22-03-2018, 07:01 | #261 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
22-03-2018, 19:53 | #262 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
22-03-2018, 19:53 | #263 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
26-03-2018, 04:01 | #264 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 44 - New Wave (36:45) “Wreszcie przyszła nasza kolej. Mieliśmy być wysłani w strefę Blasku. Nazywali to lotem na pocisku. Przypięli nas pasami, sprawdzili ochraniacze szczęk - miały nas uchronić przed odgryzieniem języka - zatrzasnęli włazy i wystrzelili nas nas prosto w paszczę piekła. Prędkościomierz pokazuje 3550 km/h, narasta w nas strach. Ciało na fotelu obok mnie wpada w konwulsje, opryskując mi policzek krwią. “ - “Szczury Blasku” s.8 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 270 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 36:45; 75 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 Brown 0 z pomocą klubowej obsady jaka buszowała po otwartej chociaż wciąż przewalonej na burtę kapsule zdołała namierzyć co potrzebowała. Sama nie dałabym chyba rady, zwłaszcza dronowi. Niby należał do tych mniejszych o taktycznym zasięgu ale gy przychodziło by go dźwigać to się okazywało, że wcale ani taki mały ani taki lekki. Udało się jednak go odszukać wśród bałaganu panującego we wnętrzu kapsule i wynieść na zewnątrz. Rosjanie zapakowali go na pakę furgonetki. Któryś wypowiedział się, że byłoby łatwiej jakby droniarz sobie go zabrał. Nie było to jednak takie proste bo droniarz musiał "podczepić" się w konkretnego drona a akurat ten, latynoski operator dronów był obecnie dość zajęty zdalnym wspieraniem wyprawy Blacków i swojego kumpla Karla do kościoła. Za to zasobniki do zestawu naprawczego Johana, Mayi udało się odnaleźć i zabrać samodzielnie. W końcu te wkłady nie były większe niż przeciętny magazynek do broni długiej. Przeładunek trwał w najlepsze i cała obsada klubowych ochroniarzy wydawała się zadowolona i szczęśliwa zupełnie jak dzieci przy otwieraniu prezentów. Terenówka zapełniała się w pierwszej kolejności by zadbać o interesy pana Morvinovicza no i ich samych. Mężczyźni w poplamionych choć zwykle czarnych lub granatowych garniturach uśmiechali się, żartowali gdy przeładowywali kolejne skrzynki z amunicją, bronią i granatami na klubowe pojazdy. Część tych pozytywnych uczuć i sympatii zaliczyła też i Ziemianka z samej Moskwy. Reporterka korzystała z okazji i nagrywała swój reportaż zadając jakieś pytania czy dodając jakieś uwagi a zrelaksowani i rozluźnieni ludzie odpowiadali jej rubasznie, z przekąsem ale chętnie i często ktoś do tego się uśmiechnął jak z dobrego kawału. Na wszystkich też chyba podziałał pozytywnie widok i dźwięk sprawnego latadełka stojącego całkiem niedaleko. A które najwyraźniej znowu było w stanie zdatnym do lotu. Nawet ten lejący się z nieba słoneczny ukrop wydawał się jakoś mniej uciążliwy chociaż co chwilę ktoś ocierał pot z czoła to jednak tym razem nikt się nie skarżył. Ta sielanka oczywiście nie mogła trwać zbyt długo. - Tu Hornet 1, będziemy się zbierać, nie chcemy oberwać jakąś spadającą kapsułą. Ale będziemy w pobliżu. Wrócimy gdy kapsuły wylądują. - w słuchawkach odezwał się spokojny głos jednego z pilotów. Chociaż głos był spokojny i nie mówił niczego niezwykłego bo przecież dosłania nowej fali Parchów wszyscy od jakiegoś czasu się spodziewali to jednak widok odlatujących znad lotniska krzyżyków jakoś wyraźnie obniżył temperaturę nastrojów na twarzach. Przez ostatnie godziny, dnie i tygodnie lotnictwo nie raz udowodniło swoją siłę ognia i czasem jakikolwiek ruch jednostek naziemnych czy ich przetrwanie zależało tylko od ich wsparcia. Tak samo było niedawno na moście kolejowym czy w okolicy samego lotnisko. A teraz te dwa anioły stróże dotąd krążące nad lotniskiem odlatywały. Mówili, że wrócą no ale... - No to jeden półdupek już mamy nastawiony do kopania. - mruknął jakiś niedogolony ochroniarz po czym splunął na rozgrzaną płytę lotniska i wsadził w zęby kolejnego papierosa. Reszta towarzyszy również zdawała się podzielać to zdanie. HUD Brown 0 uaktualnił sytuację taktyczną. Widziała oznaczone strefy w jakiej powinny wylądować desantujące się kapsuły. Każda miała kilkukilometrowy margines błędu przez co każda mogła zamiast w swoją LZ przygrzmocić w sąsiednią albo i w same lotnisko. Wszystkie miały swoje Checkpointy przy lotnisku lub jego pobliżu. Obecnie kapsuły desantowe były jeszcze na tyle daleko, że aktualny HUD ich nie pokazywał. Ale ktoś je chyba musiał widzieć. - Brown 0! Do HQ! Natychmiast! - w słuchawce bez ostrzeżenia smagnął jak biczem głos zdenerwowanej srg. Johnson. Głos nie znoszący sprzeciwu i jednocześnie zapowiadający sytuację alarmową. Klubowicze "gospodina" mogli ją podwieźć i podwieźli. Zwłaszcza, że już właściwie zakończyli pakowanie sprzętu na terenówkę. Samochodem dostali się w parę chwil do budynku głównego terminala. Na pewno o wiele prędzej niż biec przez ten rozpalony tropikiem ukrop na te dwie czy trzy setki metrów jakie dzieliły hangar od terminala. Brown 0 przebiegła już wewnątrz przez parter terminala. Dojrzała rzutem oka na jakiś holoekran a przed nim skupionego Patinio i kilku obserwatorów w mundurach. On sam nie zauważył jej pewnie tak jak i ich. Siedział z wyciągniętą, sztywno opatrzoną nogą i klikał coś w swoim droniarskim panelu. A obraz na większym ekranie pewnie odpowiadał temu co tam się dzieje. A coś się działo. Kamera termiczna drona pokazywała jakieś ruchome kształty ale ciężko było rozróżnić co jest co. Tylko rozgrzane łuski jakie czasem łapała gdy wypadały z ckm drona i spadały z dachu były jasnym wskaźnikiem na intensywność prowadzonego z drona ognia. - Maag! - krzyknął wciąż zapatrzony w ekran Latynos dając znać pewnie obsadzie z dronem w drużynie, że dron musi zmienić magazynek więc przez chwilę nie mogą liczyć na jego wsparcie. A potem już były schody gdy Vinogradova wbiegała na najwyższe piętro wieży. Strażnik przed drzwiami nie robił jej żadnych trudności. Przeciwnie, widząc, że nadbiega otworzył drzwi i krzyknął do środka - Już jest! - a samą Brown 0 zachęcił gestem do środka. W środku od razu dało się wyczuć alarmową sytuację. Wszyscy gorączkowo coś mówili, tłumaczyli próbując jednocześnie coś poklikać na konsoletach. - Powtarzam to sytuacja alarmowa, dotyczy wszystkich Grey'ów! - kapral Otten gorączkowo coś mówił zdenerwowanym głosem do słuchawki. Właściwie to prawie krzyczał. - Ja naprawdę nie wiem, nie znam się na tym... - Sara w zdenerwowaniu coś próbowała chyba zdziałać na panelu kontrolnym ale sądząc z tego co mówiła i jej spiętej i zdenerwowanej miny niezbyt jej szło. - No nie słucha mnie. - rozłożyła ramiona na moment wpatrując się z rozpaczą w holoekrany. - Brown! Siadaj! - srg. Johnson też wyglądała na zdenerwowaną ale z całej trójki najlepiej panowała nad sobą by to okazywać jak najmniej. Ale i tak było to widoczne. Wskazała na wolny fotel przed panelem sterującym z jakiego właśnie wstała. - Guardian potraktował kapsuły jako wrogi desant. Namierza ich. Są jeszcze poza jego zasięgiem ale gdy tylko wejdą w zasięg otworzy do nich ogień. To są nieuzbrojone kapsuły nie obronią się same, można tylko liczyć, że nie trafi. Musimy spróbować coś z tym zrobić. - gdy Brown 0 zajmowała miejsce blondyny ta w najszybszy możliwy sposób wprowadziła ją w sytuację. - Są gdzieś na 20 000. Guardian ma zasięg 18 000 na ciężkie p.loty i 5 000 na lżejszy sprzęt. Nie wiemy co mu zostało. Przy prędkości kapsuł za parę minut będą tutaj. W ten czy inny sposób. - sierżant zajęła miejsce obok i dodała kolejne detale. Na ekranie przed jakim usiadła informatyczka dość szybko ogarnęła sytuację wstępną. Obydwie blondynki próbowały użyć standardowych procedur. Jedna jako wojskowy dowódca placówki a druga jako miejski architekt z kodami dostępu do tego automatycznego systemu obrony. I gdyby było jak zwykle to i jedno i drugie powinno zadziałać a automaty powinny posłuchać rozkazów człowieka z odpowiednimi kodami dostępu. Ale nie tym razem. Komputer świecił na czerwono odmową dostępu i wobec tej blokady i sierżant i architekt były bezradne. Informatyczka zdawała sobie sprawę, że jeśli Guardian jest tak samodzielnym i złożonym systemem jak zwykle mają systemy zarządzające wielkimi metropoliami to żaden, pojedynczy informatyk czy komputer nie