Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2018, 01:23   #441
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zmartwychwstanie Surmy

Tuonetar roześmiała się

Skoro tak uważasz… zapewne masz rację. W każdym razie życzę ci, aby nie miało to żadnego znaczenia, czyjej woli spróbujesz sprzeciwić się, niszcząc tę koronę.

Tuonetar przez chwilę stała nieruchomo, zastanawiając się nad czymś przez dłuższy moment. Kiedy już doszła do swoich wniosków, założyła o siebie ręce.

Czy to już czas?, zapytała. Zwróciła się w stronę Fernanda. Czy chciałbyś być świadkiem pewnego wspaniałego wydarzenia, które zostało zaplanowane na tę właśnie godzinę?, zapytała jakby od niechcenia.

Fernando nie był pewien, czy grać zgodnie z dyktandem Tuonetar… czy też może odpowiedzieć zgodnie z prawdą, że wolałby nie wiedzieć, co takiego przyszykowała bogini śmierci.
- Jeżeli bogini uważa, że powinienem znaleźć się na widowni, to z chęcią tam właśnie pojawię się - rzekł, ważąc każde słowo.

A ty, Alice? Będziesz nam towarzyszyć?

Harper milczała chwilę
- W końcu nie mogę pogardzić twoją gościnnością, skoro to takie ważne wydarzenie - odparła siląc się na zachowanie spokoju. Miała złe przeczucia.

Tuonetar wyciągnęła przed siebie obie dłonie, po czym zaklasnęła nimi.

Tak więc… niech się stanie

Wnet wokół czwórki zebranych istot podniosła się mgła. Była gęsta, mleczna i kompletnie nieprzenikniona. Zdawałoby się, że Tuonela wokół znikła i znaleźli się w kompletnie innym wymiarze, gdyby nie twarda skała pod ich stopami. Ta przypominała, że niestety nie opuścili krainy umarłych. Szkliste opary zaczęły wirować wokół nich, aż wreszcie pojawiły się w nich kolory. Powstały nagle i niespodziewanie, jak gdyby ktoś nagle wrzucił paletę farb do sadzawki. Powstawały kształty… aż wnet oczom zebranych ukazał się las. Wysokie drzewa, rozłożyste krzaki, ale także… popioły i poczerniałe, zwęglone kłody. Dalej Alice rozpoznała zarys Jeziora Bodom. Tuonetar ukazywała im Oittaa.

Śpiewaczka zmarszczyła brwi i rozejrzała się. Wiedziała co za miejsce obserwowali. Zastanawiało ją czemu. Wodziła wzrokiem po wypalonym terenie. Szukała jakichś odpowiedzi.

Wnet obraz przybliżył się i zaczął wodzić wśród drzew. Aż Alice spostrzegła czterech mężczyzn. Byli potężnie zbudowani i instynkt podpowiadał jej, że są członkami Valkoinen. Obok nich natomiast znajdował się związany mężczyzna. Harper nie mogła rozpoznać jego twarzy, mgła rysowała ją zbyt niewyraźnie. Jednak odniosła wrażenie, że już wcześniej widziała ją, choć raczej pobieżnie. Jeden z mężczyzn podniósł broń i wycelował nią w czoło jeńca. Pozostała trójka prędko opuściła kadr.

Alice obserwowała wydarzenie i zdawało jej się dziwnie znajome. Tak jakby już gdzieś coś takiego widziała. Zmarszczyła brwi
- Czy oni zabiją kolejną niewinną osobę, dla waszych celów? - zapytała, spoglądając na Tuonetar. Zaraz jednak ponownie spojrzała na przetrzymywanego mężczyznę. Chciała lepiej zobaczyć kto to.

Tytti… czy wspominałaś może, że w śmierci nie ma nic złego?, Tuonetar zapytała słodko.

- Tak jest, o pani - odpowiedziała dziewczyna.

Dobrze, bogini skinęła głową. Cieszę się.

Obraz nagle wyostrzył się.
Jelle Fortuyn płakał.
Jednak jego łzy przestały płynąć, kiedy członek Valkoinen pociągnął za spust.
Harper otworzyła szerzej oczy, rozpoznając młodszego brata Emerensa. Wciągnęła głośno powietrze do płuc i zasłoniła dłońmi usta.

Wybuchły płomienie żaru. Alice nigdy nie widziała czerwieni tak intensywnej. Jej długie, wijące się języki wystrzeliły prosto do nieba, którego niebieski kolor mocno kontrastował. Nieliczna okoliczna zieleń zniknęła pod naporem czystej destrukcji. Ogień zaczął panoszyć się, rozprzestrzeniać na całą okolicę. Pierwotny żywioł, zawierający w sobie obietnicę ostatecznego, kompletnego zniszczenia. Trwał przez wieczność, a może sekundę? Jego gwałtowność, siła, werwa, jaskrawość… aż ciężko było uwierzyć, że rzecz tak żywa mogła odbierać życie. I właśnie to zrobiła. A może tylko spróbowała?

Płomienie zaczęły rozrzedzać się, ukazując czarnego, ogromnego ogara. Tego samego, który spędzał sen z powiek nie tylko Alice, nie tylko członkom Kościoła Konsumentów, nie tylko IBPI… Odrodził się niczym feniks z popiołów. Surma spięła się, po czym wydała doniosły ryk. Rozwarła paszczę, ukazując rząd białych, ostrych zębów, ostrych niczym sztylety. Wyciągnęła język, a wraz z nim strumień pożogi. Czerwona błyskawica inferna przecięła przestrzeń, spopieliła powietrze. Czarny swąd dymu był wyczuwalny nawet w Tuoneli.

Alice trzęsła się, kiedy łzy stanęły jej w oczach i pociekły po policzkach. Zaciskała dłonie tak mocno, że nawet nie zauważyła kiedy paznokciami przebiła skórę w ich wnętrzu
- Ty… Ty… - wydyszała zwracając się do Tuonetar i ewidentnie chcąc znaleźć odpowiedni na nią epitet, którego jej brakowało. Była na jakimś bardzo niebezpiecznym skraju. Na skraju, z którego drobny krok wystarczył, by rzuciła się na boginię nie patrząc już z kim się mierzy.
Tuonetar w międzyczasie stanęła za Fernandem i delikatnie oparła na nim swoje dłonie.

Co ja?, zapytała łagodnie i uprzejmie.

Alice miała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Zamknęła oczy, chcąc się uspokoić. Widać było jednak jak na dłoni, że szło jej to tak cholernie ciężko, że potrzebowała kilku sekund na wyduszenie z siebie słów
- Bardzo uprzejme z twojej strony, że informujesz nas o powrocie Surmy. Nie śmiem zachować takiej pozytywnej informacji tylko dla siebie - odrzekła wymuszenie spokojnie. Nadal jej ręce drżały, ale przestała już ronić łzy złości. Powoli otworzyła oczy, spoglądając na Tuonetar pusto.

Bogini spojrzała na nią, zdawałoby się, uważnie.

To rozsądne z twojej strony. Powinnaś poinformować wszystkich. Każdą osobę, którą znasz. Niech strach, trwoga i przerażenie niosą się niczym zaraza. Groza zawita w sercu twoich drogich przyjaciół i odwrócą się od ciebie. Każda pojedyncza osoba, którą znasz nie jest w stanie równać się z Surmą. Pokonałaś ją tylko dlatego, bo byliśmy nieostrożni. Ale to się nie powtórzy. Jelle Fortuyn nie będzie pozostawiony w przypadkowym miejscu. Nie zdołasz nawet otrzeć piany kapiącej z jego niemo rozwartych ust. Teraz rozpoznasz go jedynie po postaci piekła, które sprowadzę na wszelki opór, który tylko pojawi się przede mną. Nie śmiej milczeć o tym, co tutaj zobaczyłaś. Poinformuj wszystkich twoich przyjaciół, że Fernando na nich czeka, mówiła. Na sam koniec jej słów pogłaskała karła po głowie. Abascal natomiast spoglądał przytomnie na Alice. Jego oczy były nad wyraz spokojne i skoncentrowane.

“Nie daj się sprowokować”, zdawały się mówić.
Alice oddychała płytko i miała nadal bardzo mocno zaciśnięte pięści. Palce i wnętrza dłoni jej zdrętwiały z bólu, który zadawała sobie sama, by się skoncentrować na tu i teraz. Obserwowała Tuonetar, jednak na chwilę spojrzała na Abascala. Wiedziała, że nie może dać się sprowokować.
- Jak sobie… życzysz - powiedziała powoli. Przesuwając wzrok, znów na boginię. Nadal był pusty. Alice chciała móc zadać jej taki sam ból. Chciała poznać miejsce, gdzie uderzyć tego potwora by i jego zabolało tak mocno, jak ją przez te wszystkie dni. Miała powinności, a jednak żądza zemsty chwilowo pulsowała w jej skroniach intensywnym echem.

Kochanie… powiedz mi proszę… czy w ogóle kiwnęłaś palcem, aby uratować tych chłopaków?, zapytała Tuonetar. Następnie zachichotała. Sam fakt, że muszę o to pytać..., pokręciła głową w wielkim rozbawieniu.

Śpiewaczka przechyliła głowę, próbując odsunąć od siebie własną złość. Potrzebowała ostygnąć, bo inaczej rzuci się na nią za to wszystko. A tego dokładnie chciała Tuonetar. Znów zamknęła oczy i po chwili ponownie je otworzyła
- Nie. Nie zrobiłam nic. Faktycznie. Skazałam ich na to. Jaspera też macie? - zapytała spokojnie.

A dlaczego mielibyśmy pochwycić tylko jednego z braci?, Tuonetar zachowywała się tak, jak gdyby Alice zadała bardzo głupie pytanie. Jeżeli cokolwiek złego uda wam się uczynić względem obecnej Surmy… to ucierpi na tym tylko i wyłącznie Jasper. Biedni chłopcy… tyle płaczu, lęku i błagań. Czy znasz może jakiegoś Emerensa? Jelle nawoływał go w trakcie snu. Bo był moment, kiedy z wyczerpania zasłabł. Prosił starszego brata o to, żeby go uratował. Jednak Emerens nie zrobił nic. To znaczy… poprosił ciebie o pomoc. Czyli, jak już powiedziałam, nie zrobił nic.

Alice walczyła sama ze sobą. Powoli spojrzała na ziemię, a potem w górę na Tuonetar
- A co u Joakima? Nadal go odwiedzasz? - zmieniła temat. Wolała już to, niż rozmowę o braciach Rensa. Ból zadawany przez myśli o Dahlu był inny i już się niemal do niego przyzwyczaiła.

Oczywiście. Rozmawiałam z nim po twojej ostatniej wizycie. Prosił mnie o to, żebym go już nie torturowała. Wtedy wyjaśniłam mu, że to naprawdę byłaś ty. Tym razem nie przyjęłam twojego wizerunku. On natomiast odpowiedział, że był tego w pełni świadomy. I że ponawia prośbę, żebym nie torturowała go tak dotkliwie, wysyłając cię do niego. Szczerze mówiąc… wolałabym, aby wasze relacje były lepsze. Wierzę w sympatyczne powiązania pomiędzy obiektami. Nie chciałabym, aby tkwiła nienawiść pomiędzy waszymi ciałami. Bo kiedy przejmiemy je z Tuonim… to mogłoby jakoś naruszyć nasze własne relacje?, Tuonetar zastanowiła się. Ale chyba jednak nie potrafilibyśmy nienawidzić się aż tak dotkliwie, skinęła sobie głową.

Alice ucieszyła się, bo to podziałało. Znajomy, zimny ból ukłuć ostudził ognistą nienawiść w jej duszy
- Czyli postanowiłaś okazać mu łaskę. To miłe z twojej strony - powiedziała spokojnie, niemal bezbarwnie. Rozluźniała powoli palce dłoni, czerwone od własnej krwi.

Tuonetar zadrgała.

Alice… czy ty właśnie próbujesz uszkodzić moje ciało?, zapytała. Wiesz, jak bardzo to jest nieuprzejme? Powinnaś pomyśleć o tym, że inni będą je użytkować po twoim odejściu, dotknęła dłonią swojej piersi, jak gdyby Alice na moment zapomniała, kim są ci “inni”. Ale zapewne ty jesteś jedną z tych osób, które demolują mieszkanie tuż przed oddaniem go na sprzedaż. Korzystając z ziemskiej, przyziemnej metafory, która powinna być dla ciebie zrozumiała.

Harper zmrużyła oczy
- Jak na razie twoje pijawki wyjątkowo szybko mnie leczą. Ale i na to mam pewien pomysł awaryjny. Nie martw się. Twoje przyszłe mieszkanie będzie tak zdemolowane, jak tylko się da. Będziesz mogła zrobić remont po swojemu - powiedziała nadal spokojnie. Wzięła wdech i wypuściła powietrze już rozluźniona.
- Czy są jeszcze jakieś wątpliwości, które chciałabyś, bym rozwiała? - zapytała obojętnie i bez lęków. Obojętność. Owładnęła ją po takiej dawce bólu. Rudowłosa była przeładowana do stopnia odrętwienia emocjonalnego.

Tuonetar spojrzała uważnie na Alice, już kolejny raz.

Przepraszam cię… to nie było w porządku z mojej strony. Próbowałam wyprowadzić cię z równowagi. Dałam się ponieść emocjom… jak nieładnie z mojej strony. Czy wybaczysz mi te drobne mankamenty mojego charakteru? Przysięgam, uaktywniają się jedynie w twojej obecności. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje...

Harper przechyliła głowę
- Nie szkodzi. To bardzo ludzkie z twojej boskiej strony. Dawać ponosić się emocjom z czystej zazdrości Tuonetar - powiedziała nadal spokojnym tonem.

To rzeczywiście zazdrość. Ale wiesz, kiedy nadejdzie prawdziwie boski moment? Kiedy wypełnię swój cel i obiekt mojego pragnienia odda mi to, czego potrzebuję. Powiedz mi proszę… bo to mnie zastanawia. Przyjmij hipotetyczną sytuację, że rzeczywiście uda mi się urzeczywistnić mój plan. Wolałabyś, żebym wtedy poczuła rozkosz, zgodnie z moimi obecnymi oczekiwaniami? Czy może raczej, żebym poczuła rozczarowanie nowym stanem i twoje poświęcenie poszło kompletnie na nic? Było wysiłkiem nieprzynoszącym nikomu korzyści, nawet mnie?

Alice uśmiechnęła się
- Tuonetar, ja wiem, że poczujesz rozczarowanie. Bo stając się ludźmi, przyjmiecie ich cechy, a jedną z najważniejszych cech każdego człowieka jest poszukiwanie ‘czegoś więcej’. Widzisz, ludziom ciągle jest ‘za mało’. Są nienasyceni. Łakną tego, co jest dalej. Niektórzy potrafią to ignorować, a niektórzy zatracają się. Skąd bogowie mogliby wiedzieć jak sobie z tym radzić, skoro nigdy nie byli ludźmi? Mieliście cały czas świata, ale nie poznaliście nigdy tak gwałtownej palety emocji jak ludzkie odczucia. Spodziewam się, że jeśli… Hipotetycznie... Uda wam się osiągnąć swój cel. Moje poświęcenie może i pójdzie na marne. Ale zostawiając mnie na wzgórzu cierpień, w końcu przyjdziesz do mnie, szukać wyjaśnień. Bo kto inny odpowie ci lepiej na takie tematy, jak nie mieszkaniec ciała, które tak bardzo pragniesz? - powiedziała spokojnie. Nie straszyła jej. Mówiła wyłącznie prawdę. Zdradziła przed boginią to, do jakich myśli już doszła po tym wszystkim co Tuonetar jej uczyniła. Alice miała swoją mroczną stronę i ta właśnie zaczynała nabierać kształt. Nie liczyło się nawet to, że musiał to zobaczyć i Abascal. Teraz Harper była swego rodzaju potworem.

 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:25   #442
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alioth gaśnie

Tuonetar jakby ostygła. Wszystkie jej poprzednie wypowiedzi miały trafić w Harper i ją zaboleć. Nie spodziewała się, że to śpiewaczka trafi w nią. Chyba nigdy wcześniej tak mocno nie dostała. Czyżby Alice wypowiedziała lęki, które wcześniej sama odczuwała? Pewnie tak właśnie było, inaczej nie zadałaby tego pytania.

No cóż..., Tuonetar westchnęła. Mam nadzieję, że twoje słowa nie okażą się prorocze. Ja nie wycofam się. Nawet jeśli się pogubię i będzie we mnie czuwać wszelka możliwa niepewność… to i tak powinnam walczyć o lepszą przyszłość dla Tuoniego. Bo istnieje przynajmniej drobna szansa, że on nie poczuje się tak źle, jak zapowiadasz...

Bogini zdołała wypowiedzieć coś, dzięki czemu mogła wyjść z twarzą z tej rozmowy, jednak bez wątpienia straciła rezon.

Chyba miała coś jeszcze powiedzieć… kiedy rozbrzmiał huk. Raczej nie spodziewała się go. Zwróciła twarz ku Wzgórzu Cierpień, bo to właśnie z jego szczytu rozległ się odgłos. Fala dźwiękowa przeszyła powietrze, a potem ciało śpiewaczki. Kiedy tylko to zrobiła, Alice poczuła straszliwy dreszcz. Najgorszy z możliwych. Każda komórka jej ciała instynktownie zrozumiała, że miało miejsce coś… okropnego.

Harper wzięła głęboki wdech
- Pójdziemy to sprawdzić? Czy zostaniemy tutaj? - zapytała Tuonetar, jakby momentalnie zapominając o tym, że powinna jej nienawidzić. Nie była też miła. To była propozycja. Dreszcz ten bowiem był nieziemsko nieprzyjemny, ale wzbudził też chorą ciekawość w umyśle Alice.

Tuonetar westchnęła.

Uwierz mi na słowo… nie chcesz tego sprawdzić. Chyba powinnam się cieszyć, a jednak..., pokręciła głową. Nieodpowiednie wyczucie momentu… Lecz Tuoni ucieszy się...

Słowa Tuonetar były nieskładne, ale prowadziły w wyraźnym kierunku. Czy Alice, podobnie jak początkowo Fernando, postanowi zignorować oczywistość?

Alice pojęła.
- Chcesz mi powiedzieć… Czy chcesz mi powiedzieć, że on…? - zapytała krótko.

Chyba czas na to, abyś powróciła do świata żywych, Alice, Tuonetar odpowiedziała wahającym się głosem. Tego żałosnego karła czeka zwykły los umarłego. Nie będę narażać go na nic prócz zapomnienia. Dziękuję za rozmowę, Alice.

Następnie podniosła ręce, jakby chcąc uderzyć nimi o siebie. Tym samym sprowadzając Harper z powrotem na Ziemię. Czy Alice chciała ją zatrzymywać?

Śpiewaczka otworzyła szerzej oczy i podbiegła do niej, łapiąc ją za nadgarstki
- Poczekaj! Proszę! - jakieś emocje wróciły do jej głosu i spojrzenia
- Chcę wiedzieć co się stało na wzgórzu. Tuonetar. Proszę! - odezwała się wyraźnie poddenerwowanym głosem.

Czy z moich ust chcesz to usłyszeć?

Alice trzymała ją dalej. Smugi jej krwi pozostawiły drobne ślady na porcelanowo białej skórze bogini podziemnego świata zmarłych
- Jeśli nie możesz mi pokazać… - poprosiła.

Tuonetar westchnęła.

Tytti..., zaczęła. Mamy nowego rezydenta w Tuoneli. Jednak, podobnie jak Alice Harper, nie spocznie on we własnej celi. Joakim Dahl pozostanie w limbo do czasu, kiedy mój mąż, Tuoni, przeniesie się do jego ciała. Bo Joakim Dahl zmarł.

Joakim Dahl zmarł.

Choć technicznie Tuonetar mówiła do Tytti, to patrzyła na Alice.
Oczy Alice po raz kolejny napełniły się łzami. Stała, trzymając nadgarstki bogini. I nie umiała się poruszyć. Jej umysł wyłączył się. Miała do niego pójść? Miała go zostawić? Co miała robić..? Zamroziło ją.

Obok niej ktoś odchrząknął.
- Alice… - przemówił Fernando. Pierwszy raz od dłuższego czasu. - Alice… - powtórzył. - Musisz… uspokoić się… - poprosił. - Alice… słyszysz mnie? - zapytał.
Tymczasem Tuonetar zrobiła dyskretny krok do tyłu, chcąc uwolnić swoje nadgarstki. Taka bliskość bez wątpienia krępowała ją.

Palce Alice drgnęły, gdy zacisnęła je nieco mocniej na nadgarstkach Tuonetar
- Sł...yszę - odrzekła bardzo zimno. Po jej policzkach powoli ciekły łzy.
- Tak. Bardzo wyraźnie - dodała po chwili, ale nie odrywała oczu od bogini.
- Przecież jestem spokojna - dodała po krótkiej chwili, ale nic nie wskazywało na to, by ten spokój nie był równie niebezpiecznym narzędziem, co ostre, zimne ostrze noża.
- Chodzi mi o innego rodzaju spokój - odpowiedział Fernando. - Pamiętaj, że walczysz… walczyłaś… nie tylko dla siebie i dla Joakima. Przyrzeknij mi, że po powrocie… wciąż będziesz walczyć. Dla upamiętnienia mojej pamięci. Dla mnie.

