Draco spojrzal po zebranych z pewnym niedowierzaniem a i tez z jeszcze wiekszym neipokojem. Szukanie towarzysza? Dobrze, da sie zrobic. Ale wyssysanie energii zyciowej?! Moze jednak nie?...
W powietrzu zawislo pytanie. W grupie zapadla cisza, zaklucona jedynie pohukiwaniem sowy, nastepnie glosnym skrzekiem i.... LUP. Cos twardo wyladowalo bezladnie na bruku pomiedzy wami. Ogromny, stary puchacz spadl z nocnego nieba. Po krotkiej chwili podniosl sie jednak, potrzasnal lepkiem, rozpostarl skrzydla i wzbil sie w powietrze zanim opuscilo was zdumienie.
Cisze przerwal Draco;
- Mysle ze dobrze bedzie jak opuscimy to dziwne miasteczko. Spadajace sowy, zaginieni towarzysze... Mysle ze na lesnej polanie, przy ognisku z pieczenia i beczulka miodu lub piwa bedziemy nie dosc ze bezpieczniejsi, to jeszcze bedziemy mogli podzielic sie ciekawymi zdazeniami z naszego zycia. |