Dobrze było nie musieć kooperować z kimkolwiek poza sobą samym, oraz szeregiem warsztatowego sprzętu. Maszyny w przeciwieństwie do ludzi nie roztaczały tej upierdliwej aury niespełnionych ambicji i najzwyczajniej w świecie nie gadały o byle gównie przy każdej możliwej okazji. Zachowywały statyczną ciszę, ozywając jedynie wtedy, gdy ludzka ręka im to nakazała… jakże relaksujące.
Praca szła Ortedze powoli i w skupieniu, zaś ponurą zwykle gębę przecinał cień czegoś, co nawet ślepy wziąłby za uśmiech. Żadnych awantur, żadnych strzelanin, sapania nad karkiem i przede wszystkim żadnych Parchów w słusznym zasięgu mili kwadratowej - przynajmniej taką monterka żywiła nadzieję.
Wierciła więc dziury w Mauserze, chcąc przymocować szynę na sztywno do komory zamkowej, ciesząc się z tych lichych momentów, gdy nikt nie zawracał jej dupy zbędnym ssaniem. Czas stracił na znaczeniu, przelewając się gdzieś obok - nieistotny detal podczas precyzyjnego zadania.
Co działo się w mieście? Chyba nie szło aż tak źle, skoro do tej pory nie pojawił się Sloan albo któryś z jego przydupasów - ich imion Ortega nie zamierzała zapamiętywać, gdyż byłoby to poniżej jakiejkolwiek godności, zostali więc podpięci pod wspólne miano ułatwiające życie oraz koegzystencję z pozostałą obsadą Generała.
Na mgnienie oka przez nienaturalnie pogodną twarz wypełzł bardziej znany i rozpoznawalny kwaśny odcień.
Piękna chwila trwała, lecz nic co piękne nie mogło trwać wiecznie...