Tuonetar była niepewna, czy powinna przerwać rozmowę. Czy też w dalszym ciągu przysłuchiwać się jej.

Alice przyglądała się uważnie kobiecie przed sobą. Nie widziała teraz bogini. Widziała kobietę. Głupią kobietę, pragnącą za wszelką cenę szczęścia dla siebie i swojego męża. Uśmiechnęła się
- Przyrzekam. Obiecuję… - powiedziała obserwując Tuonetar dokładnie tak jak ją widziała
- Obiecuję. Lepiej pilnuj dobrze swojego męża Tuonetar - obiecała jej spokojnym, surowym tonem. Zaciskała mocno dłonie na rękach bogini. Tylko coraz mocniej.

Groźba względem Tuoniego sprawiła, że Tuonetar otrzeźwiała. Uśmiechnęła się do Alice.

Tylko kolejna rzecz na liście twoich zmartwień… Natomiast moja wciąż pusta.

Alice była zmuszona puścić ręce Tuonetar, kiedy te zaczęły piec żywym ogniem. Tu nawet nie chodziło o siłę woli. Harper mogła posiadać nieskończoną ilość determinacji, aby nie poluzować uścisku i nie zważać na ból… jednak tu chodziło chyba o coś innego. Bogini śmierci w krainie śmierci nie mogła być fizycznie powstrzymana, czy zaatakowana. Wszelkie zasady sprzeciwiały się takiej możliwości. Jakby prawa fizyki działały przeciwko temu.

Następnie Tuonetar klasnęła.
A Alice straciła przytomność, osuwając się na skaliste podłoże. Jej świadomość podróżowała przez nieskończone warstwy astralnych wymiarów… kierując się prosto na Ziemię.
Na której serce Joakima już nie biło.

Wreszcie obudziła się. Wpierw słyszała jedynie okropny szum i harmider. Zrozumiała, że znalazła się w magazynie Konsumentów. Chyba została położona w skrzydle szpitalnym. Czy gdzieś obok znajdowało się martwe ciało Joakima? Wszystkie jej zmysły wyostrzyły się błyskawicznie. Jej ciało również było sprawne. Krzątający się ludzie zupełnie nie zwracali na nią uwagi. Interesowało ich coś kompletnie innego. Ktoś zupełnie inny.

Alice poderwała się do siadu ignorując fakt, że mogła dostać zawrotów głowy. Zerwała się z łóżka i rozejrzała na około w chaosie emocji, które nią teraz szarpały. Momentalnie ruszyła w stronę, gdzie leżał wcześniej Joakim, ignorując czy mija bez słowa kogoś znajomego. Jej twarz wyrażała emocje tak bolesne i jednocześnie wściekłe, że mogło być niebezpiecznym stawanie jej na drodze.

Ludzie stawali jej na drodze, jednak nie zwracała na nich uwagi. Rozpychała się w drodze do celu. Nawet nie spostrzegła, że po drodze wyrwała ze swojego ciała przyczepione elektrody i mankiety mierzące ciśnienie. Wreszcie dotarła do punktu, przy którym kłębiło się najwięcej ludzi. Walczyła o miejsce jak najbliżej łóżka. W końcu udało się zobaczyć Joakima. Wpierw dostrzegła jedynie kawałek jego łokcia… potem resztę ręki… aż wreszcie jej oczom ukazała się twarz mężczyzny. Jego oczy były rozwarte. W pierwszej chwili poczuła przypływ ulgi. Lecz wtem pojawiło się błyskawicznie ukłucie niepokoju… a potem cichego przerażenia, kiedy uzmysłowiła sobie, że te znajome, jasnoniebieskie oczy… były martwe. Nie widziały, nie patrzyły, nie wyrażały emocji… jedynie istniały. Tak długo, aż zabierze je rozkład. Czy też raczej… Tuoni.
Śpiewaczka przecisnęła się jeszcze bliżej. Najbliżej jak się dało. Dosłownie wychodząc i podchodząc do samego łóżka Joakima. Po czym uczyniła to, czego nikt najwyraźniej do tej cholernej pory nie odważył się uczynić. Zamknęła mu ostrożnie dłonią oczy. Ramiona jej się trzęsły, gdy stała nad nim i nie wiedziała czy zaraz wybuchnie i nie spali wszystkich obecnych dookoła osób. Bo miała wrażenie, że dokładnie to zaraz nastąpi. Chciała wyrzucić z siebie jakoś ten ból i furię, które nią w tej chwili owładnęły. Krzyczała w duchu. A jednak…
Jednak jej ciało stało w stabilnym bezruchu. Jedynie jej dłoń, przesunęła się wzdłuż policzka mężczyzny, który leżał bez ducha na łóżku. Nie była dla niego łagodną. To ona mu to zrobiła. To przez nią był w tym stanie. A jednak nie chciała by zaznał z jej ręki tylko to, co najgorsze go w życiu spotkało. Oparła ją na jego ramieniu, ignorując fakt, że po jej skórze ciekła krew od gwałtownego wstawania, które sobie zapewniła. Stała tam i nie słyszała nikogo i niczego wokoło.
Po prostu była…

Choć tkwiła wycofana, gdzieś poza resztą świata… wokół niej i tak rozbrzmiewały głosy.
- Czy on…?
- Czy on nie żyje?
- Niemożliwe.
- Alioth umarł?
- Ale gwiazdy nie umierają.
- Spadająca gwiazda… pomyśl życzenie.
- Co my teraz zrobimy?
- Czy… czy to przeze mnie?
- Dlaczego to się stało?
- Kto jest temu winny?
- Czy ja też umrę?
- Kiedy dokładnie to się stało?
- Czy ktoś przy tym czuwał?
- Czy to był zamach?
- Jesteś przekonana, że jego serce wcześniej też stanęło?
- Dlaczego nikt nie zareagował?
- Czy w pobliżu był medyk?
- Czy byłoby inaczej, gdyby pan Dahl znajdował się w prawdziwym szpitalu?
- Czy dostawał dobre leki?
- Czemu nigdy z nim nie porozmawiałam, kiedy jeszcze żył?
- Gdzie teraz znajduje się, po śmierci?
- Specjalnie dla niego wstąpiłem do Kościoła Konsumentów…
- Czy to nasz koniec?
- Kto teraz będzie nami przewodził?
- Gdzie jest Dubhe?
- Czy to Dubhe?
- Tak, to Dubhe.
- Co zrobi?
- Co powie?
- Czy będzie dla nas nowym Aliothem?
- Czy poprowadzi nas?
- Okaże się lepsza?
- A może gorsza?
- To jest kobieta. Nie chcę, aby przewodziła nami kobieta.
- Może jest gwiazdą, ale taka młoda…
- Czy ona płacze?
- Czy była blisko pana Dahla?
- A może to ona go zabiła? Jak modliszka?
- Dlaczego Alioth nigdy o niej nie mówił?
- Czy dotknęła jego oczu?
- Może zobaczyły coś, czego nie powinny?
- Jak długo się znali?
- Czy w ogóle się znali?
- Co o sobie myśleli?
- Czy szanowali się?
- A może los połączył ich i musieli tolerować się przez jego widzimisie?
- Czy ktoś widział ich razem?
- Tak, ja.
- Ja też.
- Ona nosiła jego koszulę.
- Myślę, że się kochali.
- To takie smutne.
- Ale nie takie smutne jak fakt, że nie wiemy, co robić.
- Zostaliśmy sami.

Które głosy zostały naprawdę wypowiedziane?
Które pojawiły się jedynie w głowie Alice?
Padło dużo słów na około Harper. A może nie? Może wszyscy po prostu milczeli, a to tylko jej umysł płatał jej bolesne figle… Śpiewaczka pochyliła się i pocałowała Dahla w czoło, wciąż było ciepłe... Tyle tylko miała siłę w tej chwili zrobić. Po czym zmusiła się do wyprostowania. Zamknęła na moment oczy i opuściła ręce wzdłuż ciała.
- Teraz… - odezwała się bardzo głośno i wyraźnie
- … Skupimy się na tym, co mieliśmy zrobić - dokończyła tonem, jakim mówiło się na scenie, do widowni, gdy nie miało się mikrofonu. Alice nie otwierała nadal oczu. Zrobiła to dopiero po chwili i odwróciła się w stronę zebranych naokoło osób
- To nie jest koniec. Obiecuję wam to. Jako Dubhe. Nie możemy porzucić tego, co zaczęliśmy. Myślicie, że tego chciałby Alioth? Żebyśmy teraz spuścili głowy? Żebyśmy biegali w kółko, w chaosie? Nie… Ja myślę, że jest jeszcze sposób, byśmy z tego wyszli. Ale nie zrobię tego sama… Potrzebuję waszej pomocy. Wiele straciliśmy, ale najgorszą stratą będzie, jeśli po prostu się poddamy… Rozumiecie? - przemówiła, po czym zamilkła. Znowu była Dubhe. Mimo tego, że Alice cierpiała teraz bardzo boleśnie. Dubhe pragnęła zemsty i zadośćuczynienia. Bo nie strącało się gwiazd ot tak. Nikt nie miał ku temu prawa.
Bogowie, czy śmiertelnicy…

Wokoło rozbrzmiał szmer:
- Poddamy się?
- Ale o co walczymy?
- Zapomnieliśmy…
- Po co się staramy?

Alice słuchała ich, choć miała wrażenie, że między nimi, a nią stoi szklana ściana. Tak jakby nie czuła bólu własnego ciała i umysłu. Milczała chwilę, po czym zacisnęła dłoń w pięść
- Po co? Po co? - powiedziała papugując ich tony głosów. Zmarszczyła lekko brwi
- Walczymy i staramy się po to, by było można walczyć. Żeby było jutro takim jakie je znamy. Do tej pory wiedzieliście, po co tu jesteście. Każde z was, miało wspólny cel, albo własne, osobne. Teraz chcę, byście pomogli mi sprawić, żeby jutrzejszy poranek był takim samym jak wszystkie do tej pory, bo wiele osób nam bliskich, świtu już nie zobaczy. Czy mamy porzucić wizję, dla której się poświęcili? Czy brak nam godności, by uczynić choć to? - zapytała poważnym tonem. Nie zorientowała się nawet, że robiła to samo co w Tuoneli. Znowu wbijała paznokcie w wewnętrzną część dłoni, by skoncentrować się na ‘tu i teraz’.

Szmery zintensyfikowały się. Zdawało się, że więcej osób nadciągało do drobnego skrzydła szpitalnego. Nie mogli pomieścić się tutaj wszyscy. I choć Alice najchętniej pogrążyłaby się w samotności w żałobie nad Joakimem… to musiała błyskawicznie wskoczyć w rolę przywódcy Kościoła Konsumentów. Tak szybko, jak to tylko możliwe. Inaczej ta banda niepasujących do nikogo i niczego indywiduum rozpierzchnie się. Jedynie Alice i Terrence mogli temu zapobiec.
- Ale nie jesteśmy wojownikami o dobro świata.
- Pierdolić jutrzejsze poranki.
- Wizje dla wizjonerów.
- Chcę się dobrze bawić… godność zostawiam mojej matce.
Widocznie nie do wszystkich trafiły wzniosłe słowa Alice. Zdawało się, że Joakim wcale nie powiedział im ani słowa o planach ratowania Ziemi przed Bibliotheką. Być może nie bez powodu? Wiedział, że ci ludzie nie będą pisać się do roli superbohaterów?
 
Ombrose jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:29   #443
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Przemowa Dubhe

Palce śpiewaczki znów zaczynały drętwieć, gdy ciepła krew powolutku po nich spływała
- Nie każę wam brać broni i atakować. Chcę tylko, byście pojęli, że jeśli nie ogarniemy jutra, nie będzie więcej zabawy i imprezowania. Bo nic nie będzie takie, jakim tego pragniecie. Ktoś przyporządkuje sobie wszystko pod swoje prywatne dyktando i wprowadzi swój prywatny reżim. A jeśli komukolwiek z was nie zależy na jutrze, czy życiu, to jaki sens ma wola zabawy i przyjemności? Rozumiecie? czasem każdy musi zrobić coś, by zawalczyć, czy chociaż obronić to na czym mu zależy. Każecie mi się prosić? Nie będę was zastraszać, nie jestem potworem. Oczekuję jednak, że i wy nimi nie jesteście, choć wszyscy próbują wam wmówić, że jest inaczej ze względu na to jacy jesteście - powiedziała szukając porozumienia. Wiedziała doskonale jak patrzy się na Konsumentów i miała nadzieję, że oni też to rozumieli.
Alice wzięła powolny wdech i przymknęła oczy. Marszcząc brwi, choć wiedziała że to jej szkodzi, chciała poczuć się bardziej Dubhe niż sobą. Skoro była dla nich tylko nią. Chciała, żeby to właśnie ją zobaczyli. Szukała tego ciepła wewnątrz siebie. Powoli zaciskała i rozwierała palce dłoni, by w końcu ponownie otworzyć oczy. Wiedziała jakie odczucie łapać, gdy konsumowała. Wiedziała jakie by szukać fluxu na mapie. Teraz chciała je sobie na moment zapożyczyć, tylko po to, by im pokazać z kim do cholery rozmawiają.

Chyba Tuonetar nie kłamała, wspominając o wzmocnieniu Dubhe. Alice z łatwością wtopiła się w strumień mocy gwiazdy. Odniosła wrażenie, że jej kości stopiły się w czystą, pulsującą energią magmę. Ciepło rozlewało się na okoliczne tkanki, wprowadzając w stan przyjemnego odrętwienia. Jej włosy zalśniły, podnosząc się. Również stopy zapomniały o grawitacji. Harper zaczęła lewitować. Świetlista postać pośrodku tłumu. Niedaleko innej gwiazdy, której blask zgasł.

Konsumenci wstrzymali oddech. Wszelkie odgłosy przycichły. W skrzydle szpitalnym zrobiło się cicho. Docierały tu jedynie odgłosy z pozostałych części magazynu, jednak nawet one wydawały się przytłumione. Nieskończona ilość par oczu pozostała utkwiona w Alice, kompletnie zapominając o wszystkim innym.

Harper przyglądała się zgromadzonym osobom, ale choć wodziła po nich wzrokiem, nie patrzyła na nikogo przytomnie i uważnie. Miała to jednak wyćwiczone z teatralnych zajęć, więc każda osoba, po której przesunęła wzrokiem, mogła odnieść wrażenie, że naprawdę widziała tylko i wyłącznie ją przez ten specjalny, wyjątkowy ułamek sekundy, nim jej spojrzenie poleciało dalej
- Dobrze wiecie kim jestem. Wiecie też, lub domyślacie się chociaż z kim się mierzymy. Jesteście tu wszyscy razem… Dzięki mnie, dzięki woli Aliotha, który was zebrał. Jesteście naszym Kościołem, ja jestem waszą Dubhe. Razem zdołamy uczynić tak wiele, więc pozwólcie mi liczyć na siebie, gdy was potrzebuję… - nie chciała się nadwyrężać i czuła, że więcej nie zdoła się skoncentrować na tyle, by dalej pozostawać w formie Imago. Była wycieńczona na każdej możliwej płaszczyźnie, więc choć nie skończyła mówić, zgasła, znów lądując na nogach, na ziemi. Musiała podeprzeć się ręką o łóżko na którym spoczywał Joakim
- Nie oczekuję wiele, a dzięki temu będziemy mogli myśleć i planować co uczynimy dalej. W końcu o to nam wszystkim chodziło. O zjednoczenie. Nie dzielmy tego, w momencie, gdy śmierć przybiera dwunożną postać i próbuje nam szkodzić. Nie tak to powinno wyglądać - przemówiła oddychając głęboko, by utrzymać swoją uwagę na Konsumentach.

Ukazanie im Imago było dobrym pomysłem. Dzięki temu przypomniała Konsumentom, kim jest. Zaprezentowanie pierwotnej, astralnej mocy gwiazd przekazywało więcej, niż tysiąc słów. Jednak te, które wypowiedziała Alice, również pozostawały nie bez znaczenia. Wśród zebranych rozległ się cichy pomruk. Śpiewaczka nie była w stanie wychwycić żadnych konkretnych słów. Wtem spostrzegła, że jedna z osób w pierwszym rzędzie uklękła, skinęła głową, po czym wstała i wyszła. Tak też zaczęli robić inni. Zdecydowana większość zebranych osób pokłoniła się Alice, po czym opuściła korytarz działu szpitalnego. Niektórzy jednak zostali.
- Co zrobimy w sprawie śmierci Aliotha? - zapytała drobna, niewysoka kobieta. - Jak go uhonorujemy?

Alice obserwowała zebranych i wychodzących. Dalej była tu, a jednak trzymała się na nogach tylko samą wolą tego by stać. Skoncentrowała uwagę na kobiecie, która odezwała się w sprawie Joakima. W uszach Alice roznosił się nieprzyjemny pisk, ale mimo to odpowiedziała spokojnie
- Najpierw zaczniemy od tego, że doprowadzimy nasze zadanie w Helsinkach do końca. Tego na pewno by pragnął. A jeśli los okaże się wspaniałomyślnym, może nam go jeszcze odda - zdradziła tym nielicznym, którzy mimo wszystko zostali z powodu jakiejś wewnętrznej wątpliwości. Alice znów powoli odwróciła się w stronę martwego ciała Dahla i zawiesiła na nim nieobecne spojrzenie.
‘Choćbyś miał mnie nienawidzić resztę czasu wszechświata’ - obiecała mu w myśli. Nie pozwoliła sobie jednak na żaden ruch, czekając aż wreszcie pozostanie sama.
Kobieta, która wypowiedziała pytanie, zamilkła. Wydawała się kompletnie zaskoczona.
- Czy to możliwe? - zapytała. - Że on do nas wróci? - tak zinterpretowała słowa Alice. - W jaki sposób… co możemy zrobić… co dokładnie powinniśmy uczynić, aby to się stało? - utkwiła wzrok w Harper, jakby oczekując gotowych, konkretnych poleceń tu i teraz.
Alice milczała krótką chwilę
- Wygrać… Musimy wygrać. A żeby to zrobić, musimy się przygotować. Wkrótce… Ja i pan de Trafford zaczniemy wydawać kolejne zadania - poinformowała w skrócie jaki był plan. Teraz potrzebowała chwili dla siebie. Dłonie ją piekły.
Nieznajoma Konsumentka skinęła głową. Po czym wycofała się z pozostałymi. Zdawało się, że nie tyle byli oni przeciwko Alice, co raczej obawiali się, że pamięć o Joakimie zbyt szybko zaniknie. Dahl był kolumną, na której podpierał się Kościół Konsumentów. Ta kolumna jednak padła i choć Harper szybko zareagowała, biorąc jej zadania na siebie w spadku… To Konsumenci wciąż pamiętali o Joakimie. Nie mogli tak łatwo o nim zapomnieć, nie tracąc przy tym własnej tożsamości.

Tym samym Alice została sam na sam z blednącym ciałem mężczyzny. Wyglądał spokojnie, jak gdyby spał, a nie znajdował się w Tuoneli, wystawiony na łaskę i niełaskę Tuonetar. Co właśnie przeżywał? Czy wyobraźnia Harper wystarczyła, by wyobrazić to sobie?
Śpiewaczka musiała przysiąść na brzegu jego łóżka, po czym zasłoniła oczy dłońmi, pochylając głowę w dół. Zaczęła po prostu płakać. Starała się nie hałasować, by nie ściągnąć ponownie uwagi Konsumentów na to pomieszczenie. Nadal nie zważała na fakt bólu jej rąk, gdy zbyt gwałtownie podniosła się z własnej kozetki. Wszystko było takie nierealne. Miała wrażenie, że się zapada. Chciała jednocześnie zapaść się pod ziemię i wyjść na zewnątrz i krzyczeć coś rozwalając własnymi rękami. Pozostało jej więc siedzieć w tym bezruchu, bo bała się, że jeśli teraz wstanie, to podejmie jakieś pochopne decyzje co do następnych swoich kroków. Może i była Dubhe, ale mimo wszystko była też nadal tylko Alice. A ta potrzebowała teraz cudu, by zebrać do kupy potrzaskane szkło własnych odczuć.

Łzy śpiewaczki mieszały się z krwią ściekającą po jej dłoniach. Czy było lepiej wtedy, kiedy znajdowała się otoczona ludźmi i musiała znaleźć przy nich siłę? Czy może jednak teraz, gdy znajdowała się kompletnie sama obok stygnącego ciała Joakima i nie musiała udawać, że nie odczuwa przygniatających ją emocji? Dahl nie drgnął się, nie poruszył. Żadna astralna magia nie sprawiła, że powrócił do życia. Pokonany człowiek. Słaby i kruchy, jak każdy inny śmiertelnik. Czy to w ogóle było możliwe?

Harper nie mogła po prostu powstrzymać łez. Czuła ogromny ból z powodu tego, że Joakim oderwał się od swojej cielesnej powłoki i został zatrzaśnięty w Tuoneli. Może i był Aliothem. Może i był twórcą Kościoła Konsumentów, ale przez ostatnie dni, Alice coraz wyraźniej też poznawała fakt, że był też tylko człowiekiem i jak wszyscy ludzie chciał dla siebie i ważnych sobie osób jak najlepiej. Nie mogła się znieść. Oddychanie sprawiało jej ból przez sam fakt, że napędzało jej płuca.
Gardziła sobą tak bardzo. Nie była nawet pewna, czy nie równie mocno co Tuonetar. Może mocniej? Znów zacisnęła pięść i uderzyła nią w brzeg łóżka. Jakby to miało jej w jakikolwiek sposób ulżyć. Trafienie w metalową poręcz zadało jej tylko dodatkowy ból…

Wtem spostrzegła, że coś się zmieniło. Bardziej wychwyciła to instynktownie, dzięki jakiemuś dziwnemu przeczuciu, niż odebrała zmysłami. Spojrzała uważniej na Joakima. Pozostawał w dalszym ciągu zastygły w śmierci… a jednak… Harper wstrzymała oddech. Ujrzała, że kącik ust mężczyzny lekko drgnął. Następnie powieki nieznacznie zadrżały. Czy to było złudzenie? Alice mogłaby pomyśleć, że odeszła od zmysłów i kompletnie oszalała, jednak jej wzrok skoncentrował się na ręce mężczyzny. Palec wskazujący wyraźnie drgnął.
Rudowłosa zamarła obserwując te drobne ruchy, które zaobserwowała w jego ciele
- Jo… Joakim? - zapytała, przesuwając się nieco bliżej. To był on? Za chwilę zimna, oślizgła myśl przeszła jej przez głowę. A jeśli to nie był on? Oddech jej się spłycił, gdy bardzo ostrożnie przesunęła rękę, by musnąć palcami palce jego dłoni.
Mężczyzna drgnął, nieznacznie poruszył się. Zupełnie tak, jak gdyby nie mógł zdecydować się, czy pozostać zmarłym, czy może jednak wrócić do świata żywych. Jednak wtem jego oczy rozwarły się. Nagle i niespodziewanie. Powieki w jednej chwili, ułamku sekundy, rozchyliły się. Fioletowe, fiołkowe oczy… tej samej barwy, co tęczówki Alice… utkwiły się w suficie.
Harper szybko przetarła twarz wierzchem dłoni i cofnęła się nieco, zaskoczona i lekko wystraszona, gdy Joakim nagle otworzył oczy. Co jak co, ale dla normalnej podświadomości zmarły, który otwierał oczy i nagle ożywał nie należał do zjawisk najnormalniejszych. Dopiero po kilku sekundach Alice odważyła się poruszyć, wstając ostrożnie z brzegu łóżka, by stanąć obok. Zabrała też dłoń, obawiając się, że jeśli to Dahl, to ją i tak odepchnie.
Joakim dziwnie płynnym i sprężystym ruchem usiadł na kozetce. Z jednej strony wydawało się, że jego plecy zgięły się w zwolnionym tempie, a z drugiej nadnaturalnie szybko. Spoglądał cały czas do przodu, kompletnie ignorując obecność śpiewaczki. Coś szczególnie nie pasowało Alice w obecnym obrazie, pomijając oczywistych rzeczy. Nie mogła zrozumieć, co dokładnie jej podświadomość uważa za niezwykle alarmujący szczegół. Wtem nagle uzmysłowiła sobie. Zazwyczaj Joakim na jawie wyglądał znacznie młodziej. Czar fontanny uaktywniał się błyskawicznie i mimowolnie. Natomiast tym razem Dahl bez wątpienia już nie spał, a jednak… aparycja bardzo dojrzałego mężczyzny pozostała.
- Joakim? - odezwała się nieco wyraźniejszym tonem Alice. zmarszczyła brwi, przechylając się i tym razem w pełni z premedytacją stając mu w polu widzenia. Obserwowała go z ogromną uwagą. Niepokój przebiegał nieprzyjemnymi falami po jej kręgosłupie i czuła, że dotychczasowe emocje żalu i bólu, powoli zastępował niepokój i obawa. Co się działo? Nie była pewna.

Na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki, paskudny uśmiech Szalonego Kapelusznika.
- Pudło - rzekł ochrypłym głosem. Nieużywanym od dłuższego czasu. - Spróbuj ponownie.
Szyja powoli obracała się w jej stronę. Alice słyszała trzaski i nieprzyjemne zgrzyty rotowanych kręgów. Wnet Joakim… czy też istota znajdująca się w jego ciele… spojrzała na nią. Para fiołkowych oczu zetknęła się w nawiązanym kontakcie wzrokowym.
Śpiewaczka poczuła jak zimny dreszcz przesuwa się w dół jej ciała. To było cholernie nieprzyjemne uczucie. Tallah się myliła? Nie potrzebowali ich w żadnym ‘specjalnym miejscu i czasie’? Zatkało ją, gdy patrzyła na niego i nie potrafiła zmusić nawet jednego mięśnia do ruchu. Dopiero po chwili wyprostowała się i cofnęła o mały krok zaciskając pięści
- Tuoni? Do diabła… - bo jeśli nie był to jednak, on to kto to mógłby być? Pomyślała o elfach z Arkadii, ale gdyby to był jakiś pomysłowy żartowniś z tamtych stron, to chyba nie wiedziałaby czy zacząć się histerycznie śmiać, czy płakać dalej.

Mężczyzna pokręcił głową.
- Chyba jednak wcześniej miałaś rację. Jestem Joakimem Dahlem. Przywódcą Kościoła Konsumentów. A ty kobietą, która zaatakowała mnie, próbując posłać do grobu - podniósł rękę na wysokość szyi, gdzie tkwił opatrunek przykrywający ranę. - Alice, oszustka podającą się za Dubhe, od początku wysłana przez IBPI tylko i wyłącznie w celu asasynacji mnie - pokręcił głową, cmokając. - Gra skończona, Harper. Kościół Konsumentów należy już do nas, nie do ciebie. Zostałaś sama.
Ponownie uśmiechnął się.
Nie miała już najmniejszych wątpliwości z kim rozmawia
- Ty cholery, popieprzony bożku… - warknęła na niego zaciskając dłonie boleśnie
- Co mnie powstrzyma przed skonsumowaniem cię z tego ciała, które nie należy do ciebie? - warknęła, znów robiąc krok do przodu. Potrzebowała pomocy. Potrzebowała… Terry. Gdzie on był?!
- Nie co, tylko kto - odpowiedział mężczyzna. - Ja.
Poruszył się po czym napiął.
- Pomocy! - wrzasnął głosem tak dobrze znanym wszystkim Konsumentom. - Ratunku!
Następnie ponownie spojrzał na Alice z uśmiechem.
- No dalej, konsumuj - rzekł cicho. - Chcę, żeby to widzieli. Ciebie nachyloną nade mną z krwawiącymi rękami i mój strach w oczach…
Alice wykrzywiła wargi w złości. Nie zbliżyła się jednak do niego. Wiedziała, że jeśli to zrobi, Tuoni uzyska to, czego chce. Musiała myśleć szybko. Wiedziała, że w Kościele było kilka osób, które na pewno nie uwierzą w to, że oto Joakim wstał z grobu i postanowił dobić ją. Jeśli jednak wszyscy konsumenci uwierzą w słowa tego oszusta… To naprawdę będzie koniec gry. Stała więc w całkowitym bezruchu. Nie zbliżając do niego, ani też nie uciekając. Zmusiła swoje mięśnie do rozluźnienia i czekała. Kto wpadnie tu pierwszy. Komu pierwszemu będzie musiała tłumaczyć co tak naprawdę się tu dzieje. Uspokoiła się, choć jej serce wręcz bolało od tempa pracy.

- Wiesz, co jest najlepsze? - zapytał Tuoni. - Wygram bez względu na wszystko, co uczynisz. Jeżeli się poddasz, będziesz zamknięta pod kluczem. Jeżeli natomiast uznasz, że warto poddać moje słowa w wątpliwość… i może nawet znajdziesz kilka osób, które ci uwierzą… to skończy się jedynie wywołaniem wojny domowej w szeregach Kościoła. Ciekawe, czy zaczną się zabijać dla nas - bóg uśmiechnął się do niej, jak gdyby rozmawiali na kompletnie inne tematy. Następnie odchylił się w kierunku magazynu. - Pomocy! - ponownie wrzasnął rozpaczliwie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:30   #444
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Tuoni triumfuje

Alice już słyszała tupot stóp. Było kwestią czasu, kiedy pierwsi ludzie pojawią się. Musiała wymyślić strategię… a miała jedynie sekundy. Czy była w stanie przewidzieć konsekwencje wszystkich możliwych czynów?
Harper nie była bogiem, tylko zwykłym człowiekiem. Cofnęła się i usiadła na krześle nieopodal łóżka.
- Krzycz do woli potworze. I tak przegracie. Obiecuję ci to - powiedziała tylko i skrzyżowała ręce pod biustem, zakładając nogę na nogę. Spróbowała się rozluźnić przed katastrofą, która miała nastąpić już za parę chwil. Ona tymczasem planowała dalej. Musiała przemyśleć co przekazać i komu. Wiedziała na kogo na pewno może liczyć, a na kogo nie.
- Nie jesteś nawet tak przystojny jak on - dodała z zamkniętymi oczami.
- Lepiej poćwicz, dupku - powiedziała na koniec, nim zamilkła kompletnie.
Tuoni przewrócił oczami.
- Przystojny? - powtórzył. - Mówisz poważnie?
Wtem do środka wparowała ta sama kobieta, która wcześniej pytała Alice o sposób, w jaki można uhonorować Aliotha. Znajdowało się przy niej trzech popleczników kobiety. A przynajmniej osób, które słuchały jej uważnie jeszcze chwilę temu.
- Pomocy - Tuoni rozpłakał się. Wyciągnął drżącą rękę i wskazał palcem Alice. - O-ona… ch-chce mnie z-zabić… j-już wcześniej p-próbowała…
Nie można było odmówić mu zdolności aktorskich. Rzeczywiście wyglądał tak, jak gdyby dopiero co wrócił z krawędzi śmierci.
Konsumentka spojrzała na Dahla, a potem przesunęła wzrok na Alice. Lekko rozwarła usta, próbując zrozumieć, co tu się dzieje.

Harper pokręciła głową
- Mówiłam o bogach śmierci z którymi się mierzymy. To jest właśnie jeden z nich, próbujący udawać kogoś, kim nie jest - odrzekła spokojnym tonem Alice. Nie miała zamiaru wchodzić w kłótnie z Tuonim. Miała zamiar tłumaczyć wszystkim Konsumentom, po kolei jak wchodzili jak się sprawy miały. Jeśli nie uwierzą, trudno. Wiedziała jednak kto uwierzy. To było jej wystarczającym. Nie wyglądała jakby rzeczywiście zamierzała się na niego rzucić, czy cokolwiek mu uczynić.
Tuoni pokręcił głową. Lekko, prawie niedostrzegalnie. Jak gdyby nie miał siły na żaden większy ruch.
- Ta kobieta wbiła w tę szyję korkociąg i przekręcała tak długo, aż straciłem przytomność… czy wypierasz się tego, oszustko? - zapytał, spoglądając na Harper z przestrachem.
Tymczasem dwie kolejne osoby pojawiły się w szpitalnej loży Joakima.
Alice wzięła ciężki wdech
- Oszczędź mi swojego pieprzenia Tuoni. Naprawdę. Wiem że chcesz, żeby ci uwierzyli za wszelką cenę. Świetna technika, biorąc pod uwagę to, co ja ostatnio osiągnęłam. Ale powiem ci jedno… - zwróciła uwagę na ludzi zbierających się w pomieszczeniu
- Jeśli sądzicie, że to Joakim Dahl, spójrzcie na jego oczy, na fakt, że nadal wygląda jak wygląda. A jeśli to nadal dla was za mało, to włączcie urządzenie i sprawdźcie czy jego funkcje życiowe są w normie. Ja wam tylko powiem. To nie jest Alioth. Bóg śmierci chciał przejąć jego ciało po jego śmierci i właśnie to uczynił. Nie wierzcie mu - powiedziała i wstała z krzesła, nadal jednak miała skrzyżowane ręce. Spoglądała na Tuoniego z surową miną.
- żeby wrócił Alioth, musimy skończyć to co zaczęliśmy. Ten dzień musi się skończyć. A to nie jest on… - powtórzyła.
- Jeśli nadal mi nie wierzycie, zapytajcie Terrence’a, albo Jennifer - zauważyła, proponując kolejną opcję.

Tuoni nieco zgarbił się i jakby próbował usiąść, lecz udawał, że stan fizyczny mu nie pozwala.
- Mają spojrzeć w moje oczy? Niech spojrzą w twoje, są takie same. Jeżeli to dowód, że jestem Tuonim, to w takim razie ty jesteś Tuonetar - odpowiedział, kręcąc głową. - Zostało nałożone na mnie zaklęcie. Iluzja, która ma wypaczyć wasze zmysły - rzekł. - Zawołajcie owego Terrence’a i Jennifer. Niech poświadczą, że jestem bogiem śmierci, tyle że… jak mogliby to zrobić, skoro ich tu nie było, kiedy rzekomo przejąłem ciało Joakima. To nie ma sensu, nie słuchajcie jej słów. To kobieta, która pojawiła się kilka dni temu. Zwiodła mnie i z jej powodu znalazłem się tu i teraz. W takim stanie, a nie innym. Żałuję, że sprowadziłem cię i pozwoliłem z nami zostać - Tuoni rzekł, patrząc na Alice. - Bo to okazało się moją klęską. Jednak… może nie wszystko stracone… tak długo jak lojalność moich ludzi pozostanie we właściwym miejscu - dodał, spoglądając na zebranych, których było jeszcze więcej niż chwilę temu.

Rozgorzały głosy. Jedni wierzyli Alice. Niektóre osoby zniknęły, szukając de Trafforda oraz Jennifer. Według nich słowa śpiewaczki były sensowne. Kolejni wciąż byli pod wrażeniem jej przemienienia. w Imago. Widzieli, że Joakim był pozbawiony zarówno uroku młodości, jak i swoich własnych oczu. Jednak ilość osób stojących po stronie Alice, równała się z liczbą Konsumentów uważających, że to Tuoni ma rację. Głęboko zakorzeniona lojalność była czymś, z czym trudno dyskutować. Gdyż dotyczyła sfery emocji. Uczuć, które powstawały i utwierdzały się przez lata. A bóg Tuoneli skorzystał z tego, kradnąc twarz Dahla. Rozgorzała wielka, zbiorowa kłótnia. Najpierw wydawała się kulturalna… jednak wnet rozpoczęły się wrzaski. Jedni chcieli zabić na miejscu Alice. Drudzy związać i spętać ciało Joakima. Atmosfera gęstniała z każdym momentem.

Nadeszła jedna, krótka chwila, kiedy Tuoni spojrzał na Alice i uśmiechnął się do niej chytrze. Nie trwała nawet sekundy. Bóg z powrotem przyjął minę skatowanej, biednej ofiary.

Alice czuła jak wszystko w jej wnętrzu wrze. Nie mogła jednak teraz, w takich warunkach dać ponieść się emocjom. Mimo, że każdy oddech i każde słowo, które Tuoni wymawiał ustami Joakima było jak sztylet wbity w jej serce. Mówił dokładnie to, czego obawiała się usłyszeć od samego Dahla
- Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie. Ale mierzymy się tym razem z czymś naprawdę nieprawdopodobnym. Tak jak i wy, chcę, żeby Joakim wrócił. Jest sposób, by to osiągnąć, ale musicie mi zaufać… - powiedziała przykładając dłoń do serca, jakby bała się, że to zaraz się rozpadnie. Potrzebowała Terry’ego. Nie potrafiła sama zapanować nad rozgniewanym, rozgadanym tłumem ludzi. rozglądała się, szukając go między wchodzącymi i wychodzącymi.

Niektórzy słuchali jej ostatnich słów, jednak tonęły w ogólnym rozgardiaszu, który wcale słabł… wręcz przeciwnie, wzmagał się. Harper spostrzegła, jak jeden z mężczyzn stojących po jej stronie… nawiasem mówiąc ten, który opróżnił balię wody po jej wcześniejszej kąpieli, stracił opanowanie i chwycił niewysoką, drobną kobietę, która przemawiała na rzecz Joakima, czy też raczej Tuoniego.
- Czy jesteś ślepa?! - wrzasnął. - Spójrz na niego, tylko przez chwilę! Rzuć wzrokiem i to powinno wystarczyć, by zobaczyć, że to nie jest Joakim, którego znamy! Czemu nie chcesz w to uwierzyć?!
Mężczyzna miał dobre intencje, jednak jego zapalczywość i agresja doprowadziły do rozkręcenia konfliktu. Jak tak dalej pójdzie, to Konsumenci przestaną mówić ustami, a zaczną przemawiać jedynie pięściami.

Tymczasem Terry zdołał przedrzeć się przez tłum ludzi. Wyglądał na nieco zaspanego, jednak kiedy tylko zobaczył Joakima, błyskawicznie wstąpiła w niego nowa siła. Rozpromienił się, kompletnie nie zwracając uwagę na okropny harmider i zamieszanie. Doskoczył do Dahla i objął go ramionami.
- Wróciłeś… - rzekł głosem ciężkim od ulgi i radości. Łzy zaczęły lać się po jego twarzy.
Alice wstrzymała oddech
- Terrence… Terrence posłuchaj mnie… To nie jest Joakim. Słyszysz? Widziałam się z Fernandem w tym czasie. To jest Tuoni. Cokolwiek zaraz nie powie, sprawdź go. Jest jedno hasło, które znacie tylko wy dwaj - poleciła mu, głośno i wyraźnie.
De Trafford jedynie po części słyszał słowa Alice. W głównej mierze był tak zachwycony tym, że Joakim zmartwychwstał… że chyba nie chciał dopuścić do głowy myśli, że to mogłoby być jednym wielkim, okrutnym żartem. Czy naprawdę zamierzał celowo ignorować odmienne rysy twarzy Tuoniego? Fioletowe oczy? Kto lepiej znał wygląd Dahla od de Trafforda?
- Terry… - rzekł Tuoni. - Tak się cieszę, że cię widzę… - dodał, wyciągając rękę. Chwycił nią dłoń mężczyzny. Uśmiechnął się do niego w ten sposób, w który Terry chciał, aby Joakim uśmiechał się do niego.
De Trafford lekko drgnął, jednak po sekundzie rozluźnił się.
- Joakimie… jakim cudem? - zapytał. Następnie spojrzał na Alice, a potem z powrotem na Tuoniego. - Stacja Eureka. Kanada. Najpiękniejsza doktor to…
Rozległa się krótka chwila ciszy. Twarz Joakima zastygła w bezruchu, jak gdyby Tuoni koncentrował się nad czymś wnikliwie…
- Rosalie Lee - odpowiedział z trudem.
Terrence uśmiechnął się szeroko. Nachylił się i pocałował mężczyznę w policzek.
- To naprawdę ty - ucieszył się.

Harper wzdrygnęła się
- Terrence. Nie. To nie on… To naprawdę nie jest on… Jeśli znał odpowiedź, to właśnie zmusił Joakima do podania mu jej… Błagam posłuchaj mnie, byłam w przeklętej Tuoneli gdy to się stało. Słyszysz? - zaczęła mówić, denerwując się już nieco.
- Terry, posłuchaj mnie - rzekł Tuoni. - Ta kobieta chciała mnie znowu zabić. Musisz… musisz się nią zająć… zanim wreszcie uda się jej.
De Trafford spojrzał na niego, chłonąc każde słowo. Pokiwał głową. Następnie skierował wzrok na Alice. Spojrzał na nią ze złością, pogardą… nienawiścią. Podniósł rękę i wnet telekinetyczna moc obezwładniła śpiewaczkę. Klatka niewidzialnej siły podniosła ją na wysokość metra. Alice nie wytrzymała i zaczęła po prostu w ciszy płakać. Zamknęła oczy i słuchała swojego wyroku.
- Tylko nie skrzywdź jej… musi być żywa, potem ją przesłuchamy - Tuoni bał się o to, że ciało śpiewaczki zostanie skrzywdzone i Tuonetar będzie niezadowolona.
- Nie martw się o to, Joakimie - w głosie de Trafforda pojawiała się słodka łagodność, kiedy wymawiał imię mężczyzny. - Postaram się o to, żeby już nie stanowiła żadnego zagrożenia.

Tymczasem walczący tłum zamarł, przyglądając się scenie. Już nie mieli się o co kłócić, skoro de Trafford - który wystąpił w niepisanej roli sędziego - pojawił się i rozstrzygnął ich spór. Był ostatnią, żywą osobą, która liczyła się naprawdę w Kościele Konsumentów i jego autorytet był niepodważalny.
- Wróćcie do swoich zadań i pozwólcie Aliothowi wypocząć - rzekł. - Ja zajmę się zdrajczynią - dodał. - Rozstąpcie się - rzekł.

I rzeczywiście, ludzie rozstąpili się niczym morze pod wpływem woli Mojżesza. W utworzonym korytarzu pierwsza ruszyła bezwolnie lewitująca Alice. Za nią ruszył de Trafford.
Alice nie otwierała oczu, przygryzając po prostu wargę. Nie mogła zadać sobie bólu w jakikolwiek inny sposób niż tak w pozycji i w sytuacji w której była.
- To nie jest on… Naprawdę… Zaklinam cię, to nie on… - mówiła tylko cicho.
De Trafford prowadził ją przez magazyn w kierunku wyjścia.
- Zamilcz, femme fatale. Już wystarczająco uczyniłaś. Zostaw swoją wężową mowę dla kogoś, kto zechce jej wysłuchać - rzekł z chłodną, paskudną nienawiścią, prowadząc ją dalej. Oczy wszystkich były skierowane wprost na nią. Jeszcze przed chwilą gwiazda przemawiająca do swoich wyznawców… teraz pokonana, upadła Dubhe. Nie tylko Alioth umarł w tym przeklętym magazynie.
Śpiewaczka zapowietrzyła się tylko i ponownie zamknęła oczy, które na krótką chwilę otworzyła. Wychodzili na zewnątrz, nie chciała by Tuonetar od razu wiedziała gdzie są. Choć Tuoni na pewno od razu jej to powie, gdy tylko wstanie. Czuła się tak potwornie ranna. Zakrztusiła się łzami. Była sama, tak jak powiedział Tuoni. Kompletnie sama…

Wyszli na zewnątrz. Harper błyskawicznie spuściła powieki.
- Nigdy nie spotkałem tak okrutnej osoby, jak ty - de Trafford mówił głosem niby spokojnym, ale tak naprawdę pod tą powierzchownym rezonem kryło się mnóstwo emocji. - Z taką łatwością wejść w środowisko, manipulować w celu osiągnięcia swoich celów… kłamać, oszukiwać, zabijać… Jednak wreszcie nadszedł tego kres.
Głośne kroki de Trafforda niosły się po chodniku. Wybijały wżynający się w uszy, paskudny rytm. Alice wciąż pozostawała zamknięta w uścisku jego telekinezy. Nie mogła w żaden sposób uciec, ani wyzwolić się.
Harper spróbowała podnieść dłonie do twarzy, by zasłonić ją i otrzeć łzy. Palce jej drżały, bo były jeszcze we krwi. Chciała móc wyłączyć uszy. To było za dużo. Dużo za dużo…

Nagle zapowietrzyła się i zamilkła całkowicie. Terrence doprowadził ją do stanu, w którym odrętwiała. Wyłączyła się. Łzy jeszcze ciekły jej po twarzy, ale już nie roniła ich tak rzewnie jak przed chwilą. Poddała się w pełni. Zrezygnowała. Nikt jej nie uratuje, jeśli będzie płakała.
Bajki nie kończyły się szczęśliwym zakończeniem. Oddychała płytko, ale powoli jej oddech zwalniał. Koniec. Przegrała. Jeśli tak miało być, trudno. Skoro tak naprawdę nikt nigdy jej nie słuchał i każdy wykorzystywał jedynie dla swoich celów. Kąciki jej ust drgnęły na taką myśl, ale zaraz znów się opanowała. Ostygła. Emocjonalnie w jakimś sensie obumarła.

Rozległo się dziwne skrzypienie. Wtedy też zastygła przez moment w powietrzu. Jednak potem znów ruszyła przed siebie, lecz tym razem na niewielką odległość. Potem została położona na podłodze.
- Możesz otworzyć oczy - usłyszała.
Znajdowała się w vanie w bagażniku. Nad nią stał Terrence. Patrzył na nią z bólem, ale jednocześnie zawziętością i gniewem. Trzymał w ręku strzykawkę wypełnioną jakimś płynem.
- Już dość - rzekł.
Lekko nadusił tłok, tym samym wypuszczając kilka kropelek płynu na zewnątrz. Skąd wziął te rzeczy? Zapewne ze skrzydła szpitalnego, kiedy nie widziała. A że Terrence znajdował się przez cały czas za nią, o taką okazję nie było trudno.

Alice otworzyła oczy widząc ostry przedmiot
- Rozumiesz na co go skazujesz? Rozumiesz na co skazujesz mnie? Pożałujesz tego… Będziesz żałował Terrence… - powiedziała spłoszonym tonem i cofnęła się, wystawiając ręce przed siebie, jakby jej podrapane, poranione dłonie miały go przed czymkolwiek powstrzymać.
Terry natomiast jedynie je pochwycił. Znalazł żyłę, po czym wbił w nią końcówkę igły.
- Jedyne, czego żałuję… to to, że cię poznałem - rzekł, patrząc jej w oczy. Zaczął naduszać tłok, wtłaczając specyfik do jej krwioobiegu.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- To nie jest on ty głupi, zaślepiony człowieku… Co więcej… Mają znowu Surmę. Słyszysz? Mają Surmę… Ostrzeż Erickh...a… - powiedziała dużo wolniej, gdy zrobiło jej się kompletnie ciemno przed oczyma. Spróbowała jeszcze pokręcić głową, by się ocknąć, jednak nie mogła walczyć ze środkiem nasennym.
Zapadła się w sobie, a jedyne uczucie której je towarzyszyło, to ból, strach i potworna samotność.
 
Ombrose jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:33   #445
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Motyli lot

Znalazła się w krainie snów. Ostatnio częściej przebywała w różnych innych wymiarach, niż na Ziemi. I tak się składało, że najczęściej właśnie w normalnej, powszechnej rzeczywistości przydarzały jej się najgorsze rzeczy. Może to dobrze, że Terry nafaszerował ją jakimś środkiem? Czy byłaby w stanie dłużej męczyć się w Helsinkach? Każda kolejna sekunda trwała tam wieczność.

Otworzyła oczy. Spostrzegła znajome wnętrze toalety w Melvyn’s. Ciężarna kobieta, która zasłabła. Statuetka syreny. Dźwięki ludzi uciekających przed włoską mafią. A także Joakim. Stał na środku, spoglądając na nią fioletowymi oczami.
- Będziesz mi żoną - rzekł, uśmiechając się.
Kąciki jego ust kierowały się coraz dalej i dalej, wręcz nienaturalnie dochodząc do policzków… a potem do płatków uszu. Wyszczerzył się, ukazując ostre jak brzytwy, białe zęby.
Alice w pierwszej chwili chciała się wycofać, ale potknęła się o wybielacz, który ktoś podpisał nazwą ‘Haloperidol- wypij mnie’. Spojrzała na butelkę i podniosła ją. Odkręciła i odrzuciła korek na bok. Spojrzała na nią i jakby zawahała się. Wypić? Czy powinna skosztować tego, co było w środku? Oczy jej się zaszkliły, ale nie zrobiła tego. Zamachnęła się, łapiąc butelkę oburącz tak, by oblać skrzywione oblicze Dahla jej zawartością. Na koniec cisnęła w niego butlą i zatrzasnęła drzwi od kabiny, w której była.
Znalazła się sama w kabinie.
- Całkiem sama - powiedział głos.
- Kompletnie i niezaprzeczalnie - dodał inny szept.
- Przeciwko wszystkim wrogom - trzeci był taki wysoki, że Alice aż złapała się za uszy.
- Przeciwko wszystkim przyjaciołom - czwarty zapewnił.
- Przeciwko całemu światu - piąty przyrzekł.
Nagle cała piątka duchów zamilkła. Przez kilka pierwszych sekund wydawało się, że widma odeszły i nie będą już nękać Alice… jednak wnet przemówiły razem, zgodnym tonem.
- Wystarczy, że zabijesz się, nasza ukochana. Tu i teraz. Przegryź swój język. Zakrztuś się nim. Wykrwaw się. Niedobra Alice. Zła Alice. Trzeba pozbyć się jej kłamliwego języka, którym oszukiwałaś wszystkich przez cały ten czas, udając dobrą osobę.
Rudowłosa usiadła, skuliła się i zatkała uszy. Nie chciała ich słuchać. Nie chciała dopuszczać takiej opcji do głowy. Nie była swoją matką… Nie była nią. Obiecała, że będzie walczyć. Nie zamierzała złamać słów, które dała
- Dajcie mi spokój! - wrzasnęła wściekle.
Jej krzyk sprawił, że kabina roztrzaskała się i rozleciała. Wraz z łazienką i całą restauracja. Głos Alice przy okazji zniszczył również świat. Została jedynie jedna wielka pustka. Zaczęła w niej spadać, aż wreszcie wylądowała na czymś. Zamrugała oczami. Widziała, choć wokół nie było żadnego źródła światła. Znalazła się na grzbiecie ogromnego, niebieskiego motyla, który spokojnie trzepotał skrzydłami, podążając w tylko sobie znanym kierunku.
Śpiewaczka podniosła się ostrożnie i obróciła. Chciała widzieć dokąd niebieskoskrzydła istotka ją niesie.

Podróżowali przez nieskończone połacie bieli. Kiedy jednak Alice kilka razy mrugnęła oczami, spostrzegła ciągnące się poniżej egzotyczne krajobrazy. Piaski, skały, nieliczną roślinność przystosowaną do suszy i niewygód. Gdzie się znalazła?
- Też jesteś tak bardzo… sama? - usłyszała głos pasażera znajdującego się tuż obok niej. - Jak to możliwe, że nasze ścieżki potoczyły się tak bardzo źle?
Spojrzała w bok, na twarz Irakijczyka. Sharif Habid spoglądał smutno na połacie niegościnnej krainy, którą przemierzali.
Alice przyglądała mu się, po czym odwróciła od niego głowę
- Ty miałeś swój wybór. Mi go nie dano - odrzekła sucho i już na niego nie patrzyła. Nie wiedziała co ma mu powiedzieć. Że to jego wina? Przecież nie. Że odszedł? Tak, to uczynił, ale miał wybór i go wykorzystał. Że jego siostra okazała się kłamliwa? Ale chociaż miał jakąś rodzinę, do której mógł wrócić. Pochyliła głowę i oparła rękę na skroni, zasłaniając twarz by nie widział, że zaczynała znów płakać.
Zazdrościła mu.

Mrugnęła oczami. Tym razem motyl wzlatywał ponad krajobrazem pewnego europejskiego miasta… Wpierw nie była przekonana, czy rzeczywiście kiedyś w nim była, jednak po chwili poczuła wewnętrzną pewność, że tak. Nie odczuwała już ani cienia wątpliwości, kiedy ujrzała mury Casa Corner.
- Całe życie byłem mniej ważny od mojego starszego brata - rzekł Jelle, spoglądając na budynki swojej rodzinnej miejscowości. - Może to dlatego tak często mylono mnie z Jasperem? Jednak nigdy nie spodziewałem się, że właśnie z powodu zaniedbania i zapomnienia umrę. Bo nie żyję, prawda? Chyba wolałbym nie żyć.
Harper wstrząsnął ten sam, nieprzyjemny, nowy i jeszcze obcy ból, który poczuła w Tuoneli. Wzdrygnęła się cała. Pochyliła się tylko jeszcze bardziej, kuląc jak pod ciężarem, którego nie mogła udźwignąć
- Dajcie mi spokój. Nie chcę już. Po prostu dajcie mi spokój… Dość… - powiedziała prosząc.

Mrugnęła raz jeszcze. Tym razem miasto, nad którym wzlatywała, było jej kompletnie obce. Może to dlatego, bo będąc w nim, prawie przez cały czas miała zamknięte oczy.
- Mną też nie zainteresowałaś się, czyż nie? - zapytał Noel. - Mogłem umrzeć w tym hotelu. Gdybym potrzebował pomocy… czy mógłbym ją od ciebie uzyskać? Czy zostawiłaś numer, pod którym mógłbym się z tobą skontaktować? Czy jedynie potraktowałaś jak zużyty bilet na lot w jedną stronę? Już nawet nie nazwałbym się samolotem. Bo samoloty są cenne i ludzie dbają o nie.
Alice milczała. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Po czym nagle zaczęła się śmiać
- Jeszcze! Zmieniłam zdanie! Kto jeszcze?! - krzyknęła znów, prostując się w przykrej, cierpkiej rozpaczy. Śmiała się, ale nie był to normalny śmiech. Bliżej mu było do szaleństwa. Nie otwierała jednak chwilowo oczu.

Rozległa się cisza.
Czy było bezpiecznie?
Mogła już podnieść powieki?
Czy też raczej wiązało się to z rozmową z kolejną raniącą osobą? Czy mogła podróżować na grzbiecie motyla przez wieczność, chowając głowę w piasek? Czy ktoś jej zabroni? Czy nie powinna? Cisza była tak kojąca… zero oskarżycielskich głosów. Czyż nie mogła trwać wiecznie?
Nie.
Nie mogła.
Alice zapłakała głośno, po czym otworzyła oczy i podniosła się na kolana. Puściła się motyla, balansując na jego grzbiecie. Ukleknęła prosto
- Jesteś morderczynią Alice! Moje gratulacje! Jesteś wstrętnym, kłamcą. Nikt cię nie potrzebuje! dokładnie tak! Ranisz wszystkich, na kim choć trochę ci zależy! Może dlatego właśnie cię wykorzystują! - nakrzyczała sama na siebie. Po czym zamilkła. Wstała, łapiąc balans
- Już dość Alice… Piękne przedstawienie… Oklasków nie będzie - obróciła się i popatrzyła w dół. Skoczyć? Wiatr rozwiewał jej włosy, jednak stała w bezruchu. Rozłożyła dłonie, bawiąc się równowagą i powietrzem naokoło.

Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła, że tym razem pod nią nie znajdowało się nic prócz wodospadu spadających płatków lotosu. Ich różowy kolor był oszałamiająco piękny. Barwne strugi ciągnęły się w nieskończoną dal estetycznymi spiralami. Alice mogłaby zatracić się, spoglądając na ich niewiarygodny urok.
- Czasami trzeba robić rzeczy, które musimy robić - usłyszała dziecięcy głos obok siebie. - Nawet jeżeli cierpienie za każdym razem czyha na każdym kroku.
Mała Mary mówiła łagodnie, uspokajająco, jakby chcąc złagodzić ból Harper. W tym pragnieniu była jedyna. Wszyscy inni pragnęli, aby cierpiała.
Harper zerknęła na nią i opuściła dłonie
- Straciłam je… Nie jestem pewna co spotka teraz twoje zdjęcie Mary… - powiedziała, dając dziewczynce powód do tego, by i ona ją nienawidziła. Przez ostatnie dni to do tego bardziej się przyzwyczaiła niż do pomocy w łagodzeniu bólu. Znów spojrzała w dół. Teraz już nie była jednak taka pewna co do skoku, jak kilka sekund wcześniej.
- Ja jednak jestem pewna, co je spotka - rzekła, po czym pogłaskała ramię Alice. - I to w porządku. Nie mam nic przeciwko. Nie chcę być kolejnym powodem twojego cierpienia - uśmiechnęła się do niej delikatnie.
Przez ułamek sekundy Alice ujrzała w jej uśmiechu Emily. Dwie dziewczynki na swój sposób były takie podobne, choć kompletnie inne…
Alice skrzywiła się i podniosła dłoń. Położyła dłoń na głowie Mary i pogłaskała ją. Nikt nie robił jej tak, gdy sama była małą dziewczynką…
- Chciałam pomóc ci odzyskać duszę w swym ciele… Ale jestem nikim… Po prostu nikim. Nie mogę nic. Nie mogłam pomóc Joakimowi, nie mogłam pomóc nikomu. Przynoszę tylko ból, albo rozczarowanie - powiedziała z dławiącym ją żalem.
- To nie tak miało być… Nie tak… - dodała ciszej i opuściła dłoń.
Uśmiech Mary był taki łagodny… i czysty. Dusza dziecka była nieskończenie nieskalana. Zwłaszcza kiedy była sama i czysta, w oddaleniu od ciała pełnego sprzecznych neurotransmiterów, emocji i burzy hormonalnej.
- A jak miało być? Jak powinno się potoczyć? - zapytała Mary. - Opowiedz mi inną wersję twojej historii - poprosiła grzecznie. - Jak wydarzenia miały się rozwinąć?
Alice zastanawiała się, po czym usiadła. Myślała dalej
- Gdybym nie zaatakowała Joakima, to wszystko potoczyłoby się inaczej… Nigdy nie zderzyłabym się z Tuonim. Pewnie nie poszłabym do Skalnego Kościoła… Nie umarłabym… Szukalibyśmy tych wersetów… Nie miotałabym się… Nie raniła nikogo we własnym zagubieniu. Tak bardzo jest mi żal. To boli - odparła i spojrzała na Mary, po czym znów odwróciła głowę
- To nie jest ładna bajka Mary. Ładna bajka najwidoczniej nie była mi pisana - dodała i pociągnęła lekko nosem.
- A po czym rozpoznajesz ładną bajkę? - zapytała dziewczynka. - Alice, wiesz, która bajka jest moją ulubioną?
Harper milczała chwilę
- Która, Mary? - zapytała. Nad odpowiedzią na jej pytanie musiała chwilę pomyśleć. Z jednej strony była bardzo prosta, ale Alice nie mogła wydusić odpowiedzi.
- Lubię wiele bajek, ale moja ulubiona to Piękna i Bestia. Główna bohaterka jest piękną i mądrą kobietą. Tak, jak ty. Ale przydarzają jej się same złe rzeczy. Jej matka zginęła bardzo szybko i wychowywała się jedynie z ojcem. Jest niezrozumiana przez wioskę, że lubi czytać książki. Napastuje ją mężczyzna, który nie jest zbyt miły. Jej ojciec zostaje porwany przez potwora. Potem ona zajmuje jego miejsce. Jest kompletnie sama w wielkim, złym, zaczarowanym zamku. Bajka tego nie pokazuje, ale wydaje mi się, że Bella bardzo dużo razy płakała - Mary skinęła sobie głową. - A potem, kiedy już zdołała zakochać się w tym okropnym potworze… cała wioska zbiera się, żeby go zabić… - dziewczynka pokręciła głową. - Czy to jest ładna bajka?
Alice zastanawiała się. Znów pogłaskała Mary po głowie
- Tak. Bo w końcu udaje jej się go uratować, a potwór staje się księciem. I żyją razem długo i szczęśliwie… Czyż nie? Czy nie o to chodzi w ładnych bajkach? By żyli długo i szczęśliwie? - odezwała się do dziewczynki. Kim była w tej bajce? Kto był potworem? Czy ta bajka w ogóle w jakikolwiek sposób odnosiła się do jej sytuacji? Pogubiła się.
- Więc skąd wiesz, że jesteś w brzydkiej bajce, skoro nie znasz jej zakończenia? - Mary uśmiechnęła się do Alice zwycięsko. Jakby w jej mniemaniu zdołała logicznie uzasadnić, że Harper nie ma powodu, by się załamywać.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- Ponieważ nie żyję Mary. I ja i Joakim… I tak wiele osób, które po drodze się pojawiły zostało zranionych… Co za dobra bajka ma taką fabułę. W której dobrej bajce ludzie się tak bardzo ranią i nienawidzą - zmarszczyła brwi.
- Ludzie ranią siebie i nienawidzą? - zapytała Mary. - A to nie z powodu bogów śmierci, którzy wszystko zaczęli? Czy to nie ich powinnaś winić? W twojej opowieści idealnego rozwoju wypadków nigdy nie zaatakowałaś mojego tatusia. Ale czy pamiętasz, dlaczego to uczyniłaś?
Alice milczała chwilę
- Gdybym się opanowała w porę, nie doszłoby do tego. Nawet jeśli działałam wtedy będąc Tuonim… to moja ręka go zraniła. To mnie nienawidzi. Nie Tuoniego. Nie Tuonetar. Mnie. Sam mi to powiedział - powiedziała z żalem, ale uśmiechnęła się cierpko. Zimny ból znów ją ogarnął. Jak płaszcz, który gryzł, ale był ci znajomy i wygodny, dlatego nie chciało się go zmieniać na obcy, nowy i inny.
- To wiń swoją rękę, ale nie siebie - Mary wysunęła gotowe rozwiązanie. - Wszystkie złe rzeczy, które teraz uczyni Tuoni… czy mój tata powinien winić się za nie, gdyż zostały wyrządzone jego ciałem? Nie. Dlatego bo nad nim nie panuje. Nie może “opanować się w porę”. Ty też nie mogłaś. Wiesz, kiedy staniesz się moją prawdziwą bohaterką, Alice?
Harper przechyliła głowę i odwróciła się nieco bardziej w stronę Mary
- Kiedy Mary? - zapytała z wyraźną, niechciana przez siebie samą, ale niezaprzeczalną nutą nadziei w swoim głosie.
- Kiedy staniesz się wystarczająco silna, by być w stanie sobie wybaczyć. Zarówno te rzeczy, których jesteś winna… jak i tych, które znajdowały się kompletnie poza twoją kontrolą - Mary dotknęła jej ramienia, uśmiechając się do niej niezwykle ciepło.
Alice skrzywiła się, myśląc o tym że mała miała sporo racji. Za moment uśmiechnęła się jednak, po czym przesunęła i przygarnęła do siebie dziewczynkę, przytulając ją ostrożnie, jakby bała się, że nawet lekkim dotykiem mogłaby zrobić jej krzywdę. Nigdy nie umiała sobie wybaczać. Była zamknięta w bagażniku. Bez szans na poprawę swej sytuacji. Czy to była pora na naukę samoakceptacji? Gdyby była przykutym do skały Joakimem, zamiast nauki lewitowania, zapewne robiłaby właśnie to. Uczyła akceptować samą siebie.
- Nie płacz nigdy nade mną, proszę - Mary uśmiechnęła się delikatnie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-03-2018, 01:34   #446
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Przystojny android

Po czym świat zniknął.
Dziewczynka rozproszyła się, podobnie jak niebieski motyl, w chmarę płatków lotosu. Alice zaczęła spadać wraz z wodospadem, kierując się niżej i niżej… aż wpadła na grubą, plastyczną błonę, przez którą zaczęła powoli przesiąkać. Kiedy to dokonało się, spostrzegła dobrze już znajomy, biały, okrągły pokój.

Kirill stał na środku z założonymi rękami.
- Na tym etapie nie czuję się już człowiekiem, lecz pewnego rodzaju… - zawiesił głos, zastanawiając się - ...telefonem.
Alice wylądowała w pokoju Kirilla. Bardzo powoli podniosła się do siadu. Wyglądała okropnie. Była fatalnie zmęczona psychicznie i choć rozmowa z Mary nieco złagodziła jej ból, wpadnięcie do pokoju Kaverina nie przynosiło ulgi, a zapowiedź powrotu do tego wszystkiego co nieprzyjemne i bolesne.
- Przepraszam, że cię wykorzystuję - powiedziała śmiertelnie poważnym tonem i spuściła wzrok w ziemię.
- Ty? - Kirill zdziwił się. - Bardziej Terrence de Trafford. Zadzwonił do mnie. A po ostatnich twoich słowach uwierz mi, że nie chciałem się z nim nigdy więcej kontaktować. Myślałem, że minie przynajmniej kilka lat, kiedy los nas połączy. Mnie i niego. Nie kilka minut.
Harper podniosła wzrok na Kirilla.
- Czy kazał ci nie przyjeżdżać? Widzisz, Joakim nie żyje… Jego miejsce w ciele zajął Tuoni i będzie miał przyjemną zabawę Kościołem… Mną… Bo za dobrze udaje, że jest Dahlem - powiedziała z ciężkim przekąsem. Objęła się ramionami. Zmarszczyła jednak brwi
- Los połączy? - zapytała jakby dopiero teraz łapiąc co powiedział Kaverin. Przechyliła się jednak i położyła na śnieżnobiałej, chłodnej posadzce. Nie miała sił stać, czy siedzieć.
- Już sama rozmowa telefoniczna jest dla mnie połączeniem przez los - odpowiedział Kirill. - W każdym razie chyba jednak mylisz się. De Trafford kazał przylecieć mi jak najszybciej… choć to złe słowo. Poprosił byłoby znacznie bardziej odpowiednie - zastanowił się. - Śmierć Joakima… powinienem skakać z radości. I rzeczywiście cieszyłbym się, gdyby Dahl nie był jednocześnie Aliothem. To okropnie komplikuje. Wszystko. Nie wiem nawet, co dokładnie oznacza to dla Wielkiego Wozu.
Alice milczała chwilę
- Wiesz. Znowu byłam w Tuoneli, dokładnie jak to się stało… Rozległ się straszny huk… - powiedziała jakby była nieobecna myślami przy słowach Kirilla.
- Może nowy Joakim kazał pozbyć się i ciebie? - zasugerowała. Obserwowała sufit sali. Splotła palce na brzuchu.
- Nowy Joakim chyba nie jest naszym największym zmartwieniem. W każdym razie nie aż tak ogromnym, jak ci się wydaje - odpowiedział Kirill. - Terrence zadzwonił do mnie, gdyż kazał mi się z tobą jak najszybciej skontaktować i przekazać ci swoje słowa. Nie uwierzył Tuoniemu. Uśpił cię jakimś świństwem, żebym mógł z tobą porozmawiać. Sam nie mógł z powodu Tuonetar - wyjaśnił Kaverin. - Według de Trafforda wydarzyła się całkiem dobra rzecz. Teraz będzie mógł mieć cały czas na oku Tuoniego i śledzić jego poczynania, udając, że ślepo w niego wierzy. Łącząc to z jakimiś sowami z puszczy, o których wspomniał… wygląda na to, że będziecie mieć teraz boską wizję - Kaverin mruknął. Jego usta lekko wygięły się, jakby wypowiedziany przymiotnik był w tych okolicznościach żartem.
Harper milczała chwilę.
Ta chwila przeciągała się, aż Alice nie podniosła się do siadu.
- Cholerny aktor… Prawie… Prawie mnie złamał do cna - pokręciła głową i przetarła twarz dłońmi. Tak jakby to mogło zmyć z niej całą rozpacz, którą dopiero co odczuwała. Niezbyt pomagało, ale choć trochę znów się opanowała
- No dobra, ale ja leżę w bagażniku i cały Kościół ma mnie za zdrajczynię. Jak zamierza z tego wybrnąć przepraszam? - dodała, marszcząc lekko brwi.
- Obecnie jesteś związana. Kiedy obudzisz się, nadal będziesz związana. Wtedy jednak ujrzysz wesołą buzię jakiegoś twojego niespodziewanego poplecznika, który rozwiąże cię, oczywiście kierując się jedynie swoim własnym poczuciem sumienia i nie w porozumieniu z de Traffordem. Następnie odjedziecie tym samochodem, tym samym uciekając od Tuoniego. Terrence rzekł, że nie mógł postąpić w inny sposób. Inaczej Kościół Konsumentów pozabijałby się, nie mogąc poprzeć ani ciebie, ani Tuoniego. De Trafford poparł Tuoniego dlatego, by mieć go od tej pory na oku.
Alice milczała znowu, po czym westchnęła
- Czuję się jak piąte koło u wozu. Teraz tym bardziej. IBPI myśli, że dalej będzie współpracować z układnym Kościołem, a cholera wie czego zażąda Joakim. Boję się o to co nastąpi. A niewiele mogę pomóc, przez pieprzoną Tuonetar, która tylko coraz mocniej próbuje mnie katować - wstała w końcu. Schowała dłonie za sobą. Pamiętała jak Kirill nie lubił widzieć jej zranionej, zwłaszcza, że te ostatnie ślady zadała sobie zupełnie sama w ramach kary i próby oprzytomnienia.
Kirill westchnął.
- Wiele osób, które znam, ma jakieś cechy rozpoznawcze. Ty zapewne chcesz być tą negatywną - spojrzał na nią oceniająco. - Przykro mi to mówić, bo to tak, jakby go chwalił, ale nie doceniasz de Trafforda. Zapewne już zadzwonił do IBPI, ciesząc się, że ma Tuoniego na oku. Przejął rolę szarej eminencji Kościoła Konsumentów błyskawicznie. Jednocześnie stworzył plan usunięcia ciebie i twojego ciała, tak cennego dla Valkoinen. To całkiem błyskotliwe. Sam muszę to przyznać. Masz również przyznane od niego zadanie - Kaverin zawiesił głos.
Alice uniosła brew pytająco
- Jakie zadanie mi w takim razie przeznaczył? - zapytała. Podeszła trochę bliżej Kirilla.
- Wyznaczona przez niego osoba zawiezie cię prosto na miejsce ostatniego z dwóch wersetów. Masz go zdobyć. Tak szybko, jak to możliwe. De Trafford liczy na to, że… - Kaverin zastanowił się, próbując przypomnieć sobie dokładnie wyrażenie - …”błogosławieństwo Akki” wystarczy haltii do przekazania słów i nie będzie potrzebna krew Aalta. Jest również druga opcja. Masz ukryć się gdzieś i nie wystawiać nosa zza zamkniętych drzwi i zasłoniętych okien. Masz sama wybrać.
Harper wahała się chwilę. Wiedziała z czym wiązało się jedno i miała też pojęcie z czym wiązało się drugie.
- Dobrze… Wiem co mam zrobić - podniosła rękę i rozmasowała kark, jakby w geście, że będzie musiała nosić ciężary, ale da sobie jakoś radę.
Kaverin skinął głową.

Zapadła chwila ciszy.
- To pewnie głupie pytanie - jego głos nieco zmiękł. - Ale… jak się czujesz? - spojrzał na nią. - Wiesz, o co mi chodzi.
Alice przechyliła głowę
- Pewnie tak jak wyglądam, albo gorzej… - przyznała i znów opuściła dłoń, splatając obie z tyłu.
- Ale chyba trochę lepiej, niż parę minut temu, gdy byłam gotowa skakać z motyla celem samodestrukcji - zmarszczyła lekko brwi.
Kirill spojrzał na nią dłużej. W jego oczach kryło się kompletne niezrozumienie.
- Czy to jakiś idiom? - zapytał, nieznacznie marszcząc brwi.
Śpiewaczka pokręciła głową
- Błąkałam się we snach i chciałam skakać z motyla… Nieważne… Czy wiesz co z Noelem? Świadomość, że zostawiliśmy go chorego… No powiedzmy, że mocno mnie nęka - skrzyżowała ręce odruchowo.
- Mam nadzieję, że nie chcesz się zabić… - Kirill zawiesił głos. Chyba zastanawiał się, czy w przypadku Alice byłoby to w ogóle możliwe. A może rozmyślał nad zupełnie innymi kwestiami. - Noel jest w dalszym ciągu chory, choć lepiej się czuje. Rozmawiałem z nim przez telefon. Nawet nie proponował swojej pomocy, co znaczy, że grypa jeszcze panuje nad nim kompletnie. Nie martw się o niego. Ale na pewno będzie mu miło, że pytałaś.
Alice zignorowała jego pytanie o chęć zabicia, odwracając wzrok. W temacie Noela kiwnęła tylko głową
- Dobrze, że jest z nim trochę lepiej. Niepokoiłam się - postanowiła zatrzymać temat na tym torze i nie wracać do poprzedniego. Chwile jej zajęło, nim ponownie odważyła się spojrzeć na twarz Kirilla.
Kaverin patrzył na nią spokojnie. Zastanawiał się przez chwilę. Następnie rozłożył ręce niczym Jezus z Rio de Janeiro.
- Może chcesz się przytulić? - zapytał bezbarwnym tonem. Chyba wpadł jedynie na taki sposób poprawienia humoru Alice. Choć wyglądało to niezwykle niezręcznie.
Brew śpiewaczki lekko drgnęła, a za chwilę twarz Alice rozpromieniła się przez zabłąkany uśmiech. Najwyraźniej ta niezręczność nieco ją rozbawiła. Nie powiedziała jednak nic, po czym podeszła ostatnie dwa kroki i po prostu go przytuliła. Objęła go rękami i wpiła mu palce w okolicy łopatek. Nie pozostawiła wolnej przestrzeni między nimi. Zamknęła oczy przykładając policzek do jego klatki piersiowej. Słuchała. Wydawało się, że słyszy cichy, miarowy rytm bicia serca mężczyzny. Ten zacisnął na niej swój uścisk.
- Niedługo będę w Helsinkach - obiecał. - To znaczy… za kilka godzin. Będziemy razem. Będziemy ochraniać się i walczyć za siebie. Wszystko dobrze ułoży się. Obiecuję. Twoim największym przeciwnikiem w tej chwili jesteś ty sama. Od samego twojego nastawienia może zależeć powodzenie lub przegrana.
Alice kiwnęła tylko krótko głową
- To nie takie proste. To trwa już tak długo. Ten ból. Myślałam, że naprawdę już więcej nie wytrzymam - powiedziała cicho, nie podnosząc wzroku na niego. Była nieco zawstydzona faktem, że czuła się słaba.
Kirill pogłaskał ją po plecach.
- Nie ma nic złego w byciu słabym - rzekł. - Wszyscy na swój sposób jesteśmy. Niewybaczalne jest jednak, jeżeli chcesz pozostać słaba. Podnieś wzrok, spójrz mi w oczy i wykrzesaj z siebie siłę. Jeżeli nie jesteś w stanie, to udawaj. Faszeruj się kłamstwem, że jesteś potężna i mocna tak długo, aż to kłamstwo okaże się prawdą. I zapomnisz, że gdzieś na początku było jedynie oszustwem.
Harper zastanawiała się chwile nad jego słowami. Po raz kolejny musiała podnieść się, gdy już leżała. Znowu… Ile jeszcze razy to będzie musiało nastąpić? Nie była bogiem, albo kimś niezniszczalnym. Palce jej lekko drgnęły, ale zaraz jednak wyprostowała się i powoli uniosła głowę. Miała jednak jeszcze zamknięte oczy. Czy miała siłę, czy będzie musiała się okłamywać? W końcu okłamywała wszystkich, jeśli tak na pewno zdoła i siebie. Otworzyła oczy i spojrzała na niego ze spokojem i uwagą. Zastanawiało ją, co on teraz widział i myślał.
- Chcesz usłyszeć ode mnie radę? - zapytał Kirill, jak gdyby do tej pory wcale nie dzielił się wskazówkami.
Alice przesunęła nieco ręce wzdłuż jego kręgosłupa, po prostu zawieszając je z tyłu za nim na linii jego bioder
- Słucham - odrzekła z zainteresowaniem.
- Cokolwiek by się nie działo, akceptuj rzeczy. Nie rozmyślaj nad nimi pod względem emocjonalnym. Od razu przechodź z nimi do porządku dziennego. Zbuduj barierę pomiędzy sobą a rozpaczą, inaczej unieruchomi cię, a na to nie możesz sobie pozwolić. Mamy przesilenie letnie. Każda sekunda, minuta i godzina jest ważna. Właśnie teraz dzieje się milion rzeczy jednocześnie. Zostaw smutek, żal i rozpacz na jutro. Dzisiaj walcz - mówił, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Cóż… Jeśli nie to, mogę od razu się poddać. Postaram się, choć nie tak łatwo jest poskromić odczucia - powiedziała marszcząc lekko brwi. Przynajmniej jej nie przychodziło to tak łatwo…
- Nic nie wiesz, Alice - Kirill pokręcił głową. - Uczucia poskromić jest łatwo. Gorzej jest zburzyć mur, kiedy już postawisz go pomiędzy sobą a nimi…
Zabrzmiało to, jakby mówił z własnego doświadczenia. Czy właśnie w ten sposób przetrwał tortury Joakima? Wycofał się, porzucił emocjonalną część swojej osobowości? Umieścił ją w kwarantannie, zostawiając jedynie chłodną, myśląca i racjonalną część siebie, która nic nie odczuwała?
- Po tym całym czasie… jedyny strach, który odczuwam… - Kirill zawiesił głos - ...jest przed tym, że…
Zamilkł na chwilę, która zaczęła się przeciągać. Chyba nie był w stanie dokończyć zdania. Jakby wypowiedzenie go do końca miało przybliżyć go do obaw i je choć po części urzeczywistnić.
Alice słuchała go z uwagą, po czym lekko przechyliła głowę i podniosła rękę. Pogłaskała go po ramieniu i boku szyi. Chciała mu dodać otuchy, albo po prostu ukoić. Nie wiedziała, czy odpowie czego się obawiał, ale jeśli nie zdoła, nie zamierzała na niego naciskać. On pocieszał ją ciągle. Ona nie zamierzała męczyć go, czy zmuszać do rzeczy, których nie chciał.
Kirill spuścił wzrok.
- Wszystkie emocje, które przechowywałem od tamtego czasu w bezpiecznym sejfie… cały czas wkładałem i zamykałem, nigdy nie wyciągałem, aby sobie z nimi poradzić… Obawiam się tego, że jeżeli zacznę czuć coś naprawdę, to cała zawartość tego depozytu wymknie się na wolność. I mnie pokona. I stanie się to, czego świadkiem byłaś w łazience w Sankt Petersburgu - Kaverin odwrócił wzrok. - Dlatego to, co mówię… to postawienie bariery pomiędzy sobą, a swoimi uczuciami… to jest dobre, ale tylko na krótki okres. Na przykład okres dnia. Tego dnia. Dnia Przesilenia Letniego. Dlatego ci to radzę.
Harper słuchała go, po czym obniżyła nieco wzrok, zawieszając go gdzieś na jego obojczyku. Miał rację, a z drugiej strony teraz znów martwiła się o niego od nowa.
- Bariera między sobą i emocjami… Jakoś dam radę - obiecała, po czym znów uniosła wzrok w górę do jego oczu.
- Jesteś pewna? - spojrzał na nią tym dobrze znanym, wycofanym, pustym wzrokiem. - Mogę rozstać się z tobą, na tych kilka godzin bez obaw, że się załamiesz? Obiecasz mi to?
Alice uniosła brew
- Chcesz zostać moim domowym psychoterapeutą? - zapytała zmieniając temat.
- A czy nie potrzebujesz jakiegoś? Czy ktoś już wziąłem ten wakat? - Kaverin spojrzał na nią. Pozwolił sobie na delikatny uśmiech, który przypominał bardziej robota symulującego ludzkie emocje, niż człowieka, który je doświadczał.
Harper przyglądała mu się. Jemu i jemu uśmiechowi. Pokręciła głową
- Wolne, ale po tym wszystkim obawiam się, że nie znajdę zbyt wielu chętnych na to stanowisko. Tymczasem. Poćwicz trochę - podniosła dłonie i uniosła mu na siłę kąciki ust nieco bardziej w górę. Na moment zapomniała znów o tym, że raniła sobie dłonie. Przypomniała sobie, ale i tak uznała, że ze wszystkich osób on akurat dobrze to zrozumie.
- Powinienem? Mówisz, że nie akceptujesz mnie takim, jakim jestem? - Kirill lekko zażartował, ani na moment nie pozwalając mimice, wspomożonej przez Alice, osłabnąć.
Śpiewaczka uniosła brew
- Ja tak, ale myślę że inni mogą wziąć cię za androida, czy coś - zażartowała. Po czym pokręciła głową i zabrała dłonie. Wzięła głębszy wdech, po czym powoli wypuściła powietrze. Nieco rozluźniła się, co Kirill mógł poczuć, dalej trzymając ją przy sobie.
- Hmm… - Kirill zamyślił się. - Może chociaż fajnego androida? Miłego androida? - zamyślił się. - Przystojnego androida? Czy muszę ciągnąć cię za język? - zapytał.
Alice otworzyła na moment szerzej oczy, po czym je zamknęła, odwracając głowę na bok
- Pff… Już i tak spowiadam ci się ze wszystkiego - przekręciła temat.
- Przecież jestem księdzem. Słuchanie spowiedzi to moja praca. Ale z chęcią przyjąłbym za nią jakoś zapłatę… Na przykład miły komplement? - zapytał, lekko zagryzając wargę w zastanowieniu. Następnie teatralnie westchnął. - Ale jak można byłoby wpaść na jakieś miłe słowo w odniesieniu do kogoś takiego jak… - pokręcił głową. A przynajmniej spróbował, gdyż Alice przeszkodziła mu niespodziewanie.
Przytknęła palce do jego ust, nie pozwalając mu dokończyć. Popatrzyła na niego trochę z groźną miną.
- Jesteś ciepły i opiekuńczy. Może i trzymasz emocje za ścianą, ale to nie znaczy, że nie można ich poczuć - powiedziała poważnie, po czym opuściła dłoń od jego ust. Zrozumiała, jakie poważne przemówienie wygłosiła, przesunęła palcem wskazującym po jego podbródku
- No i muszę przyznać, że faktycznie całkiem ładny z ciebie android - obróciła kolejne słowa w żart.
- To żart, że nie wprowadzili mojego modelu do masowej produkcji - Kirill mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się lekko, tym razem prawdziwie.
Alice uniosła nieco kącik ust
- Zawsze powtarzam, że oryginalne modele mają w sobie coś wyjątkowego. Gdybyś był masowym modelem, każdy mógłby mieć kogoś takiego dla siebie - pokręciła głową.
- Czy powinniśmy omówić plan jakiejś fabryki, czy mamy inne rzeczy które należałoby jeszcze ustalić? Chyba czuję się już dobrze. Dziękuję Kirillu - powiedziała ciepło.
- Chyba czas pożegnania - odpowiedział Kaverin. - Przynajmniej na tych kilka godzin.
Harper kiwnęła głową
- Na to w takim razie by wychodziło - przyznała mu rację.
- Nie będę sama… - stwierdziła nagle. Jakby nieco jej ulżyło.
- Pamiętaj o tym - Kaverin ponownie uśmiechnął się. - I pamiętaj o mnie. Jesteś gotowa? - zapytał, patrząc na nią przeciągle.
Śpiewaczka mimowolnie trochę spięła mięśnie
- Tak. Jestem… - zgodziła się i wstrzymała oddech.
Kirill nachylił się i pocałował ją w czoło. I w tym pocałunku zawarł się cały okrągły, biały pokój, w którym znajdowali się. Alice pochłonęła go, po czym straciła przytomność. Lekarstwo w jej krwioobiegu, wprowadzone przez de Trafforda, zaczęło rozrzedzać się. Śpiewaczka wracała do rzeczywistości. Z którą musiała zmierzyć się po raz kolejny.
 
Ombrose jest offline  
Stary 13-04-2018, 21:59   #447
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Piekło w Seinäjoce - część pierwsza

Visser wzięła głęboki oddech i przez chwilę przyglądała się uważnie koledze.
- Mamy sporo możliwości… - odezwała się w końcu. – Wydaje mi się, że teatr możemy odrzucić, powstał po śmierci architekta. Budynek administracji będzie trudny do spenetrowania. Eh… Mam wrażenie, że to może być kościół, albo ratusz… Spróbujmy ratusz? – Niby zapytała, niby stwierdziła, spojrzawszy w kierunku tegoż właśnie budynku.
- To chyba ma sens - odpowiedział mężczyzna. - A może uważam tak tylko z powodu własnych uczuć… bo naprawdę nie mam ochoty na zwiedzanie kolejnego kościoła zaprojektowanego przez tego mężczyznę - zaśmiał się delikatnie. Śmiech Domenica był przyjemny, silny, przywodzący na myśl jasne, włoskie słońce. - Chyba bardziej nie chciałbym odwiedzić jedynie plebanii - nieznacznie pokręcił głową.
- Miałam nadzieję, że ucieszysz się z ominięcia kościoła, przynajmniej na razie. – Uśmiechnęła się, choć jej prognoza pogody zwiastowała bardziej pochmurny klimat, a może nawet deszczowy. – Chodźmy, szkoda tracić czas, teraz przynajmniej jest wszystko pootwierane.

Ruszyli w stronę ratusza. Wokół znajdowało się trochę ludzi, jednak nie było tłumów. Seinajoki mimo wszystko nie było najważniejszym punktem turystycznym północy Europy, choć lokalne biura turystyczne bez wątpienia chciały udawać, że jest inaczej. Mijali nieliczne grupki turystów, bardziej zajętych rozmowami między sobą, niż podziwianiem architektury zaprojektowanej przez Alvara Aalta.

Budynek znajdował się coraz bliżej.
- Czy mamy dostępne plany obiektu? - zapytał Eric. - Zaplanowane wyjścia ewakuacyjne w przypadku napaści?
Lotte wiedziała, że w zdjęciach znajdujących się w jej telefonie nie było takich rzeczy.
- Nie mamy, ale raczej to nie problem dostać je. – Odparła szybko kobieta, uznając pomysł za dobry, ponieważ powinni spodziewać się problemów. – Takie budynki powinny mieć wywieszone plany z przyczyn BHP, więc może gdzieś przy wejściu będziemy mogli się im przyjrzeć.


Do wejścia prowadziły szerokie, dziesięciostopniowe schody. Pokonali je szybko i bez najmniejszego problemu. Estetyczna fasada budynku witała ich czterema otwartymi drzwiami, nad którym zamontowano reflektory. Teraz rzecz jasna były zgaszone. Jasne słońce w pełni wystarczało do oświetlenia zarówno drogi do budynku, jak i jego wnętrza. Mimo to, jak Lotte i reszta przekonała się po wejściu do środka, elektryczne lampy i tak paliły się. Znaleźli się w niewielkim korytarzu. Tuż przed nim znajdowała sala audytorium. Po lewej Lotte ujrzała klatkę schodową, jednak była zamknięta i detektyw nie wiedziała, czy stopnie prowadzą w dół, do piwnicy, czy w górę, na wyższe piętro. Dalej znajdowało się dwoje drzwi.
- Tutaj - rzekł McHartman, wskazując ścianę, na której znajdował się plan budynku.


Na samym środku umieszczono schody, których charakterystyczny kształt został perfekcyjnie odwzorowany. Lotte ujrzała czworo drzwi oraz korytarz, na którym znajdowali się. Luigi i McHartman również bardzo uważnie spoglądali na wszystkie szczegóły budynku, chcąc je wszystkie zapisać sobie w pamięci.

Wnet rozwarły się drzwi. Ich zawiasy były bardzo dobrze naoliwione, dlatego nie wydały żadnego dźwięku. Prowadziły na korytarz - tak wynikało z planu, bo szczelina była tak niewielka, że Visser nie dostrzegła przejścia znajdującego się po drugiej stronie. Ujrzała natomiast oko. Duże, zielone, okryte wachlarzem czarnych, pomalowanych tuszem rzęs. Ich właścicielka drżała. Prędko zamknęła drzwi, kiedy spostrzegła, że Lotte ją zauważyła. Nikt inny oprócz detektyw nie zwrócił uwagę na nią. Luigi i Eric studiowali plan, a Domenico rozmawiał z Ismem, dopytując się o jego poczucie deja vu.
- Nie, to chyba nie jest nic paranormalnego. Tak mi się wydaje… w każdym razie - chłopiec odpowiedział niepewnie.
- Bądźcie czujni, coś tu nie gra. – Lotte rzuciła spokojnie, jakby mówiła o pogodzie, jednocześnie zrobiła szybko zdjęcie planu budynku. – Z tamtych drzwi wychynęła jakaś przerażona osoba i czmychnęła z powrotem. To nie wróży niczego dobrego.
Visser rozejrzała się dokoła, lustrując otoczenie w poszukiwaniu kamer. Zastanowiła się też, czy czegoś niepokojącego nie dostrzegła jak byli na zewnątrz.
Nie. Było bardzo spokojnie. Nawet ludzie aktualnie nie przebywali na zewnątrz, nie kierowali się w stronę ratusza. Nie załatwiali żadnych naglących spraw, chociaż powinna trwać godzina szczytu. Być może Seinajöki było spokojnym, śpiącym miasteczkiem, w którym niewiele się działo.
Lotte spostrzegła czujne oko kamery, czuwające nad ich głowami. Czy działała? Jeżeli tak, to ktoś obserwował nagranie, a może trafiało od razu do archiwum? Istniała też szansa, że była to jedynie atrapa, jeśli ratusz nie posiadał wystarczających środków, lub chciał zaoszczędzić.
- Przerażona osoba? Tutaj? - zapytał Domenico.
- Jak wyglądała? - zapytał McHartman, być może nieco zbyt ostro. Zdawało się, że nie mógł sobie wybaczyć, że Lotte spostrzegła coś, co mu umknęło.
- Chyba to była kobieta – odparła niepewnie. – Szybko cofnęła się uchyliwszy drzwi od korytarza. Obawiam się też, że możemy być obserwowani. Powinniśmy działać szybko. Znajdźmy może monitoring i sprawdźmy czy jest jakieś zagrożenie. I tak na razie nie wiemy gdzie szukać naszego celu, więc zadbajmy o bezpieczeństwo.

- Tak, myślę że… - zaczął McHartman, kiedy nieoczekiwane zdarzenie przerwało mu.
Ismo Pajari lekko zachwiał się. Lotte spostrzegła, że momentalnie cały zbladł. Wydawał się niezwykle słaby. Spojrzał na otoczenie spod przymrużonych oczu, jak gdyby nie w pełni rozpoznawał tego, co widział. Spróbował otworzyć usta, jednak wargi chłopca jedynie zadrżały. Zdawało się, że chciał coś powiedzieć, lecz nie był w stanie.
- Co się dzieje? - zapytał olbrzym, łapiąc go w ostatniej chwili. Inaczej chłopiec osunąłby się na podłoże. Niestety wciąż nie był w stanie odpowiedzieć.
Luigi rozejrzał się błyskawicznie dookoła w poszukiwaniu napastników, którzy mogli zaatakować chłopca. Być może spodziewał się zabojców ze strzałkami przesiąkniętymi trucizną, czy czegoś w tym rodzaju. Domenico natomiast wpierw spojrzał na Pajariego, lecz wnet zwrócił wzrok na Lotte.
Visser odpowiedziała krótkim spojrzeniem koledze, po czym swoją uwagę przeniosła na chłopca. Dotknęła jego twarzy i otworzyła powiekę jednego oka, jednocześnie sprawdzając puls na szyi. Był wyczuwalny, ale niemiarowy. Miała nieodparte wrażenie, że jego stan nie jest spowodowany pobudkami medycznymi tylko paranormalnymi.
- Weź go – rzuciła do McHartmana. Mężczyzna wnet posłuchał jej polecenia. – Trzymajmy się razem i chodźmy tam gdzie widziałam tą kobietę. Nie wycofujemy się, może jakaś aura duchów czy przedmiotu osłabiła go.
- P-pod… - mruknął cicho Ismo.
- Pod czym? - zapytał Konsument trzymający go w ramionach.
- Z-ziemia… - dodał chłopiec, jednak wnet siły kompletnie go opuściły. Jak zdawało się, utracił przytomność
- Ziemia? - Domenico wydawał się zaskoczony.

Wnet Włoch zamknął oczy i skupił się. Lotte spostrzegła lekkie drżenie jego powiek. Mrowiła ją nieco skóra przedramion i karku, choć nie wiedziała, z jakiego powodu.
- Podziemia - mruknął Dora, kiedy otworzył oczy. Wydawało się jasne, że skorzystał ze swoich umiejętności. Co wyczytał w umyśle młodego szamana? - Nie do końca to rozumiem… - zawahał się. - Ale tam w dole, pomiędzy tymi wszystkimi budynkami… one są połączone… i coś jest nie tak… Nie tak pod nami - próbował ubrać odczucia Isma w słowa.
Zebrani skierowali się ku korytarzowi, w którym zniknęła widziana przez Lotte kobieta. Otworzyli drzwi. Wnet spostrzegli pustą przestrzeń. Oraz drzwi. Mnóstwo po prawej stronie, mnóstwo po lewej. To był główny korytarz, który widzieli na planie budynku. Gdzie powinni udać się w dalszej kolejności?
- Ok, mamy trzy razy schody – powiedziała spojrzawszy na zdjęcie w telefonie. – Jedne były w holu, z którego przyszliśmy… Drugie tutaj na prawo, a trzecie tam na końcu… Któreś muszą prowadzić na dół. - Powiększała zdjęcie, choć nie była pewna czy dobrze widzi trochę niewyraźny plan budynku. – Tylko gdzie może być monitoring? I ta kobieta… Chodźmy tam na koniec, może coś będzie po drodze.

Ruszyli zgodnie z pomysłem Lotte. Korytarz był cichy i pusty. Ani człowieka, zupełnie jak gdyby przedziwny czar snu został rzucony na ten budynek. Pierwszy szedł Luigi, a tuż za nią Visser i Domenico. Za nimi McHartman, który położył chłopca na swoim barku, jak gdyby ważył co najwyżej kilka gramów. Szli dalej i nikt im nie przeszkadzał. Lotte widziała plakietki na drzwiach, jednak były w języku fińskim, którego nie rozumiała.
- To te schody? - zapytał Domenico.
Przed ich oczami pojawił się obiekt zaznaczony na mapie. Schody prowadziły zarówno w górę, jak i na dół. Jednak zanim zapuszczą się na kolejny poziom… czy powinni zbadać dokładniej parter? Może należało rozdzielić się? Czy to było rozsądne? Nie było ani śladu po dziwnej kobiecie, którą Lotte spostrzegła kilka chwil wcześniej.
- Tak, ale strasznie tu pusto. – Kobieta rozejrzała się dokoła. - Powinniśmy sprawdzić najpierw to piętro, dowiemy się czego możemy spodziewać się dalej. Dobrze byłoby znaleźć monitoring. Nie biegajmy jednak wszyscy, chłopiec niech zostanie tutaj. Ktoś zna fiński?
- Ja mam Skorpion z modułem językowym i stabilizatorem - włączył się Domenico. - Telepatia jest nieprzydatna, jak nie rozumiesz znaczenia myśli. Znam fiński i wszystkie pozostałe języki. Luigi rzecz jasna nie.
Ochroniarz lekko poruszył się, słysząc swoje imię. Przybrał lekko niepewny wyraz twarzy, jak ktoś, kto wie, że się o nim mówi, ale nie wie co dokładnie.
- Ja mówię tylko po angielsku - odpowiedział McHartman, uważnie spoglądając na Isma. - Jeżeli chłopiec tu zostanie, to ja zostanę z nim - zastrzegł, spoglądając na Lotte. Chyba zamierzał kłócić się, gdyby Lotte miała coś przeciwko.
- Nie widzę problemu, potrzebuję osoby z fińskim, więc idzie ze mną Domenico. – pokiwała spokojne głową. – Zostawimy tutaj jeszcze Luigiego, chłopiec jest priorytetem. Zresztą spróbujemy szybko wrócić, więc mam nadzieję, że nic złego nie wydarzy się.
Domenico skinął głową.
- To prawda, Ismo jest priorytetem. Nie chcemy, żeby został przez kogoś porwany. I choć wokoło nie widzę żadnych śladów Valkoinen… to być może dlatego, bo nie chcą, abyśmy je zobaczyli. Musimy mieć oczy i uszy szeroko rozwarte i spodziewać się pułapki, jeżeli byli tutaj wcześniej przed nami.
- Nie musicie mi tego mówić - odpowiedział McHartman. Ułożył chłopca na najniższym stopniu schodów tak, że prawym barkiem mniej lub bardziej stabilnie opierał się o ścianę. - Nie spuszczę z niego wzroku - mruknął, w następnej chwili wstając i zakładając o siebie ręce. Wybrzuszenie przy pasku jego spodni, gdzie bez wątpienia znajdowała się kabura pistoletu, wyglądało równie groźnie, jak olbrzymi mężczyzna.
Tymczasem Domenico zapewne tłumaczył Luigiemu, że ma pozostać wraz z Konsumentem i dzieckiem. Szofer nie oponował, choć wydawało się, że nie jest z tego powodu zbyt zadowolony.
- Idziemy? - zapytał Dora, spoglądając na Lotte.
- Tak – przytaknęła szybko i ruszyła dalej korytarzem nie cofając się na razie. – Na drzwiach są plakietki, zwróć na nie uwagę jak będziemy szli. Choć część pomieszczeń i tak warto by było sprawdzić. Dziwne, że nikogo tu nie ma.
- To prawda - mężczyzna skinął głową. Szedł obok Visser i zgodnie z jej radą uważnie przypatrywał się napisom. - Pomieszczenie gospodarcze, toaleta, toaleta dla personelu, zespół radców prawnych, kadry, administrator bezpieczeństwa informacji, dyrektor strategiczny, miejski rzecznik… konsumentów - mężczyzna lekko uśmiechnął się, jednak nie przystanął przy pomieszczeniu. Bez chwili zwłoki czytał kolejne napisy. - Pełnomocnik prezydenta miasta do spraw profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych… ciekawi mnie, czy w tym mieście są jakieś szczególne problemy z piciem, czy też może raczej to standardowa posada - lekko zmarszczył brwi. - Samodzielne stanowisko do spraw BHP, potem organizacji pracy, następnie urząd stanu cywilnego… dalej są różne wydziały - spojrzał na drugą stronę korytarza. - Obsługi rady miejskiej, organizacji ruchu, polityki mieszkaniowej i przestrzennej, zamówień publicznych i zarządzania funduszami… Czy coś brzmi szczególnie interesująco dla ciebie? - zapytał tonem sugerującym, że to raczej pytanie retoryczne.
- Wiesz czego szukamy. – Nacisnęła klamkę drzwi przy których obecnie stali, aby zobaczyć czy są w ogóle otwarte. – Jaki mamy dzień tygodnia?
- Sobota - odpowiedział mężczyzna. - Czemu pytasz? - zawiesił głos, po czym zrozumiał. - Myślisz, że tutaj są takie pustki z powodu weekendu? - roześmiał się. - Czyżby rozwiązanie tej zagadki było tak banalne? - pokręcił głową. Następnie ściszył głos. - Wiem, czego szukamy, ale nie sądzę, żeby na którychś drzwiach było napisane, że kryje się za nimi werset Aalto - mruknął.
- Domenico – zaczęła poważnie – wiem, że nie będzie cudownej strzałki z instrukcją jak trafić do wersu. – Uśmiechnęła się - szukam monitoringu. Mi dni się już mylą, ale mimo że jest weekend, to drzwi nie powinny być ot tak otwarte jeśli nikogo by tu nie było i na pewno jakiś ochroniarz powinien być, chociaż jeden staruszek. Przeważnie w takich miejscach jest ochrona, może nie jakaś wybitna, ale jest.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 13-04-2018, 22:00   #448
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Piekło w Seinäjoce - część druga

- Racja - mruknął Dora. Spojrzał na dłoń Lotte, która otworzyła drzwi prowadzące do stanowiska obsługi rady miejskiej. Ustąpiły, lekko rozchylając się. Powstała szczelina, którą następnie Visser mogła poszerzyć, tyle że wtedy zapewne zostaną zauważeni. Jeśli w środku znajdował się jakiś człowiek. Jednak dobrze byłoby mieć przyszykowany na taką okoliczność jakiś motyw swojego pobytu w budynku, chociażby turystyczny.
Spojrzała trochę zaskoczona, spodziewała się zamkniętych drzwi. Nie przejmowała się jednak koniecznością posiadania wytłumaczenia. Było jej wszystko jedno, a wszelaki opór będzie najwyżej zwalczać siłą. Czas kończył się, tak samo szybko jak cierpliwość Lotte. Bardziej obawiała się napastnika, więc wsadziła głowę w uchylone drzwi, gotowa szybko cofnąć ją w razie zagrożenia.
Ujrzała zwykłe, niczym niewyróżniające się biuro. W środku znajdowało się biurko, na którym stał monitor komputera, kwiatek, kilka książek, przyborów do pisania oraz ramki ze zdjęciami. Lotte ujrzała starszą kobietę. Jej głowa wraz z przedramionami spoczywały na blacie. Urzędniczka spała, co wydawało się niezwykle kuriozalne i zastanawiające.
- Co widzisz? - zapytał Domenico.
- Em… śpiącą kobietę? – szepnęła, po czym zamknęła drzwi, nie wchodząc do środka. – Jeśli wszyscy tu śpią, to wiemy, że mamy problem. Sprawdźmy obok.
Lotte oraz Domenico przeszli do następnych drzwi. Detektyw rozchyliła je nieco. Po drugiej stronie miał znajdować się wydział organizacji ruchu. Ujrzała identyczne biuro, które jedynie nieznacznie różniło się wystrojem. Mężczyzna, na oko w średnim wieku, siedział na fotelu. Jego głowa była odchylona do tyłu. Oddychał głośno przez usta, a wąska strużka śliny sączyła się z kącika jego ust. Bez wątpienia spał.
- Spójrz - mruknął Dora. - Jego ubrania. Są nieświeże - dodał. Rzeczywiście, koszula była wymięta, a w powietrzu unosił się lekko kwaśny, nieprzyjemny zapach potu. - On nie zdrzemnął się na moment. Musiał minąć przynajmniej dzień… zawiesił głos.
Lotte uświadomiła sobie, że kobieta w poprzednim pomieszczeniu również nie wyglądała zbyt dobrze.
- Czyli są w takim stanie od co najmniej wczoraj. – Skrzywiła się lekko. – Nie dobrze… Raczej ich na tak długo nie uśpiono w sposób normalny, czyli mówimy o sile nadprzyrodzonej. Może właśnie to wyczuł chłopiec. Ale jakaś kobieta była przytomna i widziałam ją, może to jej sprawka, ale w jakiś sposób udało się jej tego uniknąć i jest przerażona tym co się wokół dzieje. Poszukajmy tego monitoringu, tam mogą być odpowiedzi… Oby go mieli.
Lotte zamknęła i te drzwi. Kiedy to zrobiła, ujrzała kątem oka, że inne znajdujące się nieco dalej również szybko przymknęły się. Były jedynie nieznacznie rozchylone. Lecz wystarczająco, aby podglądać korytarz z ukrycia.
- Dobrze, przejdźmy dalej - Domenico tego nie dostrzegł. - Tutaj nie ma dyżurki ochrony, musi znajdować się gdzieś tam - wskazał obszar na samym początku korytarza, a jednocześnie kierunek, w którym znajdowało się wyjście z budynku. Ruszył w tamtą stronę, również zaciekawiony zapisem z kamer.
Zrobiła kilka kroków za kolegą i zatrzymała się, ustawiając się tak, aby podglądacz nie widział co robiła z przodu. W między czasie wyciągnęła telefon i szybko napisała w pustym smsie treść.
- Może dojdźmy do końca korytarza, aby nie biegać w tę i we w tę. Szkoda, że ten plan nie jest bardziej szczegółowy, niewiele na nim widzę.
Wyciągnęła telefon tak, aby Domenico mógł przeczytać treść.
Cytat:
Widziałam kogoś, drzwi nieopodal, sprawdź myśli, czy jest zagrożenie. Na razie udajmy, że nic nie widzieliśmy.
- To rozsądny plan - Dora ucieszył się. Na jego twarzy nie pojawił się nawet najmniejszy znak tego, że przeczytał sekretną wiadomość Lotte. Choć bez wątpienia to uczynił, detektyw widziała, jak jego oczu poruszały się, śledząc linijki tekstu.
Ruszyli w stronę, w której Lotte widziała drgnięcie drzwi.
- Poczekaj - Domenico poprosił, spoglądając na Visser. - Muszę zawiązać buty - westchnął, po czym przykucnął i schylił się do sznurowadeł.
Detektyw ujrzała, że zamknął oczy i skoncentrował się. Trwało to kilkanaście sekund, kiedy tkwił w bezruchu. Nie poruszał się, nawet nie udawał, że zawiązuje sznurówki. Mogło to zacząć wydawać się podejrzane, jeżeli ktoś ich podsłuchiwał. Domenico jednak był tak mocno pogrążony w telepatii, że wydawał się tego kompletnie nieświadomy. Czy Lotte powinna coś powiedzieć? Tak, aby usłyszała to podsłuchująca osoba i nie nabrała podejrzeń? A może należało delikatnie potrząsnąć Dorą i przerwać mu?
- Dobrze i tak bez ciebie nigdzie nie pójdę – westchnęła, przy czym ustawiła się na tyle na ile mogła, aby zaburzyć wizję nieznajomego. Przyglądała się jednej z plakietek na drzwiach. – Jesteś moim tłumaczem, ciężko byłoby mi poruszać się bez ciebie. Szczególnie jeśli znaleźlibyśmy coś do odczytania. Wątpię żeby kamery miały zapis dźwiękowy, ale hm… może mielibyśmy trochę szczęścia.
Minęły trzy długie sekundy.
- Tak, koniecznie musimy znaleźć tę dyżurkę ochrony - mężczyzna zgodził się lekko drętwym głosem. Wyglądał na zmęczonego. Jak gdyby ostatnich kilka sekund wyssało z niego pokażną część rezerw energii. - Patrz, jesteśmy przy toaletach dla personelu - rzekł, tłumacząc napis. - Z chęcią znalazłbym toalety dla cywilów. Chyba muszę z nich skorzystać.
Jego mina wskazywała na to, że chciał porozmawiać z Lotte na osobności.
Tyle że jeżeli tak uczynią i znikną z korytarza, wchodząc do ubikacji… nieznajomy podglądacz mógłby w tym czasie wyjść z toalet dla personelu i zniknąć im. Tyle czy mieli coś przeciwko temu?
- Chyba jedną z plakietek przeczytałeś jako toaleta, bez dodatków. – Odparła Visser i ruszyła tam gdzie zapamiętała, że padło hasło toaleta. Przez ułamek sekundy miała obawy, że ten „ktoś” umknie im, ale szybko znalazła w głowie rozwiązanie tegoż problemu. Na pewno nieznajomy nie opuści budynku, ale zdolności Lotte pomogą w sprawdzeniu czy zmienił pomieszczenie. Miała jednak nadzieję, że jest zbyt przestraszony, aby zrobić ruch i ukryć się w innym pokoju.
Wnet weszli do toalety i zamknęli za sobą drzwi. Domenico podszedł do umywalki i spojrzał na swoje odbicie. Odkręcił kurek z zimną wodą, złączył dłonie, nabrał nieco chłodnego płynu i ochlapał nim swoją twarz. Wyglądało na to, że był w jeszcze gorszym stanie, niż Lotte początkowo podejrzewała. Musiał starać się trzymać twarz z powodu prawdopodobieństwa bycia podglądanym, chociażby przez kamery. Jednak w tym miejscu mógł się nieco uspokoić i dać upust uczuciom.
- To było… intensywne - rzekł. - Moja moc nie przypomina włączania radia i słuchania audycji - wyjaśnił. - Ja dosłownie wchodzę w umysł osoby, którą próbuję odczytać. Zazwyczaj nie wpływa to na mnie znacząco, jednak nie bez powodu omijam szpitale, a szczególnie… szpitale psychiatryczne - zawiesił głos. - A ta osoba jest splątana, paranoidalna, psychotyczna… Płakała, w myślach odmawiając modlitwy. Bardzo żarliwie prosiła Matkę Boską o ratunek. To brzmiało fanatycznie… przewinęła się linijka… jak to brzmiało… “Boże, twój palec wskazał nas i dosięgła nas kara. I jeżeli już masz zesłać na nas potop, na tę Sodomę i Gomorę, w której żyjemy… to pozwól mi znaleźć się na Arce. Chcę uciec, tak jak Noe. Boże, nie karz mnie, swoją służebnicę”...
Domenico oparł się ciężko o drzwi prowadzące do jednej z kabin i spojrzał znacząco na Lotte.
- Ale wydaje mi się, że to jakieś nagłe zaostrzenie. Nikt nie byłby w stanie codziennie funkcjonować w ten sposób, nie alarmując tym samym ludzi wokoło.
- Rozumiem – odparła po chwili zastanowienia. – To może tłumaczyć czemu nie jest we śnie. Nie jest chyba zagrożeniem, bo jest przestraszona, choć z osobami z chorobami psychicznymi niczego nie można być pewnym. Jesteśmy w stanie porozmawiać z tą osobą? Może być, że to jedyna nasza możliwość na zdobycie informacji co tu wydarzyło się i co jest tego źródłem… Trzymasz się? – Zapytała przyglądając się z troską koledze.
- W miarę - Domenico uśmiechnął się blado. - Ciężko mi powiedzieć, czy dowiemy się czegoś od niej, ale chyba to jedyna osoba, która jest na nogach. Więc możemy spróbować. Tyle że powinniśmy liczyć się z tym, że może być agresywna. To znaczy, nie usłyszałem żadnej szczególnie brutalnej myśli, ale ta kobieta wydaje się głęboko nienawidzić swojego otoczenia. A może w ogóle całego świata. Może gdybym przebrał się za księdza - Domenico lekko zażartował, po czym zmarszczył czoło, jak gdyby rzeczywiście zaczął rozważać ten pomysł.
- Obawiam się, że nie masz wystarczającej wiedzy i odpowiedniego tonu na księdza. – Uśmiechnęła się lekko. – Dobra, nie ma co debatować. Będziemy mieć się na baczności, ale obawiam się, że tylko jedno z nas powinno z nią porozmawiać, żeby nie czuła się przytłoczona czy zagrożona z naszej strony.
Domenico niepewnie skinął głową.
- Racja - skinął głową. - I jako, że tylko jedno z nas zna fiński, to tylko jedno z nas będzie mogło z nią porozmawiać - dokończył. Na jego twarzy nie malował się zachwyt, jednak Włoch nie zamierzał unikać obowiązków. Wyciągnął z podajnika trochę szarego papieru i wytarł nim twarz. Po czym przyjrzał się w lustrze i spróbował uśmiechnąć. Chyba ćwiczył podejście przed dialogiem, który go czekał.
- A ty co zamierzasz? - zapytał, nie odwracając wzroku w kierunku Lotte. - Wracasz do pozostałych, czy szukasz monitoringu na własną rękę? Mogę napisać ci słowa, jakich powinnaś szukać na plakietkach - zaoferował.
- Spróbuję sobie jakoś poradzić, ale monitoring, ochrona, to możesz mi napisać – wyciągnęła telefon, uznając, że to najwygodniejszy notes. – Mam nadzieję, że ta osoba nie zmieniła pokoju... Poradzisz sobie?
- A czy we mnie wątpisz? - Domenico uśmiechnął się, tym razem szerzej bardziej szczerze. - Przeżyłem rozmowę jeden na jeden z proboszczem w prowincjonalnej wiosce, więc nic mi już nie straszne - mruknął. Wziął od Lotte telefon i zaczął wpisywać kolejne terminy i obok tłumaczenia. “Monitoring”, “ochrona”, “biuro ochrony”, “dyżurka ochroniarska”... wreszcie skończyły mu się synonimy.
- Ty wychodź pierwsza - zaproponował. - Ja jeszcze chwilę ochłonę. Ale wiem, że powinienem się spieszyć - szybko dodał. - Potrzebuję dosłownie… minuty…
- Dobra, jakby co to krzycz. – Uśmiechnęła się i wyszła. Ruszyła szybkim krokiem tam gdzie zasugerował wcześniej Domenico.
Patrzyła na telefon, porównując wypisane przez Detektywa słowa z zawartością umieszczoną na plakietkach. Im więcej kroków przemierzyła, tym bardziej wydawało się, że w tym budynku jednak nie było żadnej ochrony… kiedy wreszcie znalazła na samym końcu drzwi z odpowiednim napisem. Okazały się otwarte, kiedy nacisnęła klamkę.

Znalazła się w niewielkim pokoju. Miał wymiary co najwyżej cztery metry na trzy. W środku znajdowało się biurko, komputer oraz dwa monitory, w tej chwili wyłączone. W górnym rogu, tuż pod sufitem, zamontowano telewizor z niewielkim ekranem. Był włączony, choć wyciszony. Młoda, atrakcyjna blondynka zachęcała ogladających do zakupu wyjątkowej linii odkurzaczy. Za biurkiem siedział podstarzały, wąsaty pan. Zapewne oglądał program zanim zasnął. Głośno chrapał. Był bardzo otyły, jego ubranie z trudem mieściło całą objętość jego ciała. Pałka policyjna, którą wcześniej miał przytwierdzoną do paska, zdążyła odpaść i spocząć na podłodze. W powietrzu unosił się paskudny zapach moczu. To, że mężczyzna spał co najmniej przez kilkanaście godzin nie znaczyło, że jego pęcherz w tym czasie się nie napełniał.
- O matko… - Postanowiła zostawić otwarte drzwi, aby nie zemdleć, albo zwymiotować. Uderzyła palcem w klawisz, aby uruchomić uśpiony komputer, tak przynajmniej założyła. Zastanawiała się czy łatwiej będzie przesunąć śpiocha czy monitory i klawiaturę, tak aby w miarę wygodnie mogła skorzystać ze sprzętu. Wydawało się, że chyba jednak strażnika. Mężczyzna był ciężki, jednak spoczywał na obrotowym krześle na kółkach, więc można było go bezpiecznie odsunąć. Kiedy Lotte to uczyniła, ujrzała kałużę zaschniętego moczu tuż pod fotelem. Spróbowała ją zignorować, koncentrując na ekranach monitorów, które rozświetliły się, ukazując obraz z ośmiu kamer. Po cztery na wyświetlach. Połowa z nich skoncentrowana była na wnętrzu budynku, a druga połowa przekazywała relację z wydarzeń mających miejsce na zewnątrz. Lotte nie ujrzała nic ciekawego na terenie przylegającym do ratusza. Obraz z budynku również nie wydawał się szczególnie zajmujący. Jedna kamera ukazywała hol przy wejściu, gdzie znajdował się powieszony plan budynku. Druga pokazywała audytorium. Trzecia wskazywała korytarz, a czwarta była niesprawna. Obraz lekko migał. Pytanie brzmiało, jak długo nie rejestrowała obrazu. Czy nie działa od dawien dawna, czy też może ostatnimi czasy ktoś jej dopomógł.
Poszukała możliwości przejrzenia wcześniejszych zapisów. Postanowiła zacząć od uszkodzonej kamery, ale nie tylko to było istotne. Także wejście do budynku, hol z planem obiektu i korytarz. Była bardzo zadowolona, że monitoring istniał. Rozmowa Domenica z nieznajomym i zapisy z kamer mogą dać pełen obraz tego co się tu wydarzyło.

System został zaprojektowany tak, aby nawet mniej bystre osoby poradziły sobie z nim, więc Lotte tym bardziej nie miała żadnego problemu w sprawnej nawigacji po zapisach z kamer. W pierwszej kolejności zajęła się uszkodzoną kamerą. Szybko okazało się, że wcześniej była wycelowana w schody - te, przy których został Eric z Ismem i Luigim. Śledzenie zapisu okazało się niezwykle czasochłonne, gdyż interesujące rzeczy mogły mieć miejsce jedynie przez kilka sekund. Natomiast suwak, którym Lotte mogła przesuwać nagranie, nie działał z tak wielką dokładnością. Visser eksperymentowała przez chwilę, aż wreszcie ujrzała obraz przedstawiający dwóch mężczyzn w czarnych ubraniach. Najpierw zszedł jeden z nich - był starszy, łysy i miał bliznę ciągnącą się przez cały policzek. Nie było go przez kilkanaście minut, po czym wrócił. Przez chwilę rozmawiał ze swoim towarzyszem, po czym zniknęli w korytarzu. Nie było ich przez pół godziny. Kiedy pojawili się znowu, wieźli kobietę na wózku inwalidzkim. Znieśli ją na dół. Nie było ich przez trzy godziny. Potem znów pojawili się w kadrze i skierowali się do wyjścia z budynku.
 
Ombrose jest offline  
Stary 13-04-2018, 22:01   #449
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Piekło w Seinäjoce - część trzecia

Lotte na chwilę odeszła od biurka i zaczerpnęła powietrza z otwartych drzwi. Wiedziała, że mają problem i pułapka jest na nich zastawiona. Nie wiedziała tylko czy zdobycie wersu jest jeszcze możliwe czy już nie. Wróciła z powrotem. Zrobiła zdjęcia kadru zarówno mężczyzn jak i momentu kiedy znosili kobietę na wózku. Spojrzała na datę na wydruku. Wydarzenie miało miejsce wczoraj, w piątek kilkanaście minut po czternastej. Teraz postanowiła przejrzeć zapis z wejścia do budynku. Ukazywał niewiele więcej od tego, co Lotte już wiedziała. Dwójka mężczyzn weszła do budynku. Następnie po kilkudziesięciu minutach wyszli z niego i wrócili z niepełnosprawną kobietą na wózku. Zniknęli w środku i wyszli po czterdziestu minutach we trójkę. Niestety jakość ani tego, ani poprzedniego nagrania nie była najlepsza. Visser odniosła wrażenie, że jest coś znajomego w inwalidce, jednak kiedy spróbowała powiększyć jej twarzy, ujrzała jedynie zbieraninę przypadkowych pikseli cielistego koloru.
Powstrzymała się od westchnięcia. Poprzeglądała jeszcze różne kadry czy może któryś nie ujawnia lepszego obrazu kobiety. Postanowiła przejrzeć jeszcze audytorium i ogólnie zapisy, aby zobaczyć jak wyglądała praca urzędników i kiedy wszystko zamarło.
Niepełnosprawna kobieta została przetransportowana na dół po 14, a wróciła stamtąd o 17. Natomiast z kamery ukazującej korytarz wynikało, że fala snu rozprzestrzeniła się po 15, kiedy trójka znajdowała się w podziemiach. W audytorium przez cały czas było cicho i nic się nie działo. Visser jeszcze przez chwilę przeglądała nagrania z korytarza. Kilka razy powtórzyła moment, gdy trzy osoby rozmawiające na nim w pewnym momencie zaczęły ziewać, oparły się o ścianę i zaczęły zsuwać po niej. Następnie zasnęły. Wszystko w przeciągu kilkunastu sekund. Kilkadziesiąt minut później po korytarzu zaczęła biegać szczupła niewysoka kobieta. Przenosiła ciała do różnych pomieszczeń. Lotte nie była pewna, ale instynkt podpowiadał jej, że widziała fanatyczkę, o której wspominał Domenico.
Lotte zrobiła wielkie oczy. Zdecydowanie kobieta z nagrania była dziwna, co niepokoiło ją. Spróbowała namierzyć czy jest ona pracowniczką obiektu i czy pojawiła się znikąd. Znajdowała się na wszystkich wcześniejszych nagraniach z poprzednich dni. Wielokrotnie znikała w drzwiach z tabliczką “kadry”. Wcześniej, to znaczy przed piętnastą, nie sprawiała wrażenia wariatki. Przyzwoicie ubrana, zaczesana. Być może nie uśmiechała się zbyt szeroko, ale raczej nie było to zbyt alarmujące. Niekiedy rozmawiała z ludźmi na korytarzu i wtedy wydawała się całkiem przystosowana do życia w społeczeństwie. Lotte odniosła wrażenie, że fala, która przetoczyła się przez budynek i wszystkich uśpiła, zupełnie inaczej podziałała na kobietę. Być może przez wrodzone predyspozycje zachowała się zupełnie inaczej i dziwny czar nacisnął na najsłabsze punkty w jej psychice, doprowadzając ją do stanu paranoi.

Wnet Lotte uświadomiła sobie jeszcze jedną rzecz, przeglądając nagrania z zewnątrz. Dzisiejszego dnia, czyli w sobotę, pojawiali się turyści, próbujący wejść do ratusza. Drzwi do niego były jednak zamknięte. Co znaczyło, że musiały zostać niedawno otwarte.
Lotte upewniła się, że kobieta nie współpracuje z Valkoinen, więc jeśli stanowiła zagrożenie to z powodu wpływu nieznanej jej energii, która została uwolniona wczoraj. Wyglądało na to, że to było jednorazowe użycie, więc nie są w zagrożeniu. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Zaniepokoiła się faktem, że jakby specjalnie dla nich zostały otwarte drzwi do ratusza. Poszukała czy widać na nagraniu kto to zrobił i o której. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz na myśl, że może ktoś znowu zdradził.
Jednak nie. Rozwiązanie okazało się dość prozaiczne. Szalona kobieta wyszła przed południem na lunch, a kiedy wróciła, zapomniała zamknąć za sobą drzwi. Visser była pewna, że kobieta poszła po jedzenie, gdyż trzymała w rękach duży karton pizzy. Pomimo słabej jakości kamery zdawało jej się, że dostrzega nawet logo Pizzy Hut. Zwykły zbieg okoliczności, że drzwi okazały się dla nich otwarte.
~ Choć tyle dobrego ~ pomyślała. Zmartwiło ją jednak, że z jakiegoś powodu, ta kobieta wyszła stąd, ale wróciła. Zdecydowanie była niezrównoważona, co Lotte teraz uznała za zagrożenie. Wcześniej obawiała się, że może być wrogiem, ale mimo że nie jest nim, to dalej może zrobić krzywdę Domenico i reszcie.

Zdawało się, że niczego więcej nie dowie się z nagrań, więc opuściła pomieszczenie, które zamknęła za sobą. Udała się szybkim krokiem do wyjścia. Chciała jeszcze sprawdzić z progu budynku czy inne obiekty funkcjonują normalnie, czy jest tam ruch, choć nie zamierzała poświęcić na to zbyt wiele czasu.
Tak właściwie ciężko było powiedzieć, nie wchodząc do środka. Wcześniej nie powiedziałaby, że z ratuszem jest coś nie w porządku. Wszystko mogło się dziać za zamkniętymi drzwiami. I choć w tej chwili nikt nie wchodził, ani wychodził z pobliskiego budynku, który był w zasięgu jej wzroku, to jeszcze nic to nie znaczyło. Czy powinna opuścić ratusz i ruszyć na obchód po pozostałych budynkach centrum miasta Seinajoki?
Przez chwilę wpatrywała się w dal, zastanawiając się co powinna zrobić. Szybko cofnęła się z powrotem do środka i podbiegła do schodów, gdzie znajdowali się pozostali.
“Weź Ismo i wyjdź na dwór. Spróbuj go ocucić. Jeśli się uda, to nie wchodźcie tu, dołączę do was”, chciała powiedzieć, gdy zobaczy McHartmana.

Jednak tego nie zrobiła. Bo na schodach nie było ani Erika, ani Isma. Znajdował się natomiast Luigi. Jednak wydawało się, że w tej chwili nie był zbytnio skory do rozmów. To dlatego, bo leżał na podłodze w kałuży własnej krwi. Jego klatka piersiowa została brutalnie rozszarpana. Lotte spostrzegła serce mężczyzny, czy też raczej to, co po nim zostało. Resztki organu stoczyły się w dół po schodach, zostawiając po sobie jasnoczerwony ślad. Szyja mężczyzny była przegryziona. Wyżej znajdowała się głowa… para szeroko rozwartych oczu, nabiegłych krwią. Oraz usta otwarte w krzyku. Ta mina nie pasowała do Luigiego. Mężczyzna był silny, sprawiał wrażenie komandosa. Człowieka, który wywierał u innych takie reakcje, lecz sam był niepokonany. Zdawało się jednak… że wszyscy zmieniają się w obliczu śmierci. Zwłaszcza swojej własnej.

Następnie Lotte przeniosła wzrok z powrotem na kamerę, która była roztrzaskana. Uświadomiła sobie, że skoro widziała, jak członkowie Valkoinen zeszli na dół, po czym wrócili z podziemi i wyszli z budynku… to nie mogli zniszczyć urządzenia. Uczynił to ktoś inny. Zapewne przed chwilą.
- Kurwa – jęknęła, po czym szybko pobiegła tam gdzie mógł być Domenico, obawiając się, że jego spotkało to samo. Wyciągnęła też pistolet, choć patrząc na Luigiego, to miała wątpliwe szanse, aby wyjść z ewentualnego starcia cało. Założyła, że McHartman z Ismo zdążyli uciec, obawiała się tylko, że udali się na dół.
Otworzyła drzwi do toalety dla personelu. Ta jednak była pusta. Domenico i kobieta musieli wyjść na korytarz w czasie, kiedy Lotte znajdowała się w dyżurce ochrony. Jako że poświęciła dużo czasu na przeszukiwanie taśm z poprzedniego dnia, to mieli więcej niż jedną okazję, aby uczynić to bez jej wiedzy.

Postanowiła więc ruszyć dalej korytarzem nasłuchując odgłosów rozmowy, albo jęków agonii. Przypatrywała się czy któreś z drzwi są uchylone, albo nie ma jakichś śladów na ziemi. Na korytarzu było cichutko. Tak jak poprzednio. Spokojnie. Kto by pomyślał, że tuż przed chwilą został tu zamordowany człowiek. Oby tylko jeden. Jedyne rozwarte drzwi prowadziły do dyżurki ochrony, w której znajdował się wciąż sprawny monitoring.
Weszła tam ponownie i na szybko postanowiła przejrzeć zapisy z korytarza, aby namierzyć gdzie poszedł Domenico i czy jest coś co mogło zabić Luigiego, choć na takie szczęście nie liczyła.
Ujrzała wydarzenia, które miały miejsce na korytarzu tuż po tym, jak weszła do dyżurki ochrony po raz pierwszy. Domenico wyszedł z toalety dla cywili i ruszył w stronę tej dla pracowników. Głośno westchnął zanim zapukał i z wahaniem wszedł do środka. Zniknął w środku. Nie było go przez około pięć minut. Następnie wyszedł z kobietą, którą Lotte rozpoznała. Trzymała wzrok nisko, płakała. Dora obejmował ją ramieniem. Był spokojny, co raczej musiało być wybitną grą aktorską. Coś mówił, jednak Lotte nie dysponowała dźwiękiem, a nie potrafiła czytać z ruchu warg. Fanatyczka przechodziła załamanie nerwowe, kiedy prowadził ją korytarzem w stronę wyjścia. Visser nie sądziła, że mężczyzna opuściłby ratusz, nie informując o tym nikogo, więc najprawdopodobniej skierował się z pracowniczką ratusza do audytorium.

Zapis z zepsutej kamery okazał się niezwykle pomocny.
Lotte zaczęła przewijać od końca. Okazało się, że urządzenie przestało nagrywać obraz dopiero kilka minut przed tym, jak weszła do stróżowki. Obserwowała ostatnią zarejestrowaną scenę. Ismo spał oparty o ścianę - dokładnie tak, jak Lotte widziała go po raz ostatni. McHartman stał obok niego i rozmawiał z chłopcem. Konsument nie patrzył na dziecko, lecz bacznie obserwował otoczenie. Podobnie jak Luigi, który chodził w te i we wte. Wtem Luigi nagle i niespodziewanie padł, rozszarpany i wybebeszony. Trwało do ułamek sekundy. Jak gdyby ktoś nacisnął niewidzialny przycisk, decydując o jego błyskawicznej śmierci. McHartman zareagował błyskawicznie. Pobiegł w stronę Luigiego z wyciągniętą bronią. Rozglądał się bacznie dookoła, jednak napastnik był niewidzialny. Jednocześnie Ismo wstał. Lotte poczuła ciarki na ramionach. Z chłopcem było coś szczególnie nie tak, choć nie potrafiła powiedzieć, co dokładnie. Coś w sposobie, w jakim się poruszał… kąt, pod którym stawiał stopy… wnet otworzył oczy. Były w całości białe, bez tęczówek i źrenic. Ruszył w stronę schodów prowadzących na dół. McHartman w tym czasie znajdował się przy Luigim i badał go, kiedy upewnił się, że w pobliżu nie ma napastnika. Wnet podniósł wzrok i ruszył biegiem za chłopcem…

Lotte cała drgnęła i zdusiła krzyk. Na nagraniu pojawiła się przez ułamek sekundy postać cała w czerni. Wykręciła łeb, spoglądając nagle w obiektyw kamery. Wtedy urządzenie przestało działać.
~ Jak scena z „Klątwy”… ~ skwitowała mrugnąwszy wreszcie i ruszywszy się z miejsca. Pospiesznie udała się do audytorium. Wszystko wskazywało na to, że Domenico jest bezpieczny, ale możliwe, że niedługo. Domyślała się, że chłopiec został opętany przez jakiegoś ducha. Niestety nie miała pojęcia jak działa pułapka Valkoinen i tego najbardziej obawiała się.

Lotte pospieszyła w kierunku audytorium. Już miała wejść do środka, kiedy scena z monitora ponownie mignęła przed jej oczami. A także czarna sylwetka. Zamknęła oczy, jednak kształt, jak się wydawało, wyrył się na jej siatkówce. Mrugnęła kilka razy oczami, mocniej łapiąc się framugi drzwi do pomieszczenia, do którego zmierzała. Cienista sylwetka nie chciała zniknąć, a Visser zaczęła rozpoznawać linie, które składały się na obrys ludzkiego ciała. Jednak w miejscu głowy tkwił sowi łeb, a z pleców wyrastały skrzydła. Postać siedziała na wielkim, czarnym wilku. Który mimo wszystko był mniejszy od Surmy.
Lotte jeszcze mrugnęła oczami i sylwetka zniknęła.
~ Co jest kur… ~ szepnęła będąc jeszcze w szoku i przetrawiając to co widziała przed chwilą. Schowała pistolet, uznawszy, że niewiele wskóra, a nie potrzebowała dodawać sobie odwagi, przynajmniej nie w taki sposób. Wzięła dwa głębsze wdechy i weszła do środka sali.


Pomieszczenie, w którym znalazła się, nie było aż tak duże, patrząc na nie obiektywnie. Jednak mnogość rozłożonych, pustych siedzeń optycznie je powiększała, przez co zdawało się znacznie bardziej rozległe, niż w rzeczywistości. Największą uwagę zwracały świecące, zwisające z sufitu na długich przewodach lampy. A także scena, na której znajdował się fortepian. Siedziała za nim kobieta z nagrania. Grała bardzo znaną melodię. Lotte rozpoznała “Dla Elizy” Ludwiga van Beethovena. Instrument bez wątpienia uspokajał ją. Uśmiechała się, znajdując w nim ukojenie. Płakała. Za nią stał Domenico i czule głaskał ją po ramieniu. Wydawał się również dziwnie rozczulony. Być może ponownie czytał w myślach kobiety. Lub też niezależnie od jej umysłu tak reagował.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Lkcvrxj0eLY[/MEDIA]


~ Dom wariatów… ~ znów rzuciła w myśli. Trzeba było przyznać, że zapowiadał się świetny materiał na horror, a w roli głównej miała być ona, która próbuje rozwikłać zagadkę tego miejsca.
- Ekhm – chrząknęła subtelnie, ale wystarczając, aby kolega dosłyszał, tym bardziej, że podeszła trochę bliżej.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."

Ostatnio edytowane przez Szaine : 14-04-2018 o 06:57.
Szaine jest offline  
Stary 13-04-2018, 22:02   #450
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Piekło w Seinäjoce - część czwarta

Domenico spojrzał na nią. Uśmiechnął się smutno i zrobił krok w jej stronę, zrywając kontakt fizyczny z pianistką. Zdawało się, że za wszelką cenę nie chciał przerywać jej gry. Zresztą kobieta była tak nią pochłonięta, że chyba wciąż nie zauważyła Visser, choć detektyw była tak blisko.
- Ma na imię Marika - rzekł Dora, kiedy znalazł się bliżej Lotte. - To jedyna rzecz, która łagodzi jej panikę - spojrzał na urokliwie błyszczące czarne drewno fortepianu.
- Jesteśmy w dupie – choć jej mina wskazywała emocje odpowiednie do wypowiedzianego zdania, to ton głosu był wyrwany jakby z innej, bardzo spokojnej i stonowanej wypowiedzi. Przytuliła się do mężczyzny nie bacząc na jego zgodę. – Jak dobrze, że nie zostawiłam cię przy schodach.
Mężczyzna wydawał się zaskoczony jej reakcją, ale uśmiechnął się i również objął ją. Delikatnie pogłaskał po plecach. Wnet słowa Lotte zaczęły powoli do niego docierać. Lekko odchylił się, ale po to, żeby spojrzeć jej w oczy, a nie dlatego, aby zerwać kontakt fizyczny.
- Przy schodach…? - mężczyzna powtórzył. Niepokój zaczął wdzierać się na jego twarz. - Co wydarzyło się przy schodach?
Choć Domenico przeczuwał, że coś złego i Lotte oddała odpowiedni strzał ostrzegawczy, że nie ma dobrych wieści… to chyba jednak Włoch wolał do samego końca wierzyć w to, że Visser tworzy fundamenty pod jakiś żart.
- Przykro mi, Luigi nie żyje – miała zmartwiony wyraz twarzy, głos przyciszony, chyba nie chciała zaniepokoić grającej kobiety, która nie potrzebowała więcej ekscesów. – Ismo został opętany, a McHartman zszedł za nim na dół. Valkoinen zrobili coś z duchem sowy, która tutaj była… Nie wiem co i nie mam pojęcia jak przed tym bronić się.

Domenico bezwiednie opuścił ramiona. Jak gdyby zaatakowała go nagła słabość. Spojrzał na nią w ten sposób, że Lotte nie miała pojęcia czy zrozumiał, a jeśli tak, to czy wszystko.
Jednocześnie w pięknej i bezbłędnej grze Mariki pojawiła się fałszywa nuta. Pojedyncza, jednak bardzo donośna. Okropnie zazgrzytała, niczym pisk paznokci o tablicę. Pracowniczka ratusza momentalnie przestała grać. Jednak nagła cisza nie trwała zbyt długo, gdyż wnet rozległ się jej głośny szloch. Przetaczał się echem po obszarze audytorium. Domenico wyglądał tak, jak gdyby ten płacz w rzeczywistości wydobywał się z głębi jego duszy, a nie z krtani Mariki.
- To prawda - Dora szepnął cicho. - To, co mówisz… to prawda…
Czyżby czytał w jej umyśle?
- Luigi nie żyje - jego wzrok powędrował gdzieś w górę, błakając się z jednej zwisającej lampy na drugą.
Visser było bardziej przykro, gdy patrzyła na rozpacz Domenica niż z faktu śmierci Luigiego. Na pewno przez to, że bardzo złapała kontakt z Domenico niż z jego ochroniarzem, ale także dlatego, że zaczynała być odporniejsza na wszech otaczającą ją śmierć na zadaniach z IBPI.
- Wiem, że o dużo proszę, ale musimy ogarnąć ten burdel. – Złapała za rękę kolegę i spojrzała mu prosto w oczy, po czym zapytała, wcale nie oczekując twierdzącej odpowiedzi. – Pomożesz mi?
Domenico pozwolił złapać się za dłoń, jednak nie spoglądał w oczy Lotte. Bez wątpienia potrzebował chwili w samotności. Z drugiej strony nie było wcale takie pewne, czy rzeczywiście jej potrzebował. Być może gdyby został sam, nie byłoby już niczego, co kazałoby mu trzymać formę.
- D-domenico? - Marika przestała płakać. Następnie mówiła coś po fińsku. Lotte odniosła wrażenie, że Dora nie słyszał jej słów tak samo, jak ona ich nie rozumiała. Jednak szybko okazało się, że to było jedynie złudzenie.
- Mariko, znasz angielski, prawda? - głos mężczyzny był dziwnie spokojny, prawie wycofany. - Poznaj moją koleżankę, to miła osoba. Nie martw się, nie jest wrogiem. Ona ci uwierzy.
Następnie Włoch przesunął wzrok na Lotte, choć nie patrzył prosto w jej oczy.
- Czy mogłabyś przedstawić się Marice? - zapytał uprzejmie, prawie wesoło.
Wydawało się, że Domenico próbował za wszelką cenę uciec, przynajmniej na moment, od rozpaczliwych i naglących tematów. Przedstawiał je sobie tak, jakby chciał zyskać na czasie, zanim… zanim… Chyba zanim będzie gotowy zmierzyć się z obecnymi problemami.
Lotte miała szczęście trafiać na aktorów, ale wychodzi też na to, że dobrych ludzi, których szybko zaczynała lubić, jeśli chodzi o partnerów na zadaniach. Spojrzała przejęta na mężczyznę, ale szybko pozwoliła mu na pozostanie w “samotności”.
- Jestem Lotte – oparła przenosząc wzrok na kobietę. – Domyślam się, że jest ci ciężko, ale nie martw się, po burzy zawsze przychodzi spokój.
Marika podeszła bliżej nich. Złapała się przedramienia Domenika, niczym tonący, który znalazł kłodę pośród morskich fal. Spojrzała na Lotte podejrzliwie.
- Wysłał cię Bóg, czy Szatan? - zapytała. - Jesteś jego sługą?
Coś w sposobie, w jaki wypowiedziała “jego” wskazywało na to, że nie ma na myśli Szatana, lecz chodzi jej o coś, lub kogoś bardziej konkretnego. Tymczasem Dora stał i niewzruszenie spoglądał dalej na zwisające lampy. Chyba nawet nie spostrzegł, że Marika znalazła się przy nich i że go dotknęła. Zdawał się tkwić w swoim własnym świecie, jak gdyby znajdował się w swojej własnej bańce pośrodku tego całego chaosu. Jak długo miał w niej pozostać? Czas naglił, a istota, która zamordowała Luigiego wcale nie potrzebowała go dużo, aby odebrać życie. Pomimo tego faktu Domenico w tej chwili nie wyglądał tak, jakby taki logiczny argument mógł do niego dotrzeć.
- „Jego”? Kogo masz na myśli – zapytała spokojnie, nie wiedziała do końca jak rozmawiać z kobietą. Kątem oka skupiała uwagę na koledze, zastanawiając się co z nim zrobić i powoli dochodziła do pewnego rozwiązania.

Marika puściła Włocha i zaczęła krążyć wokół nich na lekko ugiętych nogach. Stąpała cichutko, na paluszkach, jak gdyby nie chcąc dopuścić, aby ktokolwiek usłyszał jej kroków. Zapewne istniała jedna szczególna istota, przed którą chciała być za wszelką cenę niewidzialna.
- Bądźcie trzeźwi! - szepnęła. - Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć - wypowiedziała cytat z Biblii. - Biada ziemi i biada morzu, bo zstąpił do was diabeł, pałając wielkim gniewem, świadom, że mało ma czasu - szeptała gorączkowo.
Lotte otworzyła szeroko oczy i wpadła na dziwną myśl.
- Co zrobić żeby nie zszedł? - Zapytała niepewnie. – Jak się uchronić?
- Trzeba być potulnym i słuchać się - Marika odparła. - Inaczej ciebie też pożre - pokręciła głową w płaczu. - Mogę go narysować - zaoferowała. - Choć jego wizerunek, niech będzie przeklęty, nie powinien nigdy zaistnieć. Podobnie, jak i on sam - szepnęła tak cichutko, że Lotte prawie jej nie usłyszała.

Tymczasem Visser spojrzała na Domenika. Lekko drgnął, a na jego twarzy pojawił się cień emocji. Czyżby powoli wracał do siebie?
- Pokaż mi jak wygląda, proszę. – Odparła z nadzieją, jakby miało to przynieść coś dobrego. Zdjęła plecak i zaczęła szukać jakiejś kartki. Problem miał stanowić brak czegoś do pisania, a nie za bardzo uśmiechało się jej wychodzić z tego pomieszczenia.
- Lotte - Włoch przerwał jej nagle. - Zostaw tę pieprzoną kartkę i spójrz - rzekł. - Nad tobą…
W pierwszej chwili Lotte spodziewała się ujrzeć co najmniej Szatana, ten jednak nie pojawił się. Już myślała, że Dorze zebrało się na żarty… kiedy powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem. Jednak to w dalszym ciągu było skoncentrowane tylko i wyłącznie na wiszących lampach.

Lampy… Visser ujrzała, że niektóre z nich lekko drgają. Poruszają się, jak gdyby w audytorium panował przeciąg, lecz to było niemożliwe. Wszystkie okna pozostawały zamknięte, podobnie jak drzwi. Wtem jedno światełko błysnęło i zgasło. Następnie drugie, znajdujące się w drugim kącie sali. Trwało to jedynie moment, zanim powróciło do normy.

Właśnie wtedy wszystkie żarówki rozbłysły bardzo jasno. Tak, że pękły, a deszcz kruchych, szklanych odłamków zaczął na nich sypać. Marika krzyknęła głośno i przeraźliwie, akompaniając odgłosowi kruszącego się o podłogę szkła.
Visser spuściła głowę i szybkim ruchem zamknęła plecak. Nie krzyknęła, ale chyba dlatego, że była zaskoczona i próbowała zrozumieć co właściwie stało się. Znowu czuła, że nie ma nad niczym kontroli i to dziwne uczucie deja vu, skojarzyło się jej z grobowcem Aalto i Surmą.
Deszcz odłamków upadł na podłogę. Jeszcze przez chwilę nikt nie poruszył się. Marika również przestała krzyczeć.
- Zdarzyło się… - szepnęła - ...pewnego dnia, gdy synowie Boży udawali się, by stanąć przed Panem, że i szatan też poszedł z nimi.
Tymczasem Lotte poczuła na ramieniu uścisk palców Domenika.
- W porządku? - zapytał. - Poczekaj, wygrzebie ci szkło z włosów. Nie ruszaj się - poprosił, po czym zaczął delikatnie usuwać drobne okruchy spomiędzy kosmyków Lotte. - Bo się pokaleczysz.
Visser nie wiedziała, jak to było możliwe, ale deszcze okruchów nie wyrządził jej krzywdy poza kilkoma bardzo cienkimi rysami na skórze, z których spływała kropla krwi i od razu się zasklepiały.
Dopiero teraz Lotte zaczęła swobodnie oddychać, jakby bała się, że zepsuje moment.
- Chyba jest dobrze, dziękuję. – Odpowiedziała koledze dosyć cicho. – To co ona mówi, jest podobne do wersów przepowiedni, jakby jej umysł interpretował to na swój sposób, ale było to ze sobą zbieżne. Sama już nie wiem… - Przymknęła oczy jakby zastanawiając się nad tym co powiedziała, ale i nad tym co się wokół działo.
- Tak myślisz? - zapytał Domenico. - Zapewne dowiemy się w swoim czasie.
Gestem dał jej znać, że już może wstać. Sam również otrzepał się z okruchów.
- Zdaje się, że w tym budynku istnieje… coś, co, jak obawiam się, samo będzie chciało nam wiele przekazać - lekko dokończył, jak gdyby wypowiadał się na jakiś zwyczajny, kompletnie normalny temat. Jednak w pewien sposób nie tyle świadczyło to o jego odwadze i męstwie… co bardziej o tym, że pod względem psychicznym znajduje się obecnie, być może, w nienajlepszym miejscu.
- Chcę go zobaczyć - szepnął po chwili, po raz pierwszy od dłuższego czasu spoglądając jej w oczy. Nie musiał precyzować, że chodziło mu o Luigiego.
Następnie odszedł, jakby nie chcąc dać Lotte nawet możliwości na wyrażenie sprzeciwu. Ruszył w stronę Mariki. Mówił do niej łagodnie, lecz nie jak do dziecka.
- Poczekaj, tobie też pomogę. Żebyś się nie pokaleczyła.
- I tak go zobaczysz, jest przy schodach, a pewnie tam zapuścimy się, ale uwierz mi, ten widok zostanie z tobą na długo. – Nie zatrzymywała kolegi, rozumiała go, choć każdy reagował na swój sposób, to większość z nich Lotte rozumiała. Otrzepała się trochę i spojrzała na delikatne zacięcia na skórze. – Dom, ale ona nie powinna tego widzieć na pewno.
Marika odwróciła głowę i spojrzała na Lotte.
- Ale ja to już widziałam - odpowiedziała zaskoczona, że detektyw mogłaby o tym nie wiedzieć. - Przez jego oczy. Czasami szepce, czasami prosi, czasami każe, czasami zakazuje… a czasami również czuję i słysze to, czego nie chce mi przekazywać. Jednak ziarno zostało zasiane. I tak jak korzenie drążą w glebie, tak i gleba wdziera się pomiędzy korzenie.
- Spokojnie, już dobrze - rzekł Domenico, po czym pogłaskał kobietę po ramieniu. Marika lubiła, kiedy to robił. Uspokajała się.

Zdawało się, że nie chodziło o to, że Marika była zbyt słaba psychicznie, aby widzieć takie okropieństwa, jak zwłoki Luigiego. Bardziej wydawało się, że była słaba psychicznie właśnie dlatego, bo w jej głowie pojawiały się takie wizje.
Teoria Lotte zaczynała mieć potwierdzenie, przynajmniej w jakimś sensie.
- Czy wiesz coś o przepowiedni, o wersie? – Nie mogła powstrzymać się od rzucenia tym pytaniem. Miała nadzieję, że może kobieta jest wytrychem do zdobycia tego po co tu przyszli, bo sowa była już skażona złą energią.
Marika zadrżała. Wydawało się, że przestraszyła się. Wyrwała się Dorze i prędko ruszyła w stronę Lotte. Czy chciała ją zaatakować? Visser mogłaby odnieść takie wrażenie, lecz kobieta zdawała się zbyt krucha, aby móc wyrządzić komukolwiek jakąkolwiek krzywde. Co rzecz jasna mogło być złudne… Chwyciła Lotte mocno za przegub nadgarstka. Prawie bolało, ale Marika chyba wcale nie chciała wyrządzić jej cierpienia. Podniosła palec wskazujący drugiej ręki delikatnie dotknęła nim warg Lotte. Następnie pokręciła głową.
Przekaz wydawał się oczywisty.
Tego tematu nie należało poruszać.
Czyli nadzieje jeszcze istniała, aby zdobyć wers. Lotte obawiała się tylko za jaką cenę.
- Nie myliłam się – odparła po cichu, po czym dodała normalnie już. – W porządku, na razie nie będę o to pytać. Co się stało z chłopcem, to możesz powiedzieć?
Marika zrobiła krok do tyłu i wybuchła szlochem. Zdawało się, że jednak nie można było z nią normalnie porozmawiać. Domenico spojrzał na nią ze zmęczeniem, ale również z troską w oczach. Po czym podszedł.
- Chodźmy - zaproponował. Marika nie przestawała płakać. Lotte zrozumiała, że siłą nic z niej nie wyciągną, a pracowniczka ratusza nie była w nastroju na mówienie z własnej nieprzymuszonej woli.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172