Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2018, 19:53   #263
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nieduży, obły pojemniczek opuścił poszarpaną i poplamioną przywieszkę przy pancerzu zostawiając po sobie puste miejsce obok dwóch wciąż pełnych, przywieszek wypełnionych takimi samymi pojemniczkami. Właścicielka cisnęła go w górę aż przez moment straciła go w ogóle z oczu. A potem stała się światłość. Epicentrum było dobre z kilka bulw dalej więc granat jakoś dziwnie musiał przekoziołkować albo któraś z lian może nawet trzasnęła go w bok. Ale eksplodował zalewając cały widoczny dla Parchów podziemny, piwniczny świat światłem i płomieniami.

Black 8 poczuła jak jakiś rozgrzany fragment substancji wcisnął się w jakąś szczelinę pancerza i palił ją tam żywym ogniem. Poza tym rozgrzana i płonąca materia osadzała się na pancerzach, bulwach, ścianach, lianach i wszystkim. Teraz znowu nic nie było widać. Nastało piekielne gorąco i wszystko wokół zdawały się pochłaniać płomienie. Ale przynajmniej coś gruchnęło na podłogę. W końcu.Black 2 poczuła jak to coś, co ja dorwało i szarpało puszcze wypalone do cna przez materię granatu zapalającego. Więc spadła. Najpierw chyba na kolejną bulwę a potem z niej na podłogę. Jęknęła ale chyba była cała. Nie licząc tego, że płonęła. Jak wszystko wokół. Ale granaty zapalające działały dość krótko o ile nie natrafiły na coś łatwopalnego co nie zapłonęło dodając własnego paliwa do pożaru.

Jęczała, znaczy żyła - tyle na razie musiało wystarczyć. Przedzierając się przez ogień i dym, pozostała para Blacków obrała za cel bulwę z prawdopodobnie człowiekiem. Ona też płonęła, tak samo jak podłoga, ściany, sufit, pnącza i ludzie w pancerzach. Ból oparzeń wrócił, liżąc dopiero co nadpaloną skórę. Sprawiał że każdy kolejny krok przypominał torturę. Żeby nie wrzeszczeć Nash zagryzła spękane usta do krwi. Nóż. Kokon. Cywil. Góra. Proste plany były najlepsze.

Płomienie żarłocznie pożerały wszelką materię organiczną czy pochodzącą z tego świata czy nie. Rozgrzewały, wytapiały i spopielały także i materię nieożywioną. Blacki też cierpieli od tego żaru płomieni. Jedni więcej a drudzy mniej ale cierpieli jednakowo. Złotooka saper w krótkim czasie musiała ratować się kolejnymi dawkami stymulantów by utrzymać się na nogach a nawet przy życiu. Ogień wypalał powietrze, dostawał się go ust, krtani i płuc, przypiekał skórę, dławił, dusił i przypiekał za życia. Jedynie dzięki ochronnemu działaniu pancerzy i medykamentów dało się przetrwać to piekło. Za to gdy płomienie zaczęły wygasać świat piwnicy zmienił się. Nawet te ogromne bulwy wyższe od ludzi a nawet pancerzy wspomaganych wydawały się przypieczone i osowiałe. Liany, dotąd tak żwawe, wydawały się drgać w konwulsjach. Te które wydawały się Diaz zbyt żwawe lub zbyt bliskie Diaz bezlitośnie dobijała kolejną dawką płonącej galarety. Nash musiała odsapnąć by wbić sobie bezigłowy stymulant po raz kolejny. Wreszcie zaczynała odzyskiwać oddech a w przeciwieństwie do pozostałej dwójki nie chroniła jej hermetyczność pancerza. Otwarcie podejrzanej bulwy spadło więc na Ortegę i jego miecz.

Miecz poradził sobie z bulwą jak z przemokniętym kartonem a resztę dokonały pancerne ramiona Latynosa. Charles miał jednak rację przynajmniej w tym i wewnątrz ukazała się ludzka sylwetka. Też nienaturalnie zdeformowana i napuchnięta jak ta którą przed chwilą pomogli wydostać na powierzchnię. Pancerne ramiona Black 7 bez trudu poradziły sobie z odcięciem albo oderwaniem oplatających faceta kłączy. Akurat podeszła do nego złotooka Black 8 gdy zorientowali się, że w przeciwieństwie do poprzedniego ten facet chyba jest przytomny. Tylko nie byli pewni czy cały czas czy teraz właśnie się ocknął. Lustrzany hełm odwrócił się w stronę rudowłosej tak, że mogła dostrzec w nim własne, wykrzywione i bardzo mizerne odbicie.

- Trzymaj go. Może mu odbiło i zacznie atakować - syntetyczny skrzek zlał się w jedno z niskim pomrukiem niezadowolenia z którym Ósemka powitała znalezisko. Jeśli zacznie się szarpać obroże ich zabiją szybciej, niż zmutowane chaszcze za plecami, bądź kolejny granat. Wystarczył jeden rzut oka na własne odbicie, aby ruda zorientowała się jak bardzo jest źle. Jeszcze nie tragicznie, lecz powinni złapać parę minut oddechu, gdy już stąd wyjdą.
- Kobieta. Która z wami była - wystukała, gapiąc się spode łba na cywila - Gdzie jest?

Facet kontaktował chyba słabo. Albo w ogóle. Co prawda reagował spojrzeniem na pochylające się przy nim sylwetki ale nic więcej. Jęczał i bełkotał coś kompletnie niezrozumiale. Przy nim Charles okazywał się być poliglotą i mistrzem dyplomacji. Wspólnymi siłami udało im się wyrwać i postawić go na chwilowo dość stabilnej podłodze. Facet zaczął jęczeć przeraźliwie jakby konał żywcem z bólu. Black 7 który odcinał ostatnie resztki oplątujących go kleistych wici przerwał na chwilę tą czynność a Black 2 odwróciła się do nich chyba zaniepokojona tymi jękami. Facet zaczął wrzeszczeć i wyć unosząc bezwładnie dłonie to do góry to ponownie przyciskając je do siebie i kuląc się w sobie.
- Co jest kurwa? - Ortega wydawał się być tak zaniepokojony jak i zdezorientowany zachowaniem tego typa.

Czyli gościowi odwaliło… choć bardziej trafnym określeniem było zapewne otrucie i powolne zmienianie w roślinę. Nash przemknęło przez myśl, że tak długie połączenie z dziwnym tworem mogło w jakiś pokręcony sposób połączyć ich układy nerwowe. Żywiciel i pasożyt w odwróconej, koszmarnej wersji, wyjętej żywcem z wizji naćpanego szaleńca.
- Dwa kroki w tył, on zostaje - przekazała lektorem, a potem skrzecząc niemożliwie pod nosem, połączyła się z Hollyardem. Nadawała dźwiękowo aby Latynosi też usłyszeli.
- Hollyard. Jest problem. Cywil w stanie krytycznym. Duża szansa na zgon podczas relokacji. Wiesz co to dla nas oznacza - zazezowała do góry, gdzie dziura w suficie i gliniarze - Była jeszcze kobieta. Podobno. Ale. Dopadło ją na początku. One się łączą. Bulwy. Z ludźmi. Symbioza. Zerwanie więzi. Katatonia.

- Mamy dwóch żywych zbierajcie się stamtąd. - porucznik zdecydował się prawie od razu. Widać było jego sylwetkę prześwitującą w dziurze a sam pewnie też słyszał wycie tego właśnie wyzwolonego z tej dziwnej bulwy człowieka.

- Spieprzamy! - Ortega chyba tylko na to czekał bo bez żalu i wahania ruszył do wyrwanej przez siebie dziury. Parchy zdążyli zrobić kilka kroków przeciskając się między bulwami tarasującymi wciąż swobodę ruchu gdy za ich plecami wycie doszło do kulminacyjnego momentu a zaraz potem coś tam się rozbryzgało z obrzydliwie, mokrym, organicznym mlaśnięciem. Poczuli uderzenie czegoś w plecy, obydwiema kobietami eksplozja szarpnęła na tyle mocno by powalić je na czworaka. Wystarczył rzut oka za siebie by dostrzec w miejscu gdzie niedawno stał ten uwolniony człowiek tylko jakąś bezkształtną breję, rozchlapaną też na ścianach, suficie, resztkach lian i sąsiednich bryłach no i wciąż opadających resztkami na dół.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline