Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2018, 01:50   #192
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
To był koniec… tak po prostu. Jedna kula i cisza. Angela wbiła się w kąt pokoju z wybitnie niewyraźną miną. Wyłamywała nerwowo palce, błądząc wzrokiem po ścianach, podłodze i suficie. To było… takie przykre. Przecież chcieli pomóc, ale nie mogli. Nastolatka nie miała pojęcia co powiedzieć Jane. Bała się jej reakcji, przecież właśnie utrupili jej mamę. Wściekniętą… ale nadal mamę.
- Jesteś cały? - odkleiła się od ściany i przeszła tam gdzie opiekun, przyglądając mu się czy aby na pewno jest cały, aż wreszcie pociągnęła nosem, obejmując jedną ręką. Drugą głaskała go po głowie - Jak jesteś cały to dobrze. Najlepiej. Nie… inne nieważne, haraszo?

O’Neal pobladła, przełknęła też z trudem ślinę z całych sił starając się zachować kamienną twarz, ale szło ciężko. Syzyfowa praca z góry skazana na porażkę, bo jak niby trzymać opanowanie, kiedy zamiast obcego mężczyzny na krześle widziała Roba, a wyobraźnia zmieniła związaną kobietę na górze w nią samą… albo Maggie. Cała makabra sceny skutecznie uświadomiła jej, że nie potrafiłaby czegoś podobnego zrobić gdyby z racji su wyższej konieczności padło na kogoś z jej najbliższych.
Wycofała się do tyłu, a szloch nagłego wdowca obijał się w jej głowie i nie chciał ucichnąć. Cofała się dalej, aż do progu i za niego.
Weszli do obcego domu, dokonali mordu… i co dalej?
To był ten moment, gdy przekreślali własne człowieczeństwo, czy za chwilę? Do czego będą w stanie się posunąc aby zachować zdrowie i czy warte to będzie całego wyrządzonego w imię wydumanych, wyższych wartości, zła?
Chcieli dobrze, działali w słusznej sprawie… łatwo tłumaczyć przed samym sobą.
Gorzej przedstawić rację człowiekowi, któremu właśnie zabiło się żonę.
Lekarka potrzebowała powietrza. Spokoju. Chwili na zebranie się do kupy zanim… weźmie się do pracy. Pójdzie po Maggie.
Ucieczka ciągle brzmiala jak najlepsze rozwiązanie.

Vex przysłuchiwała się całej rozmowie bez słowa. Bo co miała mówić? Nikt jej o nic nie pytał, nikt nie zwracał na nią uwagi. Na dźwięk wystrzału tylko zamknęła oczy. Przez chwilę miała wrażenie, że to w jej plecy jest wycelowana broń. Odwróciła się dopiero gdy wszyscy znów byli na piętrze.
- Cieszę się, że już sobie ze wszystkim poradziliście i jakoś się dogadaliście. Ba! Nawet zrobiliście jakieś plany dla mnie. Ale niestety przyszłam tu tylko dlatego, że martwiłam się o wujaszka. Z resztą jak się okazuje bez potrzeby bo miło spędziliście wczoraj czas z Angie. - Starała się mówić spokojnie, powstrzymując się by na wierzch nie wychodził jej żal i smutek. - Ja wracam do Gammana i potem jadę do przeprawy. Pokazaliście, że mimo całej mojej pomocy wczoraj nie zasługuję nawet na odrobinę wdzięczności i wsparcia, a nawet ładnie zauważyliście, że jestem niepotrzebna, skoro już znaleźliście sobie kierowcę w osobie Rogera. - Spróbowała się uśmiechnąć, ale średnio jej to wyszło. - Teraz muszę zająć się osobami, które troszczą się o mnie, dostać się jak najszybciej do Pendelton i najlepiej dać znać na przeprawie by nie zabierali ludzi z tej strony bo jeszcze to cholerstwo się rozprzestrzeni na drugi brzeg. Mogę liczyć na podwózkę do Gammana, czy mogę już wyjść i ruszyć przez to bagno?

Pazur nie wyglądał na zbyt zadowolonego z całej tej sytuacji. Popatrzył przez okno na stojącą na zewnątrz furgonetkę, na stojącą wewnątrz Vex i na chlipiącego mężczyznę przywiązanego nadal do krzesła.
- Chyba się zmieścimy razem. - odpowiedział po chwili z tym swoim firmowym spokojem. - Robert, pomożesz mi? Nie możemy go tutaj tak zostawić samego. - najemnik zapytał drugiego mężczyzny wskazując na związanego gospodarza. Ten skinął głową i obydwaj rozstawili się po obu stronach krzesła podobnie jak wcześniej z Angie znosili je z góry na dół. Teraz zaś przenieśli je do zaparkowanej na zewnątrz furgonetki.

Fochy obrażonych księżniczek, których nie traktowano odpowiednio po królewsku, łącznie z padaniem do nóg i czczeniem majestatu - dokładnie tego im brakowało w tym całym okolicznym syfie. Izzy z niesmakiem przysłuchiwała się wylewanym przez gangerkę żalom, a chęć żeby się napić czegoś z alkoholem prawie wywracała jej wnętrzności na drugą stronę. I pomyśleć, że to siebie uważała za roszczeniową.
- Jednak się nie myliłam. Jeden problem z głowy. Dobrze, wreszcie wiadomo na czym stoimy - powiedziała w miarę spokojnie, biorąc złość i zmęczenie za zębate gęby, żeby móc zacząć myśleć sensownie. Ktoś musiał - Mów sobie co chcesz i komu chcesz. Ale patrząc dalej niż własna urażona duma powiem ci jedno. W Pendleton mają inne zmartwienia niż plotki. Stawiam na no cały swój szpej - prychnęła, przechodząc z ganku pod furgonetkę. Szczerze wątpiła by po drugiej stronie rzeki nie mieli nikogo zarażonego, ale tam nie było ani nawiedzonych khainitów, ani blond rodzinek z karabinami. Przykre.
- Poczekajcie z tym krzesłem - westchnęła, pokonując ostatnie metry śmierdzącej mułem wody żeby dojść do męża i Pazura. - Nie możemy go tam zabrać i zostawić Lou w piwnicy kolejnego jeńca. Wystarcza ta cała Rice, którą powinniśmy przenieść i odizolować. Gdzieś, gdzie jest mniejsza szansa że ściągnie niepotrzebną uwagę. Mówiłam, Gamman to zła opcja. Bary to hałas, hałas przyciąga niepotrzebną uwagę. Jeżeli zainfekowanych jest więcej musimy znaleźć schronienie gdzieś na uboczu… co nam szkodzi zostać tutaj, skoro i tak zaczęliśmy już sprzątanie? - wskazała na dom zamordowanej przed chwilą kobiety - Jak to ma zadziałać… badania i reszta, trzeba nam czystego terenu. Nie zapiaszczonych ruin. Ten dom jest na uboczu, do tej pory zamieszkały czyli w miarę czysty. Poza tym… z niektórymi badaniami i ruchami lepiej nie pchać się ludziom na oczy - mruknęła ciszej, odwracając głowę gdzieś w kierunku baru - Tu też są dzieci. Maggie będzie miała towarzystwo, a one ochronę. Tylko trzeba poinformować Marię… o naszej czasowej relokacji. Podać jej przyczyny, wytłumaczyć. Żeby nie wyglądało jak zawłaszczenie gwałtem i mordem czyjegoś domu z samolubnych pobudek. Druga rzecz to cena za wypożyczenie mikroskopu na kolejną dobę. Dziesięć pestek od karabinu, można wymienić na inny sprzęt. Chcę to załatwić zanim syneczek pastora uwidzi sobie sprzedać mój karabin.

Dwaj mężczyźni zatrzymali się i spojrzeli po sobie nawzajem, na mówiącą lekarkę i zalaną powodzią okolicę.
- Ten dom jest tak samo na uboczu jak każdy tutaj. - odezwał się po chwili zastanowienia Pazur. I rzeczywiście jak tak kawałek pochodzili albo przejeździli po tym Dew to ten dom Brandonów jakoś zbytnio się nie wyróżniał ani od domu Westów ani żadnego przy mijanych ulicach. - No ale właściwie równie złe miejsce jak chyba każde tutaj a przynajmniej wiemy na czym stoimy. - dodał po krótkiej przerwie. - Jak dla mnie może być. - odezwał się w końcu wujek blondynki. - Ja wrócę z vanem po tą Rice. Wy załatwcie te mikroskop. Ale nie chcę tu zwłóczyć dłużej niż to potrzeba. Nie wiadomo ile czasu zejdzie nam wyprawa nad tą rzekę. A przed zmrokiem bym chciał być z powrotem. - najemnik przedstawił jak widzi sprawę.

Angela za to zrobiła wielkie oczy i wysoce nierozumną minę, mrugając co parę usłyszanych słów. Jednak na sam koniec wypowiedzi byłej cioci. Rodzina mogła się kłócić i tłukować rzeczy, ale nie zostawiała się. Gapiła się to na ciocię, to na wujka, to na panią doktur, a to na pana Roba, nie wiedząc jak powinna zareagować. Zrobiła więc pierwszą rzecz jaka jej przyszła na myśl - zepchnęła nierozwiązywalne problemy na później, bo teraz mieli jeszcze do zrobienia parę rzeczy.
- Jane nie może zobaczyć utrupionej mamy… - wydukała powoli, patrząc pod nogi na złą, niedobrą i coraz gorzej pachniuchującą wodę - A… ale nie chcę żeby wujek szedł do tej Rice sam… bo jak znowu pojawi się jakaś wścieknięta pani? - podniosła niebieskie oczy na dorosłych i wysokich ludziów dookoła, zaciskając pięści i usta. Po chwili westchnęła boleśnie - Nie mogę go zostawić, ktoś go musi bezpieczyć. - część o tym że puszczanie gdzieś pana z obrazkami i wujka razem może się skończyć walką o czerwoną wodę do kubka wolała nie wspominać. Po co mówić o rzeczach oczywistych jak słońce i gwiazdy na niebie?
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline