Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-03-2018, 07:01   #261
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Gospodin zgodził się na układ, biorąc od niego zasłużony procent. W końcu był biznesmenem i nawet wojna nie mogła tego zmienić, a Brown 0 nie zamierzała się kłócić - miała przekonać obsadę klubu do pomocy i udało się, a sprzętu mieli dość, by nie musieć martwić się pojedynczymi magami, albo torbami granatów. Co innego chodziło informatyczce po głowie, ledwo Obroża sprzedała jej komunikat o nadciągających posiłkach.

Zacisnęła szczęki, zawiesiła wzrok na własnych butach. Nowa grupa Parchów. Straceńców mających stanowić tarcze między obywatelami, a potworami. Ilu z nich zginie w przeciągu najbliższej godziny lub dwóch? Vinogradova aż za dobrze wiedziała jak niezdrowe było bycie Parchem w tej okolicy. Z jej grupy pozostała już tylko ona, u Jacoba to samo. Tylko u Blacków jeszcze oddychała trójka… z dziesiątki… i tyle. Pozostałe grupy zostały wybite do nogi. A teraz Centrala postanowiła skazać na śmierć, cierpienie i ból nową grupę.

- Za paruminut będą tu nowi - powiedziała głucho do reporterki, przełykając nerwowo ślinę - Zrzucają ich już z orbity. N...nie powinni tego robić, przecież oni tu zginą. Jak… jak moja grupa… i cała reszta. Jak Jurij i… i… przepraszam - przymknęła oczy, próbując wziąć się w garść - Jesteśmy Parchami, sami się zgodziliśmy… ale - pokręciła głową - Ale ciągle pod tymi obrożami kryją się ludzie. Tacy jak w mundurach, garniturach… ludzie. Oni jeszcze nie wiedza jak tu jest… też… skończą jak - znowu pokręciła głową - Zoe miała rację. Nie damy rady uratować wszystkich.

- Może spróbujemy się więc zająć tym co możemy i mamy szansę coś zdziałać? Co myślisz o tej kapsule? Jak by się można do niej dobrać?
- reporterka chwilę patrzyła na zasmuconego Parcha aż w końcu zdając sobie pewnie sprawę z realności szans na spełnienie takiego scenariusza położyła jej dłoń na ramieniu w pokrzepiającym geście. A w końcu nawet objęła ją pocieszająco trzymając tak chwilę dla dodania otuchy. Wreszcie powiedziała swoje cofając się nieco i patrząc na zawieszoną pod sufitem kapsułę. “Gospodina” już nie było widać bo wszedł do tego latadełka pod tą wyrwą w hangarze.

- Nas też było więcej. Ale przez te monstra wszystko się chrzani. - burknął niechętnie jeden z ochroniarzy. Pracownicy Rosjanina w białym, poplamionym garniturze też zawiesili wzrok w pudełku z obiecanymi skarbami wgapiając się w nie jak w sroka w gnat. Byli tak blisko a jednak nie było to takie proste.

Rosjanka obróciła w jego stronę trupiobladą twarz, przełykając gorzką ślinę. Kwasowe kreatury poszarpały każdego żywego na tej przeklętej planecie. Nikogo nie oszczędzały i nadal nie będą oszczędzać.
- Tak mi przykro, nie powinno tak być - powiedziała kanciastym głosem. Nabrała dla uspokojenia porządny wdech, a potem wydech.
- Kapsuła sama w sobie jest odporną konstrukcją. Sprzęt wewnątrz również został zabezpieczony aby przetrwać ewentualne perturbacje - mówiła już spokojniej, również przenosząc się z uwagą na Brownpoint - Granat powinien wystarczyć. Obruszy blokujący gruz i kapsuła spadnie na ziemię. Tylko wcześniej trzeba przestawić maszynę - wskazała brodą na latadełko. - Ktoś z państwa zna się na pilotażu?

- Szef ma licencję.
- odpowiedział jeden z pozostałych ochroniarzy też patrząc w kierunku nieruchomej maszyny. Szef akurat stał się widoczny ponownie, tym razem przez szyby w kabinie. Usiadł na jednym z foteli i coś oglądał, pstrykał, sprawdzał i sprawiał wrażenie na zaabsorbowanego tą czynnością ale też i poruszał się całkiem płynnie.

- No to jak ją szef przesunie to można spróbować z tym granatem. Jak jeden nie wystarczy to najwyżej rzucimy kolejny. - dodał inny ochroniarz też obserwując szefa za lotniczą szoferką. Reporterka też nie próżnowała. Wycelowała swoją kamerę w kadłub latadełka filmując postęp prac i płynnie przechodząc do zwisającej tuż pod resztkami sufitu kapsułą.

- Otwórzcie wrota. - w słuchawkach usłyszeli głos szefa klubu “Haven & Hell”. Głosowi towarzyszył widoczny, odgarniający ruch ramienia więc jego ludzie pośpieszyli do wrót by wykonać polecenie. Ale szybko napotkali na przeszkodę w postaci elektronicznego zamka który blokował rygle zwalniające mechanizmy wrót.

- Panowie pozwolą… - Vinogradova przedreptała pod wrota, budząc po drodze hakerski panel na przedramieniu. Holoekran zaświecił błękitem, by po chwili zmienić się w czerń przecinaną białymi linijkami kodu. Tym razem nie było to nic skomplikowanego. Zwykła, nawet nie zabezpieczona procedura systemowa, więc szło szybko i gładko. Co innego włamywać się do Guardiana, co innego otwierać wrota lotniskowego garażu. Rosjanka nawet się uśmiechnęła, gdy przepięła złącza i zyskała władzę nad sterowaniem zamkami hydraulicznymi.
- Jeszcze chwilka - mruczała, czemu wtórował syk zwalnianych rygli i chrobot ocierającej się o siebie stali, a gdy ostatni rygiel puścił uniosła wzrok znad holoekranu.
- Gotowe - oznajmiła pogodnie, wskazując brodą na rozsuwające się przejście.

- Kozacko. - ucieszyli się ochroniarze z klubu szczerząc się z zadowolenia do Rosjanki i do siebie nawzajem. Brama z majestatyczną powolnością odsuwała się na świat zewnętrzny wpuszczając gorące, tropikalne powietrze i światło tropikalnego południa. Półmrok pomieszczenia zaczynał ustępować światłu dnia. Im bliżej tych wrót tym bardziej chociaż przy końcu pomieszczenia nadal było sporo cieni i półmroku. Po chwili brama stała otworem. No prawie. Z panelu zabrzęczał jakiś alarm i zabrzmiało to dość niepokojąco. Ale Brown 0 szybko się zorientowała, że system zgłasza awarię. Nie mógł w pełni otworzyć wrót widać coś je gdzieś blokowało. Niemniej i tak były otwarte gdzieś na 2/3 wysokości co w zupełności starczało na wyholowanie maszyny.

Bo trzeba było ją wyholować. Co też już nieźle podekscytowanym głosem szef pogonił swoich ludzi do roboty. Ci znaleźli w trzewiach tego magazynu jakiś wózek z odpowiednimi zaczepami a raczej to znowu szef ich pogonił w odpowiednią stronę. Sam wózek nie prowadziło się trudniej niż zwykły samochód a resztę zrobiły automaty które na szczęście ocalały. Po paru chwilach więc maszyna majestatycznym tempem została wytoczona na zewnątrz.
- Dobra, ja tu muszę jeszcze trochę sprawdzić. - odezwał się Morvinovicz co chyba było oznaką, że na razie ich nie potrzebuje. Teraz znowu było widać przez szyby kabiny jak pochyla się nad panelami i pewnie coś sprawdza. Sama maszyna na razie była jednak wciąż cicha i bez życia.

W tym czasie Brown 0 przemieściła się pod ścianą aby nie przeszkadzać pozostałym i znaleźć się w okolicy reporterki. Filowała też na detektor, aby zawczasu móc ostrzec resztę przed pojawieniem się niebezpieczeństwa… przynajmniej tyle mogła zrobić bez obawy, że znowu coś spartoli i ktoś przez nią zginie.
- Myśli pani, że Anatolij będzie potrzebował pomocy z… uruchomieniem maszyny? - zagaiła przyjaźnie, łapiąc pierwszy z brzegu temat, byle nie stać w krępującej ciszy. Uśmiechnęła się też delikatnie, przyglądając się Conti z uprzejmą uwagą.

- Myślę, że nie pogniewałby się gdybyś poszła i sama go zapytała. Zwłaszcza jakby panowie zabrali się za ściąganie tej kapsuły na dół. Coś słyszałam, że potrzebny jakiś granat. Świetnie by to chyba wyglądało na kamerze. Kamera lubi akcje i wybuchy. - Conti w lot podłapała temat i uśmiechnęła się równie uprzejmie co ciepło do czarnowłosej informatyczki. Zaraz jakoś płynnie przeszła do mówienia do pozostałych przy nich ochroniarzach spoglądając w odpowiednim miejscu na uwięzioną pod sufitem kapsułę i swoją kamerę. Ci popatrzyli chwilę na siebie, na nią, na Parcha, na widocznego w kabinie szefa i chyba reporterce IGN udało się ich zmotywować bo ruszyli w stronę widocznych schodów prowadzących na dach. Reporterka zaczęła szykować swoją kamerę.
- A powiedz Mayu, za co tak lubisz Anatolija? - zapytała nagle zerkając krótko znad kamery na stojącą obok Rosjankę. Detektor pykał miarowym, uspokajającym dźwiękiem nie wykrywając żadnego zagrożenia.

- A trzeba lubić za coś, nie można tak po prostu? - informatyczka odpowiedziała pytaniem i zaraz schowała twarz za detektorem. Szybko strzeliła oczami po okolicy upewniając się, że nikt ich nie podsłuchuje… prócz Centrali oczywiście, która miała wgląd w poczynania Parchów zawsze i wszędzie.
- To dobry człowiek, Anatolij. Szarmancki, uprzejmy i ceniący dobre wychowanie - odpowiedziała, uciekając wzrokiem ku latadełku - Co prawda Karl i Johan… niezbyt za nim przepadają, ale… dla mnie to… wolę… nie lubię oceniać według tego, co mówią inni tylko na… podstawie własnej opinii i doświadczeń. - poruszyła ramionami jakby chciała coś z siebie zrzucić - Nie twierdzę oczywiście, że w osądach jestem nieomylna, ale pan Morvinovicz od chwili gdy go poznaliśmy w Hell okazał nam serce i dobroć. Więcej niż musiał - wzdrygnęła się, wracając nosem do panelu detektora - Czy… mogłabym… mam prośbę, o ile w ogóle mogę pozwolić sobie zająć twój czas i uwagę… Olimpio.

- Ciekawe spostrzeżenia.
- reporterka delikatnie uśmiechnęła się subtelnie kiwając głową i też coś nadal gmerała w swoim panelu, tylko kamery a nie detektora. - I słucham, co mogę dla ciebie zrobić Mayu. - brunetka podniosła głowę znad swojego urządzenia i popatrzyła z zaciekawieniem na Parcha w brązowych barwach. Zachowywała się pogodnie i swobodnie zupełnie czując się chyba w tej sytuacji jak ryba w wodzie. A przynajmniej Brown 0 miała takie wrażenie.

- Czy… mogłabym prosić o chwilowe wyłączenie kamery? - informatyczka wskazała kiwnięciem głowy na medialne oko. - Tylko na chwilę, nic długiego.

Brew reporterki powędrowała na chwilę do góry gdy zastanawiała się nad prośbą skazańca. Po tej chwili skinęła głową i wyłączyła kamerę choć małe urządzenie nadal trzymała w luźno opuszczonej dłoni. W tej chwili oko kamery celowało gdzieś w nawierzchnię lotniska na jakiej obydwie stały.

Rosjanka odczekała jeszcze moment, woląc nie dopytywać się, czy oprócz wizji, kamera przestała też rejestrować fonię… trudno. Chyba zaczynała wariować i widzieć… już sama nie wiedziała na kogo powinna liczyć spoza tych znanych sobie osób, ale musiała zaryzykować.
- W kanałach widziałyśmy kokony zrobione przez… te potwory. W środku byli ludzie - zaczęła cicho, patrząc na reporterkę w napięciu - Złapały ich i zamknęły tam. Po wydostaniu okazało się, że… - zamrugała i zacisnęła pięści robiąc przerwę na jeden uspokajający oddech: powolny i głęboki - Po wydostaniu okazało się, że ci ludzie są zarażeni. Pasożytem. Jedną z tych bestii która rosła im w klatkach piersiowych. To samo było w kosmoporcie. Dlatego nie ma ciał ludzi… służą jako inkubatory. Widziałyśmy to. Ja i Zoe...pod ziemią.

Reporterka IGN wyglądała teraz znacznie poważniej gdy słuchała nerwowej wypowiedzi czarnowłosej informatyczki. Oczy Olimpii śledziły uważnie rozmówczynię a na twarzy pojawił się wyraz skupienia. Rozejrzała się po dość zdewastowanym lotnisku i jego budynkach. Na tej pustej przestrzeni widać było różne rzeczy i scenerię. Leje po bombardowaniu, uszkodzone pojazdy, przewrócone pojazdy, spalone pojazdy, leżące tam i tu truchła większych i mniejszych xenos ale nie było widać ciał ludzi. Ci jeszcze żywi znowu wystrzelili gdzieś z drugiego krańca budynku kilka wojskowych tripletów. Poza tym jednak nad tym wszystkim wisiała zielonkawa tarcza gazowego giganta z niewielkim krążkiem lokalnej gwiazdy obok i doskwierało te duszące, gorące, tropikalne południe. Ale ciał ludzi rzeczywiście w tym wszystkim jakoś nie dało się dostrzec jeśli już ktoś rozglądał się dookoła pod tym kątem.
- Pewnie nie było łatwo. Co się stało z tymi zarażonymi ludźmi? - zapytała w końcu reporterka gdy przez chwilę przetrawiła informację od informatyczki w Obroży.

- Było… - Rosjanka przełknęła ślinę, zaplatając trzęsące się ręce na piersi jakby nagle w tej pseudorównikowej duchocie zrobiło się jej zimno - To było… zadanie grupy Brown. Wyciągnąć ich… wszyscy zginęli. Przeżyłam tylko dlatego, że… Derek kazał mi zwiewać, a sam został… i osłaniał po tym jak Cindy… - mówiła głucho, zapatrzona w punkt pod nogami. Znowu wróciła do tych przeklętych kanałów i patrzyła na śmierć osób, które okazały jej serce mimo metalowych Obroży na szyjach. - Zostałam tam sama, czas się kończył, a… nie jestem idealnym przykładem żołnierza. Szczerze mówiąc nie nadaję się na niego pod żadnym kątem… ale znalazła mnie część grupy Black. Z tych co tam byli żyje tylko Zoe… i tylko ona do mnie zeszła wtedy. A to nie było jej zadanie, nie musiała - pokręciła głową, wracając powoli na rozgrzany słońcem asfalt lotniska - Wyciągnęła nas, odwaliła większość roboty i jeszcze osłaniała… chciałam prosić żebyś z nią porozmawiała j-jak wróci - skupiła uwagę na brunetce - Ja… pewnie bym coś zepsuła. Tylko… - westchnęła, przecierając odrętwiałe policzki wierzchem dłoni - Jest… nieufna i ostrożna. I ten syntezator… bo nie mówi. Nie normalnie, ma coś z krtanią bo okropnie chrypi i skrzeczy jak próbuje… i powie ci więcej. Ja mogę tylko potwierdzić, że ci zarażeni wtedy ludzie żyją. Mają się na razie dobrze. Tylko… Centrala nie chce w to uwierzyć - wymamrotała ze zmęczeniem.

Reporterka podeszła do skazańca i pocieszająco położyła jej dłoń na ramieniu. Lekko je poklepała chociaż przez pancerz Brown 0 raczej widziała to niż czuła. Gest jednak nadal był czytelny i zrozumiały w swojej naturalnej prostocie. Gdy jednak Conti słuchała dalszego ciągu wydarzeń które działy się kilka kilometrów i godzin dalej i wcześniej marszczyła brwi chyba próbując rozgryźć sedno sprawy do jakiej zmierzała Vinogradova.
- Zoe? Zoe Nash? Tą rudą, Black 8? - zapytała najpierw chcąc upewnić się czy mówią o tej samej osobie. - I o czym mam z nią porozmawiać? O jakich ludziach mówisz? Są gdzieś tutaj? Na lotnisku? - reporterka zapytała łagodnym tonem.

- Tak, z nią. Ona też… jest dobrym człowiekiem. - Brown 0 potwierdziła domysły i dedukcje drugiej kobiety - Ciągle mnie niańczy… no i przejmuje się nami wszystkimi, tylko nie chce się do tego przyznać. Razem z Chelsey i Hektorem pojechali do kościoła po grupę cywilną, która tam utknęła. Powinni… wrócą niedługo - zakończyła próbując się uśmiechnąć. Wyszło sztucznie, ale jakoś się udało - A ci ludzie są tu na lotnisku. Bezpieczni na tę chwilę i nie stanowią żadnego zagrożenia… przepraszam, wolałabym aby to Zoe ci o nich powiedziała i o tym o co konkretnie chodzi. Ja… obiecałam trzymać dziób na kłódkę. Dałam słowo kapitanowi, a… nie mogę zawieść jego zaufania, to byłoby niestosowne i stanowiło… olbrzymi nietakt po tym jak nam pomógł z resztą chłopaków.

- Kapitanowi? Kapitanowi Hasselowi?
- reporterka wyłapała kolejny trop i lekko skinęła kciukiem za plecy. Gdzieś tam w kierunku głównego terminala lotniska który obecnie był kluczową pozycją wśród ludzi. - No dobrze, rozumiem. Jak będzie okazja to zamienię parę słów z Zoe. O tych wyratowanych ludziach którzy gdzieś tutaj są, którzy byli ale nie są już zarażeni a których wyratowałyście z kokonów w kanałach. - Conti dała odczuć, że nie jest usatysfakcjonowana tak ogólnikowymi odpowiedziami co polała sosem zauważalnej ironii. Jednak nie naciskała na Vinogradovą i w końcu ruszyła śladem ochroniarzy którzy już dawno zniknęli z widoku więc powinni już być pewnie na dachu budynku albo prawie.
- Wracam do pracy, dokumentować to co się tutaj dzieje dla naszych wspaniałych widzów przed odbiornikami IGN. - powiedziała już z psikuśnym uśmiechem odwracając się od informatyczki.

Ona zaś kiwnęła jej głową na pożegnanie, też się odwracając, chociaż cel obrała kompletnie inny. Raźnym krokiem ruszyła do maszyny i biznesmena w białym, pobrudzonym garniturze. Musiała się zająć czymś konstruktywnym, żeby nie myśleć o tym co właśnie narobiła. Johanowi nie chciała przeszkadzać, dzwonienie do Blacków też odpadało, bo byli zajęci. Została tylko Vinogradova, użyteczna w stopniu znikomym jak przez większą część życia.

Brown 0 przeszła kawałek spalonego tropikiem lotniska i znalazła się w przyjemnym cieniu wnętrza latadełka. Wyglądał całkiem przyzwoicie co dawało nadzieję, że będzie w stanie lotnym. Musiałą wejść przez rozsuwane boczne drzwi pojazdu które prowadziły do ładowni. Tam stał jeden z ochroniarzy których zabrał ze sobą Rosjanin. Drugi grzebał coś przy zamontowanym przy drzwiach karabinie. Krótko rzucili do szefa kto przyszedł a ten zniecierpliwionym ruchem ręki dał znać, że gość może wejść do kabiny pilotów. Tam też zastała rosyjskiego biznesmena przy pracy.
- I co z tą kapsułą? Załatwione? - zapytał podnosząc lekko głowę na Rosjankę. Sam wydawał się skoncentrowany na pulpicie sterowniczym pojazdu. Ten pocieszająco mrugał światełkami i wskaźnikami ale nie satysfakcjonowało to chyba Rosjanina bo nie przestawał coś pstrykać. I to całkiem mocno jakby się bardzo niecierpliwił, irytował albo nawet wkurzał.

- Wasi ludzie poszli podłożyć granat. Najprościej zdjąć ją obruszając gruz pod konstrukcją. - Maya wyjaśniła pokrótce, stając pod ścianą aby nie przeszkadzać bardziej niż czyniła to w tej chwili - Można więc uznać za załatwioną… i mogę wam tu w czymś pomóc?

Rosjanin przytaknął na wyjaśnienia Rosjanki i zerknął przelotnie przez okno w stronę hangaru. Gdzieś tam powinni być jego ludzie i reporterka. Z roztargnieniem wrócił do konsolety i zmarszczył w skupieniu brwi. Nagle twarz rozpogodził mu uśmiech.
- A zaraz, z ciebie to jest przecież niezła spryciara - odezwał się dla odmiany przyjemnie i sympatycznie. Zaraz wskazał na sąsiedni fotel obok. - Może poradzisz sobie z tym ptasim móżdżkiem, co? - zapytał wskazując z irytacją na konsoletę. - Chce ode mnie Klucz i hasło i inne takie bzdety. Pojechałem go na awaryjnym to mnie wpuścił tu i tam. Przydałoby się zrobić restart silników i w ogóle. Ale bez tego cholernego hasła jak je włączę nie wiem czy mnie znowu wpuści nawet na awaryjnym. - wyjaśnił pokrótce “gospodin” na czym właśnie stoją. Rosjanka świetnie się orientowała, że wszelkie pojazdy i te na kołach, gąsienicach i latające a zwłaszcza wojskowe, były od strony informatycznej częścią systemu. Zintegrowaną częścią. Co było boskim wręcz ułatwieniem gdy wszystko działało i każdy był na swoim miejscu. Na przykład zabezpieczające pojazd przed kradzieżą jakby ktoś próbował wejść w tryb awaryjny aby zwinąć pojazd. A wedle systemu to właśnie próbował zrobić “gospodin” skoro nie miał prawidłowych haseł i kodów. No niestety gdy system czy pojazd zaczynał się krzaczyć czy nawet sypać to taka systemowa integracja potrafiła być bardzo upierdliwa a nawet uciążliwa. Niemniej sprytny informatyk powinien sobie poradzić z takimi niedogodnościami.

- Oczywiście, zrobię co mogę - Vinogradova kiwnęła głową, odklejając się od ściany i podchodząc do fotela pilota. Włączyła panel na przedramieniu, patrząc z czym na do czynienia tym razem. Na pierwszy rzut oka wyglądało skomplikowanie, system był porządny, robił go ktoś, kto znał się na swoim fachu i nie odwalał fuszerki.
- Czy każda maszyna musi tu mieć zabezpieczenia wojskowe? Proszę wybaczyć - mruknęła w rodzimej mowie, nachylając się przez co zawisła biznesmenowi nad ramieniem. Pewnie gdyby Johan zobaczyłby ich w tej chwili znów zacząłby robić te podejrzliwe miny i całą resztę…
- A skoro jesteśmy sami, bez świadków… też mam do was prośbę Anatoliju Morvinoviczu - szepnęła, z oczami utkwionymi w ciągu linijek kodu. Wypatrywała znajomych sekwencji umożliwiających próbę wpięcia się w system bez uruchamiania firewalla. - Wasza taksówka na orbitę… czy w razie czego mogłaby zabrać kilka dodatkowych osób? Pięć… wynieść ich bezpiecznie poza strefę kordonu wojskowego? - przerwała na moment aby spojrzeć mu w twarz z bliskiej odległości. Trwało to raptem parę sekund, nim wróciła do pracy, przegryzając się przez elektroniczny labirynt.
- To… pewnie byłaby ostateczność, gdyby poszło… bardzo źle… - westchnęła cicho. Nagle wszystkie kontrolne lampki w kokpicie zgasły, tak samo jak ekrany, a kobieta dalej wślepiała się w swój naręczny panel - Chciałabym aby w razie czego ta piątka miała wybór i wyjście awaryjne - dodała i stało się światło. Życie wróciło do maszyny, gdzieś pod ich nogami zadrgała podłoga gdy silnik zaczął pracę. - Gotowe gospodin.

- Pięć osób?
- biznesmen w niegdyś nieskazitelnie białym garniturze zastanowił się. Podrapał się po już nieco zarośniętym policzku pomagając sobie tym gestem w namyśle. - Pięć osób mówisz. A jakie to są osoby? Bo pewnie nie z Obrożami? - Rosjanin zanim się zgodził albo nie chciał poznać detale ewentualnej umowy. I na razie jeszcze nie wyglądało, żeby się targował. Na chwilę urwał trochę zaniepokojony nagłym bezruchem i ciemnością jaka zapanowała na panelu. Za to odetchnął z ulgą i uśmiechnął się promiennie gdy panel ponownie ożył i maszyneria wznowiła poprawną pracę. Teraz znowu zaczął z werwą i wprawą sprawdzać kolejne wskaźniki i przełączniki. Przerwał mu huk eksplozji. Granat. Od strony hangaru doszły ich jakieś jęki umęczonego metalu. Coś tam trzeszczało, chrypiało, kapsuła drgnęła, zaczęła się obsuwać ale znów się przyblokowała.
- No dawaj, dawaj, nie oszczędzaj, bistro, bistro, gieroj! - gospodarz zawołał trochę ponaglającym a trochę wesołym tonem widząc ten pół sukces. Dzięki komunikatorowi zabranemu z poprzedniego Brownpoint jego ludzie mogli go słyszeć nawet gdy się nie widzieli jak teraz. Rosjanin chwilę obserwował wnętrze hangaru ale w końcu spojrzał na fotel obok czekając na to co powie informatyczka.

No to zaraz zaczną się schody, Parch czuła to przez skórę, ale jak zaczęła to już musiała dokończyć.
- Johan Mahler, Elenio Patino i Karl Hollyard. Tych trzech, z którymi przyszliśmy do waszego klubu przed nawałą artyleryjską - nabrała oddechu i mówiła dalej - Sara, narzeczona Karla… i kapitan Sven Hassel. Sami najlepiej wiecie co tu się wyprawia, a jeśli… Centrala postanowi postawić na nas krzyżyk i zamieść pod dywan wszystko co się tu dzieje… chciałabym, aby wam i im się udało - przyznała cicho, siadając na drugim fotelu - Przeżyć, wrócić do domów. Nie… nie umierać. Nie tu, nie teraz i… nie w ten sposób - pochyliła głowę, zaciskając złożone na kolanach dłonie.

- Tak, no tak, oczywiście Różyczko. - Rosjanin ze zrozumieniem położył swoją dłoń na jej dłoniach. Wyglądał w tej chwili trochę jak starszy brat próbuje pocieszyć młodszą siostrę. Ale gdy cofnął dłoń i spojrzał gdzieś poza kabinę wzrok miał jakiś mało obecny. - Sven Hassel. I Karl Hollyard. - powiedział niby spokojnie ale jakoś nie było się co łudzić, że z właścicielami tych dwóch nazwisk łączą go przyjacielskie czy choćby ciepłe więzi.
- No nie wiem, Różyczko. Jaką jednostkę po nas przyślą i dokładnie kiedy. Nie wiem ile będzie tych miejsc. - biznesmen wrócił do sprawdzania aparatury pokładowej. Wtedy też dał się słyszeć kolejny huk granatu i zaraz dwa kolejne. Tym razem pomogło i kanciasta kropla kapsuły zgrzytnęła, zapiszczała dartym i ocieranym metalem ale wreszcie huknęła o podłogę hangaru. Z góry doszły ich radosne pokrzykiwania i wiwaty zwycięzców tego pojedynku z martwą, oporną materią. Rytm silników latadełka przed hangarem też się zmienił. Co Morvinovicz skwitował z zadowolonym uśmiechem.

- Sky Rider co ty robisz? - w słuchawkach dał się nagle słyszeć zaskoczony głos kaprala od łączności który pewnie dostrzegł jak nie osobiście to dzięki systemowi, że przybyło im nagle jedną sztukę ożywionej maszyny w systemie więcej.

- Zdaję sobie sprawę, że może być. Mimo to… jeśli znajdzie się szansa na ewakuację. Oni też będą mieć u was dług. Kiedyś może się wam przydać - przełknęła ślinę, a potem nagle drgnęła słysząc wojskowego łącznościowca.
- Tu Maya. Wszystko w porządku - połączyła się z wieżą, przekazując najpilniejsze informacje - Razem z panem Morvinoviczem i jego pracownikami zbieramy zapasy z Brownpoint, ale kapsuła utknęła na dachu w miejscu, gdzie nie da się do niej dostać. Dlatego zrzucamy ją na dół, a do tego trzeba przesunąć maszynę, bo spadając ją zniszczy.

- No dobrze. Nigdzie nie odlatujcie. Nie wiadomo jak zareagują wieżyczki.
- kapral Otten wydawał się nieco uspokojony słysząc zapewnienia Brown 0 o aktualnej sytuacji w maszynie i przy hangarze. Po czym rozłączył się a Rosjanin uśmiechnął się wyraźnie zadowolony.

- Oj Różyczko. -skrzywił się jednak jakby mu dała jakieś niedobre gluty do przełknięcia. - A tam, długi, niedługi, szkoda to roztrząsać. Poza tym ci wspaniali i dzielni funkcjonariusze, no chociaż za bardzo nadgorliwi i chorobliwie podejrzliwi, nawet wobec mnie. - Rosjanin poważnie położył dłoń na własnej piersi wskazując jak bardzo nie na rękę no i nie na miejscu było zachowanie obydwu policjantów. - No i w każdym razie może ci funkcjonariusze będą czuli się w obowiązku zostać na posterunku do końca? Pytałaś ich? To byłoby bardzo prawdopodobne i jakże chwalebne z ich strony by ratować własną piersią nas, zwykłych obywateli Maxa. - “gospodin” szybko odzyskał werwę jakby odnalazł własną wiarę w to, że tak właśnie powinni i pewnie się zachowają obydwaj antyterroryści.
- A teraz chodźmy Różyczko, czas się przepakować. - powiedział podnosząc się z fotela by opuścić kabinę. Zatrzymał się jednak by zapraszającym gestem wskazać dłonią Mayi na przejście do ładowni.

- Jeszcze z nimi nie rozmawiałam… wolałam wpierw spytać was czy ta opcja ma jakiekolwiek prawo bytu - przyznała szczerze, pod tym kątem nie zamierzając niczego zatajać. Wstała i posłusznie przeszła za biznesmenem - Wiem że… są do was uprzedzeni, niepotrzebnie przecież - westchnęła - Próbowałam im wytłumaczyć, ale… mają teraz inne sprawy na głowie. Oni cały czas to robią - zatrzymała się tuż obok niego, podnosząc głowę żeby spojrzeć mu w twarz - Ryzykują, pomagają nie tylko cywilom… ale kto pomoże im? A jeśli ktoś tu zostanie i będzie osłaniał kogokolwiek własną piersią… to my - puknęła w Obrożę - Najpierw wyślą nas, dopiero potem narazi się jakikolwiek pełnoprawny obywatel Federacji. Właśnie po to tu jesteśmy, po to nas wysłano - opuściła wzrok, podejmując marsz do ładowni - I nikt przeciw temu nie zaprotestuje.

- Nie mów tym tonem Różyczko, bo ja mam bardzo wrażliwe serce i mi się kraje jak tak mówisz
. - Morvinovicz znowu zrobił zbolałą minę i przyłożył dłoń do serca na znak jak bardzo dotykają go do głębi te słowa informatyczki. - I nie daj się zabić przede wszystkim. Rozmawiałem z Olegiem. - wyznał i trochę się przy tym żachnął. Postanowił jednak kontynuować dalej. - I jest dobrej myśli co do twojego wyroku. No ale musisz do niego dożyć prawda? Więc oszczędzaj się i nie rób głupot bo by mnie to bardzo zmartwiło. - powiedział chyba jak najbardziej na poważnie. Po czym też wznowił krótką wędrówkę przez ładownie latadełka i zręcznie wyskoczył z niej na płytę lotniska. Tam poczekał znowu podając szarmancko dłoń by informatyczce łatwiej było wysiąść. W blasku lokalnej gwiazdy błysnął złoty Rolex który tak kłuł w oczy Johana. Rosjanin nie świadom tego i z błyskiem złotego uśmiechu parł dalej wracając do hangaru. Dwóm ochroniarzom rozkazał pilnować maszyny więc ten kawałek do leżącej kapsuły wracali sami. Na schodach hangaru już było widać schodzących wyzwolicieli kapsuły.
- Poza tym Różyczko no ci dwaj co mówisz to tacy służbiści… - Rosjanin skrzywił się jakby łyknął łyżkę soku z cytryny. - No aż mi ich szkoda. Żeby byli choć trochę bardziej elastyczni. Jak nawet wielu ich kolegów po fachu… - Morvinovicz znowu westchnął jakby wspominał te dwa policyjne ciernie w swoim boku tak oporne i jątrzące po tylu bezowocnych próbach wyjęcia ich. - No myślę, że oni z uśmiechem na ustach zostaną tutaj i na to ani ty ani ja no nic nie poradzimy. Ci dwaj co mówisz, to jacyś żołnierze tak? No oczywiście, nie ma problemu Różyczko, musimy sobie pomagać w tej trudnej sytuacji. No i Sara, nasza kochana i śliczna pani architekt. No naturalnie, że się dla tej nieszczęsnej kobiety miejsce znajdzie. - Anatolij Morvinovicz zdołał razem z rozmówczynią wejść w cień hangaru przez co wydawało się, że jest choć trochę chłodniej. Zatrzymał się przed przewróconą kapsułą. Leżała na boku.Ale to nie był problem bo miała włazy z czterech stron świata więc któryś powinien się otworzyć. Nie wiadomo jednak było jak to wszystko zniosła zawartość kapsuły.

Vinogradova słuchała uważnie, ale głos uwiązł jej w gardle gdzieś od momentu pojawienia się tematu prawnika. Zrobiła wielkie oczy, unosząc obie brwi ku górze, a niewidzialna łapa chwyciła ją za gardło.
Pamiętał… obaj pamiętali. O niej. Mimo całej masy perturbacji, problemów i nerwów ciągle była szansa na cofnięcie wyroku.
- A… Anatolij… - wychrypiała, przyjmując podaną dłoń dzięki czemu o wiele łatwiej przyszło jej wydostać się z maszyny. Był też drugi aspekt, ten w białym garniturze. Wydawał się mówić szczerze, jakby naprawdę nie był mu obojętny los Parcha o kodzie wywoławczym Brown 0.
Szła za nim na miękkich nogach, z mętlikiem w głowie i piekącymi okruchami wciskającymi się w kąciki oczu. Poczekała aż skończy, gdyż wielkim nietaktem było przerywanie rozmówcy nim ten nie wyrazi swojego zdania do końca.
Otworzyła usta, aby odpowiedzieć. Nie udało się, bo głos odmówił współpracy. Wyszło jej zduszone chrypnięcie. Od początku, do znudzenia powtarzała chłopakom, że Morvinovicz nie jest zły. Nie mógł być, skoro potrafił pochylić się nad losem kogoś obcego, a ruch ten nie przynosił mu żadnych korzyści.
Ramiona informatyczki uniosły się ku górze, otaczając szyję biznesmena i przyciągając ciało w parchowym pancerzu do białego garnituru. Uścisnęła go z całej siły, opierając policzek o jasny materiał i zamykając oczy.
- Sp… spasiba - łapa na gardle odrobinę puściła, pozwalając wydusić jedno, drżące słowo.

- No już, już dziewuszka, no już… - gospodin wydawał się być oaza serdeczności w tej chwili i też przyjął uścisk kobiety w wojskowym pancerzu. Co poczuła dość słabo ale już dłonie które przez chwilę zawędrowały już raczej na jej pośladki a nie tylko plecy już bardziej. Ale gdzieś wtedy zeszła na dół ekipa ratunkowa kapsuły czyli ochroniarze i reporterka. Maya była prawie pewna, że Conti zdołała nagrać ten uścisk na swojej kamerze.
- A teraz czy byś była tak uprzejma i otworzyła te magiczne wrota? - biznesmen wskazał dłonią na zamkniętą kapsułę Brownpoint 4. Kapsuła była poszatkowana, pokiereszowana i osmolona pewnie od czasu wchodzenia w atmosferę aż po zderzenie z dachem i teraz granatami. I nie wiadomo co jeszcze przy okazji. Ale licznik na Obroży nie pokazywał żadnych zakłóceń i odległość spadła do zaledwie paru metrów.

- Tak… tak, oczywiście. Proszę wybaczyć, już… już się za to zabieram - zgodziła się, opuszczając ramiona i opuszczając przyjazny teren biznesowy na rzecz lotniskowej płyty i sąsiedztwa magazynku z bronią. Johan ją zamorduje, albo raczej będzie zły… albo znowu powie coś przykrego z zazdrości. Jeśli się dowie… a nawet jeżeli się dowie to nie mógł chyba zakazać jej…
- Później - potrząsnęła głową żeby odegnać nagłą gonitwę myśli. Teraz miała otworzyć kapsułę.
- W środku jest dron. Zamówiłam go dla Elenio - mruknęła do zebranych gdzieś za plecami ludzi.

Nikt nie robił Brown 0 przeszkód, wszyscy wydawali się wręcz czekać na otwarcie kapsuły jak na otwarcie prezentów od Dziadka Mroza. Sprawa mimo wszystko okazała się względnie prosta. Co prawda te obecnie frontowy właz brzdęknął, jęknął, zawarczał mechanizmami ale widocznie był uszkodzony albo zablokowany. Ale już ten “na dachu” otworzył się bez problemów. Sterczał teraz otwarty pionowo w górę a do środka kapsuły trzeba było się wdrapać z zewnątrz a potem zeskoczyć wewnątrz. Jednak to choć utrudniało wyładunek to jednak go nie blokowało. Wewnątrz Vinogradova dostrzegła chaos porozwalanych zawartości. Całe wojskowe złomowisko karabinów, magazynków, granatów, stimpaków przemieszanych ze sobą. Widocznie nie wszystkie skrzynie i szafki wyszły cało z tego orbitalnego desantu. Niemniej nawet to co pozostało w ocalałych szafkach było całkiem niezłym wzmocnieniem dla kogokolwiek na tym lotnisku. Szef nie tracił czasu tylko rozkazał podwładnym podjechać i terenówce i furgonetce bliżej. Mieli zacząć przeładunek od terenówki czyli od zasobów jakie biznesmen przewidział na własne potrzeby jako prowizję za swoje usługi.

- Mogło… być gorzej - wysiliła się na optymizm, widząc pobojowisko. - Możemy liczyć, że całość zapasów damy radę wspólnie przewieźć do terminala? - zwróciła się do Morvinovicza z delikatnym uśmiechem.

- Spróbujemy. - odpowiedział krótko Rosjanin gdy stanął tak by zajrzeć do środka i samemu zlustrować wnętrze. Gdzieś tam dalej, w tle rozległ się wizg szybkoobrotowych działek. Ale gdzieś dalej, pewne poza lotniskiem. Głowy zebranych na chwilę spojrzały w kierunku którym zdawał się dochodzić ten dźwięk ale oczywiście było widać tylko rozgrzaną od gorąca płytę lotniska i podobnie rozgrzane budynki lotniska.
- No, bystro, bystro chłopcy, nie ociągać się póki jest okazja zarobić parę kredytów! - zawołał niby wesoło biznesmen ale jednak ponaglenie w głosie było wyraźnie wyczuwalne. I jego pracownicy ustawiając się w żywego węża zaczęli podawać sobie kolejne skrzynki, pakunki i sztuki uzbrojenia.

Vinogradova wykorzystała zamieszanie aby dyskretnie usunąć się na bok, celem uniknięcia zbędnych świadków. Dla pewności jeszcze szybko zlustrowała okolicę, nim odpaliła komunikator, ustawiając połączenie głosowe. Nabrała powietrza, policzyła do pięciu i wypuściła je, przybierając pogodny ton.
- Hej Johan… jak wam idzie? - spytała, miętoląc w palcach końcówkę kosmyka czarnych włosów.

- O. No cześć Mayu. Właśnie skończyliśmy. Zabezpieczamy teren. No i mam furę. Będzie się czym rozbijać. Teraz przegrupowujemy się na ten magazyn z ammo. To wiesz, przyda nam się ta fura. A co u ciebie? - marine wydawał się chyba naprawdę zaskoczony, że Maya dzwoni ale brzmiało to jak przyjemne zaskoczenie. Bez trudu mogła sobie wyobrazić ja tam gdzieś stoi przy budynku z innymi żołnierzami i marines przygotowując się do zaliczenia kolejnego punktu programu.

- To dobrze, bardzo się cieszę że u ciebie w porządku - uśmiechnęła się ciepło w eter- A my dostaliśmy się do Brownpoint z Olimpią i ludźmi z klubu - celowo ominęła punkt zapalny zdania w postaci słowa-klucza na “m”. - Kapsuła utknęła na dachu, ale udało się ją ściągnąć na dół. Spakujemy sprzęt i zawieziemy go do terminala. Przejedziemy się potem, jak znajdziemy parę wolnych minut? Fajnie byłoby… zrobić coś prostego, zabawnego. Mam też… chyba dobrą informację, tak myślę. Ale to powiem ci kiedy się spotkamy. Będziesz miał motywację żeby wymyślić jak to zrobić… na przykład przy terminalu - tym razem szczerzyła się już pełnoprawnie. - Zobaczę czy dron dla Elenio przeżył, bo kapsuła trochę oberwała i straszny w niej bałagan.

- O. Tak? O no byłoby świetnie.
- Johan słuchał co mówi Maya i pewnie kiwał do tego swoją prawie wygoloną na zero głową bo od czasu coś potakiwał mrucząco do tego co mówiła. Chyba przełknął gładko to co mówiła i wydawał się zaciekawiony tą niespodzianką. Ale przez eter usłyszała jak ktoś go wołał po nazwisku i marine wyraźnie przyśpieszył chcąc chyba szybko skończyć.
- No pewnie, świetna sprawa. Drona zabierz to jak nawet nie działa to zobaczę na niego może się go uda naprawić. Jak dasz radę to mi załatw trochę zasobników do zestawu naprawczego. Kończy mi się. Dobra słuchaj, chłopaki na mnie czekają, muszę lecieć. Zobaczymy się przy terminalu. - zaczął już kończyć chyba szybko idąc a głosy innych żołnierzy w tle stały się wyraźniejsze.

- Tak, widzimy się przy terminalu. Uważaj na siebie kochanie... i bądź ostrożny. Wkurzę się jak coś ci się stanie - pożegnała się czerwona jak piwonia, ale było to miłe uczucie. Komunikator kliknął dźwiękiem oznaczającym koniec połączenia, a Brown 0 wróciła pod kapsułę.
Musiała znaleźć tego drona, pamiętała jak wyglądał poprzedni. Zasobniki techniczne też znała.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 22-03-2018, 19:53   #262
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy

To już robiło się zryte do kwadratury kwadratu - podziemne tunele pełne pękatych, cuchnących i oślizgłych kokonów, przywodzących na myśl pękate, dojrzałe owoce… tylko co zawierały w sobie? Tego Nash najchętniej by nie badała, woląc ograniczyć kontakt do bezpiecznego minimum, a najlepiej zostawić syfiaste roślinno-pokręcone baryły tam gdzie ich miejsce. Różniły się od kokonów z kanałów, które widziała poprzednio przy Patino, Mahlerze i Hollyardzie. Te tutaj należały do tych większych, miały też twory ukształtowane na podobieństwo korzeni, łodyg…
“Ogród Rozkoszy Ziemskich Bosha” - za pomocą naprędce wystukanej wiadomości podzieliła się drugim, równie nieprzyjemnym skojarzeniem z czatującą za rudymi plecami Dwójką. Niczym niechciany krewny, pod czaszkę saper zastukało widmo widzianego w innym życiu tryptyku holenderskiego malarza. Mogły mieć przed sobą nowe bąble z ludźmi? Jeśli tak ilu z nich zostało już martwych, z wyprutymi bebechami po narodzinach gnid?
Każdy ogród wszak musiał mieć ogrodników…

“Światło. Tam” - wystukała szybko, brodą pokazując na podejrzana bulwę z ledowym punktem - “Sprawdzę. Ubezpieczasz” - dopisała i z westchnieniem ulgi chwyciła ponownie karabin. Okolica działa jej na nerwy, szarpiąc je… jakby trafiła między struny gigantycznej harfy w Piekle Muzykantów… też z tego cholernego tryptyku.

Parch potrząsnęła głową, zmuszając się do skupienia na teraźniejszości oraz porzucenia zbędnych, nikomu niepotrzebnych, a także rozpraszajacych dywagacji. Mieli zadanie. Ona miała zadanie.
Wprowadziła Diaz do tej pieprzonej dziury, musiała ją też wyprowadzić w jednym kawałku. Dopilnować Ortegi i tego gnojka Hollyarda. Do tego HUD informował o nowej fali skautów w Obrożach.

Akurat ta wiadomość jednocześnie Ósemkę ucieszyła i postawiła czujność na najwyższy poziom.
Nowa fala mogła mieć w składzie lekarza tak potrzebnego dla Patino… pytanie brzmiało czy będzie chciał pomóc im dobrowolnie, albo czy przeżyje do dotarcia na lotnisko. Ewentualnie jak mocno będzie go trzeba przycisnąć, by zrozumiał że współpraca z Blackami jest spełnieniem jego najskrytszych marzeń. Nowe Parchy oznaczały też nowe kłopoty: obce, niewiadome elementy błąkające się w najbliższej okolicy. Nowe, świeże. Zapewne na etapie chujomierzenia i ustalania gówno wartej hierarchii. Ilu Zcivickich Centrala właśnie zrzucała im na łby?
Bo następnej Harcereczki raczej nie mieli się co spodziewać.

Nie było łatwo. Zwłaszcza w pancerzu i z tym całym surwiwalowo - wojskowym szpejem na sobie. I z tymi kłączami do kolan a nawet i do pasa. Właściwie to bardziej trzeba było dawać krok po kroku nad nimi macając butem po omacku na co tam na dole można stąpnąć względnie bezpiecznie. A i tak but się chybotał i ześlizgiwał na tych obłych i śliskich kłączach. Po prostu w którymś momencie przestawał i można było planować kolejny krok, który wychodził bliźniaczo podobnie. Wszystko to było do zrobienia ale szarpało nerwy i boleśnie dawało odczuć jak trudno się by było tędy poruszać na szybkiego gdyby wyszło jakieś “w razie czego”. Dlatego choć od źródła bladego światła do skraju tych bulw było tylko parę kroków to było to kilka męczących, niepewnych i szarpiących nerwy kroków. Jak spacer po polu minowym. Uzbrojonym. Niby parę kroków a jednak szarpało nerwy.

W dodatku by nie stracić równowagi i przeć do przodu właściwie nie dało się nie podeprzeć o te bulwy. Co z jednej strony owocowało tym, że broń długa bardzo umownie była gotowa do natychmiastowego użycia a i tym, że łapy lepiły się od tego śluzu ściekającego po tych bulwiastych bryłach. Ale jednak w końcu te parę kroków się skończyło i Black 8 stała przed tą bulwą którą obrała za cel. Światło dobiegało z jej wnętrza. Co było niepokojące ten głos, szloch czy co to tam było było niepokojąco ludzkie i też dobiegał z wnętrza. Zupełnie jakby ta bryła kryła w sobie właściciela głosu i jego holofon. A była na tyle duża i pojemna, że na pewno była w stanie go skryć. Albo się saper wydawało albo te pulsowanie tych kłączy przybrało na sile. Nie była pewna czy to tak tutaj przy tych bulwach to standard czy to jakoś związane z jej obecnością. Do uszu dochodziły ją odgłosy trzeszczenia i szurania. Jakby cały budynek, ściany, sufit czy te kłącza o siebie nawzajem napierały z prawie niewidzialną ale sporą siłą wywierając presję przez ten napór. Jakby swoim rozrostem próbowały zadusić wszystko inne. A gdzieś tutaj mieli być właśnie ci cywile w tym ten jeden któremu udało się dodzwonić na lotnisko.

Nash miała ochotę kląć, drzeć się i warczeć jednocześnie, najlepiej zaś machnąć na cały syf łapą i iść w cholerę. Znów nadszedł moment, gdy pchała nos między drzwi tylko czekając, aż czyjaś pazurzasta lapa nie trzaśnie skrzydłem, a ona nie straci kinola razem z całym łbem.
Ortega potrzebujemy cię” - przesłała do olbrzyma na górze. Robiło się gorzej i gorzej, z każdą upływającą sekundą. Dziwna roślina miała w sobie… ludzi. Zapewne ich cele - tych pieprzonych cywili z kościoła. Tego Charlesa czy jak go tam Młoda nazywała.
“Oni są w środku. Diaz. Osłaniaj” - do parchatej piromanki poleciała druga wiadomość i odwiesiwszy karabin na plecy, saper wyjęła nóż. Skoro w kokonie był człowiek, należało go wypruć na powierzchnię, a potem… kurwa jego mać, ilu mogło tu być jeszcze żywych?!

- Dobra. - Black 7 odezwał się krótko i twierdząco. Black 8 zdołała wbić ostrze w warstwę tego czegoś gdzie ugrzęzło te blade światełko gdy coś zaczęło się dziać. Z jednej strony nóż saper przebił się przez tą warstwę i dawał radę ciąć to coś. Ale szedł opornie. Musiała użyć obydwu rąk i zaprzeć się by kawałek po kawałku przerżnąć się przez tą bulwę. Z wnętrza zaczął obficie wypływać jakiś gęsty i lepki płyn jak jakiś żel czy kisiel. Pachniał czymś intensywnie kojarząc się z jakimś dziwnym, zaduchem z głębi przegniłej, tropikalnej dżungli. W tym płynie coś wyciekało drobnego ale Nash niezbyt miała czas i możliwość się temu przyglądać. No i był jeszcze Ortega.

Black 7 potraktował wezwanie widocznie jak najbardziej serio i dosłownie. Więc przybył tak prędko jak się dało. Z góry rozległ się odgłos karabinu maszynowego. Ciężka, długa seria a gdy Diaz nakierowała w tą stronę światło z sufitu zaczęły się sypać jakieś resztki. I parę chwil później w powstałym otworze wraz z nimi do środka wpadł czy spadł olbrzym w pancerzu wspomaganym razem z tymi resztkami i nie kwapiąc się w oczyszczanie drogi przez klatkę schodową co przy jego rozmiarach mogło być kłopotliwe. Zwłaszcza dla klatki schodowej.

- Jestem. - zameldował się operator ciężkiego pancerza wspomaganego i ciężkiej broni prostując się do wyprostowanej postawy wśród słupa światła z górnego piętra i wciąż spadających z góry szczątków.

- Black! Co tam się u was dzieje?! - zapytał w słuchawce zaniepokojony głos Hollyarda. A z Blacków przynajmniej Black 8 miała już jakieś pojęcie co się dzieje. Zobaczyła ciało.

Ludzkie ciało. Ludzki kształt. W światło latarki oświetlało z bliska tylko część sylwetki. Ale ciało wciąż trzymało w dłoni holofon. Twarz mrużyła oczy od ostrego światła z bliska i była uwalona i łzami i tą paćką jakiej wewnątrz tej bulwy było pełno i jaka wylewała się przez rozcięty otwór na podłogę, bulwę i nogi Black 8. Ciało, ciało jakiegoś mężczyzny, wciąż ubrane w jakieś zwyczajne ubranie jęczało i chlipało cicho. Ciało było oblepione jakimiś nićmi, obrośnięte lianami które pulsowały i zaciskając się na nim. Black 8 też poczuła ten ruch. Te korzenie na jakich stała. Poruszyły się leniwie wciskając się między jej buty i ocierając się o jej kostki. Gdzieś zdawał się dochodzić szelest i napór trzeszczących ścian nasilił się.

- Diaz miotacz w pogotowiu. Nie mogą nas oplątać. Ale ostrożnie. Bez brawury - saper przestawiła się na lektora, zahaczając klepanymi pospiesznie komunikatami również w psa na górze. Znów przez mgnienie oka cieszyła się, że nie musi mówić sama, bo drżenia głosu nie dałaby rady ukryć. Ciężkie, nerwowe sapanie wystarczało aż nadto. Za cholerę nie miała bladego pojęcia co widzi… skąd wzięły się pokręcone, potworne owoce z ludzkim wnętrzem.
- Ortega twój miecz. Ostrożnie. W tych kokonach są cywile - przełknęła ślinę walcząc z nagła suchością w ustach. - To ten Charles. - kiwnęła brodą na uwięzionego człowieka. Żył skurwiel, tyle dobrego, że jeszcze dychał. Dlatego nie mógł się przemieszczać i tak panikował. Ósemka nie dziwiła mu się w najmniejszym stopniu.
- Kojarzysz Ogród Rozkoszy Ziemskich? - wystukała jedną ręka, drugą biorąc się za wyciąganie humanoidalnej pestki - Piwnica pełna kokonów Hollyard. Inne niż te w kanałach. Jak rośliny. Owoce. Cały organizm. Mamy cywila. Trzeba go wyciąć. Szukamy dalej. Uważaj na siebie i kup nam czas. Ile się da. Ty - zwróciła się do oblepionego lianami mężczyzny - Ilu was tu jeszcze jest? Gdzie? Charles. Skup się. Jak się w to wpakowałeś?

Nash szybko odkryła kolejną wadę lektora którego musiała używać w tak ciemnym pomieszczeniu. Gdy jedno ramię wyciągała by nadstawić klawiaturę a drugim jej używała przestawała widzieć cokolwiek innego jak choćby te bulwy między którymi stała czy Charlesa który był przecież tylko na wyciągnięcie ręki od niej.

W międzyczasie stalowy olbrzym przecisnął się przez drzwi od tego przedsionka gdzie jego koleżanki były wcześniej a właściwie to trochę je wyrwał.
- Co to za cholerstwo? - zapytał gdy stanął już w głównej części piwnicy i latarka jego i Diaz oświetliły te dziwne, duże bulwy. Nie przyglądał się jednak zbyt długo tylko zmienił ciężką zasięgową broń na ciężką broń od zwarcia. Podszedł miażdżąc po drodze te dziwne, grube pędy.

- Zrozumiałem. Uważajcie na siebie. - w międzyczasie gliniarz z góry odczytał wiadomość którą znowu niewspółmiernie łatwiej było odpowiedzieć głosowo niż napisać ręcznie tekst podobnej długości. Black 8 znowu miała wolne dłonie i poświeciła na tego chyba Charlesa.

- Z-za-bierz-cie, w-wy-cią-gnijcie… - wybełkotał mężczyzna uwięziony w tym czymś. Black 7 podszedł do tego samego czegoś do którego w pierwszej kolejności wcześniej podeszła Black 8. Podobnie zbadał to coś na dotyk sprawdzając jakie to coś jest mocne.

- Co jest do cholery? - mruknął podnosząc wysoko nogę i cofając się o krok w tył. Wycelował swój miecz w dół i zamocowana w rękojeści latarka zaczęła oświetlać tą zawaloną korzeniami podłogę. Teraz te grube więzy poruszały się już zauważalnie. Jak rozleniwione i budzące się kłębowisko węży. Black 8 też to dostrzegła i poczuła. Te korzenie na których stała zaczęły poruszać się szybciej choć na ludzkie reakcje nadal dość wolno. Czuła jak zahaczają o jej nogi coraz śmielej zupełnie jakby chciały ją opleść i unieruchomić. Reakcja Black 2 też była podobna. Oświetliła sufit nad sobą i ściany wokół siebie. Te wszystkie kłącza zaczynały się już zauważalnie poruszać na tych wszystkich widocznych powierzchniach. Przez co wydawało się jakby cała piwnica z wolna budziła się z letargu w rytm tego dziwnego pulsowania.

Które kokony miały zawartość, a które pozostawały puste? Tego niestety nie dało się dojrzeć poprzez skórzane powłoki i kawałki syfu, ruszające się jakby miały zaraz zamiar pochłonąć również trójkę Parchów. Nash mogła się założyć o ostatni mag do karabinu, że tak właśnie będzie, jeśli nie zagęszczą ruchów i nie wyjdą z groteskowej szklarni: szybko, bez patrzenia za plecy.
Niestety nie mogło być aż tak prosto.

W aktualnym wariancie brakowało jej głosu, przeklętej werbalnej możliwości komunikacji. Pisanie zajmowało za dużo cennych sekund, poza tym rozpraszało, zajmując uwagę holoklawiaturą miast pracą, a ta winna zostać wykonana jak najszybciej.
- Diaz lej na sufit - przekazała lektorem. O tym, że muszą uważać raczej nie musiała wspominać. Każde z trójki skazańców doskonale zdawało sobie sprawę z niebezpieczeństwa… i ten przeklęty ciągły ruch pnączy od którego dostawało się oczopląsu. Saper tupnęła, próbując pozbyć się bezczelnych lian przynajmniej na te parę chwil. Z nożem w garści odcinała kolejne roślinopodobne witki, zachodząc w głowę jak ustrojstwo działa. Musiało mieć centralny układ nerwowy, mózg wydający polecenia. Jeśli znaleźliby i zlikwidowali go, może przestanie się ruszać… tylko czy dadzą radę? Kurwa mać, nawet nie wiedzieli jak to wygląda, ani gdzie zacząć poszukiwania.

Szło tak sobie. Nóż szturmowy co prawda czuł opór przy przecinaniu tych witek czy co to tam było jakie oplatały Charlesa ale dawał radę. Za to tych witek było całkiem sporo, prawie jakby oplatała go jakaś pajęczyna z żywych kabli. No i gdy Black 8 miała dłonie wewnątrz bulwy średnio radziła sobie z tymi natrętnymi kłączami coraz śmielej poczynającymi sobie z jej nogami, butami a nawet już sięgając bioder. Ale nóż dał radę jakoś oswobodzić już z górną część ciała uwięzionego mężczyzny. Zostały jeszcze ramiona i nogi.

- Que? - zdziwił się wyraźnie Ortega. Jego miecz w połączeniu z siłą wspomaganą przez ciężki pancerz radził sobie i wiele lepiej z tego typu przeszkodami niż zwykły człowiek i zwykły nóż. Dlatego chociaż zaczął swoją pracę później niż Black 8 to rozpruł “swoją” bulwę w dwóch ruchach i bez większych trudności rozdarł na oścież jej zapory. Z wnętrza jednak dostrzegli z Diaz jakieś pęki baloniastego czegoś. Nie wiadomo co to było ale na pewno nie człowiek. Olbrzym więc darował sobie dalszą penetrację i dał krok do sąsiedniej bulwy. Ponieważ na coraz bardziej ruchomym podłożu coraz trudniej było się poruszać więc wyciął sobie drogę swoim mieczem. Nash zdołała wyswobodzić jedno z ramion Charlesa próbując jednocześnie nie dać się opleść tym lianom. Black 7 rozciął kolejną bulwę i rozdarł kolejne warstwy.
- Mam jednego. - powiedział krótko. Wtedy gdzieś Black 2 pociągnęła płonącą strugą z miotacza kierując ją na sufit. Galareta mieszanki zapalającej wcisnęła między deskopodobny sufit, liany, niedziałające lampy i zapalając się przylgnęła do nich. W pomieszczeniu zrobiło się zdecydowanie jaśniej chociaż cienie w głębi bulw były nadal przeważające. Zrobiło się też zdecydowanie żywiej.

Pierwsza oberwała Diaz. Coś sieknęło ją w plecy na tyle mocno, że jęknęła i pewnie utrzymała by się na nogach ale gdy te uwięzły jej w tej plątaninie kłączy to straciła równowagę i upadła na czworaka. Zaraz potem oberwał Ortega. Ale jego pancerność i masa zrobiły swoje chociaż i tak wyglądało jakby pod jego nogami wybuchł jakiś pocisk z wierzgającym lianami. Waliły po jego pancerzu odbijając się i ześlizgując a jednak niepokojąco przypominało to bardziej atak zwierzęcia niż jakieś kłącza. Samą Black 8 też dopadło to samo. Te korzenie na jakich i wokół których stała wierzgnęły i przewróciły ją na ziemię. A raczej na kolejne kłącza. Zaraz potem przygniotły z jednej strony próbując ją oplątać od dołu, z drugiej przygniatając od góry jak jakiś pyton. Były to ruchy dość nieskoordynowane ale jednak uparte i zaczynające być groźne w swojej liczbie. Instynktownie dało się wyczuć, że wystarczy parę chwil względnego bezruchu ofiary by te kłącza skutecznie ją unieruchomiły.

Z poziomu zasyfionej gleby perspektywa pojebanej piwnicy podobała się Diaz jeszcze mniej. Co to, por tu puta madre, miało być?!
- Mieerda! - darła ryja, walcząc z oplatającymi ją linami. Jeszcze tego brakowało, żeby banda zmutowanych, frajerskich kiełków wydymała ją za darmola, do tego całkiem bez mydła. - Robimy grilla, pollas! Trzeba to… a jebać! - dowrzeszczała, macając za spustem miotacza. Pancerz powiniem wytrzymać parę sekund żywego ognia, najbliższa zakurwiała okolica już nie.

Black 2 omiotła karabinkiem z podczepionym miotaczem. Ta ostatnia broń zostawiała po sobie rozbryzgnięte kawałki galaretowatej masy. Te opadały powtarzając łuk broni ale zanim zdołały opaść czy na te żywe i żwawe liany czy na deski podłogi to pod zamieniały się w płonące grudki. Te przywierały skwiercząc i tak samo na żywej jak i martwej materii. Reakcja tego żywego czegoś była prawie natychmiastowa gdy próbowało się wydostać poza obszar płomieni. Ale szarpiąc się i wierzgając nieskładnie poruszało się tak, że szybko oczyściło obszar na te dwa czy trzy kroki wokół Diaz. To co nie zdążyło się od niej odsunąć dogorywało zwęglając się pod wpływem płomieni. Sama piromanka też była pokryta skwierczącą, płonącą galaretą ale na razie pancerzowi udawało się chronić swoją właścicielkę.

Black 7 ze względu na swoje rozmiary, masę i odporność wydawał się z trójki Parchów najmniej podatny na ataki tego czegoś. Te dziwne liany próbowały go oplątać ale siły pancerza i właściciela na razie radziły sobie bez trudu. Ale Latynos w ciężkim pancerzu wspomaganym radził sobie z nimi bez większego trudu. Chociaż te liany z jakaś bezrozumną zaciętością nie ustepowały. Ortega zdołał jednak po części wyciąć a po części wyrwać dziurę w suficie. Jak nie mieczem to swoją pancerną łapą.

Poszczęściło się też Black 8. Nagłe ożywienie tych kłączy co prawda przywaliło i przygniotło ją do żywego dywanu kłączy na podłodze ale udało jej się je zrzucić czy zniechęcić dźgnięciami noża. nawet udało jej się z powrotem wstać i podnieść do pionu więc znowu stała przy tym rozprutym z takim trudem żywym bąblu. Ale te kłącza wciąż napierały na nią a wydawało się strasznie ryzykowne zostawić je samopas bo znów mogły ją powalić albo wywinąć jakiś numer. No ale jak inaczej wyciągnąć tego Charlesa? Przecież trzeba było jeszcze odciąć mu te żywe więzy na kończynach jakie go nadal unieruchamiały. Nóż dawał radę ale potrzebowała chwili spokoju by go użyć a nie mogła jednocześnie rozcinać mu tych wici i unikać tych kłączy na zewnątrz co próbowały ją opleść.

Jeden cholerny cywil i tyle kłopotów, zupełnie jakby kondensował wokół siebie pecha z sobą w samym epicentrum tego huraganu, zaś niefart infekował tych próbujących… chyba pomóc. Bez sensu i logiki, narażając własne życia w zamian za jedno mało wartościowe, obce oraz kłamliwe na dodatek. Gdyby skurwysyn powiedział prawdę, przygotowaliby się do tego, co ich tu czekało, a tak musieli improwizować. Po części się udało: olbrzym w PW wybił drogę wyjścia ekspresowego, Ósemka wróciła do pionu, a Diaz paliła przeklęte chwasty aż skwierczało. Jednak znów na drodze komunikacji stanął ten sam odwieczny i ze wszech miar wkurwiający problem.

Jedyne co zostawało saper to skrzeknąć dwa razy, gdyż ręce zajmowały się walką z pnączami. Widząc że zyskała uwagę piromanki, przywołała ją gestem, to samo zrobiła z Ortegą. W ciaśniejszym kręgu mogli się bronić, podczas gdy ona wreszcie wyciągnie kłamliwego bydlaka za zewnątrz. Miecz Siódemki poradziłby sobie szybciej… tylko w całym piwnicznym chaosie, wśród ognia, wizgów i ciągłego ruchu mógł okazać sie za mało precyzyjny.

- Wujaszek! Pod bulwę i napierdalaj co ci pod łapę podlezie, claró?! - Diaz po szybkim rzucie na osiedlowego mówcę, splunęła, a potem wydarła… znaczy się przeszła na głośną komunikację - A ty cabrón! Ty! - darła się do kokoniarza z wyraźną złością - Budź się, por tu puta madre! I nawijaj! Ilu was tu jeszcze jest?! Albo strzelisz z ucha, albo to pierdolimy i robimy wypad z celi! - dowarczała na koniec, wracając pod Latarenkę z miotaczem w gotowości. Czekała aż Wujaszek też się przytoczy żeby odciąć ich łukiem od badylastych upierdliwości, żeby je tak kurwa chuj strzelił!

Charles nie wyglądał za dobrze. Te ogromne bulwy też. I te żywe a nawet żwawe wici również. Właściwie nic w tych podziemiach kościoła nie wyglądało dla ludzkiego użytkownika zbyt dobrze. A nawet wcale. Black 8 udało się rozciąć te wici które oplątywały jego ramiona. Jedno a potem drugie. W tym czasie te liany zaczęły już dość mocno unieruchamiać jej nogi zaciskając się coraz mocniej jak prawdziwe, samozaciskające się pęta. W sukurs przyszły jej pozostałe Blacki. Stalowy olbrzym wydawał się przeć niepowstrzymanie między tymi żywymi zaroślami i kłączami ale jednak miał widoczne trudności z utrzymaniem się w pionie na tym żywym dywanie który próbował uparcie powstrzymać go i omotać tak samo jak i saper. No i była Black 2 która wciąż skwierczała od płonącej mieszanki płonąc niczym ludzka pochodnia. Rośliny przed ogniem zdawały się czuć respekt bo piromanka odkąd się podpaliła zaliczyła wyraźny spadek zainteresowania tych kłączy.

- B-było ci-ciemno… Nic n-nie widzia-łem… Ale krzyczeli… Wszyscy krzyczeli. Ja też krzyczłem. B-bali si-się. Ja też s-się b-bałem. A potem jęczeli. Wierzgali. A potem nic. Tylko ja. Dzwoniłem do was. Ale nikt nie odbierał. Ja-ak jesz-cze się ruszali. O tam. Tam ich słysza-łem. Mnie złapali chyba na końcu. - mężczyzna rozpłakał się znowu gdy Nash zdołała wydostać górną połowę jego ciała. Klepał prawie na oślep z przerażenia, ślinił się, płakał i poddawał się biernie ekipie ratunkowej. Po chwili doszedł a raczej przecisnął się wreszcie Ortega. Jego pancerne łapy bez większych trudność właściwie wyrwały mężczyznę z jego żywego wiezienia kończąc co zaczęła Nash.

- Tam znalazłem jednego. Ale wygląda na chuj wie co. Nie wiem czy jeszcze żyje. - powiedział przy okazji Black 7 kiwając hełmem w stronę tego czegoś co przed chwilą rozpruł. Za to Charles wskazywał przed chwilą głową na bulwę obok, tuż przy ścianie.

- Hej! Co tam u was?! - w dziurze pojawiła się sylwetka policyjnego strzelca wyborowego ale Parchy słyszały go bardziej dzięki komunikatorom. Nie był daleko, zaledwie z kilkanaście kroków ale poziom wyżej.
- O cholera, co to jest?! - krzyknął z zaskoczenia widząc w łunie pożaru i świetle latarki chaos żywych, bezkształtnych lian.

Black 8 w tym czasie zaciskała z wściekłości szczęki, asekurując wydobywanie celu z kokonu. Prawdopodobnie powinna… coś powiedzieć, wykonać ludzki gest. W pokrętny sposób zrobiło się jej żal cholernego cywila. Była masa gorszych rodzajów śmierci niż szybka egzekucja poprzez urwanie głowy.
- Mamy cię. Wracasz na górę - wystukała na holoklawiaturze, korzystając jeszcze z osłony pozostałej parchacizny. Przełączyła komunikator i dalej nadawała lektorem - Hollyard cofnij się. Zanim cię wciągną. Ortega bierz paczkę i do góry - wolną ręką pokazała dziurę w suficie - Potem wracasz. Diaz idziemy po drugiego. - ręka saper pokazała rozpruty wcześniej przez olbrzyma kokon. - Palisz co sie nawinie. - splunęła na koniec, biorąc do rąk karabin.

- Ech, mierda - Black 2 przewróciła oczętami słuchając co dwumetrowy lambadziarz tam nawija po tym jak skończył nawijać ich frędzel do wyciągnięcia - Się robi - potwierdziła że przyjęła info i wytyczne i w ogóle ma w planach podjęcie współpracy - A ty Wujaszku nieś go do Romeo i wracaj. Przyda się tu facet z jajami - zaniuniała do drugiego Latynosa i na zakonczenie łypnęła na tego całego Charlesa - Luz na stulei. Gdzie ta niña? Ta co chodzić niby nie mogła?

Olbrzym z numerem 7 torował drogę między tymi ogromnymi bulwami. Przy jego posturze i masie przewieszony przez ramię Charles wyglądał jak dziecko. A mimo to te liany w swojej masie dawały mu się we znaki gdy musiał przeciskać się między bulwami wyższymi nawet od niego. Swoje dorzucił też Hollyard. Wydawało się, że Black 8 zupełnie jakby wykrakała ale te liany co jakiś czas szamotały się i trzaskały wokół dziury wybitej przez operatora pancerza wspomaganego. Gliniarz rzeczywiście się cofnął ale w zamian wrzucił do wnętrza granat zapalający. Dobrą stroną było to, że plama ognia, podobnie jak wcześniej od miotacza piromanki, oczyściła drogę i teren z tych świstających lian. Te robiły się coraz bardziej żwawe siekąc na ślepo na wszystkie strony ale chyba żywego ognia starały się unikać. Złą stroną granatu zapalającego było zaś to, że odgrodził ścianą ognia przedzielając piwnicę prawie na pół. Więc póki napalm płonął odwrót do wieży był dość problematyczny.

- Łap go! - krzyknął olbrzymi Latynos wyciągając trzymanego Charlesa w górę. Był tak wysoki, że gdy wyciągnął ramiona to zapłakany mężczyzna prawie dosięgał głową wyrwanej w suficie dziury. Tam już przejęły go ręce policyjnego antyterrorysty.

W tym czasie pozostałe dwie kobiety z grupy Black przedarły się przez te żywe liany do tego rozprutego wcześniej przez olbrzyma biologicznego baniaka. Od razu, nawet w świetle latarek dostrzegły, że chociaż facet jest podobnie unieruchomiony jak Charles przed chwilą to jest jakiś dziwny. Spasiony. Albo jakiś taki pękaty. Ciało zdawało mu się wylewać spod resztek ubrania które pękło. Zaś nawet to ciało było pokryte jakimiś bąblami i naroślami. Facet mimo to chyba żył bo się trochę ruszał. Albo to od tego całego chaosu nim poruszało. Nawet kolor skóry wydawał się być jakiś nienaturalnie zielonkawy. Włosów albo nie miał albo mu wypadły bo tam i tu nadal były jakieś kępki ale wyglądało na zupełnie przypadkowe miejsca jak na jakąkolwiek planową fryzurę.

Wyglądał na zasyfionego, bez dwóch zdań. Skurwiel miał syfa i albo zaraz się rozpęknie uwalniając nowe pnącza lub gnidy, albo rzuci się w szale prosto na felerny oddział ratunkowy. Nash oświetliła go od góry do dołu, pozwalając oku obrożowej kamery złapać potrzebne detale.
- Odcinamy i na górę. O ile się da - lektor wyraził na głos myśli Parcha. Tak jak poprzednio zabrała się za wycinkę, zostawiając Diaz palenie okolicy.

- Jebany jest grubszy niż mi madre - Dwójka warknęła, a potem odcharknęła i splunęła na najbliższą bulwę - Dobra, kurwa. Czaję Latarenka… wszystko kurwa czaję, ale ty go chcesz polla serio wyciągać? - nie mogła delikatnie napomknąć o jednym, tycim detalu który nie dawał jej spokoju - On pierdolnie w pół zanim go ruszymy.

Na jeden dyszący oddech saper znieruchomiała, by naraz przekręcić kark w bok i zasyczeć nie gorzej od gnidy.
- Nikt nie zostaje. - poświęciła te parę sekund na przekazanie clue, dorzucając do kompletu niski, gardłowy warkot.

- Claró… już się tak nie spinaj bo ci żyłka pierdolnie i będziesz jeszcze mniej do zniesienia - Diaz westchnęła ciężko, jakby znów ktoś na jej niewinne ramiona złożył ciężar całego zła wszechświata - Jak mu wywali bebechy od środka to stawiasz mi browara. Albo flachę. Skądś zajebiesz. - wyszczerzyła się radośnie, wracając do pilnowania, palenia i ogólnie rozumianego szerzenia rozpierdolu.

Szło tak “lekko” jak się można było tego spodziewać. I odcinanie wici, i wyciąganie tego spasionego faceta. Gdzieś jak jeszcze obydwie Black grzebały wewnątrz bulwy Black 7 skończył przekazywanie pierwszego uratowanego gliniarzowi.
- Ej, serio chcecie go zabrać? A jak odwali kitę? I policzą to na nasze konto? - Ortega też widocznie miał wątpliwości co dało się słyszeć w głosie. Z piętra powyżej doszedł ich odgłos krótkiej serii a potem kolejny. Wpasował się w to jakiś triplet i kolejny. Nie przerodziło się to jednak w kolejną strzelaninę. Black 8 nie zdążyła przerwać przecinania wici i wydobywania kolejnego delikwenta by użyć lektora i odpowiedzieć komukolwiek. Jedna z lian trzasnęła ją w plecy a gdy ją przygięło mocny chwyt ściągnął ją w ten żywy dywan macek i zaczął ciągnąć z powrotem między te olbrzymie bulwy.

- Mieeeerda! Wujaszek, bierz tego pendejo! - Piromanka wydarła japę, widząc co sie jej odwala za plecami - A ty gdzie?! Nie ma sjesty, jest robota! - wyjojczyła z pretensją, skacząc za uciekającą Ósemką jak rącza gazela. Rzygnęła miotaczem na to, co ciągnęło rudą.Jeszcze wyjdzie na to, że będzie musiała jak ten ostatni frajer odwalać legalna robotę, niedoczekanie!

Świat zawirował, perspektywa zmieniła się na poziomą, z tendencją do rwącego bólu w okolicach pleców. Nash mogła tylko dziękować losowi za pancerz, bez niego definitywnie skończyło się na czymś innym niż siniak. Niestety czasu na dumanie nie posiadała. Ciągnące ją witki na to nie pozwalały. Charcząc pod nosem ze złością, próbowała trafić je nożem aby choć odrobinę zniechęcić i kupić parę sekund na wydostanie się z uwięzi.

- Jak mnie góra rozwali za tego patafiana to będziecie mieć mnie na sumieniu. - burknął stalowy olbrzym ale przejął rolę wyzwoliciela tego zdeformowanego mężczyzny o wyraźnie nie najlepszej kondycji. Co dalej się działo tego wciąż ciągnięta przez te kłącza Black 8 ani próbująca wymijać kolejne bulwy i blokujące drogę kłącza Black 2 już nie widziały. Piromanka znalazła moment by przystanąć i pociągnąć strugę za oddalającym się kształtem ludzkiej sylwetki wleczonym po żywym, dywanie kłączy. Struga nie była zbyt precyzyjnym narzędziem więc zapalająca się błyskawicznie galaretka rozbryzgała sie tak na najbliższych bulwach, szalejących po podłodze i siekących powietrze kłączach jak i po ciągniętej przez nie Black 8.

Saper zaś czuła jak obija się przez ten dywan coraz bardziej. Jak te cholerne kłącza z każdym krokiem zaciskają się i oplatają ją bardziej, mocniej i pełniej. Już oplątywały jej tors, nogi i kończyny. Jeszcze mogła walczyć z nimi, próbować je ciąć nożem ale napór ściskających więzów czuła jakby oplatał ją jakiś pyton. Nawet płyty pancerza na torsie zdawały się napierać na jej żebra coraz mocniej. Widziała już kolejną bulwę.Tym razem dla odmiany otwartą. Te kłącza ciągnęły ją w jej stronę. Ale gdzieś w tym momencie opadła na to wszystko płonąca struga z miotacza ognia. Więzy które ją oplatały nie próbowały im stawiać czoła i szybko porzuciły zdobycz. Miejsca między bulwami nie było więc zwykle siekały powietrze między nimi wciąż płonąc i rozklejając płonącą galaretę na kolejnych bulwach i pnączach. Ale wreszcie Black 8 była wolna choć krztusiła się i samą ją obejmowały płomienie przenikając swoim żarem przez jej pancerz. Po tej krótkiej ale dramatycznej walce była w opłakanym stanie a jej zdekompletowany i poszargany ekwipunek płonął i wyglądał na dopasowany do tego jak się czuła.

Skwierczeniu groteskowych roślin towarzyszył głośny skrzek bólu, dobywający się z gardła Ósemki. Czuła jakby ktoś zanurzył jej plecy i uda we wrzątku, z tym że wrzątek nie był aż tak destrukcyjny. Gorąco wyciskało z płuc resztki tlenu, utrudniając złapanie oddechu, a przecież musiała to zrobić, a potem wstać. Znaleźć zgubiony karabin, wydostać resztę. Słabości siłą rzeczy zeszły na boczny tor, do głosu doszła determinacja i dzika, pierwotna żądza równie silna jak łomot krwi w uszach.
Przeżyć…
Do następnego oddechu, kolejnego ruchu zaciśniętych kurczowo dłoni.
Wstać na kolana, podnieść się do pionu.
Zdobyć broń.
Prosty, mało skomplikowany plan - do wykonania póki płomienie odpędzały przeciwnika.

- Teraz wyglądasz jak prawdziwa Latarenka! - piromanka wyszczerzyła się, choć gdzieś tam w klacie po lewej stronie coś jej chrupło. Chujowo tak palić swoich, ale się udało, si? To było istotne. Wyciągnęła łapę, chwytając drugiego Parcha pod ramię. Drugą ręką macnęła po pancerzu, wyciągając medpaka - Tranquilla… ten twój lambadziarz będzie miał co robić. Przyda się to mydło o którym tyle nawija. Umyjemy cię, damy klina i będzie balle, si? Ale to potem, teraz robota. - pociągnęła ją za ramię, kierując się drogą powrotną gdzie durna bulwa ze spuchniętym szmaciarzem. W świetle ognia lampiła za karabinem. Jego braku nie dało się na osiedlowym mówcy nie zauważyć.

Podpalona kobieta czuła się wypruta gdy podtrzymywana przez drugą przedzierały się pomiędzy kolejnymi bulwami. Gęsto rozsiane liany w których grzęzły buty i zderzały się to z nogą, to z ręką, to odbijały od pancerza spowalniały marsz. Ale obydwie parły niestrudzenie do wyjścia z tego bulwiastego zagajnika. Dostrzegły już o dwie czy trzy bulwy dalej sylwetkę olbrzyma. Znowu trzymał kolejne ciało wyzwoleńca ale tym razem klęczał na podłodze. Potężny kręgosłup i ramiona były oplątane kolejnymi wiciami które usiłowały oplątać i zmiażdżyć ofiarę. Moce pancerza i jego właściciele nie były jednak tak proste do przezwyciężenia nawet dla zwartej,żywej biomasy. Niemniej wyglądało na to, że udało im się go przyblokować. Zwłaszcza, że Ortega trzymając tego dziwnego mężczyznę w obydwu dłoniach nie miał pełni swobody ruchów.

- Joder! - Black 2 sapnęła widząc co za maniana się odstawia na podwórku. Wcisnęła Latarence klamkę w łapę i skoczyła do przodu - Szukaj karabinu, ja to ogarnę! - przestawiła dzyndzel broni z miotacza na karabin, ale zaatakowała kolbą oplecione plecy Latynosa - Vete a tomar el culo, puta! To mój Wujaszek! Ja go pierwsza zobaczyłam!

Nash przyjęła broń, kracząc w podzięce. Krótką spluwę też zgubiła podczas sunięcia po podłodze, a bez broni została… bezużyteczna, lecz to się zmieniło. Klepnęła ramię piromanki w podzięce, nerwowo strzelając oczami za karabinem. Musiał tu gdzieś, do jasnej cholery, być.

Walka z tymi lianami przypominała walkę z wiatrakami. Ledwo Black 7 zdołał jakiś pęt rozerwać, Black 2 oderwać a zastępował go kolejny. Tych roślin było całe mrowie i rozgniecenie, spalenie czy odcięcie jednego czy nawet tuzina nic zdawało się nie znaczyć dla tego biosystemu. Para Latynosów utknęła próbując wyswobodzić jednego z nich i trzymanego przez Ortegę mężczyznę. Pnącza atakowały celowo lub przypadkiem i pozostałych Blacków ale tym razem bez zauważalnego powodzenia. Black 8 zaś pozostawiona sama sobie z pistoletem Diaz dostrzegła błysk metalu w pobliżu miejsca gdzie niedawno stała i próbowała uwolnić tego zdeformowanego faceta. Karabin! Udało jej się do niego dostać i wyrwać z żywej masy. Ale jednak łączny duszący atak tych pnączy i przypiekanie napalmem dały jej w kość i ciężko dyszała jak po ciężkim biegu. Wciąż jednak żyła i odzyskała swój karabin.

Punkt pierwszy planu zaliczony, czas najwyższy brać się za następne kroki. Do tego Ósemka musiała być na chodzie, co w obecnej chwili raczej przypominało slalom paralityka, niż cokolwiek innego. Para Latynosów musiała jeszcze wytrzymać, teraz bardziej im zaszkodzi niż pomoże. Pistolet powędrował do kabury na udzie, jego miejsce zajęła apteczka z koktajlem cudownej chemii organicznej.

- Que maricón! - Dwójka warknęła zirytowana brakiem Progresu. Za długo tu już siedzieli, za dużo zielska ich otaczało. Wróciła więc do miotacza, polewając teren za wujaszkiem.
- Latarenka, kopytkuj tu! - krzyknęła w eter, odcinając jedną stronę tym co lubiła najbardziej. Prócz wódki, dup i dupczenia.

Pomogło. Kolejna bojowa chemia oszukująca ciało i umysł, że wszystko jest w porządku i dająca adrenalinowego kopa postawiła znowu Parcha na nogi. Black 8 nadal była poważnie ranna jak wielokrotnie wcześniej w ciągu ostatnich godzin na tym księżycowym globie. Ale ponownie bojowe stymulanty postawiły pacjenta na nogi. Czuła się lepiej i przed chwilą słaby chwyt na karabinie znowu stał się mocny i pewny. W tym czasie Black 2 znowu wypaliła miotaczem te żwawe zielsko. Te po raz kolejny ogarnął chaos więc siekały szaleńczo dookoła zwykle tłukąc bez ładu i składu puste powietrze albo sufit czy podłogę. Czasem jednak zahaczały o kogoś z ludzi choć na razie niezbyt groźnie. Black 7 udało się wreszcie wyrwać z matni i ponownie wstał na nogi. Wyciągnął dłonie jakby dziurze światła nad sobą składał zdeformowanego mężczyznę w ofierze.

- O cholera! - gliniarz który zobaczył co Parch w pancerzu mu podaje zareagował podobnie jak sami skazańcy chwilę wcześniej. Wzdrygnął się ale po pierwszym momencie wahania szarpnął za ciężar. Tym razem jednak musiało to potrwać bo facet nawet dla dwójki osób był bardzo ciężki. Zaś w tej pozycji Black 7 mógł tylko podawać ciało a na górze odebrać musiał je pojedynczy gliniarz.
- Everett! Chodź tu, pomóż mi! - krzyknął gdzieś w głąb kościoła przyzywając sierżant na pomoc.

Udało się, paczka pojechała na górę w jednym, oddychającym kawałku. Nie pękła na pół, ani nie zeszła Parchom na rękach, przez co Obroże momentalnie postawiły ich obiema nogami po drugiej stronie tęczy. Połowa przesyłki się wydostała, zostało drugie pół. Ktoś, kogo Charles słyszał zanim prawie nie zwariował z przerażenia.
- Tamta flanka - szczeknął syntetyczny głos lektora, a Black 8 pokazała kierunek poprzednio wskazany przez cywila. Zakrakała pod nosem i dodała do gliniarza na piętrze - Charles. Pierwszy cywil. Cztery cele tu na dole. Niech potwierdzi. Pilne.

- Tylko, por tu puta madre, nie spierdolcie się tu do nas przypadkiem, perros estupidos -
Diaz nie bawiła się w piękne ozdobniki, ostrzegając psiarskie towarzystwo zawczasu - I bez tego niemytym kutasem tu wieje! Chodź Wujaszku, bez ciebie nie damy rady - westchnęła na koniec, obejmując olbrzyma w pasie. Zaraz się odkleiła, miętoląc miotacz.

- Kto to jest?! Co mu się stało?! - rudowłosa sierżant zareagowała prawie tak samo jak wszyscy do tej pory gdy dojrzała do jakiej pomocy wezwał ją porucznik z Policji. Ale widocznie wspomogła go w tych wysiłkach bo Diaz nad sobą dojrzała jak kolejna para rąk siłuje się ze spasionym nienaturalnie ciałem trzymanym przez Black 7. I jednocześnie próbuje nie wpaść do wyrwanej dziury prowadzącej do piwnicy z rozszalałym bio żywiołem.

Chcąc mieć wsparcie pancerza wspomaganego ze sobą para Blacków musiała poczekać aż mundurowi dadzą radę wreszcie przytaszczyć tego spaślaka.
- Cholera nie damy rady, podjedź bliżej. - usłyszeli z góry już niewidocznego gliniarza gdy widocznie zwrócił się do sierżant z Armii. Ale wreszcie Ortega był wolny od roli żywego podajnika i drabiny zarazem.

- Tutaj Bolt 1. Miałem dać znać jak coś się zmieni. No to się zmieniło. Zgadnijcie na jak. - w słuchawkach doszedł ich spokojny ale poważny głos pilota krążącego gdzieś tam w innym świecie latadełka.

- Jeszcze trochę, daj nam jeszcze trochę czasu, już mamy dwóch! Przeoraj ich z działka czy co. - Karl brzmiał na słuch jakby ciągnął jakieś 100 kg żywej wagi. I pewnie tak było o ile ten spaślak nie ważył jeszcze więcej. Z góry doszedł dźwięk uruchamianej furgonetki ale wszystko to zdawało się tonąć i tak w żywym gąszczu jaki otaczał trójkę Parchów w piwnicy kościoła.

Droga powrotna dla Black 2 i 8 dzięki wsparciu miotacza ognia i mieczowi Ortegi zdawała się o wiele prostsza. Dotarli do rozerwanej bulwy z której niedawno uwolnili Charlesa. Wtedy coś oplotło Black 2. I bez trudu uniosło ją w górę aż nie trzasnęła plecami o sufit. A następnie zaczęło majtać nią na boki jakby chciało ją rozerwać zaś oplatające ją wici zaciskały się na niej coraz mocniej. Black 7 i 8 mieli już ledwie ze dwa kroki do tej bulwy wskazanej wcześniej przez Charlesa. Z innego świata doszedł ich piskliwy dźwięk obrotowego działka zamontowanego na którymś z latających szturmowców. Xenos na zewnątrz widocznie też zbierały się do wizyty w tym budynku. Nie było wiadomo na jak długo ołów z działek ich zatrzyma.

Piekielna symfonia grająca parę pięter wyżej dobitnie odmierzała te liche sekundy, jakie im pozostały nim następna fala nie zmiecie ich z powierzchni ziemi, rozrywając i pożerając żywcem. Głuche, tępe dudnienie karabinowych serii liczyło te liche skrawki czasu, a oni utkwili w piwnicy, do tego z nagłą zmianą sytuacji.

Sykowi saper towarzyszył brzdęk odbezpieczanego granatu. Gapiła się z nienawiścią do góry, tam gdzie tępy skurwiel próbował rozerwać jej człowieka. Byłaby ostatnim ścierwem gdyby na to pozwoliła. Obiecała im coś - obojgu Meksom ze stalowymi obręczami wokół karków.
Dłuższe mierzenie i celowanie odpadało, zostawała prowizorka i liczenie na fart. Wyrzucając prezent ku kotłującej się u powały masie Nash wiedziała jedno.
To zaboli ich wszystkich, nie tylko Dwójkę.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 22-03-2018, 19:53   #263
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nieduży, obły pojemniczek opuścił poszarpaną i poplamioną przywieszkę przy pancerzu zostawiając po sobie puste miejsce obok dwóch wciąż pełnych, przywieszek wypełnionych takimi samymi pojemniczkami. Właścicielka cisnęła go w górę aż przez moment straciła go w ogóle z oczu. A potem stała się światłość. Epicentrum było dobre z kilka bulw dalej więc granat jakoś dziwnie musiał przekoziołkować albo któraś z lian może nawet trzasnęła go w bok. Ale eksplodował zalewając cały widoczny dla Parchów podziemny, piwniczny świat światłem i płomieniami.

Black 8 poczuła jak jakiś rozgrzany fragment substancji wcisnął się w jakąś szczelinę pancerza i palił ją tam żywym ogniem. Poza tym rozgrzana i płonąca materia osadzała się na pancerzach, bulwach, ścianach, lianach i wszystkim. Teraz znowu nic nie było widać. Nastało piekielne gorąco i wszystko wokół zdawały się pochłaniać płomienie. Ale przynajmniej coś gruchnęło na podłogę. W końcu.Black 2 poczuła jak to coś, co ja dorwało i szarpało puszcze wypalone do cna przez materię granatu zapalającego. Więc spadła. Najpierw chyba na kolejną bulwę a potem z niej na podłogę. Jęknęła ale chyba była cała. Nie licząc tego, że płonęła. Jak wszystko wokół. Ale granaty zapalające działały dość krótko o ile nie natrafiły na coś łatwopalnego co nie zapłonęło dodając własnego paliwa do pożaru.

Jęczała, znaczy żyła - tyle na razie musiało wystarczyć. Przedzierając się przez ogień i dym, pozostała para Blacków obrała za cel bulwę z prawdopodobnie człowiekiem. Ona też płonęła, tak samo jak podłoga, ściany, sufit, pnącza i ludzie w pancerzach. Ból oparzeń wrócił, liżąc dopiero co nadpaloną skórę. Sprawiał że każdy kolejny krok przypominał torturę. Żeby nie wrzeszczeć Nash zagryzła spękane usta do krwi. Nóż. Kokon. Cywil. Góra. Proste plany były najlepsze.

Płomienie żarłocznie pożerały wszelką materię organiczną czy pochodzącą z tego świata czy nie. Rozgrzewały, wytapiały i spopielały także i materię nieożywioną. Blacki też cierpieli od tego żaru płomieni. Jedni więcej a drudzy mniej ale cierpieli jednakowo. Złotooka saper w krótkim czasie musiała ratować się kolejnymi dawkami stymulantów by utrzymać się na nogach a nawet przy życiu. Ogień wypalał powietrze, dostawał się go ust, krtani i płuc, przypiekał skórę, dławił, dusił i przypiekał za życia. Jedynie dzięki ochronnemu działaniu pancerzy i medykamentów dało się przetrwać to piekło. Za to gdy płomienie zaczęły wygasać świat piwnicy zmienił się. Nawet te ogromne bulwy wyższe od ludzi a nawet pancerzy wspomaganych wydawały się przypieczone i osowiałe. Liany, dotąd tak żwawe, wydawały się drgać w konwulsjach. Te które wydawały się Diaz zbyt żwawe lub zbyt bliskie Diaz bezlitośnie dobijała kolejną dawką płonącej galarety. Nash musiała odsapnąć by wbić sobie bezigłowy stymulant po raz kolejny. Wreszcie zaczynała odzyskiwać oddech a w przeciwieństwie do pozostałej dwójki nie chroniła jej hermetyczność pancerza. Otwarcie podejrzanej bulwy spadło więc na Ortegę i jego miecz.

Miecz poradził sobie z bulwą jak z przemokniętym kartonem a resztę dokonały pancerne ramiona Latynosa. Charles miał jednak rację przynajmniej w tym i wewnątrz ukazała się ludzka sylwetka. Też nienaturalnie zdeformowana i napuchnięta jak ta którą przed chwilą pomogli wydostać na powierzchnię. Pancerne ramiona Black 7 bez trudu poradziły sobie z odcięciem albo oderwaniem oplatających faceta kłączy. Akurat podeszła do nego złotooka Black 8 gdy zorientowali się, że w przeciwieństwie do poprzedniego ten facet chyba jest przytomny. Tylko nie byli pewni czy cały czas czy teraz właśnie się ocknął. Lustrzany hełm odwrócił się w stronę rudowłosej tak, że mogła dostrzec w nim własne, wykrzywione i bardzo mizerne odbicie.

- Trzymaj go. Może mu odbiło i zacznie atakować - syntetyczny skrzek zlał się w jedno z niskim pomrukiem niezadowolenia z którym Ósemka powitała znalezisko. Jeśli zacznie się szarpać obroże ich zabiją szybciej, niż zmutowane chaszcze za plecami, bądź kolejny granat. Wystarczył jeden rzut oka na własne odbicie, aby ruda zorientowała się jak bardzo jest źle. Jeszcze nie tragicznie, lecz powinni złapać parę minut oddechu, gdy już stąd wyjdą.
- Kobieta. Która z wami była - wystukała, gapiąc się spode łba na cywila - Gdzie jest?

Facet kontaktował chyba słabo. Albo w ogóle. Co prawda reagował spojrzeniem na pochylające się przy nim sylwetki ale nic więcej. Jęczał i bełkotał coś kompletnie niezrozumiale. Przy nim Charles okazywał się być poliglotą i mistrzem dyplomacji. Wspólnymi siłami udało im się wyrwać i postawić go na chwilowo dość stabilnej podłodze. Facet zaczął jęczeć przeraźliwie jakby konał żywcem z bólu. Black 7 który odcinał ostatnie resztki oplątujących go kleistych wici przerwał na chwilę tą czynność a Black 2 odwróciła się do nich chyba zaniepokojona tymi jękami. Facet zaczął wrzeszczeć i wyć unosząc bezwładnie dłonie to do góry to ponownie przyciskając je do siebie i kuląc się w sobie.
- Co jest kurwa? - Ortega wydawał się być tak zaniepokojony jak i zdezorientowany zachowaniem tego typa.

Czyli gościowi odwaliło… choć bardziej trafnym określeniem było zapewne otrucie i powolne zmienianie w roślinę. Nash przemknęło przez myśl, że tak długie połączenie z dziwnym tworem mogło w jakiś pokręcony sposób połączyć ich układy nerwowe. Żywiciel i pasożyt w odwróconej, koszmarnej wersji, wyjętej żywcem z wizji naćpanego szaleńca.
- Dwa kroki w tył, on zostaje - przekazała lektorem, a potem skrzecząc niemożliwie pod nosem, połączyła się z Hollyardem. Nadawała dźwiękowo aby Latynosi też usłyszeli.
- Hollyard. Jest problem. Cywil w stanie krytycznym. Duża szansa na zgon podczas relokacji. Wiesz co to dla nas oznacza - zazezowała do góry, gdzie dziura w suficie i gliniarze - Była jeszcze kobieta. Podobno. Ale. Dopadło ją na początku. One się łączą. Bulwy. Z ludźmi. Symbioza. Zerwanie więzi. Katatonia.

- Mamy dwóch żywych zbierajcie się stamtąd. - porucznik zdecydował się prawie od razu. Widać było jego sylwetkę prześwitującą w dziurze a sam pewnie też słyszał wycie tego właśnie wyzwolonego z tej dziwnej bulwy człowieka.

- Spieprzamy! - Ortega chyba tylko na to czekał bo bez żalu i wahania ruszył do wyrwanej przez siebie dziury. Parchy zdążyli zrobić kilka kroków przeciskając się między bulwami tarasującymi wciąż swobodę ruchu gdy za ich plecami wycie doszło do kulminacyjnego momentu a zaraz potem coś tam się rozbryzgało z obrzydliwie, mokrym, organicznym mlaśnięciem. Poczuli uderzenie czegoś w plecy, obydwiema kobietami eksplozja szarpnęła na tyle mocno by powalić je na czworaka. Wystarczył rzut oka za siebie by dostrzec w miejscu gdzie niedawno stał ten uwolniony człowiek tylko jakąś bezkształtną breję, rozchlapaną też na ścianach, suficie, resztkach lian i sąsiednich bryłach no i wciąż opadających resztkami na dół.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 26-03-2018, 04:01   #264
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 44 - New Wave (36:45)

“Wreszcie przyszła nasza kolej. Mieliśmy być wysłani w strefę Blasku. Nazywali to lotem na pocisku. Przypięli nas pasami, sprawdzili ochraniacze szczęk - miały nas uchronić przed odgryzieniem języka - zatrzasnęli włazy i wystrzelili nas nas prosto w paszczę piekła. Prędkościomierz pokazuje 3550 km/h, narasta w nas strach. Ciało na fotelu obok mnie wpada w konwulsje, opryskując mi policzek krwią. “ - “Szczury Blasku” s.8




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:45; 75 + 60 min do CH Brown 4





Brown 0




Brown 0 z pomocą klubowej obsady jaka buszowała po otwartej chociaż wciąż przewalonej na burtę kapsule zdołała namierzyć co potrzebowała. Sama nie dałabym chyba rady, zwłaszcza dronowi. Niby należał do tych mniejszych o taktycznym zasięgu ale gy przychodziło by go dźwigać to się okazywało, że wcale ani taki mały ani taki lekki. Udało się jednak go odszukać wśród bałaganu panującego we wnętrzu kapsule i wynieść na zewnątrz. Rosjanie zapakowali go na pakę furgonetki. Któryś wypowiedział się, że byłoby łatwiej jakby droniarz sobie go zabrał. Nie było to jednak takie proste bo droniarz musiał "podczepić" się w konkretnego drona a akurat ten, latynoski operator dronów był obecnie dość zajęty zdalnym wspieraniem wyprawy Blacków i swojego kumpla Karla do kościoła.

 

Za to zasobniki do zestawu naprawczego Johana, Mayi udało się odnaleźć i zabrać samodzielnie. W końcu te wkłady nie były większe niż przeciętny magazynek do broni długiej. Przeładunek trwał w najlepsze i cała obsada klubowych ochroniarzy wydawała się zadowolona i szczęśliwa zupełnie jak dzieci przy otwieraniu prezentów. Terenówka zapełniała się w pierwszej kolejności by zadbać o interesy pana Morvinovicza no i ich samych. Mężczyźni w poplamionych choć zwykle czarnych lub granatowych garniturach uśmiechali się, żartowali gdy przeładowywali kolejne skrzynki z amunicją, bronią i granatami na klubowe pojazdy. Część tych pozytywnych uczuć i sympatii zaliczyła też i Ziemianka z samej Moskwy. Reporterka korzystała z okazji i nagrywała swój reportaż zadając jakieś pytania czy dodając jakieś uwagi a zrelaksowani i rozluźnieni ludzie odpowiadali jej rubasznie, z przekąsem ale chętnie i często ktoś do tego się uśmiechnął jak z dobrego kawału.

 

Na wszystkich też chyba podziałał pozytywnie widok i dźwięk sprawnego latadełka stojącego całkiem niedaleko. A które najwyraźniej znowu było w stanie zdatnym do lotu. Nawet ten lejący się z nieba słoneczny ukrop wydawał się jakoś mniej uciążliwy chociaż co chwilę ktoś ocierał pot z czoła to jednak tym razem nikt się nie skarżył. Ta sielanka oczywiście nie mogła trwać zbyt długo.

 

- Tu Hornet 1, będziemy się zbierać, nie chcemy oberwać jakąś spadającą kapsułą. Ale będziemy w pobliżu. Wrócimy gdy kapsuły wylądują. - w słuchawkach odezwał się spokojny głos jednego z pilotów. Chociaż głos był spokojny i nie mówił niczego niezwykłego bo przecież dosłania nowej fali Parchów wszyscy od jakiegoś czasu się spodziewali to jednak widok odlatujących znad lotniska krzyżyków jakoś wyraźnie obniżył temperaturę nastrojów na twarzach. Przez ostatnie godziny, dnie i tygodnie lotnictwo nie raz udowodniło swoją siłę ognia i czasem jakikolwiek ruch jednostek naziemnych czy ich przetrwanie zależało tylko od ich wsparcia. Tak samo było niedawno na moście kolejowym czy w okolicy samego lotnisko. A teraz te dwa anioły stróże dotąd krążące nad lotniskiem odlatywały. Mówili, że wrócą no ale...

 

- No to jeden półdupek już mamy nastawiony do kopania. - mruknął jakiś niedogolony ochroniarz po czym splunął na rozgrzaną płytę lotniska i wsadził w zęby kolejnego papierosa. Reszta towarzyszy również zdawała się podzielać to zdanie.

 

HUD Brown 0 uaktualnił sytuację taktyczną. Widziała oznaczone strefy w jakiej powinny wylądować desantujące się kapsuły. Każda miała kilkukilometrowy margines błędu przez co każda mogła zamiast w swoją LZ przygrzmocić w sąsiednią albo i w same lotnisko. Wszystkie miały swoje Checkpointy przy lotnisku lub jego pobliżu. Obecnie kapsuły desantowe były jeszcze na tyle daleko, że aktualny HUD ich nie pokazywał. Ale ktoś je chyba musiał widzieć.

 

- Brown 0! Do HQ! Natychmiast! - w słuchawce bez ostrzeżenia smagnął jak biczem głos zdenerwowanej srg. Johnson. Głos nie znoszący sprzeciwu i jednocześnie zapowiadający sytuację alarmową. Klubowicze "gospodina" mogli ją podwieźć i podwieźli. Zwłaszcza, że już właściwie zakończyli pakowanie sprzętu na terenówkę. Samochodem dostali się w parę chwil do budynku głównego terminala. Na pewno o wiele prędzej niż biec przez ten rozpalony tropikiem ukrop na te dwie czy trzy setki metrów jakie dzieliły hangar od terminala.

 

Brown 0 przebiegła już wewnątrz przez parter terminala. Dojrzała rzutem oka na jakiś holoekran a przed nim skupionego Patinio i kilku obserwatorów w mundurach. On sam nie zauważył jej pewnie tak jak i ich. Siedział z wyciągniętą, sztywno opatrzoną nogą i klikał coś w swoim droniarskim panelu. A obraz na większym ekranie pewnie odpowiadał temu co tam się dzieje. A coś się działo. Kamera termiczna drona pokazywała jakieś ruchome kształty ale ciężko było rozróżnić co jest co. Tylko rozgrzane łuski jakie czasem łapała gdy wypadały z ckm drona i spadały z dachu były jasnym wskaźnikiem na intensywność prowadzonego z drona ognia. - Maag! - krzyknął wciąż zapatrzony w ekran Latynos dając znać pewnie obsadzie z dronem w drużynie, że dron musi zmienić magazynek więc przez chwilę nie mogą liczyć na jego wsparcie. A potem już były schody gdy Vinogradova wbiegała na najwyższe piętro wieży.

 

Strażnik przed drzwiami nie robił jej żadnych trudności. Przeciwnie, widząc, że nadbiega otworzył drzwi i krzyknął do środka - Już jest! - a samą Brown 0 zachęcił gestem do środka. W środku od razu dało się wyczuć alarmową sytuację. Wszyscy gorączkowo coś mówili, tłumaczyli próbując jednocześnie coś poklikać na konsoletach.

 

- Powtarzam to sytuacja alarmowa, dotyczy wszystkich Grey'ów! - kapral Otten gorączkowo coś mówił zdenerwowanym głosem do słuchawki. Właściwie to prawie krzyczał.

 

- Ja naprawdę nie wiem, nie znam się na tym... - Sara w zdenerwowaniu coś próbowała chyba zdziałać na panelu kontrolnym ale sądząc z tego co mówiła i jej spiętej i zdenerwowanej miny niezbyt jej szło. - No nie słucha mnie. - rozłożyła ramiona na moment wpatrując się z rozpaczą w holoekrany.

 

- Brown! Siadaj! - srg. Johnson też wyglądała na zdenerwowaną ale z całej trójki najlepiej panowała nad sobą by to okazywać jak najmniej. Ale i tak było to widoczne. Wskazała na wolny fotel przed panelem sterującym z jakiego właśnie wstała. - Guardian potraktował kapsuły jako wrogi desant. Namierza ich. Są jeszcze poza jego zasięgiem ale gdy tylko wejdą w zasięg otworzy do nich ogień. To są nieuzbrojone kapsuły nie obronią się same, można tylko liczyć, że nie trafi. Musimy spróbować coś z tym zrobić. - gdy Brown 0 zajmowała miejsce blondyny ta w najszybszy możliwy sposób wprowadziła ją w sytuację.


- Są gdzieś na 20 000. Guardian ma zasięg 18 000 na ciężkie p.loty i 5 000 na lżejszy sprzęt. Nie wiemy co mu zostało. Przy prędkości kapsuł za parę minut będą tutaj. W ten czy inny sposób. - sierżant zajęła miejsce obok i dodała kolejne detale. Na ekranie przed jakim usiadła informatyczka dość szybko ogarnęła sytuację wstępną. Obydwie blondynki próbowały użyć standardowych procedur. Jedna jako wojskowy dowódca placówki a druga jako miejski architekt z kodami dostępu do tego automatycznego systemu obrony. I gdyby było jak zwykle to i jedno i drugie powinno zadziałać a automaty powinny posłuchać rozkazów człowieka z odpowiednimi kodami dostępu. Ale nie tym razem. Komputer świecił na czerwono odmową dostępu i wobec tej blokady i sierżant i architekt były bezradne.

 

Informatyczka zdawała sobie sprawę, że jeśli Guardian jest tak samodzielnym i złożonym systemem jak zwykle mają systemy zarządzające wielkimi metropoliami to żaden, pojedynczy informatyk czy komputer nie ma szans się z nim mierzyć jako całością. Ale można było próbować przejąć kontrolę nad jakimś wycinkiem tej elektronicznej maszynerii tak jak niedawno odzyskała kontrolę nad zestawem kamer ulicznych przy drodze prowadzącej do kościoła i przy nim samym. Sara jako miejski architekt mogła mieć użyteczną wiedzę co do schematów systemu. W optymalnych warunkach może nawet niektóre kody dostępu jakie miała mogły zadziałać. Mogła więc pełnić rolę przewodnika w tym miejskim gąszczu z jakim musieli się zmierzyć. Zaś wojskowa wiedza i doświadczenie drugiej blondynki mogły być przydatne przy samym rozgryzaniu bojowych systemów przeciwlotniczych. O ile uda im się tam na czas dotrzeć. Inaczej w tak krótkim czasie nawet tak zdolna informatyk jaką była Maya Vinogradowa mogła mieć poważne trudności by spróbować coś zdziałać przeciw systemom obronnym krateru Max.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1240 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:45; 75 + 60 min do CH Black 3





Black 2, 7 i 8





Szaleństwo. Wszystko co się działo dookoła trójki Blacków wydawało się szaleństwem. Każdy błąd, każde wahanie, każdy okruch pecha czy tylko braku szczęścia wydawać się mógł prowadzić do przekreślenia szans na prawo do następnego oddechu. Najpierw bieg przez te jak najbardziej żywe liany. Trójka Blacków biegła, potykając się co chwila, przeciskając się między częściowo spalonymi bulwami, czasem dając się chlasnąć jakiemuś kłączu gdy wszystko wokół zdawało się walić. Dosłownie. Ściany i podłoga trzeszczała. Z góry doszedł ich odgłos zapalanego silnika i odgłos broni maszynowej.

 

- Kontakt na 1-szej. - w słuchawkach dał się słyszeć skupiony głos Patinio wgrany w odgłos broni maszynowej. Blackom udało się dobiec do dziury wyrwanej wcześniej przez Ortegę. Ten bez wahania złapał obydwie koleżanki i korzystając ze swoich butów odbił się od zawalonej lianami podłogi i wyskoczył ponad podłogę kościoła wracając do świata cieni i półmroku. Przyjemna odmiana po świecie całkowitej ciemności jaki dominował w piwnicy. Olbrzymia masa pancerza wspomaganego i jego operatora działała czasem jednak na jego niekorzyść. Spadając na podłogę wbił się w nią dosłownę aż ta zarwała się pod nim i utknął w niej jedną nogą.

 

- Dawać! Do środka! - Hollyard nie dawał im odsapnąć ani na chwilę. Stał przy tylnej ramie sześciokołowej ciężarówki którą zdawałoby się wieki temu naprawiła w dżungli Black. Ledwo trójka Blacków wydostała się z piwnicy cisnął tam granat który eksplodował ogniem napalmu zaraz potem. Przez to dziura ewakuacyjna Blacków zaczęła dymić i rzygać ogniem jak prawdziwy wulkan. Na górze też nie było spokojnie. Liany choć nie w takim stężeniu w przestrzeni jak w piwnicy nadal były tutaj liczne i ruszały się zupełnie jak te w piwnicy. Wszystko zaczynało się trząść i trzeszczeć w posadach grożąc, że pogrzebie ich wszystkich żywcem razem z ciężarówką. I pogrzebało.

 

Może gdyby Black 7 nie utkwił w podłodze, może gdyby paka ciężarówki nie była taka wysoka, może gdyby do zewnętrznych ścian budynku było choć o krok czy dwa bliżej, może gdyby nie mieli powolnej ciężarówki tylko coś szybszego to by zdążyli. Ale nie mieli. Odpadały już fragmentu dachu, runęła jakaś ściana, zapadła się część podłogi gdy trójka Blacków wreszcie znalazła się w komplecie na zalewanej resztkami lian i gruzu burcie. - Komplet! Naprzód! Jedź naprzód! - wydarł się z rozpaczliwą desperacją w głosie porucznika Raptorów próbując dojść do kabiny. Rudowłosa sierżant nie wahała się i dała po garach ile tylko było mocy w sześciokołowej maszynie. Przez ołtarz, przez te dwa schodki jaki go wywyższał i na jakich maszyna podskoczyła ale tak drobna przeszkoda ich nie mogła ich powstrzymać. Ciężarówka staranowała ołtarz, rozerwała liany jakie stanęły jej na drodze i widzieli już ścianę przez jaką najwyraźniej sierżant miała zamiar się przebić. Przy masie i mocy nawet jeszcze dość wolnej ciężarówki wydawało się to całkiem możliwe. I wtedy świat zwalił im się na głowy.

 

Pojazd zaczął przebijać się już szoferką przez ścianę ale jednocześnie zapadać się do piwnicy gdy wszystko runęło na dół w tym także na ciężarówki. Moment panicznego strachu. Smugi śmigajacego gruzu. Ból trafionego ciała. Przekrzywiajacy się pokład wozu przez co skrzynia pojazdu zmieniła się w podniesioną wywrotkę. Coś ciepłego i kleistego rozbryzgującego się na policzku. I po chwili wreszcie nastała względna cisza i spokój. Coś jeszcze sie zasypywało, ktoś jęczał, ktoś krwawił, gdzieś podrygiwała spazmatycznie jakaś oderwana liana, inna zwisała bezwładnie. Ale było je słuchać. Przez ten gruz i dym trójka Parchów rozpoznała te trzeszczenie roślinnych pracujących mięśni które świszczały gdzieś tam dalej. Ciężarówka zapadła się ale częściowo. Szoferka i pierwsza para kół zdążyła wyjechać nim reszta pojazdu została przywalona i ściągnięta w dół walącego się budynku.

 

- Tu Bolt 1 RM1 odezwij się. Co u was? - w słuchawkach zabrzmiał głos latających kanonierek.

 

- Żyjemy. Ogarniamy sytuację. - odpowiedział ciężko oddychający gliniarz.

 

- Zrozumiałem. Dajcie znać co z wami. - padła lakoniczna odpowiedź lotnika po czym rozłączył się dając ekipie naziemnej czas na rozeznanie się w sytuacji na miejscu.

 

- Everett? Jesteś cała? - ciężko dyszący gliniarz odezwał się do słuchawki jedną dłonią trzymając się prętów burtu na jakiej normalnie powinna być rozpięta plandeka.

 

- Tak panie poruczniku. Charles chyba też. - odpowiedziała sierżant o ciemno bordowych włosach też w stanie podobnego szoku jak i ci co zostali na pace.

 

- A maszyna? - zapytał obolały Raptor rozglądając się po twarzach ludzi na pace pojazdu. Black 7 zdołał w ostatniej chwili złapać zsuwającego się spaślaka. Pozostałe dwa Parchy podobnie jak gliniarz zdołały jakoś się złapać by nie spaść z tej ślizgawki.

 

- Tak panie poruczniku. - odpowiedziała po niekończącej się chwili oczekiwania. Póki ciężarówka stała pod dzikim kątem, bardziej chyba w pionie niż poziomie jakikolwiek ruch na jej pace był skrajnie problematyczny.

 

- Więc wyjeżdżaj. Naprzód! - syknął desperacko Hollyard. Byli po złej stronie rzeki i ponad 1 km od względnie bezpiecznego terenu na lotnisku. Szanse dotarcia tam pieszo wydawały się skrajnie niskie. Nikt po nich też pewnie nie przybędzie z ratunkiem bo przecież oni właśnie mieli być ekipą ratunkową. Byli przecież RM1.

 

Od strony kabiny doszedł ich odgłos uruchamianego silnika. Potem silnik nabrał mocy gdy rudowłosa sierżant nabierała mocy. Pojazd zaczął mielić gruz, belki i dechy kołami. Te zaczeły się obsypywać i spod niego i na niego. Ale ciężarówka miała na tyle mocy albo Everett talentu i desperacji, że nie zważając na to kawałek, po kawałku, trzeszcząc pękającymi lianami, trzaskając rozbijanymi deskami, wzbijając nowe obłoki pyłu i kurzu, lawiny kamieni i dech zasypujących i ją i jej zawartość parła niezmordowanie do przodu. Każde pół metra, każdy oddech, bicie serca, każdy uderzony kawałek czy pokonana przeszkoda zdawał trwać się wieczność. Metry, centymetry, sekundy zdawały się niemożebnie wydłużać. A potem wszystko stało się zupełnie nagle. Ciężarówka minęła jakiś niewidzialny punkt krytyczny i nagle stała się światłość gdy przebiła się przez przeszkody a potem płynnie opadła na cztery koła już na parkingu wracając do pionowej pozycji. Zgrzytnęła skrzynia biegów i maszyna jeszcze poprawiła wydostając z gruzowiska dwie ostatnie pary kół i zostawiając za sobą zawalone kościelne zawalisko.

 

- Witamy z powrotem RM1. - w głosie pilota dało się słyszeć ciepłą nutkę gdy pewnie widział wyrwaną z matni ciężarówkę. Ci którzy byli na jej pace widzieli wreszcie siebie nawzajem. Wcześniej mimo, że dzieliło ich nie więcej niż wyciągnięcie ręki jawili się sobie jako cienie i zamazane kształty w tych tumanach kurzu i wciąż obsypujący się gruzie.

 

Hollyard oberwał. Opadający fragment gruzu z jakimiś wystającymi drutami zbrojeniowymi upadł mu na nogi. Poza raną przybił mu wręcz nogę do dna paki ciężarówki. Każdy ruch na wyboju, leju czy zakręcie wywoływał zgrzyt zębów porucznika. Trzęsącymi się rękami próbował wyrwać gruz ze swojej rany ale szło mu słabo. Pocił się obficie a pot zmieszany z pyłem tworzył brzydką, bagnistą papkę na jego twarzy i dłoniach. Krwotok ze zranionej nogi wyglądał na tyle poważnie, że nie było pewne czy pomoc zwykłym stimpakiem czy nawet apteczką pomoże. Raptor zdawał się coraz bardziej skoncentorwany na własnym przetrwaniu i wyraźniej przestawał reagować na to co się dzieje dookoła.

 

- Coś słabo to widzę. - Black 7 wyciągnął się na zasypanej gruzem pace spoglądając na swoją wyciągniętą przed hełmem zapiaszczoną rękawicę. Po tych lepkich, roślinnych sokach kurz do pancerzy przylepiał się jak marzenie. Położył obok tego zniekształconego spaślaka. Black 2 i 8 też nie wyszły z tego wszystkiego bez szwanku ale jako pierwszym udało się z powrotem stanąć na własnych nogach.

 

Wozem zarzuciło gdyż sierżant mimo potężnej masy pojazdu potrafiła lawirować go całkiem żwawo. Czekała ich ta ostatnia prosta przez most. Wróciliby na właściwą stronę rzeki. Gdy to się stało. Ten spaślak bez ostrzeżenia eksplodował. Tak samo jak ten w piwnicy. W bezpośredniej bliskości wyglądało to jakby ktoś na kufer wozu wrzucił granat. Po tym zdeformowanym mężczyźnie pozostały żałosne resztki. Eksplozja była na tyle mocna i zaskakująca, że ponownie przewaliła Black 2 i 8. Sierżant straciła panowanie nad kierownicą gdy odłamki tylnych szyb i biologicznych resztek przebiły się do wnętrza kabiny rzucając ją na kierownicę. Rozpędzona już nieźle ciężarówka zawirowała przygważdżając z impetem w filar mostu, obróciła się bokiem i tam stanęła. Przez chwilę znów się nic nie działo gdy jeszcze żywa obsada zbierała się do względnego poziomu.

 

- RM1 co z wami? Żyjecie? - w słuchawkach znowu dał się słyszeć głos pilota z Bolta. Tym razem był zaniepokojony. - Radzę wam się stąd zmywać, macie towarzystwo. My też spadamy. Zapowiadają parchowy grad z orbity. Musimy się wycofać. - pilot mówił poważnym tonem zapewne zdając sobie wybitnie dobrze jak może być zrozumiany.

 

- Hej, spokojnie, panujemy nad sytuacją. Tutaj wiesz, chłopcy i dziewczyny się pozbierają i zaraz wrócą na parkiet nie? - w komunikatorach usłyszeli radosny głos Patinio. Jako jedyny z ciężarówki był poza jej pokładem więc nie odczuł skutków zderzenia. - Słuchajcie wykrywam ruch tych namolnych gości. Czy jak i tak spadacie możecie im coś podrzucić na pamiątkę? - odezwał się lekko chociaż dało się wyczuć napięcie w głosie. Potem poszło szybko. Świat wokół mostu znowu ogarnęło szaleństwo. Dwie latające kanonierki okazały swoją siłę ognia. Obniżyły się na tyle nisko, że widać było hełmy pilotów i operatorów broni w kabinach. A potem każda otwarła ogień na jedną stronę mostu stawiając zasłonę z ognia i ołowiu. Droga, dżungla, budynki, parkingi, lampy zniknęły w jazgocie serii niekierowanych rakiet nie na darmo nazywanych w wojskowym slangu "gradem". Wystarczyło kilka chwil by po obydwu stronach mostu powstały olbrzymie grzyby w zbitej ziemi, resztek dżungli i wyrzuconych z niej odłamków.

 

Poza Latynosem pierwsza do siebie doszła srg. Everett. Była najdalej od epicentrum biologicznego wybuchu. - Żyjecie? - zapytała zmęczona odwracając się przez właśnie rozbite tylne okna w szoferce. Żyli. Jeszcze żyli. Sierżant próbowała ponownie uruchomić pojazd ale szło jej opornie. Po niej na nogi dała radę powstać Latynoska w Obroży i złotooka saper. Oberwały. Mocno. Ale seria bojowych stymulantów chyba powinna załatwić sprawę. Przynajmniej na tyle by dotoczyć się jakoś do lotniska. Black 7 dalej leżał plackiem na podłodze kufra powtarzając, że słabo to widzi. Hollyard wpatrywał się już słabo widzącym wzrokiem gdzieś w przestrzeń nad nimi. Broda mu się trzęsła to na zmianę zaciskał szczęki. Wyglądał jak najlepszy kandydat na jakieś ostre pogotowie. Nad głowami jazgotał karabin maszynowy z drona. Patinio przy pomocy drona samotnie trzymał straż nad otoczeniem pojazdu. Burczał coś, że wyłażą cwaniaki spod mostu. I strzelał rzeczywiście gdzieś po obrzeżach mostu. Na razie mu się udawało trzymać je na dystans ale nie było wiadomo jak długo mu się poszczęści. Albo skończy mu się ammo. - Maag! - strzegł ich droniarz na znak, że robot będzie przeładowywał swoją broń i nie będzie można liczyć na jego wsparcie ogniowe.





Miejsce: atmosfera Yellow 14; okolice krateru Max; lądownik orbitalny 19 800 m do LZ; 21 400 m do CH Grey 301

Czas: dzień 1; g 36:45; 15 + 180 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300




Wszystko się trzęsło i telepało. Zupełnie jakby dziesiątka ludzi znalazła się w jakiejś puszce potrząsanej ręką giganta. I ta puszka trzeszczała, jęczała umęczonymi materiałami które musiały wytrzymywać ekstremalne temperatury prędkości i różnicę ciśnień między wnętrzem a światem zewnętrznym. Ta dość cienka warstwa plastików, metali i ceramicznych stopów musiała pogodzić ze sobą ekstremalne sprzeczności. Wnętrze było jasno oświetlone, wypełnione powietrzem i z ciśnieniem nadającym się do swobodnej wymiany dla organizmów żywych jakie w nich tkwiły przypięte do swoich foteli. Do tego ogrzewanie i klimatyzacja by te opatulone skafandrami i pancerzami ochronnymi stworzenia nie zamarzły ani się nie podusiły.

 

Tymczasem na zewnątrz, nie dalej niż porządny krok od pleców kogokolwiek z załogantów tej kapsuły desantowej panowały skrajnie odmienne warunki. Najpierw panowała kosmiczna cisza, próżnia i mróz. To był ten względnie spokojny kawałek drogi zapoczątkowany zgrzytami zaczepów i krótkotrwałym hukiem silników manewrowych które wyrwały kapsułę z trzewi statku - matki. Potem panowała ta kosmiczna swoboda gdy niewielki stateczek automat obracał w stronę przewidzianego okna gdzie miał lądować na powierzchni globu. Chociaż to trzeba było zgadywać i się domyślać bo przecież żadnych okien czy choćby kamer do obserwacji świata zewnętrznego nie było. Obsada kapsuły miała więc do oglądania głównie siebie nawzajem gdy tak opadali w stronę Yellow 14.

 

Ale ten luz nie trwał za długo. Zaczęły się pierwsze drgania które zaczęły się powtarzać aż przerodziły się w nieustające wstrząsy gdy wchodzili w gęste warstwy atmosfery. Wszystko trzeszczało i wyło jakby miało się zaraz rozpaść zanim gdziekolwiek wylądują. Przecież na pewno do karnej i prawie jawnie samobójczej jednostki nikt nie posłałby nowiutkich zabawek prawda? Zresztą przecież wszyscy, co do jednego, byli skazani na śmierć. Po to ich wypuszczono z klatki by zginęli. Nie było nigdzie powiedziane, że nie zginął zanim gdziekolwiek wylądują. Całym pojazdem i jego żywą zawartością zbyt łomotało by rozmawiać. Może wykrzyczeć jedno czy dwa słowa a i tak trudno było to nazwać rozmową. Towarzysz obok lub naprzeciwko jawił się jako podskakująca na swoim fotelu kukła z trzęsącą się na wszystkie strony głową. Czas na rozmowy się skończył gdy zaczęli wchodzić w atmosferę. Mogli jedynie wspominać co kto zrobił czy powiedział wcześniej. Podczas deorbitacji i jeszcze wcześniej. W zbrojowni i na odprawie. A żadnego wcześniej nie było. Przynajmniej nie wspólnie.

 

Wcześniej każdy z dziesiątki pasażerów z kapsuły i grupki oznaczonej kodem Grey 300 miał bardzo podobny. Wybudzenie z anabiozy w osobnej celi. Jak na warunki skazańca to jedno było prawdziwym luksusem. Całkiem spora, osobna cela oddana na całkowity użytek każdego skazańca. Aż z 4 na 4 metry. Z własnym kącikiem sanitarnym i prysznicem. Już trzeba było się postarać by znaleźć zakład penitencjarny z takimi wygodami. Przynajmniej z tych o zaostrzonym rygorze w jakich każdy przebywał nim zgłosił się do Parchów. I tak zeszło ze dwa czy trzy dni każdemu we własnej celi i nie mającym pojęcia ani gdzie się znajdują ani czy wyślą gdzieś tych Parchów czy nie.

 

Wszystko uległo gwałtownemu przyspieszeniu kilka godzin temu. Oschły, komputerowy komunikat by się przygotować do wyjścia. 60 minut. Wyjście z celi na korytarz. Pierwszy kontakt z innym człowiekiem na żywo od czasu parchowej unitarki. Tak samo stojący przy pomarańczowej linii na korytarzu, w takim samym pomarańczowym uniformie. Zamknięcie drzwi do do tej chwili własnej celi. Odgłos odkażających urządzeń mających zabić wszelkie możliwe życie. Czy Parch w nich został czy nie.

 

Przejście korytarzem. Już w kilka osób, całkowicie sobie obcych ludzi którzy widzieli się pierwszy raz w życiu. Znowu drzwi. Za nimi sala. konferencyjna. Stół i dziesiątka miejsc tak samo jak dziesiątka uczestników w pomarańczowych, więziennych kombinezonach. Starsi, młodsi, kobiety, mężczyźni, wyróżniający się budową albo tonącym w przeciętności. Parę chwil przerwy gdy można było się otaksować wzrokiem i zamienić pierwsze słowa. Ale system nie zaprosił ich na wieczorek zapoznawczy. Mieli zadanie do wykonania.

 

Normalnie, w jakiejś armii, policji czy nawet w korporacjach to by się pewnie nazywało odprawa, narada czy jakoś podobnie co by sugerowało jasną hierarchię ale można było jednak coś oddolnie zaproponować, zapytać czy zasugerować albo ostatecznie się nie zgodzić. Tutaj na nic takiego nie było miejsca. Z przyzwyczajenia można było nazywać te spotkanie odprawą ale była ona do oglądania i słuchania. Jeśli ktoś chciał oglądać i słuchać. Najważniejszą zasadę można było jak każdej grupce Parchów streścić w jednym zdaniu: dotrzeć do Checkpoint. Pod takim kątem ta trwająca 20 minut odprawa mogła się wydawać zbyt długa i nudna. Co innego gdy komuś zależało by się zapoznać z detalami zadania. Okazywało się, że danych do przyswojenia jest od groma. Mapy, wykresy, diagramy, chronologia zdarzeń, tło no i % strat. Te były bardzo wymowne. Do tej pory przed nimi wysłano 7 pojedynczych kapsuł, w każdej tak jak i w ich grupce po 10 osób. Każdą wysyłano w odstępie 2 - 4 h gdzie najwcześniejsze wysłano prawie ziemską dobę temu a ostatnią kilka godzin temu. Wykres potrafił być przekonywujący.

 

White 100% KIA

Yellow 100% KIA

Orange 100% KIA

Red 100% KIA

Blue 100% KIA

Green 90% KIA

Brown 90% KIA

Black 70% KIA


 

Ogółem wysłano 80 skazańców z czego status KIA miało obecnie 75. Co dawało wedle komputera jakieś 93.75% strat ze skutkiem śmiertelnym tam na dole. I właśnie tam ich wysyłano. Większość ocalałych poprzedników znajdowała się na albo w pobliżu lotniska położonego w zachodniej krawędzi krateru Max.

 

Wedle danych z odprawy mieli swoje LZ, podobnie jak pozostałe 9 grup z fali Grey w pobliżu tego lotniska. Tym razem wysyłano 10 kapsuł na raz. Więc gdzieś na statku były i inne grupki które też tak siedziały przy stole jak oni i przeglądały pewnie te same dane i podobnie jak oni mieli udać się w końcu do zbrojowni a potem do kapsuł by wylądować na tym globie poniżej. Każda grupka miała osobny kod. Im akurat przypadł kod Grey 300 jako cała grupka. Dlatego każdy z nich miał kod wywoławczy od Grey 30 do Grey 39 a Checkpoint do jakiego mieli dotrzeć na lotnisku miał numer Checkpoint Grey 301.

 

Zadanie brzmiało dość prosto. Ot, dotrzeć z LZ do swojego Checkpoint. W linii prostej było to jakieś 2.5 km. Mieli na to 3 h i jeszcze 1 h czasu rezerwowego dla spóźnialskich. Kapsuła, sterowana przez automaty, mogła zejść z kursu jak bardzo to pokazywały ładne i czytelne okręgi od wyznaczonego LZ. Komputery bez mrugnięcia okiem zakreślały promienie o ok 3 km jako całkiem zwyczajną sytuację. A nawet tak pozytywna sytuacja oznaczała, że w optymistycznym wariancie spadną gdzieś na samo lotnisko gdzie mieli swój Checkpoint ale w negatywnym to prawie dwukrotnie wydłużało trasę do pokonania. O tych wariantach mniej standardowych to aż szkoda było teraz myśleć. Przecież już i tak nie mogli się wycofać.

 

Cała sytuacja na mapie wyglądała niezbyt ciekawie. Lotnisko było oznaczone jako teren opanowany przez ludzi. Poza tym rozciągał się interior dżungli, skał, rozpadlin i nowoczesnego miasta o którym było wiadomo tyle, że są tam siły nieprzyjaciela. Czyli xenos. I tak aż do ostatniej linii poważniejszego oporu zgrupowanego po wschodniej stronie krateru jakieś 70 km dalej. Sam zachodni skraj krateru był silnie zbombardowany przez lotnictwo i artylerię więc teraz trzeba było się liczyć z iście księżycowym krajobrazem. Podziurawione lejowiskiem drogi, częściowo zawalone budynki, przemielona dżungla nawet ze zdjęć z rozpoznania dronowego i orbitalnego nie wyglądała na łatwy do przebycia teren.

 

Pozostałe grupki fali Grey miały podobne LZ i punkt marszu w kierunku zachodniego lotniska. Te LZ na mapie układały się mniej więcej w okrąg wokół lotniska. Klimat też nie zachęcał do jakiejkolwiek aktywności nie wspominając o działaniach bojowych. Temperatura w sterraformowanym kraterze wynosiła jakieś 55*C. I był to duszący, tropikalny gorąc. Obecnie na dole było samo południe i najgorętsza część lokalnej doby. Jakąś ulgę mogła przynieść nieco słabsza od ziemskiej grawitacja.

 

Odprawa trwała równe 20 minut. Potem automaty otworzyły kolejne drzwi a za nimi ukazał się kolejny korytarz. Znów czas liczony w sekundach na opuszczenie pomieszczenia pod groźbą sterylizacja. Zamknięcie drzwi do pokoju odpraw i sterylizacja. Przejście do kolejnego pomieszczenia jakim okazała się zbrojownia. Tutaj wyglądało jak w jakimś magazynie sklepu z bronią albo zbrojowni koszar wojskowych. Była tu chyba każdy rodzaj uzbrojenia nowoczesnej piechoty. Jak na jakiejś promocji a nawet więcej bo nie trzeba było w ogóle płacić! Nie było limitu i można było brać do woli w zależności co się chciało i ile ktoś w tym upale gotów był dźwigać.

 

Na korytarz oczywiście nie dało się wrócić. Gdy minęło kolejne 20 min na kompletowaniu sprzętu otwarły się kolejne drzwi. Te znowu prowadziły do kolejnego korytarza, tym razem już kończącego się śluzą i wejściem do lądownika zaraz za nią. Zajęcie miejsc w fotelach, zapięcie uprzęży antywstrząsowych, zamknięcie włazu i w końću te brzdęki metalu mechanizmów cumujących i wreszcie zwolnienie zaczepów i krótkie szarpnięcie silników rezerwowych jakie oddaliło kapsułę od statku - matki. I tak w końcu doszło do tego co się działo “teraz”. Czyli gdy dziesiątka skazańców w Obrożach razem ze swoją kapsułą wytrzęsała z siebie poty, nerwy i dusze przypięci do swoich foteli. I mogli tylko spróbować wytrwać mając nadzieję, że kapsuła też wytrwa. Jeśli nie to ich wyrok zostanie wykonany o wiele szybciej niż ktokolwiek się spodziewał.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-03-2018, 23:33   #265
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Dwa dni wcześniej. Izolatka Parcha

James Stafford znany obecnie jako nędznik, straceniec albo po prostu Parch wylegiwał się na swojej pryczy. Dłonie miał złożone pod karkiem, a stopą w zgiętej nodze wytyczał skoczny rytm.

- … usłyszysz zębów zgrzyt i palonego drewna trzask… - Mężczyzna zanucił beztrosko, wpatrując się w sufit swojej izolatki, jakby obserwował przepływające na nieboskłonie kłębiaste chmurki. Pomimo pozornej sielanki, twarz Parcha prezentowała chłodny spokój.

- … kapelusz stary na swoją czuprynę włóż i na swym siwym koniu w siną dal czym prędzej rusz... - Skazaniec zmarszczył nos i poprawił się na więziennym posłaniu, poruszając biodrami. Jednocześnie rzucił dyskretnym spojrzeniem po wszystkich kątach izolatki, jakby upewniając się, czy nie jest obserwowany. Oczywiście nie mógł zakładać inaczej, w końcu odkąd wstąpił do Parchów, stał ich żołnierzem. Bynajmniej niezastąpionym. Jednak o tym, ile był wart, miał się dopiero przekonać.

- … a gdy w swe łapska chwycą cię, to będzie bardzo źle… - zanucił dalej, sięgając jedną ręką do zgiętej w kolanie nogi. Wsunął palce do buta, by po chwili wyciągnąć z niego szerokie może na 3 cale prostokątne pudełko.


James złapał zręcznie w dłonie opakowanie, przez chwilę przyglądając mu się uważnie z każdej strony. Papierowe pudełko z nadrukowaną czarno-białą fotografią oraz czerwonym napisem było wyraźnie sfatygowane. Rogi zostały wgniecione, a farba wytarta, choć nadal dobrze widoczna.

Kiedy Parch otworzył pojemnik, z środka wyłoniła się harmonijka ustna. Prawdziwy, fizyczny instrument muzyczny, nie jakiś syntezator. James wyciągnął harmonijkę i odłożył pudełko na bok. Pozwolono mu wnieść ją do więzienia, gdzie umilała jemu oraz jego współwięźniom czas przez wiele dni. Nie mógł jej zostawić, jako iż była to pamiątka rodzinna po ojcu. Zgłaszając się więc do Parchów, zabrał ją ze sobą. James nie był pewien, czy jego nadzorcy nie ukarzą go za hałasowanie w izolatce. Póki co nie zawyły syreny.

- … bo zrabowałeś banki dwa… - Zaintonował Stafford, po czym zagrał smętną melodię na harmonijce. - … nie minie cię straszna kara.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 30-03-2018, 14:30   #266
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=o_l4Ab5FRwM[/MEDIA]

Izolatka. Puste ściany, niewygodna prycza, mała toaleta i ona. Sama ze swoimi myślami w miejscu, w którym nigdy miała się nie znaleźć. W pułapce bez wyjścia. Czuła przede wszystkim zbierający w niej gniew, który jątrzył się i napełniał się ropą jak czyrak.
Pot spłynął po jej obojczyku, w dół dekoltu, niknąć między piersiami.
- Pięćdziesiąt
Wyrzuciła z siebie wraz z oddechem. Nogi silnie zapierały się o łóżko. Mięśnie brzucha zagrały pod skórą, co było widocznie nawet przez pomarańczowy uniform. Plecy znów dotknęły zimnej posadzki, raptem na chwilę, bo Zoe na pięćdziesięciu nie miała zamiaru poprzestać. Spięła mięśnie i zmusiła się do dalszego wysiłku, oddychając regularnie.
Ciągle próbowała przetrawić informację, która niedawno do niej dotarła.

Uznany za zaginionego w akcji

-Trzydzieści jeden
Czarne jak smoła włosy przykleiły się do mokrego policzka. Nie oszczędzała się. Nie była tego nauczona. Wychowana w rodzinie, gdzie dyscyplina i sprawność fizyczna były stawiane niemal na pierwszym miejscu nie mogła iść inną ścieżką, nie byłaby w stanie stać się kimś innym.
Dla niego zeszłaby nawet do wnętrza koszmaru. Tylko by móc go stamtąd wyciągnąć. Mimowolnie wzrok dziewczyny uciekł do wyświechtanego zdjęcia leżącego na łóżku. Wykrzywiła twarz w gniewie bezsilności.

Nie pozwalała sobie odpocząć. Puszczenie mięśni brzucha było najczęściej popełnianym błędem, którego ona nie popełniała. Błędy były dla tych, co nie przeżyją dnia, a ona miała zamiar przeżyć ich jeszcze wiele. Łopatki ledwo musnęły zimną posadzkę.
-Pięćdziesiąt dwa
Nie drgnęła nawet słysząc kroki na korytarzu. Dalej robiła swoje, raz za razem, brzuszek za brzuszkiem, nieustannie, bez wytchnienia, zupełnie jakby chciała zatracić się w tym ćwiczeniu.
Nie przestała nawet kiedy drzwi do izolatki otwarły się.
- Pięćdziesiąt trzy
Z determinacją w czarnych oczach toczyła pojedynek spojrzeń z chłopakiem ze zdjęcia i dopiero słowa klawisza sprawiły, że opuściła wzrok wracając do parszywej rzeczywistości.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 30-03-2018, 20:36   #267
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Praca w warunkach wysoce stresujących, pod podwyższonym poziomie nerwów nigdy nie była mocną stroną Brown 0, nazywanej niegdyś Vinogradovą. Wystarczyło parę sekund, dwa rozbiegane spojrzenia i wysłuchanie krótkiego raportu sytuacyjnego sierżant, a potem rozkazów i już pociły się jej ręce. Wzrok wbił się w podłogę, gdy szybko przeszła pod wolna konsoletę, siadając na prawo od Sary. Dokładnie w podobnej sytuacji ostatnio dała ciała, zakopując nadzieję na cokolwiek związanego z pozytywną przyszłością.
- Będę niezmiernie wdzięczna za pomoc - zwróciła się do blondynki, chociaż nie patrzyła na nią, a na ekrany, wypluwające coraz to nowe porcje danych. Nie mieli czasu, brakowało ludzi i jeżeli dobrze liczyła za trochę ponad pięć minut kapsuły wejdą w zasięg działek Guardiana.
- W normalnych okolicznościach zapewne… dostałabym mandat, albo upomnienie co najmniej - mamrotała pod nosem próbując rozładować siedzące w ciele napięcie. Mówienie pomagało. Wentyl bezpieczeństwa podczas przegryzania się przez morze linijek kodu - Pytałam o to Karla i kapitana Hassela, ale… nie jest to chyba traktowane jako wykroczenie. Włamywanie do planetarnego systemu bezpieczeństwa i przejmowanie nad nim kontroli… przy stanie wyjątkowym - wzruszyła szybko ramionami, pochylając plecy tak, że twarz prawie zawisła jej na holoekranie.
Czasu nie miała za dużo, ale była Sara. Poza tym wybrała sprawdzoną metode przynajmniej podstawowego rozpoznania żeby wyeliminować ilość błędnych prób - nie znała tego systemu, nie wiedziała czy przy pierwszym nieudanym ataku nie zamknie się, odcinając dopiero co wykopywany tunel do swojego wnętrza.
- Aurora 2… daaa. - prychnęła rozpoznając w końcu z czym konkretnie ma do czynienia. Mierzyła się z jednym z najnowocześniejszych wojskowych firewalli, bo przecież nie mogło być za prosto. Ale jakimś cudem udało się - może pomogła blond architekt i jej aktywne wsparcie. Może zdemaskowanie wroga. A może po prostu miały farta obie. Razem przebiły furtkę w systemie, szukając, a potem znajdując część odpowiedzialną za ochronę powietrzną.
Znaleźć, namierzyć, zlikwidować - powiedzenie tłukło się Vinogradovej po głowie, mimo że nie umiała sobie przypomnieć gdzie ostatnio je słyszała.
Przy furtce do centrali baterii przeciwlotniczych informatyczka i architekt musiały się pożegnać. Została ta pierwsza, ze wzrokiem wbitym w ekran jakby wiercenie holograficznych cyfr mogło jej w czymś pomóc.
- Jestem w centrali - wychrypiała wreszcie, a ulga w jej głosie była bardziej niż namacalna. Teraz tylko… pozostała część pracy - Postaram się przejąć kontrolę nad całą siecią. Wtedy żadne nie strzeli w kapsuły - zdała krótki raport, nie obracając się tylko dalej tłukąc bezlitośnie w klawisze panelu.

Teraz gdy półprzezroczyste ekrany rozświetliły się zawartością centrali kierowania ogniem tak jakby to właśnie stąd kierowano tym ogniem. Informatyczka miała okazję zobaczyć jak to wszystko wygląda. Całe mnóstwo pomniejszych ekranów, wykresów i danych. Wyglądało to groźnie. Tak z wojskowo - robocią hierarchią celów do zniszczenia, procentowych szans, odległości, prędkości mnóstwa podobnym danych. - Już ich namierzył. - odezwała się pierwszy raz srg. Johnson gdy też teraz mogła ogarnąć wzrokiem sytuację. Tutaj przydawała się jej wojskowa wiedza i doświadczenie.

Na wielu ekranach było widać wiele kapsuł. Z różnych ujęć. Głównie odebrane jako echo radarowe i obraz zważony i zmierzony a następnie porównany z danymi zawartymi w pamięci Guardiana. Wychodziło mu, z 87.2% podobieństwem, że to kapsuły desantowo - transportowe. Co zapowiadało zrzut wrogich sił które należało zniszczyć zanim osiądą na ziemi. Zwłaszcza teraz gdy były najłatwiejszym celem a nie gdy rozproszą się na powierzchni i każdy cel z kapsuły trzeba będzie niszczyć indywidualnie. Kapsuły spadały z ogromną prędkością, rzędu kilkunastu Machów. Pożerały więc kolejne kilometry błyskawicznie nieubłaganie skracając dystans co skutecznego zasięgu ognia.

- Ma gotową pełną salwę. Sześć ciężkich rakiet. I tuzin lekkich na to co się przez nie przebije. I działka na samym dole. - sierżant bezbłędnie odczytała właściwe dane pokazując je na ekranie. Jeśli to rzeczywiście chodziło o te rakiety i inne zasoby to cyfry zgadzały się z tym co mówiła.
- Zrestartuj go albo odłącz mu radar. Bez radaru zostanie mu tylko optyka. Zyskamy czas. - rzuciła szybko. Informatyczka do tego czasu zdołała się zorientować na czym stoi. Mogła spróbować przejąć zarządzanie nad programem zawiadującym centralką i kazać właśnie mu się wyłączyć, zrestartować czy zalać zbędnym spamem. Bardziej ryzykowne i czasochłonne ale dające większą pewność na globalne działanie całej centralki. Radar jako podsystem był łatwiejszy do zaatakowania ale jedynie zmniejszał szanse na skuteczny atak i odwlekał go na kilka cennych chwil.

Rosjanka z trudem przełknęła ślinę, kręcąc przecząco głową na boki.
- Bez radaru i tam może im zrobić krzywdę - chrypnęła z zacięciem, odrywając się od monitora aby spojrzeć na sierżant przez ramię. Trwało to ze trzy sekundy, nim wróciła do poprzedniej pozycji, biorąc się za walkę z SI - Spróbuję go wyłączyć. Centralę kierowania ogniem. Na stałe się nie da, to system wojskowy ma odpowiednie procedury na wypadek awarii, ale zanim się podniesie kapsuły powinny już być na powierzchni.

Gdy informatyczka szaleńczo klikała po holoklawiaturze czuła jak między palcami i klawiszami przeciekają kolejne sekundy tak samo jak tam nad nimi kolejne kilometry. Z takimi prędkościami po klika na sekundę. A z każdą sekundą były bliżej zasięgu broni przeciwlotniczej skonstruowanej by niszczyć takie cele. Próbowała w szaleńczym tempie wymusić chociaż chwilowe zawieszenie systemu. Dane przepływały z jej naręcznego komputerka próbując przezwyciężyć systemu obronne centralki kierowania ogniem. Sekundy upływały, tak samo jak przepływały kolejne bity danych, a elektroniczne oczy cały czas miały dziesiątkę celów na celowniku i elektroniczny palec na spuście. Spadające pojazdy weszły już w najdalszy zasięg ognia ale procenty wciąż były widoczne zbyt małe by komputer zdecydował się na odpalenie broni. 12.4%... 23.9%... 37.3%... A Brown 0 wciąż próbowała przemóc ten system by się jak nie wyłączył to chociaż zawiesił. I coś w końcu zaczęło burczeć, piszczeć i ekrany rozbłysły się komunikatem o błędzie wymagającym restartu systemu. Po czym z automatyczną obojętnością i bez względu na gorączkę sytuacji, zbliżanie się celów które system zakwalifikował jako wrogie system zaczął się restartować.

Brown 0 wiedziała, że nie pójdzie tak łatwo. Komputer miał wgrane zabezpieczenia których nie miała czasu ani zhakować ani obejść. Zrestartuje się i to raczej szybciej niż później. Nie była pewna czy kapsuły już będą na ziemi czy jeszcze nie.

- Już ich widać. - powiedziała nagle Sara. Gdy spojrzało się za okna wieży terminala rzeczywiście było widać sunące na zielonkawym nieboskłonie smugi opadających pojazdów. Jeszcze bez detali ale już było je widać. W tym czasie Brown 0 próbowała znowu obejść kolejną przeszkodę. Sukces jaki przed chwilą osiągnęła tym razem obrócił się przeciw niej. Bez centralki która zawiadywała całą baterią przeciwlotniczą nie było odgórnego kanału łączności do sterowania baterią jako całością. Można było jeszcze próbować indywidualnie ale Vinogradova zdawała sobie sprawę, że nie starczy jej czasu na wszystkie stanowiska przeciwlotnicze. Zdołałaby zlikwidować jedno, może dwa ale nie pół tuzina!

Ale znalazła sposób. Stanowiska broni były zasilane energią z miejscowej siłowni sektorowej. Co prawda na pewno powinny przynajmniej mieć zasilanie awaryjne właśnie na takie sytuacje więc zwykłe odcięcie energii nic pewnie by nie zmieniło. Ale można było zrobić na odwrót, przepiąć i zalać przewody nadmiarem energii!

Znowu przydała jej się pani architekt. Okazało się, że posiada odpowiednie kody dostępu jako miejski architekt dzięki czemu informatyczka dała radę po prostu wejść do podsystemów elektrowni nie tracąc czasu na hakowanie systemu. Jeszcze chwila! Ale za oknem też te smugi robiły się coraz większe. Wyraźnie było już widać ich kroplowaty kształt przez co upodabniały się do jakiś spadających komet czy meteorów. Maya pracowała w szaleńczym tempie działając pod silną presją i próbując nakłonić automaty z siłowni by do sześciu stanowisk broni przeciwlotniczej przekazały skokowy wzrost przesyłu energii który powinien zalać nadmiarem mocy i wypalić je do cna. Chociaż zawsze istniało ryzyko, że jednak bezpieczniki zamontowane na tych stanowiskach spełnią swoja rolę.

I stało się! Gdy czarnowłosa informatyczka kliknęła “wykonaj” gdzieś tam, kilometry od niej i od lotniska przez podziemne przewody przetoczyła się fala skumulowanej energii. Z prędkością światła popłynęła i wdarła się w trzewia stanowisk obrony. Efekty widać było na ekranach. Dwie wieżyczki wypaliło do cna nie dając im szans na jakąkolwiek obronę. Z przepiętych mechanizmów znikł wszelki obraz z kamer i czujników zostawiając po sobie tylko czerń ekranów. Trzeci zaczął słać czerwone komunikaty o poważnych awariach i szacujących sprawność na poniżej 30% normy. Jego możliwości zostały więc bardzo ograniczone. Z pozostałych trzech jeden jednak wyszedł bez szwanku a dwa zgłaszały jedynie żółty alarm oznaczający lekkie uszkodzenia.

Tą chwilę wybrał sobie komputer sterujący by wrócić z restartowej przerwy i zgłosić usunięcie problemu. Z obojętnością automatów rozeznał się w zmienionej sytuacji i polecił kontynuować procedurę zniszczenia wrogiego desantu. Z czterech ocalałych stanowisk broni zdążyły zareagować dwa. Działka bez ludzkiej chwili zwłoki otworzyły ogień w stronę opadających kapsuł. Zaczynały obramowywać cel a namierniki rakiet złapały ponownie namiar. Zdążyły wystrzelić dwie rakiety które pomknęły w kierunku celów zanim system ogłosił utratę kontaktu z celem. Prawie w tym samym momencie działka przerwały ogień. Zaś kapsuł już nie było widać bo zeszły zbyt nisko albo właśnie lądowały na powierzchni.

Nie wyrobiła się, spieprzyła sprawę. Nie zdążyła - system zadziałał mimo rozpaczliwych prób ręcznej perswazji. Brown 0 z paniką w oczach odpaliła HUD, szukając informacji o nowej fali skazańców. Do tej pory mieli siebie oznaczonych i opisanych, z portretami i życiowymi parametrami. Nieważne Brown, Black czy Green - wiedzieli co się dzieje u pozostałych w każdej chwili, bez względu na odległość.
- Spóźniłam się - wydusiła trzęsącym się głosem, nie umiejąc oderwać wzroku od wyświetlanych danych. Czekała, wbijając paznokcie w skórę wnętrza dłoni. Aż zaczną gasnąć portrety ludzi których jeszcze nie miała szansy spotkać. Przez nią, bo mogła… bardziej się starać.

- Daj spokój. Zrobiłaś dla nich co się dało. Wszyscy zrobiliśmy. Ale bez ciebie byśmy nawet nie mogli spróbować. Te ciężkie rakiety by ich zmasakrowały a te lżejsze i działka dobiły. Nie wiem czy by chociaż jedna kapsuła wylądowała cało. A tak, zobacz, są tutaj prawie wszystkie. - blondynka w mundurze i pancerzu Armii machnęła reką na znak by informatyczka w Obroży nie gadała głupstw. Sara też delikatnie uśmiechnęła się całkiem sympatycznie. Obraz z kapsuł zaś był niejasny. Przede wszystkim dlatego, że skoki wykresów funkcji życiowych pod zdjęciami skazańców skakały jak szalone cały czas podczas zrzutu z orbity. Więc ciężko było rozróżnić co wynika z jakiegoś stresu a co z ewentualnych obrażeń od wypadku czy ostrzału. I zaraz potem nastąpił sam element przyziemienia i ostatniej fazy lądowania. Jedna kapsuła musiała być uszkodzona czy miec jakąś awarię bo nawet nie próbowała hamować. Wbiła się z prędkością wielokrotnie przekraczającą prędkość dźwięku zabijając całą obsadę z Grey 900. Całej dziesiątce zgodnie wiec zaświecił się kod KIA na wizerunkach a linie życiowe wyprostowały. Po tej pierwszym, makabrycznym lądowaniu na powierzchni lądowały kolejne kapsuły. Rzeczywiście rzadko która osiadła chociaż względnie blisko swojej planowej LZ więc okolice lotniska wyznaczyły dość chaotyczny okrąg.


- Tu RM1… Wracamy… Potrzebujemy wsparcia… Dajcie wszystko co macie… - ciężko wychrypiał rwącym się głosem porucznik Raptorów. Wszystkie głowy przy konsolecie jak na komendę odwróciły się w stronę ekranu który pokazywał nowe połączenie. Na zdawałoby się wieki temu uruchomionych kamerach przez Brown 0 widać było sześciokołową ciężarówkę wyglądającą jakby przedarła się na przełaj przez jakieś złomowisko. Ścigana przez kolejne szybkie xenos, z pogruchotanym przodem, zablokowanym jednym kołem wzbijającym snopy iskier na asfalcie, grupką ludzi na pace rozpaczliwie próbujących ogniem z karabinów i granatów nie dopuścić bestii do wozu. Jakoś im się udawało choć jasne było, że na czekającym ich zakręcie będą musieli zwolnić.

- Tu Gniazdo, zrozumiałam. Zaraz coś wam wymyślimy. - srg. Johnson odpowiedziała od razu. Przełączyła na inny kanał i wydała kolejny rozkaz. - Hawkeye, daj osłonę RM1. Free weapon. Zrób co dasz radę. - powiedziała szybkim i zdecydowanym głosem. Potem spojrzała na swój sztab przy konsoletach. - Co jeszcze mamy? - zapytała z poważną miną i głosem.

Coś wymyślić… gdyby to było jeszcze takie łatwe i oczywiste. Aby to zrobić wypadało się skupić, co przychodziło wyjątkowo trudno z ledwo mówiącym Raptorem na linii. Skoro on brzmiał na rannego, a wokoło nie rozległ się ścinający krew w żyłach dźwięk oznaczający śmierć Parcha, znaczy pozostałe Blacki miały co robić i im przede wszystkim Brown 0 nie mogła przeszkadzać.
- Jest bardzo źle? Macie jeszcze… trzymajcie się. Proszę… wytrzymajcie. Dacie radę. Trzymaj się Karl - informatyczka wypaliła przez radio łamiąc przy tym szereg procedur, ale miała to gdzieś. W międzyczasie przeskakiwała wzrokiem po tym, co dysponowali na lotnisku.
- Nawet jeżeli wyślemy kogoś autem stąd, minie sporo czasu zanim dojadą z odsieczą. Poza tym cel przemieszcza się - nadawała zdenerwowanym głosem do tych na wieży - Hawki dostały rozkaz ewakuacji przez zrzutem kapsuł. RM1 pozostaje poza zasięgiem systemu obrony lotniska… poza… - na krótką chwilę znieruchomiała, mętnym wzrokiem patrząc prosto w panel, aż równie nagle drgnęła, przełączając widok na siatkę topograficzną z zaznaczonymi platformami bojowymi.
- Johan mówił… gdy omawialiśmy kwestię zapasów amunicji… - mruczała, przeskakując od jednostki do jednostki póki nie znalazła właściwej, co przywitała głośnym:
- Jest! PX-A4-15! - nie tracąc cennych sekund podpięła się pod wskazaną wieżyczkę, przejmując zdalne sterowanie.
- Nie każda platforma bojowa jest wyposażona w ciężkie karabiny. Są też… granatniki. Da się strzelać ponad drzewami… tylko - przełknęła ślinę, entuzjazm jej trochę opadł - Jest szansa trafienia RM1. Jednostka już znajduje się w zasięgu A4-15. Ktoś z państwa zna się na tym? Ja… to już poza moim… jeśli przypadkiem trafię Obroża mnie zabije.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 30-03-2018, 20:54   #268
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzeł i Czitboy

Ponoć nie dało się doczekać świtu nie odbywając drogi przez noc, zaś każda noc Parcha pełna była krwi oraz bólu. Szły one ze sobą w parze, splecione na podobieństwo pary chciwych kochanków, niepotrafiących oderwać się od siebie choćby na parę chwil. Czerwona łuna zakrywająca świat kotarą o zapachu miedzi i ucisk nie tylko w klatce piersiowej. Cierpienia nie dało się opowiedzieć - nie miało smaku, barwy ani kształtu. Jawiło się raptem jako ciężar noszony w każdej komórce ciała - trzeszczącej z bólu, wyjącej o następną dawkę oszukującej zmysły chemii. Przemęczone, wielokrotnie okaleczane ciała powoli traciły dawną sprężystość, kończyny wypełniał ołów, a głowy tłuczone szkło. Do tego metaliczny odór rzezi, podbitej czymś obcym, nikła i ciężką do zidentyfikowania wonią która wwiercała się przez receptory prosto do mózgu robiąc tam istna rewolucję.

Parchata saper miała wrażenie, że zaraz wyrzyga bebechy prosto na własne buty. Każdy mięsień w jej ciele piekł jak diabli, łeb robił się kwadratowy z oszołomienia i kolejnych obrażeń, jakich okolica nie szczędziła nikomu. Żywa ludzka bomba wybuchła im za plecami, fajdając flakami całe wnętrze ciężarówki. Do kompletu poszarpała nadszarpnięte sylwetki, dokładając nowe obrażenia do puli kompletnej chujni w której Parchy tkwiły odkąd zrzucono ich z orbity.

Jak przez mgłę widziała rozwalonego na podłodze Ortegę, zbierającą się powoli do pionu Diaz. Widziała też rudą żołnierkę, choć sens wypowiadanych przez nią słów uciekał poza granicę pojmowania, wyparty kołataniem pod czaszką i wybuchami bieli przed oczami każdorazowo, gdy Ósemka poruszyła uszkodzonym… czymkolwiek. Krwawiła - to też czuła dobitnie. Pocięty i popalony kombinezon więzienny spijał coraz to nowe czerwone krople, toczące się z ran, przyklejając się do trawionego dreszczami naskórka.
Jednak dopiero, gdy przekrzywiła kark w stronę Hollyarda, doszło do niej jak jest źle. Cholerny gliniarz wciąż miał w nodze resztki gruzu i prętów zbrojeniowych, lecz to jego pusty, mętniejący wzrok zawieszony na jednym punkcie otwartego nieba, zadziałał na Nash lepiej niż otrzeźwiający policzek. Szybko klepnęła Dwójkę, wskazując olbrzyma na ziemi. Nie miała czasu na odpalanie komunikatora. Ich ekipa oberwała i może mundurowy pies nie nosił na szyi Obroży… ale był od nich.
Zataczając się i idąc na czworaka dopadła do celu, zamierając na dwa oddechy. Złote oczy strzelały nerwowo po sylwetce Raptora, mózg próbował podjąć najpilniejsze decyzje. Przypomnieć sobie właściwe procedury z penitarki, uszeregować chronologicznie poszczególne czynności wedle odpowiedniej kolejności.
Pozlepianie juchą i roślinnym syfem ręce powędrowały do kieszeni na udach pancerza, sztywne na podobieństwo kołków paluchy współpracowały opornie, więc przy akompaniamencie wściekłego warknięcia, kobieta wcisnęła guzik na pancerzu, aktywując autostimpaka. Zapiekło, a potem wokół miejsca aplikacji leku rozeszło się kojące zimno. Dłoniom wróciło czucie i choć daleko im było do stanu pełnej sprawności, poradziły sobie bez większych problemów z wyjęciem medpaka i stimpaka oraz wpakowania obu dawek w przebite żelastwem udo. Pierwsza dawka, ta uderzeniowa i stabilizująca. Żeby ranny nie zszedł jej na rękach. Wtedy…

Rudy łeb potrząsnął się w niemej niezgodzie, zbywając próżne teraz dywagacje i zajmując pracą. Nie, nie pozwoli mu ot tak zdechnąć, nie po tym całym syfie który wspólnie przeszli od kanałów począwszy na zapadającym, rozkrzyżowanym kurniku kończąc… chwilowo, bo jakoś ciężko szło zachować optymizm patrząc na najbliższe parchate minuty i godziny… ale to też się nie liczyło, nie teraz. Nie w tej pieprzonej chwili, gdy ma krótki moment złapała kontakt wzrokowy z leżącym blondynem czując jak coś kolczastego osiada jej po lewej stronie klatki piersiowej. Potrzebowała go aby przetrwać, wyciągnąć pozostałych kanalarzy na w miarę bezpieczny teren bez gnid i ryzyka rozwałki przez Centralę. Był w końcu niezłym strzelcem, świetnym kierowcą, wkurwiającym do urzygu praworządnym dupkiem, przedstawicielem znienawidzonej Federacji… i chyba… ją lubił. A ona lubiła jego. Dziwne, niepoprawne i zbędne sentymentalne brednie przez jakie nie chciała go aby cierpiał.
Niestety nie żyli w bajce.

Wewnątrz ciężarówki wpierw rozległo się mokre klęśnięcie, a potem ludzki wrzask bólu, wibrujący nieprzyjemnie pod czaszka i doprowadzający do nerwicy. Towarzyszył mu głośny zgrzyt zębów Black 8, gdy nagle i bez ostrzeżenia szarpnęła psią nogą, wyswobadzając ją z zardzewiałych prętów. Syknęła po chwili, gdy parę kropli krwi prysnęło jej na twarz, splunęła ze złością na podłogę, by zaraz w pospiechu wyłuskać z przywieszek trzy rolki bandaża. Rozpakowała je, dwie bez rozwijania przyłożyła do rany wlotowej i wylotowej, a całość obwiązała mocno trzecią. Dopiero założywszy ostatnie sploty oraz supły, wbiła drugiego stimpaka nad opatrunkiem. Odetchnęła ciężko, wypuszczając powietrze przez zęby. Z trudem, ale wróciła spojrzeniem do twarzy pacjenta, podtykając pod nią manierkę z wodą. Skoro wygłupiała się przez cały dzień, mogła pogrążać się dalej bez wyrzutów sumienia.

Nic tutaj nie wyglądało jak trzeba. Chyba, że komuś by zależało na wypadku ciężarówki na moście w katastroficznej scenerii. Nawet ranę ciężko było opatrzyć jak trzeba. Nash nie była wykwalifikowanym medykiem ale zdawała sobie sprawę, że warunki nie sprzyjają niesieniu pomocy medycznej. Opadający wszędzie kurz, pył i gruz zderzał się opadając bezustannie na każdą żywą czy martwą powierzchnię. Otaczał więc ich bezustanny szmer, szelest i stukot gdy te grudki, kamyki i drobiny wzbite salwą niekierowanych rakiet z Boltów grawitacja ściągała w końcu z powrotem na dół. Kurz dostawał się również do otwartych ran jakie próbowało się opatrzyć. Pocieszające było to, że bojowe stymulanty jakie powszechnie używali chyba wszyscy na współczesnym polu walki były pomyślane także z myślą o takiej scenerii. Oprócz odżywek do regeneracji tkanek, zawierały w sobie także silne painkillery, środki wzmacniające krzepliwość krwi i odkażające rany. Zostawało żywić nadzieję, że to utrzyma przy życiu człowieka któremu je zaaplikowano przynajmniej na tyle długo by dotrwał do wizyty u prawdziwego lekarza. Chociaż ostatni dwaj lekarze jakich spotkała na swojej drodze Black 8 to zostali w podziemiach klubu rosyjskiego ważniaka. W tej chwili był to równie przyjemny i realny adres jak na antypodach tego globu.

Akcja ratunkowa i wyrwanie gruzu z rany, dopakowanie bojowymi stymulantami sprawiły, że gliniarz choć wrzasnął cierpiętniczo gdy wyszarpywane z uda pręty szarpały mu żywe mięso to jednak najwidoczniej pomogły. Uwalana maską świeżego potu zmieszanego z kurzem i pyłem twarz Raptora zaczęła rozglądać się przytomniej gdy stymulanty wytłumiły ból i pobudziły po raz kolejny, po raz kolejny umęczone ciało. Gliniarz spojrzał na podaną manierkę i zdołał po nią sięgnąć i napić się z niej. Potem podniósł nieco głowę by spojrzeć na swoje nogi. Jęknął widząc jak to wygląda i głowa znowu opadła mu na podłogę ciężarówki. Położył sobie dłoń na czole próbując uregulować oddech. W końcu spojrzał w bok na Black 8.
- Jeśli tu utkniemy to po nas. - powiedział w końcu całkiem przytomnym choć zmęczonym tonem.

Black 2 też zdążyła zobaczyć co jest grane z powalonym olbrzymem w “żelaznym pajacyku” jak nazywała jego pancerz. Był ranny jak chyba wszyscy na tej ciężarówce. Ale rany nie wydawały się aż tak poważne by powalić olbrzyma na tak długo. Ten zaś wydawał się jakiś rozkojarzony albo w szoku. Ale w końcu udało jej się wywiedzieć co się stało.
- Nie widzę. Nic nie widzę. - powiedział cicho Black 7.

- Słuchajcie, parkiet czeka ale nie wiem jak długo. - głos Patinio zabrzmiał w słuchawkach przypominając o sobie. Dron chwilowo nie strzelał ale czujnie obracał się na różne strony wodząc lufą w różnych kierunkach. Ta cała wzbita ziemia przemieszana z kurzem, wyrwaną trawą i kawałkami gruzu wytwarzała gęstą zawiesinę utrudniającą nie tylko ludziom obserwację. Zasłona stopniowo pochłaniała most, że już jego końce były ledwo widoczne.

Te dobre uczynki to jednak były u chuja potłuc! Diaz wiedziała, po prostu por tu puta marde wiedziała, że bycie tym dobrym jest równie opłacalne co zostanie cwelem w więziennej hierarchii. Całe to sapanie o karmie nadawało się do podtarcia dupy i nic poza tym bo i co? Z narażeniem życia wyciągnęli obcego cwela z zarośniętego kurwidołka a ten pollo w podzięce rozjebał się im na kawałki po całej kabarynie aż nie było sensu go zbierać.
- Hijo de puta - Dwójka wycedziła, nabijając witę medpakami aż obraz przed oczęstami przestał się jej dwoić i troić dzięki czemu psia inwazja zmieniła się na powrót we dwa wkurwiające mundury, z czego jeden coś niemrawo dychał, ale miał już opiekę. O wiele gorsza i chwytająca za latynoskie serce informacja padła z ust Wujaszka, rozłożonego jak tygodniowe zwłoki w basenie gdzieś na skraju lazurowego morza.
- Wujaszek! - wydarła się, przypadając do pancernego kutasiarza i kręciła głową na boki - No, no, no… no está mal, cabrón. Jebło ci śwuntem na szybę, zaraz ogarniemy. Nic ci nie jest, claró? Poleż sobie i wywal cojones do góry. Zasłużyłeś pendejo na wakacje all inclusive.

Niestety Nash nie mogła się nie zgodzić z gliniarzem i jego osądem sytuacji, co irytowało ją tym mocniej, że w obecnej chwili mieli na pokładzie dwóch wyłączonych z walki, cywila, a nie wiadomo jak wyglądała sytuacja z maszyną. Jedno tylko było pewne - rychłe pojawienie się gnid. Ich akurat na tym parszywym księżycu nie brakowało i gdzie się człowiek nie obrócił tam prędzej niż później napotykał wyszczerzone, zębate szczęki skierowane prosto w swoją stronę. Czasu na marudzenie brakowało, tak samo jak siły. Ta ostatnia parowała z ciała saper jakby ktoś wziął długą, ostrą igłę i przekuł balonik w jej piersi, uwalniając z sykiem zgromadzone tam resztki powietrza.
- Leż. - wystukała lektorem do Hollyarda, rzucając mu przez ramię ostatnie, oceniające spojrzenie. Wyglądał źle, tragicznie wręcz. Żył jednak i nic nie zapowiadało aby bez pomocy miał zejść przez najbliższe minuty. Ósemka zagryzła wargi, dłoń zamarła jej w powietrzu zaraz obok jasnowłosej, posklejanej krwią, potem i brudem głowy. Walczyła ze sobą przez pełen oddech, zaciskając pulsacyjnie szczeki. Wreszcie dała za wygraną, opuszczając rękę i odgarniając coś lianopodobnego z psich włosów.
- Zajmę się tym - równie szybko cofnęła kończyny, dodając krótką wiadomość, którą lektor przełożył na serię syntetycznych dźwięków.
Wylądowali w niezłym burdelu to fakt. Drugi brzmiał: wciąż żyli. Pozytyw, jeden z niewielu ostatnio. Zostało dopilnować aby ów stan rzeczy pozostał niezmieniony. Ciężkie… gdy ich główna siła ogniowa oberwała z tego co dało się wyłapać kątem ucha z powtarzanego wciąż zdania.
- Diaz - lektor szczeknął ponownie, a jego właścicielka przemieściła do pozostałych Blacków, kucając przy tym w pozycji horyzontalnej. Złote oczy wbijały się w Latynoskę, między przykurzone piegi wróciła determinacja - Fura. Sprawdź i napraw jak trzeba. Musimy być na chodzie. - ruchem brody wskazała naręczny szpej mechanika - Szybko. Ja się nim zajmę - przeniosła spojrzenie na Ortegę. - Dobrze mówi. Odpocznij. Należy ci się, my zajmiemy się resztą.

- Jebło ci na dekiel, Latarenka?!
- Dwójka wyraziła swoje zdziwienie i powątpiewanie w racjonalność podejmowanych przez rudą pokrakę decyzji. Sapnęła przy tym jak pedofil któremu ktoś podpierdolił sprzed nosa już rozebranego ministranta - No me toqes los cojones! To Wujaszek, nie zostawiam go, claró?! Czy mam ci to polla wydłubać kosą na ryju żeby dotarło?!

- Diaz. Fura. Sprawdź
- syntezator mowy powtórzył to co poprzednio, Nash ze spokojem przyjęła wybuch drugiej kobiety. Od samego początku para Meksów trzymała się razem, szło… pewnie był w tym wyższy sens. Tak, coś tam musiało być. Dlatego zamiast reagować złością, postawiła na spokój wody stojącej w zapchanym kiblu. Próba odwołania się do racjonalnej strony piromanki… kurwa jego mać. Odkąd zaczęła wymagać cudów?
- Napraw jak trzeba. Musimy być na chodzie - dubel informacji, choć końcówkę już Parch musiała wystukać od nowa - Jeden zespół. Jedna ekipa. Ja z nim zostanę. Trzeba go zabrać. Ich zabrać - wolną ręką zatoczyła kółko po wnętrzu paki - Tu nikomu nie pomożemy. Wracamy. Sprężaj dupę. Padlinio cię osłoni. Sprawdzę co z Ortegą, połatam ile się da. I wyjdę do ciebie. Ale teraz wypierdalaj - dźgnęła brodą mniej więcej tam gdzie wyjście z fury.

Parchata piromanka nadal sapała i warczała pod nosem coś w swoim jedynym słusznym dialekcie, kręcąc łbem i ściskając wielką łapę pancerza wspomaganego. Walka wewnętrzna trwała dobre ćwierć minuty, aż niestety albo i stety doszło do kapitulacji na rzeczy wyższych wartości i innego syfu. No i tego całego sensu, którego nie dało się nie ogarnąć, nawet jeżeli w danej chwili miało się tylko ochotę wysadzić i spalić najbliższe pół planety.
- Dobra kurwa! - wyrzuciła łapy w górę, podnosząc się na nogi - Zaklajstruj go… ma żyć, balle? Bez niego się w nic tu nie bawię i jebie mnie to! - warknęła jazgotliwie, ściszając głos do zmęczonego niuniania, gdy zwróciła się do olbrzyma - Leż niño… zaraz wypadamy dalej w miasto. Tylko mi tu cabrón nie zejdź, bo cię znajdę i zapierdolę, si? No… a jebać to - opuściła ramiona, potrząsnęła łbem i wypadła z bryki sprawdzić czy dadzą radę odjechać.

Ortega czyli po kodwej nazwie Black 7 pokiwał swoim wielkim hełmem w którego lustrzanej szybie odbijały się twarze obydwu kobiet jakie się nad nim pochylały. Olbrzym leżał porażająco wręcz bezwładnie na tej zawalonej gruzem i resztkami pnączy pace ciężarówki. Prawie się nie ruszał a dotyk dłoni Diaz i jej słowa wydawał się dodawać mu otuchy i pomagać przezwyciężyć kryzys.
- Poczekam. Załatw co trzeba. I wracaj. Ja tu trochę poczekam. - powiedział olbrzym.

Black 2 zeskoczyła na zasypaną i wciąż zasypywaną gruzem z wybuchów powierzchnię mostu. Przebiegła te kilka metrów sześciokołowej burty pojazdu by znaleźć się przed szoferką. Front nie wyglądał dobrze. Jak to po czołówce. Obecnie był wklinowany w filar mostu. Na te plamy, brudy, rysy, wgniecenia na blachach i szybach szkoda było zwracać uwagę. Przez zawalone syfem szyby widziała wewnątrz dwie sylwetki. Z wnętrza dochodziły odgłosy uderzeń gdy kierowca stukała w szybę by pozbyć się siatki pęknięć jaka obecnie blokowała jej widok. Pozbyła się jej więc mogły do siebie wrzeszczeć nie tylko przez pośrednictwo komunikatorów.

- Starter chyba siadł! Nie daje iskry! - krzyknęła do niej rudowłosa kierowca. Diaz zdawała sobie sprawę, że bez startera to jakby całego silnika nie było. Po prostu nie było impulsu który uruchamiał by całą maszynerię. A bez tego nie mogli odpalić i ruszyć. Ze swojej perspektywy widziała jednak nieco inny problem. By się dostać do iskrownika trzeba było podnieść maskę. Ta zwykle prosta czynność obecnie robiła się nie taka prosta bo cały przód był zdeformowany od uderzenia. Jakby maszyna miała moc i dała radę się wycofać z tego filaru no to jeszcze pół biedy. Obecnie jednak filar skutecznie blokował sensowne próby otwarcia. Trzeba było jednak jakoś dostać się do środka by naprawić ten iskrownik.

- Ej chica! Bierz rufę, ja biorę przód! Mam ruch na perymetrze. - w słuchawkach Blacków rozległ się głos Latynosa. Znad dachu kabiny zaś doszedł szum pracy mechanizmów drona gdy ustawał swoją lufę na cel. Zaraz potem powietrze i mglistą zawiesinę przeszła krótka seria z broni maszynowej. Gdzieś dalej ale irytująco blisko rozległy się skrzeki gnidy. Musiały być już na moście tak na słuch. Black 8 też dostrzegła błyskawicznie się zbliżające kontury ze strony mosty z której przyjechali. Widać stwory chciały ich dorwać póki była okazja i zwierzyna nie była w ruchu.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-03-2018 o 21:17.
Zombianna jest offline  
Stary 30-03-2018, 21:10   #269
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zombi i Czitboy

- Chinga su madre! - Black 2 wydarła się do szczekaczki, grzebiąc przy nadgarstku żeby uwolnić panel technika i wyżreć dziurę przez którą miała zamiar dostać się pod maskę bez jej zdejmowania. Nie przeszkadzało jej to wyładowywać frustracji na kaktusim trepie, schowanym bezpiecznie poza kurwowiskiem i jeszcze śmiącym jej dawać rady - Teraz tobie zaczyna odpierdalać, que?! Na chuj mi próbujesz życie układać, nie jesteś mi padre, arma! Vete a la mierda! Nie widzisz że rżnę? Weź się za robotę zamiast odpierdalać manianę! Najpierw Kudłaty, teraz ty… pollas! Pollas wszędzie!

- Kup nam czas
- Obroża Nash przekazała najważniejsze zarówno do okolicy, jak i Patino. Słowom towarzyszył zirytowany syk, gdy nachylała się nad Siódemką, przyglądając się dziurze w jego hełmie. Niby nic, drobny odprysk, ale tego co w środku możliwe że nie dadzą rady naprawić na miejscu. Stękając z wysiłku posadziła olbrzyma, przesuwając go kawałek aby mógł się oprzeć o burtę wozu. Zmacała go też po kieszeniach w poszukiwaniu leków. Strzeliła mu dwa razy medpakiem i z ciężkim sercem podniosła się do pionu.
- Nie zasypiaj Ortega. Mów. Cokolwiek. Komunikator. Usłyszymy - wystukała pospiesznie jedną ręką, idąc śladem Diaz. Skoro armijny trep zajmował się jedna strona mostu, ona mogła wziąć drugą. Spowolnić pościg napalmem, albo karabinem.

Ciśnięty przedmiot poszybował i jako dość drobny Black 8 szybko straciła go z oczy w tym dymie. Zakaszlała i zacharczała od tego gryzącego w gardło pyłu gdy ciśnięty przedmiot zabłysł światłem i huknął wybuchem. Wschodni kraniec mostu zalała fala płomieni. Podobnie jak z drugiej strony, znad szoferki niosło się zgrane z tym dudnienie bron maszynowej i grzechot łusek wypadających na metal dachu, potem odbijających się i turlający kaskadą w dół. Do wnętrza rozbitej kabiny, na zewnątrz na pancerz pracującej Black 2, do wnętrza maski i na ładownię z tyłu szoferki. Brzęczały rozgrzanym złotem mieniąc się w tym pylistym syfie jaki pokrył wszystko.

Black 8 miała jednak inną perspektywę. Nie zdążyła zmienić z broni gdy jeden z kształtów nie objęła fala napalmowego światła choć ścigała go zawzięcie to w końcu się zatrzymała. A temu jednemu xenos los sprzyjał w tej sekundzie będąc w odpowiednim miejscu i czasie o ten krok czy dwa wystarczająco daleko o epicentrum by eksplozja nie zalała go spopielającą galaretą. Ten xenos bez trudu wskoczył na pakę i zaczął szarpać jedyną osobę jaka była na nogach. Black 8 poczuła jak kły i pazury małego ale zwinnego stwora szarpią jej umęczone ciało. Doszło do niej jak gliniarz otworzył ogień ze swojego ciężkiego rewolweru. Strzelał gdzieś za burtę, w bok.

Diaz udało się wyciąć otwór pozbywając się blachy na masce. Ta opadła na dół z metalicznym stukotem. Nad jej głową ciężko dudniła lufa karabinu maszynowego drona, za nią skrzeczały trafiane albo nie xenos. Ta rudowłosa sierżant też strzelała. Gdzieś tuż nad jej głową, z pistoletu, przez właśnie rozbite okna. Ale mimo tego wszystkiego udało się Black 2 otworzyć drogę do silnika. Teraz trzeba było tylko naprawić ten iskrownik.

Choćby bardzo chciała i się starała, Black 2 nie mogła się rozdzielić przez co znowu omijała ją zabawa w rozwałkę na rzecz legalnej do urzygu roboty. Odrzuciła pogiętą maskę, podejmując decyzję o dalszym babraniu w mechanicznych bebechach. Do strzelania paru cabrónes zostało, ona miała inne zadanie.
- Naaaapierdalać! - wydarła się, zagłębiając łapy pod maskę - Nie mam trzeciej ręki zęby sobie samej dupę osłaniać! Jak coś we mnie wjedzie to pierdolę, rzucam tę robotę! Kurwa cały rewir się bawi tylko ja zapierdalam! Mówiłam już Wujaszku, że to jest w chuj kurwa niesprawiedliwe!

Szarpnięcie, ból i syk zarówno z gardła gnidy, jak i atakowanego człowieka. Następna rana do kolekcji, obrażenia tkanek które nie miały ani czasu ani szansy się wygoić, ba! zwykłe, prozaiczne zasklepienie strupem stanowiło już niedoścignione marzenie. Nash zachwiała się, uderzając o burtę plecami aż pociemniało jej w oczach. Szarpiące bydle ciążyło jej bardziej niż parę godzin temu w podobnej sytuacji. Mięśnie drżały, kolana z trudem utrzymywały pion. Za szybko… upłynęło za mało wody od ostatniej walki, nie zdążyła się doprowadzić do porządku. Brakło siły na następną walkę, siłowanie ze zwinnym, zajadłym przeciwnikiem. Saper skorzystała z opcji pośredniej. Warcząc wściekle trzasnęła pięścią naramiennik, uruchamiając wyrzutnię granatów. Półśrodek na czarną godzinę, jaka nadeszła dla niej na tych przeklętym moście.

Sprytne palce Diaz manewrowały w zakamarkach silnika poszukując tego iskrownika. A gdy go znalazły rzeczywiście okazało się, że jest zgnieciony od uderzenia. Ale trochę masy uszczelniającej, wymiana podzespołu na uniwersalny czip właśnie na takie okazje pozwoliła uzupełnić straty. Ciężki ogień maszynowy nadal zasypywał ją i nie tylko ją rozgrzanymi, gorącymi łuskami. Ale na razie nic na nią nie wskoczyło by rozpruć jej plecy. Za to wskoczyło na sierżant. Coś wpadło przez boczne okno i teraz kierowca szamotała się na swoim krześle szarpiąc się, wrzeszcząc i obijając się z tym wielonogim czymś co skrzeczało, charczało i pluło.

Na rufie też sytuacja wyglądała niewesoło. Black 8 miała trudności by wymierzyć ten dość precyzyjny granat p.panc jaki miała w naramiennej wyrzutni. Cel był tuż przy niej, skoczny, zwinny i mały, jak więc jak najbardziej było to zestaw utrudniający trafienie. Sama też musiała zrezygnować z jakiejkolwiek obrony by mieć szanse wycelować broń w ten cel. Tą chwile bezwzględnie wykorzystał jej przeciwnik ponownie szarpiąc ją przez szczeliny pancerza. Przez szarpane pazurami ciało przeszedł bolesny skurcz. Jednak mimo to xenos na moment zwolnił a tyle, że Black 8 zyskała potrzebny moment by uruchomić wyrzutnia. Granat poszybował w dół w stronę wroga przebijając go na wylot i zamiatając z krawędzi skrzyni ładunkowej ciężarówki. Zaraz potem granat i dość mały stwór wbili się w nawierzchnię mostu gdzie pocisk eksplodował.

- Casanova ty brudny nierobie, jak pilnujesz?! - Black 2 zajojczyła przez szczekaczkę, złażąc z maski i lecąc do boku ciężarówki - Miałeś jedno zadanie, puta! - wyciągnęła przeszczepy w próbie złapania majtającego się ogona i wyciągnięcia zębatego skurwysyna z szoferki na parkiet.

W tym czasie Nash splunęła krwią na popękany asfalt, wygrzebując naprędce z przywieszek parę stimpaków. Reszta prochów się rozpłynęła, zostało raptem te kilka smętnych strzykawek. Jedna po drugiej wbiła je w udo, wracając do stanu w którym nie potykała się o własne nogi.

Black 2 otwarła z impetem drzwi po to by zobaczyć jak sierżant desperacko zmaga się z xenosem. Ciasnota kabiny i niewygodna pozycja do walki wręcz kierowcy zdawała się sprzyjać właśnie stworowi a nie człowiekowi. Sierżant wydawała się radzić z najwyższą trudnością by nie dać się żywcem poszatkować poczwarze. Diaz udało się wspiąć na schodki ciężarówki i złapać stwora. Ten się jej wyślizgnął i zaskrzeczał wściekle. Ale udało jej się złapać go ponownie za odnóża. Przez moment stworzenie stracił więc zainteresowanie kierowcą i zajął się nowym przeciwnikiem który go trzymał. To akurat wystarczyło sierżant Everett by trzasnąć go kolbą pistoletu. I zaraz potem ponownie. Co go skutecznie spowolniło na tyle, że z bliska bordowowłosa oddała o niego kilka szybkich strzałów dobijając na miejscu a Diaz wywaliła go za burtę mostu. Ale nadchodziły kolejne. Słychać było kolejne skrzeki i klekot pazurów na murze i metalu. Gdzieś z doły, z boków, z burt mostu, tam gdzie rkm drona, parchate lufy ani granaty nie mogły ich sięgnąć. Pojawiały się w ostatniej chwili by doskoczyć do zaskoczonego przeciwnika. Im dłużej tak tu stali tym więcej xenos miało szansę dotrzeć tutaj i skoczyć na nich.

Black 8 po rozstrzelaniu granatem swojego przeciwnika zdołała sięgnąć po stimpak. Nawet kolejny. Poczuła się trochę lepiej choć dalej była osłabiona. Tak licznych i poważnych ran nie mogły stłumić dwa stimpaki na krzyż a i te już zaczynały jej się kończyć. Doszedł też nowy problem. Słyszała odgłosy wywoływane przez zbliżające się xenosy. Ale prawie nie widziała żadnych kształtów na moście. Za to były na tyle blisko, że musiały podchodzić po ścianach czy bokach mostu. Po dźwigarach i wspornikach. Gdy wykonywały ostatni skok na ciężarówkę i jej obsadę było je widać w ostatniej chwili. Tylko szybki refleks dawał nadzieję na zestrzelenie takiego małego, szybkiego celu w locie. A nawet wówczas był bezradny gdy na jedną lufę przypadło więcej; niż jeden atakujący wróg, a na słuch zbliżała się ich zdecydowanie liczba mnoga.

- Wypierdalać! Do kabaryny i wypierdalać! - piromanka szybko zorientowała się w sytuacji, ledwo kurwa z kabiny przestała się ruszać, lądując martwą stertą przy przednim kole. Jeśli mieli skończyć inaczej niż jako karma dla tych lambadziarzy ,należało spiąć dupę - Wypierdalać w podskokach! Do wozu - nadawała, lecąc na złamanie karku na pakę - Zmieniamy lokal, tu się zrobiło drętwo!

Brzmiało rozsądnie, jak plan. Wycofać się zanim zostaną zalani przez wroga i na tym skończy się ich bajka. Ósemka sięgnęła po ostatnią puszkę napalmu, czekając aż Diaz załaduje się na pakę. Cisnęła puszkę tam gdzie poprzednio mając nadzieję że ogień zatrzyma falę nim nie ruszą z miejsca i nie zostawią cholernego mostu daleko za plecami.

Silnik ciężarówki zagrzmiał ponownie gdy Diaz pakowała się na pakę pojazdu. Wszystkimi zatrzęsło gdy ciężarówka cofnęła gwałtownie w stronę środka mostu i zatrzymała się również bez ostrzeżenia. Katowana skrzynia biegów zgrzytała przekładniami gdy kierowca bez wytchnienia dawała jej zajęcie. W tym czasie grzmotnął też ostatni zapalający Black 8. Kolejna plama płomieni objęła posady mostu gdy ciężarówka znowu wierzgnęła, tym razem wyrywając się do przodu. Parchami znowu zarzuciło ale tym razem sześciokołowiec zaczął przyspieszać gdy wchodził na coraz wyższe obroty. Xenosów rzeczywiście się zaroiło od mostu. Widząc, słysząc, czy czując ożywienie i ruch swojego celu zaczęły gromadnie wyskakiwać zza burt mostu.

Ciężarówka bez trudu rozgniatała i miażdżyła drobne ciałka które nie zdążyły uskoczyć spod jej kół albo po skoku na maszynę odpadły czy ześlizgnęły się od niej. Z oczyszczaniem drogi przed nią nieźle radził sobie dron prowadzony pewną ręką operatora przebywającego na lotnisku. Na pace też trwała zażarta walka. Xenos choć mały coraz większe trudności z dotrzymaniem tempa uciekającej ciężarówce nie ustępowały. Ile ich parchowe granaty i kule nie przerzedziły zdawały się mieć nieprzebrane zasoby i jedną przetrzebioną grupkę zastępowała kolejna. Do tego wyskakiwały z poboczy zdewastowanej dżungli w której dotąd się kryły. Zabrudzona i zdewastowana podłoga paki ciężarówki zasypywana była kolejnymi łuskami, zawleczkami i posoką gnid, a nawet kilkoma rozprutymi zwłokami. Wszyscy walczyli o przetrwanie. Everett która próbowała przeprowadzić ciężką maszynę przez ten żywy huragan spadających zewsząd bestii. Para Blacków ciskająca granaty i prowadząc ogień z czego się dało do najbliższych. Z przyklęku bo na wierzgającej ciężarówce nie dało się już ustać. Hollyard który strzelał z ciężkiego rewolweru do tych xenos które zdołały pokazać się na burtę albo nawet na pakę. Nie miał sił wstać ale unieść rękę z rewolwerem jeszcze dawał radę. Nawet Ortedze udało się chyba przypadkiem ale złapać czyli zmiażdżyć stwora który zdołał na niego wskoczyć i próbował szarpać pazurami.

Wydawało się, że wreszcie wychodzą na prostą, xenos zaczynały wyraźnie rzednąć, most dawno został w tyle, tak samo jak mglista zawiesina wzbita przez ostrzał Boltów. Gdy srg. Everett poinformowała ich o kolejnej przeszkodzie.
- Zakręt! Będę musiała zwolnić! Trzymajcie się! - krzyknęła ostrzegawczo. Ten sam zakręt przy którym musieli skręcić z głównej drogi gdy tu jechali. A teraz musieli wrócić na główną drogę by dotrzeć do wjazdu na samo lotnisk. W linii prostej nie było niby tak daleko. HUD pokazywał Blackom “zaledwie” 1150 m do ich Checkpoint. Do zjazdu na lotnisko też był z jakiś kilometr. Tylko najpierw musieli przetrwać jakoś ten zakręt.
- Tu RM1… Wracamy… Potrzebujemy wsparcia… Dajcie wszystko co macie… - ciężko wychrypiał rwącym się głosem porucznik Raptorów.

Diaz miała coś powiedzieć, ale poczuła wpierw klepnięcie w plecy dla zwrócenia uwagi, a potem drugie, w butlę miotacza.
- Que... - zaczęła, ale Latarenka pokazała jej na trasę za paką. Latynoskie brwi zmarszczyły się, głowa pokiwała do taktu.
- Balle - mruknęła, przestawiając karabin na miotacz z zamiarem położenia po sobie smrodu przed tym pedalskim zakrętem.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 30-03-2018, 22:47   #270
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Po roku odsiadki z wyroku o długości większej niż dotychczasowe życie, priorytety człowieka ulegają zmianie. Poważnej zmianie. Zamknięcie w miejscu, gdzie właściwie nie ma żadnego zajęcia jest torturą dla osoby, która jest pracoholikiem.

Pięciocyfrowa liczba dni odsiadki była czymś astralnie nierealnym.

360 dni doprowadziło prawie do szaleństwa.
5 cykli dni doprowadziło do przeniesienia ze standardowego więzienia do jednostki Parchów.

Po takim czasie już następne pojedyncze dni były prawie niewykonalne. Wystarczyłoby jeszcze trochę by we łbie poprzestawiało się na stałe. Nie można było do tego dopuścić. Głowa nie mogła sfiksować. Decyzja była słuszna. Wegetatywna egzystencja przez tak długi czas była właściwie śmiercią. Człowiek był martwy, bo jak inaczej mógł się nazwać, gdy po odebraniu swojej codzienności nie miał niczego przez co czuł się żywy? Nie było już żadnego wyjścia i wyboru. Ale można było to zakończyć. Bez tracenia głowy. Z godnością. Nie łamiąc się. Trzymając gardę i będąc silnym.

Siła była ważna. Pozwalała rządzić otoczeniem.
Siła była ważna. Pozwalała rządzić samym sobą.
Siła była ważna. Pozwalała na niezależność.
Siłą należało emanować.

W taki sposób można było mieć względny spokój. Co prawda jeśli coś już się działo to na ostro, choć na miękką cipe nie trafiło. Przydzielona do Grey 300 jako numer 32 prezentowała się... Właściwie to nie prezentowała się w ogóle. Pysk gangusa i mina socjopatki była już wystarczającym dowodem na to, że takie osoby jak Grey 32 mocno zapracowały sobie na swój wyrok. Właśnie dla takich osób należały się Obroże, które były wybawieniem dla normalnych ludzi. Dzięki kawałkowi metalu i elektroniki mogli poczuć się o jedną zwyrodnialczynię bezpieczniej.

Ile osób musiała zaszlachtować by tu trafić? Była tutaj, by ponownie zasmakować swojej psychozy? Jakiej broni używała do swoich zbrodni? Papnej? Białej? Może zakatowała ich gołymi rękoma? W końcu była wysoka i podpakowana, by mieć parę w łapach. Obgolony łeb też musiał do czegoś służyć. Ofiary nie miały za co złapać, gdy ich szyje były zaciskane? Było łatwiej zmywać krew? Może jedno i drugie? Na pewno oba, albo jeszcze coś więcej. Jej wewnętrzne demony mówiły to wylewając się z jej twarzy. Były obecne tam cały czas. Obojętnie, co robiła, ciągle wyglądała jakby w każdej chwili mogła kontynuować pracę nad swoim dorobkiem, jakże szczęśliwie przerwanym przez porządek prawa.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że suka trzymała się z boku. Nie wojowała przed wszystkimi. Nie kontaktowała się z nikim. Miała wokół siebie zarezerwowaną prywatną przestrzeń, do której nie lubiła wpuszczać kogokolwiek. Tak mocno musiała siebie nie kontrolować, by być zmuszoną do wydzielenia bezpiecznego pasa. Każdy chciał uniknąć wysadzenia w powietrze własnej głowy i musiał sobie jakoś radzić...
 
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172