Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2018, 01:25   #442
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alioth gaśnie

Tuonetar jakby ostygła. Wszystkie jej poprzednie wypowiedzi miały trafić w Harper i ją zaboleć. Nie spodziewała się, że to śpiewaczka trafi w nią. Chyba nigdy wcześniej tak mocno nie dostała. Czyżby Alice wypowiedziała lęki, które wcześniej sama odczuwała? Pewnie tak właśnie było, inaczej nie zadałaby tego pytania.

No cóż..., Tuonetar westchnęła. Mam nadzieję, że twoje słowa nie okażą się prorocze. Ja nie wycofam się. Nawet jeśli się pogubię i będzie we mnie czuwać wszelka możliwa niepewność… to i tak powinnam walczyć o lepszą przyszłość dla Tuoniego. Bo istnieje przynajmniej drobna szansa, że on nie poczuje się tak źle, jak zapowiadasz...

Bogini zdołała wypowiedzieć coś, dzięki czemu mogła wyjść z twarzą z tej rozmowy, jednak bez wątpienia straciła rezon.

Chyba miała coś jeszcze powiedzieć… kiedy rozbrzmiał huk. Raczej nie spodziewała się go. Zwróciła twarz ku Wzgórzu Cierpień, bo to właśnie z jego szczytu rozległ się odgłos. Fala dźwiękowa przeszyła powietrze, a potem ciało śpiewaczki. Kiedy tylko to zrobiła, Alice poczuła straszliwy dreszcz. Najgorszy z możliwych. Każda komórka jej ciała instynktownie zrozumiała, że miało miejsce coś… okropnego.

Harper wzięła głęboki wdech
- Pójdziemy to sprawdzić? Czy zostaniemy tutaj? - zapytała Tuonetar, jakby momentalnie zapominając o tym, że powinna jej nienawidzić. Nie była też miła. To była propozycja. Dreszcz ten bowiem był nieziemsko nieprzyjemny, ale wzbudził też chorą ciekawość w umyśle Alice.

Tuonetar westchnęła.

Uwierz mi na słowo… nie chcesz tego sprawdzić. Chyba powinnam się cieszyć, a jednak..., pokręciła głową. Nieodpowiednie wyczucie momentu… Lecz Tuoni ucieszy się...

Słowa Tuonetar były nieskładne, ale prowadziły w wyraźnym kierunku. Czy Alice, podobnie jak początkowo Fernando, postanowi zignorować oczywistość?

Alice pojęła.
- Chcesz mi powiedzieć… Czy chcesz mi powiedzieć, że on…? - zapytała krótko.

Chyba czas na to, abyś powróciła do świata żywych, Alice, Tuonetar odpowiedziała wahającym się głosem. Tego żałosnego karła czeka zwykły los umarłego. Nie będę narażać go na nic prócz zapomnienia. Dziękuję za rozmowę, Alice.

Następnie podniosła ręce, jakby chcąc uderzyć nimi o siebie. Tym samym sprowadzając Harper z powrotem na Ziemię. Czy Alice chciała ją zatrzymywać?

Śpiewaczka otworzyła szerzej oczy i podbiegła do niej, łapiąc ją za nadgarstki
- Poczekaj! Proszę! - jakieś emocje wróciły do jej głosu i spojrzenia
- Chcę wiedzieć co się stało na wzgórzu. Tuonetar. Proszę! - odezwała się wyraźnie poddenerwowanym głosem.

Czy z moich ust chcesz to usłyszeć?

Alice trzymała ją dalej. Smugi jej krwi pozostawiły drobne ślady na porcelanowo białej skórze bogini podziemnego świata zmarłych
- Jeśli nie możesz mi pokazać… - poprosiła.

Tuonetar westchnęła.

Tytti..., zaczęła. Mamy nowego rezydenta w Tuoneli. Jednak, podobnie jak Alice Harper, nie spocznie on we własnej celi. Joakim Dahl pozostanie w limbo do czasu, kiedy mój mąż, Tuoni, przeniesie się do jego ciała. Bo Joakim Dahl zmarł.

Joakim Dahl zmarł.

Choć technicznie Tuonetar mówiła do Tytti, to patrzyła na Alice.
Oczy Alice po raz kolejny napełniły się łzami. Stała, trzymając nadgarstki bogini. I nie umiała się poruszyć. Jej umysł wyłączył się. Miała do niego pójść? Miała go zostawić? Co miała robić..? Zamroziło ją.

