Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2018, 22:06   #195
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Tura 37


Droga z kwartału gdzie mieszkali Westowie i Brandonowie gdy jechało się samochodem nie była znowu taka długa. Właściwie parę chwil. I minąć kilka przecznic. Z jadącego samochodu wydawało się to całkiem proste. Roger znowu miał kłopoty z uruchomieniem samochodu ale tym razem poszło mu szybciej niż pierwsza jazda tego poranka w przeciwną stronę. Po drodze nie dały zapomnieć o sobie podwodne przeszkody jakie naniosła fala powodziowa a może były tu wcześniej. Ale zdradziecka warstwa wody często przykrywała je całkowicie. Raz uderzyli o coś pod wodą na tyle mocno, że wszystkimi i wszystkim wewnątrz rzuciło całkiem mocno. Wóz na moment stracił płynność ruchu ale właściwie na tym się skończyło. Było więc raczej uciążliwe ale nie szło zapomnieć, że mogło być groźne.

Kufer czarnego vana nie miał okien. Więc jedynym punktem widokowym były szyby w tylnych drzwiach i te w szoferce. Jedne ukazywały co się dzieje za wozem a reszta przed nim. Widok był podobnie budujący jak kilka kwadransów temu gdy jechali w przeciwną. Znowu nasuwały się wszelkie skojarzenia o ludziach opuszczających skazane na zagładę miejsce gdy widziało się te mniejsze i większe piesze i konne grupki ludzi brnących przez te zalane ulice lub dopiero przygotowujących się do drogi. Biło od nich uczucie porażki i przegranej batalii z losem. W porównaniu do nich maszyna khainity pruła żwawo i po sprintersku. Sprawnych samochodów prawie nie widzieli chociaż gdzieś czasem mignął w jakiejś przecznicy.

W porównaniu do ulic lokal “U Gammana” wydawał się ostoją normalności. Znaczy jeśli nie liczyć rozbijających się o schody i ganek fal powodziowych przez które budynek wyglądał jak postawiony w jakimś jeziorze. Za to pojazdów na parkingu było wyraźnie mniej. Nie było też motocykla Vex który gdy odjeżdżali stał na ganku. Z ganku zniknęło też ciało tej bezgłowej ostatnio kobiety którą wspólnie zabili i Angie i Roger. Mike za to szorował pozostałą plamę krwi i resztek. Wstrzymał się widząc powracający, czarny pojazd.

Punkt planu “zabieramy Rice” poszedł całkiem gładko. Azjatkę znaleźli nadal zakneblowaną, związaną, przywiązaną do rury i zaślinioną od knebla tak samo jak ją O’Nealowie zostawili. Znowu nie stawiała oporu choć i tak dało się odczuć, że nie przepada za swoimi ciemiężycielami. Związana i zakneblowana kobieta może zdawała sobie sprawę, że nie ma zbyt dużych szans w starciu z większym i cięższym mężczyzną do tego Pazurem i to uzbrojonym. A przecież nie był sam. Dała się więc rozwiązać i wyprowadzić na korytarz a potem do sali głównej. Czy w świetle lampy na dole czy świetle dnia w sali głównej wyglądała dość mizernie. Włosy zlepiły jej się od śliny a może i od łez z twarzą, kurz czy inny brud również się w to wmieszał więc czarnowłosa miała teraz “urok” klasycznego więźnia czy innej ofiary. Ale mimo to Izzy nadal nie dostrzegła u nie objawów jakie tak dobitnie świadczyły o zarażeniu wirusem. Nie wyglądała ani jak Randal ani jak pani Brandon. Wyglądała jak skrępowana i związana dziewczyna jaką przetrzymano cały dzień w piwnicy. Tak czy siak, przynajmniej Lou wydawał się zadowolony, że pozbywa się niechcianego więźnia. - A gdzie ją zabieracie? - zapytał obserwując trójkę jaka wyszła z piwnicy. W sali mignęła jeszcze ze znajomych twarzy Vex i Bri.

Problem natomiast pojawił się w punkcie planu “I pojedziemy do kościoła”.
- Czy ja ci wyglądam na taksiarza? - zapytał Roger bez żenady siedząc w otwartych, tylnych drzwiach swojego wozu i przerabiając odciętą rano głowę na oczyszczoną czaszkę. Resztki skapywały płatami to wylewały się do jeziornej wody gdy khainita z zauważalną wprawą pozbywał się kolejnych warstw włosów, skóry, mięsa i wnętrzności wszelakich z odciętej głowy. Nie wyglądałoby śpieszyło mu się gdziekolwiek do czego innego. Pazur sapnął słysząc taki obojętny ton khainity. Zacisnął zęby i chyba zastanawiał się czy próbować jakoś przekonać czy namówić Rogera czy dać sobie z miejsca spokój. Wciąż mieli w planie ten deal w kościele z właścicielem lombardu. Specjalnie daleko nie było ale samochodem na pewno byłoby szybciej niż pieszo. Tylko co z Rice? Zabrać ją ze sobą? Znowu zostawić u Lou? Jakby zabrali mogli by już z kompletem planów wrócić do Westów a gdyby zostawili musieliby jeszcze raz wracać do Gammana i pewnie znowu na piechotę do Westów. I tak uciekały kolejne minuty i kwadranse a każde opóźnienie skracało czas jaki zostawał na wyprawę nad rzekę.

- Zgodziłeś się nas zawieźć. - Zordon spróbował jednak sztuki negocjacji choć wydawało się, że khainita ma jakiś wewnętrzny dar do działania mu na nerwy.

- No. Nad rzekę tam gdzie znaleźliśmy towar. Jak tam chcecie jechać to pakujcie się i jedziemy. Mam nadzieję, że Khain nam ześle po drodze coś na arenę i pozwoli napełnić swój kielich. - khainita choć nie przerywał swojej pracy czyściciela czaszek to spojrzał bystro i prawie wesoło na dwójkę stojącą ze skrępowanym jeńcem.



Wreszcie mogła odpocząć. A było po czym. Czuła jak oddech jej przyspieszył a czoło i twarz zrosiła wilgoć. Tak od potu jak od tej wody jakiej wokół było pełno w tym gorącym i dusznym poranku. Było gorąco ale inaczej niż na pustyni. Tam powietrze było suche i czyste a nocą chłodne. Tutaj było zaś jak w szklarni. Człowiek się pocił nawet jak nic nie robił. A jak coś robił to wszystko wydawało się dalej, było cięższe, wyżej i w ogóle trudniejsze.

Pan Brandon też nie był taki lekki. Więc chociaż był już związany przez wujka do krzesła to gdy Angie obejrzała jego i krzesło na spokojnie stwierdziła, że krzesło wygląda dość niepewnie. Niewiele brakowało by pan Brandon się wyrwał gdyby się trochę postarał i okazał uporem. Ale obecnie wydawał się całkowicie osowiały i smutny. Niemniej gdy nastolatka została z nim sama i mogła pobuszować po domu znalazła coś do związania i miała do czego go przywiązać. Co prawda przez chwilę musiała odwiązać mężczyznę by przeszedł on do wybranego przez nią miejsca zanim znowu mogła go przywiązać ale mężczyzna albo nie zorientował się w tek okazji do ucieczki czy stawiania oporu albo był zbyt przybity by o tym myśleć.

Jeśli nie odliczyć piętro a piwnicy jak się okazało Brandonowie nie mieli to zostawał parter do umieszczenia w nim gospodarza. Gorzej poszło z panią Brandon. Gdy otworzyła drzwi do sypialni na piętrze zastała to co pewnie zostawił za sobą wujek. Wciąż przywiązaną do nogi łóżka kobietę. Ale tym razem cichą i nieruchomą z już krążącymi nad ciałem muchami. Zbierały się zwłaszcza wokół otwartej rany na głowie z której wypływała kałuża dziwnie stężałej krwi. Ciemna i gęsta plama była kilkukrotnie większa od obrysu głowy. A gęsta krew to na oko Angie wyglądała jakby była tutaj od paru godzin, może nawet jak z wieczora. A przecież wszystko działo się dziś rano, całkiem niedawno.

Przeniesienie pani Brandon okazało się o wiele trudniejsze. Nawet po śmierci stawiała opór biernego ciała do taszczenia. Najpierw przy uwalnianiu z więzów potem przy znoszeniu na parter aż wreszcie ten najcięższy i najdłuższy etap. Czyli samotne dźwiganie ciała przez zalane podwórze, ulice i domy. Było znacznie gorzej i trudniej niż wczoraj gdy wspólnie dźwigali pana Bena.

Jeszcze trudniejszy okazał się sam pochówek. Co było łatwe do zawalenia to zawalili wczoraj. Angie musiała zbadać najpierw te gruzowisko. Nie było to ani łatwe ani przyjemne. Wszystko trzeszczało i obsypywało się przy każdym kroku. Oględziny pozwoliły jednak stwierdzić, że jest jeszcze szansa by zawalić kolejny fragment trzeszczącego budynku. By wnieść te ciało po tym rumowisku a potem zawalić te resztki chwiejącego się budynku musiała najbardziej się namęczyć. Tak samo by się pomocować, pokopać, przesunąć kawałki ścian, dech, belek by kolejne obsuwisko zasypało ciało pani Brandon. Wreszcie się udało ale osuwisko miało znaczni większy obszar niż spodziewała się nastolatka. Próbowała odskoczyć i udało jej się nawet złapać framugi ale ta runęła w dół razem z nią.

Po chwili tak nagle jak się zaczęło tak się i skończyło. Spadały jakieś kawałki gruzu, obsunęła się jeszcze jakaś decha ale chyba ustało wszystko. Chociaż wciąż ucho Angie wyłapywało niebezpieczne trzeszczenie. Była przemoczona bo plusnęła wraz z rozpadającymi się resztkami ścian i podłogi w tą złą wodę. Przysypał ją też pył i drobniejsze szczątki gruzu ale mimo wszystko wyszła z tego obronną ręką. Tam się skaleczyła coś sobie obtarła, nabiła siniaka ale jak na takie rumowisko z którym spadła i na które spadła to właściwie wyszła z tego cało.

Gdy się rozejrzała stwierdziła, że widocznie wylądowała na ziemi. Znaczy tam gdzie przed powodzią była ziemia. Teraz przy upadku albo i wcześniej spadający gruz przebił się przez podłogę parteru i więc nastolatka wystawała z tej dziury trochę powyżej podłogi tego zdewastowanego i zalanego parteru. Ale nadal była mniej więcej na parterze tego rozklekotanego budynku. Panował tu półmrok i światło dnia przebijało się świetlnymi promieniami przez wzburzony i wciąż unoszący się kurz.

Smród padliny mówił jej, że jest tu coś jeszcze. Znalazła ciało Bena tam gdzie wczoraj je zostawili. Wyglądało nadal jak krwawa miazga z roztrzaskaną głową i plamami zakrzepłej krwi dookoła. Ale wprawne oko wędrowca dostrzegło jednak różnicę. Brakowało jednej ręki. I sądząc po rozwłóczonych śladach coś musiało oderwać od reszty ciała te ramię.





Znalezienie rampy czyli jakiejś kładki czy belki odpowiedniej długości było albo łatwe albo trudne. Zależy od punktu widzenia. Ze wskazówkami od ekipy lokalowej, trochę z własną improwizacją udało się w budynku po drugiej stronie ulicy znaleźć odpowiednią rzecz. Wyglądało to na jakąś grubą dechę na tyle długą, że nie powinna złamać się pod nią i Spike’m. Trochę więcej wysiłku kosztowało Vex przeszuranie dechy przez zalaną ulicę do wozu Spencera a potem umieszczenie jej w odpowiedniej pozycji. Przy tym wszystkim najprostszy okazał się wjazd motocyklem po tej improwizowanej rampie na pakę pojazdu.

Akurat gdy się z tym uporała i wróciła do środka by uregulować sprawy płatności zastała tam i opiekuna blondwłosej nastolatki, i Izzy, i schodzącego na dół Spencera który niósł niezbyt dużą torbę. Też podszedł do baru by porozmawiać jeszcze o czymś z Lou i z jakąś niewysoką dziewczyną też siedzącą przy barze ale widać było, że lada chwila będzie się zrywał do swojej maszyny.

Zbyt dużo czasu więc na pogawędki z Samem Vex nie miała. Najemnik zgodził się zapłacić za pokój, zgodził się zabrać kocią rodzinę. Chyba, że Vex chciała kociaka na drogę to nie widział problemu. Sam zabrał plecaki swój i nastolatki więc był przyzwoicie obwieszony tym całym szpejem. Otarł spocone czoło rękawem zastanawiając się chyba nad czymś.
Trwał tak zawieszony w bezruchu przez dobre dwa uderzenia serca, zapatrzony w pękniętą, okienną szybę, odbijającą obraz jego i stojącej obok motocyklistki. Na zewnątrz, gdzieś z oddali, słyszeli nikłe echo nerwowego eksodusu: rżenie koni, pokrzykiwania ludzi wibrujące wyraźnie wyczuwalnym niepokojem, wymieszanym hojnie z rozgoryczeniem oraz strachem. O to, co będzie dalej zarówno z zostawianymi naprędce domami, jak i tym lichym dobytkiem, zapakowanym równie pospiesznie na wozy. Widzieli to w drodze do Brandonów, a także tej powrotnej. Teraz jednak elementy te stanowiły tło, szumiące gdzieś na granicy rejestracji zmysłów: oddalone, mało istotne.

- Nie musiałaś z nami zostawać wtedy przy powodzi, kiedy nadchodziła fala - najemnik odezwał się wreszcie, odwracając głowę by móc spojrzeć bezpośrednio na nią. Z bliskiej odległości różnica w gabarytach między postawnym, wysokim Pazurem, a drobniejszą motocyklistką była wyraźniejsza. Wrażenie potęgowała jeszcze masa szpeju, narzuconego na mundur i toboły ciążące mężczyźnie na plecach.

- Ani przy studni, gdy zaczęła się strzelanina - dodał, robiąc krok do przodu przez co znalazł się bezpośrednio przed dziewczyną z Det. Spoglądał na nią z melancholią i zmęczeniem, uwypuklającym zmarszczki pod oczami - Nie musiałaś pomagać mi w próbie ogarnięcia Angie, co bywa… czasem trudne i na pewno frustrujące, szczególnie dla kogoś z zewnątrz, kto nie zna jej i nie rozumie. Sam często tego nie umiem. Pojąć co siedzi jej w głowie - przetarł ponownie czoło rękawem, wzdychając przy tym ciężko co z pewnością nie było tylko pokłosiem dźwigania sprzętu.

- Pośpiech jest złym doradcą, ale rozumiem. Mogłaś odejść w każdej chwili, jednak zostałaś i byłaś przy nas. Przy mnie… i ze mną. Dziękuję ci Vex, że chociaż próbowałaś być częścią zespołu. Chciałbym abyś na siebie uważała i została bezpieczna, gdziekolwiek nie zaprowadzi cię droga. - nachylił się, zostawiając subtelny, delikatny pocałunek na jej policzku. Zaraz się wyprostował, poruszając prawym barkiem aby wygodniej ułożyć ciążący na nim plecak.

- Odstawię Angie do Teksasu i wracam do jednostki zanim uznają mnie za dezertera. Po skończonym kontrakcie mam zamiar zostać z nią na stałe w Yarnhill, tak jak ci mówiłem. Jeżeli będziesz w okolicy przejazdem to wpadnij do nas - coś w jego twarzy drgnęło, rysy złagodniały i pojawił się ciepły uśmiech - Na trasie dobrze mieć przyjazne miejsca, gdzie wiesz, że możesz odpocząć, podreperować Spike’a i złapać oddech. Zawsze będziesz u nas mile widzianym gościem, nieważne ile czasu nie minie. Uważaj na siebie Papryczko. - powtórzył cicho i poważnie.

To wszystko było niedawno ale jednak już stało się. Trochę mniej “niedawno” Spencer dał znać, że czas się zwijać i oboje wyszli znowu na ten zalany stojącą, mętną wodą świat zewnętrzny przez jaki musieli przebrnąć by dostać się do zaparkowanego monstera. Potem znów motoryzacyjny potwór ożył i ruszył z miejsca kierowany fantazyjną wolą i werwą kierowcy. Kolejne ulice i kwartały Dew mijały za szybami. Z perspektywy mocarnego pojazdu ta cała powódź nie wydawała się żadną, zauważalną przeszkodą. Ot, głębsza kałuża i dodatek do kolorytu okolicy. Trochę inaczej było z ludźmi w kabinie gdzie nogawki spodni były przemoczone nawet po tak krótkim kawałku brodzenia w wodzie jaki mieli z lokalu Gammana do maszyny. Teraz na podłodze wozu robiły się kałuże z tej ściekającej ze spodni i butów wody.

Pierwszą, poważniejszą przeszkodą okazały się samochody przy wyjeździe z miasta. Trochę ustawione tak, że dwie osobówki stały obok siebie jakby na raz chciały wjechać do osady ale się rozmyśliły. Przy nich i wokół nich stali ludzie w pstrokatych ubiorach. Za nimi stało jeszcze ze dwie podobne maszyny ale już po jednej stronie drogi. W bocznej odnodze prowadzącej do jakiegoś skupiska trzech czy czterech budynków też stały jakieś pojazdy ale nie do końca Vex zdawała sobie sprawę czy to zwykle tam stały czy nie. Spencer zaczął zwalniać i w końcu zatrzymał się przed pierwszą dwójką, osobówek blokujących drogę. Wyjrzał przez okno i zaczęły się zwyczajowe u niego przechwałki i pozdrowienia gdzie widocznie znowu został rozpoznany i rozmówcy przy samochodach kojarzyli go widocznie pozytywnie. Za to Vex jakoś ci przy samochodach podejrzanie byli ubrani jak ci z którymi się strzelali przy studni wczoraj rano.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 26-03-2018 o 22:19.
Zombianna jest offline