Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2018, 21:41   #434
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Świetlisty portal

Ismo siedział na trawie otoczony gromadą sów. Niektóre krążyły wokół niego, inne siedziały i spoglądały. Te, które wyglądały na starsze, zdawały się nieco przysypiać, lub spoglądać na niego uważnie. Natomiast młodsze sztuki podskakiwały wokół niego. Najbardziej ruchliwe zdawały się pisklęta podrygujące na cieniutkich, delikatnych nóżkach i uroczo trzepoczące skrzydełkami. Ismo trzymał trzy z nich w jednej dłoni, a opuszkami palców drugiej głaskał po maleńkich główkach.
- ...czyli veden väki oznacza haltije wód - mówił. - Przewodzi nimi Ahti, król morza. Czy nic nie pomyliłem?
Jedna z haltii przecząco pokręciła głową.
- I haltije z tego väki potrafią leczyć, lub zsyłać choroby na ludzi? - Pajari dopytywał się. Kiedy inna sowa mu przytaknęła, zmienił temat. - Chciałbym, abyście opowiedziały mi więcej o metsän oraz puun väki. Bo nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem różnicę pomiędzy nimi… - zawiesił głos.
Jeżeli haltije zauważyły przybycie Alice i Terrence’a, to nie dały tego po sobie poznać. Ismo natomiast był kompletnie nieświadomy, zaobserwowany rozmową z istotami z innego wymiaru.
Śpiewaczka w milczeniu przeszła między haltijami i podeszła do Isma, po czym pogłaskała go po głowie. Nie chciała mu przeszkadzać w nauce, ale chciała mu subtelnie dać znać, że już jest przytomna i że przyszli do niego z Terrym. Chłopiec wzdrygnął się, ale tylko i wyłącznie z powodu zaskoczenia. I tego, że Alice - choć subtelnie, to jednak - wytrąciła go z kompletnego skupienia na rozmowie z duchami. Która pochłaniała go bezkreśnie. Jednak bynajmniej nie wydawał się na nią zły.
- Alice! - ucieszył się. - Terry!
Anglik odchrząknął.
- Jestem Terrence, żaden Terry - odpowiedział.
Śpiewaczka zerknęła w stronę de Trafforda
- Dawno tego nie słyszałam. a w sumie dlaczego tak bardzo nie lubisz jak się zdrabnia twoje imię? - zapytała zaciekawiona.
Mina de Trafforda sugerowała, że to nie była odpowiednia chwila na tego typu opowieści. A może po prostu uznał jej pytanie za niegrzeczne.
- Nie jestem już dzieckiem - odpowiedział po chwili.
- Ja też nie jestem - Ismo rzekł mechanicznie, jak gdyby był przyzwyczajony do wypowiadania tego typu deklaracji wielokrotnie w przeszłości i coś uaktywniło tę zakładkę w jego umyśle. - W sumie… moje imię nie ma zdrobnienia - zastanowił się, nie przestając głaskać piskląt.
Alice przyglądała się chwilę Terence’owi, po czym zerknęła na Isma i pisklęta. Przysiadła obok niego na trawie i ostrożnie przesunęła dłoń do małych sówek, nie chciała ich dotknąć bez ich ‘przyzwolenia’, więc tylko przesunęła dłoń, czekając na nie. Te wpierw spojrzały na nią niepewnie. Nie chciały opuszczać ciepłej ręki chłopca. Wtem jednak radośnie zatrzepotały skrzydełkami i sfrunęły na dłoń kobiety. Ich drobne pazurki wbiły się w skórę śpiewaczki. Były zbyt krótkie, aby to mogło zadać ból i na swój sposób wydawało się nawet urocze. Harper kątem oka spostrzegła, że Terrence spojrzał na jej czoło w dziwny sposób, jednak nic nie powiedział. Choć sprawiał wrażenie, że ma taką ochotę.
- Chcielibyśmy się niedługo zbierać Ismo… Wiem, że bardzo dużo nauki wyciągasz z faktu przebywania tutaj, no ale mamy parę spraw do załatwienia, czyż nie? - zagadnęła chłopca.
- Ale że już? - chłopiec zmarszczył brwi, kompletnie zaskoczony. - Przecież jesteśmy tu dopiero kilka minut.
Następnie zastanowił się.
- Może godzin? - zapytał. - Cały… dzień? Jak długo już tu jesteśmy? - wydawał się lekko zdenerwowany. Chyba kompletnie stracił poczucie czasu. I to do tego stopnia, że musiało być w tym coś paranormalnego. Może przebywanie przy tak dużej ilości haltii wywierało taki wpływ? A może świętego miejsca? Chyba że była to jakaś swoista cecha szamanów, której do tej pory chłopiec nie wykazał.
Harper zerknęła na pisklęta na swojej ręce i ostrożnie pogłaskała je drugą, po puszystych piórkach, po czym zerknęła pytająco na Terry’ego.
- Twoje czoło… - mężczyzna szepnął. - Świeciło się - dokończył.
Za moment Alice przeniosła wzrok na chłopca
- Ponad dobę Ismo. Straciłeś poczucie czasu - uśmiechnęła się do niego lekko.
- Och… - Pajari poskrobał się po głowie, zaskoczony. - Skoro tak mówisz… Czy już teraz chcecie wracać do domu? Mam na myśli, do Helsinek?
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Najpierw musimy poznać sposób, jak to uczynić - powiedziała spokojnie. W końcu mogli sobie chcieć wrócić, póki nie dowiedzą się jak faktycznie mogą to zrobić.
- Tak, to prawda - chłopiec zgodził się.
Następnie spojrzał po swoich towarzyszach.
- Czy mogłybyście zdradzić nam tę tajemnicę? - zapytał łagodnie i uprzejmie.
Haltije nie rzekły ani słowa. Jedynie pokręciły głowami. Chłopiec westchnął.
- To w porządku - rzekł, uśmiechając się do nich z czułością.
Zamknął oczy i skupił się. Zaciskał powieki tak mocno, że aż zaczęły drżeć. Wydawało się również, że cały zbladł, choć równie dobrze mogło to wynikać z tego, że słońce zaszło za chmurami. Alice poczuła wewnątrz siebie dziwne wibracje. Nie mogła sprecyzować skąd pochodzą i jaki był ich charakter. Jednak nie wątpiła ani przez moment, że nie było to jedynie złudzenie. Wnet obróciła się i spojrzała na drzewa. Usłyszała szelest skrzydeł. Sartej kierował się w ich stronę, niesiony falami wiatru. Był przepiękny. Alice mimowolnie rozwarła usta w podziwie i zapomniała o wszystkich innych, naglących sprawach. Cieszyła się, że może rozkoszować się widokiem tej cudownej istoty. Wnet sowa sfrunęła na gałąź nad ich głowami, hucząc. Był to niski, soczysty odgłos, przenikający przez całe ciało i wibrujący w kościach.
Gdyby nie to, że to była sowa, Alice mogłaby spokojnie odnieść wrażenie, że obserwowanie niej wywoływało dziwną przyjemność…
- Witaj, Sarteju - odezwała się wracając świadomością do teraźniejszości. Potrząsnęła lekko głową, żeby się skoncentrować. Zerknęła na pisklaki, Isma, a potem znów na białą sowę. Wszyscy spoglądali na przywódcę väki. Ten natomiast skierował wzrok na śpiewaczkę.
- Witaj, Alice. Miło mi cię widzieć. Oczekiwałem tej rozmowy - przywitał się. Następnie spojrzał na Isma. - Witaj, młody Widzący. Dobrze, że mnie przyzwałeś - rzekł zadowolonym tonem. Pajari skinął mu na to głową.
- To przyjemność widzieć cię, Sarteju - rzekł. - Prawdziwa - dodał.
Alice kiwnęła lekko głową. Nie wiedziała od czego zacząć rozmowę, tak więc postanowiła poczekać i zobaczyć od czego zacznie Sartej. Głaskanie małych sówek koiło jej niepokój, więc kobieta skupiła na tym sporą część swojej uwagi.
- Czy moje słowa okazały się prawdziwe? - halitja zapytała Alice. - Udało ci się porozmawiać z Akką, korzystając z moich wskazówek? Były autentyczne?
Śpiewaczka zauważyła, że Terrence obok niej lekko spiął się. Chyba z jednej strony chciał wyręczyć ją w tej trudnej rozmowie, jednak z drugiej odzywanie się w tym momencie byłoby wykraczaniem poza jego kompetencje.
Harper doceniała, że Terry chciał jej teraz tak bardzo pomagać we wszystkich sprawach, jednakże to ona musiała przeprowadzić tę rozmowę
- Tak. Dokładnie jak powiedziałeś. Znalazłam się w miejscu, gdzie obecnie od stuleci przebywa Akka - powiedziała zgodnie z prawdą.
Sartej spoglądał na nią. Jego pióra mieniły się w świetle słońca, lekko opalizując. Czasami bardziej i wtedy wydawał się obleczony w siedem kolorów tęczy, niekiedy mniej i arktyczna biel dominowała. Jednak oczy haltii wydawały się jeszcze bardziej błyszczące. Wpatrzone w śpiewaczkę, zdawały się chcieć wydrzeć z niej wszystkie informacje, jakie posiadała. Sartej nie odezwał się, czekając na kolejne słowa Harper.
Ona tymczasem szła w równie zaparte, przyglądając mu się i czekając na kolejne pytania. Zaraz lekko zreflektowała się i kiwnęła głową
- Dziękuję. Gdyby nie twoja wiedza, nie dotarłabym do niej - rzekła krótko i dalej mu się przyglądała.
Sowa zahuczała.
- Czy mogłaś mi opowiedzieć przebieg tej rozmowy? - zapytał. - Szczególnie interesują mnie te jej części, które miałyby dla mnie największe znaczenie - rzekł, teraz już ewidentnie nawiązując do ich umowy.
Ismo oraz sowy spoglądały to na Alice, to na Sarteja. Przypominali widzów w teatrze, czekając na rozwój wydarzeń.
Alice kiwnęła głową
- Moja rozmowa z Akką nie trwała zbyt długo. Zaproponowałam, że pomogę w dręczącym ją kłopocie. Mam zamiar pozbawić koronę nieba jej mocy wiążącej Ukka. Czy jedna z väki pragnęłaby towarzyszyć mi, by stanąć przed samym Ukkiem? Akka dała mi swe błogosławieństwo by pomóc choć w taki sposób w tej sprawie - śpiewaczka taktycznie przedstawiła swoją propozycję. Nie skłamała, a jednocześnie podążyła za pomysłem swoim i Terrence’a.
Sartej zastanawiał się przez moment.
- To bardzo dobre wieści - odpowiedział, kiwając głową. Jako że praktycznie nie miał szyi, to cały jego tułów pochylił się do przodu. - Czy masz plan, w jaki sposób zniszczyć ową koronę nieba? - haltija zapytała.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Tak, gdy już stanę przed samym Ukkiem i dostrzegę koronę. Mam pewne zdolności pozwalające na to. Jednakże, chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o tej koronie. No i najpierw musiałabym się dostać przed oblicze samego Ukka - wyjaśniła spokojnym tonem Alice, ciesząc się w duchu.
- Wiem wszystko o koronie nieba - rzekł Sartej. - Tak samo jak o sposobie, by dostać się przed oblicze Ukka - mruknął. - I choć w moim interesie jest przekazać te informacje, to sam najwyższy bóg nałożył na mnie obowiązek milczenia - skrzywił się, na co sowia mimika mu o dziwo pozwalała. - W cóż za niecierpliwość i niepokój mnie z tego powodu wprowadził - zaczął kołysać się gniewnie na gałęzi. - Być może mój ból choć trochę złagodziłaby wieść, że sama Akka zdecydowała się w jakiś sposób odpowiedzieć na wezwania väki. Cóż za smutek, że przed rozmową z nią nie wróciłaś do nas, Alice. Być może już wtedy wysłałbym z tobą któregoś z moich licznych towarzyszy.
Harper nieco zbladła
- Wybacz Sarteju, wprost z chatki bogów, Tapio zaprowadził mnie prosto do świętego miejsca. Tak bowiem zaplanowali z Mielikki… Dlatego właśnie chciałabym, aby któraś z vaki udała się z nami do naszego wymiaru? Świata? Nie wiem jak to określić… Z nami. Na pewno i Akka i Ukko z przyjemnością po wszystkim z nią porozmawiają - śpiewaczka próbowała wybronić się z sytuacji.
- O ile to “po wszystkim” ułoży się zgodnie z naszymi planami - Sartej odparł. - W innym przypadku Ukko wcale nie odpowie na niczyje wezwania, a przynajmniej nie na nasze. A rozżalona Akka nie będzie chciała nikogo widzieć. Zła rzecz się stała, że już na tym etapie nie udało się uradować mojego väki.
Wyglądało na to, że Sartej już do końca rozmowy będzie rozżalony. Jednak przynajmniej nie kierował swojej złości na śpiewaczkę. Nie obwiniał jej bezpośrednio. Być może przywódca väki prawdy i mądrości miał na tyle rozumu w głowie, by wiedzieć, że w niczym to nie pomoże.
Harper przechyliła głowę
- Jestem pozytywnej myśli, że nam się uda Sarteju - powiedziała szczerze, przyglądając się sowie.
- Rozumiem, że nie możesz powiedzieć nam nic o tym jak stanąć przed Ukkiem. Czy tak samo nie możesz zdradzić nam żadnej wiedzy o koronie? Chociażby tego, kto nałożył ją na skronie Ukka? - zapytała, zmieniając temat, by uwaga sowy zeszła z nieprzyjemnych tematów.
- To wiedza zakazana. Bo kto wie o koronie, ten ma władzę nad Ukkiem. A kto ma nad nim władzę… - Sartej pokręcił głową, jakby nie chcąc brnąć w to dalej. Być może każde kolejne słowo byłoby pogwałceniem reguły narzuconej mu przez męża Akki. - Mogę jedynie poświadczyć, że w naszej sytuacji nie ma znaczenia, kto nałożył koronę. Liczy się jedynie to, czy uda się ją zdjąć.
Sartej zamilkł przez moment.
- Nie wyślę z wami tylko jeden sowy. Do świata ludzi uda się połowa wieca. Będą oczami i uszami w fińskich lasach, parkach i zagajnikach. Każda warta uwagi informacja pojawi się w twoim umyśle dzięki znamieniu, które nałożyła na ciebie nasza umowa. To jedyne błogosławieństwo, jakie mogę zaoferować - rzekł.
Śpiewaczka rozejrzała się po wszystkich sowach zgromadzonych naokoło
- Połowa… To i tak ogromna pomoc. bardzo chętnie z niej skorzystamy. Dziękuję. Na pewno postaram się, by to co dzieje się w Helsinkach skończyło się dla wszystkich dobrze Sarteju - powiedziała przekonana o tym, że mówi prawdę. Choć nie wiedziała, jak sama na tym wyjdzie.
- Mam nadzieję, że nie zapomnisz o nas, kiedy wszystko zakończy się - odpowiedział Sartej. - Nie żebyś mogła… - dodał ciszej.
Tymczasem Ismo delikatnie postawił na podłodze małą sówkę, która przykucnęła na jego przedramieniu, po czym wstał i dotknął Alice.
- Czy to już czas? - zapytał.
Alice zerknęła na Isma
- Tak, choć chciałabym podziękować bóstwom puszczy za gościnę osobiście, nim stąd znikniemy… - westchnęła i zerknęła na małą sówkę, która sama trzymała w dłoniach. Pogładziła ją po łebku, po raz ostatni i rozchyliła ręce, dając jej możliwość udać się gdzie maleństwo chciało.
- Myślę, że będzie taka możliwość - mruknął Sartej.
Alice w pierwszej chwili nie wiedziała, co ma na myśli. Dopiero po chwili powiodła za jego spojrzeniem i ujrzała Tapia oraz Mielikki. Stali kilkadziesiąt metrów dalej między drzewami i w ciszy przyglądali im się, lekko uśmiechając. Harper przypomniała sobie przedziwny urok niewidzialności, jaki rudowłosa bogini roztaczała w momencie, kiedy ujrzała ją po raz pierwszy. Małżeństwo roztaczało go również teraz. Alice musiała napominać się, że jej oczy nie kłamią. Gdyż wszystkie instynkty zostały oszukane i sugerowały śpiewaczce, że w pobliżu nie czają się żadni… drapieżnicy.

Tapio uśmiechnął się szerzej, widząc, że Alice ich spostrzegła. Mielikki natomiast skinęła jej głową.
- Oh… - mruknęła jedynie Harper, po czym ostrożnie pomogła zejść małemu ptaszkowi ze swych kolan i podniosła się. Ruszyła w stronę pary bogów i gdy stanęła przed nimi, zerknęła to na jedno to na drugie i skłoniła lekko głowę
- Bardzo dziękuję za waszą pomoc i gościnę. Za użyczenie waszego domu i puszczy. Oraz za wasze wsparcie i że mogłam was poznać - powiedziała uprzejmym tonem, pełnym szacunku. Dopiero po tym uniosła ponownie głowę, by na nich spojrzeć.
Tapio spojrzał na nią z sympatią.
- To my dziękujemy - rzekł. - Niestety tak interesujący goście nieczęsto pojawiają się w naszych lasach. Rozmowa z tobą była przyjemna, a pomoc, jaką zaoferowaliśmy, nie stanowiła najmniejszego problemu. Teraz jednak wracaj do tego dziwnego świata, gdzie ludzie potrafią przemierzyć oceany na grzbietach metalowych ptaków. To twoje miejsce. I twój czas.
Mielikki również wydawała się cieszyć z pobytu Harper, de Trafforda i Pajariego.
- Przykro mi, że nie zdołaliśmy zapewnić wam takiego komfortu, na jaki zasługiwaliście. Twój mężczyzna nigdy nie powinien zostać zaatakowany w naszej puszczy. Jednak dopuściliśmy do tego i ponosimy pełnię winy. Mam nadzieję, że również wybaczysz nam działania jednego z naszych dzieci. To było więcej, niż tylko zwykła niesforność. Liczę na to, że nie zapamiętasz naszej gościny jedynie z tej złej strony - Mielikki uśmiechnęła się, lekko zawstydzona.
Alice zerknęła na kobietę tak podobną do niej samej i uśmiechnęła się lekko
- Wasza puszcza jest wspaniałym miejscem i z przyjemnością odwiedziłabym ją po raz kolejny, gdybym kiedyś mogła - powiedziała dając Mielikki do zrozumienia, że mimo tych ‘złych stron’, Harper z przyjemnością i tak by tu powróciła poznać ten las lepiej. Śpiewaczka zerknęła na Isma i Terrence’a, czy może oni chcieli jeszcze coś powiedzieć nim się stąd zabiorą.

Ismo jednak był pogrążony w rozmowie z Sartejem. Wydawało się, że ustalał szczegóły dotyczące ich powrotu na Ziemię. Natomiast de Trafford w czasie słów bogów również przybliżył się i stanął za Alice. W pełni słyszał jej ostatnie słowa i tylko do nich mógł się w pełni odwołać.
- To wspaniałe miejsce - Terrence rozejrzał się po okolicznych drzewach. - Nigdy nie czułem się tak komfortowo i spokojnie. Z chęcią nigdy bym nie wracał, choć moje towarzystwo byłoby dla was zbyt okrutnym obciążeniem - uśmiechnął się lekko. - Cudowna puszcza jednak nie byłaby ani w połowie tak wspaniała, gdyby nie wyjątkowe istoty, które ją zamieszkują. Nazwałbym was ludźmi, ale jesteście zbyt idealni. Nazwałbym was bogami, ale znajdujecie się tak blisko, nie tworząc nawet najmniejszego dystansu, że nawet to słowo nie wydaje się odpowiednie. Pomimo całej waszej cudowności i potęgi. Dlatego, mam nadzieję, pozwolicie, jeżeli nazwę was przyjaciółmi. Bo właśnie tak chciałbym się do was zwracać.

Mielikki i Tapio skinęli głowami, uśmiechając się, po czym uścisnęli ich obydwoje. Następnie bogini spojrzała na przestrzeń za plecami śpiewaczki.
- Wasz młody druh chyba was wzywa.
Rzeczywiście, Ismo machał w ich kierunku.
Alice uznała, że słowa Terrence’a były wspaniałe i doskonale oddały i jej pogląd na bogów i tę puszczę. Kiedy Mielikki zwróciła jej uwagę na Isma, Harper kiwnęła głową
- Rzeczywiście. Znaczy, że to chyba na nas czas - stwierdziła kobieta i jeszcze raz uśmiechnęła się do obojga gospodarzy, po czym odwróciła i ruszyła do chłopca. Zatrzymała się przy nim, spoglądając na niego ze znakiem zapytania.
- Możemy już wracać - rzekł Ismo. - Potem nie będzie powrotu - ostrzegł, podkreślając wagę tej decyzji.
Harper zerknęła na Terry’ego, czy również wraz z nią dołączył do Isma. Tak też było. Następnie skoncentrowała się na chłopcu
- W jakim sensie potem nie będzie powrotu? - zapytała zaciekawiona. Wyglądało jednak na to, że była gotowa, by wracać.
- Dosłownym - odparł Pajari. - Kiedy ruszymy na Ziemię, nie będziemy mogli tu wrócić - rzekł ze smutkiem w głosie. Westchnął. - Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Tak twierdzi Sartej. To na mnie opiera się to podróżowanie i według niego moje barki nie są w stanie wytrzymać zbyt częstych skoków - zmarszczył brwi. - Ale on się myli - skinął głową. - Jestem pewien, że mógłbym zrobić to ponownie, kiedy tylko będę chciał - spojrzał dumnie na Alice. Trochę tak, jakby przyjął wyzwanie, którego tak właściwie wcale mu nie rzuciła.
Śpiewaczka uśmiechnęła się do niego lekko
- No dobrze… W takim razie… Ah, tak… Jeszcze jedno - rozejrzała się za Sartejem.
Sowa w dalszym ciągu obserwowała ich, siedząc na gałęzi. Zastygła w bezruchu. Teraz przynajmniej nie kołysała się gniewnie, jednak to jeszcze nie znaczyło, że była w dobrym humorze.
- Sarteju, czy rzeczy które mieliśmy na sobie przenosząc się tu, nadal na nas będą, gdy wrócimy tam? - zapytała, nie do końca wiedząc jak to działało. Czy rzeczywiście po prostu zasnęli jak Ismo, czy w jaki sposób to działało? Pytała, albowiem w jej torebce była ważna rzecz i nie chciała nic tutaj przypadkiem zostawić.
- Wasze ciała będą zmienione zgodnie z wydarzeniami, które miały tu miejsce. Każdy siniak tu zadany pojawi się również w świecie ludzi. Jednak tak samo, jak nie można stąd wynosić rzeczy, tak samo obiekty, które przeniosły się wraz z wami znikną w momencie waszego opuszczenia puszczy. Po obudzeniu się znajdziecie je przy sobie w takim stanie, w jakim je zostawiliście.
Harper kiwnęła głową
- Dziękuję za udzielenie nam swojej mądrości i pomocy - powiedziała do niego i zerknęła na Isma, wyczekująco, dając mu sygnał, że w takim razie mogą spokojnie wracać.
Haltija skinęła jej głową, ponownie angażując w to górną część tułowia.
- Dumą jest służyć - odpowiedziała uprzejmie.

Ismo spojrzał na sowę.
- Sarteju… - rzekł wyczekująco. Stanął na środku polany, wyraźnie na coś oczekując.
Haltija zerwała się do lotu. Przypadkiem, lub też nie, słońce wyszło zza chmur i oświetliło ją swoim blaskiem. Sartej krążył nad Ismem. Wydawał się pochłaniać promienie słoneczne. Jego pióra jarzyły się coraz mocniej i jaśniej. Wreszcie intensywność okazała się tak znaczna, że Alice musiała przymknąć oczy, aby nie oślepnąć. Mimo to spostrzegła, że wnet sowa zawisła tuż nad chłopcem. Wystrzelił z niej strumień światła, który trafił wprost w wyciągniętą rękę Isma. Blask stworzony ze wszystkich kolorów tęczy jasno migotał, momentami rozlewając się na boki. Śpiewaczka dostrzegła w nim obrazy… mogłaby przysiąc, że ujrzała delikatny zarys panoramy Helsinek. Choć to mogło być jedynie złudzeniem.

Wnet chmara sów poderwała się, jakby zgodnie z poruszeniem niewidzialnej batuty. Zaczęły wzlatywać i krążyć wokół otwierającego się portalu. Następnie wzlatywały w niego, błyszcząc przy zderzeniu z potokiem tęczy. Dziesiątki, setki, może nawet tysiące znikały w przejściu otwartym przez Sarteja i Isma. Chyba tylko połączone wysiłki wspaniałej haltii i szamana mogły umożliwić przedostanie się takiej ilości duchów na Ziemię. Alice spojrzała pod nogi. Potem powiodła wzrokiem po polanie. Spostrzegła wyrastające pędy spomiędzy kępek traw. Wznosiły się, rozwijając długie liście. Piękne, złote kwiaty słoneczników błyskawicznie rozkwitały, zdobiąc polanę.
- Dobry boże… - szepnął de Trafford.
Harper zapowietrzyła się na ten piękny widok i rozglądała, nie wiedząc gdzie ma zatrzymać wzrok. Wszystko to co działo się naokoło było tak wspaniałe, że kobiecie aż się zakręciło w głowie. Zerknęła na Terry’ego
- Jest wspaniale… - westchnęła tylko i znów wróciła do rozglądania się z podziwem.
- Czy my… mamy też… - de Trafford z trudem formułował myśli. Jedynie skinął głową na ostatnie sowy, które zniknęły w portalu. Chyba miał na myśli, czy powinni udać się w tę stronę. Z jakiegoś powodu ani Ismo, ani Sartej nie zdecydowali, że byłoby odpowiednie zostawić im jakiekolwiek wskazówki.
Alice zerknęła na niego
- A skąd ja mam wiedzieć? Możemy się ruszyć w tamtą stronę… To się dowiemy - zaproponowała.
- Tak, możemy się ruszyć - Terry zgodził się.
A jednak żadno z nich nie postawiło nawet kroku. Wydawali się zbyt przytłoczeni cudownością, ale zarazem dziwnością zdarzenia, by móc przybliżyć się do niego. Ten strach był dziwny, a jednak prawdziwy.
Harper próbowała się wręcz zmusić do ruchu, po czym odetchnęła, kapitulując. Zerknęła w dół, a potem na słoneczniki i znów na portal, Isma i Sarteja. Na koniec na Terry’ego
- Chyba nie mogę się ruszyć - zauważyła oczywiste.
Terrence westchnął, po czym z trudem zrobił pierwszy krok. Wyciągnął rękę w stronę Alice, chcąc, aby ją uścisnęła.
- Razem damy radę - uśmiechnął się do niej niepewnie. Chyba miał na myśli nie tylko kroki ku portalowi, ale całość misji, na którą się porwali.
Śpiewaczka kiwnęła głową, po czym chwyciła jego dłoń i teraz ponownie spróbowała się ruszyć w stronę Sarteja, Isma i samego portalu. Ostrożnie zrobiła pierwszy krok, a potem następny. Jeden ze słoneczników zaczął wyrastać tuż pod nią przy trzecim. Prawie przewróciła się z tego powodu, jednak Terry przetrzymał ją w ostatniej chwili.

Kiedy zbliżali się do tęczowego strumienia, obraz zaczął zacierać się przed ich oczami. Choć Alice mrużyła je, blask był tak intensywny, że i tak zdołał ją oślepić. Wnet śpiewaczka poczuła słodki smak w ustach. Potem szumienie w uszach. Ostatnią rzeczą, jaką wciąż odczuwała, był mocny uścisk dłoni de Trafforda. Wtem stracili przytomność.
Opuścili puszczę, rozpoczynając podróż z powrotem do Helsinek.
I do wszystkich problemów, które na nich czekały.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline