Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2018, 01:30   #444
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Tuoni triumfuje

Alice już słyszała tupot stóp. Było kwestią czasu, kiedy pierwsi ludzie pojawią się. Musiała wymyślić strategię… a miała jedynie sekundy. Czy była w stanie przewidzieć konsekwencje wszystkich możliwych czynów?
Harper nie była bogiem, tylko zwykłym człowiekiem. Cofnęła się i usiadła na krześle nieopodal łóżka.
- Krzycz do woli potworze. I tak przegracie. Obiecuję ci to - powiedziała tylko i skrzyżowała ręce pod biustem, zakładając nogę na nogę. Spróbowała się rozluźnić przed katastrofą, która miała nastąpić już za parę chwil. Ona tymczasem planowała dalej. Musiała przemyśleć co przekazać i komu. Wiedziała na kogo na pewno może liczyć, a na kogo nie.
- Nie jesteś nawet tak przystojny jak on - dodała z zamkniętymi oczami.
- Lepiej poćwicz, dupku - powiedziała na koniec, nim zamilkła kompletnie.
Tuoni przewrócił oczami.
- Przystojny? - powtórzył. - Mówisz poważnie?
Wtem do środka wparowała ta sama kobieta, która wcześniej pytała Alice o sposób, w jaki można uhonorować Aliotha. Znajdowało się przy niej trzech popleczników kobiety. A przynajmniej osób, które słuchały jej uważnie jeszcze chwilę temu.
- Pomocy - Tuoni rozpłakał się. Wyciągnął drżącą rękę i wskazał palcem Alice. - O-ona… ch-chce mnie z-zabić… j-już wcześniej p-próbowała…
Nie można było odmówić mu zdolności aktorskich. Rzeczywiście wyglądał tak, jak gdyby dopiero co wrócił z krawędzi śmierci.
Konsumentka spojrzała na Dahla, a potem przesunęła wzrok na Alice. Lekko rozwarła usta, próbując zrozumieć, co tu się dzieje.

Harper pokręciła głową
- Mówiłam o bogach śmierci z którymi się mierzymy. To jest właśnie jeden z nich, próbujący udawać kogoś, kim nie jest - odrzekła spokojnym tonem Alice. Nie miała zamiaru wchodzić w kłótnie z Tuonim. Miała zamiar tłumaczyć wszystkim Konsumentom, po kolei jak wchodzili jak się sprawy miały. Jeśli nie uwierzą, trudno. Wiedziała jednak kto uwierzy. To było jej wystarczającym. Nie wyglądała jakby rzeczywiście zamierzała się na niego rzucić, czy cokolwiek mu uczynić.
Tuoni pokręcił głową. Lekko, prawie niedostrzegalnie. Jak gdyby nie miał siły na żaden większy ruch.
- Ta kobieta wbiła w tę szyję korkociąg i przekręcała tak długo, aż straciłem przytomność… czy wypierasz się tego, oszustko? - zapytał, spoglądając na Harper z przestrachem.
Tymczasem dwie kolejne osoby pojawiły się w szpitalnej loży Joakima.
Alice wzięła ciężki wdech
- Oszczędź mi swojego pieprzenia Tuoni. Naprawdę. Wiem że chcesz, żeby ci uwierzyli za wszelką cenę. Świetna technika, biorąc pod uwagę to, co ja ostatnio osiągnęłam. Ale powiem ci jedno… - zwróciła uwagę na ludzi zbierających się w pomieszczeniu
- Jeśli sądzicie, że to Joakim Dahl, spójrzcie na jego oczy, na fakt, że nadal wygląda jak wygląda. A jeśli to nadal dla was za mało, to włączcie urządzenie i sprawdźcie czy jego funkcje życiowe są w normie. Ja wam tylko powiem. To nie jest Alioth. Bóg śmierci chciał przejąć jego ciało po jego śmierci i właśnie to uczynił. Nie wierzcie mu - powiedziała i wstała z krzesła, nadal jednak miała skrzyżowane ręce. Spoglądała na Tuoniego z surową miną.
- żeby wrócił Alioth, musimy skończyć to co zaczęliśmy. Ten dzień musi się skończyć. A to nie jest on… - powtórzyła.
- Jeśli nadal mi nie wierzycie, zapytajcie Terrence’a, albo Jennifer - zauważyła, proponując kolejną opcję.

Tuoni nieco zgarbił się i jakby próbował usiąść, lecz udawał, że stan fizyczny mu nie pozwala.
- Mają spojrzeć w moje oczy? Niech spojrzą w twoje, są takie same. Jeżeli to dowód, że jestem Tuonim, to w takim razie ty jesteś Tuonetar - odpowiedział, kręcąc głową. - Zostało nałożone na mnie zaklęcie. Iluzja, która ma wypaczyć wasze zmysły - rzekł. - Zawołajcie owego Terrence’a i Jennifer. Niech poświadczą, że jestem bogiem śmierci, tyle że… jak mogliby to zrobić, skoro ich tu nie było, kiedy rzekomo przejąłem ciało Joakima. To nie ma sensu, nie słuchajcie jej słów. To kobieta, która pojawiła się kilka dni temu. Zwiodła mnie i z jej powodu znalazłem się tu i teraz. W takim stanie, a nie innym. Żałuję, że sprowadziłem cię i pozwoliłem z nami zostać - Tuoni rzekł, patrząc na Alice. - Bo to okazało się moją klęską. Jednak… może nie wszystko stracone… tak długo jak lojalność moich ludzi pozostanie we właściwym miejscu - dodał, spoglądając na zebranych, których było jeszcze więcej niż chwilę temu.

Rozgorzały głosy. Jedni wierzyli Alice. Niektóre osoby zniknęły, szukając de Trafforda oraz Jennifer. Według nich słowa śpiewaczki były sensowne. Kolejni wciąż byli pod wrażeniem jej przemienienia. w Imago. Widzieli, że Joakim był pozbawiony zarówno uroku młodości, jak i swoich własnych oczu. Jednak ilość osób stojących po stronie Alice, równała się z liczbą Konsumentów uważających, że to Tuoni ma rację. Głęboko zakorzeniona lojalność była czymś, z czym trudno dyskutować. Gdyż dotyczyła sfery emocji. Uczuć, które powstawały i utwierdzały się przez lata. A bóg Tuoneli skorzystał z tego, kradnąc twarz Dahla. Rozgorzała wielka, zbiorowa kłótnia. Najpierw wydawała się kulturalna… jednak wnet rozpoczęły się wrzaski. Jedni chcieli zabić na miejscu Alice. Drudzy związać i spętać ciało Joakima. Atmosfera gęstniała z każdym momentem.

Nadeszła jedna, krótka chwila, kiedy Tuoni spojrzał na Alice i uśmiechnął się do niej chytrze. Nie trwała nawet sekundy. Bóg z powrotem przyjął minę skatowanej, biednej ofiary.

Alice czuła jak wszystko w jej wnętrzu wrze. Nie mogła jednak teraz, w takich warunkach dać ponieść się emocjom. Mimo, że każdy oddech i każde słowo, które Tuoni wymawiał ustami Joakima było jak sztylet wbity w jej serce. Mówił dokładnie to, czego obawiała się usłyszeć od samego Dahla
- Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie. Ale mierzymy się tym razem z czymś naprawdę nieprawdopodobnym. Tak jak i wy, chcę, żeby Joakim wrócił. Jest sposób, by to osiągnąć, ale musicie mi zaufać… - powiedziała przykładając dłoń do serca, jakby bała się, że to zaraz się rozpadnie. Potrzebowała Terry’ego. Nie potrafiła sama zapanować nad rozgniewanym, rozgadanym tłumem ludzi. rozglądała się, szukając go między wchodzącymi i wychodzącymi.

Niektórzy słuchali jej ostatnich słów, jednak tonęły w ogólnym rozgardiaszu, który wcale słabł… wręcz przeciwnie, wzmagał się. Harper spostrzegła, jak jeden z mężczyzn stojących po jej stronie… nawiasem mówiąc ten, który opróżnił balię wody po jej wcześniejszej kąpieli, stracił opanowanie i chwycił niewysoką, drobną kobietę, która przemawiała na rzecz Joakima, czy też raczej Tuoniego.
- Czy jesteś ślepa?! - wrzasnął. - Spójrz na niego, tylko przez chwilę! Rzuć wzrokiem i to powinno wystarczyć, by zobaczyć, że to nie jest Joakim, którego znamy! Czemu nie chcesz w to uwierzyć?!
Mężczyzna miał dobre intencje, jednak jego zapalczywość i agresja doprowadziły do rozkręcenia konfliktu. Jak tak dalej pójdzie, to Konsumenci przestaną mówić ustami, a zaczną przemawiać jedynie pięściami.

Tymczasem Terry zdołał przedrzeć się przez tłum ludzi. Wyglądał na nieco zaspanego, jednak kiedy tylko zobaczył Joakima, błyskawicznie wstąpiła w niego nowa siła. Rozpromienił się, kompletnie nie zwracając uwagę na okropny harmider i zamieszanie. Doskoczył do Dahla i objął go ramionami.
- Wróciłeś… - rzekł głosem ciężkim od ulgi i radości. Łzy zaczęły lać się po jego twarzy.
Alice wstrzymała oddech
- Terrence… Terrence posłuchaj mnie… To nie jest Joakim. Słyszysz? Widziałam się z Fernandem w tym czasie. To jest Tuoni. Cokolwiek zaraz nie powie, sprawdź go. Jest jedno hasło, które znacie tylko wy dwaj - poleciła mu, głośno i wyraźnie.
De Trafford jedynie po części słyszał słowa Alice. W głównej mierze był tak zachwycony tym, że Joakim zmartwychwstał… że chyba nie chciał dopuścić do głowy myśli, że to mogłoby być jednym wielkim, okrutnym żartem. Czy naprawdę zamierzał celowo ignorować odmienne rysy twarzy Tuoniego? Fioletowe oczy? Kto lepiej znał wygląd Dahla od de Trafforda?
- Terry… - rzekł Tuoni. - Tak się cieszę, że cię widzę… - dodał, wyciągając rękę. Chwycił nią dłoń mężczyzny. Uśmiechnął się do niego w ten sposób, w który Terry chciał, aby Joakim uśmiechał się do niego.
De Trafford lekko drgnął, jednak po sekundzie rozluźnił się.
- Joakimie… jakim cudem? - zapytał. Następnie spojrzał na Alice, a potem z powrotem na Tuoniego. - Stacja Eureka. Kanada. Najpiękniejsza doktor to…
Rozległa się krótka chwila ciszy. Twarz Joakima zastygła w bezruchu, jak gdyby Tuoni koncentrował się nad czymś wnikliwie…
- Rosalie Lee - odpowiedział z trudem.
Terrence uśmiechnął się szeroko. Nachylił się i pocałował mężczyznę w policzek.
- To naprawdę ty - ucieszył się.

Harper wzdrygnęła się
- Terrence. Nie. To nie on… To naprawdę nie jest on… Jeśli znał odpowiedź, to właśnie zmusił Joakima do podania mu jej… Błagam posłuchaj mnie, byłam w przeklętej Tuoneli gdy to się stało. Słyszysz? - zaczęła mówić, denerwując się już nieco.
- Terry, posłuchaj mnie - rzekł Tuoni. - Ta kobieta chciała mnie znowu zabić. Musisz… musisz się nią zająć… zanim wreszcie uda się jej.
De Trafford spojrzał na niego, chłonąc każde słowo. Pokiwał głową. Następnie skierował wzrok na Alice. Spojrzał na nią ze złością, pogardą… nienawiścią. Podniósł rękę i wnet telekinetyczna moc obezwładniła śpiewaczkę. Klatka niewidzialnej siły podniosła ją na wysokość metra. Alice nie wytrzymała i zaczęła po prostu w ciszy płakać. Zamknęła oczy i słuchała swojego wyroku.
- Tylko nie skrzywdź jej… musi być żywa, potem ją przesłuchamy - Tuoni bał się o to, że ciało śpiewaczki zostanie skrzywdzone i Tuonetar będzie niezadowolona.
- Nie martw się o to, Joakimie - w głosie de Trafforda pojawiała się słodka łagodność, kiedy wymawiał imię mężczyzny. - Postaram się o to, żeby już nie stanowiła żadnego zagrożenia.

Tymczasem walczący tłum zamarł, przyglądając się scenie. Już nie mieli się o co kłócić, skoro de Trafford - który wystąpił w niepisanej roli sędziego - pojawił się i rozstrzygnął ich spór. Był ostatnią, żywą osobą, która liczyła się naprawdę w Kościele Konsumentów i jego autorytet był niepodważalny.
- Wróćcie do swoich zadań i pozwólcie Aliothowi wypocząć - rzekł. - Ja zajmę się zdrajczynią - dodał. - Rozstąpcie się - rzekł.

I rzeczywiście, ludzie rozstąpili się niczym morze pod wpływem woli Mojżesza. W utworzonym korytarzu pierwsza ruszyła bezwolnie lewitująca Alice. Za nią ruszył de Trafford.
Alice nie otwierała oczu, przygryzając po prostu wargę. Nie mogła zadać sobie bólu w jakikolwiek inny sposób niż tak w pozycji i w sytuacji w której była.
- To nie jest on… Naprawdę… Zaklinam cię, to nie on… - mówiła tylko cicho.
De Trafford prowadził ją przez magazyn w kierunku wyjścia.
- Zamilcz, femme fatale. Już wystarczająco uczyniłaś. Zostaw swoją wężową mowę dla kogoś, kto zechce jej wysłuchać - rzekł z chłodną, paskudną nienawiścią, prowadząc ją dalej. Oczy wszystkich były skierowane wprost na nią. Jeszcze przed chwilą gwiazda przemawiająca do swoich wyznawców… teraz pokonana, upadła Dubhe. Nie tylko Alioth umarł w tym przeklętym magazynie.
Śpiewaczka zapowietrzyła się tylko i ponownie zamknęła oczy, które na krótką chwilę otworzyła. Wychodzili na zewnątrz, nie chciała by Tuonetar od razu wiedziała gdzie są. Choć Tuoni na pewno od razu jej to powie, gdy tylko wstanie. Czuła się tak potwornie ranna. Zakrztusiła się łzami. Była sama, tak jak powiedział Tuoni. Kompletnie sama…

Wyszli na zewnątrz. Harper błyskawicznie spuściła powieki.
- Nigdy nie spotkałem tak okrutnej osoby, jak ty - de Trafford mówił głosem niby spokojnym, ale tak naprawdę pod tą powierzchownym rezonem kryło się mnóstwo emocji. - Z taką łatwością wejść w środowisko, manipulować w celu osiągnięcia swoich celów… kłamać, oszukiwać, zabijać… Jednak wreszcie nadszedł tego kres.
Głośne kroki de Trafforda niosły się po chodniku. Wybijały wżynający się w uszy, paskudny rytm. Alice wciąż pozostawała zamknięta w uścisku jego telekinezy. Nie mogła w żaden sposób uciec, ani wyzwolić się.
Harper spróbowała podnieść dłonie do twarzy, by zasłonić ją i otrzeć łzy. Palce jej drżały, bo były jeszcze we krwi. Chciała móc wyłączyć uszy. To było za dużo. Dużo za dużo…

Nagle zapowietrzyła się i zamilkła całkowicie. Terrence doprowadził ją do stanu, w którym odrętwiała. Wyłączyła się. Łzy jeszcze ciekły jej po twarzy, ale już nie roniła ich tak rzewnie jak przed chwilą. Poddała się w pełni. Zrezygnowała. Nikt jej nie uratuje, jeśli będzie płakała.
Bajki nie kończyły się szczęśliwym zakończeniem. Oddychała płytko, ale powoli jej oddech zwalniał. Koniec. Przegrała. Jeśli tak miało być, trudno. Skoro tak naprawdę nikt nigdy jej nie słuchał i każdy wykorzystywał jedynie dla swoich celów. Kąciki jej ust drgnęły na taką myśl, ale zaraz znów się opanowała. Ostygła. Emocjonalnie w jakimś sensie obumarła.

Rozległo się dziwne skrzypienie. Wtedy też zastygła przez moment w powietrzu. Jednak potem znów ruszyła przed siebie, lecz tym razem na niewielką odległość. Potem została położona na podłodze.
- Możesz otworzyć oczy - usłyszała.
Znajdowała się w vanie w bagażniku. Nad nią stał Terrence. Patrzył na nią z bólem, ale jednocześnie zawziętością i gniewem. Trzymał w ręku strzykawkę wypełnioną jakimś płynem.
- Już dość - rzekł.
Lekko nadusił tłok, tym samym wypuszczając kilka kropelek płynu na zewnątrz. Skąd wziął te rzeczy? Zapewne ze skrzydła szpitalnego, kiedy nie widziała. A że Terrence znajdował się przez cały czas za nią, o taką okazję nie było trudno.

Alice otworzyła oczy widząc ostry przedmiot
- Rozumiesz na co go skazujesz? Rozumiesz na co skazujesz mnie? Pożałujesz tego… Będziesz żałował Terrence… - powiedziała spłoszonym tonem i cofnęła się, wystawiając ręce przed siebie, jakby jej podrapane, poranione dłonie miały go przed czymkolwiek powstrzymać.
Terry natomiast jedynie je pochwycił. Znalazł żyłę, po czym wbił w nią końcówkę igły.
- Jedyne, czego żałuję… to to, że cię poznałem - rzekł, patrząc jej w oczy. Zaczął naduszać tłok, wtłaczając specyfik do jej krwioobiegu.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- To nie jest on ty głupi, zaślepiony człowieku… Co więcej… Mają znowu Surmę. Słyszysz? Mają Surmę… Ostrzeż Erickh...a… - powiedziała dużo wolniej, gdy zrobiło jej się kompletnie ciemno przed oczyma. Spróbowała jeszcze pokręcić głową, by się ocknąć, jednak nie mogła walczyć ze środkiem nasennym.
Zapadła się w sobie, a jedyne uczucie której je towarzyszyło, to ból, strach i potworna samotność.
 
Ombrose jest offline