ma szans się z nim mierzyć jako całością. Ale można było próbować przejąć kontrolę nad jakimś wycinkiem tej elektronicznej maszynerii tak jak niedawno odzyskała kontrolę nad zestawem kamer ulicznych przy drodze prowadzącej do kościoła i przy nim samym. Sara jako miejski architekt mogła mieć użyteczną wiedzę co do schematów systemu. W optymalnych warunkach może nawet niektóre kody dostępu jakie miała mogły zadziałać. Mogła więc pełnić rolę przewodnika w tym miejskim gąszczu z jakim musieli się zmierzyć. Zaś wojskowa wiedza i doświadczenie drugiej blondynki mogły być przydatne przy samym rozgryzaniu bojowych systemów przeciwlotniczych. O ile uda im się tam na czas dotrzeć. Inaczej w tak krótkim czasie nawet tak zdolna informatyk jaką była Maya Vinogradowa mogła mieć poważne trudności by spróbować coś zdziałać przeciw systemom obronnym krateru Max. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1240 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 36:45; 75 + 60 min do CH Black 3 Black 2, 7 i 8 Szaleństwo. Wszystko co się działo dookoła trójki Blacków wydawało się szaleństwem. Każdy błąd, każde wahanie, każdy okruch pecha czy tylko braku szczęścia wydawać się mógł prowadzić do przekreślenia szans na prawo do następnego oddechu. Najpierw bieg przez te jak najbardziej żywe liany. Trójka Blacków biegła, potykając się co chwila, przeciskając się między częściowo spalonymi bulwami, czasem dając się chlasnąć jakiemuś kłączu gdy wszystko wokół zdawało się walić. Dosłownie. Ściany i podłoga trzeszczała. Z góry doszedł ich odgłos zapalanego silnika i odgłos broni maszynowej. - Kontakt na 1-szej. - w słuchawkach dał się słyszeć skupiony głos Patinio wgrany w odgłos broni maszynowej. Blackom udało się dobiec do dziury wyrwanej wcześniej przez Ortegę. Ten bez wahania złapał obydwie koleżanki i korzystając ze swoich butów odbił się od zawalonej lianami podłogi i wyskoczył ponad podłogę kościoła wracając do świata cieni i półmroku. Przyjemna odmiana po świecie całkowitej ciemności jaki dominował w piwnicy. Olbrzymia masa pancerza wspomaganego i jego operatora działała czasem jednak na jego niekorzyść. Spadając na podłogę wbił się w nią dosłownę aż ta zarwała się pod nim i utknął w niej jedną nogą. - Dawać! Do środka! - Hollyard nie dawał im odsapnąć ani na chwilę. Stał przy tylnej ramie sześciokołowej ciężarówki którą zdawałoby się wieki temu naprawiła w dżungli Black. Ledwo trójka Blacków wydostała się z piwnicy cisnął tam granat który eksplodował ogniem napalmu zaraz potem. Przez to dziura ewakuacyjna Blacków zaczęła dymić i rzygać ogniem jak prawdziwy wulkan. Na górze też nie było spokojnie. Liany choć nie w takim stężeniu w przestrzeni jak w piwnicy nadal były tutaj liczne i ruszały się zupełnie jak te w piwnicy. Wszystko zaczynało się trząść i trzeszczeć w posadach grożąc, że pogrzebie ich wszystkich żywcem razem z ciężarówką. I pogrzebało. Może gdyby Black 7 nie utkwił w podłodze, może gdyby paka ciężarówki nie była taka wysoka, może gdyby do zewnętrznych ścian budynku było choć o krok czy dwa bliżej, może gdyby nie mieli powolnej ciężarówki tylko coś szybszego to by zdążyli. Ale nie mieli. Odpadały już fragmentu dachu, runęła jakaś ściana, zapadła się część podłogi gdy trójka Blacków wreszcie znalazła się w komplecie na zalewanej resztkami lian i gruzu burcie. - Komplet! Naprzód! Jedź naprzód! - wydarł się z rozpaczliwą desperacją w głosie porucznika Raptorów próbując dojść do kabiny. Rudowłosa sierżant nie wahała się i dała po garach ile tylko było mocy w sześciokołowej maszynie. Przez ołtarz, przez te dwa schodki jaki go wywyższał i na jakich maszyna podskoczyła ale tak drobna przeszkoda ich nie mogła ich powstrzymać. Ciężarówka staranowała ołtarz, rozerwała liany jakie stanęły jej na drodze i widzieli już ścianę przez jaką najwyraźniej sierżant miała zamiar się przebić. Przy masie i mocy nawet jeszcze dość wolnej ciężarówki wydawało się to całkiem możliwe. I wtedy świat zwalił im się na głowy. Pojazd zaczął przebijać się już szoferką przez ścianę ale jednocześnie zapadać się do piwnicy gdy wszystko runęło na dół w tym także na ciężarówki. Moment panicznego strachu. Smugi śmigajacego gruzu. Ból trafionego ciała. Przekrzywiajacy się pokład wozu przez co skrzynia pojazdu zmieniła się w podniesioną wywrotkę. Coś ciepłego i kleistego rozbryzgującego się na policzku. I po chwili wreszcie nastała względna cisza i spokój. Coś jeszcze sie zasypywało, ktoś jęczał, ktoś krwawił, gdzieś podrygiwała spazmatycznie jakaś oderwana liana, inna zwisała bezwładnie. Ale było je słuchać. Przez ten gruz i dym trójka Parchów rozpoznała te trzeszczenie roślinnych pracujących mięśni które świszczały gdzieś tam dalej. Ciężarówka zapadła się ale częściowo. Szoferka i pierwsza para kół zdążyła wyjechać nim reszta pojazdu została przywalona i ściągnięta w dół walącego się budynku. - Tu Bolt 1 RM1 odezwij się. Co u was? - w słuchawkach zabrzmiał głos latających kanonierek. - Żyjemy. Ogarniamy sytuację. - odpowiedział ciężko oddychający gliniarz. - Zrozumiałem. Dajcie znać co z wami. - padła lakoniczna odpowiedź lotnika po czym rozłączył się dając ekipie naziemnej czas na rozeznanie się w sytuacji na miejscu. - Everett? Jesteś cała? - ciężko dyszący gliniarz odezwał się do słuchawki jedną dłonią trzymając się prętów burtu na jakiej normalnie powinna być rozpięta plandeka. - Tak panie poruczniku. Charles chyba też. - odpowiedziała sierżant o ciemno bordowych włosach też w stanie podobnego szoku jak i ci co zostali na pace. - A maszyna? - zapytał obolały Raptor rozglądając się po twarzach ludzi na pace pojazdu. Black 7 zdołał w ostatniej chwili złapać zsuwającego się spaślaka. Pozostałe dwa Parchy podobnie jak gliniarz zdołały jakoś się złapać by nie spaść z tej ślizgawki. - Tak panie poruczniku. - odpowiedziała po niekończącej się chwili oczekiwania. Póki ciężarówka stała pod dzikim kątem, bardziej chyba w pionie niż poziomie jakikolwiek ruch na jej pace był skrajnie problematyczny. - Więc wyjeżdżaj. Naprzód! - syknął desperacko Hollyard. Byli po złej stronie rzeki i ponad 1 km od względnie bezpiecznego terenu na lotnisku. Szanse dotarcia tam pieszo wydawały się skrajnie niskie. Nikt po nich też pewnie nie przybędzie z ratunkiem bo przecież oni właśnie mieli być ekipą ratunkową. Byli przecież RM1. Od strony kabiny doszedł ich odgłos uruchamianego silnika. Potem silnik nabrał mocy gdy rudowłosa sierżant nabierała mocy. Pojazd zaczął mielić gruz, belki i dechy kołami. Te zaczeły się obsypywać i spod niego i na niego. Ale ciężarówka miała na tyle mocy albo Everett talentu i desperacji, że nie zważając na to kawałek, po kawałku, trzeszcząc pękającymi lianami, trzaskając rozbijanymi deskami, wzbijając nowe obłoki pyłu i kurzu, lawiny kamieni i dech zasypujących i ją i jej zawartość parła niezmordowanie do przodu. Każde pół metra, każdy oddech, bicie serca, każdy uderzony kawałek czy pokonana przeszkoda zdawał trwać się wieczność. Metry, centymetry, sekundy zdawały się niemożebnie wydłużać. A potem wszystko stało się zupełnie nagle. Ciężarówka minęła jakiś niewidzialny punkt krytyczny i nagle stała się światłość gdy przebiła się przez przeszkody a potem płynnie opadła na cztery koła już na parkingu wracając do pionowej pozycji. Zgrzytnęła skrzynia biegów i maszyna jeszcze poprawiła wydostając z gruzowiska dwie ostatnie pary kół i zostawiając za sobą zawalone kościelne zawalisko. - Witamy z powrotem RM1. - w głosie pilota dało się słyszeć ciepłą nutkę gdy pewnie widział wyrwaną z matni ciężarówkę. Ci którzy byli na jej pace widzieli wreszcie siebie nawzajem. Wcześniej mimo, że dzieliło ich nie więcej niż wyciągnięcie ręki jawili się sobie jako cienie i zamazane kształty w tych tumanach kurzu i wciąż obsypujący się gruzie. Hollyard oberwał. Opadający fragment gruzu z jakimiś wystającymi drutami zbrojeniowymi upadł mu na nogi. Poza raną przybił mu wręcz nogę do dna paki ciężarówki. Każdy ruch na wyboju, leju czy zakręcie wywoływał zgrzyt zębów porucznika. Trzęsącymi się rękami próbował wyrwać gruz ze swojej rany ale szło mu słabo. Pocił się obficie a pot zmieszany z pyłem tworzył brzydką, bagnistą papkę na jego twarzy i dłoniach. Krwotok ze zranionej nogi wyglądał na tyle poważnie, że nie było pewne czy pomoc zwykłym stimpakiem czy nawet apteczką pomoże. Raptor zdawał się coraz bardziej skoncentorwany na własnym przetrwaniu i wyraźniej przestawał reagować na to co się dzieje dookoła. - Coś słabo to widzę. - Black 7 wyciągnął się na zasypanej gruzem pace spoglądając na swoją wyciągniętą przed hełmem zapiaszczoną rękawicę. Po tych lepkich, roślinnych sokach kurz do pancerzy przylepiał się jak marzenie. Położył obok tego zniekształconego spaślaka. Black 2 i 8 też nie wyszły z tego wszystkiego bez szwanku ale jako pierwszym udało się z powrotem stanąć na własnych nogach. Wozem zarzuciło gdyż sierżant mimo potężnej masy pojazdu potrafiła lawirować go całkiem żwawo. Czekała ich ta ostatnia prosta przez most. Wróciliby na właściwą stronę rzeki. Gdy to się stało. Ten spaślak bez ostrzeżenia eksplodował. Tak samo jak ten w piwnicy. W bezpośredniej bliskości wyglądało to jakby ktoś na kufer wozu wrzucił granat. Po tym zdeformowanym mężczyźnie pozostały żałosne resztki. Eksplozja była na tyle mocna i zaskakująca, że ponownie przewaliła Black 2 i 8. Sierżant straciła panowanie nad kierownicą gdy odłamki tylnych szyb i biologicznych resztek przebiły się do wnętrza kabiny rzucając ją na kierownicę. Rozpędzona już nieźle ciężarówka zawirowała przygważdżając z impetem w filar mostu, obróciła się bokiem i tam stanęła. Przez chwilę znów się nic nie działo gdy jeszcze żywa obsada zbierała się do względnego poziomu. - RM1 co z wami? Żyjecie? - w słuchawkach znowu dał się słyszeć głos pilota z Bolta. Tym razem był zaniepokojony. - Radzę wam się stąd zmywać, macie towarzystwo. My też spadamy. Zapowiadają parchowy grad z orbity. Musimy się wycofać. - pilot mówił poważnym tonem zapewne zdając sobie wybitnie dobrze jak może być zrozumiany. - Hej, spokojnie, panujemy nad sytuacją. Tutaj wiesz, chłopcy i dziewczyny się pozbierają i zaraz wrócą na parkiet nie? - w komunikatorach usłyszeli radosny głos Patinio. Jako jedyny z ciężarówki był poza jej pokładem więc nie odczuł skutków zderzenia. - Słuchajcie wykrywam ruch tych namolnych gości. Czy jak i tak spadacie możecie im coś podrzucić na pamiątkę? - odezwał się lekko chociaż dało się wyczuć napięcie w głosie. Potem poszło szybko. Świat wokół mostu znowu ogarnęło szaleństwo. Dwie latające kanonierki okazały swoją siłę ognia. Obniżyły się na tyle nisko, że widać było hełmy pilotów i operatorów broni w kabinach. A potem każda otwarła ogień na jedną stronę mostu stawiając zasłonę z ognia i ołowiu. Droga, dżungla, budynki, parkingi, lampy zniknęły w jazgocie serii niekierowanych rakiet nie na darmo nazywanych w wojskowym slangu "gradem". Wystarczyło kilka chwil by po obydwu stronach mostu powstały olbrzymie grzyby w zbitej ziemi, resztek dżungli i wyrzuconych z niej odłamków. Poza Latynosem pierwsza do siebie doszła srg. Everett. Była najdalej od epicentrum biologicznego wybuchu. - Żyjecie? - zapytała zmęczona odwracając się przez właśnie rozbite tylne okna w szoferce. Żyli. Jeszcze żyli. Sierżant próbowała ponownie uruchomić pojazd ale szło jej opornie. Po niej na nogi dała radę powstać Latynoska w Obroży i złotooka saper. Oberwały. Mocno. Ale seria bojowych stymulantów chyba powinna załatwić sprawę. Przynajmniej na tyle by dotoczyć się jakoś do lotniska. Black 7 dalej leżał plackiem na podłodze kufra powtarzając, że słabo to widzi. Hollyard wpatrywał się już słabo widzącym wzrokiem gdzieś w przestrzeń nad nimi. Broda mu się trzęsła to na zmianę zaciskał szczęki. Wyglądał jak najlepszy kandydat na jakieś ostre pogotowie. Nad głowami jazgotał karabin maszynowy z drona. Patinio przy pomocy drona samotnie trzymał straż nad otoczeniem pojazdu. Burczał coś, że wyłażą cwaniaki spod mostu. I strzelał rzeczywiście gdzieś po obrzeżach mostu. Na razie mu się udawało trzymać je na dystans ale nie było wiadomo jak długo mu się poszczęści. Albo skończy mu się ammo. - Maag! - strzegł ich droniarz na znak, że robot będzie przeładowywał swoją broń i nie będzie można liczyć na jego wsparcie ogniowe. Miejsce: atmosfera Yellow 14; okolice krateru Max; lądownik orbitalny 19 800 m do LZ; 21 400 m do CH Grey 301 Czas: dzień 1; g 36:45; 15 + 180 + 60 min do CH Grey 301 Grey 300 Wszystko się trzęsło i telepało. Zupełnie jakby dziesiątka ludzi znalazła się w jakiejś puszce potrząsanej ręką giganta. I ta puszka trzeszczała, jęczała umęczonymi materiałami które musiały wytrzymywać ekstremalne temperatury prędkości i różnicę ciśnień między wnętrzem a światem zewnętrznym. Ta dość cienka warstwa plastików, metali i ceramicznych stopów musiała pogodzić ze sobą ekstremalne sprzeczności. Wnętrze było jasno oświetlone, wypełnione powietrzem i z ciśnieniem nadającym się do swobodnej wymiany dla organizmów żywych jakie w nich tkwiły przypięte do swoich foteli. Do tego ogrzewanie i klimatyzacja by te opatulone skafandrami i pancerzami ochronnymi stworzenia nie zamarzły ani się nie podusiły. Tymczasem na zewnątrz, nie dalej niż porządny krok od pleców kogokolwiek z załogantów tej kapsuły desantowej panowały skrajnie odmienne warunki. Najpierw panowała kosmiczna cisza, próżnia i mróz. To był ten względnie spokojny kawałek drogi zapoczątkowany zgrzytami zaczepów i krótkotrwałym hukiem silników manewrowych które wyrwały kapsułę z trzewi statku - matki. Potem panowała ta kosmiczna swoboda gdy niewielki stateczek automat obracał w stronę przewidzianego okna gdzie miał lądować na powierzchni globu. Chociaż to trzeba było zgadywać i się domyślać bo przecież żadnych okien czy choćby kamer do obserwacji świata zewnętrznego nie było. Obsada kapsuły miała więc do oglądania głównie siebie nawzajem gdy tak opadali w stronę Yellow 14. Ale ten luz nie trwał za długo. Zaczęły się pierwsze drgania które zaczęły się powtarzać aż przerodziły się w nieustające wstrząsy gdy wchodzili w gęste warstwy atmosfery. Wszystko trzeszczało i wyło jakby miało się zaraz rozpaść zanim gdziekolwiek wylądują. Przecież na pewno do karnej i prawie jawnie samobójczej jednostki nikt nie posłałby nowiutkich zabawek prawda? Zresztą przecież wszyscy, co do jednego, byli skazani na śmierć. Po to ich wypuszczono z klatki by zginęli. Nie było nigdzie powiedziane, że nie zginął zanim gdziekolwiek wylądują. Całym pojazdem i jego żywą zawartością zbyt łomotało by rozmawiać. Może wykrzyczeć jedno czy dwa słowa a i tak trudno było to nazwać rozmową. Towarzysz obok lub naprzeciwko jawił się jako podskakująca na swoim fotelu kukła z trzęsącą się na wszystkie strony głową. Czas na rozmowy się skończył gdy zaczęli wchodzić w atmosferę. Mogli jedynie wspominać co kto zrobił czy powiedział wcześniej. Podczas deorbitacji i jeszcze wcześniej. W zbrojowni i na odprawie. A żadnego wcześniej nie było. Przynajmniej nie wspólnie. Wcześniej każdy z dziesiątki pasażerów z kapsuły i grupki oznaczonej kodem Grey 300 miał bardzo podobny. Wybudzenie z anabiozy w osobnej celi. Jak na warunki skazańca to jedno było prawdziwym luksusem. Całkiem spora, osobna cela oddana na całkowity użytek każdego skazańca. Aż z 4 na 4 metry. Z własnym kącikiem sanitarnym i prysznicem. Już trzeba było się postarać by znaleźć zakład penitencjarny z takimi wygodami. Przynajmniej z tych o zaostrzonym rygorze w jakich każdy przebywał nim zgłosił się do Parchów. I tak zeszło ze dwa czy trzy dni każdemu we własnej celi i nie mającym pojęcia ani gdzie się znajdują ani czy wyślą gdzieś tych Parchów czy nie. Wszystko uległo gwałtownemu przyspieszeniu kilka godzin temu. Oschły, komputerowy komunikat by się przygotować do wyjścia. 60 minut. Wyjście z celi na korytarz. Pierwszy kontakt z innym człowiekiem na żywo od czasu parchowej unitarki. Tak samo stojący przy pomarańczowej linii na korytarzu, w takim samym pomarańczowym uniformie. Zamknięcie drzwi do do tej chwili własnej celi. Odgłos odkażających urządzeń mających zabić wszelkie możliwe życie. Czy Parch w nich został czy nie. Przejście korytarzem. Już w kilka osób, całkowicie sobie obcych ludzi którzy widzieli się pierwszy raz w życiu. Znowu drzwi. Za nimi sala. konferencyjna. Stół i dziesiątka miejsc tak samo jak dziesiątka uczestników w pomarańczowych, więziennych kombinezonach. Starsi, młodsi, kobiety, mężczyźni, wyróżniający się budową albo tonącym w przeciętności. Parę chwil przerwy gdy można było się otaksować wzrokiem i zamienić pierwsze słowa. Ale system nie zaprosił ich na wieczorek zapoznawczy. Mieli zadanie do wykonania. Normalnie, w jakiejś armii, policji czy nawet w korporacjach to by się pewnie nazywało odprawa, narada czy jakoś podobnie co by sugerowało jasną hierarchię ale można było jednak coś oddolnie zaproponować, zapytać czy zasugerować albo ostatecznie się nie zgodzić. Tutaj na nic takiego nie było miejsca. Z przyzwyczajenia można było nazywać te spotkanie odprawą ale była ona do oglądania i słuchania. Jeśli ktoś chciał oglądać i słuchać. Najważniejszą zasadę można było jak każdej grupce Parchów streścić w jednym zdaniu: dotrzeć do Checkpoint. Pod takim kątem ta trwająca 20 minut odprawa mogła się wydawać zbyt długa i nudna. Co innego gdy komuś zależało by się zapoznać z detalami zadania. Okazywało się, że danych do przyswojenia jest od groma. Mapy, wykresy, diagramy, chronologia zdarzeń, tło no i % strat. Te były bardzo wymowne. Do tej pory przed nimi wysłano 7 pojedynczych kapsuł, w każdej tak jak i w ich grupce po 10 osób. Każdą wysyłano w odstępie 2 - 4 h gdzie najwcześniejsze wysłano prawie ziemską dobę temu a ostatnią kilka godzin temu. Wykres potrafił być przekonywujący. White 100% KIA Yellow 100% KIA Orange 100% KIA Red 100% KIA Blue 100% KIA Green 90% KIA Brown 90% KIA Black 70% KIA Ogółem wysłano 80 skazańców z czego status KIA miało obecnie 75. Co dawało wedle komputera jakieś 93.75% strat ze skutkiem śmiertelnym tam na dole. I właśnie tam ich wysyłano. Większość ocalałych poprzedników znajdowała się na albo w pobliżu lotniska położonego w zachodniej krawędzi krateru Max. Wedle danych z odprawy mieli swoje LZ, podobnie jak pozostałe 9 grup z fali Grey w pobliżu tego lotniska. Tym razem wysyłano 10 kapsuł na raz. Więc gdzieś na statku były i inne grupki które też tak siedziały przy stole jak oni i przeglądały pewnie te same dane i podobnie jak oni mieli udać się w końcu do zbrojowni a potem do kapsuł by wylądować na tym globie poniżej. Każda grupka miała osobny kod. Im akurat przypadł kod Grey 300 jako cała grupka. Dlatego każdy z nich miał kod wywoławczy od Grey 30 do Grey 39 a Checkpoint do jakiego mieli dotrzeć na lotnisku miał numer Checkpoint Grey 301. Zadanie brzmiało dość prosto. Ot, dotrzeć z LZ do swojego Checkpoint. W linii prostej było to jakieś 2.5 km. Mieli na to 3 h i jeszcze 1 h czasu rezerwowego dla spóźnialskich. Kapsuła, sterowana przez automaty, mogła zejść z kursu jak bardzo to pokazywały ładne i czytelne okręgi od wyznaczonego LZ. Komputery bez mrugnięcia okiem zakreślały promienie o ok 3 km jako całkiem zwyczajną sytuację. A nawet tak pozytywna sytuacja oznaczała, że w optymistycznym wariancie spadną gdzieś na samo lotnisko gdzie mieli swój Checkpoint ale w negatywnym to prawie dwukrotnie wydłużało trasę do pokonania. O tych wariantach mniej standardowych to aż szkoda było teraz myśleć. Przecież już i tak nie mogli się wycofać. Cała sytuacja na mapie wyglądała niezbyt ciekawie. Lotnisko było oznaczone jako teren opanowany przez ludzi. Poza tym rozciągał się interior dżungli, skał, rozpadlin i nowoczesnego miasta o którym było wiadomo tyle, że są tam siły nieprzyjaciela. Czyli xenos. I tak aż do ostatniej linii poważniejszego oporu zgrupowanego po wschodniej stronie krateru jakieś 70 km dalej. Sam zachodni skraj krateru był silnie zbombardowany przez lotnictwo i artylerię więc teraz trzeba było się liczyć z iście księżycowym krajobrazem. Podziurawione lejowiskiem drogi, częściowo zawalone budynki, przemielona dżungla nawet ze zdjęć z rozpoznania dronowego i orbitalnego nie wyglądała na łatwy do przebycia teren. Pozostałe grupki fali Grey miały podobne LZ i punkt marszu w kierunku zachodniego lotniska. Te LZ na mapie układały się mniej więcej w okrąg wokół lotniska. Klimat też nie zachęcał do jakiejkolwiek aktywności nie wspominając o działaniach bojowych. Temperatura w sterraformowanym kraterze wynosiła jakieś 55*C. I był to duszący, tropikalny gorąc. Obecnie na dole było samo południe i najgorętsza część lokalnej doby. Jakąś ulgę mogła przynieść nieco słabsza od ziemskiej grawitacja. Odprawa trwała równe 20 minut. Potem automaty otworzyły kolejne drzwi a za nimi ukazał się kolejny korytarz. Znów czas liczony w sekundach na opuszczenie pomieszczenia pod groźbą sterylizacja. Zamknięcie drzwi do pokoju odpraw i sterylizacja. Przejście do kolejnego pomieszczenia jakim okazała się zbrojownia. Tutaj wyglądało jak w jakimś magazynie sklepu z bronią albo zbrojowni koszar wojskowych. Była tu chyba każdy rodzaj uzbrojenia nowoczesnej piechoty. Jak na jakiejś promocji a nawet więcej bo nie trzeba było w ogóle płacić! Nie było limitu i można było brać do woli w zależności co się chciało i ile ktoś w tym upale gotów był dźwigać. Na korytarz oczywiście nie dało się wrócić. Gdy minęło kolejne 20 min na kompletowaniu sprzętu otwarły się kolejne drzwi. Te znowu prowadziły do kolejnego korytarza, tym razem już kończącego się śluzą i wejściem do lądownika zaraz za nią. Zajęcie miejsc w fotelach, zapięcie uprzęży antywstrząsowych, zamknięcie włazu i w końću te brzdęki metalu mechanizmów cumujących i wreszcie zwolnienie zaczepów i krótkie szarpnięcie silników rezerwowych jakie oddaliło kapsułę od statku - matki. I tak w końcu doszło do tego co się działo “teraz”. Czyli gdy dziesiątka skazańców w Obrożach razem ze swoją kapsułą wytrzęsała z siebie poty, nerwy i dusze przypięci do swoich foteli. I mogli tylko spróbować wytrwać mając nadzieję, że kapsuła też wytrwa. Jeśli nie to ich wyrok zostanie wykonany o wiele szybciej niż ktokolwiek się spodziewał.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
27-03-2018, 23:33 | #265 |
Reputacja: 1 | Dwa dni wcześniej. Izolatka Parcha
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
30-03-2018, 14:30 | #266 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=o_l4Ab5FRwM[/MEDIA] Izolatka. Puste ściany, niewygodna prycza, mała toaleta i ona. Sama ze swoimi myślami w miejscu, w którym nigdy miała się nie znaleźć. W pułapce bez wyjścia. Czuła przede wszystkim zbierający w niej gniew, który jątrzył się i napełniał się ropą jak czyrak. Pot spłynął po jej obojczyku, w dół dekoltu, niknąć między piersiami. - Pięćdziesiąt Wyrzuciła z siebie wraz z oddechem. Nogi silnie zapierały się o łóżko. Mięśnie brzucha zagrały pod skórą, co było widocznie nawet przez pomarańczowy uniform. Plecy znów dotknęły zimnej posadzki, raptem na chwilę, bo Zoe na pięćdziesięciu nie miała zamiaru poprzestać. Spięła mięśnie i zmusiła się do dalszego wysiłku, oddychając regularnie. Ciągle próbowała przetrawić informację, która niedawno do niej dotarła. Uznany za zaginionego w akcji -Trzydzieści jeden Czarne jak smoła włosy przykleiły się do mokrego policzka. Nie oszczędzała się. Nie była tego nauczona. Wychowana w rodzinie, gdzie dyscyplina i sprawność fizyczna były stawiane niemal na pierwszym miejscu nie mogła iść inną ścieżką, nie byłaby w stanie stać się kimś innym. Dla niego zeszłaby nawet do wnętrza koszmaru. Tylko by móc go stamtąd wyciągnąć. Mimowolnie wzrok dziewczyny uciekł do wyświechtanego zdjęcia leżącego na łóżku. Wykrzywiła twarz w gniewie bezsilności. Nie pozwalała sobie odpocząć. Puszczenie mięśni brzucha było najczęściej popełnianym błędem, którego ona nie popełniała. Błędy były dla tych, co nie przeżyją dnia, a ona miała zamiar przeżyć ich jeszcze wiele. Łopatki ledwo musnęły zimną posadzkę. -Pięćdziesiąt dwa Nie drgnęła nawet słysząc kroki na korytarzu. Dalej robiła swoje, raz za razem, brzuszek za brzuszkiem, nieustannie, bez wytchnienia, zupełnie jakby chciała zatracić się w tym ćwiczeniu. Nie przestała nawet kiedy drzwi do izolatki otwarły się. - Pięćdziesiąt trzy Z determinacją w czarnych oczach toczyła pojedynek spojrzeń z chłopakiem ze zdjęcia i dopiero słowa klawisza sprawiły, że opuściła wzrok wracając do parszywej rzeczywistości. |
30-03-2018, 20:36 | #267 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
30-03-2018, 20:54 | #268 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-03-2018 o 21:17. |
30-03-2018, 21:10 | #269 |
Reputacja: 1 | Współwinni zbrodni: Zombi i Czitboy
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
30-03-2018, 22:47 | #270 |
Reputacja: 1 | Po roku odsiadki z wyroku o długości większej niż dotychczasowe życie, priorytety człowieka ulegają zmianie. Poważnej zmianie. Zamknięcie w miejscu, gdzie właściwie nie ma żadnego zajęcia jest torturą dla osoby, która jest pracoholikiem. |