Obok niej ktoś odchrząknął.
- Alice… - przemówił Fernando. Pierwszy raz od dłuższego czasu. - Alice… - powtórzył. - Musisz… uspokoić się… - poprosił. - Alice… słyszysz mnie? - zapytał.
Tymczasem Tuonetar zrobiła dyskretny krok do tyłu, chcąc uwolnić swoje nadgarstki. Taka bliskość bez wątpienia krępowała ją.

Palce Alice drgnęły, gdy zacisnęła je nieco mocniej na nadgarstkach Tuonetar
- Sł...yszę - odrzekła bardzo zimno. Po jej policzkach powoli ciekły łzy.
- Tak. Bardzo wyraźnie - dodała po chwili, ale nie odrywała oczu od bogini.
- Przecież jestem spokojna - dodała po krótkiej chwili, ale nic nie wskazywało na to, by ten spokój nie był równie niebezpiecznym narzędziem, co ostre, zimne ostrze noża.
- Chodzi mi o innego rodzaju spokój - odpowiedział Fernando. - Pamiętaj, że walczysz… walczyłaś… nie tylko dla siebie i dla Joakima. Przyrzeknij mi, że po powrocie… wciąż będziesz walczyć. Dla upamiętnienia mojej pamięci. Dla mnie.

Tuonetar była niepewna, czy powinna przerwać rozmowę. Czy też w dalszym ciągu przysłuchiwać się jej.

Alice przyglądała się uważnie kobiecie przed sobą. Nie widziała teraz bogini. Widziała kobietę. Głupią kobietę, pragnącą za wszelką cenę szczęścia dla siebie i swojego męża. Uśmiechnęła się
- Przyrzekam. Obiecuję… - powiedziała obserwując Tuonetar dokładnie tak jak ją widziała
- Obiecuję. Lepiej pilnuj dobrze swojego męża Tuonetar - obiecała jej spokojnym, surowym tonem. Zaciskała mocno dłonie na rękach bogini. Tylko coraz mocniej.

Groźba względem Tuoniego sprawiła, że Tuonetar otrzeźwiała. Uśmiechnęła się do Alice.

Tylko kolejna rzecz na liście twoich zmartwień… Natomiast moja wciąż pusta.

Alice była zmuszona puścić ręce Tuonetar, kiedy te zaczęły piec żywym ogniem. Tu nawet nie chodziło o siłę woli. Harper mogła posiadać nieskończoną ilość determinacji, aby nie poluzować uścisku i nie zważać na ból… jednak tu chodziło chyba o coś innego. Bogini śmierci w krainie śmierci nie mogła być fizycznie powstrzymana, czy zaatakowana. Wszelkie zasady sprzeciwiały się takiej możliwości. Jakby prawa fizyki działały przeciwko temu.

Następnie Tuonetar klasnęła.
A Alice straciła przytomność, osuwając się na skaliste podłoże. Jej świadomość podróżowała przez nieskończone warstwy astralnych wymiarów… kierując się prosto na Ziemię.
Na której serce Joakima już nie biło.

Wreszcie obudziła się. Wpierw słyszała jedynie okropny szum i harmider. Zrozumiała, że znalazła się w magazynie Konsumentów. Chyba została położona w skrzydle szpitalnym. Czy gdzieś obok znajdowało się martwe ciało Joakima? Wszystkie jej zmysły wyostrzyły się błyskawicznie. Jej ciało również było sprawne. Krzątający się ludzie zupełnie nie zwracali na nią uwagi. Interesowało ich coś kompletnie innego. Ktoś zupełnie inny.

Alice poderwała się do siadu ignorując fakt, że mogła dostać zawrotów głowy. Zerwała się z łóżka i rozejrzała na około w chaosie emocji, które nią teraz szarpały. Momentalnie ruszyła w stronę, gdzie leżał wcześniej Joakim, ignorując czy mija bez słowa kogoś znajomego. Jej twarz wyrażała emocje tak bolesne i jednocześnie wściekłe, że mogło być niebezpiecznym stawanie jej na drodze.

Ludzie stawali jej na drodze, jednak nie zwracała na nich uwagi. Rozpychała się w drodze do celu. Nawet nie spostrzegła, że po drodze wyrwała ze swojego ciała przyczepione elektrody i mankiety mierzące ciśnienie. Wreszcie dotarła do punktu, przy którym kłębiło się najwięcej ludzi. Walczyła o miejsce jak najbliżej łóżka. W końcu udało się zobaczyć Joakima. Wpierw dostrzegła jedynie kawałek jego łokcia… potem resztę ręki… aż wreszcie jej oczom ukazała się twarz mężczyzny. Jego oczy były rozwarte. W pierwszej chwili poczuła przypływ ulgi. Lecz wtem pojawiło się błyskawicznie ukłucie niepokoju… a potem cichego przerażenia, kiedy uzmysłowiła sobie, że te znajome, jasnoniebieskie oczy… były martwe. Nie widziały, nie patrzyły, nie wyrażały emocji… jedynie istniały. Tak długo, aż zabierze je rozkład. Czy też raczej… Tuoni.
Śpiewaczka przecisnęła się jeszcze bliżej. Najbliżej jak się dało. Dosłownie wychodząc i podchodząc do samego łóżka Joakima. Po czym uczyniła to, czego nikt najwyraźniej do tej cholernej pory nie odważył się uczynić. Zamknęła mu ostrożnie dłonią oczy. Ramiona jej się trzęsły, gdy stała nad nim i nie wiedziała czy zaraz wybuchnie i nie spali wszystkich obecnych dookoła osób. Bo miała wrażenie, że dokładnie to zaraz nastąpi. Chciała wyrzucić z siebie jakoś ten ból i furię, które nią w tej chwili owładnęły. Krzyczała w duchu. A jednak…
Jednak jej ciało stało w stabilnym bezruchu. Jedynie jej dłoń, przesunęła się wzdłuż policzka mężczyzny, który leżał bez ducha na łóżku. Nie była dla niego łagodną. To ona mu to zrobiła. To przez nią był w tym stanie. A jednak nie chciała by zaznał z jej ręki tylko to, co najgorsze go w życiu spotkało. Oparła ją na jego ramieniu, ignorując fakt, że po jej skórze ciekła krew od gwałtownego wstawania, które sobie zapewniła. Stała tam i nie słyszała nikogo i niczego wokoło.
Po prostu była…

Choć tkwiła wycofana, gdzieś poza resztą świata… wokół niej i tak rozbrzmiewały głosy.
- Czy on…?
- Czy on nie żyje?
- Niemożliwe.
- Alioth umarł?
- Ale gwiazdy nie umierają.
- Spadająca gwiazda… pomyśl życzenie.
- Co my teraz zrobimy?
- Czy… czy to przeze mnie?
- Dlaczego to się stało?
- Kto jest temu winny?
- Czy ja też umrę?
- Kiedy dokładnie to się stało?
- Czy ktoś przy tym czuwał?
- Czy to był zamach?
- Jesteś przekonana, że jego serce wcześniej też stanęło?
- Dlaczego nikt nie zareagował?
- Czy w pobliżu był medyk?
- Czy byłoby inaczej, gdyby pan Dahl znajdował się w prawdziwym szpitalu?
- Czy dostawał dobre leki?
- Czemu nigdy z nim nie porozmawiałam, kiedy jeszcze żył?
- Gdzie teraz znajduje się, po śmierci?
- Specjalnie dla niego wstąpiłem do Kościoła Konsumentów…
- Czy to nasz koniec?
- Kto teraz będzie nami przewodził?
- Gdzie jest Dubhe?
- Czy to Dubhe?
- Tak, to Dubhe.
- Co zrobi?
- Co powie?
- Czy będzie dla nas nowym Aliothem?
- Czy poprowadzi nas?
- Okaże się lepsza?
- A może gorsza?
- To jest kobieta. Nie chcę, aby przewodziła nami kobieta.
- Może jest gwiazdą, ale taka młoda…
- Czy ona płacze?
- Czy była blisko pana Dahla?
- A może to ona go zabiła? Jak modliszka?
- Dlaczego Alioth nigdy o niej nie mówił?
- Czy dotknęła jego oczu?
- Może zobaczyły coś, czego nie powinny?
- Jak długo się znali?
- Czy w ogóle się znali?
- Co o sobie myśleli?
- Czy szanowali się?
- A może los połączył ich i musieli tolerować się przez jego widzimisie?
- Czy ktoś widział ich razem?
- Tak, ja.
- Ja też.
- Ona nosiła jego koszulę.
- Myślę, że się kochali.
- To takie smutne.
- Ale nie takie smutne jak fakt, że nie wiemy, co robić.
- Zostaliśmy sami.

Które głosy zostały naprawdę wypowiedziane?
Które pojawiły się jedynie w głowie Alice?
Padło dużo słów na około Harper. A może nie? Może wszyscy po prostu milczeli, a to tylko jej umysł płatał jej bolesne figle… Śpiewaczka pochyliła się i pocałowała Dahla w czoło, wciąż było ciepłe... Tyle tylko miała siłę w tej chwili zrobić. Po czym zmusiła się do wyprostowania. Zamknęła na moment oczy i opuściła ręce wzdłuż ciała.
- Teraz… - odezwała się bardzo głośno i wyraźnie
- … Skupimy się na tym, co mieliśmy zrobić - dokończyła tonem, jakim mówiło się na scenie, do widowni, gdy nie miało się mikrofonu. Alice nie otwierała nadal oczu. Zrobiła to dopiero po chwili i odwróciła się w stronę zebranych naokoło osób
- To nie jest koniec. Obiecuję wam to. Jako Dubhe. Nie możemy porzucić tego, co zaczęliśmy. Myślicie, że tego chciałby Alioth? Żebyśmy teraz spuścili głowy? Żebyśmy biegali w kółko, w chaosie? Nie… Ja myślę, że jest jeszcze sposób, byśmy z tego wyszli. Ale nie zrobię tego sama… Potrzebuję waszej pomocy. Wiele straciliśmy, ale najgorszą stratą będzie, jeśli po prostu się poddamy… Rozumiecie? - przemówiła, po czym zamilkła. Znowu była Dubhe. Mimo tego, że Alice cierpiała teraz bardzo boleśnie. Dubhe pragnęła zemsty i zadośćuczynienia. Bo nie strącało się gwiazd ot tak. Nikt nie miał ku temu prawa.
Bogowie, czy śmiertelnicy…

Wokoło rozbrzmiał szmer:
- Poddamy się?
- Ale o co walczymy?
- Zapomnieliśmy…
- Po co się staramy?

Alice słuchała ich, choć miała wrażenie, że między nimi, a nią stoi szklana ściana. Tak jakby nie czuła bólu własnego ciała i umysłu. Milczała chwilę, po czym zacisnęła dłoń w pięść
- Po co? Po co? - powiedziała papugując ich tony głosów. Zmarszczyła lekko brwi
- Walczymy i staramy się po to, by było można walczyć. Żeby było jutro takim jakie je znamy. Do tej pory wiedzieliście, po co tu jesteście. Każde z was, miało wspólny cel, albo własne, osobne. Teraz chcę, byście pomogli mi sprawić, żeby jutrzejszy poranek był takim samym jak wszystkie do tej pory, bo wiele osób nam bliskich, świtu już nie zobaczy. Czy mamy porzucić wizję, dla której się poświęcili? Czy brak nam godności, by uczynić choć to? - zapytała poważnym tonem. Nie zorientowała się nawet, że robiła to samo co w Tuoneli. Znowu wbijała paznokcie w wewnętrzną część dłoni, by skoncentrować się na ‘tu i teraz’.

Szmery zintensyfikowały się. Zdawało się, że więcej osób nadciągało do drobnego skrzydła szpitalnego. Nie mogli pomieścić się tutaj wszyscy. I choć Alice najchętniej pogrążyłaby się w samotności w żałobie nad Joakimem… to musiała błyskawicznie wskoczyć w rolę przywódcy Kościoła Konsumentów. Tak szybko, jak to tylko możliwe. Inaczej ta banda niepasujących do nikogo i niczego indywiduum rozpierzchnie się. Jedynie Alice i Terrence mogli temu zapobiec.
- Ale nie jesteśmy wojownikami o dobro świata.
- Pierdolić jutrzejsze poranki.
- Wizje dla wizjonerów.
- Chcę się dobrze bawić… godność zostawiam mojej matce.
Widocznie nie do wszystkich trafiły wzniosłe słowa Alice. Zdawało się, że Joakim wcale nie powiedział im ani słowa o planach ratowania Ziemi przed Bibliotheką. Być może nie bez powodu? Wiedział, że ci ludzie nie będą pisać się do roli superbohaterów?
 
Ombrose jest offline