Od przybycia do Oakhrust paladynka spotkała się z wieloma przejawami czegoś co śmiało można by uznać za nadużycie władzy. Zmusiła się jednak by odsunąć od siebie niechęć jaka wykiełkowała w jej sercu. Cokolwiek Tyr nakaże jej uczynić, zrobi to z radością, jednak póki Sprawiedliwy nie daje wyrazu swej woli, póty lady Diana będzie stosowała się do praw rządzących jej zakonem. Nawet jeśli przyjdzie jej i przez kolejne sto lat machać łopatą to i tak nie złamie ślubów które złożyła przez obliczem Okaleczonego. Tak samo zresztą podeszła do obelgi jaką obrzucił burmistrz ją i jej honor, gdyby nie poświęcił życia Tyrowi, już dawno zażądała by satysfakcji, a w przypadku odrzucenia wyzwania vendetta rodowa mogła by trwać wiele pokoleń, póki ród burmistrza lub de Carabasów by nie wymarł. Zaprawdę Tyr był miłościwy.
Na medycynie lady Diana nie znała się w ogóle, więc i pożytku z niej nie było wielkiego. Milczała więc stojąc niczym posąg odlany z brązu. Nie obawiała się też specjalnie zarazić od chorej, w końcu jej fizjologia dawała paladynce pewną ochronę przed zarazami. Zupełnie jakby jej własna odziedziczona po ojcu choroba nie chciała się dzielić ciałem nosiciela z nikim innym.