniem kobieta i zerknęła wpierw na Paro, a potem na zaskoczoną włóczniczkę, po czym uśmiechnęła się lekko, dodając
- Ona. Trochę ma rację. Nie potrzebuję wiesz… poprawiać swojego samopoczucia ubraniem. Chcę być czasem taka jak ty. Śliczniutka, delikatna, kobieca… tak bardziej apetyczna jak ona to ujęła. Inna. Czasami chcę być inna niż jestem zazwyczaj. Tak dla odmiany i z ciekawości.
- Ale jedno z drugim się nie wyklucza… wręcz przeciwnie. Jeśli nosiłabyś coś… co by ci nie pasowało, od razu byłoby widać to na twojej twarzy. Nie jesteś dobrą aktorką, a więc przebieranie się i udawanie kogoś kim nie jesteś spełznie na niczym. Lepiej się skupić na tym… by pogodzić swoje pragnienie zmiany czegoś i pozostawienia siebie po staremu. - Tawaif zafrasowała się, znowu nie wiedząc jak wytłumaczyć o co jej chodziło.
- Mówisz… że się nie wstydzisz siebie, a jednak ciągle upierasz się, by udawać kogoś, kto nie jest tobie podobny… zamiast uciekać, powinnaś wziąć byka za rogi i wybrać strój, który jest kobiecy i delikatny… ale pokazujący twoje wspaniałe ramiona i nogi, by pokazać, że jesteś piękną amazonką.
- No to znajdźmy taki - odparła z uśmiechem myśliwa.
- Przecież wiesz, że się na tym nie znam. Naucz mnie wybierać to, co pasuje do mojej urody, a ja na pewno poczuję się w tym dobrze.
- Wcale mi nie ułatwiasz… wydajesz się taka spolegliwa… jakbyś chciała być dla mnie po prostu miła… - Westchnęła ciężko Dholianka i pokazała palcem, coś co od dawna obserwowała.

Sukienka z ciężkiego i grubego materiału, o wspaniałym szmaragdowym kolorze na zewnątrz i rubinowym od wewnątrz… całość zdobiona czarnym haftem i szklanymi koralikami, cieszyła oko każdego przechodnia.
- Uważam, że jest piękna i zastanawiam się, czy ją kupić… - Tancerka zmieniła nagle temat, a jej zakłopotana buzia przypominała teraz neutralną maskę, nawet spojrzenie zmatowiało, nadając jej nienaturalnie kamienny wyraz.
- Powiedz mi… co o niej sądzisz… myślisz, żeby do mnie pasowała?
Gamnira poczuła się zapewne jak pod spojrzeniem bazyliszka, bo skamieniała.
- Ja… może lepiej twoja… przyjaciółka? - Rozejrzała się nerwowo dookoła, ale naburmuszona smoczyca poszła wyładować swój gniew na pierwszej handlarce jaką napotkała, kłócąc się o cenę niebieskiej kiecki.
- Dla niej we wszystkim będę wyglądać “smakowicie”, nie jest obiektywna… podobam jej się cała. Chcę wiedzieć co ty myślisz - odparła twardo kurtyzana.
- Ładnie byś w niej… wyglądała… masz miłą w dotyku skórę, a ta sukienka wiele jej odsłania - oceniła w końcu łowczyni. - Bardzo ślicznie byś wyglądała. Na pewno.
- Na pewno..? Tylko tyle… co cię skłania do tego, by tak twierdzić?
- Kolor i… odsłania tu… - Wskazała niepewnie palcem linię barków bardki. - I nogi. I wygląda ładnie?
Lico Sundari rozpogodziło się i dziewczyna uśmiechnęła się zwycięsko.
- Widzisz… jednak masz jakieś zdanie na te tematy. Tylko się wypierasz, że nie masz… jeśli chodzi o moją skórę to wiadomo, że wczoraj w karczmie i podczas przepływu kanałem, miałaś wiele okazji do obmacywania mnie, ale i dziś… i wczoraj, ramiona miałam zakryte. Nie wiesz jak tam wyglądam, a jednak zakładasz, że byłoby mi w tym ładnie. Więc nie wypieraj się… tylko odpowiadaj szczerze i w zgodzie ze swoim instynktem… lub wyobraźnią. To teraz jeszcze raz… wolisz kupić strój jednoczęściowy, czy składający się z kilku dodatków? Kolor obojętny ale najlepiej zielony, krój kobiecy i delikatny?
- Raczej jednoczęściowy - stwierdziła traperka. - Mniej kłopotów z ubieraniem. Chyba.
- Jeden czort… - orzekła bardka i poprowadziła towarzyszkę wzdłuż kolejnych kramików, pokazując tuniki, koszule, spódnice i krótkie szarawary. Wszystkie w odcieniach brązu i zieleni, czyli lasu w którym to myśliwa wiele przebywa i z nim jest właśnie kojarzona. Wszystko jednak było delikatne i stonowane. Dziewczęce.
Tutaj troszkę większy dekolt, tam falbaneczka, gdzieniegdzie hafty z motywami kwiatowymi, gdzie indziej kokardka. Z rękawami krótkimi oraz bez rękawów, z pseudo gorsecikami nie potrzebującymi każdorazowego wiązania, oraz zwiewne i luźne drapowania. Trzeba się było jedynie zdecydować na coś konkretnego… lub wybrać dwa różne i przeciwstawne sobie komplety.
Gdy obie kobiety zbliżały się do okolic upatrzonej sukienki, Chaaya wzdychała tylko i odwracała wzrok, zaraz szybko zagadując i pokazując coraz to nowsze i fikuśniejsze kroje, jakby chciała samą siebie rozkojarzyć, by nie skończyć z nowym łaszkiem w posiadaniu.
Nie było to trudne, bo Gamnira była posłuszną uczennicą i dawała się wodzić za nos. Nie była zbyt pewna podczas wybierania strojów, całkowicie ulegając sugestiom mentorki, ale uważnie oglądając i zapamiętując każde drobne szczegóły o jakich ona wspominała, lub które same wpadły jej w oko, bo tropicielka nie potrafiła bronić swego zdania, nie przed Dholianką przynajmniej.

Gdy zakupy zakończyły się, dla postawnej kobiety, jako takim sukcesem, ponieważ Kamala nie mogła się obejść bez myśli, że kompanka łyknęłaby od niej każdą, nawet najdurniejszą propozycję i robiła wszystko by ją zadowolić, dziewczyna po raz ósmy przeszła koło pięknej sukni… i poddała się, kupując ją bez większego targowania.
Materiał okazał się być mięciutkim aksamitem od którego nie mogła odlepić paluszków. Tawaif marzyła o jak najszybszym dotarciu do tawerny, w której przymierzyłaby swój nowy nabytek, tak bardzo cieszący jej sroczą naturę.
Czy bielizna, którą dziś zakupiła, będzie pasować do kreacji? Ze stanikiem może być kłopot... A czy buty..? Te lilijkowe raczej nie… ale złote lub zielone? Zdecydowanie! Jeszcze jakby do tego znalazła jakieś fikuśne pończoszki… widziała u Lady Sorai takie piękne kabaretki obszyte sztucznymi kwiatami, ach! Wyglądałaby w nich powalająco. BOSKO!

Po targowisku nastał czas na dobór butów i akcesoriów. Proces ten nie był tak skomplikowany jak poprzednie, niemniej trochę czasu ponownie poszło na zmarnowanie, gdy trzeba było przymierzać się do obcasów i ich niewygód. W końcu jednak i w tym temacie wszystkie trzy damy znalazły porozumienie i wkrótce pierwszy dzień nauki bycia kobietą, można było uznać za zakończony sukcesem! Każda z panien miała własne i unikalne kreacje podpasowane do ich indywidualnych potrzeb.
Smoczyca niedługo po tym musiała udać się na służbę, zostawiając Gamnirę i Chaayę same. Tawaif jednak planowała wrócić do siebie, by odpocząć po tym jakże intensywnym poranku i koniecznie przebrać się w szmaragdowy nabytek, także, gdy tylko umówiła się na czas i miejsce jutrzejszego spotkania, pożegnała się radośnie z koleżanką i zapakowała do gondoli, odpływając w siną dal...


Chaaya przyszła do pokoju kiedy Jarvisa w nim już nie było. Pomimo, iż była na to przygotowana i tak czuła pewne rozczarowanie. Odkładając zakupy na krzesło, posprzątała trochę w pomieszczeniu. Wywietrzyła, pościerała kurze, posegregowała i poskładała ubrania. Oczywiście nie musiała zajmować się porządkami, mieli od tego służbę, ale kobieta podczas opiekowania się starym rycerzem odkryła niejaką przyjemność z tej dziwnej pracy. Ot, fajnie było widzieć efekty swoich starań… niezależnie od tego jakie by one nie były. Gdy w jej małym gniazdku panowała już harmonia, zawezwała pokojówkę, która miała zabrać rzeczy do uprania oraz wymienić pościel.
Bardka wzięła księgę do ręki i udawała, że ją czyta, podczas gdy pracownica przybytku w ciszy wykonywała swoje obowiązki. Do świeżego kompletu poszewek dostali także uprany koc, co było przyjemnym odkryciem, bo tamten stary był nieco gryzący.

Po wyjściu sprzątaczki Dholianka zebrała rzeczy, które zebrała z elfiego szkieletu i ostrożnie przeniosła je do pokoju Nveryiotha. Najwięcej problemu miała z długim mieczem, który był ciężki i… długi, prawie jak jej noga!
Zdyszana chwile odsapnęła na niepościelonym łóżku smoka, oddychając ciężko, gdy ostatni ze skarbów został złożony na biurku.
Długi łuk i miecz, trzy magiczne strzały, peleryna, sztylet, pas i srebrna szkatułka z grzebieniem. To wszystko były prezenty od niej dla niego. To wszystko będzie kiedyś pamiątkami po jej osobie, gdy odejdzie z tego świata w tym wcieleniu.
Tancerka miała nadzieję, że żadne z tych wspomnień nie stanie się w przyszłości przykre lub smutne…

„To teraz może przymierzymy sukienkę? Co? Co?” Nimfetka nie mogła powstrzymać swojego entuzjazmu.
„Chodź, chodź… przymierzmy ją! I bieliznę! Taaak! Bieliznę też! Najlepiej jedno i drugie! Łihihi! Zabawa!” Przekrzykiwały się podekscytowane maski, ale choć Kamalę, aż zżerała ciekawość i niecierpliwość, to jednak z ciężkim bólem serca musiała odłożyć tę przyjemność na później, bo najpierw chciała odwiedzić skrzydlatego w pracy i porozmawiać z nim na spokojnie na temat niedalekiej przyszłości - jego treningu w dżungli.
Zamykając oba drzwi na „magiczne” zamki, gdyż nie posiadała do obu pokoi zwykłych kluczy, ruszyła w dół schodów do wyjścia.

W przystani dla gondol jak zwykle spotkała starego i spracowanego Marcello. Mężczyzna był grubo po sześćdziesiątce, był chudy, żylasty i przesadnie umięśniony w barkach oraz łydkach. Jego domem i pracą była łódeczka o nazwie „Mała syrenka”.
Łupinka niczym nie wyróżniała od reszty jej podobnych. Była długa i smukła, starannie wykonana, zawsze czysta na zewnątrz i w środku.
Przewoźnik okazał się siwym, wilkiem morskim… a nawet piratem. Na starość uciekł do La Rasquelle, ale nie udało mu się zakotwiczyć. Był samotny i bezdzietny. Nadużywał alkoholu, uzależniony był od hazardu i jako pierwszy rwał się bitki.
Zagadał pewnego razu Chaayę, gdy ta szukała przepływu z jednego miejsca na drugie. Kobieta z początku obawiała się nieznajomego, gdyż w żadnym wypadku nie wyglądał na takiego, któremu można zaufać… a jednak stary żigolak, okazał się człowiekiem do rany przyłóż. Świetnie znał miasto. Miał niskie stawki taryfowe oraz wiele opowieści do opowiedzenia.
Kolejnym powodem dlaczego bardka trzymała z łykowatym kawalerem, było jego spojrzenie. Spojrzenie zielonych oczu, wyzbyte pożądania. Kurtyzana nie była dla niego łakomym kąskiem, naiwną dziewuszką, którą można napastować, oszukać i wywieść w pole.
Niespotykana cecha wśród mężczyzn jakich znała.
Czy starzec był impotentem? Może eunuchem? Albo nie lubił kobiet?
Sundari nie wnikała, skąd owe spojrzenie się wzięło. Zaakceptowała je bez słowa.

- Możesz mi mówić Paro - powiedziała do niego pewnego razu, ale ten wzbraniał się, kręcąc zamaszyście głową, jakby był aktorem w tragikomicznym teatrze.
- Nie, nie. Nie przystoi bym mówił na panienkę po imieniu.
- W takim razie ja też tego nie będę robić szlachetny panie… - odparła mu z przekąsem, a siwy gondolier pokraśniał ni to ze wstydu, ni to z dumy.
- Niech się panienka nie wygłupia… gdzie na takiego dziada per pan wołać!?
- Skoro jestem panienką to wszystko mi wolno - stwierdziła butnie, krzyżując ręce na piersi.
- Prędzej się utopię, a nie na to pozwolę! - zakrzyknął jej na to z pasją w oczach.
- Przecie umie pan pływać! - Dziewczyna nie kryła wesołości w głosie.
- Odumiem się i utopie jakżem bogi kocha! - I na potwierdzenie swych słów… skoczył do wody.
Dholianka krzyknęła zdziwiona, patrząc jak gondola w której siedzi odpływa samoistnie na bok, a mężczyzny jak nie było widać tak nie było.
- No dobrze, dobrze! Marcello, Marcello wypłyń! - zawalała zmartwiona, dobijając do brzegu z głuchym stuknięciem burty o ścianę kanału.
- Haha! - zakrakał zwycięsko wilk morski, wychylając głowę zza rufy gondoli.
Od tamtej pory Marcello pozostał Marcello.


To był spokojny dzień dla Nveryiotha. Mało klientów, zero wampirów i niewiele roboty. Smok czytał jedną z książek, był to chyba jakiś romans. Tematyka dzieła nie za bardzo go interesowała, nie tak jak opisy natury poszczególnych krain w których żyli księżniczka i królewicz.
Gdy bardka przed nim stanęła, gad zrobił wielkie, sowie oczy, zupełnie niedowierzając, że przed nim stała.
Przyszła do niego. Sama… i niczego od niego nie chciała. Ucieszył się niezmiernie i zaproponował, że zjedzą razem obiad, po czym poszedł ubłagać Gulgrama o godzinę wolnego.
- A idź, spadaj, tylko drzwi zamknij - burknął antykwariusz, nie odrywając wzroku od księgi, którą czytał. - Pozdrów Paro… - dodał, gdy młodzik odchodził, po czym nasłuchiwał, czy drzwi faktycznie zostaną zamknięte.

Para zasiadła w przytulnej tawerence z ogromnym piecem o glinianym, szerokim brzuchu, w którym piekły się placki z warzywnymi sosami i dodatkami. Bardka nawijała jak katarynka. Skarżyła się na pogodę - bo nie ma słońca, na miasto - bo takie przytłaczające, na mieszkańców - bo pełno zbirów, wampiry się panoszą, a Straży ani razu nie widziała, na Godivę (ku uciesze Nero) - bo gada głupoty, na kuchnię - bo za łagodna, na modę - bo zbyt roznegliżowana. Gdy Nvery wspomniał, że na pustyni chodziła w kusej bluzeczce odkrywającej plecy i brzuch, oraz, że często miała krótkie spódnice albo spodenki, pogroziła mu tylko palcem, jak młodociana tyranka, która nie zawaha się zdzielić swojej ofiary w głowę.
To przypomniało mu dawne czasu, gdy często się tak „spierali”. Chaaya zwykła dawać mu prztyczka w nos lub szczypała w język, obie czynności w zaistniałej sytuacji oczywiście niemożliwe.
Jako człowiek miał bardzo mały język… w dodatku niemal bezużyteczny, więc zawsze trzymał go za zębami.
A do nosa… jego niziutka Jeźdźczyni nie dosięgała.

Podczas ciepłego i aromatycznego posiłku zamienili się rolami i teraz to gad wyrzucał z siebie frustrację, na słabowite ciało, na kurz w antykwariacie, jadowite pająki, głupich ludzi biorących go za nieumarłego, tłuste pijawki, które choduje w wannie i… Jasrin. Jak się okazało, nawiązała się między oboma skrzydlatymi więź. Jeszcze nikła i niewyraźna, ale na tyle silna, by drakon rozróżniał, kiedy gekonica nie chciała być „tykana” - czyli zawsze, oraz kiedy ma ją nakarmić. Tancerka była bardzo ciekawa jak się porozumiewają, więc Neron przedstawił jej krótki słowniczek jaki zdążył sporządzić.

„Nie tykać!” - Pojawiało się zawsze, gdy zjawiał się w polu widzenia Ślicznotki - wystarczyła sekunda za regałem, wejście i wyjście z cienia, wyjrzenie spod koca; albo gdy na przykład ruszył ręką (po książkę, jedzenie, szmatkę, pieniądze, czy by się przykryć);
gdy na nią spojrzał, gdy obudził się po całej nocy;
lub majstrował coś przy jej klatce.
Czyli niemal przez cały dzień musiał użerać się z panicznym i despotycznym „NIE TYKAĆ! NIE TYKAĆ!” co doprowadzało go do furii.
„Ciamkanie?” - Oznaczało „chce jeść”. Gdy białowłosy zwrócił jej uwagę, że jedzenie się je, stwierdziła, że jak je… to ciamka, więc to na pewno ciamkanie i tyle było z dyskusji. Dalsze tłumaczenie nie wchodziło w grę.
„Gargamel” - To po smoczemu „ktoś kto się skrada lub ukrywa” często też oznacza po prostu kogoś nie odważnego - tchórza. Otóż Gargamelem przezywany jest sam Nveryioth, ponieważ mała jaszczura nie rozumie dlaczego ten udaje wyglądem ciepłokrwistego dwunoga, czyżby się bał?
Tawaif wyraźnie była kontent z zasłyszanych wieści, na koniec usłyszała, że sama Jasrin nie nazywa się Jasrin, a Rojd co podobno oznacza „pożeraczka”, ale przezwisko nadane przed smoka wyraźnie jej pasuje.

Po zjedzonym obiedzie Dholianka przedstawiła partnerowi ustalenia z Gamnirą. Młodzik do wieści podchodził ostrożnie, jeśli nie sceptycznie. Nie podobało mu się, że jego mentorką jest jakaś durna samica. Wkrótce jego obawy zostały jednak rozwiane, gdy posiłkując się wspomnieniami Kamali doszedł do wniosku… że tropicielka wydaje się być „profesjonalna” i nawet ucieszył się, że zabierze do na kilka dni na wyprawę w dżunglę.
- W końcu może się wyśpię! - odparł wesoło, już planując swoją wycieczkę do buszu. - Jesteś z Jarvisem strasznie głośna… aż dziwne, że was jeszcze nie wyrzucili…
- Kto wie… może niedługo miarka się przeleje - stwierdziła pogodnie kurtyzana odprowadzając albinosa z powrotem do jego pracy.


Załatwiszwszy wszystkie sprawy na mieście, Sundari mogła spokojnie oddać się błogiemu lenistwu w swoim pokoju w karczmie. Zanim do tego doszło, bardka przymierzyła swoje nowe nabytki.
Maski były wniebowzięte i nie omieszkały zrobić z całego procesu istnego przedstawienia.
Bielizna okazała się być delikatna i miękka jakby zrobiona z jedwabiu. Nie czuło się jej na skórze i wyglądało się w niej… zjawiskowo, choć też nieco śmiesznie. W końcu majtki były "dziurawe", a stanik właściwie niczego nie podtrzymywał.
Za to sukienka…
Ooo tak. Sukienka była wspaniałym zakupem i majstersztykiem wykonania. Dziewczynie podobał się ciemny kolor, krój i wykończenie kreacji. Materiał był gruby, ciepły i przyjemny w dotyku, niczym futerko małego kotka. Chaaya była szczęśliwa, że skusiła się na jej zakup. Wprawdzie nie wiedziała czy będzie mieć okazję, by ową szatę nosić, ale choćby dla samego widoku swojego odbicia w lustrze, warto było wydać pieniądze.
Zadowolona usadowiła się z książką na tronie z poduszek na łóżku i wyciągając schomikowane słodycze, oraz czująć się jak księżniczka z bajki oddała się rozmarzeniu i wybujałej wyobraźni.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline