Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2018, 21:38   #431
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Rany Kirilla, troski Alice

Kirill milczał. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, zastanawiając się. Otworzył w pewnym momencie usta, jak gdyby miał już coś powiedzieć, ale znowu je zamknął. Chyba te istotne tematy nie chciały pojawić się w jego głowie.
- Przepraszam - rzekł tym samym tonem zombie. - Jestem zdenerwowany.
Te słowa wydawały się brzmieć kompletnie dziwnie, wymawiane z takim spokojem i brakiem mimiki. Jednak to nie pierwszy raz, kiedy afekt Kaverina pozostawał blady. Taka była jego uroda.
Alice kiwnęła lekko głową
- Nie szkodzi - otworzyła usta jakby chciała coś dalej powiedzieć, ale je zamknęła i wolała milczeć. Nie. Nie będzie dolewała oliwy do ognia. Już i tak wyglądało na to, że ta cała sprawa wstrząsnęła nim. Harper spuściła wzrok na ziemię i potarła nerwowo kark ponownie. Oparła się plecami o białą ścianę pomieszczenia i myślała. Czy zraniła go? Czy zrobiła dobrze, czy źle? Czy nie było innej opcji? Czy była samolubna? Czy cokolwiek miało sens? Czemu w ogóle zastanawiała się nad tym wszystkim i czuła się tak, jakby zrobiła komuś znowu krzywdę? Zachciało jej się płakać, ale wstrzymała się, póki co
- Za ile… Znaczy… Ile czasu zajęłoby ci dostanie się do Helsinek? - zapytała trochę ciszej.
Mężczyzna przez chwilę siedział nieruchomo, wpatrzony w jakiś punkt znajdujący się gdzieś z boku. Alice nie była pewna, czy zastanawiał się nad jej pytaniem, czy też wyłączył się. Dopiero po kilku kolejnych sekundach drgnął nieznacznie.
- Przepraszam, czy mogłabyś powtórzyć? - zapytał, w dalszym ciągu nie patrząc na nią.
Harper nie powtórzyła jednak, tylko przyglądała mu się i piszczało jej w uszach z nerwów i poczucia winy. Była gdzieś na skraju wytrzymałości swojego spokoju.
Kirill zrozumiał to trochę opacznie.
- To nie tak, że cię nie słuchałem - rzekł powoli i łagodnie, jakby Alice gniewała się na niego z powodu nieuwagi. - Powtórz, proszę. Zawiesiłem się, ale to się już nie powtórzy. Obiecuję.
Alice dalej patrzyła na niego zaszklonymi oczami i objęła się mocniej rękami.
- Czas… - głos jej się załamał, ale odchrząknęła
- Pytałam ile zajmie ci dotarcie… - powiedziała nieco spokojniej, ale głupi by zrozumiał, że jest smutna, nie wściekła.
- Sprawdzałem to - Kirill powiedział od razu. - Około siedem i pół godziny z przesiadką, korzystając ze standardowych linii lotniczych. Jako że nie posiadam prywatnego odrzutowca, a z teleportacją też u mnie średnio… chyba właśnie tyle czasu zajmie mi przybycie. Choć nie wiem, o której są godziny odlotów - rzekł.
Spoglądał na Alice, która wydawała się być na granicy płaczu. Nic nie powiedział w związku z tym, nie ustosunkował się. Kirill nie do końca sprawnie poruszał się w sferze emocji.
- Może Bóg istnieje - rzekł po chwili, zmieniając temat. - To by tłumaczyło tę ironię. Chciałem odegrać się na moim wrogu, sypiając z bliską dla niego osobą. W rezultacie przyzwyczaiłem się do myśli o tej osobie i stała się również dla mnie… być może, bliska. I następnego dnia trafia ona w ramiona jeszcze innego, uderzając we mnie. Kto od miecza wojuje, ten od miecza ginie. Czyż nie? - zawiesił głos pytająco. - Może Bóg istnieje i chciał tym mnie ukarać za to, że nie potrafiłem po prostu wybaczyć temu, kto mi zawinił.
Harper milczała chwilę, po czym wystraszyła się
- Tylko jak stąd wyjdziemy… Nie udręczaj się, proszę - powiedziała napiętym tonem, przypominając sobie łazienkę w Petersburgu.
- Nie chciałam cię zranić… Po prostu dla mnie, moje ciało stało się mało ważne w tym wszystkim - powiedziała to na głos, a dopiero po chwili dotarło do niej jak diabelnie źle to brzmiało. Jakby walczyła o coś, nie mając nadziei dla samej siebie. Najgorzej, że w duchu miała ziarno takiej myśli i nie była to wymówka, by się wybielić przed Rosjaninem.
- A czy nie o nie właśnie walczysz? - Kirill podniósł brwi do góry. - Aby nie oddać go Tuonetar? Uznałaś, że wolisz oddać je de Traffordowi, najlepszemu przyjacielowi Joakima? - zawiesił głos. Następnie otworzył szeroko usta, uświadamiając sobie coś. - Mój Boże… ale to go zaboli… - pokręcił głową. Nie uśmiechnął się, chyba sam zbyt przytłoczony ciężarem wyznań Alice.
Śpiewaczka przyglądała mu się chwilę, po czym odwróciła się, zapominając o tym, czemu wcześniej tak tego unikała
- Ja się pogubiłam. Nie wiem o co w tej chwili walczę Kirill. Chciałabym o siebie, ale jeśli się nie uda, to chociaż o innych - powiedziała trochę przygaszonym tonem.
Kirill nic na to nie odpowiedział.

Wstał i podszedł bliżej śpiewaczki. Dotknął skóry jej pleców w tym miejscu, które nie było osłonięte przez tkaninę. Choć jego dłoń była delikatna, to obolała powierzchnia i tak dała o sobie znać.
- Rozbierz się - mężczyzna rzucił krótko. Nie było w tym poleceniu nic erotycznego. Nie o to chodziło Kaverinowi.
Alice wzdrygnęła się, pod dotykiem Kirilla. Dlatego, że zabolało, ale i dlatego, że przypomniała sobie czemu mu tego nie pokazywała. Błyskawicznie odwróciła się do niego przodem i zacisnęła mocniej ręce na przedramionach
- Co? - zapytała speszona jego poleceniem.
Kirill wydawał się niezrażony.
- Rozbierz się - rzekł bez śladu emocji na twarzy. - Chcę zobaczyć cię nagą.
Nie rozwijał wypowiedzi. Słowa, które wypowiedział, w jego mniemaniu kompletnie wystarczały.
Harper przyglądała mu się, szukając śladu jakiejkolwiek emocji. Poddała się w końcu i westchnęła ciężko. Opuściła ręce i zsunęła z siebie sukienkę, trzymając ją w dłoniach, stała teraz przed nim nago. Nie spoglądała sama na siebie, nie widziała jeszcze dokładnie szkód jakie uczynił jej Terry.

Kirill spoglądał na jej ciało bez śladu skrępowania. Taksował jej szyję, klatkę piersiową, brzuch, miednicę, nogi… przeszedł dalej, spoglądając na jej plecy, pośladki i uda. Okrążył ją trzy razy, kiedy wreszcie zatrzymał się za nią. Opuszki jego palców podążyły po siniaku zaczynającym się na biodrach i kończącym na lewym pośladku.
- On ci to zrobił? - zapytał beznamiętnie.
Alice nic nie odpowiedziała, tylko spuściła lekko głowę, mimowolnie spoglądając na swój biust. Znów skrzyżowała ręce, nieco skrępowana faktem, że była najwyraźniej mocniej poturbowana niż czuła, choć w sumie nie była w stanie ustać wcześniej na nogach, a to już o czymś świadczyło.
- Siniaki zostawione przeze mnie zdołały już zżółknąć i przykryć się tymi, którymi obdarzył cię de Trafford - Kaverin mruknął jakby lekko melancholijnie. - Nie spodziewałbym się, że tkwi w nim taka energia. Z drugiej strony on pewnie nie spodziewałby się jakiejkolwiek po mnie.
Następnie odwrócił się plecami do Alice i ruszył z powrotem na środek pomieszczenia.
- Czy chcesz, żebym również na jego ciele zostawił siniaki? - zapytał. - Jednak jeżeli bił cię za twoją zgodą, to nie sądzę, bym mógł mieć do niego jakiekolwiek pretensje.
Śpiewaczka po prostu założyła z powrotem sukienkę. Odgarnęła włosy do tyłu, poprawiając ich pofalowane końce.
- Mniej więcej tak samo jak tego, by Joakim dorwał ciebie za akcję w Petersburgu - powiedziała przygaszonym tonem.
- Dość już osób cierpi. To nie tak, że on miał z tego przez cały czas znakomitą zabawę. Nie wiem czy się orientujesz, ale Terrence zdecydowanie wolałby Joakima zamiast mnie - powiedziała napiętym tonem.
- Sądzę, że istnieje Bóg. I kpi sobie z nas wszystkich - burknęła.
- To szaleniec, albo głupiec - odparł Kaverin. Nie precyzował, czy ma na myśli Terrence’a, czy Boga. Następnie zwiesił głowę i zaczął pocierać o siebie ręce. Jakby nieco nerwowo. Alice zauważyła, że Kirill stawał się coraz bardziej zestresowany, co było niezwykle alarmujące, biorąc pod uwagę jego dotychczasowe wycofanie. Jego wzrok wbity w podłoże wydawał się należeć do trupa.
I mimo to, że czuła się strasznie źle z tym, że go zraniła, Harper ruszyła się w jego stronę
- Kirill… - zaczęła powoli. widziała, że jest niespokojny, tylko nie była pewna jak ma mu pomóc… Przytulić? Czy to by mu pomogło? A może tylko pogorszyło? Nie miała pojęcia. Na razie tylko powoli szła. Kirill wydawał się tego nie zauważać. Tak właściwie równie dobrze mógł w ogóle przestać dostrzegać jej obecność.
- J-jak można… - zająknął się lekko, kręcąc głową - ...chcieć go? - zapytał. - Ja miałem go i w tym nie ma żadnej radości. Jest tylko ból… cierpienie… a także blizny - zamknął oczy, kompletnie rozbity. Wyglądało na to, że niewinna wzmianka Alice, że de Trafford wolał Joakima bardziej od śpiewaczki znienacka rozbiła go. Zdołała trafić w ten jeden jedyny, szczególny, słaby punkt. Wcześniej Alice czuła się niekomfortowo z brakiem mimiki i modulacji głosu Kirilla. Pytanie brzmiało, czy Kaverin był taki zawsze. Bo wszystko wskazywało na to, że to właśnie Dahl ukształtował go w to, kim się stał.
Śpiewaczka zatrzymała się tuż przed nim i podniosła rękę, by dotknąć jego policzka ostrożnie, jakby się bała, że jest z porcelany i że się potłucze, jeśli dotknie zbyt mocno. Chciała, żeby Kaverin wrócił tu i teraz, a nie był gdzieś tam.
Kirill ani nie odsunął się, ani nie przybliżył. W żaden sposób nie zareagował na bliskość Alice. Chwilę pozostawali w milczeniu, kiedy nagle mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Harper.
- Tuonetar może być wcieleniem zła - rzekł. - Jednak jeżeli kiedyś ją spotkam, to podziękuję jej. Za to, co robi Dahlowi. Spełnia moje najgorsze, najbardziej podłe fantazje, torturując go i niszcząc. Chcę, żebyś o tym wiedziała.
Alice nic nie odpowiedziała. Pogłaskała go po policzku i opuściła rękę. Koło nienawiści… Teraz to ona się zamyśliła, nieco nieobecnie nad tym wszystkim, ale cały czas uważnie obserwowała Kirilla.

Wyglądało na to, że wyczerpali już wszystkie tematy. Kirill wstał i spojrzał z góry na Alice. Nie licząc wciąż zaszklonych oczu, jego twarz ponownie tkwiła w zupełnej neutralności.
- Chyba czas już wracać - rzekł. - Cieszę się, że cię zobaczyłem.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Cieszę się, że do mnie przylecisz… choćby i na ostatnie kilka godzin - drugą część zdania powiedziała trochę ciszej. Stali dość blisko więc musiała zadzierać głowę, by na niego patrzeć, ale tym razem nie śmiała znowu przytulać go sama z siebie. Bała się, że mógłby ją odepchnąć po tym co mu powiedziała. Czekała po prostu jak znów odeśle ją z powrotem, by mogła się obudzić i męczyć z krzyżem swoich win.
- Nie mów tak - odpowiedział Kirill. - Wygrasz z Tuonelą. Przeżyjesz. Jestem tego pewien. A wiesz dlaczego? - zawiesił głos, spoglądając nią przeciągle. Chwila załamania zniknęła. Mężczyzna ponownie uspokajał się, a przynajmniej teraz był już w stanie ukryć swoje emocje. Co jednak zrobi po powrocie? Wizja Kirilla w wannie wypełnionej krwią ponownie wykwitła w umyśle śpiewaczki.
Alice przechyliła lekko głowę
- Dlaczego? - zapytała, zainteresowana jego odpowiedzią. Cień strachu zaigrał w jej oczach i nie szło powiedzieć po samym jej spojrzeniu co go wywołało. Na pewno jakaś myśl, ale jaka było zagadką dla Kaverina.
- Bo przeżycie to ta trudniejsza, bardziej okrutna opcja. Odejść i nie musieć zmagać się z konsekwencjami tych kilku ostatnich dni? Czyż zwykła śmierć nie brzmi zbyt wyzwalająco? Jeżeli Bóg istnieje, to jest okrutny. Już to ustaliliśmy. Obawiam się, że nie wybierze dla nas szczęśliwych zakończeń.
Kobieta uśmiechnęła się smutno
- To… To przykre… - stwierdziła prosto. I mimo, że mógł ją odepchnąć, Alice opuściła głowę i oparła czoło na jego obojczyku. Opuściła ręce wzdłuż swoich boków. Mógł ją odepchnąć, po prostu opadła by do tyłu. Wyglądała, jakby znów nie miała sił.
Jednak tego nie zrobił, choć również nie przytulił jej. Zamiast tego westchnął.
- Myślę… że nie powinno mnie dziwić, że będziesz potrzebowała i poszukiwała bliskości. Biorąc pod uwagę to wszystko, co przeżywamy - pokręcił głową. - Ja również nigdy nie byłem tak rozpaczliwie tkliwy. Nie twierdzę, że dobrze się czuję z tym, co powiedziałaś i co zobaczyłem na twoim ciele. Jednak kłamstwem byłoby, gdybym rzekł, że nie rozumiem dlaczego do tego doszło - westchnął.
Harper przytaknęła lekko głową
- Przepraszam, że cię zawiodłam i zraniłam - powiedziała cicho. Miała zamknięte oczy. Stała tak chwilę, po czym wyprostowała głowę, nie chcąc już naruszać jego przestrzeni osobistej. I tak już naważyła sobie bigosu tym wszystkim. Otworzyła powoli oczy, ale patrzyła w ziemię.
Tak jej się na początku wydawało. Jednak tak naprawdę spoglądała na sufit.

Leżała na sienniku Mielikki i Tapia. Została przykryta kilkoma kocami, jak gdyby znaleziono ją zamrożoną w jakiejś zaspie śnieżnej i rozpaczliwie próbowano rozgrzać. I choć gorąco przepełniało Alice, to nie było złe odczucie. Nie miała ochoty pozbyć się okrywających ją warstw materiału. Bardzo chciało jej się pić i była okropnie głodna, choć przecież niedawno zjadła chleb z pieczenią. Niestety wokół niej nie znajdowała się karafka z wodą i pragnienie, przynajmniej na ten moment, miało jej w dalszym ciągu doskwierać. Spostrzegła promienie słońca padające przez drobne okna. Dzięki nim mogła zorientować się w otoczeniu. Nic nie zmieniło się w chatce bogów od czasu, gdy ją opuściła. Jedynie posprzątano po jej kąpieli w ziołach. Alice spostrzegła również, że jest sama.
Śpiewaczka ucieszyła się, że nikogo nie było w pobliżu, bo nikt w takim razie nie usłyszał jej słów. A po chwili nikt nie widział, że usiadła i zaczęła płakać. Robiła to cicho i jedynie drżenie jej ramion zdradzało, że coś jest nie tak. Pociągnęła parę razy nosem, próbując się uspokoić. Ocierała oczy i policzki od łez. Denerwowała się, chcąc już uspokoić, ale najwyraźniej musiała wylać nieco bólu z siebie.

Po paru minutach odsunęła koce i spróbowała wstać, oceniając czy już może normalnie się poruszać.
Jęknęła. Jej ciało wciąż było obolałe, jednak w inny sposób, niż przed rozmową z Kirillem. Spojrzała na siebie. Siniaki, które zostawił po sobie Terry, zdążyły już zżółknąć. Jak długo była nieprzytomna? Nadszedł już dzień, patrząc na światło wylewające się przez okno, jednak… zaczęła zastanawiać się, czy był to poranek bezpośrednio po nocy rytuału. Świeże powietrze ciągnęło do środka przez rozwarte okno i delikatnie orzeźwiało. Alice ujrzała za nim poruszające się spokojnie zielone gałęzie leśnych drzew. Ten widok wydawał się zaczerpnięty wprost z jakiegoś idyllicznego obrazu.
Harper wstała i spróbowała nieco rozruszać mięśnie. Następnie ruszyła w stronę wyjścia z chatki. Gdzie byli wszyscy? Czy Terrence i Ismo już ją tu zostawili? Czuła się odrobinę zagubiona.
 
Ombrose jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:39   #432
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Poranek w puszczy

Przekroczyła próg chatki i wyszła na zewnątrz. Był piękny dzień. Jasne, niebieskie niebo rozciągało się wzdłuż i wszerz nad jej głową. Nie przykrywała go nawet pojedyncza chmurka. Cichy szelest traw tańczących w rytm wiatru przypominał nieco szum morza. Alice ruszyła bosymi stopami po zielonych koniczynach, rozglądając się naokoło. Wnet odkryła, że nie została pozostawiona sama, bez opieki. Tuż przy pniu do rąbania drewna ujrzała Terry’ego. Układał suche gałęzie, trzymając w jednej ręce siekierę. Zapewne mógłby zająć się tym zadaniem w znacznie szybszy sposób, korzystając z telekinezy. Jednak z jakiegoś powodu postanowił zapracować fizycznie na płomienie w kominku.
Alice stanęła jak wryta i przyglądała mu się chwile w milczeniu. Przypominała jej się żywo rozmowa z Kirillem i czuła się wyjątkowo dyskomfortowo w tym momencie. Rozejrzała się, czy był tu ktoś jeszcze, po czym ruszyła w jego stronę w milczeniu. Wiedziała, że wcześniej czy później ją usłyszy, o ile już to nie nastąpiło. Zdawało się, że byli sami.

De Trafford nie poruszył się, ani nie spojrzał na nią, choć bez wątpienia słyszał, że nadciąga. Położył gałęzie na pniu, po czym uderzył w nie ostrzem, tnąc na pół.
- Bałem się, że już nigdy nie obudzisz się - rzekł łagodnie. - Sam chciałbym mieć taki mocny sen. Ale przyznam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio spałem tak spokojnie, jak w tej puszczy - zagaił. - Jesteś głodna? - zapytał.
Harper wzięła wdech
- Tak... Bardzo… Długo… Długo spałam? - choć starała się brzmieć spokojnie i naturalnie, dobry słuchacz i znawca teatru wychwyciłby, że tylko grała głosem. Nie czuła się dobrze. Psychicznie była wycieńczona własnym umysłem.
Terry jednak tego nie wychwycił. Wydawało się, że ostatnie godziny sprawiły, że wypoczął. Był w wyjątkowo dobrym nastroju.
- Ponad dobę - odpowiedział. - Nie mogłem wrócić, zostawiając cię w tym stanie, a wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że lepiej nie przechodzić z tobą na drugą stronę, kiedy jesteś nieprzytomna. Kto wie, jakie byłyby tego skutki - wzruszył ramionami. Dopiero teraz obrócił się i spojrzał na nią. Uśmiechnął się szeroko. - Uzbierałem dziko rosnące maliny, borówki i poziomki. Są bardzo słodkie, spróbuj - rzekł, wskazując na miskę wypełnioną apetycznymi owocami. Leżała nieopodal na trawie. - Mielikki i Tapio nie przynieśli nic konkretniejszego. Nie wiem, gdzie polują, bo w tych lasach nie ma zwierząt. Nawet ten chleb… choć ostatnio trochę wędrowałem, nie widziałem ani jednego pola pszenicy. To chyba zagadka.
Alice kiwnęła głową i podniosła miskę z leśnymi owocami, zaczynając je jeść ze smakiem. Była bardzo głodna i zdecydowanie nie można było mieć co do tego wątpliwości. Miała jednak nieco nieobecny wzrok.
- Kaverin przyleci do Helsinek - oznajmiła lekko zduszonym tonem.
- Jeżeli jest po naszej stronie, to dobra wiadomość, czyż nie? - mężczyzna zawiesił głos. Dopiero po chwili zmarszczył brwi. - Ale skąd o tym wiesz? - zapytał.
Podniósł rękę i starł mankietem koszuli strużkę potu z czoła. Robiło się coraz cieplej, a on pracował fizycznie.
Harper oblizała usta z malinowego posmaku
- Bo widziałam się z nim na planie astralnym, teraz gdy spałam - odparła. Wyglądała jakby nieco unikała patrzenia wprost na de Trafforda, albo jakby po prostu nad czymś się głęboko zastanawiała.
- Pracujesz nawet, kiedy śpisz - Terry pokręcił głową. - Powinnaś zostawiać sobie spotkania biznesowe na czas jawy - zażartował. - I co wynikło z tej rozmowy? Oprócz tego, że przybędzie do Helsinek. Jak jest w stanie nam pomóc?
Spojrzał na kupkę przygotowanych patyków. Alice spostrzegła że obok tkwiły już pocięte polana. Najwyraźniej Terry zaczął od najtrudniejszej, najcięższej roboty i na sam koniec zostawił to, co nie wymagało zbyt dużo siły.
Alice przyglądała się drewnu, a potem zjadła jeszcze kilka borówek
- Pomoc zawsze nam się przyda, a w razie czego, Kirill jest również Gwiazdą i to niezwykłą. Potrafi cofać czas. Co prawda nie o długie odstępy i nie wiem jak często, ale może - westchnęła. Myśl o tym, że Kaverin przyjedzie do Helsinek jednocześnie cieszyła ją i stresowała. Nie była pewna czemu, w końcu porozmawiała z nim o tym wszystkim.
- I nie zostanę tu chowając się pod kamieniem Terrence… - powiedziała wreszcie, nieco poważniejszym tonem.
Mężczyzna odrzucił siekierę i stanął pewniej na dwóch nogach, zwracając się w jej stronę. Oparł obie dłonie o biodra, patrząc na nią uważnie.
- Czy to twoja ostateczna decyzja? - zapytał, wzdychając. Ton jego głosu sugerował, że bardzo chciał usłyszeć w tym momencie zaprzeczenie. Alice spostrzegła w jego spojrzeniu, że martwił się o nią i w dalszym ciągu nie chciał narażać ją na niebezpieczeństwo.
Śpiewaczka przyglądała mu się chwilę, po czym odwróciła wzrok na bok i zatkała usta kolejna maliną. Jadła ją kilkanaście sekund, nim przemówiła
- Nie martw się. Nie… - zawiesiła głos na moment. Przypomniało jej się w jakim stanie zastała de Trafforda przy łóżku Joakima
- Nie pozwolę na to, bym była kolejną przyczyną twojego smutku - powiedziała i wyciągnęła w jego stronę miskę z owocami.
Mężczyzna westchnął i przyjął ją od kobiety. Spojrzał na owoce, które Alice zostawiła. Sięgnął ręką, jakby sam chciał spróbować którąś poziomkę, jednak nagle zastygł. Może stracił apetyt.
- Tu nie chodzi o mój smutek, tylko o twój dobrobyt - odpowiedział. - Jednak jeżeli chcesz wrócić… to mogę jedynie ci towarzyszyć i dbać o to, żeby okazało się to właściwą decyzją - uśmiechnął się lekko do Alice, jakby chcąc dodać jej animuszu. - Jestem przekonany, że Tuonela nie ma szans przeciwko połączonym siłom nas wszystkich - rzekł z dużą pewnością siebie.
Następnie pozbierał drewno i ruszył z nim w stronę Alice. Czy też może raczej chatki.
Alice kiwnęła głową
- Zaleźli za skórę zbyt wielu silnym osobom - zgodziła się z nim i zeszła nieco na bok. Ruszyła wraz z nim w stronę chatki.
- Gdzie jest Ismo? Nadal z sowami? - zapytała zmieniając nieco temat.
- Tak - Terry pokiwał głową. - To naprawdę szczęśliwa rzecz, że tutaj przybyliśmy - rzekł, wchodząc do środka. - Ismo nigdy nie odebrał standardowej nauki szamana. Tutaj natomiast może uczyć się, słuchając słów haltii. A nigdzie nie mógłby znaleźć odpowiedniejszych nauczycieli, niż w väki prawdy i mądrości. Między innymi dlatego aż tak bardzo nie spieszyło się nam do powrotu. Chciałem, żebyś mogła wypocząć tak długo, jak to tylko możliwe. Abyś mogła zregenerować się nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Ismo natomiast w tym czasie pobierał nauk. To tylko doba, ale z tego co się orientuję, to bardzo pojętny chłopak. Choć jego maniery w dalszym ciągu pozostawiają wiele do życzenia - rzekł bardzo oceniającym tonem.
Schylił się, układając drwa w palenisku.
Śpiewaczka mruknęła
- Jak i moje, co? - zauważyła lekko przekornie, po czym pokręciła głową. Rozejrzała się za czymś do picia.
Nie widziała niczego takiego, choć Terry zapewne schował gdzieś zapasy wody. Musiały być w którejś szafce. A może jeszcze nie zdążył napełnić dzbana rzecznym strumieniem.
- Niestety obracanie się wśród takich ludzi to mój krzyż - de Trafford uśmiechnął się żartobliwie do Alice. - Powiedz mi, jak się czujesz.
Alice milczała chwilę
- W porządku - skłamała
- Jest tu coś do picia? - zmieniła gładko temat.
- Tak, zaraz ci naleję - obiecał mężczyzna. Ruszył do komody, która była wypełniona szufladami i szafkami, po czym otworzył tę na samym dole. Wyciągnął dzban oraz drewniane kubki. - Uznałem, że będzie dłużej świeża, jeżeli nie będzie stała na widoku. Choć w sumie nie jestem pewien, czy stara szafka to tak dużo lepsze warunki. Niestety nigdy nie pokusiłem się o wakacje w jakimś ośrodku agroturystycznym. Te doświadczenia mogłyby okazać się tutaj bezcenne.
Wnet w dłoni Alice pojawił się pełen kubek wody. Smakowała dobrze, choć kompletnie inaczej, niż ta z butelki. Nie była do końca pewna, na czym polegała różnica, jednak zdawała się bardzo wyczuwalna.
- To “w porządku” to trochę za mało informacji - Terry spojrzał na nią uważnie.
Harper tymczasem zajęła się wysuszaniem kubka z wodą. Kiedy na jego dnie nie było ani odrobiny wody, odjęła go od ust i westchnęła. Była bardzo spragniona. Zerknęła na Terry’ego
- Chodzę. Nie boli mnie jak się pochylam. Jest w porządku - powiedziała spokojnie, mając nadzieję, że nie będzie drążył dalej. Czuła się i tak wewnętrznie wystarczająco napięta. Szczerze, to najchętniej położyłaby się jeszcze i spała, ale bała się, że znowu gdzieś wyląduje… Najchętniej usiadłaby w swojej wannie w Portland. Zapaliła zapachowe świece i rozsypała płatki kwiatów w wodzie. A potem słuchając muzyki relaksowała się, popijając wino. Uśmiechnęła się blado do swoich myśli
- Powinniśmy niedługo pójść do Isma, a potem wracać - zmieniła znów temat.
- Na pewno? - zapytał Terry. - Myślałem, że bardziej zregenerujesz się przez ten czas. Jednak wydajesz się wciąż wymęczona… co jest w porządku. Nie chcę, żebyś pomyślała, że wytykam ci to. Po prostu lepiej, gdybyś w pełni odpoczęła tutaj. Z powodu sposobu, w jaki czas biegnie w tym wymiarze. Jeżeli chcesz wrócić na ziemię, to dopiero wtedy, kiedy będziesz w najlepszym możliwie stanie fizycznym i psychicznym. Inaczej to nie będzie miało sensu. I nie jestem pewien, czy to właśnie ten moment - zawiesił głos, spoglądając na nią. Zamilkł na chwilę, zastanawiając się. Zamyślił się przez moment i wydawał się spierać ze sobą po cichu. W końcu wreszcie przemówił, decydując się poruszyć ten temat. - Masz wyrzuty sumienia z powodu tego, co się między nami zdarzyło? - zapytał. - Jeżeli źle się z tym czujesz… to chyba tylko rozmowa ze mną może to naprawić.
Alice wzięła wdech, po czym wypuściła powietrze i pokręciła głową
- Ja… Ja nie wiem z kim mogłabym porozmawiać o tym co mnie nęka Terrence. Jesteś też w to uwikłany i naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł, żebym ci to tłumaczyła… - zawiesiła na moment głos
- Nie odpocznę psychicznie lepiej, póki cały ten bałagan się nie skończy. A nie wiem, czy wtedy też w ogóle mi ulży. Trochę za dużo zwaliło mi się na głowę w tym tygodniu, a jak to bywa z psychiką. To się odbije piętnem - wyprostowała się nieco
- Fizycznie jestem nadal nieco obolała, ale nie gorzej niż w Essen, kiedy zostałam postrzelona i chodziłam z bezwładną ręką. Boli, ale to nic w porównaniu z salwą z karabinu w bark - powiedziała poważnie. Rzeczywistość ukształtowała w niej pewien poziom wytrzymałości i to był jeden z niewielu plusów tego całego bałaganu z Tuonelą.
Terry skinął głową.
- Nie zamierzam na ciebie naciskać. Ale jeżeli zechcesz ze mną porozmawiać, to będę gotowy. Czasami problemy, które przeżywamy, wydają się znacznie mniej dramatyczne, kiedy wypowiemy je komuś, kto chce nas wysłuchać - uśmiechnął się lekko. - Pamiętaj, że jestem po twojej stronie i nie musisz przeżywać wszystkiego sama. Choć nie ma w tym nic złego, jeżeli chcesz - wzruszył ramionami. - Czyli chcesz jeszcze chwilę odpocząć, czy wolałabyś iść od razu do Isma?
Śpiewaczka zastanawiała się chwilę, po czym zaczęła się przyglądać Terry’emu jakby oceniała jego siły. Jakby decydowała, czy może mu powiedzieć i czy nie uczyni mu tym krzywdy, albo czy to nie sprawi, że de Trafford przestanie się do niej uśmiechać. Lęk zagrał na jej twarzy i pokręciła głową odpędzając go. Podeszła do dzbana i nalała sobie jeszcze wody do kubka
- Będę chciała pójść za kilka chwil do Isma - powiedziała zamyślonym, nieco mrocznym tonem, pogrążona w myślach. Napiła się wody.
- Kilka chwil to dość dobre określenie w świecie bez zegarków, gdzie nie można operować czymś bardziej konkretnym, jak na przykład minutami - odpowiedział Anglik. - Choć przyznam, że chciałbym, żebyś jednak określiła nieco bardziej dokładnie, o jaki przedział czasowy ci chodzi. Kilka sekund, minut, godzina?
Alice odstawiła ponownie pusty kubek
- Minut. Zastanawiam się nad tym, czy jednak ci powiedzieć, co mnie męczy, ale to nie takie proste. Zwłaszcza, że możesz się na przykład zasmucić, wściec… Albo nie wiem co - odparła i usiadła na krześle. Westchnęła, bo było twarde, a ona jednak miała nadal siniaki na pośladkach.
De Trafford zamyślił się.
- Myśl, że mógłbym się zasmucić lub wściec zadręcza cię tak samo, czy może nawet bardziej. Od tego, co poczułabyś, gdybym rzeczywiście tak zareagował. Czasami unikanie złych sytuacji może być bardziej męczące, niż ich przeżywanie - wzruszył ramionami. - Nie sądzę, żebyś była w stanie powiedzieć cokolwiek, przez co opuściłbym naszą sprawę. A jeżeli dbasz tylko i wyłącznie o moje uczucia… to wiedz, że posiadam bardzo dobrze rozwiniętą wyobraźnię. I niedopowiedzenia podpowiadają mi zapewne znacznie gorsze obrazy od prawdy w twoim umyśle.
Kobieta myślała chwilę, po czym kiwnęła głową
- W takim razie lepiej usiądź - poprosiła i poczekała, aż to uczynił.

Wzięła w dłoń kubek i zaczęła go nerwowo obracać
- Po pierwsze, jest kwestia Isma. widziałam jak jego zastępcza matka zmarła w pożarze nad jeziorem Bodom, jeśli nawet nie zmarła, to na pewno trafiła do szpitala w tak ciężkim stanie poparzenia, że nie wiadomo czy z tego wyszła. Chłopiec nie wie, że jego rodzice, których znał, to nie są jego prawdziwi rodzice… Co więcej, w Essen, musiałam wydać polecenie zabicia jego biologicznej matki. Współpracowała z Valkoinen. Jak myślę o tym, że będę mu to musiała powiedzieć, kiedy on… Tak bardzo mnie lubi… To mam wrażenie, że coś mnie w środku dusi - powiedziała i głos jej się przyłamał.
De Trafford pokiwał głową.
- Jesteś winna mu prawdę. Kiedyś, jak to wszystko zakończy się, będzie chciał wrócić do domu. Ma prawo wiedzieć, dlaczego nie zobaczy w nim matki. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak bardzo nam się przysłużył. I na ile różnych sposobów. Jednak nie powinnaś o niczym wspominać akurat w tym momencie. To nie jest odpowiedni czas na to, żeby rozkleił się i złamał. Ale po wszystkim, kiedy już zaczniesz wyjaśniać mu… postaraj się, aby dokładnie poznał powody, dlaczego taiłaś przed nim te informacje. I dlaczego jego biologiczna matka musiała umrzeć. Nie twierdzę, że to zrozumie… ale tylko w ten sposób będzie mógł to wszystko wybaczyć - de Trafford zamyślił się. - Biedny chłopak. Trochę mi przypomina Jennifer, kiedy była w jego wieku - mężczyzna rzekł, po czym na moment dał ponieść się wspomnieniom.
Harper wzięła wdech i powoli wypuściła powietrze. Wiedziała o tym, że powinna powiedzieć o wszystkim Ismo, ale dopiero po wszystkim. Czy to było wykorzystywanie go z ich strony? Czy może po prostu to było dla dobra świata? Tak sobie próbowała tłumaczyć
- Apropo Jennifer… Ona nie wie, jak to się stało, że Fabien zginął. A to w dużej mierze moja wina. Musieliśmy pozbyć się Mikaeli. Członek Valkoinen strzelił zbyt celnie… Szybciej niż ja w niego… Bonnaire… Oberwał. I przekazał mi słowa, które powinna usłyszeć Jenny, ale nie mam tyle jaj by jej to powiedzieć. Zwłaszcza, że… Gdy w sali pojawił się Tuoni i wszystkie zwłoki wstały, podniósł się i Ff… - zawiesiła się i zmarszczyła brwi wspominając tę porażającą scenę. Nerwowo przytknęła rękę do czoła i przetarła nią twarz.
De Trafford posmutniał. Nachylił się i wsparł rękami o uda i kolana.
- Fabien był dobrym Konsumentem i człowiekiem… - zawiesił głos - ...choć za życia byłem może uprzedzony względem niego - rzekł łagodnie. - I nie chciałem widzieć go przy Jenny. Czuję się z tym źle… - delikatnie dobierał słowa. - Być może był właściwym mężczyzną dla mojej córki? Może przeceniam mój wpływ na nią, ale przyszło mi przez głowę, czy byliby z sobą bliżej, gdyby moje nastawienie było inne - westchnął. - Ale teraz nie dowiemy się tego.
Zamilkł przez moment.
- Jednak nie powinnaś winić się za jego śmierć. To nie ty pociągnęłaś za spust. Fabien jest po prostu kolejnym powodem, by nienawidzić Valkoinen - de Trafford lekko zgarbił się, jakby pod naporem emocji. - Musisz znaleźć w sobie siłę, aby powiedzieć o wszystkim Jenny. Zarówno z szacunku dla niej… jak i dla niego. Mógłbym zaoferować, żebyś przekazała mi jego ostatnie słowa, żebym wyręczył cię i sam porozmawiał z córką… Ale czy tego właśnie chcesz? - spojrzał na nią.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:40   #433
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wędrówka w boskim lesie

Alice pokręciła głową
- To moje brzemię Terrence. Ja jej opowiem co się wtedy stało. Co powiedział… Po prostu… Po prostu mnie wysłuchaj… - powiedziała i przechyliła się do tyłu, jakby szykując na najcięższe. Jakby to co powiedziała przed chwilą, było najlżejszym ze wszystkiego
- Co wiesz o Kirillu i Joakimie? - zapytała wyjątkowo spokojnie.
- Znam historię z Noelem i to, że Joakim zemścił się na Kirillu - odpowiedział Terry. - Nie byłem przy tym, jednak z różnych źródeł i innych przesłanek wiem, że nie przebierał w środkach. Zapewne torturował go, nigdy nie dopytywałem się. Jeżeli ktoś jest bliski dla ciebie, to czasami wolisz przymykać oko na jego… - zamyślił się, dobierając słowa - ...niedostatki duchowe. Nie chciałem nigdy słuchać o tym, co mu zrobił, zresztą też nigdy nie musiałem. Mój kontakt z Kaverinem nigdy nie był zbyt częsty.
Harper kiwnęła głową
- Wyobraź sobie, że Joakim zrobił mu… Bardzo okrutną krzywdę za coś, czego Kirill nie zrobił. Przypadkiem dowiedziałam się, że to nie Kaverin skrzywdził Noela, ale to on zapłacił za to bardzo srogą cenę. Obaj są gwiazdami… Tak jak ja jestem Dubhe, Joakim jest Aliothem, a Kirill jest Megrezem. Sądziłam, że to w jakiś sposób robi nas sobie bliskimi, a jednak… - wzięła głębszy wdech
- A jednak najpierw jeden nieodwracalnie okaleczył drugiego, co zmusiło drugiego do wykorzystania najlepszej możliwej okazji do zemsty, gdy tylko się nadarzyła… - powiedziała trochę wymijająco, ale denerwowała się, że miałaby o tym opowiadać i wyraźnie było po niej widać, że coś jest nie tak.
De Trafford spoglądał na nią bardzo uważnie. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo nachalne było jego spojrzenie, odciągnął wzrok w bok.
- Nie chcę, żebyś pomyślała, że jestem wścibski… ale myślisz, że mogłabyś nieco bardziej rozświetlić mi sytuację? W jaki sposób Joakim okaleczył Kirilla i w jaki sposób Kirill zemścił się za to? - zapytał łagodnym, spokojnym tonem.
Alice przytaknęła sztywno głową
- Joakim myślał, że Kirill… cóż… wykorzystywał Noela. Więc… więc z tego co zrozumiałam… Torturował psychicznie i fizycznie Kaverina. Gwałcił go, a na koniec wykastrował. Zostawiając w takim stanie przy życiu - powiedziała napiętym tonem. Po czym nerwowo potarła kark ręką
- Gdy… Gdy byłam w Petersburgu… I rozmawiałam z Kirillem… Mogło mi się zdarzyć napomknąć, że jestem w stanie widzieć się z Joakimem, mimo tego, że jest w śpiączce… Nie wiedziałam jeszcze wtedy jakie są ich stosunki… I że Tuonetar go przetrzymuje, oraz… że widzi i słyszy wszystko przez moje zmysły… Rozumiesz dokąd to podążyło…? - zapytała retorycznie
- Podałam Kaverinowi narzędzie zemsty doskonałej… - powiedziała i przełknęła ciężko ślinę.
Terry milczał przez chwilę. Zmarszczył brwi, nie mogąc połączyć faktów.
- Co mógł zrobić? - zapytał. Po chwili drgnął. - Czy on… wynajął kogoś i wtedy… Bo wspominałaś wcześniej o… - wstrzymał oddech, spoglądając ponownie w oczy Harper.
Alice pokręciła głową
- Okazało się… że wykastrowany mężczyzna nadal może uprawiać seks. Ciekawa ciekawostka… Potrzebuje tylko odpowiedniego bodźca… Nieważne… Ważne jest to, co zrobiła Tuonetar… Ona. Ona sprawiła, że Joakim widział i czuł moimi zmysłami. I słyszał… Rozumiesz? - zapowietrzyła się od bólu w klatce piersiowej
- Czuł, że mimo strachu… Moja gwiezdna część, zareagowała na Kirilla… Tak jakby Gwiazdy cieszyły się z połączenia z każdą ze swego rodzeństwa - przegarnęła nerwowo włosy.
- Kiedy potem… Tuonetar zaciągnęła moją świadomość do Tuoneli. I postawiła mnie przed nim… On… Właśnie wtedy powiedział mi, że mnie nienawidzi… Mówiłam ci o tym… Teraz chociaż rozumiesz całość sytuacji… Ale to nie wszystko… Bo jak się okazuje. Gdy chwilę temu widziałam się z Kirillem. Odnoszę niejasne wrażenie, że się wściekł widząc moje siniaki. Zaskakująco szybko wydedukował, że to twoje dzieło i zdarzyło mu się wyrazić, że chciał zranić Joakima, a sam został zraniony od miecza, którym wojował… To jest jakiś… Jakiś kanał. Jestem uwikłana w naprawdę problematyczne koło. Ciekawe co zrobi Joakim jak się zbudzi i zastanie Kirilla w pobliżu. No raczej ręki mu przyjacielsko nie poda… - skrzyżowała ręce pod biustem i pokręciła głową. Nie czuła się lżej, mimo że komuś powiedziała wreszcie o tym, co ją męczyło.
Terry nieco zesztywniał w trakcie słów, które wypowiadała.
- Co zrobi Joakim mi, kiedy się dowie? Co zrobię ja Kirillowi, jeśli go spotkam? - zamyślił się. - Chyba tylko czas pokaże. Mówisz o nim… mam na myśli Kaverina, z taką… - zastanowił się, szukając słów. - Nie czuję, żebyś była na niego zła z powodu gwałtu. To był gwałt, pamiętasz? Nawet jeżeli Dubhe się z niego cieszyła, to jeszcze nie znaczy, że Alice też powinna - rzekł. Czyżby przemawiała przez niego zazdrość?
Alice spojrzała na Terry’ego
- Byłam. Byłam zdruzgotana. Ale potem on się zabił. Znaczy… Znaczy prawie, bo zmusiłam go do cofnięcia czasu. Żałował. Zrobił mi krzywdę, chcąc się zemścić. Nie miał prawa i nie powinien, ale dziwisz mu się? Po tym co zrobił mu Joakim? Jestem zła na nich obu. I żałuję ich obu… - westchnęła ciężko
- Mam tylko nadzieję, że nie poskaczecie sobie do gardeł, gdy zjawi się w Helsinkach, bo odniosłam wrażenie, że Kirill darzy cię teraz podobnymi wesołymi emocjami, co ty jego… A gdy Dahl się zbudzi? Ja nie wiem, czy ten armagedon, co go właśnie teraz oczekujemy, to nie jest leciutkie preludium. A może przesadzam? Wyobraź sobie posiłek ku czci zwycięstwa i wy trzej przy stole. Mój Boże… - pokręciła głową na tę nieprawdopodobnie chaotyczną wizję.
- A tym posiłkiem jesteś ty? - Terry spojrzał na nią, po czym pokręcił głową. - Jesteś osobą, nie pokarmem. Jeżeli chodzi o Kirilla… chyba nie jestem obiektywny z powodu moich uczuć do Joakima. Na pewno łatwiej byłoby mi go żałować, gdyby nie narzucił na ciebie swojej woli. Dobrze przynajmniej, że żałuje. A zresztą… - machnął ręką. - Nasza czwórka to jakiś jeden wielki rozgardiasz - zamyślił się, odchylając na krześle do tyłu. - Ustalenie takiej wersji wydarzeń, przy której wszyscy skończą szczęśliwi, to jakieś niemożliwe do rozwiązania sudoku - nieco uśmiechnął się na to porównanie, choć wcale nie wydawał się zbyt wesoły.
Alice otworzyła szerzej oczy, po czym spłonęła szkarłatem
- Nie miałam na myśli takiego posiłku… Nieważne… - burknęła i pokręciła głową
- To wszystko mnie męczy… Tak jak cały temat mojego pochodzenia… Tego, że biologicznego ojca, który nic o mnie nie wie, będę musiała powitać słowami, że jego druga córka straciła głowę podczas misji… I w żadnym razie nie metaforycznie… Dorzućmy do tego jeszcze moją byłą przyjaciółkę z IBPI, Yuki Hao. Obecną na naszej rozmowie w sali konferencyjnej, która próbowała zagrać mi na uczuciach, wyznała że coś do mnie czuje i próbowała nakłonić do powrotu do IBPI… No i cały ten fragment o tym, że jestem Gwiazdą i muszę się przepychać z fińską boginią o własne ciało. A czekaj. Zapomniałam. Jeszcze nie żyję. Zabiła mnie własna siostra, okłamana przez Tuoniego. Przez co potem Jenny uwaliła jej głowę… Świetny tydzień! Gdzie ukryta kamera? - mówiła coraz szybciej i na koniec uderzyła dłonią w stół, ale tylko zabolała ją ręka.
- W twoich oczach - de Trafford odpowiedział szybciej, niż powinien, nawiązując do szpiegowania ich przez Tuonetar. - Przepraszam, nie powinienem - zawiesił głos i pokręcił głową. Następnie westchnął. - Co za bałagan.
Alice parsknęła śmiechem, ale już po chwili zamilkła...
Przez chwilę Terrence milczał, rozmyślając na te tematy. Nagle zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś.
- Powiedz mi w takim razie… czego chciałabyś ode mnie? - spojrzał dłużej na śpiewaczkę. - Co powinienem czuć i co zrobić, aby to wszystko wyglądało choć trochę lepiej? Gdzie mnie widzisz? Z jakimi emocjami i relacjami względem innych osób… a także ciebie?
Śpiewaczka westchnęła
- Nie jestem pewna… Wcześniej było prościej, teraz… Teraz wszystko skomplikowało się i poplątało jak sznurówki pięciolatka. Nie wiem gdzie widzę samą siebie, a co dopiero kogokolwiek. Jest tak wiele spraw, ja naprawdę jestem tylko jedna na to wszystko. Po prostu nie chcę, żebyś i ty zaczął mnie nienawidzić w tym wszystkim - podniosła się od stołu i podeszła do okna.
- Nie martw się o mnie. Nie chcę być dla ciebie ciężarem, wręcz przeciwnie. Zasługujesz na to, żeby mieć obok siebie kogoś, kto by cię wspierał. Nie wiem, czy ze wszystkich chcesz, żebym ja był tą osobą… lecz mimo to mogę nią być - uśmiechnął się do niej ciepło. - Jeżeli chcesz ode mnie jakiejś rady, to nie myśl o niczym i o nikim tak długo, jak nie staniesz z tą osobą twarzą w twarz - roześmiał się. - To chyba jedyny sposób na uniknięcie nerwicy i myślenia za dużo.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Staram się robić dokładnie w ten sposób. Jednak Tuonetar nie pomaga… W Essen… W Essen prawie się im poddałam. Bo inaczej Jenny i Emerens wpadliby w ich łapy. Nie zgadniesz, ale skórę uratowała nam Camille i Zaira… - pokręciła głową
- To najbardziej szalony tydzień w moim życiu - westchnęła na podsumowanie wszystkiego.
- I jeszcze się nie skończył - Terry skinął głową. - Kto by pomyślał, że Camille, z którą przy tobie walczyliśmy na śmierć i życie, okaże się sprzymierzeńcem Kościoła. Nie wiem, jak długo powinniśmy jednak przyzwyczajać się do tej myśli - lekko uśmiechnął się, nieznacznie kręcąc głową. Potem wstał, jakby przeciągając się. Spojrzał na nią przez krótki moment, po czym jego wzrok poszybował w górę, na sufit. - Masz ochotę przejść się do sów i Isma? - zapytał. - Czy wolisz jeszcze chwilę porozmawiać w spokoju?
Śpiewaczka zerknęła na niego
- Możemy iść. Myślę, że to już odpowiedni moment… - powiedziała i westchnęła lekko. Wyprostowała się i poczekała na Terrence’a przy drzwiach wyjściowych z chatki.

Następnie ruszyli ścieżką. Tą samą, po której stąpali poprzednim razem w drodze na wiec sów. Alice rozpoznawała te same drzewa i kamienie, choć nie była przekonana, czy sama potrafiłaby trafić na miejsce. Czy Terry posiadał taką dobrą pamięć? A może ostatniego dnia, kiedy spała, również udał się do Sarteja? Wydawało się to prawdopodobne. Najpewniej chciał odwiedzić Isma.
- Śniło ci się coś oprócz Kirilla? - de Trafford zapytał, przerywając leśną ciszę.
Alice pokręciła głową
- Nie. Natychmiast gdy zasnęłam, najpierw byłam w takiej… ciemności, wręcz klaustrofobicznej, a zaraz potem wyciągnął mnie z niej Kaverin - wyjaśniła i znów zamilkła. Rozglądała się
- Byłeś w międzyczasie widzieć się z Sartejem? - zapytała.
- Może nie tyle z Sartejem, co z Ismem. Ale w rezultacie haltiję również widziałem - mężczyzna odpowiedział. Spoglądał na wysokie pnie drzew oraz wyrastające z nich liczne, grube gałęzie gęsto obsiane drobnymi listkami. - Pytał, czy wiedza, którą przekazał, okazała się wystarczająca. Odpowiedziałem, że tak i że rytuał został dopełniony. Potem chciał wiedzieć, co wynikło z rozmów z Akką na temat jego väki. Niestety nie potrafiłem odpowiedzieć na pytanie. Kompletnie zapomniałem o tej części umowy z Sartejem i nie przyszło mi do głowy zapytać cię o to po tym, jak się obudziłaś… - zawiesił głos, patrząc na kobietę.
Alice momentalnie staneła jak wryta, patrząc chwilę na Terrence’a, a potem spoglądając przed siebie, a na koniec w niebo. Klasnęła w dłonie i zaczęła się śmiać. Wesoło, co przeszło w nerwowy, nieco chaotyczny śmiech. Pochyliła się i oparła dłonie o kolana, jakby ciężko jej się oddychało
- Świetnie… No po prostu znakomicie. Różowo, wykwintnie. Doskonale! Tak. Tego mi było trzeba. Dokładnie tego… - powiedziała już się zdecydowanie nie śmiejąc.
De Trafford również zastygł w bezruchu, kompletnie zaskoczony reakcją Harper. Jeżeli jakiejś spodziewał się, to na pewno nie takiej. Jej śmiech kompletnie go sparaliżował. Kiedy przerwała go i przemówiła… jego niepokój wcale nie zelżał.
- Och - mruknął. - No cóż.
Rozległa się chwila ciszy.
- Na pewno nie można powiedzieć, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do komplikacji - rzekł neutralnie.
Harper powoli wyprostowała się i przegarnęła nerwowo włosy
- Tak… Komplikacje. Moje drugie imię… - westchnęła. Zerknęła na Terrence’a
- To będzie przyjemna rozmowa… - pokręciła głową i ruszyła dalej.
Mężczyzna nie został w tyle i również pospieszył w stronę Sowiej Kniei.
- To powiedz… co się wydarzyło? Akka nie chciała rozmawiać? Powiedziała coś, czego Sartej nie będzie chciał usłyszeć? - Terry zwrócił na nią wzrok, teraz zainteresowany. - Pamiętaj… to nie koniec świata. Przecież nie jesteś odpowiedzialna za wynik negocjacji.
Alice spojrzała w górę, na niebieskie niebo. Ujrzała na nim orła Mielikki. A może to był jakiś inny ptak? Z tej odległości trudno jej było powiedzieć. Jeżeli rzeczywiście dostrzegła chowańca bogini, to czy oznaczało to, że znajdowała się niedaleko? A może jedynie wysłała go na zwiady?
Kobieta zerknęła na Terry’ego
- Nie była zbyt chętna do miłych rozmów. Wydawała się nieco zgorzkniała i prawie się z nią pokłóciłam w sprawie jednego tematu. Więc nic dziwnego, że i mi wyleciało z głowy coś tak cholernie znaczącego jak mała obietnica dla sów… A wspominałam o nim nawet, że też nie wpadło mi to do głowy… - pokręciła głową, spięta.
Terry głośno westchnął.
- To będziemy musieli wymyślić jakieś rozwiązanie. Dobrze, że teraz uświadomiliśmy sobie ten problem. Gdybyśmy stanęli przed Sartejem i on wtedy zapytał o to wprost… - mężczyzna zawiesił głos - ...na pewno byłoby znacznie gorzej - dokończył. - Masz pomysł na jakieś wyjście z tej sytuacji?
Śpiewaczka pokręciła głową
- Zawsze mogę mu zaproponować, że któraś z sów mogłaby się spotkać z samym Ukkiem. W końcu będę musiała wcześniej czy później stanąć przed nim i skonsumować koronę nieba… Tylko czy to się zaliczy? Mogę powiedzieć, że Akka nie była zbyt rozmowna i jedynie omówiłyśmy temat uwolnienia jej męża i to szybko… Jeśli jednak będę musiała zmierzyć się z konsekwencjami złamania przysięgi, to tak zrobię. W końcu to moja wina. Powinnam była pamiętać. Miałam taki obowiązek i spartoliłam sprawę - powiedziała poważnym tonem.
- Może jednak nie przedstawiaj sprawy w ten sposób Sartejowi - odpowiedział Terrence. - Masz dobry pomysł z tym Ukkiem. Tak mi się wydaje. Nie jestem pewien, jak bardzo wiążąca jest magia samej przysięgi, ale jeżeli obiecamy mu, że sam Ukko wysłucha trosk jego väki i że właśnie to zostało ustalone z samą Akką… to czy będzie to kłamstwo? Technicznie chyba nie do końca, skoro bogini obiecała wielką przychylność za uwolnienie swojego męża, nieprawdaż? - de Trafford zastanowił się przez moment. - Chyba że to z mojej strony myślenie życzeniowe.
Alice zastanawiała się
- Nie chciałabym kłamać, ale spróbuję zaproponować rozwiązanie z Ukkiem - powiedziała zgadzając się. Choć nie była skłonna poruszać tematu Akki i jej słów wprost przy Sarteju.
De Trafford westchnął.
- Prawda - zgodził się. - Zapominam, że to jest istota paranormalna. I to patronuje samej prawdzie. Istnieje ogromna szansa, że potrafi rozpoznać zarówno ją, jak i kłamstwo, gdy ktoś rzuci mu nim w twarz. Jednak nie miałem na myśli wcale celowego opowiadanie bredni, lecz raczej… - zastanowił się - ...przedstawienie rzeczywistości w najlepszy możliwy sposób.
Rozbrzmiała chwila ciszy, po której roześmiał się.
- Chyba jestem okropnym człowiekiem - mruknął bardziej do siebie, niż do Alice, po czym nagle przystanął

Śpiewaczka spostrzegła, że znaleźli się u celu wędrówki. Za najbliższymi drzewami rozciągała się znajoma polana. Sowy na pewno zauważą ją, kiedy na nią wyjdzie… Czy była gotowa postawić na niej stopę już teraz? Czy może raczej powinna jeszcze przez chwilę zwlekać?
Harper zerknęła na Terrence’a
- Nie sądzę, byś był okropny. Po prostu chcesz dla nas jak najlepiej… Czy może dla mnie, bo to mój kark jest zagrożony… Jakby do tej pory i tak już nie był - uśmiechnęła się blado
- Idziemy? - zapytała.
- Idziemy - de Trafford zgodził się.

Nic nie zmieniło się od ich ostatniego pobytu. Być może właśnie stałość i niezmienność charakteryzowała święte miejsca. Z drugiej strony wcale nie upłynęło zbyt dużo czasu od ostatniego pobytu Alice wśród sów. Ich mrowie wirowało nad knieją, tworząc widok wyjątkowy i jedyny w swoim czasu. Stadami przysiadały na gałęziach, które o dziwo wcale nie uginały się pod ich ciężarem. Zupełnie tak, jak gdyby nic nie ważyły… jakby były duchami. Zresztą właśnie nimi były.
 
Ombrose jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:41   #434
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Świetlisty portal

Ismo siedział na trawie otoczony gromadą sów. Niektóre krążyły wokół niego, inne siedziały i spoglądały. Te, które wyglądały na starsze, zdawały się nieco przysypiać, lub spoglądać na niego uważnie. Natomiast młodsze sztuki podskakiwały wokół niego. Najbardziej ruchliwe zdawały się pisklęta podrygujące na cieniutkich, delikatnych nóżkach i uroczo trzepoczące skrzydełkami. Ismo trzymał trzy z nich w jednej dłoni, a opuszkami palców drugiej głaskał po maleńkich główkach.
- ...czyli veden väki oznacza haltije wód - mówił. - Przewodzi nimi Ahti, król morza. Czy nic nie pomyliłem?
Jedna z haltii przecząco pokręciła głową.
- I haltije z tego väki potrafią leczyć, lub zsyłać choroby na ludzi? - Pajari dopytywał się. Kiedy inna sowa mu przytaknęła, zmienił temat. - Chciałbym, abyście opowiedziały mi więcej o metsän oraz puun väki. Bo nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem różnicę pomiędzy nimi… - zawiesił głos.
Jeżeli haltije zauważyły przybycie Alice i Terrence’a, to nie dały tego po sobie poznać. Ismo natomiast był kompletnie nieświadomy, zaobserwowany rozmową z istotami z innego wymiaru.
Śpiewaczka w milczeniu przeszła między haltijami i podeszła do Isma, po czym pogłaskała go po głowie. Nie chciała mu przeszkadzać w nauce, ale chciała mu subtelnie dać znać, że już jest przytomna i że przyszli do niego z Terrym. Chłopiec wzdrygnął się, ale tylko i wyłącznie z powodu zaskoczenia. I tego, że Alice - choć subtelnie, to jednak - wytrąciła go z kompletnego skupienia na rozmowie z duchami. Która pochłaniała go bezkreśnie. Jednak bynajmniej nie wydawał się na nią zły.
- Alice! - ucieszył się. - Terry!
Anglik odchrząknął.
- Jestem Terrence, żaden Terry - odpowiedział.
Śpiewaczka zerknęła w stronę de Trafforda
- Dawno tego nie słyszałam. a w sumie dlaczego tak bardzo nie lubisz jak się zdrabnia twoje imię? - zapytała zaciekawiona.
Mina de Trafforda sugerowała, że to nie była odpowiednia chwila na tego typu opowieści. A może po prostu uznał jej pytanie za niegrzeczne.
- Nie jestem już dzieckiem - odpowiedział po chwili.
- Ja też nie jestem - Ismo rzekł mechanicznie, jak gdyby był przyzwyczajony do wypowiadania tego typu deklaracji wielokrotnie w przeszłości i coś uaktywniło tę zakładkę w jego umyśle. - W sumie… moje imię nie ma zdrobnienia - zastanowił się, nie przestając głaskać piskląt.
Alice przyglądała się chwilę Terence’owi, po czym zerknęła na Isma i pisklęta. Przysiadła obok niego na trawie i ostrożnie przesunęła dłoń do małych sówek, nie chciała ich dotknąć bez ich ‘przyzwolenia’, więc tylko przesunęła dłoń, czekając na nie. Te wpierw spojrzały na nią niepewnie. Nie chciały opuszczać ciepłej ręki chłopca. Wtem jednak radośnie zatrzepotały skrzydełkami i sfrunęły na dłoń kobiety. Ich drobne pazurki wbiły się w skórę śpiewaczki. Były zbyt krótkie, aby to mogło zadać ból i na swój sposób wydawało się nawet urocze. Harper kątem oka spostrzegła, że Terrence spojrzał na jej czoło w dziwny sposób, jednak nic nie powiedział. Choć sprawiał wrażenie, że ma taką ochotę.
- Chcielibyśmy się niedługo zbierać Ismo… Wiem, że bardzo dużo nauki wyciągasz z faktu przebywania tutaj, no ale mamy parę spraw do załatwienia, czyż nie? - zagadnęła chłopca.
- Ale że już? - chłopiec zmarszczył brwi, kompletnie zaskoczony. - Przecież jesteśmy tu dopiero kilka minut.
Następnie zastanowił się.
- Może godzin? - zapytał. - Cały… dzień? Jak długo już tu jesteśmy? - wydawał się lekko zdenerwowany. Chyba kompletnie stracił poczucie czasu. I to do tego stopnia, że musiało być w tym coś paranormalnego. Może przebywanie przy tak dużej ilości haltii wywierało taki wpływ? A może świętego miejsca? Chyba że była to jakaś swoista cecha szamanów, której do tej pory chłopiec nie wykazał.
Harper zerknęła na pisklęta na swojej ręce i ostrożnie pogłaskała je drugą, po puszystych piórkach, po czym zerknęła pytająco na Terry’ego.
- Twoje czoło… - mężczyzna szepnął. - Świeciło się - dokończył.
Za moment Alice przeniosła wzrok na chłopca
- Ponad dobę Ismo. Straciłeś poczucie czasu - uśmiechnęła się do niego lekko.
- Och… - Pajari poskrobał się po głowie, zaskoczony. - Skoro tak mówisz… Czy już teraz chcecie wracać do domu? Mam na myśli, do Helsinek?
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Najpierw musimy poznać sposób, jak to uczynić - powiedziała spokojnie. W końcu mogli sobie chcieć wrócić, póki nie dowiedzą się jak faktycznie mogą to zrobić.
- Tak, to prawda - chłopiec zgodził się.
Następnie spojrzał po swoich towarzyszach.
- Czy mogłybyście zdradzić nam tę tajemnicę? - zapytał łagodnie i uprzejmie.
Haltije nie rzekły ani słowa. Jedynie pokręciły głowami. Chłopiec westchnął.
- To w porządku - rzekł, uśmiechając się do nich z czułością.
Zamknął oczy i skupił się. Zaciskał powieki tak mocno, że aż zaczęły drżeć. Wydawało się również, że cały zbladł, choć równie dobrze mogło to wynikać z tego, że słońce zaszło za chmurami. Alice poczuła wewnątrz siebie dziwne wibracje. Nie mogła sprecyzować skąd pochodzą i jaki był ich charakter. Jednak nie wątpiła ani przez moment, że nie było to jedynie złudzenie. Wnet obróciła się i spojrzała na drzewa. Usłyszała szelest skrzydeł. Sartej kierował się w ich stronę, niesiony falami wiatru. Był przepiękny. Alice mimowolnie rozwarła usta w podziwie i zapomniała o wszystkich innych, naglących sprawach. Cieszyła się, że może rozkoszować się widokiem tej cudownej istoty. Wnet sowa sfrunęła na gałąź nad ich głowami, hucząc. Był to niski, soczysty odgłos, przenikający przez całe ciało i wibrujący w kościach.
Gdyby nie to, że to była sowa, Alice mogłaby spokojnie odnieść wrażenie, że obserwowanie niej wywoływało dziwną przyjemność…
- Witaj, Sarteju - odezwała się wracając świadomością do teraźniejszości. Potrząsnęła lekko głową, żeby się skoncentrować. Zerknęła na pisklaki, Isma, a potem znów na białą sowę. Wszyscy spoglądali na przywódcę väki. Ten natomiast skierował wzrok na śpiewaczkę.
- Witaj, Alice. Miło mi cię widzieć. Oczekiwałem tej rozmowy - przywitał się. Następnie spojrzał na Isma. - Witaj, młody Widzący. Dobrze, że mnie przyzwałeś - rzekł zadowolonym tonem. Pajari skinął mu na to głową.
- To przyjemność widzieć cię, Sarteju - rzekł. - Prawdziwa - dodał.
Alice kiwnęła lekko głową. Nie wiedziała od czego zacząć rozmowę, tak więc postanowiła poczekać i zobaczyć od czego zacznie Sartej. Głaskanie małych sówek koiło jej niepokój, więc kobieta skupiła na tym sporą część swojej uwagi.
- Czy moje słowa okazały się prawdziwe? - halitja zapytała Alice. - Udało ci się porozmawiać z Akką, korzystając z moich wskazówek? Były autentyczne?
Śpiewaczka zauważyła, że Terrence obok niej lekko spiął się. Chyba z jednej strony chciał wyręczyć ją w tej trudnej rozmowie, jednak z drugiej odzywanie się w tym momencie byłoby wykraczaniem poza jego kompetencje.
Harper doceniała, że Terry chciał jej teraz tak bardzo pomagać we wszystkich sprawach, jednakże to ona musiała przeprowadzić tę rozmowę
- Tak. Dokładnie jak powiedziałeś. Znalazłam się w miejscu, gdzie obecnie od stuleci przebywa Akka - powiedziała zgodnie z prawdą.
Sartej spoglądał na nią. Jego pióra mieniły się w świetle słońca, lekko opalizując. Czasami bardziej i wtedy wydawał się obleczony w siedem kolorów tęczy, niekiedy mniej i arktyczna biel dominowała. Jednak oczy haltii wydawały się jeszcze bardziej błyszczące. Wpatrzone w śpiewaczkę, zdawały się chcieć wydrzeć z niej wszystkie informacje, jakie posiadała. Sartej nie odezwał się, czekając na kolejne słowa Harper.
Ona tymczasem szła w równie zaparte, przyglądając mu się i czekając na kolejne pytania. Zaraz lekko zreflektowała się i kiwnęła głową
- Dziękuję. Gdyby nie twoja wiedza, nie dotarłabym do niej - rzekła krótko i dalej mu się przyglądała.
Sowa zahuczała.
- Czy mogłaś mi opowiedzieć przebieg tej rozmowy? - zapytał. - Szczególnie interesują mnie te jej części, które miałyby dla mnie największe znaczenie - rzekł, teraz już ewidentnie nawiązując do ich umowy.
Ismo oraz sowy spoglądały to na Alice, to na Sarteja. Przypominali widzów w teatrze, czekając na rozwój wydarzeń.
Alice kiwnęła głową
- Moja rozmowa z Akką nie trwała zbyt długo. Zaproponowałam, że pomogę w dręczącym ją kłopocie. Mam zamiar pozbawić koronę nieba jej mocy wiążącej Ukka. Czy jedna z väki pragnęłaby towarzyszyć mi, by stanąć przed samym Ukkiem? Akka dała mi swe błogosławieństwo by pomóc choć w taki sposób w tej sprawie - śpiewaczka taktycznie przedstawiła swoją propozycję. Nie skłamała, a jednocześnie podążyła za pomysłem swoim i Terrence’a.
Sartej zastanawiał się przez moment.
- To bardzo dobre wieści - odpowiedział, kiwając głową. Jako że praktycznie nie miał szyi, to cały jego tułów pochylił się do przodu. - Czy masz plan, w jaki sposób zniszczyć ową koronę nieba? - haltija zapytała.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Tak, gdy już stanę przed samym Ukkiem i dostrzegę koronę. Mam pewne zdolności pozwalające na to. Jednakże, chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o tej koronie. No i najpierw musiałabym się dostać przed oblicze samego Ukka - wyjaśniła spokojnym tonem Alice, ciesząc się w duchu.
- Wiem wszystko o koronie nieba - rzekł Sartej. - Tak samo jak o sposobie, by dostać się przed oblicze Ukka - mruknął. - I choć w moim interesie jest przekazać te informacje, to sam najwyższy bóg nałożył na mnie obowiązek milczenia - skrzywił się, na co sowia mimika mu o dziwo pozwalała. - W cóż za niecierpliwość i niepokój mnie z tego powodu wprowadził - zaczął kołysać się gniewnie na gałęzi. - Być może mój ból choć trochę złagodziłaby wieść, że sama Akka zdecydowała się w jakiś sposób odpowiedzieć na wezwania väki. Cóż za smutek, że przed rozmową z nią nie wróciłaś do nas, Alice. Być może już wtedy wysłałbym z tobą któregoś z moich licznych towarzyszy.
Harper nieco zbladła
- Wybacz Sarteju, wprost z chatki bogów, Tapio zaprowadził mnie prosto do świętego miejsca. Tak bowiem zaplanowali z Mielikki… Dlatego właśnie chciałabym, aby któraś z vaki udała się z nami do naszego wymiaru? Świata? Nie wiem jak to określić… Z nami. Na pewno i Akka i Ukko z przyjemnością po wszystkim z nią porozmawiają - śpiewaczka próbowała wybronić się z sytuacji.
- O ile to “po wszystkim” ułoży się zgodnie z naszymi planami - Sartej odparł. - W innym przypadku Ukko wcale nie odpowie na niczyje wezwania, a przynajmniej nie na nasze. A rozżalona Akka nie będzie chciała nikogo widzieć. Zła rzecz się stała, że już na tym etapie nie udało się uradować mojego väki.
Wyglądało na to, że Sartej już do końca rozmowy będzie rozżalony. Jednak przynajmniej nie kierował swojej złości na śpiewaczkę. Nie obwiniał jej bezpośrednio. Być może przywódca väki prawdy i mądrości miał na tyle rozumu w głowie, by wiedzieć, że w niczym to nie pomoże.
Harper przechyliła głowę
- Jestem pozytywnej myśli, że nam się uda Sarteju - powiedziała szczerze, przyglądając się sowie.
- Rozumiem, że nie możesz powiedzieć nam nic o tym jak stanąć przed Ukkiem. Czy tak samo nie możesz zdradzić nam żadnej wiedzy o koronie? Chociażby tego, kto nałożył ją na skronie Ukka? - zapytała, zmieniając temat, by uwaga sowy zeszła z nieprzyjemnych tematów.
- To wiedza zakazana. Bo kto wie o koronie, ten ma władzę nad Ukkiem. A kto ma nad nim władzę… - Sartej pokręcił głową, jakby nie chcąc brnąć w to dalej. Być może każde kolejne słowo byłoby pogwałceniem reguły narzuconej mu przez męża Akki. - Mogę jedynie poświadczyć, że w naszej sytuacji nie ma znaczenia, kto nałożył koronę. Liczy się jedynie to, czy uda się ją zdjąć.
Sartej zamilkł przez moment.
- Nie wyślę z wami tylko jeden sowy. Do świata ludzi uda się połowa wieca. Będą oczami i uszami w fińskich lasach, parkach i zagajnikach. Każda warta uwagi informacja pojawi się w twoim umyśle dzięki znamieniu, które nałożyła na ciebie nasza umowa. To jedyne błogosławieństwo, jakie mogę zaoferować - rzekł.
Śpiewaczka rozejrzała się po wszystkich sowach zgromadzonych naokoło
- Połowa… To i tak ogromna pomoc. bardzo chętnie z niej skorzystamy. Dziękuję. Na pewno postaram się, by to co dzieje się w Helsinkach skończyło się dla wszystkich dobrze Sarteju - powiedziała przekonana o tym, że mówi prawdę. Choć nie wiedziała, jak sama na tym wyjdzie.
- Mam nadzieję, że nie zapomnisz o nas, kiedy wszystko zakończy się - odpowiedział Sartej. - Nie żebyś mogła… - dodał ciszej.
Tymczasem Ismo delikatnie postawił na podłodze małą sówkę, która przykucnęła na jego przedramieniu, po czym wstał i dotknął Alice.
- Czy to już czas? - zapytał.
Alice zerknęła na Isma
- Tak, choć chciałabym podziękować bóstwom puszczy za gościnę osobiście, nim stąd znikniemy… - westchnęła i zerknęła na małą sówkę, która sama trzymała w dłoniach. Pogładziła ją po łebku, po raz ostatni i rozchyliła ręce, dając jej możliwość udać się gdzie maleństwo chciało.
- Myślę, że będzie taka możliwość - mruknął Sartej.
Alice w pierwszej chwili nie wiedziała, co ma na myśli. Dopiero po chwili powiodła za jego spojrzeniem i ujrzała Tapia oraz Mielikki. Stali kilkadziesiąt metrów dalej między drzewami i w ciszy przyglądali im się, lekko uśmiechając. Harper przypomniała sobie przedziwny urok niewidzialności, jaki rudowłosa bogini roztaczała w momencie, kiedy ujrzała ją po raz pierwszy. Małżeństwo roztaczało go również teraz. Alice musiała napominać się, że jej oczy nie kłamią. Gdyż wszystkie instynkty zostały oszukane i sugerowały śpiewaczce, że w pobliżu nie czają się żadni… drapieżnicy.

Tapio uśmiechnął się szerzej, widząc, że Alice ich spostrzegła. Mielikki natomiast skinęła jej głową.
- Oh… - mruknęła jedynie Harper, po czym ostrożnie pomogła zejść małemu ptaszkowi ze swych kolan i podniosła się. Ruszyła w stronę pary bogów i gdy stanęła przed nimi, zerknęła to na jedno to na drugie i skłoniła lekko głowę
- Bardzo dziękuję za waszą pomoc i gościnę. Za użyczenie waszego domu i puszczy. Oraz za wasze wsparcie i że mogłam was poznać - powiedziała uprzejmym tonem, pełnym szacunku. Dopiero po tym uniosła ponownie głowę, by na nich spojrzeć.
Tapio spojrzał na nią z sympatią.
- To my dziękujemy - rzekł. - Niestety tak interesujący goście nieczęsto pojawiają się w naszych lasach. Rozmowa z tobą była przyjemna, a pomoc, jaką zaoferowaliśmy, nie stanowiła najmniejszego problemu. Teraz jednak wracaj do tego dziwnego świata, gdzie ludzie potrafią przemierzyć oceany na grzbietach metalowych ptaków. To twoje miejsce. I twój czas.
Mielikki również wydawała się cieszyć z pobytu Harper, de Trafforda i Pajariego.
- Przykro mi, że nie zdołaliśmy zapewnić wam takiego komfortu, na jaki zasługiwaliście. Twój mężczyzna nigdy nie powinien zostać zaatakowany w naszej puszczy. Jednak dopuściliśmy do tego i ponosimy pełnię winy. Mam nadzieję, że również wybaczysz nam działania jednego z naszych dzieci. To było więcej, niż tylko zwykła niesforność. Liczę na to, że nie zapamiętasz naszej gościny jedynie z tej złej strony - Mielikki uśmiechnęła się, lekko zawstydzona.
Alice zerknęła na kobietę tak podobną do niej samej i uśmiechnęła się lekko
- Wasza puszcza jest wspaniałym miejscem i z przyjemnością odwiedziłabym ją po raz kolejny, gdybym kiedyś mogła - powiedziała dając Mielikki do zrozumienia, że mimo tych ‘złych stron’, Harper z przyjemnością i tak by tu powróciła poznać ten las lepiej. Śpiewaczka zerknęła na Isma i Terrence’a, czy może oni chcieli jeszcze coś powiedzieć nim się stąd zabiorą.

Ismo jednak był pogrążony w rozmowie z Sartejem. Wydawało się, że ustalał szczegóły dotyczące ich powrotu na Ziemię. Natomiast de Trafford w czasie słów bogów również przybliżył się i stanął za Alice. W pełni słyszał jej ostatnie słowa i tylko do nich mógł się w pełni odwołać.
- To wspaniałe miejsce - Terrence rozejrzał się po okolicznych drzewach. - Nigdy nie czułem się tak komfortowo i spokojnie. Z chęcią nigdy bym nie wracał, choć moje towarzystwo byłoby dla was zbyt okrutnym obciążeniem - uśmiechnął się lekko. - Cudowna puszcza jednak nie byłaby ani w połowie tak wspaniała, gdyby nie wyjątkowe istoty, które ją zamieszkują. Nazwałbym was ludźmi, ale jesteście zbyt idealni. Nazwałbym was bogami, ale znajdujecie się tak blisko, nie tworząc nawet najmniejszego dystansu, że nawet to słowo nie wydaje się odpowiednie. Pomimo całej waszej cudowności i potęgi. Dlatego, mam nadzieję, pozwolicie, jeżeli nazwę was przyjaciółmi. Bo właśnie tak chciałbym się do was zwracać.

Mielikki i Tapio skinęli głowami, uśmiechając się, po czym uścisnęli ich obydwoje. Następnie bogini spojrzała na przestrzeń za plecami śpiewaczki.
- Wasz młody druh chyba was wzywa.
Rzeczywiście, Ismo machał w ich kierunku.
Alice uznała, że słowa Terrence’a były wspaniałe i doskonale oddały i jej pogląd na bogów i tę puszczę. Kiedy Mielikki zwróciła jej uwagę na Isma, Harper kiwnęła głową
- Rzeczywiście. Znaczy, że to chyba na nas czas - stwierdziła kobieta i jeszcze raz uśmiechnęła się do obojga gospodarzy, po czym odwróciła i ruszyła do chłopca. Zatrzymała się przy nim, spoglądając na niego ze znakiem zapytania.
- Możemy już wracać - rzekł Ismo. - Potem nie będzie powrotu - ostrzegł, podkreślając wagę tej decyzji.
Harper zerknęła na Terry’ego, czy również wraz z nią dołączył do Isma. Tak też było. Następnie skoncentrowała się na chłopcu
- W jakim sensie potem nie będzie powrotu? - zapytała zaciekawiona. Wyglądało jednak na to, że była gotowa, by wracać.
- Dosłownym - odparł Pajari. - Kiedy ruszymy na Ziemię, nie będziemy mogli tu wrócić - rzekł ze smutkiem w głosie. Westchnął. - Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Tak twierdzi Sartej. To na mnie opiera się to podróżowanie i według niego moje barki nie są w stanie wytrzymać zbyt częstych skoków - zmarszczył brwi. - Ale on się myli - skinął głową. - Jestem pewien, że mógłbym zrobić to ponownie, kiedy tylko będę chciał - spojrzał dumnie na Alice. Trochę tak, jakby przyjął wyzwanie, którego tak właściwie wcale mu nie rzuciła.
Śpiewaczka uśmiechnęła się do niego lekko
- No dobrze… W takim razie… Ah, tak… Jeszcze jedno - rozejrzała się za Sartejem.
Sowa w dalszym ciągu obserwowała ich, siedząc na gałęzi. Zastygła w bezruchu. Teraz przynajmniej nie kołysała się gniewnie, jednak to jeszcze nie znaczyło, że była w dobrym humorze.
- Sarteju, czy rzeczy które mieliśmy na sobie przenosząc się tu, nadal na nas będą, gdy wrócimy tam? - zapytała, nie do końca wiedząc jak to działało. Czy rzeczywiście po prostu zasnęli jak Ismo, czy w jaki sposób to działało? Pytała, albowiem w jej torebce była ważna rzecz i nie chciała nic tutaj przypadkiem zostawić.
- Wasze ciała będą zmienione zgodnie z wydarzeniami, które miały tu miejsce. Każdy siniak tu zadany pojawi się również w świecie ludzi. Jednak tak samo, jak nie można stąd wynosić rzeczy, tak samo obiekty, które przeniosły się wraz z wami znikną w momencie waszego opuszczenia puszczy. Po obudzeniu się znajdziecie je przy sobie w takim stanie, w jakim je zostawiliście.
Harper kiwnęła głową
- Dziękuję za udzielenie nam swojej mądrości i pomocy - powiedziała do niego i zerknęła na Isma, wyczekująco, dając mu sygnał, że w takim razie mogą spokojnie wracać.
Haltija skinęła jej głową, ponownie angażując w to górną część tułowia.
- Dumą jest służyć - odpowiedziała uprzejmie.

Ismo spojrzał na sowę.
- Sarteju… - rzekł wyczekująco. Stanął na środku polany, wyraźnie na coś oczekując.
Haltija zerwała się do lotu. Przypadkiem, lub też nie, słońce wyszło zza chmur i oświetliło ją swoim blaskiem. Sartej krążył nad Ismem. Wydawał się pochłaniać promienie słoneczne. Jego pióra jarzyły się coraz mocniej i jaśniej. Wreszcie intensywność okazała się tak znaczna, że Alice musiała przymknąć oczy, aby nie oślepnąć. Mimo to spostrzegła, że wnet sowa zawisła tuż nad chłopcem. Wystrzelił z niej strumień światła, który trafił wprost w wyciągniętą rękę Isma. Blask stworzony ze wszystkich kolorów tęczy jasno migotał, momentami rozlewając się na boki. Śpiewaczka dostrzegła w nim obrazy… mogłaby przysiąc, że ujrzała delikatny zarys panoramy Helsinek. Choć to mogło być jedynie złudzeniem.

Wnet chmara sów poderwała się, jakby zgodnie z poruszeniem niewidzialnej batuty. Zaczęły wzlatywać i krążyć wokół otwierającego się portalu. Następnie wzlatywały w niego, błyszcząc przy zderzeniu z potokiem tęczy. Dziesiątki, setki, może nawet tysiące znikały w przejściu otwartym przez Sarteja i Isma. Chyba tylko połączone wysiłki wspaniałej haltii i szamana mogły umożliwić przedostanie się takiej ilości duchów na Ziemię. Alice spojrzała pod nogi. Potem powiodła wzrokiem po polanie. Spostrzegła wyrastające pędy spomiędzy kępek traw. Wznosiły się, rozwijając długie liście. Piękne, złote kwiaty słoneczników błyskawicznie rozkwitały, zdobiąc polanę.
- Dobry boże… - szepnął de Trafford.
Harper zapowietrzyła się na ten piękny widok i rozglądała, nie wiedząc gdzie ma zatrzymać wzrok. Wszystko to co działo się naokoło było tak wspaniałe, że kobiecie aż się zakręciło w głowie. Zerknęła na Terry’ego
- Jest wspaniale… - westchnęła tylko i znów wróciła do rozglądania się z podziwem.
- Czy my… mamy też… - de Trafford z trudem formułował myśli. Jedynie skinął głową na ostatnie sowy, które zniknęły w portalu. Chyba miał na myśli, czy powinni udać się w tę stronę. Z jakiegoś powodu ani Ismo, ani Sartej nie zdecydowali, że byłoby odpowiednie zostawić im jakiekolwiek wskazówki.
Alice zerknęła na niego
- A skąd ja mam wiedzieć? Możemy się ruszyć w tamtą stronę… To się dowiemy - zaproponowała.
- Tak, możemy się ruszyć - Terry zgodził się.
A jednak żadno z nich nie postawiło nawet kroku. Wydawali się zbyt przytłoczeni cudownością, ale zarazem dziwnością zdarzenia, by móc przybliżyć się do niego. Ten strach był dziwny, a jednak prawdziwy.
Harper próbowała się wręcz zmusić do ruchu, po czym odetchnęła, kapitulując. Zerknęła w dół, a potem na słoneczniki i znów na portal, Isma i Sarteja. Na koniec na Terry’ego
- Chyba nie mogę się ruszyć - zauważyła oczywiste.
Terrence westchnął, po czym z trudem zrobił pierwszy krok. Wyciągnął rękę w stronę Alice, chcąc, aby ją uścisnęła.
- Razem damy radę - uśmiechnął się do niej niepewnie. Chyba miał na myśli nie tylko kroki ku portalowi, ale całość misji, na którą się porwali.
Śpiewaczka kiwnęła głową, po czym chwyciła jego dłoń i teraz ponownie spróbowała się ruszyć w stronę Sarteja, Isma i samego portalu. Ostrożnie zrobiła pierwszy krok, a potem następny. Jeden ze słoneczników zaczął wyrastać tuż pod nią przy trzecim. Prawie przewróciła się z tego powodu, jednak Terry przetrzymał ją w ostatniej chwili.

Kiedy zbliżali się do tęczowego strumienia, obraz zaczął zacierać się przed ich oczami. Choć Alice mrużyła je, blask był tak intensywny, że i tak zdołał ją oślepić. Wnet śpiewaczka poczuła słodki smak w ustach. Potem szumienie w uszach. Ostatnią rzeczą, jaką wciąż odczuwała, był mocny uścisk dłoni de Trafforda. Wtem stracili przytomność.
Opuścili puszczę, rozpoczynając podróż z powrotem do Helsinek.
I do wszystkich problemów, które na nich czekały.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 23-03-2018, 16:45   #435
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte była trochę zaskoczona zachowaniem Mishimy, ale założyła, że kolega musiał być wybitnie zabiegany. Dlatego mimo że miała do niego wiele pytań, to wyjęła bezwiednie telefon i wybrała numer to Talli.
Wnet usłyszała jej głos.
- To ty, Lotte? - kobieta zapytała. - Czy doleciałaś już do Helsinek? Widziałaś się z Seijim?
- Jestem trzy razy na tak. – Uśmiechnęła się lekko. – Mishima nie powiedział mi jednak za wiele, mam nadzieję, że ty będziesz bardziej rozmowna.
- Kazałam mu ograniczyć rozmowy do minimum. Kiedy wy stoicie z walizką na lotnisku jesteście ogromnym celem dla Valkoinen. Możemy założyć, że mafia obserwuje tak ważne obiekty dla transportu, więc stanie tam lub siedzenie w kawiarni jest niedopuszczalne. Prosiłam go o jak najszybsze zabezpieczenie ziemi, aby nikt nam jej nie sprzątnął sprzed nosa. Miał skorzystać z innego pojazdu, niż ten, którym przyjechał - Tallah dokończyła wątek. - Lotte, wy również jak najszybciej musicie opuścić lotnisko.
- Okay – rzuciła trochę przeciągle, jednocześnie ruszając do przodu i zachęcając gestem towarzyszy, aby podążyli za nią. Co też uczynili. – Wiesz, nie za bardzo orientuję się aktualnych wydarzeniach… Przydałoby się żebyś nadmieniła mi na co mam uważać i o czym pamiętać... W każdym bądź razie, zapewne chcesz nam coś zlecić. Chodzi o zebranie reszty wersów z Finlandii?
- Z Seinäjoki w Finlandii - odpowiedziała Tallah, tym samym potwierdzając domysły Lotte. - Kościół Konsumentów ma zebrać werset z Helsinek, a tylko te dwa nie zostały zdobyte ani przez nas, ani przez nich. Porozumienie z tą organizacją zostało nawiązane i dlatego podzielimy się zadaniami. Ogólnie rzecz biorąc teoretyzujemy, że Finlandia może być najtrudniejsza z tego względu, że prawdopodobniej od niej zaczęło Valkoinen. To tłumaczyłoby, dlaczego w pozostałych miejscach to zawsze my byliśmy pierwsi, a oni deptali nam po piętach. A to znaczy, że mafia mogła zastawić jakieś pułapki, a może nawet uprowadzić lub zniszczyć haltiję. Wszystko wskazuje na to, że zebranie właśnie tych wersetów będzie najtrudniejsze, choć mam nadzieję, że się mylę.

Wyszli na zewnątrz lotniska i ruszyli w stronę parkingu. Domenico i Luigi rozmawiali ze sobą po włosku i nie przeszkadzali Visser w konwersacji.

- Ciężko uwierzyć mi w ten sojusz… Rozumiem, że dzięki waszym ustaleniom, nie powinnam zastać tam kogokolwiek z KK? – Rozejrzała się dokoła. – Na pierwszy rzut oka ciężko rozpoznać jednych od drugich, wcześniej było prościej, każdy był wrogiem.
- Prościej było może strzelać, ale nie zebrać wszystkie wersety. Nie będzie tam nikogo z Kościoła Konsumentów, więc tak właściwie nie odczujesz żadnej zmiany. Czy Domenico przekazał ci środki, tak jak ustalaliśmy? Potrzebujesz czegoś jeszcze? Ismo, ten mały chłopiec, potomek Aalto uda się z wami i pomoże w rozmowach z haltiją. Tak przynajmniej wynika z naszych ustaleń. Tylko będziecie musieli go odebrać z wyznaczonego miejsca, ale z samochodem to nie powinno być bardzo problematyczne.
- Okay, odbierzemy chłopca… Chyba na razie nic nie potrzebujemy, pieniądze są, broń mamy, samochód też. – Westchnęła ciężko. – Tallah, musisz wiedzieć, że Atte nie żyje. Long story short, zabiłam go, nie przesłuchawszy wcześniej. Jeśli miał wszystkie wersy, to niestety zaprzepaściłam szanse, aby je pozyskać. Skrewiłam, ale już nie mam siły… Paranoja w mojej głowie osiągnęła maksymalną skalę i za wszelką cenę, jak widać, chronię siebie i innych, którzy są ze mną, wszędzie widząc zagrożenie.
Zaira milczała przez moment.
- Nie mogę powiedzieć, żeby to była dobra wiadomość - zawiesiła głos. - Wiązaliśmy z tym człowiekiem nadzieje… przecież wiesz. Jak dokładnie do tego doszło? - zapytała. - Czy można było temu zapobiec?
Na chwilę zamilkła, analizując sytuację.
- Co zrobiliście z jego ciałem?
- Wiem, że to nie jest dobra wiadomość. – Skrzywiła się lekko. – Dwóch Valkoinen uciekało furgonetką z przedmiotem, który był związany z hatiją. Dzięki sprawnemu działaniu udało się ich unieszkodliwić. Niestety okazało się, że mieli zakładnika, którym był Atte, o czym wtedy nie wiedziałam. Uznałam go za zagrożenie, chciał odjechać autem… Nie dałam mu tej możliwości i go zastrzeliłam. Wykazałam się nadgorliwością i paranoją, nie było to wcale potrzebne. Można było go pojmać, przesłuchać… postąpiłam pochopnie i efekt jest taki, że nie żyje. Ciało zostawiliśmy na miejscu.
Tallah westchnęła.
- Błędów nie popełnia tylko ktoś, kto nic nie robi - przyznała. - Nigdy nie otrzymałaś szkolenia, które przygotowywałoby na taką sytuację. Ja zresztą też nie. Nie wiem, czy postąpiłabym lepiej, więc myślę, że nie mam prawa oceniać. To niefortunna sprawa, ale zostawmy ją w przyszłości. Tam gdzie jej miejsce. Teraz musimy zająć się pilniejszymi sprawami.

Lotte skorzystała z kluczyków. Samochód Japończyka rozbrzmiał i jego światła zabłysły. Dzięki temu mogli zlokalizować pojazd i wsiąść do niego. Luigi położył ręce na kierownicy, wyraźnie czekając na polecenia.
- Dziękuję, że starasz się mnie pocieszyć. – Westchnęła przeciągle, bo mimo słów koleżanki jeszcze ciążyło to Lotte. – Gdzie mamy odebrać chłopca? Będzie miał jakąś obstawę, mam włączony tryb trigger-happy… Muszę wiedzieć na co się przygotować.
- Chłopiec będzie czekał na przystanku autobusowym przy Raappavuorentie. Za jakieś pół godziny powinien znajdować się tam. Możemy liczyć na to, że Kościół Konsumentów nie zostawi go samego. Pomimo tego sojuszu wciąż sobie nie ufamy, choć szczerze mówiąc rozmowy układają się nam znacznie lepiej, niż podejrzewałam. Valkoinen dało sekcie ostro w kość i są chyba jeszcze bardziej zmotywowani do pokonania mafii, niż my. A przynajmniej mają więcej powodów - Zaira zamilkła na moment. - Przygotowałam już dla was prywatny samolot. Udacie się na to lotnisko, na którym byłaś przed wylotem do Reykjaviku - czarnoskóra poleciła. - A stamtąd do Vaasy i potem samochodem do Seinäjoki. W ten sposób zaoszczędzicie najwięcej czasu. Bez wątpienia nie opłacałoby się pokonywać całej tej trasy wiejskimi drogami.
Visser słuchając co koleżanka mówi, wstukała w GSPs samochodowy miejsce ich pierwszego przystanku i sprawdziła jak daleko ono znajduje się od nich. Ekran poinformował ją, że powinni znaleźć się na miejscu za pół godziny.
- Chyba masz rację. Czego oczekujesz po załatwieniu sprawy w Seinäjoki? – Zapytała mając nadzieję, że usłyszy w odpowiedzi, że jej misja będzie już zakończona. – Mamy wrócić do Helsinek?
- To zależy, na jakim będziemy wtedy etapie. Chciałabym, abyś uczestniczyła w tej misji, gdyż posiadasz wiedzę zebraną w grobowcu Aaltów. Potem jednak chyba nie powinnam narażać cię na dalsze niebezpieczeństwo. Wszystko wskazuje, że wtedy zrobi się groźnie i operować będą jedynie detektywi wyszkoleni w walce. Nie zrozum mnie źle, nie twierdzę, że nie jesteś przydatna na polu bitwy. Jednak nie jestem pewna, czy czujesz się na nim komfortowo? - Zaira zawiesiła głos.
Tymczasem Luigi wdepnął pedał gazu i ich samochód ruszył ostro do przodu.
- Nie martw się, nie zrozumiałam cię źle. Sama czuję jakby ostatnio wszystko przelatywało mi między palcami i straciłam kontrolę nad tym… - Obdarowała nieprzyjemnym spojrzeniem Luigiego, poprawiwszy się na siedzeniu. Szybko jednak zmieniła minę, przypominając sobie jak bardzo mężczyzna okazał się przydatny i wybaczając mu jego gwałtowność w prowadzeniu samochodu. – Dobra, właśnie ruszyliśmy, odbierzemy Ismo i jego towarzysza i ruszymy dalej, jak powiedziałaś.
- To do usłyszenia, detektyw Visser - odpowiedziała czarnoskóra, po czym rozłączyła się.

Luigi w dalszym ciągu prowadził bardzo agresywnie, jednak zdawało się, że posiadał tak wyjątkową kontrolę nad pojazdem, że nie było to niebezpieczne. Oczywiście to mogło stanowić jedynie złudne wrażenie. Przecież szofer nie znał tego samochodu i nie był przyzwyczajony do tego, jak zachowywał się na jezdni. A jednak ani Domenico, ani Luigi zdawali się nie dopuszczać do głowy ani cienia możliwości, że coś mogłoby pójść nie tak.

Wnet włoski komandos musiał zwolnić, kiedy zbliżyli się do nieco bardziej zabudowanych terenów. Poza tym musiał jechać wolno, aby Lotte mogła przyjrzeć się spokojnie ludziom zebranym na każdym kolejnym przystanku. Jako jedyna w tym samochodzie wiedziała, jak wyglądał Ismo. Tylko dzięki temu KK nie mogło podstawić im jakiegoś fałszywego dziecka. Między innymi właśnie z tego powodu Visser miała dla IBPI taką wartość.

Wnet ujrzała chłopca. Siedział na ławce obok zadaszenia, kiwając nogami w tył i przód. Obok niego nikogo nie było, nie licząc bardzo wysokiego i muskularnego mężczyzny. Wydawał się wielki i silny jak dąb. Lata wczesnej młodości miał już za sobą, jednak jego brodę i włosy wciąż nie przyprószała siwizna. Na pewno wciąż był groźny i niebezpieczny.


Lotte wskazała dłonią na ławkę z dzieckiem i mężczyzną.
- To oni, stój - rzuciła szybko żeby za daleko nie odjechali. - Zapewne ten facet będzie jechał z nami, miej na niego oko Domenico. Zarówno on jak i chłopiec są Konsumentami, nie możemy im ufać. Dzieciak jest z rodu Aalto, więc będzie rozmawiał z duchem. Idę po nich, poczekajcie chwilę.
Złapała za klamkę i wysiadła z auta. Energicznym krokiem podeszła do ławki. Najpierw przyglądała się mężczyźnie, by po chwili przenieść spojrzenie na chłopca.
- Witaj Ismo, mam nadzieję, że długo nie czekacie. - Powiedziała kurtuazyjnie neutralnym tonem.
Chłopiec uśmiechnął się i wstał.
- Znam panią! - rzekł. - Pamięta mnie pani? Jezioro Bodom. O mało nie umarliśmy… - pokręcił głową i spojrzał na nogę, która uległa kontuzji w wyniku zdarzenia. - Cieszę się, że nic się pani nie stało. Słyszałem, że czeka nas lot samolotem!
Ismo Pajari mógł być pod wpływem Kościoła Konsumentów, jednak w gruncie rzeczy pozostawał chłopcem, który nie chował urazy do żadnej ze stron. Nie miał powodu, aby od kogokolwiek stronić, bo od nikogo nie zaznał krzywdy.
Tymczasem mężczyzna obok podszedł do Lotte. Musiała zadzierać głowę wysoko do góry, aby spojrzeć mu w twarz. Nieznajomy skinął jej głową tak, jak do współpracownika.
- Nazywam się Eric McHartman - rzekł. Wyciągnął rękę w stronę Visser. - Otrzymałem zadanie ochrony chłopca. Mam nadzieję, że nie jest to żadnym problemem - zawiesił głos pytająco.
- Tak, Ismo pamiętam cię i tak będziemy lecieć samolotem. – Odpowiedziała chłopcu, choć nie z równym entuzjazmem, po czym odwzajemniła uścisk dłoni mężczyzny, skinąwszy aprobująco głową. – To nie problem, domyślałam się, że tak będzie. Zapraszam do auta, podjedziemy na lotnisko. Jest ze mną jeszcze dwóch towarzyszy, ale jakoś pomieścimy się, mam nadzieję.

Pomieścili się, choć warunki nie były zbyt wygodne. Eric przedstawił siebie i Isma Włochom. Domenico w zamian wymienił swoje nazwisko oraz zapoznał Konsumenta ze swoim szoferem. Z powodu bariery językowej ten nie mógł sam porozumieć się z mężczyzną. Lotte zauważyła, że rzucił McHartmanowi uważne i może lekko groźne spojrzenie odbijające się w lusterku przytwierdzonym do sufitu samochodu. Dobrze, jeżeli mu nie ufał. Dzięki temu pozostawał czujny.

Ruszyli drogą w stronę lotniska. Kiedy tylko wyjechali ze strefy miejskiej, Luigi znów okropnie przyspieszył. Plus tego rozwiązania był taki, że szybciej znajdą się na miejscu.
- Ten ogar, który nas gonił, już nie będzie nam groził - Ismo uśmiechnął się do Lotte. - Został skonsumowany.
- O czym ty mówisz Ismo? – Zapytała wyraźnie zaciekawiona tym co rzucił chłopiec.
- Napadł w rosyjskim kościele na Alice, ale udało się go pokonać. Do końca nie wiem w jaki sposób, pytałem o to Terry’ego, ale sam również nie potrafił mi tego wytłumaczyć. Był w formie jakiejś kobiety, czy coś i…
- Wystarczy, Ismo - rzekł Eric. Podniósł rękę na głowę chłopca i zmierzwił mu fryzurę. - Najważniejsze jest to, że nie musimy się go obawiać.
~ Więc Mikaela nie żyje, cholera… ~ zamyśliła się i utkwiła wzrok w uciekający obraz za oknem.

Luigi prowadził tak szybko, że dotarcie na lotnisko zajęło jedynie kilkanaście minut. Lotte rozpoznała znajomą recepcjonistkę, która zaprowadziła ich ku samolotowi. Był to dokładnie ten sam model. Być może nawet właśnie nim Visser leciała do Reykjaviku. Wsiedli do środka, zapięli pasy i wnet zaczęli toczyć się po pasie startowym i wylecieli.
- Czy potraficie walczyć? - zapytał Ismo, częstując się winogronem podanym przez stewardessę. Spojrzał na Domenika, Luigiego oraz Lotte, oceniając ich zdolności bojowe. - Eric potrafi.
- Wydaje mi się, że sobie poradzimy – odparła trochę zaskoczona Visser. – Wolałabym jednak, żebyś ty trzymał się od tego z daleka i domyślam się, że po to też jest tu Eric, prawda? – Spojrzała na mężczyznę ze zrozumieniem i lekkim uśmiechem.
- Dokładnie tak - McHartman skinął głową.
Najwyraźniej nie chciał wdawać się w dłuższe rozmowy, gdyż jedynie zasępił się i spojrzał przez okno. Chmury kłębiły się pod nimi, zakrywając pejzaże. Można byłoby przysiąc, że lecą nad taflą mleka. Były niewiarygodnie wręcz gęste.
- Moja mama zawsze mówiła mi, żebym nigdy nie latał samolotem, bo samoloty spadają z nieba i wybuchają. Ale teraz jej nie ma i mogę robić co chcę - rzekł. Wydawało się, że wypowiedziane zdanie i fasada buntownika wcale nie dały mu tyle przyjemności, ile podejrzewał. - Ciekawe, gdzie teraz jest mruknął… I czy jeszcze ją zobaczę - westchnął.
Zachowanie chłopca zaskakiwało Visser, chociaż chyba bardziej to jak Konsumenci opiekowali się nim. Właściwie jak bardzo źle to robili. Mógł robić co chciał, lekko wypowiadał się w temacie walki, w ogóle został w nią wmieszany, choć akurat to rozumiała, bo pewnie sama by to zrobiła, ale szukałaby alternatywy. Przyglądała się chłopcu, ale milczała. Zastanawiała się czy może źle oceniała sytuację.

Ismo uspokoił się, kiedy spostrzegł, że ludzie wokół niego nie są zbyt rozmowni. Eric spoczął na siedzeniu i wydawał się przesypiać. Natomiast Domenico wpatrywał się w niego ukradkiem, jak gdyby sczytując jego myśli? Potem jednak również oparł głowę o szybę i przymknął oczy. Minuty zmieniały się w kolejne kwadranse, kiedy Lotte spostrzegła, że zaczynają zagłębiać się w chmury. Samolot obniżał się.
- Proszę przygotować się do lądowania - rzekła stewardessa, która wyjrzała spomiędzy wąskiego przejścia. - Niedługo będziemy na miejscu.

Kolejny werset czekał na nich.
Musieli zdobyć go jak najszybciej.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 25-03-2018, 17:30   #436
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lotte Visser


Lotte spoglądała na rozciągający się poniżej pejzaż miasta. Tonął w jaskrawym świetle południa. Wyglądał niezwykle malowniczo i radośnie. Zupełnie jak z broszurki jakiegoś biura podróży. Na szczęście znajdowali się na dalekiej północy, dzięki czemu temperatura nie będzie dawać się we znaki tak bardzo, jak we Włoszech. Taką przynajmniej mieli nadzieję pasażerowie samolotu.


Wysiedli, po czym skierowali się prosto do postoju taksówek. Pięć osób nie mogło zmieścić się do standardowej, co stanowiło pewien problem. W jaki sposób powinni podzielić się? Eric McHartman nie chciał opuścić Isma Pajariego i rozdzielenie tej dwójki wydawało się kompletnie niemożliwe. Kto powinien podróżować z nimi? Mogły to być maksymalnie dwie osoby, przy czym Domenico musiał być z Luigim, jako że szofer nie znał angielskiego. Z tego wynikało, że Lotte powinna udać się osobną taksówką. Tyle że była osobą posiadającą najwięcej informacji z nich wszystkich i stanowiła leaderkę grupy.

Na szczęście ich rozważania przerwało pojawienie się autobusu jadącego do centrum miasta. Wsiedli do niego, po czym kupili bilety. Następnie Lotte zaczęła czytać informacje o Seinäjoki, które zostały zgromadzone w zdjęciach z podziemia grobowca Aaltów.

Cytat:
Centrum Aalto (fiński: Aaltokeskus) to administracyjny i kulturalny środek miasta Seinäjoki w Finlandii. Jest złożony z sześciu budynków zaprojektowanych przez Alvara Aalto, wybudowanych pomiędzy 1960 i 1968. Centrum reprezentuje jedno z najważniejszych prac Aalta i jest znane w Finlandii, a nawet międzynarodowo jako architekturalna całość. Drewniany plan centrum znajduje się w zbiorach Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Yorku.

Przetarg na zaprojektowanie planu nowego kościoła w Seinäjoki został zorganizowany w 1951. Praca Aalta, nazwana "Krzyż Dolin", wygrała konkurs, chociaż przekraczała powierzchnię wyznaczoną w zasadach konkursu. Minęło kilka lat zanim budowa rozpoczęła się - kościół został wreszcie zbudowany pomiędzy 1957 i 1960.

W 1958, w trakcie budowy kościoła, miasto Seinäjoki zorganizowało kolejny konkurs architektoniczny na design nowego ratusza nieopodal kościoła. Alvar Aalto i jego żona Elissa wygrali przetarg w 1959. Ich zgłoszenie zawierało także plany na bibliotekę, teatr i budynek administracyjny. Ratusz został zbudowany pomiędzy 1951 i 1952, a biblioteka w 1964-1965. Plebania, również zaprojektowana przez Aalta, została zbudowana obok kościoła w 1965-1966. Budynek administracyjny, w którym są przeprowadzane różne cywilne usługi, został skonstruowany pomiędzy 1967 i 1968.

Plany teatru zostały ukończone przez Aalta w 1969, ale budynek został skonstruowany ponad dwie dekady później w 1986-1987 zgodnie ze wskazówkami Elissy Aalto, jako że Alvar Aalto umarł w 1976.

Aalto zaprojektował również dziedziniec pomiędzy budynkami, w tym fontannę i oświetlenie zewnętrzne. Ta "przestrzeń dla mieszkańców" została pokryta granitowym płytami w 1988 zgodnie z oryginalnymi planami Aalta.

Fińska Narodowa Komisja Antyków umieściła centrum w spisie ważnych miejsc dziedzictwa narodowego. Docomomo również wyszczególniło Centrum Aalto jako ważny przykład współczesnej architektury Finlandii.


Budynki:
1. Kościół Lakeuden Risti (1960)
2. Ratusz (1962)
3. Biblioteka (1965)
4. Plebania (1966)
5. Budynek administracyjny miasta i okręgu (1968)
6. Teatr miejski (1987)
Po tym jak wysiedli, Domenico chwycił Lotte za ramię i dyskretnie odciągnął ją na bok.
- Czytałem jego myśli – spojrzał w stronę olbrzyma. – Wydaje mi się, że nie ma złych zamiarów. Przynajmniej nie w tej chwili – zawiesił głos. – Chyba możemy założyć, że nie zaatakuje nas w najmniej spodziewanym momencie. Mam wrażenie, że brzmię okropnie naiwnie, mówiąc to, jednak takie odnoszę wrażenie. Martwi go coś zupełnie innego – westchnął. – Jego szef, szef szakali, karzeł Fernando Abascal, zmarł. Został zamordowany przez Valkoinen kilka godzin temu. Chyba wojenki z IBPI nie teraz są im w głowie.

Lotte pamiętała go jeszcze z czasów Wyspy Wniebowstąpienia. Mały człowiek z bazooką. Tyle że wtedy nie miał jeszcze imienia i nazwiska.

- Chyba byłem tutaj kiedyś, jak byłem mały – Ismo rozmawiał z McHartmanem. – Mam takie uczucie… jak to się mówi? Deja…
- Deja vu? – zapytał olbrzym.
- Tak mi się wydaje – Pajari skinął głową.
Luigi stał obok nich, spoglądając srogo na McHartmana. Konsument nie wydawał się tego dostrzegać. Albo celowo ignorował to, aby nie prowokować konfliktu.

Domenico natomiast spojrzał na Lotte.
- Co teraz? – zapytał. – Jesteśmy już na miejscu. Od czego zaczynamy?

 
Ombrose jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:12   #437
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Przykry powrót

Przez kilka pierwszych chwil po powrocie do rzeczywistości Alice odniosła wrażenie, że to kolejny sen. Lub też że zabłąkała się do jeszcze innego wymiaru. Rozwarła oczy, leżąc na trawie. I ujrzała miriady wzlatujących sów. Próbowała nadążyć za nimi wzrokiem, lecz było ich zbyt wiele. Kiedy tylko mrugała oczami, rozpraszały się. Znikały, stapiając się wraz z powietrzem. Cóż to za dziwne halucynacje… dopiero po kilku długich sekundach przypomniała sobie.

Wspomnienia, emocje, przemyślenia, radości, troski… te wszystkie rzeczy, które odczuwała w innym wymiarze, dopiero musiały rozgościć się w ziemskim umyśle śpiewaczki. Połączenia między neuronami prędko tworzyły się, próbując nadążyć za ogromem przytłaczających informacji. Jednocześnie na ciele wykwitły siniaki - zgodnie z zapowiedzią Sarteja. Harper czuła się okropnie ogłuszona. Sowi znak haltii oraz błogosławieństwo Akki były kolejnymi elementami, które nagle zostały przypisane do materialnego ciała śpiewaczki. Rozpychały się z czuwającą nad nim Tuonetar. W rezultacie Alice leżała sparaliżowana. Nie tylko nie mogła poruszyć ciałem… nawet myśli w jej głowie zostały zamrożone. Zmysły nie przekazywały żadnych informacji. Poczucie jej ego rozpraszało się, aż kompletnie znikło. Czy właśnie tak wygląda umieranie?

Po chwili, która mogła być sekundą, lub też nieskończonością, pojawiła się iskierka. Alice budziła się, tworzyła, rodziła. Wszystkie funkcje mózgu oraz reszty ciała włączały się. W pewnym sensie przypominała komputer uruchomiony po bardzo długim czasie nieużytkowania, w którym doszło do zmiany wielu podzespołów. Jednak wcale nie czuła się maszyną. Urządzenia nie odczuwają bólu. A właśnie ten zaatakował jej głowę. Podniosła rękę, aby potrzeć skroń.
- Alice? - usłyszała.
Śpiewaczka czuła się nieswojo. Po tym wszystkim co dopiero chwilę temu odczuła i przeżyła, miała poważne problemy z poskładaniem się do kupy. Ostrożnie, drżącymi palcami rozmasowywała skroń
- T-ak? - odezwała się cicho, wyraźnie zbolałym tonem. Miała zamknięte oczy, nie potrzeba jej było nowych, dodatkowych bodźców do tych, które i tak sam umysł jej teraz dostarczał.
- Jesteś? - zapytał głos. Alice nie mogła go rozpoznać. Ale przeczucie jej mówiło, że to nie dlatego, bo nigdy wcześniej go nie słyszała. Chyba raczej odpowiednie szuflady w jej pamięci wciąż nie mogły się otworzyć. Potrzebowały jeszcze trochę czasu.
Harper wzięła głębszy wdech
- Prawie… Jeszcze się zbieram - odpowiedziała i podniosła teraz i drugą dłoń, by rozmasować obie skronie. Dzwoniło jej w mózgu.
Wnet zaczynała się czuć coraz lepiej, choć w dość dziwny sposób. Jednak nie potrafiła sprecyzować, na czym ta inność polega. A przynajmniej… jeszcze nie teraz. Przynajmniej zdołała zidentyfikować swojego rozmówcę. To był Terrence. Zdawało się, że wcześniej doszedł do siebie. Ale z drugiej strony dźwigał na sobie znacznie mniejsze obciążenie duchowe, nadnaturalne, a także fizyczne.
- Ja też… - de Trafford nabrał głęboki haust powietrza, a potem wypuścił. - Dobry boże, co za kac… - westchnął.
Alice uśmiechnęła się słabo
- Mi to mówisz? Ledwo co przypomniało mi się z kim rozmawiam… A jeszcze nie wiem gdzie jest góra, a gdzie dół - odrzekła i spróbowała się nieco przekręcić. Zasłoniła twarz dłońmi i przetarła ją, jakby to miało w czymkolwiek pomóc.
Poczuła dotyk palców mężczyzny na swoim ramieniu. Wywołało to salwę bólu, pieczenia, przyjemności, chłodu, gorąca, rozkoszy… zmysły nie mogły się zdecydować. Jedynie intensywność była niezaprzeczalna i dominująca.
- Tu… zie… ykam… ór… u… - do jej uszu docierały strzępki wyrazów. Nagłe podrażnienie zmysłu dotyku sprawiło, że słuch Alice został przyćmiony.
Śpiewaczka aż się cała wzdrygnęła
- O boże...Obożeobożeoboże… - wyszeptała
- Nie rozu-miem co… Co mówisz, gdy mnie dot...ykasz - odpowiedziała nie mogąc sklecić do końca porządnie myśli. Aż jej oddech przyspieszył, wręcz się chciała skulić w sobie na te wszystkie odczucia naraz.
Ręka mężczyzny wnet wycofała się. Jednak zmysł czucia uspokoił się dopiero po dłuższym czasie. Dźwięki wokół niej zaczęły brzmieć coraz bardziej normalnie, aż wreszcie śpiewaczka doszła do wniosku, że ten nieoczekiwany wybuch został opanowany.
- Alice… wydaje mi się, że Ismo… on chyba nie oddycha - Terrence rzekł nieco wycofanym tonem.
Alice oddychała już nieco spokojniej, przestała jednak na słowa Terry’ego
- Co? Jak… To? - zapytała z lekkim wyrzutem i szokiem. Powoli spróbowała się przekręcić i podnieść do siadu.
O dziwo, mięśnie posłuchały ją. Zakręciło jej się w głowie, kiedy zmieniła pozycję, jednak to odczucie dość szybko zniknęło. Z każdą kolejną sekundą kontrola powracała w coraz większym stopniu. Wciąż miała zamknięte oczy, więc nie widziała chłopca i mężczyzny. Dzięki słuchowi jednak jej głowa potrafiła zlokalizować pozycję Anglika. Odruchowo obróciła się w tę stronę.
Terry nic nie odpowiedział na jej pytanie.
Harper opuściła nieco głowę, by otworzyć oczy i pierwsze na co spojrzeć to ziemia. Potem dopiero ostrożnie przesunęła wzrokiem w stronę gdzie był Terrence i szukała też Isma. Nie rozglądała się jednak zbyt pochopnie, tylko tam gdzie spodziewała się ich zobaczyć.
Światło oślepiło ją. Nie była w stanie rozróżnić nawet pojedynczego kształtu, lub zarysu. Jej oczy mimowolnie zamknęły się w pierwotnym odruchu. Słuch natomiast w dalszym ciągu pozostawał sprawny.
- Ismo… słyszysz mnie? - Terrence mamrotał. - Ismo, obudź się!
Być może de Trafford nie miał zbyt dobrego mniemania o manierach Pajariego, jednak w rzeczywistości zależało mu na nim. W jego głosie było namacalne, jak bardzo martwił się o niego.
Śpiewaczka spróbowała choć trochę przesunąć się bliżej w stronę głosu de Trafforda. Zdenerwowała się tym, że Ismo się nie budził, co tylko przysporzyło jej nowych emocji i nie pomagało w powrocie do pełnej funkcjonalności. Musiała więc liczyć na to, że Terry zdoła mu pomóc, bo ona sama potrzebowała teraz pomocy, albo dłuższej chwili na odpoczynek.
Po trzecim spokojnym oddechu kolory pojawiły się przed jej oczami. Niewyraźne odcienie zieleni… a pośrodku nich dwie barwne plamy… jedna mniejsza, druga większa. Powoli zaczęły nabierać kształtu chłopca i mężczyzny. Alice mrugnęła oczami. Spostrzegła, że de Trafford nachylał się nad Pajarim i przystawił swoje ucho do jego ust, badając oddechy. W następnej chwili Harper była w stanie ujrzeć rysy twarzy Terrence’a. Był zmartwiony i zastygły w niemym oczekiwaniu na oddech, który nie nadchodził.
Alice odzyskując nieco wzroku, przysunęła się jeszcze bliżej i ostroznie chwyciła za dłoń Isma. Szukała pulsu i ciepła żywego ciała. Czy to miał na myśli Sartej, mówiąc że takie podróżowanie było dla niego jeszcze zbyt dużym wyzwaniem? Czemu nie powiedział, że życie chłopca może być zagrożone przez powrót
- Ismo… Obudź się, proszę - odezwała się ponaglająco, jakby to miało pomóc.
Na początku sądziła, że jej oczy źle odbierają kolory. Dopiero potem zdała sobie sprawę z tego, że Pajari naprawdę był aż taki blady. Terry głośno westchnął, próbując zachować spokój w trudnej sytuacji. Stoczył mnóstwo najróżniejszych walk i potyczek, jednak panika przy dziecku, które nie wykazywało oznak życia… to było na zupełnie innym poziomie stresu. Przysunął się bliżej niego i wtłoczył powietrze do ust Isma. Następnie spojrzał na jego klatkę piersiową i zaczął ją ugniatać. Chłopiec poddawał się bezwiednie niczym szmaciana lalka.
Śpiewaczka obserwowała to i poczuła jak łzy nabiegają jej do oczu. Czy mogła zrobić cokolwiek, by pomóc? Terrence już zajmował się resuscytacją. Zerknęła na symbol, który Sartej pozostawił na jej dłoni. Czy to mogło jakoś się przydać w tej chwili? Dotknęła go, chcąc dowiedzieć jak miałoby to tu działać tak czy inaczej. Przecież miała prawo wiedzieć, a nuż na coś się przyda od razu? Była lekko spanikowana i zdenerwowana.
Jeżeli sowie znamię było do czegoś przydatne, to Alice jeszcze nie zdołała uzyskać nad nim kontroli. Dotykała swojej dłoni, czekając na cud. Może Sartej pojawi się i zdradzi, w jaki sposób uleczyć Isma? Czy mogli liczyć na coś innego?
- Ja… jestem słaby - rzekł de Trafford. Ciężko oddychał. Nie dopuścił się zbyt wielkiego wysiłku, jednak patrząc na zwykłe, normalne standardy. Dla kogoś tuż po powrocie z puszczy bogów wydawało się to równoważne z maratonem olimpijskim.
Alice porzuciła próby skorzystania z pomocy znamienia i wyprostowała się, klękając bliżej, naprzeciw Terrence’a
- Pomogę ci. Odsapnij chwilę, teraz ja spróbuję… - poprosiła go, zastępując mężczyznę w próbach oddania oddechu chłopcu. Miała deja vu… Niedawno robiła to samo z Joakimem…
Kiedy jednak nachyliła się nad małym… poczuła narastającą panikę. Nie rozumiała z czego wynikała. Dopiero po chwili przypomniała sobie ze szczegółami przerażające wydarzenia w hotelu Kämp. Tamtego dnia nie tylko Dahl został przez nią zaatakowany. Chłopiec również. Wyglądał wtedy dokładnie tak samo, jak teraz. Życie z niego uciekało. Tym razem co prawda nie z powodu Alice, a jednak wstyd i żal zdawały się przyćmiewać tę prawdę. Odczuwała irracjonalny lęk, że przy dotknięciu Isma jedynie pogorszy jego stan. Czy nie właśnie tak się zawsze działo? Próbowała pomóc, jednak wszystko toczyło się tylko w gorszym kierunku…

Harper mogła kompletnie załamać się i pozostać sparaliżowana. Poddać się strachom, obawom oraz panice. Byłaby to jak najbardziej zrozumiała i prawdopodobna reakcja. Tymczasem… wcale tak się nie stało. Czuła okropną trwogę, ale jedynie lękając się, można wykazać się odwagą. I znalazła ją w sobie. Przełamała bariery wytworzone przez jej własną psychikę i kontynuowała resuscytację rozpoczętą przez de Trafforda. Dzielnie wtłaczała powietrze w płuca dziecka i uciskała jego klatkę piersiową. I tylko dzięki temu Pajari otworzył oczy. Spazm przeszedł przez jego ciało, kiedy chłopiec zaczął się krztusić.
Tymczasem, gdy tylko Ismo wrócił i odzyskali go, Alice westchnęła z niemałą ulgą. Zamroczyło ją z powodu natłoku emocji i braku tlenu po tym jak pomagała chłopcu. Zamknęła na moment oczy, gdy pisk rozszedł się w jej uszach.
- Ismo - mruknął Terry, który powoli wracał do formy.
Niebieskie oczy chłopca tkwiły wpatrzone prosto w niebo. Wyglądał tak, jakby przeżywał ogromny szok. Alice zrozumiała, że dostrajał się do rzeczywistości tak samo, jak oni przed chwilą.
Zabrała od niego dłonie, by mu nie dokładać bodźców. Sama potrzebowała chwili na odsapnięcie, by nie zemdleć po tym wszystkim. To naprawdę był rajd. Przetarła czoło wierzchem dłoni i powoli otworzyła oczy, by spojrzeć na Isma z troską.

Kiedy chłopiec wracał do siebie, Alice usłyszała szelest za plecami. Ktoś zbliżał się w ich stronę. Rozpoznała olbrzymią postać mężczyzny… i choć wpierw była przekonana, że to Tapio, w rzeczywistości widziała Erika. Mężczyzna biegł w ich stronę z taką prędkością, że Harper poczuła ukłucie lęku. Jak gdyby coś opanowało mężczyznę i kazało mu zaatakować ich szarżą. W rzeczywistości jednak szakal wyhamował i spojrzał na nich ze złością.
- Wszędzie was szukaliśmy! - huknął, patrząc na całą trójkę. Chyba nie przejmował się zbytnio tym, w jaki sposób odnosi się do najważniejszych członków Kościoła Konsumentów.
Alice przytknęła dłoń do skroni i podniosła dłoń w międzynarodowym geście ‘Stop’ w stronę Erika
- Poczekaj Eric… Dopiero wróciliśmy, daj nam wszystkim chwilę - powiedziała ciszej. Krzyczenie i podniesione tony robiły awarię w jej głowie, a co dopiero u Isma, który ledwo co oprzytomniał.
Starszy mężczyzna spojrzał na nią z furią.
- Zniknęliście na całą godzinę! - wrzasnął, kompletnie nie rozumiejąc wagi ciszy w tej sytuacji. Pajari ponownie drgnął, źle reagując na hałas. - I tak, to jest bardzo dużo czasu, jak nie powie się nikomu ani słowa - następnie przesunął wzrok na de Trafforda.
“Chociaż ty miałbyś trochę oleju w głowie”, zdawał się mówić jego wzrok.
Śpiewaczka zdenerwowała się
- Eric. Jeszcze raz podniesiesz ton, a naprawdę się pogniewamy. Terrence zaraz ci wszystko wyjaśni, ale teraz potrzeba tu chwili ciszy. Bo Ismo dostanie zapaści. Rozumiesz co do ciebie mówię? - powiedziała poważnym tonem, ale nie unosząc głosu. Natomiast mimo całego osłabienia, spróbowała wstać, dla podparcia wagi swoich słów.
Z trudem, ale utrzymała się na nogach.
- Cisza - mruknął Terry, siląc się na elokwencję jedynie takiego stopnia. Następnie pochylił głowę i dotknął swojej klatki piersiowej. Czyżby wcześniejsza rana postrzałowa dawała o sobie znać? Problemy nawarstwiały się, a nie minął nawet kwadrans od ich powrotu, jak jej się zdawało.
- Proszę, wytłumacz mi ty - rzekł McHartman, nieco tracąc rezon, widząc stan, w jakim byli Ismo i Terrence.
Alice wzięła wdech, utrzymując się z trudem w pionie
- Nie mogę. Jeśli ci powiem, nie tylko ty usłyszysz. Musimy odpocząć. Ale mamy dość dobre wieści. Tylko potrzeba nam odpoczynku - wyjaśniła tyle ile mogła.
- Co to za dobre wieści, skoro nie można się nimi podzielić? - burknął McHartman.
Był w okropnym humorze. Wydawał się bez porównania bardziej zły i opryskliwy, niż zazwyczaj. Czy to tylko dlatego, bo zniknęli na godzinę? Wszystko wskazywało na to, że podróż pomiędzy wymiarami uczyniła ich ciała na Ziemi niewidzialnymi, skoro nikt ich do tego czasu nie spostrzegł. Czy Eric wściekał się tylko z tego powodu?
Harper westchnęła
- Bo na przykład nie chcemy, by niespełna piętnaście minut od wydarzenia, nasi przeciwnicy dowiedzieli się o wszystkim. I tez mi cię miło widzieć Eriku, dawno się nie widzieliśmy. Weź głęboki wdech i siadaj. Chyba, że gdzieś się spieszysz - zaproponowała, bo nogi jej zadrżały i sama musiała wrócić na trawę. Zerknęła na Terrence’a, czy nie potrzebował jakiejś pomocy.
Jeżeli de Trafford wymagał opieki, to na pewno nie zamierzał ani słowem o tym wspomnieć. Mimo wszystko wydawał się w coraz lepszym stanie, choć… równie dobrze zaraz mogło mu się znowu pogorszyć. Nie znajdował się w zbyt stabilnym stanie. Sama Alice również trzymała się tylko trochę lepiej, o ile w ogóle.
- Spieszę się, oczywiście. Oczywiście, że się spieszę - Eric rzekł nerwowo. - IBPI chce już wylecieć z chłopcem i zwlekanie niepokoi ich. Nie dziwię się, to jakbyśmy nie chcieli dać im chłopca. Niestety to nie jest nasz jedyny problem - skrzywił się okropnie, zawieszając głos.
Harper wyraźnie musiała się strasznie namęczyć, by wytężyć pamięć…
- M… Abascal? - zapytała ostrożnie. spoglądała z dołu na McHartmana czekając na odpowiedź.
Eric przełknął ślinę.
- Nie żyje - rzekł głosem głuchym ze zmartwienia, troski i bólu.
Terrence powoli zwrócił twarz w stronę olbrzyma. Zupełnie zapomniał o własnym dyskomforcie. Jego oczy stopniowo rozszerzały się, kiedy wiadomość zaczęła docierać do jego świadomości. McHartman spojrzał poważnie na niego, po czym zwrócił oczy na Alice.
- Nie żyje - powtórzył ciszej.
Zamknął oczy. Jego powieki zacisnęły się z całych sił. Zupełnie tak, jak gdyby szakal również chciał znaleźć się gdzieś daleko. Uciec do innego wymiaru, tak jak przed chwilą Terry, Alice i Ismo.

Śpiewaczka otworzyła szeroko oczy. Przypomniała jej się ostatnia z nim rozmowa po konferencji. Oczy nabiegły jej łzami, kiedy po prostu nie wytrzymała. Zaczęła płakać, a potem zemdlała z przeciążenia emocji po tak krótkim czasie od powrotu między wymiarami. Zasłabła im na ziemię. Poczucie winy ją przygniotło.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:15   #438
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Nad brzegiem rzeki

Kiedy otworzyła oczy, spodziewała się ujrzeć Erica, Terry’ego, może Isma lub innych Konsumentów. Tymczasem… tak się nie wydarzyło. Otoczył ją mrok. Cienisty całun, który opadł na nią nagle i niepostrzeżenie. Kształty i barwy tańczyło przed jej oczami, rozmywając się i blednąc. Wreszcie jednak wzrok wyostrzył się i Alice uświadomiła sobie… że znalazła się z powrotem w Tuoneli.

Była mokra. Uświadomiła sobie, że dopiero co została wyrzucona na brzeg rzeki wijącej się przez krainę umarłych. Poczuła piasek pod rękami. Nieprzyjemnie zgrzytał, raniąc jej skórę jakby każde poszczególne ziarenko było miniaturowym ostrzem skierowanym w jej stronę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=-XIRj_Iq3cw[/media]

Alice rozejrzała się i zaczela kręcić głowa
- Nie… Nie… Nie. Weź mnie stąd... Weź mnie stąd, słyszysz?! - wrzasnęła w niebo. Rozejrzała się, spoglądając czy znów była koło tego przeklętego wzgórza. Nie chciała się ruszyć znad rzeki, ale z drugiej strony, pamiętała, że widziała tu pożartą kobietę. Oddychała ciężko, aż w końcu odeszła nieco od brzegu.
Tak jak poprzednio, każde pojedyncze włokienko jej mięśni wiotczało przepełnione bólem, kiedy tylko nim poruszała. A jednak nie miała innego wyboru, jeżeli nie chciała przepaść na zawsze. Ruszyła do przodu, zaciskając zęby. Wnet uświadomiła sobie, że nie znajdowała się tu sama. Kilkanaście metrów przed nią znajdowała się zgarbiona sylwetka dziecka utkwionego w przysiadzie. Wyglądało na to, że chłopiec zdołał odczołgać się od rzeki, ignorując ból, jednak wtem poddał się mu i zastygł w bezruchu.
Harper widząc chłopca wzięła kilka głębszych wdechów i ruszyła w jego stronę.
- Nie możesz się zatrzymywać… Jeśli się zatrzymasz na zbyt długo, to miejsce cię pożre. Słyszysz? - powiedziała łapiąc ciężko oddechy. Podeszła do niego jak najbliżej mogła.
Nagle uświadomiła sobie, że coś nie gra. Sylwetka dziecka wydawała się nieco niestandardowa… zbyt długi tułów, zbyt krótkie nogi… aż zrozumiała. To nie chłopca widziała, lecz karła.
- Ja… chyba już jestem pożarty… - Fernando szepnął w odpowiedzi. Harper spostrzegła wilgoć kapiącą po jego policzkach i skroniach. Pocił się z wysiłku, jakim było przejście tych kilkunastu metrów. Płakał nad sobą i nad tym, co go spotkało.
Śpiewaczka zapowietrzyła się i upadła na kolana obok niego
- F… Fernando… Boże… - wysapała wiedząc już kogo widzi. Doskonale rozumiała, czemu cholerna Tuonetar zabrała ją tutaj. A jednak nie mogła powstrzymać bólu w klatce piersiowej. Alice czuła się winna jego śmierci
- Przepr-aszam - odezwała się załamującym głosem.
Abascal rozkaszlał się.
- To… w porządku - odpowiedział. - Wszystkich nas to czeka…
Obrócił twarz w stronę Alice i spróbował się uśmiechnąć. Jednak nie udało mu się to. Jego głowa była roztrzaskana. W czole ziała paskudna dziura wypełniona odłamkami kości, krwi, mózgu… Fernando jednak wydawał się jej nieświadomy. Być może było to jedno z nielicznych błogosławieństw, jakie niosła z sobą śmierć.
Alice nie mogła utrzymać spojrzenia na jego oczach, gdy dostrzegła pogruchotaną czaszkę. W końcu jednak przełknęła ciężko ślinę i pokręciła głową
- Mieliśmy… Mieliśmy uratować wszystko… Nie umierać… Cholera… - odezwała się z żalem. Było jej tak potwornie przykro. Przesunęła rękę, by oprzeć ją na ramieniu Abascala, jakby chciała go wesprzeć. Podeprzeć, by nie klęczał tak. By mu jakoś pomóc.
Harper spostrzegła, że jego stopy już zaczęły zapadać się. Rzeczywiście potrzebował jej wsparcia… i to jak najszybciej. Zanim brzeg Tuoneli pożre go tak, jak to wcześniej uczynił z milionami, a może miliardami zabłąkanych, straconych dusz.
- Nie - Fernando pokręcił głową. - Nie mogę się ruszać - rzekł, kiedy Alice próbowała go podeprzeć. - To… to boli - dodał zrezygnowany. Chyba wstydził się tego, że bał się cierpienia.
Harper podniosła się na równe nogi, mimo własnego bólu i obeszła go, stając przed nim i łapiąc go za ręce
- Wiem… Wiem że boli… To miejsce takie jest… Opowiadałam ci… No.. No chodź. Błagam. Nie daj się temu Fernando… - prosiła dalej próbując go wyciągnąć z piasku, mimo własnego bólu i łez, które ją oślepiały.
Choć z trudem, Abascal posłuchał ją. Jego krótkie nogi drżały przy każdym kolejnym kroku i kiedy wygrzebywał się z piasku. Następnie pokracznie i niepewnie ruszył do przodu. Każdy pojedynczy krok wydawał się ogromnym kamieniem milowym, którego pokonanie było prawdziwym wyzwaniem.
- Gdzie mnie prowadzisz? - zapytał z nadzieją, że Alice miała jakiś plan…
Harper była jednak boleśnie świadoma, że nie ma żadnego planu. Rozejrzała się z nadzieją, że zobaczy coś co powie jej gdzie mogłaby z nim faktycznie pójść. Wzgórze cierpień, na którego szczycie torturowano Joakima, spoglądało na nią z ironią.
- Na razie… Z dala od rzeki… - powiedziała z wyraźną trudnością w mowie. Ją też bolało, a jednak walczyła z tym.
Wnet opuścili piaski. Tym samym główne niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Fernando przyczaił się na skale. Rozejrzał się wokół, po jałowym pustkowiu. Na jego twarzy gościło ogromne zdziwienie, konsternacja, a także… lęk.
- Gdzie my jesteśmy? Jak tutaj trafiłem? - w jego oczach czaiło się niezrozumienie.
Zdawało się, że nie pamiętał o tym, że umarł.
Alice tymczasem wpatrywała się w górę, obserwowała szczyt Wzgórza ukryty we mgle
- To… Tuonela… - odpowiedziała krótko. Dopiero po dłuższej chwili zerknęła na Abascala
- Jesteśmy u podnóża wzgórza, na którym jest Jo… Joakim - dodała po krótkiej chwili zawahania.
- Tuonela? Ale czy to nie jest kraina umarłych? - Fernando zmarszczył brwi. - Czy to jakaś pułapka? Przecież… rozmawiałem przez telefon w biurze… i nagle… zacząłem topić się w tej rzece - mężczyzna spojrzał na ciągnącą się w oddali wstęgę, która w tej chwili przybrała barwę połyskującego, ciemnego onyksu. - Czy to jakiś czar? Dlaczego jesteś tu ze mną?
Karzeł miał tyle wątpliwości, tyle pytań… i nie czekała na niego ani jedna dobra nowina.
Harper obserwowała go usta jej zadrżały. Miała mu tak po prostu powiedzieć, że nie żyje? Zamiast tego, kolejne łzy popłynęły po jej policzkach. Spuściła głowę, po czym odwróciła ją na moment na bok. Przetarła twarz dłonią i wzięła wdech
- Jestem… Jestem tu… Bo ktoś się nade mną znęca… - odpowiedziała przyduszonym tonem.
- Nie możemy mu na to pozwolić - pokręcił głową, lekko krzywiąc się. - Znęcają się również nade mną. I nie mam pomysłu na to, w jaki sposób walczyć i pokrzyżować… - nagle Fernando zamilkł. Spojrzał na Alice, kompletnie zaskoczony. - Dlaczego płaczesz? - zapytał, poruszając się w jej stronę. Dotknął jej dłoni. - Spokojnie, wciąż nie wszystko stracone. Jeszcze nie przegraliśmy. Tak długo, jak żyjemy, nie zostaliśmy pokonani - rzekł, akcentując każde słowo z osobna, próbując rozbudzić w śpiewaczce morale.
Słowa Abascala tylko pogorszyły stan Alice. Nie ustała na nogach i gruchnęła przed kamieniem na którym obecnie przystanął. Zasłoniła twarz obiema dłońmi i zaczęła po prostu łkać ciężko.
- Przepraszam Cię… Tak bardzo cię przepraszam… - mówiła przez łzy, niemal niezrozumiale.
- Za co masz mnie przepraszać? Co się wydarzyło? - pytał Fernando.
Był bystrym człowiekiem. Jednak czasami nawet najmądrzejszym przez myśl nie przychodzi, że mogą umrzeć. Przykucnął i z wahaniem przytulił ją i pogłaskał po plecach, jakby była małym dzieckiem.
- Wszystko w porządku - zapewniał ją, powtarzając to kilkakrotnie.
Wtedy też Alice spostrzegła kobietę unoszącą się w rzece. Mimo że znajdowała się kilkadziesiąt metrów dalej, Harper wyraźnie widziała rysy jej twarzy. Były piękne i wyraziste. Miała na sobie suknię ciemniejszego, czerwonego odcieniu, będącego gdzieś na pograniczu brązu i różu. Jej faktura przypominała pomarszczony płatek zwiędniętego kwiatu. Obserwowała ich z zainteresowaniem i lekkim uśmiechem.


Alice pokręciła głową
- Nic… Nic nie jest w porządku… Fernando… Przeze… Przeze mnie Valkoinen… Oni wiedzieli gdzie jesteś - wysapała ciężko. Miała nadzieję, że Abascal zrozumie co próbowała mu powiedzieć. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Cała się trzęsła od ciężaru winy i bólu.
- No i pewnie też wiedzą, że jestem tutaj. Skoro to Tuonela. Dlatego musimy jak najszybciej wydostać się stąd. I wiem, że boli… ale miałaś rację tam na plaży. Trzeba ruszyć dalej - westchnął. - Cóż za okropne miejsce. Nie chciałbym tu zostać dłużej, niż to bezwględnie konieczne - rzekł, przerywając uścisk i wstając. - No dalej, może uda nam się pomóc Joakimowi nawet - ni to zapytał, ni oznajmił.
Harper miała wrażenie, że słowa Fernanda, które miałyby dodać jej otuchy, wbijały się w jej ciało jak ostrza. Gorsze niż ból, który sprawiało jej oddychanie tutejszym powietrzem, czy stąpanie po tutejszej ziemi. Abascal nie rozumiał. Najwyraźniej jego umysł nie akceptował takiej wizji. Alice powoli podniosła się. Spojrzała w stronę rzeki, gdzie wydawało jej się, że wcześniej kogoś widziała. To wcale nie było złudzenie. Kobieta wciąż czaiła się w tym samym miejscu. Wyglądało na to, że nigdzie jej się nie spieszyło.
- Jesli mnie z tobą zobaczy… Tylko znienawidzi mnie bardziej - powiedziała przyduszonym tonem, spoglądając po chwili dopiero na Fernanda.
Fernando roześmiał się.
- Czyżbym popełnił jakieś okropne faux pas, że źle jest być widywanym w mojej obecności? - spojrzał na nią z uśmiechem, który straszliwie kontrastował z dziurą w czole. - Jakiś niespodziewany ostracyzm względem mojej osoby? Bez przesady. Nie sądzę, żebym był aż taki niemodny - pokręcił głową. Rozejrzał się po otoczeniu. Chyba bardziej po to, aby nie spoglądać cały czas na Alice. Wtedy też dostrzegł rzeczną nimfę. - Zdaje się, że nie jesteśmy sami - rzekł ostrożniej. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
Śpiewaczka wzięła bardzo głęboki wdech
- Fernando… Muszę ci… Coś wyjaśnić… - powiedziała drżącym głosem.
- Dobrze - karzeł skinął głową, nie patrząc ani na Alice, ani na jej minę. - Ale nie teraz - dodał, wskazując palcem brzeg rzeki.
Kobieta wyszła na niego. Nagle, niespodziewanie i tak właściwie nie wiadomo kiedy. Szła powoli w ich stronę, zmysłowo kołysząc biodrami. Bez wątpienia nie odczuwała bólu. Co znaczyło… że nie była śmiertelnikiem.
- Uciekamy? - Fernando zapytał, nie mając pojęcia, czy to właściwe rozwiązanie.
Alice zawiesiła głos, po czym spojrzała na istotę, która wyszła z wody. Zacisnęła mocno pięści i zdecydowanie chciała ją udusić. Zabić. Krzyczeć na nią i utopić w wodzie, z której dopiero co wyszła.
Za ten przeklęty uśmiech.
Za fakt, że pochodziła z Tuoneli.
Usta śpiewaczki wykrzywił grymas wściekłości, kiedy w pierwszej chwili obróciła się w stronę kobiety i wyglądała, jakby miała zamiar kompletnie zignorować ból, popchnięta furią i adrenaliną. Jak zaszczute zwierzę. Zrobiła nawet pierwszy krok w jej stronę. Opanowała się jednak. Kim była? Teraz tylko marną duszą, zagubioną między wymiarami. Nie miała nawet żadnej broni. Straciła cały rezon. Jeśli chciała porozmawiać z Fernandem, a zasługiwał na to, musieli się stąd jak najprędzej wydostać dalej od tej istoty. Odwróciła się
- Musimy się stąd ruszyć. Chodź! - zarządziła, wyraźnie już przytomna i zaniepokojona o Abascala.

Pobiegli. Czy też raczej… spróbowali. Niestety ból był taki przytłaczający, że stać ich było co najwyżej na marsz. Ucieczka wydawała się niemożliwa, bezcelowa i jedynie przysparzająca cierpienia. Tymczasem nimfa zbliżała się. Kiedy znalazła się już tylko kilkanaście metrów za nimi, zawołała:
- Przepraszam!
Jej głos był dość wysoki i brzmiał bardzo młodo. Mógł należeć do małej dziewczynki i nie pasował do dojrzałej kobiety o pełnych i kuszących kształtach.
- Zawiodłam was!
Fernando nie zaprzestawał kolejnych kroków, których musiał wykonywać więcej od Alice, aby utrzymać to samo tempo. Spojrzał jednak na swoją towarzyszkę, kompletnie zdezorientowany słowami nieznajomej. Czyżby nie była ich wrogiem? A może to jakaś gra, lub pułapka?
Śpiewaczka zmarszczyła brwi. Nie zwalniała kroku, ale przechyliła głowę
- Jak się nazywasz?! - zażądała odpowiedzi. Jej głos był nadal trochę rozedrgany, ale próbowała wyraźnie zabrzmieć poważnie.

Piękna kobieta podążała za nimi. Bez najmniejszego trudu dogoniła ich. Jej brązowe, mokre włosy przykleiły się do policzków i szyi kobiety. Mimo to wciąż wyglądała rewelacyjnie. Pełne usta, różowe w tym samym odcieniu co suknia i powieki, uśmiechały się niepewnie.
- Mówią na mnie Tytti Tuonen - odpowiedziała. - Jestem przewodniczką po Tuoneli. Podczas podróży umarli spotykają mnie, a ja przenoszę ich przez rzekę. Jednak ostatnio nie dopełniałam moich obowiązków i ludzie topili się, a potem… - pokręciła głową.
Alice zwolniła odrobinę kroku i oparła dłoń na ramieniu Fernanda
- Dlaczego nie dopełniałaś swych obowiązków? Widziałam jak piaski nad rzeką pożarły kogoś na jej brzegu… Pracujesz… Służysz… Jesteś z władcami Tuoneli? - zapytała nieco podejrzliwie. Nie można jej się było jednak dziwić.
Kobieta uśmiechnęła się niepewnie.
- Ta rzeka to moje miejsce - odpowiedziała, tak właściwie ani nie poświadczając, ani nie zaprzeczając przynależności do bogów śmierci. - Opuszczając ją, skazałam tyle biednych dusz na zatracenie… - westchnęła. - Ale chyba było warto. Pocałował mnie - Tytti splotła ręce, jakby kompletnie zatraciła się w miłości. Spojrzała na Alice jak na najlepszą przyjaciółkę, choć kompletnie jej nie znała i uśmiechnęła się do niej.
Harper zmarszczyła lekko brwi
- Kto? Choć w sumie… To nie moja sprawa… Zapytałam, czy jesteś z władcami Tuoneli, czy jesteś innym, niezależnym bytem przebywającym tu. Widzisz, ja, Tuoni i Tuonetar mamy trochę na pieńku - odparła nadal nieco nieufnie. Zerknęła przelotnie na Abascala.
Mężczyzna wydawał się kompletnie zagubiony. Nie spodziewał się spotkać nikogo w rodzaju Tytti Tuonen. Z drugiej strony… nie spodziewał się również w ogóle znaleźć w Tuoneli.
- No, ja w sumie z nimi również niezbyt dogaduje się - rzekła. - Na szczęście ostatnio są jakby mniej obecni i mniej zajmują się sprawami krainy umarłych i nie dbają o jej utrzymanie. To pewnie brzmi przewrotnie, co mówię. Ale to dobrze. Bo odkąd nie patrzą na to, co robię, mogę wymykać się do mojego ukochanego Lempa - rzekła, wymawiając ostatnie słowo z namaszczeniem.
Śpiewaczka zastanawiała się chwilę
- Więc na czym dokładnie polega twoja… Praca? - zapytała ostrożnie. Jeśli Tytti Tuonen nie trzymała z władcami Tuoneli, co więcej zajmować się miała duszami to może… Może Alice mogła powierzyć jej Fernanda z myślą, że ten trafi w jakieś dobre miejsce i nie będzie tułał się po polach Tuoneli? Rudowłosa zatrzymała się w końcu i przyjrzała uważnie kobiecie.
- Przewożę przez rzekę, a potem prowadzę do miejsca spoczynku - odparła Tytti. - Jestem jedyną osobą w całej Tuoneli, która zajmuje się kontaktami z ludźmi - dodała. - Potrzebna jest do tego pewna charyzma - pokiwała głową, po czym odgarnęła mokre pasemko za ucho. Następnie zagryzła wargę i spojrzała na Fernanda. - Miło mi cię powitać w Tuoneli, Abascalu. Twoja cela, w której spędzisz resztę wieczności, została już przygotowana - uśmiechnęła się, jak gdyby była to miła wiadomość. Następnie spojrzała na Alice. - Ale kim jesteś ty? - zawiesiła głos. - Nie ma dla ciebie przyszykowanej izby w zaświatach… Czy to znaczy, że nie umarłaś? - zastanowiła się.
Harper wzięła głębszy wdech w obawie o to, że sens słów kobiety dotrze do Abascala, z niepokojem zerknęła na niego.
 
Ombrose jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:19   #439
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pożegnanie Abascala

Alice widziała w zwolnionym tempie, jak oczy Fernanda powiększają się, a usta powoli rozwierają. Spoglądał na Tytti Tuonen kompletnie zaszokowany. Wnet jego mimika drgnęła, jak gdyby spróbował wziąć to za nieśmieszny żart i zaśmiać się… jednak nie potrafił. Podświadomość podszeptywała mu, że jednak… to wszystko prawda.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi w smutnej minie, po czym spuściła wzrok na ziemię i znów przeniosła na Tytti Tuonen
- Umarłam… Kilka dni temu, ale Tuonetar przytrzymuje mnie przy życiu po życiu… Co to u diabła znaczy cela? - zmieniła temat lekko zaniepokojonym tonem.
- Miejsce spoczynku - wyjaśniła Tytti.
Jeżeli miała coś powiedzieć, to niestety Fernando przerwał jej. Spoglądał na Harper. Cały drżał. Był blady jak ściana, oprócz policzków, które w jakiś niewyjaśniony sposób zaczerwieniły się. Brwi mężczyzny złożyły się w daszek podkreślajacy rozpacz promieniującą z oczu.
- W-wiedziałaś? - zająknął się.
Alice zatkało na moment. Powoli spojrzała na Fernanda. Była blada, a jej oczy nadal były zaczerwienione po poprzednim płaczu. Do tej pory Abascal powinien już zrozumieć wszystko. Czemu płakała widząc go, czemu ktoś ‘torturował ją’... Wszystkie odpowiedzi były na miejscu. Rudowłosa wzięła wdech
- Próbowałam… Ci powiedzieć… - powiedziała cicho. Skuliła ramiona i objęła się rękami, krzyżując je przed sobą, jakby bała się, że zaraz ją uderzy, albo że sama z siebie się rozpadnie.
Abascal spoglądał na nią pustym wzrokiem. Dopiero po chwili zalśniła w nim iskierka zrozumienia.
- To prawda - przyznał, opuszczając głowę. - Ale ja… byłem głuchy - mruknął. - I ślepy. Nie chciałem usłyszeć… ani zobaczyć… tego, co było takie… - zawiesił głos na moment - ...oczywiste.
Zabrzmiała chwila ciszy.
- A jednak… kiedy obudziłem się rano, wstałem, a potem zjadłem śniadanie przyszykowane przez ludzi z magazynu… wtedy jeszcze nie czułem, że moja śmierć to coś oczywistego - pokręcił głową. - Czy wtedy… była jeszcze dla mnie nadzieja? - podniósł wzrok i utkwił go w Alice. Był taki smutny. - Czy już wtedy byłem skazany…?
Następnie odwrócił wzrok i machnął ręką. Był to rozpaczliwy, gwałtowny gest.
Alice pokręciła głową
- Nie… Nie… To moja wina. Gdybym była bardziej uważna… Gdybym po naszej rozmowie w sali konferencyjnej pomyślała, zamiast dać się ponieść emocjom… To moja wina, nie byłeś na to skazany. A może… - Harper zawiesiła głos na moment
- A może wszyscy którzy mnie poznają i których lubię natychmiast są na to skazani? Naprawdę… Naprawdę nie chcę, żeby ktokolwiek jeszcze ginął z mojej winy… Czemu to się musi przytrafiać wam wszystkim?! - umysł śpiewaczki zdawał się być mocno popękany tym wszystkim, bo aż podniosła ton głosu, jakby wymagała od świata odpowiedzi, która zapewne i tak nie nadejdzie. Nie było z nią za dobrze. Na krótką chwilę zapomniała nawet o obecności drugiej kobiety. Potrzebowała usiąść, więc po prostu usiadła na ziemi i łapała płytkie, niespokojne oddechy. Powietrze Tuoneli nie było tu tak bolesne jak na wzgórzu, a jednak, Alice miała wrażenie, że się dusi.

Fernando nie miał na to słów. Zwalił się z nóg, przygiął kolana i objął je dłońmi.
Natomiast Tytti westchnęła i pokręciła głową.
- Śmierć to trudna rzecz - zaczęła. - Coś nowego i obcego. Wszyscy, których spotykam, muszą zmierzyć się z tym trudnym faktem, że opuścili znany im świat. Jednak nie ma wyjątku. Odchodzą starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, bogaci i biedni… śmierć czeka wszystkich - rzekła. - I choć zapewne nie uwierzycie mi, nie jest taka straszna. Zdecydowana większość umarłych nie pamięta traumy związanej z odejściem. Wypadku, ciosu, choroby… ich umysł jest nieskalany przeżytą grozą. Na dodatek zachowują swoją osobowość, zdolność myślenia, ego, pragnienia, radości, miłości... - dodała. - Tutaj wcale nie jest tak źle. W podziemiach można odpocząć w oddaleniu od wszystkich ludzkich zmartwień. Zawsze tłumaczę, że to nasza osobista decyzja, czy będziemy rozpaczać z powodu śmierci, czy może ją zaakceptujemy i ruszymy naprzód - przykucnęła i pogładziła Abascala po ramieniu, uśmiechając się do niego łagodnie. - Nie musisz obawiać się bólu. Występuje on jedynie na powierzchni Tuoneli, to bariera ochronna przed żyjącymi i innymi intruzami. W podziemiach kryje się tylko słodkie zapomnienie - obiecała. - Zero nerwów, stresu, łez, żali… to ogromne błogosławieństwo.
Harper zerknęła na Fernanda
- Słyszysz? Czyli jednak nie jest tu tak źle… Jeśli z nią pójdziesz, odpoczniesz od tego wszystkiego. Tam nie ma walki - powiedziała i próbowała pocieszyć się faktem, że Abascala czekało coś lepszego niż ją. Zerknęła na Tytti
- Możesz sprzeciwiać się woli władców Tuoneli? - zapytała ostrożnie.
Kobieta spojrzała na nią zaintrygowana pytaniem.
- A chciałabym? Z jakiegoś konkretnego powodu, który mi przedstawisz? - zapytała z delikatnym uśmiechem. - Odpowiedź brzmi… tak i nie. Oni są władcami królestwa, w którym pracuję. Jednak nie jestem niewolnicą, nie w sensie dosłownym. Kiedy nie patrzą i nie rozkażą mi czynić wedle ich woli, mogę kroczyć w tym kierunku, w którym zechcę - wyjaśniła.

Abascal tymczasem pokręcił głową.
- Ja wcale nie chcę odpoczywać. Nie chcę, żeby moja walka skończyła się. Miałem jeszcze tyle do zrobienia… - zaczął głośno oddychać przez nozdrza. Łzy nagle i niespodziewanie pociekły z jego oczu. - Nie mówię o wielkich rzeczach… Tylko takich małych, drobnych… - pochylił się. - Które przekładałem na przyszłość… na czas, który nadejdzie… na czas, który nie nadszedł… ale teraz? Teraz już jestem poza… poza… - pokręcił głową. - To nie jest błogosławieństwo. Błogosławieństwem byłoby, gdybym po śmierci przestał istnieć. Zachowanie świadomości to tylko i wyłącznie okrucieństwo…


Śpiewaczka nie odpowiedziała jednak na słowa Tytti. Znów spojrzała na Abascala. Co byłoby dla niego lepszym? Rzeczywiście zniknąć, czy pozostać tu? Tytti na pewno miała na to jakieś rady, w końcu z różnymi osobami przez tysiąclecia musiała sobie radzić nad tą rzeką. Czekała więc, aż kobieta zaradzi coś najpierw w temacie Fernanda. Uznała, że dopiero potem będzie czas na jej prośby. Czuła się taka wycieńczona.

- To zrozumiałe - Tytti spojrzała na Abascala. - Jednak po zejściu w podziemia to przestanie się liczyć - uśmiechnęła się do niego raz jeszcze. - Wszystko przestanie się liczyć, jeżeli tylko tego zapragniesz. Tylko od ciebie zależy, czy… zależy ci na tych wszystkich małych, drobnych rzeczach, które miały nadejść - zacytowała go. - Przekonasz się, że teraz nadszedł ten lepszy fragment twojego istnienia. Ci wszyscy ludzie, którzy chcieliby wyrządzić ci krzywdę na ziemi… tutaj cię nie dosięgną. Stałeś się nieśmiertelny - dodała, próbując wpłynąć na Fernanda i przekonać go.

I rzeczywiście, Abascal uspokoił się. Nie wyglądał na kompletnie przekonanego, jednak potok słów Tytti chyba zdołał zagłuszyć strumień jego trosk.
Harper natomiast ostrożnie zdołała podnieść się z ziemi. Otrzepała ponownie kolana z drobnego piasku i ponownie spojrzała na wzgórze. Czy powinna tam znowu pójść? Czy w ogóle miała prawo? Wahała się co z tym zrobić. Czuła się źle. Może w ogóle nie zdoła dotrzeć na sam szczyt tym przeklętym razem? Była dużo słabsza niż wtedy... Spojrzała znów na Tytti i Fernanda. Milczała, nie chcąc przerywać pracy kobiecie. Obawiała się, że jeżeli przypomni Abascalowi o swojej obecności obok, ten znów się zawaha.

Fernando jednak nie zapomniał o Alice.
- Chyba… czas się pożegnać - rzekł, uśmiechając się smutno. - Mogę powiedzieć ci najróżniejsze złe rzeczy i obelgi, a nawet nie będziesz w stanie się na mnie pogniewać… w końcu jestem nie dość, że karłem, to jeszcze biednym i zmarłym - spróbował zażartować z siebie i sytuacji.
Śpiewaczka pokręciła głową
- Masz całkowite prawo nienawidzić mnie. Nie patrzę na ciebie przez pryzmat twoich wad Fernando. Tylko jak na człowieka - powiedziała cicho. Jakimś cudem udało jej się powstrzymać od kolejnych łez
- Mam tylko nadzieję, że naprawdę, będzie ci lepiej - dodała jeszcze ciszej.
Abascal zmarszczył brwi.
- Nienawidzić cię? Co? Dlaczego…? - zapytał, po czym przypomniał sobie jej wcześniejsze słowa. - Nie, to nie twoja wina - żachnął się. - Ktoś tak stary i podobno doświadczony, jak ja powinien sam zatroszczyć się o siebie i być przygotowany na wszystko. Kiedy tylko wszedłem do tego budynku… już wtedy należało mieć rozpatrzone wszystkie scenariusze, w których potencjalnie mogłem skończyć martwy. Jednak tego nie zrobiłem, nie pomyślałem, moja wina… jeżeli w ogóle można mówić o winie. Czasami… czasami złe rzeczy po prostu zdarzają się - westchnął.
Tytti skinęła głową i uśmiechnęła się, zadowolona ze słów Abascala. Rzeczywiście, zdawało się, że karzeł powoli wchodził na ścieżkę akceptacji.
Harper próbowała zaakceptować jego słowa. Może i on się z nimi zgadzał, ale nie ona. Ona nie umiała sobie wybaczyć. Obwiniała się. Powoli przeniosła wzrok na Tytti
- Twoim zadaniem będzie teraz zabrać go? - zapytała, chcąc dowiedzieć się, co się stanie za chwile.
- Jeżeli już pożegnaliście się… - ni to zapytała, ni oznajmiła.
Abascal spojrzał na Alice, uśmiechając się niepewnie.
- Z chęcią zapaliłbym moje ostatnie cygaro… Pamiętasz markę moich ulubionych? - zapytał ją.
Alice zerknęła na niego ponownie
- W końcu poleciłam Kaverinowi by było to w pewnym sensie hasłem rozpoznawczym, czyż nie? - zauważyła. Zmarszczyła brwi ze smutną miną.
- Miałbym do ciebie prośbę… jeżeli to wszystko zakończy się pozytywnie i znajdziesz trochę czasu… zrobiłabyś coś dla mnie?
Śpiewaczka podeszła krok bliżej i przyklęknęła obok niego
- Słucham… - powiedziała, dając tonem znać, że zrobi cokolwiek, o co ją poprosi, bo szanuje go i jest mu to winna.
- Drewniana szkatułka, w której przechowuję cygara… jest prezentem od kogoś bardzo mi bliskiego - rzekł, uciekając wzrokiem. Jakby wstydził się, że posiada jakieś uczucia względem innych ludzi. - Chciałbym, żebyś oddała ją kobiecie o nazwisku Amalia Blanco. Znajdziesz jej namiary w moim notesie, który mam zawsze przy sobie. I powiedz jej… - wstrzymał oddech - ...że nigdy jej nie kochałem. I żeby na mnie nie czekała - zazgrzytał zębami, a jego oczy znowu zalśniły. - Tylko nie wspominaj o tym, że nie żyję…
Alice kiwnęła powoli głową
- Gdzie znajdę szkatułkę? - powiedziała tylko, przyjmując jego zadanie. Rozumiała doskonale, czemu to kazał jej powiedzieć. Zakładał na nią ciężkie brzemię, ale była gotowa je przyjąć.
- Zapytaj ludzi w magazynie. Nie zdołałem się jeszcze rozpakować po zmianie centrum dowodzenia. Powinni wydać ci moją walizkę z rzeczami osobistymi. Jeżeli znalazłabyś w niej coś użytecznego dla siebie, to możesz wziąć… choć chyba nie znajdziesz tam zbyt wielu takich rzeczy. Może złoty zegarek ci się spodoba… - mruknął. - To chyba jedyny sposób, w jaki mogę być przydatny po śmierci.
Harper zmarszczyła brwi
- Nie pogniewasz się jeśli… Jeśli podwędzę ci cygaro, lub dwa? - zapytała ostrożnie. Znowu była gdzieś na granicy płaczu, ale blado się uśmiechnęła.
Fernando zrobił minę, jak gdyby zastanawiał się nad odpowiedzią. Podniósł rękę z wyciągniętym palcem do góry.
- Teraz to chyba poszłaś o krok za dal…
Jednak przerwał. Jego wzrok skierował się za Alice. Cały pobladł, a na jego twarzy wykwitła ogromna trwoga i przerażeni. Lekko rozdziawił usta.
Śpiewaczka nawet lekko się rozluźniła, ale widząc jego minę, znów cała się spięła. Obróciła głowę, by spojrzeć za siebie i w górę, gdzieś w okolicę twarzy potencjalnej osoby, jeśli to właśnie osoba tam stała.


Witaj, Alice, Tuonetar rzekła, przybliżając się. Witaj, Fernando, zwróciła się do karła, który wnet zaczął odzyskiwać odwagę po chwili początkowego szoku. Witaj Tytti, moja droga, dodała na sam koniec. Kobieta w odpowiedzi dygnęła niczym wyszkolona księżniczka i pochyliła głowę, chcąc uhonorować panią Tuoneli.

Tym razem Tuonetar była sama. Nie towarzyszyły jej córki. Przechadzała się dumnym, kuszącym krokiem kogoś, do kogo należy ziemia, po której stąpa. Po przywitaniu się zamilkła, kierując się bliżej trójki zebranych.
Śpiewaczka wstrzymywała oddech do tej pory. Momentalnie odwróciła głowę i spojrzała na Fernanda. Podniosła się na równe nogi i zerknęła na Tytti
- Weź go stąd, proszę - powiedziała zduszonym głosem. Cofnęła się o krok od Abascala, po czym odwróciła przodem do Tuonetar. Czuła niepokój i zdenerwowanie. Jednak nie była zła. Teraz to było bliższe strachowi, niż woli walki
- Dawno się nie widziałyśmy… - przemówiła, próbując zachować rezon.

I dawno się nie słyszałyśmy. Jak dużo zmieniło się od tego czasu, nieprawdaż?, usta Tuonetar drgnęła, jakby na podobieństwo uśmiechu. Niegdyś nie przyszłoby ci do głowy rozkazywać moim służebnym. Jednak co moje, to twoje. Czy nie tak, Alice?

Tytti spojrzała z boleścią na Harper. Nie mogła sprzeciwić się Tuonetar w obecności bogini. Bez wątpienia było jej z tego powodu przykro… lecz to niczego nie zmieniało. W niczym nie pomagało.
Alice zacisnęła dłonie w pięści, po czym rozluźniła je
- W takim razie proszę, pozwól im odejść. W końcu to twoje królestwo… - przemówiła, czując suchość w gardle.
- I sobie porozmawiamy, jeśli tego chcesz - zaproponowała.

Tuonetar rozłożyła ręce.

Przez tych kilka ostatnich godzin czułam się taka samotna… i wreszcie nadażyła się okazja, żebym mogła porozmawiać z kilkoma interesującymi osobami. A ty chcesz, żebym pozwoliła im odejść? No cóż… skoro tak ma być… Tytti, czy chcesz odejść?, Tuonetar zapytała wyjątkowym tonem głosu. Był tak słodki, że aż przerażający.

Dziewczyna drgnęła, kiedy bogini zwróciła się bezpośrednio do niej.
- N-nie chcę - odpowiedziała przestraszona.

A ty, niski mężczyzno? Chciałbyś nas opuścić i ruszyć w wieczną wędrówkę bólu po nieskończonych równinach Tuoneli?, Tuonetar spojrzał w dal i wyciągnęła ku niej rękę, jakby chciała nią objąć horyzont.

Fernando nic nie odpowiedział.
Tuonetar spojrzała na Alice. Tak przynajmniej wydawało się, bo oczy bogini pozostawały przykryte maską… o ile w ogóle istniały.

Pozwoliłam im odejść, a jednak nie chcą. Cóż za wstyd...

Teraz dopiero ponownie Alice poczuła złość. Zagrzebaną w bólu i żalu, poczuła ją bardzo wyraźnie. Miała ochotę uderzyć władczynię Tuoneli. Zmarszczyła jednak tylko brwi i spróbowała się opanować. Jeśli nie będzie grała wedle rozdania Tuonetar, okropny los czeka Abascala. Rozumiała doskonale co Tuonetar robiła. Brała go za zakładnika. Mięśnie ramion Alice spięły, się po czym rozluźniły, gdy poddała się.
- No to… No to porozmawiajmy, jeśli tego sobie życzysz… - powiedziała poddańczo.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:21   #440
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pytania Tuonetar

Tuonetar skinęła głową.

Tak. Właśnie tego sobie życzę, Tuonetar rzekła głosem kogoś przyzwyczajonego do tego, że wszystkie jego życzenia urzeczywistniają się. Najpierw chciałabym przywitać ciebie, Fernandzie Abascalu, w mojej krainie. Mam nadzieję, że znajdziesz u nas wszystkie wygody i będzie ci z nami przyjemnie. Miło cię widzieć wśród nas. Mam nadzieję, że Tytti była uprzejma i przywitała cię odpowiednio.

Fernando drgnął i spojrzał na Alice, jakby wahając się, co odpowiedzieć… i w ogóle czy odpowiedzieć.
Śpiewaczka zerknęła na niego, modląc się, by zrozumiał. Chciała mu przekazać, by jej się nie stawiał. Musiał pamiętać ich ostatnią rozmowę, gdy wyjawiła mu co Tuonetar uczyniła z Joakimem. Nie był też głupi, rozumiał co robiła właśnie teraz rudowłosej.
Abascal skinął głową, jakby coś sobie postanowił, po czym spojrzał na Tuonetar. Teraz wydawał się nieco zrezygnowany. A z drugiej strony… pełen pewnej iskry, której brakowało mu jeszcze chwilę temu. Przed chwilą czuł się źle z tego powodu, że został odsunięty od walki. Natomiast gdy bogini śmierci pojawiła się w zasięgu wzroku… nagle znalazł się w samym jej środku. Chyba nie był na tyle głupi, by nie rozumieć niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł. Ale jednak przynajmniej czuł, że wciąż żyje.

- Miło mi, że dane było mi poznać wspaniałą postać bogini umarłych. Jesteś znana, pani, z wielu cudownych przymiotów, jednak to surowe piękno jest czymś, o czym się nie mówi. Zakładam, że to dlatego, bo nie pokazujesz się wszystkim… a jedynie pewnym wybrańcom. Czuję się zaszczycony.

Tuonetar skinęła głową, po czym straciła nim zainteresowanie… przynajmniej na razie.

Kochana Alice… jesteśmy przyjaciółkami, nieprawdaż? Bliskie sobie osoby dzielą się przeżyciami, opowiadają sobie historie. Chętnie posłuchałabym, co działo się u ciebie od czasu naszej ostatniej rozmowy w operze. Mam nadzieję, że nie przydarzyło się nic nieprzyjemnego, ani złowieszczego.

Alice słuchała słów Fernanda, a potem Tuonetar. Wzięła spokojny wdech
- Dziękuję, że się martwiłaś. To niezwykle uprzejme z twojej strony zwłaszcza, że masz ostatnio tyle na głowie, czyż nie? W końcu mamy dzień, jaki mamy - zaczęła
- U mnie… U mnie wszystko w porządku… - zacisnęła dłonie w pięści
- A u ciebie? I jak się ma Tuoni? - zapytała tak, jakby Tuonetar serio była jej koleżanką, którą widzi po latach i piją właśnie czekoladę w kawiarni.

Już lepiej, to miłe z twojej strony, że pytasz, odpowiedziała Tuonetar. Mam do ciebie kilka pytań… Okropnie mnie męczą i czuję się z nimi niekomfortowo. Zechciałabyś na nie odpowiedzieć? Poczułabym się nieco weselej i spokojniej, gdybyś rozwiała moje wątpliwości.

Harper domyślała się dokąd dąży bogini Tuoneli. Postarała się jednak udawać, że nie. Wyprostowała się nieco i schowała dłonie za sobą
- Ależ oczywiście. W końcu sama powiedziałaś, jesteśmy sobie bardzo bliskie. A bliskie osoby, nie powinny mieć co do siebie wątpliwości, czyż nie? - odrzekła.
- Choć to może niegrzeczne, że wyłączamy z naszej rozmowy pozostałych, nie sądzisz? - próbowała skierować uwagę bogini na Tytti i Abascala. Miała nadzieję, że ta wyłapie, że chciała z nią handlować. Odpowie na jej pytania, jeśli jemu nic się nie stanie. Nie odrywała wzroku od osoby Tuonetar.

Fernando i Tytti błyskawicznie odwrócili się w jej stronę i spojrzeli na nią ze złością. Ich ruchy były tak skoordynowane, że w innych okolicznościach mogłoby to nawet wydać się komiczne. Zapewne uznali, że Alice chce odwrócić uwagę Tuonetar od siebie, wspominając o nich.

Wyłączam z rozmowy?, Tuonetar zastanowiła się. Ja chciałam być tylko uprzejma. Zapytałabym was, co słychać u was, bogini spojrzała na Tytti i Fernanda. Jednak uznałam, że poczułbyś się niekomfortowo, gdybym kazała ci mówić o własnej śmierci, Fernandzie. Pomyślałam również, że wolałabyś nie zdradzać szczegółów na temat swojego romansu z Lempem, o którym wiem, Tytti. Nie chciałam wyłączać was z rozmowy. Mam nadzieję, że o tym wiecie i mi wybaczycie.

Dopiero po kilku sekundach okazało się, że to było pytanie.
- Oczywiście - Fernando odpowiedział zachrypłym głosem.
- Tak - Tytti mruknęła, patrząc na swoje stopy.
Śpiewaczka zmrużyła oczy
- Cieszę się. W takim razie, jakie pytania nie dają ci spokoju Tuonetar? W końcu im szybciej rozwieje twoje wątpliwości, tym szybciej ci ulży - spróbowała znów ściągnąć jej uwagę na siebie.

Jak dobrze obie wiemy, ruszyłaś wraz z panem de Traffordem na tyły magazynu, gdzie zasnęliście, widząc śpiącego Widzącego i wielki słonecznik. Kiedy obudziliście się, Dubhe wzmocniła się. Moje ataki wciąż ją osłabiają, ale znikąd nadszedł ogromny zastrzyk energii, dzięki któremu jej obrona wróciła do stanu sprzed kilku godzin. W jaki sposób zdołałaś kupić sobie tych kilka dodatkowych minut, Alice?

Harper zastanawiała się chwilę, rozważając jej słowa. Czy to błogosławieństwo Akki? Czy może sam fakt odwiedzin puszczy? A może to coś innego. Zrozumienie dotarło do niej
- Ah… Podejrzewam, że po prostu haltije mnie lubią Tuonetar. Uznały, że najwyraźniej chcą okazać mi nieco uprzejmości - powiedziała odpowiadając na jej pytanie, ale jednocześnie nie tłumacząc niczego nader zbyt dokładnie.

Cóż to za haltije odwiedziłaś we śnie? Przyznam, że nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji. Jakie duchy zgodziły się podzielić z tobą swoją mocą? Nie wszystkie są zdolne do czegoś takiego. Tak właściwie jedynie wąska grupa vaki mogłaby zdołać uczynić podobną rzecz.

Alice z trudem powstrzymała uśmiech satysfakcji
- Cóż, nie znam się na vaki, ale najwyraźniej trafiłam na takie, które uznały, że jestem warta ich uwagi. Zdaje mi się, że możesz winić świetliki - obróciła sytuację. Nie chciała, żeby Tuonetar poczuła się obrażana, więc nadal odpowiadała na jej pytania. Nie chciała jednak od razu mówić jej co dokładnie działo się w puszczy bogów.

Tuonetar roześmiała się. Jej śmiech był perlisty, wysoki i idealny… więc dlaczego taki nieprzyjemny?

Świetliki z vaki słońca, księżyca i gwiazd? Cóż, mogłam się tego spodziewać. Dubhe znalazła wielbiących ją przyjaciół w puszczy Tapia i Mielikki. Czy to właśnie ich odwiedziłaś, Alice?

Harper przechyliła lekko głowę
- Zdawało mi się, że to niemożliwe, w końcu, cytując twoje własne słowa. Inni bogowie nie odpowiedzą na me wezwania, czyż nie? A okazali się dobrymi przyjaciółmi, Tuonetar. Bardzo gościnnymi - powiedziała spokojnie, ale wiedziała, że zaczyna igrać z ogniem.
- Porozmawialiśmy sobie, obejrzałam świetliki. Wróciliśmy… Nic nadzwyczajnego - spróbowała wrócić na wygodny dla siebie tor.

A jednak po Finlandii rozleciały się haltije z vaki mądrości i prawdy, których sowia knieja również stanowi część puszczy. Zdaje się, że to nie do końca nic nadzwyczajnego. W jaki sposób tak łatwo zjednujesz sobie przyjaciół, Alice?

Tuonetar podeszła do Harper i wyciągnęła rękę. Chwyciła nią dłoń śpiewaczki. Mroczny prąd przeszedł po jej ciele. Jednak nie sparaliżował jej, ani nie wyrządził żadnej krzywdy.

Tapio, Mielikki, świetliki, sowy, ja, Tuoni… cały fiński panteon przyjaźni się z tobą. Jaka radość być tobą.

Śpiewaczka wstrzymała oddech, oczekując bólu. Tuonetar potrafiła terroryzować ją nim na odległość. Co mogła jej uczynić z bliska? Jednak żadne nieprzyjemne doznanie jej nie ogłuszyło. Alice rozluźniła się nieco, ale nie wyrwała ręki bogini. To mogłoby ją urazić. Serce jej dudniło, ale spojrzała prosto na jej maskę, a potem na jej usta, gdy nie mogła zawiesić wzroku na żadnych oczach
- Wystarczy być miłym. Najwyraźniej to popłaca - powiedziała spokojnie, choć było w jej tonie napięcie. Bliskość bogini Tuoneli niepokoiła ją. Zerknęła na jej dłoń, po czym znów na jej maskę.

Tuonetar zerwała kontakt, po czym odwróciła się do niej plecami. Nagle wydała się zdenerwowana i zirytowana. Czy to z powodu słów śpiewaczki? A może… wyczuła coś niespodziewanego, dotykając ją?

Błogosławieństwo Akki i Sarteja, króla sów, warknęła. Chyba nie była w stanie utrzymać uprzejmości w obliczu takiej niespodziewanej informacji, którą wychwyciła. Jesteś z siebie dumna, Alice? Grać w ten sposób za moimi plecami? Czy ja też powinnam terroryzować bogów i vaki, żeby wreszcie znaleźć kolejnych niespodziewanych sprzymierzeńców? Tak, jak ty to robisz? To niegrzeczne, mieszać do naszej gry osoby trzecie. Wbrew zasadom.

Harper spięła się i wyprostowała
- Nikogo nie terroryzowałam. Po prostu odbyłam uprzejmą rozmowę. Najwyraźniej innym bogom nie podoba się, że łamiecie prawo ustanowione przez Ukka, Tuonetar. Zabijacie bliskie mi osoby dążąc do swojego celu. Sądziłaś, że nie będzie reperkusji? - zapytała, spinając się nieco.

Sądzisz, że będą reperkusje?, Tuonetar roześmiała się. Nie wiesz nic, Alice. Łamiemy prawo ustanowione przez Ukka, jednak wkrótce to my ustanowimy Ukka. Już wcześniej nasz największy bóg, pan i władca, został zdegradowany do roli marionetki. Cóż to za wszechmocny i wszechpotężny, skoro bezwolny? Czy zasady kogoś takiego w ogóle mają jakieś znaczenie, jeżeli jakaś szara eminencja cały czas pociąga zza kulis za sznurki? Oczywiście, te osoby się zmieniają i choć Ukko wciąż pozostaje ten sam… to jest już tylko marionetką. Pajacem, którego sznurki spoczną tym razem w palcach moich i Tuoniego.

Alice skrzyżowała dłonie
- Zamierzam przeciąć sznurki, Tuonetar - oznajmiła poważnym tonem. Nie zamierzała jej tłumaczyć jak, ale chciała zobaczyć jej reakcję
- I mam ku temu możliwości - uzupełniła, żeby bogini nie miała wątpliwości co do jej pewności swych słów.

Cóż za możliwości? Pocałunek na czole i znaczek na dłoni? To nie są możliwości. To ostatnie namaszczenie złożone na umarłym ciele. I uwierz mi, to nie zakończy się w żaden inny sposób niż w ten, który ja zaplanowałam. Chcesz uwolnić Ukka? I co dalej? Czy wiesz w ogóle od czego chcesz go uwolnić? W jaki sposób korona nieba została złożona na jego głowie? Pomyśl Alice. Zrozumiesz, kto ją tam umieścił. Bo jest tylko jedna istota, która mogła zniewolić najwyższego.

Śpiewaczka wzięła wdech
- Pozwól Tyttii zabrać Abascala tam, gdzie dusze powinny znaleźć swój spokój w Tuoneli, to powiem ci jak jestem w stanie uwolnić Ukka. Pocałunek i symbol, to tylko dary wdzięczności. Bo to ja obiecałam im pomóc, nie oni mnie Tuonetar. Chcesz się nade mną pastwić? Rób to na mnie, nie mieszajmy już w to więcej osób niż potrzeba. Proszę - powiedziała wykładając swoje karty na stół.

Niech tak będzie, Tuonetar machnęła ręką. Wyjaw mi swój plan, Alice. A temu mężczyźnie nie stanie się krzywda. O ile odpowiedź będzie wyczerpująca, zastrzegła podejrzliwie i z pewną rodzaju złością. Chyba przyzwyczaiła się do tego, że wiedziała wszystko to, co Alice, korzystając z jej oczu i uszu. Natomiast teraz musiała ją pytać i być zdana na łaskę prawdomówności śpiewaczki.

Harper zerknęła na Fernanda. Uśmiechnęła się do niego blado, obiecując mu tym, że nic złego go nie spotka. A przynajmniej miała taką nadzieję
- Dobrze. Ufam twemu słowu - powiedziała, dając bogini znać, że trzyma ją za słowo
- Otóż. W puszczy nauczyłam się pewnej rzeczy, całkiem przypadkiem ją sobie uświadamiając. Jak to zostało ujęte… ‘Jestem łowcą’. Zauważyłam to już wcześniej i nie rozumiem, czemu na to nie wpadłam. Utrzymanie korony na głowie Ukka sprawi, że jego natura będzie dobra, to co wy zamierzacie zrobić, uczyni go złym. Ale jest trzecie rozwiązanie. Trzecie rozwiązanie, o którym i ty i Tapio zapomnieliście, a nazywasz was moimi przyjaciółmi. Czy pamiętasz co zrobiłam z Surmą? Mogę to samo uczynić z koroną - powiedziała spokojnie. Nie zamierzała jednak zdradzać jej za wiele. Niech bogini skupi się na niej.

Dobra natura, zła natura… któż naopowiadał ci takich głupstw? Tu nie chodzi o dobro i zło, ale chaos i porządek. Teraz Ukko zatrzymany jest w ładzie i zasadach. My chcemy to zmienić. Tak, aby przestał pętać bogów swoimi przykazaniami. Jeżeli tak definiujesz zło, to możemy korzystać z tego słowa.

Tuonetar zamyśliła się. Podeszła do Fernanda i przystanęła tuż za nim. Karzeł przełknął ślinę w zdenerwowaniu, ale nie poruszył się. Zupełnie tak, jak gdyby został złapany w sieć pajęczycy i teraz każdy najmniejszy ruch mógłby sprawić drganie sieci… przez co wyczulone zmysły drapieżnika zostałyby poinformowane o czekającym obiedzie. Tuonetar wyciągnęła rękę i pogładziła nią czule głowę Abascala. Czy to była groźba skierowana względem Alice?

A gdzie jest korona nieba?, zapytała Tuonetar.

Alice zmarszczyła brwi, wiodąc za Tuonetar wzrokiem
- Jak to gdzie. Na skroni Ukka - odrzekła zaskoczona tym pytaniem.

Tuonetar roześmiała się. Zupełnie tak, jak gdyby Alice wypowiedziała najśmieszniejszy żart we wszechświecie. Potem chciała coś odpowiedzieć… ale znowu się śmiała.

Dobrzy bogowie… dajcie mi siłę, poprosiła, krztusząc się wesołością.

Śpiewaczka przechyliła głowę
- Jeśli nie tam, to zapewne przepowiednia powie nam gdzie jej szukać - powiedziała spokojnym tonem. Nie chciała dać się sprowokować bogini.

Jest tylko jeden poważny błąd w tym planie. Mam na myśli zamysł zniszczenia korony nieba. Jak już wcześniej wspomniałam, a do czego ty nie postanowiłaś się odnieść… czy wiesz, kto włożył tę koronę na skroń Ukka? Sądzisz, że ta prawda nie ma znaczenia? A może zostanie ci wyjawiona w wersetach tak usilnie przez nas wszystkich szukanych?

Tuonetar wstała i odeszła na bok, zostawiając Fernanda w spokoju. Karzeł odetchnął z ulgą, prawie niedostrzegalnie. Tytti natomiast przyglądała się całej scenie i słuchała słów padających z obydwu stron. Wydawała się nimi zaintrygowana, jednak nie w jakiś przesadny, budzący podejrzenia sposób. Jej włosy zdołały wyschnąć w czasie ich rozmowy.
Alice skrzyżowała ręce pod biustem
- A ty wiesz kto nałożył koronę na głowę Ukka? Szczerze, ktokolwiek to zrobił, nie specjalnie mnie to interesuje. Może na tym polu jestem bardziej podobna do ciebie, niż bym chciała, ale mam swoje cele i złożone komuś obietnice. Najwyraźniej przebywając z tobą, nabawiłam się paru twoich lepszych cech - odparła rudowłosa uważnie wodząc za władczynią krainy umarłych wzrokiem.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172