Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2018, 19:53   #262
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy

To już robiło się zryte do kwadratury kwadratu - podziemne tunele pełne pękatych, cuchnących i oślizgłych kokonów, przywodzących na myśl pękate, dojrzałe owoce… tylko co zawierały w sobie? Tego Nash najchętniej by nie badała, woląc ograniczyć kontakt do bezpiecznego minimum, a najlepiej zostawić syfiaste roślinno-pokręcone baryły tam gdzie ich miejsce. Różniły się od kokonów z kanałów, które widziała poprzednio przy Patino, Mahlerze i Hollyardzie. Te tutaj należały do tych większych, miały też twory ukształtowane na podobieństwo korzeni, łodyg…
“Ogród Rozkoszy Ziemskich Bosha” - za pomocą naprędce wystukanej wiadomości podzieliła się drugim, równie nieprzyjemnym skojarzeniem z czatującą za rudymi plecami Dwójką. Niczym niechciany krewny, pod czaszkę saper zastukało widmo widzianego w innym życiu tryptyku holenderskiego malarza. Mogły mieć przed sobą nowe bąble z ludźmi? Jeśli tak ilu z nich zostało już martwych, z wyprutymi bebechami po narodzinach gnid?
Każdy ogród wszak musiał mieć ogrodników…

“Światło. Tam” - wystukała szybko, brodą pokazując na podejrzana bulwę z ledowym punktem - “Sprawdzę. Ubezpieczasz” - dopisała i z westchnieniem ulgi chwyciła ponownie karabin. Okolica działa jej na nerwy, szarpiąc je… jakby trafiła między struny gigantycznej harfy w Piekle Muzykantów… też z tego cholernego tryptyku.

Parch potrząsnęła głową, zmuszając się do skupienia na teraźniejszości oraz porzucenia zbędnych, nikomu niepotrzebnych, a także rozpraszajacych dywagacji. Mieli zadanie. Ona miała zadanie.
Wprowadziła Diaz do tej pieprzonej dziury, musiała ją też wyprowadzić w jednym kawałku. Dopilnować Ortegi i tego gnojka Hollyarda. Do tego HUD informował o nowej fali skautów w Obrożach.

Akurat ta wiadomość jednocześnie Ósemkę ucieszyła i postawiła czujność na najwyższy poziom.
Nowa fala mogła mieć w składzie lekarza tak potrzebnego dla Patino… pytanie brzmiało czy będzie chciał pomóc im dobrowolnie, albo czy przeżyje do dotarcia na lotnisko. Ewentualnie jak mocno będzie go trzeba przycisnąć, by zrozumiał że współpraca z Blackami jest spełnieniem jego najskrytszych marzeń. Nowe Parchy oznaczały też nowe kłopoty: obce, niewiadome elementy błąkające się w najbliższej okolicy. Nowe, świeże. Zapewne na etapie chujomierzenia i ustalania gówno wartej hierarchii. Ilu Zcivickich Centrala właśnie zrzucała im na łby?
Bo następnej Harcereczki raczej nie mieli się co spodziewać.

Nie było łatwo. Zwłaszcza w pancerzu i z tym całym surwiwalowo - wojskowym szpejem na sobie. I z tymi kłączami do kolan a nawet i do pasa. Właściwie to bardziej trzeba było dawać krok po kroku nad nimi macając butem po omacku na co tam na dole można stąpnąć względnie bezpiecznie. A i tak but się chybotał i ześlizgiwał na tych obłych i śliskich kłączach. Po prostu w którymś momencie przestawał i można było planować kolejny krok, który wychodził bliźniaczo podobnie. Wszystko to było do zrobienia ale szarpało nerwy i boleśnie dawało odczuć jak trudno się by było tędy poruszać na szybkiego gdyby wyszło jakieś “w razie czego”. Dlatego choć od źródła bladego światła do skraju tych bulw było tylko parę kroków to było to kilka męczących, niepewnych i szarpiących nerwy kroków. Jak spacer po polu minowym. Uzbrojonym. Niby parę kroków a jednak szarpało nerwy.

W dodatku by nie stracić równowagi i przeć do przodu właściwie nie dało się nie podeprzeć o te bulwy. Co z jednej strony owocowało tym, że broń długa bardzo umownie była gotowa do natychmiastowego użycia a i tym, że łapy lepiły się od tego śluzu ściekającego po tych bulwiastych bryłach. Ale jednak w końcu te parę kroków się skończyło i Black 8 stała przed tą bulwą którą obrała za cel. Światło dobiegało z jej wnętrza. Co było niepokojące ten głos, szloch czy co to tam było było niepokojąco ludzkie i też dobiegał z wnętrza. Zupełnie jakby ta bryła kryła w sobie właściciela głosu i jego holofon. A była na tyle duża i pojemna, że na pewno była w stanie go skryć. Albo się saper wydawało albo te pulsowanie tych kłączy przybrało na sile. Nie była pewna czy to tak tutaj przy tych bulwach to standard czy to jakoś związane z jej obecnością. Do uszu dochodziły ją odgłosy trzeszczenia i szurania. Jakby cały budynek, ściany, sufit czy te kłącza o siebie nawzajem napierały z prawie niewidzialną ale sporą siłą wywierając presję przez ten napór. Jakby swoim rozrostem próbowały zadusić wszystko inne. A gdzieś tutaj mieli być właśnie ci cywile w tym ten jeden któremu udało się dodzwonić na lotnisko.

Nash miała ochotę kląć, drzeć się i warczeć jednocześnie, najlepiej zaś machnąć na cały syf łapą i iść w cholerę. Znów nadszedł moment, gdy pchała nos między drzwi tylko czekając, aż czyjaś pazurzasta lapa nie trzaśnie skrzydłem, a ona nie straci kinola razem z całym łbem.
Ortega potrzebujemy cię” - przesłała do olbrzyma na górze. Robiło się gorzej i gorzej, z każdą upływającą sekundą. Dziwna roślina miała w sobie… ludzi. Zapewne ich cele - tych pieprzonych cywili z kościoła. Tego Charlesa czy jak go tam Młoda nazywała.
“Oni są w środku. Diaz. Osłaniaj” - do parchatej piromanki poleciała druga wiadomość i odwiesiwszy karabin na plecy, saper wyjęła nóż. Skoro w kokonie był człowiek, należało go wypruć na powierzchnię, a potem… kurwa jego mać, ilu mogło tu być jeszcze żywych?!

- Dobra. - Black 7 odezwał się krótko i twierdząco. Black 8 zdołała wbić ostrze w warstwę tego czegoś gdzie ugrzęzło te blade światełko gdy coś zaczęło się dziać. Z jednej strony nóż saper przebił się przez tą warstwę i dawał radę ciąć to coś. Ale szedł opornie. Musiała użyć obydwu rąk i zaprzeć się by kawałek po kawałku przerżnąć się przez tą bulwę. Z wnętrza zaczął obficie wypływać jakiś gęsty i lepki płyn jak jakiś żel czy kisiel. Pachniał czymś intensywnie kojarząc się z jakimś dziwnym, zaduchem z głębi przegniłej, tropikalnej dżungli. W tym płynie coś wyciekało drobnego ale Nash niezbyt miała czas i możliwość się temu przyglądać. No i był jeszcze Ortega.

Black 7 potraktował wezwanie widocznie jak najbardziej serio i dosłownie. Więc przybył tak prędko jak się dało. Z góry rozległ się odgłos karabinu maszynowego. Ciężka, długa seria a gdy Diaz nakierowała w tą stronę światło z sufitu zaczęły się sypać jakieś resztki. I parę chwil później w powstałym otworze wraz z nimi do środka wpadł czy spadł olbrzym w pancerzu wspomaganym razem z tymi resztkami i nie kwapiąc się w oczyszczanie drogi przez klatkę schodową co przy jego rozmiarach mogło być kłopotliwe. Zwłaszcza dla klatki schodowej.

- Jestem. - zameldował się operator ciężkiego pancerza wspomaganego i ciężkiej broni prostując się do wyprostowanej postawy wśród słupa światła z górnego piętra i wciąż spadających z góry szczątków.

- Black! Co tam się u was dzieje?! - zapytał w słuchawce zaniepokojony głos Hollyarda. A z Blacków przynajmniej Black 8 miała już jakieś pojęcie co się dzieje. Zobaczyła ciało.

Ludzkie ciało. Ludzki kształt. W światło latarki oświetlało z bliska tylko część sylwetki. Ale ciało wciąż trzymało w dłoni holofon. Twarz mrużyła oczy od ostrego światła z bliska i była uwalona i łzami i tą paćką jakiej wewnątrz tej bulwy było pełno i jaka wylewała się przez rozcięty otwór na podłogę, bulwę i nogi Black 8. Ciało, ciało jakiegoś mężczyzny, wciąż ubrane w jakieś zwyczajne ubranie jęczało i chlipało cicho. Ciało było oblepione jakimiś nićmi, obrośnięte lianami które pulsowały i zaciskając się na nim. Black 8 też poczuła ten ruch. Te korzenie na jakich stała. Poruszyły się leniwie wciskając się między jej buty i ocierając się o jej kostki. Gdzieś zdawał się dochodzić szelest i napór trzeszczących ścian nasilił się.

- Diaz miotacz w pogotowiu. Nie mogą nas oplątać. Ale ostrożnie. Bez brawury - saper przestawiła się na lektora, zahaczając klepanymi pospiesznie komunikatami również w psa na górze. Znów przez mgnienie oka cieszyła się, że nie musi mówić sama, bo drżenia głosu nie dałaby rady ukryć. Ciężkie, nerwowe sapanie wystarczało aż nadto. Za cholerę nie miała bladego pojęcia co widzi… skąd wzięły się pokręcone, potworne owoce z ludzkim wnętrzem.
- Ortega twój miecz. Ostrożnie. W tych kokonach są cywile - przełknęła ślinę walcząc z nagła suchością w ustach. - To ten Charles. - kiwnęła brodą na uwięzionego człowieka. Żył skurwiel, tyle dobrego, że jeszcze dychał. Dlatego nie mógł się przemieszczać i tak panikował. Ósemka nie dziwiła mu się w najmniejszym stopniu.
- Kojarzysz Ogród Rozkoszy Ziemskich? - wystukała jedną ręka, drugą biorąc się za wyciąganie humanoidalnej pestki - Piwnica pełna kokonów Hollyard. Inne niż te w kanałach. Jak rośliny. Owoce. Cały organizm. Mamy cywila. Trzeba go wyciąć. Szukamy dalej. Uważaj na siebie i kup nam czas. Ile się da. Ty - zwróciła się do oblepionego lianami mężczyzny - Ilu was tu jeszcze jest? Gdzie? Charles. Skup się. Jak się w to wpakowałeś?

Nash szybko odkryła kolejną wadę lektora którego musiała używać w tak ciemnym pomieszczeniu. Gdy jedno ramię wyciągała by nadstawić klawiaturę a drugim jej używała przestawała widzieć cokolwiek innego jak choćby te bulwy między którymi stała czy Charlesa który był przecież tylko na wyciągnięcie ręki od niej.

W międzyczasie stalowy olbrzym przecisnął się przez drzwi od tego przedsionka gdzie jego koleżanki były wcześniej a właściwie to trochę je wyrwał.
- Co to za cholerstwo? - zapytał gdy stanął już w głównej części piwnicy i latarka jego i Diaz oświetliły te dziwne, duże bulwy. Nie przyglądał się jednak zbyt długo tylko zmienił ciężką zasięgową broń na ciężką broń od zwarcia. Podszedł miażdżąc po drodze te dziwne, grube pędy.

- Zrozumiałem. Uważajcie na siebie. - w międzyczasie gliniarz z góry odczytał wiadomość którą znowu niewspółmiernie łatwiej było odpowiedzieć głosowo niż napisać ręcznie tekst podobnej długości. Black 8 znowu miała wolne dłonie i poświeciła na tego chyba Charlesa.

- Z-za-bierz-cie, w-wy-cią-gnijcie… - wybełkotał mężczyzna uwięziony w tym czymś. Black 7 podszedł do tego samego czegoś do którego w pierwszej kolejności wcześniej podeszła Black 8. Podobnie zbadał to coś na dotyk sprawdzając jakie to coś jest mocne.

- Co jest do cholery? - mruknął podnosząc wysoko nogę i cofając się o krok w tył. Wycelował swój miecz w dół i zamocowana w rękojeści latarka zaczęła oświetlać tą zawaloną korzeniami podłogę. Teraz te grube więzy poruszały się już zauważalnie. Jak rozleniwione i budzące się kłębowisko węży. Black 8 też to dostrzegła i poczuła. Te korzenie na których stała zaczęły poruszać się szybciej choć na ludzkie reakcje nadal dość wolno. Czuła jak zahaczają o jej nogi coraz śmielej zupełnie jakby chciały ją opleść i unieruchomić. Reakcja Black 2 też była podobna. Oświetliła sufit nad sobą i ściany wokół siebie. Te wszystkie kłącza zaczynały się już zauważalnie poruszać na tych wszystkich widocznych powierzchniach. Przez co wydawało się jakby cała piwnica z wolna budziła się z letargu w rytm tego dziwnego pulsowania.

Które kokony miały zawartość, a które pozostawały puste? Tego niestety nie dało się dojrzeć poprzez skórzane powłoki i kawałki syfu, ruszające się jakby miały zaraz zamiar pochłonąć również trójkę Parchów. Nash mogła się założyć o ostatni mag do karabinu, że tak właśnie będzie, jeśli nie zagęszczą ruchów i nie wyjdą z groteskowej szklarni: szybko, bez patrzenia za plecy.
Niestety nie mogło być aż tak prosto.

W aktualnym wariancie brakowało jej głosu, przeklętej werbalnej możliwości komunikacji. Pisanie zajmowało za dużo cennych sekund, poza tym rozpraszało, zajmując uwagę holoklawiaturą miast pracą, a ta winna zostać wykonana jak najszybciej.
- Diaz lej na sufit - przekazała lektorem. O tym, że muszą uważać raczej nie musiała wspominać. Każde z trójki skazańców doskonale zdawało sobie sprawę z niebezpieczeństwa… i ten przeklęty ciągły ruch pnączy od którego dostawało się oczopląsu. Saper tupnęła, próbując pozbyć się bezczelnych lian przynajmniej na te parę chwil. Z nożem w garści odcinała kolejne roślinopodobne witki, zachodząc w głowę jak ustrojstwo działa. Musiało mieć centralny układ nerwowy, mózg wydający polecenia. Jeśli znaleźliby i zlikwidowali go, może przestanie się ruszać… tylko czy dadzą radę? Kurwa mać, nawet nie wiedzieli jak to wygląda, ani gdzie zacząć poszukiwania.

Szło tak sobie. Nóż szturmowy co prawda czuł opór przy przecinaniu tych witek czy co to tam było jakie oplatały Charlesa ale dawał radę. Za to tych witek było całkiem sporo, prawie jakby oplatała go jakaś pajęczyna z żywych kabli. No i gdy Black 8 miała dłonie wewnątrz bulwy średnio radziła sobie z tymi natrętnymi kłączami coraz śmielej poczynającymi sobie z jej nogami, butami a nawet już sięgając bioder. Ale nóż dał radę jakoś oswobodzić już z górną część ciała uwięzionego mężczyzny. Zostały jeszcze ramiona i nogi.

- Que? - zdziwił się wyraźnie Ortega. Jego miecz w połączeniu z siłą wspomaganą przez ciężki pancerz radził sobie i wiele lepiej z tego typu przeszkodami niż zwykły człowiek i zwykły nóż. Dlatego chociaż zaczął swoją pracę później niż Black 8 to rozpruł “swoją” bulwę w dwóch ruchach i bez większych trudności rozdarł na oścież jej zapory. Z wnętrza jednak dostrzegli z Diaz jakieś pęki baloniastego czegoś. Nie wiadomo co to było ale na pewno nie człowiek. Olbrzym więc darował sobie dalszą penetrację i dał krok do sąsiedniej bulwy. Ponieważ na coraz bardziej ruchomym podłożu coraz trudniej było się poruszać więc wyciął sobie drogę swoim mieczem. Nash zdołała wyswobodzić jedno z ramion Charlesa próbując jednocześnie nie dać się opleść tym lianom. Black 7 rozciął kolejną bulwę i rozdarł kolejne warstwy.
- Mam jednego. - powiedział krótko. Wtedy gdzieś Black 2 pociągnęła płonącą strugą z miotacza kierując ją na sufit. Galareta mieszanki zapalającej wcisnęła między deskopodobny sufit, liany, niedziałające lampy i zapalając się przylgnęła do nich. W pomieszczeniu zrobiło się zdecydowanie jaśniej chociaż cienie w głębi bulw były nadal przeważające. Zrobiło się też zdecydowanie żywiej.

Pierwsza oberwała Diaz. Coś sieknęło ją w plecy na tyle mocno, że jęknęła i pewnie utrzymała by się na nogach ale gdy te uwięzły jej w tej plątaninie kłączy to straciła równowagę i upadła na czworaka. Zaraz potem oberwał Ortega. Ale jego pancerność i masa zrobiły swoje chociaż i tak wyglądało jakby pod jego nogami wybuchł jakiś pocisk z wierzgającym lianami. Waliły po jego pancerzu odbijając się i ześlizgując a jednak niepokojąco przypominało to bardziej atak zwierzęcia niż jakieś kłącza. Samą Black 8 też dopadło to samo. Te korzenie na jakich i wokół których stała wierzgnęły i przewróciły ją na ziemię. A raczej na kolejne kłącza. Zaraz potem przygniotły z jednej strony próbując ją oplątać od dołu, z drugiej przygniatając od góry jak jakiś pyton. Były to ruchy dość nieskoordynowane ale jednak uparte i zaczynające być groźne w swojej liczbie. Instynktownie dało się wyczuć, że wystarczy parę chwil względnego bezruchu ofiary by te kłącza skutecznie ją unieruchomiły.

Z poziomu zasyfionej gleby perspektywa pojebanej piwnicy podobała się Diaz jeszcze mniej. Co to, por tu puta madre, miało być?!
- Mieerda! - darła ryja, walcząc z oplatającymi ją linami. Jeszcze tego brakowało, żeby banda zmutowanych, frajerskich kiełków wydymała ją za darmola, do tego całkiem bez mydła. - Robimy grilla, pollas! Trzeba to… a jebać! - dowrzeszczała, macając za spustem miotacza. Pancerz powiniem wytrzymać parę sekund żywego ognia, najbliższa zakurwiała okolica już nie.

Black 2 omiotła karabinkiem z podczepionym miotaczem. Ta ostatnia broń zostawiała po sobie rozbryzgnięte kawałki galaretowatej masy. Te opadały powtarzając łuk broni ale zanim zdołały opaść czy na te żywe i żwawe liany czy na deski podłogi to pod zamieniały się w płonące grudki. Te przywierały skwiercząc i tak samo na żywej jak i martwej materii. Reakcja tego żywego czegoś była prawie natychmiastowa gdy próbowało się wydostać poza obszar płomieni. Ale szarpiąc się i wierzgając nieskładnie poruszało się tak, że szybko oczyściło obszar na te dwa czy trzy kroki wokół Diaz. To co nie zdążyło się od niej odsunąć dogorywało zwęglając się pod wpływem płomieni. Sama piromanka też była pokryta skwierczącą, płonącą galaretą ale na razie pancerzowi udawało się chronić swoją właścicielkę.

Black 7 ze względu na swoje rozmiary, masę i odporność wydawał się z trójki Parchów najmniej podatny na ataki tego czegoś. Te dziwne liany próbowały go oplątać ale siły pancerza i właściciela na razie radziły sobie bez trudu. Ale Latynos w ciężkim pancerzu wspomaganym radził sobie z nimi bez większego trudu. Chociaż te liany z jakaś bezrozumną zaciętością nie ustepowały. Ortega zdołał jednak po części wyciąć a po części wyrwać dziurę w suficie. Jak nie mieczem to swoją pancerną łapą.

Poszczęściło się też Black 8. Nagłe ożywienie tych kłączy co prawda przywaliło i przygniotło ją do żywego dywanu kłączy na podłodze ale udało jej się je zrzucić czy zniechęcić dźgnięciami noża. nawet udało jej się z powrotem wstać i podnieść do pionu więc znowu stała przy tym rozprutym z takim trudem żywym bąblu. Ale te kłącza wciąż napierały na nią a wydawało się strasznie ryzykowne zostawić je samopas bo znów mogły ją powalić albo wywinąć jakiś numer. No ale jak inaczej wyciągnąć tego Charlesa? Przecież trzeba było jeszcze odciąć mu te żywe więzy na kończynach jakie go nadal unieruchamiały. Nóż dawał radę ale potrzebowała chwili spokoju by go użyć a nie mogła jednocześnie rozcinać mu tych wici i unikać tych kłączy na zewnątrz co próbowały ją opleść.

Jeden cholerny cywil i tyle kłopotów, zupełnie jakby kondensował wokół siebie pecha z sobą w samym epicentrum tego huraganu, zaś niefart infekował tych próbujących… chyba pomóc. Bez sensu i logiki, narażając własne życia w zamian za jedno mało wartościowe, obce oraz kłamliwe na dodatek. Gdyby skurwysyn powiedział prawdę, przygotowaliby się do tego, co ich tu czekało, a tak musieli improwizować. Po części się udało: olbrzym w PW wybił drogę wyjścia ekspresowego, Ósemka wróciła do pionu, a Diaz paliła przeklęte chwasty aż skwierczało. Jednak znów na drodze komunikacji stanął ten sam odwieczny i ze wszech miar wkurwiający problem.

Jedyne co zostawało saper to skrzeknąć dwa razy, gdyż ręce zajmowały się walką z pnączami. Widząc że zyskała uwagę piromanki, przywołała ją gestem, to samo zrobiła z Ortegą. W ciaśniejszym kręgu mogli się bronić, podczas gdy ona wreszcie wyciągnie kłamliwego bydlaka za zewnątrz. Miecz Siódemki poradziłby sobie szybciej… tylko w całym piwnicznym chaosie, wśród ognia, wizgów i ciągłego ruchu mógł okazać sie za mało precyzyjny.

- Wujaszek! Pod bulwę i napierdalaj co ci pod łapę podlezie, claró?! - Diaz po szybkim rzucie na osiedlowego mówcę, splunęła, a potem wydarła… znaczy się przeszła na głośną komunikację - A ty cabrón! Ty! - darła się do kokoniarza z wyraźną złością - Budź się, por tu puta madre! I nawijaj! Ilu was tu jeszcze jest?! Albo strzelisz z ucha, albo to pierdolimy i robimy wypad z celi! - dowarczała na koniec, wracając pod Latarenkę z miotaczem w gotowości. Czekała aż Wujaszek też się przytoczy żeby odciąć ich łukiem od badylastych upierdliwości, żeby je tak kurwa chuj strzelił!

Charles nie wyglądał za dobrze. Te ogromne bulwy też. I te żywe a nawet żwawe wici również. Właściwie nic w tych podziemiach kościoła nie wyglądało dla ludzkiego użytkownika zbyt dobrze. A nawet wcale. Black 8 udało się rozciąć te wici które oplątywały jego ramiona. Jedno a potem drugie. W tym czasie te liany zaczęły już dość mocno unieruchamiać jej nogi zaciskając się coraz mocniej jak prawdziwe, samozaciskające się pęta. W sukurs przyszły jej pozostałe Blacki. Stalowy olbrzym wydawał się przeć niepowstrzymanie między tymi żywymi zaroślami i kłączami ale jednak miał widoczne trudności z utrzymaniem się w pionie na tym żywym dywanie który próbował uparcie powstrzymać go i omotać tak samo jak i saper. No i była Black 2 która wciąż skwierczała od płonącej mieszanki płonąc niczym ludzka pochodnia. Rośliny przed ogniem zdawały się czuć respekt bo piromanka odkąd się podpaliła zaliczyła wyraźny spadek zainteresowania tych kłączy.

- B-było ci-ciemno… Nic n-nie widzia-łem… Ale krzyczeli… Wszyscy krzyczeli. Ja też krzyczłem. B-bali si-się. Ja też s-się b-bałem. A potem jęczeli. Wierzgali. A potem nic. Tylko ja. Dzwoniłem do was. Ale nikt nie odbierał. Ja-ak jesz-cze się ruszali. O tam. Tam ich słysza-łem. Mnie złapali chyba na końcu. - mężczyzna rozpłakał się znowu gdy Nash zdołała wydostać górną połowę jego ciała. Klepał prawie na oślep z przerażenia, ślinił się, płakał i poddawał się biernie ekipie ratunkowej. Po chwili doszedł a raczej przecisnął się wreszcie Ortega. Jego pancerne łapy bez większych trudność właściwie wyrwały mężczyznę z jego żywego wiezienia kończąc co zaczęła Nash.

- Tam znalazłem jednego. Ale wygląda na chuj wie co. Nie wiem czy jeszcze żyje. - powiedział przy okazji Black 7 kiwając hełmem w stronę tego czegoś co przed chwilą rozpruł. Za to Charles wskazywał przed chwilą głową na bulwę obok, tuż przy ścianie.

- Hej! Co tam u was?! - w dziurze pojawiła się sylwetka policyjnego strzelca wyborowego ale Parchy słyszały go bardziej dzięki komunikatorom. Nie był daleko, zaledwie z kilkanaście kroków ale poziom wyżej.
- O cholera, co to jest?! - krzyknął z zaskoczenia widząc w łunie pożaru i świetle latarki chaos żywych, bezkształtnych lian.

Black 8 w tym czasie zaciskała z wściekłości szczęki, asekurując wydobywanie celu z kokonu. Prawdopodobnie powinna… coś powiedzieć, wykonać ludzki gest. W pokrętny sposób zrobiło się jej żal cholernego cywila. Była masa gorszych rodzajów śmierci niż szybka egzekucja poprzez urwanie głowy.
- Mamy cię. Wracasz na górę - wystukała na holoklawiaturze, korzystając jeszcze z osłony pozostałej parchacizny. Przełączyła komunikator i dalej nadawała lektorem - Hollyard cofnij się. Zanim cię wciągną. Ortega bierz paczkę i do góry - wolną ręką pokazała dziurę w suficie - Potem wracasz. Diaz idziemy po drugiego. - ręka saper pokazała rozpruty wcześniej przez olbrzyma kokon. - Palisz co sie nawinie. - splunęła na koniec, biorąc do rąk karabin.

- Ech, mierda - Black 2 przewróciła oczętami słuchając co dwumetrowy lambadziarz tam nawija po tym jak skończył nawijać ich frędzel do wyciągnięcia - Się robi - potwierdziła że przyjęła info i wytyczne i w ogóle ma w planach podjęcie współpracy - A ty Wujaszku nieś go do Romeo i wracaj. Przyda się tu facet z jajami - zaniuniała do drugiego Latynosa i na zakonczenie łypnęła na tego całego Charlesa - Luz na stulei. Gdzie ta niña? Ta co chodzić niby nie mogła?

Olbrzym z numerem 7 torował drogę między tymi ogromnymi bulwami. Przy jego posturze i masie przewieszony przez ramię Charles wyglądał jak dziecko. A mimo to te liany w swojej masie dawały mu się we znaki gdy musiał przeciskać się między bulwami wyższymi nawet od niego. Swoje dorzucił też Hollyard. Wydawało się, że Black 8 zupełnie jakby wykrakała ale te liany co jakiś czas szamotały się i trzaskały wokół dziury wybitej przez operatora pancerza wspomaganego. Gliniarz rzeczywiście się cofnął ale w zamian wrzucił do wnętrza granat zapalający. Dobrą stroną było to, że plama ognia, podobnie jak wcześniej od miotacza piromanki, oczyściła drogę i teren z tych świstających lian. Te robiły się coraz bardziej żwawe siekąc na ślepo na wszystkie strony ale chyba żywego ognia starały się unikać. Złą stroną granatu zapalającego było zaś to, że odgrodził ścianą ognia przedzielając piwnicę prawie na pół. Więc póki napalm płonął odwrót do wieży był dość problematyczny.

- Łap go! - krzyknął olbrzymi Latynos wyciągając trzymanego Charlesa w górę. Był tak wysoki, że gdy wyciągnął ramiona to zapłakany mężczyzna prawie dosięgał głową wyrwanej w suficie dziury. Tam już przejęły go ręce policyjnego antyterrorysty.

W tym czasie pozostałe dwie kobiety z grupy Black przedarły się przez te żywe liany do tego rozprutego wcześniej przez olbrzyma biologicznego baniaka. Od razu, nawet w świetle latarek dostrzegły, że chociaż facet jest podobnie unieruchomiony jak Charles przed chwilą to jest jakiś dziwny. Spasiony. Albo jakiś taki pękaty. Ciało zdawało mu się wylewać spod resztek ubrania które pękło. Zaś nawet to ciało było pokryte jakimiś bąblami i naroślami. Facet mimo to chyba żył bo się trochę ruszał. Albo to od tego całego chaosu nim poruszało. Nawet kolor skóry wydawał się być jakiś nienaturalnie zielonkawy. Włosów albo nie miał albo mu wypadły bo tam i tu nadal były jakieś kępki ale wyglądało na zupełnie przypadkowe miejsca jak na jakąkolwiek planową fryzurę.

Wyglądał na zasyfionego, bez dwóch zdań. Skurwiel miał syfa i albo zaraz się rozpęknie uwalniając nowe pnącza lub gnidy, albo rzuci się w szale prosto na felerny oddział ratunkowy. Nash oświetliła go od góry do dołu, pozwalając oku obrożowej kamery złapać potrzebne detale.
- Odcinamy i na górę. O ile się da - lektor wyraził na głos myśli Parcha. Tak jak poprzednio zabrała się za wycinkę, zostawiając Diaz palenie okolicy.

- Jebany jest grubszy niż mi madre - Dwójka warknęła, a potem odcharknęła i splunęła na najbliższą bulwę - Dobra, kurwa. Czaję Latarenka… wszystko kurwa czaję, ale ty go chcesz polla serio wyciągać? - nie mogła delikatnie napomknąć o jednym, tycim detalu który nie dawał jej spokoju - On pierdolnie w pół zanim go ruszymy.

Na jeden dyszący oddech saper znieruchomiała, by naraz przekręcić kark w bok i zasyczeć nie gorzej od gnidy.
- Nikt nie zostaje. - poświęciła te parę sekund na przekazanie clue, dorzucając do kompletu niski, gardłowy warkot.

- Claró… już się tak nie spinaj bo ci żyłka pierdolnie i będziesz jeszcze mniej do zniesienia - Diaz westchnęła ciężko, jakby znów ktoś na jej niewinne ramiona złożył ciężar całego zła wszechświata - Jak mu wywali bebechy od środka to stawiasz mi browara. Albo flachę. Skądś zajebiesz. - wyszczerzyła się radośnie, wracając do pilnowania, palenia i ogólnie rozumianego szerzenia rozpierdolu.

Szło tak “lekko” jak się można było tego spodziewać. I odcinanie wici, i wyciąganie tego spasionego faceta. Gdzieś jak jeszcze obydwie Black grzebały wewnątrz bulwy Black 7 skończył przekazywanie pierwszego uratowanego gliniarzowi.
- Ej, serio chcecie go zabrać? A jak odwali kitę? I policzą to na nasze konto? - Ortega też widocznie miał wątpliwości co dało się słyszeć w głosie. Z piętra powyżej doszedł ich odgłos krótkiej serii a potem kolejny. Wpasował się w to jakiś triplet i kolejny. Nie przerodziło się to jednak w kolejną strzelaninę. Black 8 nie zdążyła przerwać przecinania wici i wydobywania kolejnego delikwenta by użyć lektora i odpowiedzieć komukolwiek. Jedna z lian trzasnęła ją w plecy a gdy ją przygięło mocny chwyt ściągnął ją w ten żywy dywan macek i zaczął ciągnąć z powrotem między te olbrzymie bulwy.

- Mieeeerda! Wujaszek, bierz tego pendejo! - Piromanka wydarła japę, widząc co sie jej odwala za plecami - A ty gdzie?! Nie ma sjesty, jest robota! - wyjojczyła z pretensją, skacząc za uciekającą Ósemką jak rącza gazela. Rzygnęła miotaczem na to, co ciągnęło rudą.Jeszcze wyjdzie na to, że będzie musiała jak ten ostatni frajer odwalać legalna robotę, niedoczekanie!

Świat zawirował, perspektywa zmieniła się na poziomą, z tendencją do rwącego bólu w okolicach pleców. Nash mogła tylko dziękować losowi za pancerz, bez niego definitywnie skończyło się na czymś innym niż siniak. Niestety czasu na dumanie nie posiadała. Ciągnące ją witki na to nie pozwalały. Charcząc pod nosem ze złością, próbowała trafić je nożem aby choć odrobinę zniechęcić i kupić parę sekund na wydostanie się z uwięzi.

- Jak mnie góra rozwali za tego patafiana to będziecie mieć mnie na sumieniu. - burknął stalowy olbrzym ale przejął rolę wyzwoliciela tego zdeformowanego mężczyzny o wyraźnie nie najlepszej kondycji. Co dalej się działo tego wciąż ciągnięta przez te kłącza Black 8 ani próbująca wymijać kolejne bulwy i blokujące drogę kłącza Black 2 już nie widziały. Piromanka znalazła moment by przystanąć i pociągnąć strugę za oddalającym się kształtem ludzkiej sylwetki wleczonym po żywym, dywanie kłączy. Struga nie była zbyt precyzyjnym narzędziem więc zapalająca się błyskawicznie galaretka rozbryzgała sie tak na najbliższych bulwach, szalejących po podłodze i siekących powietrze kłączach jak i po ciągniętej przez nie Black 8.

Saper zaś czuła jak obija się przez ten dywan coraz bardziej. Jak te cholerne kłącza z każdym krokiem zaciskają się i oplatają ją bardziej, mocniej i pełniej. Już oplątywały jej tors, nogi i kończyny. Jeszcze mogła walczyć z nimi, próbować je ciąć nożem ale napór ściskających więzów czuła jakby oplatał ją jakiś pyton. Nawet płyty pancerza na torsie zdawały się napierać na jej żebra coraz mocniej. Widziała już kolejną bulwę.Tym razem dla odmiany otwartą. Te kłącza ciągnęły ją w jej stronę. Ale gdzieś w tym momencie opadła na to wszystko płonąca struga z miotacza ognia. Więzy które ją oplatały nie próbowały im stawiać czoła i szybko porzuciły zdobycz. Miejsca między bulwami nie było więc zwykle siekały powietrze między nimi wciąż płonąc i rozklejając płonącą galaretę na kolejnych bulwach i pnączach. Ale wreszcie Black 8 była wolna choć krztusiła się i samą ją obejmowały płomienie przenikając swoim żarem przez jej pancerz. Po tej krótkiej ale dramatycznej walce była w opłakanym stanie a jej zdekompletowany i poszargany ekwipunek płonął i wyglądał na dopasowany do tego jak się czuła.

Skwierczeniu groteskowych roślin towarzyszył głośny skrzek bólu, dobywający się z gardła Ósemki. Czuła jakby ktoś zanurzył jej plecy i uda we wrzątku, z tym że wrzątek nie był aż tak destrukcyjny. Gorąco wyciskało z płuc resztki tlenu, utrudniając złapanie oddechu, a przecież musiała to zrobić, a potem wstać. Znaleźć zgubiony karabin, wydostać resztę. Słabości siłą rzeczy zeszły na boczny tor, do głosu doszła determinacja i dzika, pierwotna żądza równie silna jak łomot krwi w uszach.
Przeżyć…
Do następnego oddechu, kolejnego ruchu zaciśniętych kurczowo dłoni.
Wstać na kolana, podnieść się do pionu.
Zdobyć broń.
Prosty, mało skomplikowany plan - do wykonania póki płomienie odpędzały przeciwnika.

- Teraz wyglądasz jak prawdziwa Latarenka! - piromanka wyszczerzyła się, choć gdzieś tam w klacie po lewej stronie coś jej chrupło. Chujowo tak palić swoich, ale się udało, si? To było istotne. Wyciągnęła łapę, chwytając drugiego Parcha pod ramię. Drugą ręką macnęła po pancerzu, wyciągając medpaka - Tranquilla… ten twój lambadziarz będzie miał co robić. Przyda się to mydło o którym tyle nawija. Umyjemy cię, damy klina i będzie balle, si? Ale to potem, teraz robota. - pociągnęła ją za ramię, kierując się drogą powrotną gdzie durna bulwa ze spuchniętym szmaciarzem. W świetle ognia lampiła za karabinem. Jego braku nie dało się na osiedlowym mówcy nie zauważyć.

Podpalona kobieta czuła się wypruta gdy podtrzymywana przez drugą przedzierały się pomiędzy kolejnymi bulwami. Gęsto rozsiane liany w których grzęzły buty i zderzały się to z nogą, to z ręką, to odbijały od pancerza spowalniały marsz. Ale obydwie parły niestrudzenie do wyjścia z tego bulwiastego zagajnika. Dostrzegły już o dwie czy trzy bulwy dalej sylwetkę olbrzyma. Znowu trzymał kolejne ciało wyzwoleńca ale tym razem klęczał na podłodze. Potężny kręgosłup i ramiona były oplątane kolejnymi wiciami które usiłowały oplątać i zmiażdżyć ofiarę. Moce pancerza i jego właściciele nie były jednak tak proste do przezwyciężenia nawet dla zwartej,żywej biomasy. Niemniej wyglądało na to, że udało im się go przyblokować. Zwłaszcza, że Ortega trzymając tego dziwnego mężczyznę w obydwu dłoniach nie miał pełni swobody ruchów.

- Joder! - Black 2 sapnęła widząc co za maniana się odstawia na podwórku. Wcisnęła Latarence klamkę w łapę i skoczyła do przodu - Szukaj karabinu, ja to ogarnę! - przestawiła dzyndzel broni z miotacza na karabin, ale zaatakowała kolbą oplecione plecy Latynosa - Vete a tomar el culo, puta! To mój Wujaszek! Ja go pierwsza zobaczyłam!

Nash przyjęła broń, kracząc w podzięce. Krótką spluwę też zgubiła podczas sunięcia po podłodze, a bez broni została… bezużyteczna, lecz to się zmieniło. Klepnęła ramię piromanki w podzięce, nerwowo strzelając oczami za karabinem. Musiał tu gdzieś, do jasnej cholery, być.

Walka z tymi lianami przypominała walkę z wiatrakami. Ledwo Black 7 zdołał jakiś pęt rozerwać, Black 2 oderwać a zastępował go kolejny. Tych roślin było całe mrowie i rozgniecenie, spalenie czy odcięcie jednego czy nawet tuzina nic zdawało się nie znaczyć dla tego biosystemu. Para Latynosów utknęła próbując wyswobodzić jednego z nich i trzymanego przez Ortegę mężczyznę. Pnącza atakowały celowo lub przypadkiem i pozostałych Blacków ale tym razem bez zauważalnego powodzenia. Black 8 zaś pozostawiona sama sobie z pistoletem Diaz dostrzegła błysk metalu w pobliżu miejsca gdzie niedawno stała i próbowała uwolnić tego zdeformowanego faceta. Karabin! Udało jej się do niego dostać i wyrwać z żywej masy. Ale jednak łączny duszący atak tych pnączy i przypiekanie napalmem dały jej w kość i ciężko dyszała jak po ciężkim biegu. Wciąż jednak żyła i odzyskała swój karabin.

Punkt pierwszy planu zaliczony, czas najwyższy brać się za następne kroki. Do tego Ósemka musiała być na chodzie, co w obecnej chwili raczej przypominało slalom paralityka, niż cokolwiek innego. Para Latynosów musiała jeszcze wytrzymać, teraz bardziej im zaszkodzi niż pomoże. Pistolet powędrował do kabury na udzie, jego miejsce zajęła apteczka z koktajlem cudownej chemii organicznej.

- Que maricón! - Dwójka warknęła zirytowana brakiem Progresu. Za długo tu już siedzieli, za dużo zielska ich otaczało. Wróciła więc do miotacza, polewając teren za wujaszkiem.
- Latarenka, kopytkuj tu! - krzyknęła w eter, odcinając jedną stronę tym co lubiła najbardziej. Prócz wódki, dup i dupczenia.

Pomogło. Kolejna bojowa chemia oszukująca ciało i umysł, że wszystko jest w porządku i dająca adrenalinowego kopa postawiła znowu Parcha na nogi. Black 8 nadal była poważnie ranna jak wielokrotnie wcześniej w ciągu ostatnich godzin na tym księżycowym globie. Ale ponownie bojowe stymulanty postawiły pacjenta na nogi. Czuła się lepiej i przed chwilą słaby chwyt na karabinie znowu stał się mocny i pewny. W tym czasie Black 2 znowu wypaliła miotaczem te żwawe zielsko. Te po raz kolejny ogarnął chaos więc siekały szaleńczo dookoła zwykle tłukąc bez ładu i składu puste powietrze albo sufit czy podłogę. Czasem jednak zahaczały o kogoś z ludzi choć na razie niezbyt groźnie. Black 7 udało się wreszcie wyrwać z matni i ponownie wstał na nogi. Wyciągnął dłonie jakby dziurze światła nad sobą składał zdeformowanego mężczyznę w ofierze.

- O cholera! - gliniarz który zobaczył co Parch w pancerzu mu podaje zareagował podobnie jak sami skazańcy chwilę wcześniej. Wzdrygnął się ale po pierwszym momencie wahania szarpnął za ciężar. Tym razem jednak musiało to potrwać bo facet nawet dla dwójki osób był bardzo ciężki. Zaś w tej pozycji Black 7 mógł tylko podawać ciało a na górze odebrać musiał je pojedynczy gliniarz.
- Everett! Chodź tu, pomóż mi! - krzyknął gdzieś w głąb kościoła przyzywając sierżant na pomoc.

Udało się, paczka pojechała na górę w jednym, oddychającym kawałku. Nie pękła na pół, ani nie zeszła Parchom na rękach, przez co Obroże momentalnie postawiły ich obiema nogami po drugiej stronie tęczy. Połowa przesyłki się wydostała, zostało drugie pół. Ktoś, kogo Charles słyszał zanim prawie nie zwariował z przerażenia.
- Tamta flanka - szczeknął syntetyczny głos lektora, a Black 8 pokazała kierunek poprzednio wskazany przez cywila. Zakrakała pod nosem i dodała do gliniarza na piętrze - Charles. Pierwszy cywil. Cztery cele tu na dole. Niech potwierdzi. Pilne.

- Tylko, por tu puta madre, nie spierdolcie się tu do nas przypadkiem, perros estupidos -
Diaz nie bawiła się w piękne ozdobniki, ostrzegając psiarskie towarzystwo zawczasu - I bez tego niemytym kutasem tu wieje! Chodź Wujaszku, bez ciebie nie damy rady - westchnęła na koniec, obejmując olbrzyma w pasie. Zaraz się odkleiła, miętoląc miotacz.

- Kto to jest?! Co mu się stało?! - rudowłosa sierżant zareagowała prawie tak samo jak wszyscy do tej pory gdy dojrzała do jakiej pomocy wezwał ją porucznik z Policji. Ale widocznie wspomogła go w tych wysiłkach bo Diaz nad sobą dojrzała jak kolejna para rąk siłuje się ze spasionym nienaturalnie ciałem trzymanym przez Black 7. I jednocześnie próbuje nie wpaść do wyrwanej dziury prowadzącej do piwnicy z rozszalałym bio żywiołem.

Chcąc mieć wsparcie pancerza wspomaganego ze sobą para Blacków musiała poczekać aż mundurowi dadzą radę wreszcie przytaszczyć tego spaślaka.
- Cholera nie damy rady, podjedź bliżej. - usłyszeli z góry już niewidocznego gliniarza gdy widocznie zwrócił się do sierżant z Armii. Ale wreszcie Ortega był wolny od roli żywego podajnika i drabiny zarazem.

- Tutaj Bolt 1. Miałem dać znać jak coś się zmieni. No to się zmieniło. Zgadnijcie na jak. - w słuchawkach doszedł ich spokojny ale poważny głos pilota krążącego gdzieś tam w innym świecie latadełka.

- Jeszcze trochę, daj nam jeszcze trochę czasu, już mamy dwóch! Przeoraj ich z działka czy co. - Karl brzmiał na słuch jakby ciągnął jakieś 100 kg żywej wagi. I pewnie tak było o ile ten spaślak nie ważył jeszcze więcej. Z góry doszedł dźwięk uruchamianej furgonetki ale wszystko to zdawało się tonąć i tak w żywym gąszczu jaki otaczał trójkę Parchów w piwnicy kościoła.

Droga powrotna dla Black 2 i 8 dzięki wsparciu miotacza ognia i mieczowi Ortegi zdawała się o wiele prostsza. Dotarli do rozerwanej bulwy z której niedawno uwolnili Charlesa. Wtedy coś oplotło Black 2. I bez trudu uniosło ją w górę aż nie trzasnęła plecami o sufit. A następnie zaczęło majtać nią na boki jakby chciało ją rozerwać zaś oplatające ją wici zaciskały się na niej coraz mocniej. Black 7 i 8 mieli już ledwie ze dwa kroki do tej bulwy wskazanej wcześniej przez Charlesa. Z innego świata doszedł ich piskliwy dźwięk obrotowego działka zamontowanego na którymś z latających szturmowców. Xenos na zewnątrz widocznie też zbierały się do wizyty w tym budynku. Nie było wiadomo na jak długo ołów z działek ich zatrzyma.

Piekielna symfonia grająca parę pięter wyżej dobitnie odmierzała te liche sekundy, jakie im pozostały nim następna fala nie zmiecie ich z powierzchni ziemi, rozrywając i pożerając żywcem. Głuche, tępe dudnienie karabinowych serii liczyło te liche skrawki czasu, a oni utkwili w piwnicy, do tego z nagłą zmianą sytuacji.

Sykowi saper towarzyszył brzdęk odbezpieczanego granatu. Gapiła się z nienawiścią do góry, tam gdzie tępy skurwiel próbował rozerwać jej człowieka. Byłaby ostatnim ścierwem gdyby na to pozwoliła. Obiecała im coś - obojgu Meksom ze stalowymi obręczami wokół karków.
Dłuższe mierzenie i celowanie odpadało, zostawała prowizorka i liczenie na fart. Wyrzucając prezent ku kotłującej się u powały masie Nash wiedziała jedno.
To zaboli ich wszystkich, nie tylko Dwójkę.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline