Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2018, 01:33   #445
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Motyli lot

Znalazła się w krainie snów. Ostatnio częściej przebywała w różnych innych wymiarach, niż na Ziemi. I tak się składało, że najczęściej właśnie w normalnej, powszechnej rzeczywistości przydarzały jej się najgorsze rzeczy. Może to dobrze, że Terry nafaszerował ją jakimś środkiem? Czy byłaby w stanie dłużej męczyć się w Helsinkach? Każda kolejna sekunda trwała tam wieczność.

Otworzyła oczy. Spostrzegła znajome wnętrze toalety w Melvyn’s. Ciężarna kobieta, która zasłabła. Statuetka syreny. Dźwięki ludzi uciekających przed włoską mafią. A także Joakim. Stał na środku, spoglądając na nią fioletowymi oczami.
- Będziesz mi żoną - rzekł, uśmiechając się.
Kąciki jego ust kierowały się coraz dalej i dalej, wręcz nienaturalnie dochodząc do policzków… a potem do płatków uszu. Wyszczerzył się, ukazując ostre jak brzytwy, białe zęby.
Alice w pierwszej chwili chciała się wycofać, ale potknęła się o wybielacz, który ktoś podpisał nazwą ‘Haloperidol- wypij mnie’. Spojrzała na butelkę i podniosła ją. Odkręciła i odrzuciła korek na bok. Spojrzała na nią i jakby zawahała się. Wypić? Czy powinna skosztować tego, co było w środku? Oczy jej się zaszkliły, ale nie zrobiła tego. Zamachnęła się, łapiąc butelkę oburącz tak, by oblać skrzywione oblicze Dahla jej zawartością. Na koniec cisnęła w niego butlą i zatrzasnęła drzwi od kabiny, w której była.
Znalazła się sama w kabinie.
- Całkiem sama - powiedział głos.
- Kompletnie i niezaprzeczalnie - dodał inny szept.
- Przeciwko wszystkim wrogom - trzeci był taki wysoki, że Alice aż złapała się za uszy.
- Przeciwko wszystkim przyjaciołom - czwarty zapewnił.
- Przeciwko całemu światu - piąty przyrzekł.
Nagle cała piątka duchów zamilkła. Przez kilka pierwszych sekund wydawało się, że widma odeszły i nie będą już nękać Alice… jednak wnet przemówiły razem, zgodnym tonem.
- Wystarczy, że zabijesz się, nasza ukochana. Tu i teraz. Przegryź swój język. Zakrztuś się nim. Wykrwaw się. Niedobra Alice. Zła Alice. Trzeba pozbyć się jej kłamliwego języka, którym oszukiwałaś wszystkich przez cały ten czas, udając dobrą osobę.
Rudowłosa usiadła, skuliła się i zatkała uszy. Nie chciała ich słuchać. Nie chciała dopuszczać takiej opcji do głowy. Nie była swoją matką… Nie była nią. Obiecała, że będzie walczyć. Nie zamierzała złamać słów, które dała
- Dajcie mi spokój! - wrzasnęła wściekle.
Jej krzyk sprawił, że kabina roztrzaskała się i rozleciała. Wraz z łazienką i całą restauracja. Głos Alice przy okazji zniszczył również świat. Została jedynie jedna wielka pustka. Zaczęła w niej spadać, aż wreszcie wylądowała na czymś. Zamrugała oczami. Widziała, choć wokół nie było żadnego źródła światła. Znalazła się na grzbiecie ogromnego, niebieskiego motyla, który spokojnie trzepotał skrzydłami, podążając w tylko sobie znanym kierunku.
Śpiewaczka podniosła się ostrożnie i obróciła. Chciała widzieć dokąd niebieskoskrzydła istotka ją niesie.

Podróżowali przez nieskończone połacie bieli. Kiedy jednak Alice kilka razy mrugnęła oczami, spostrzegła ciągnące się poniżej egzotyczne krajobrazy. Piaski, skały, nieliczną roślinność przystosowaną do suszy i niewygód. Gdzie się znalazła?
- Też jesteś tak bardzo… sama? - usłyszała głos pasażera znajdującego się tuż obok niej. - Jak to możliwe, że nasze ścieżki potoczyły się tak bardzo źle?
Spojrzała w bok, na twarz Irakijczyka. Sharif Habid spoglądał smutno na połacie niegościnnej krainy, którą przemierzali.
Alice przyglądała mu się, po czym odwróciła od niego głowę
- Ty miałeś swój wybór. Mi go nie dano - odrzekła sucho i już na niego nie patrzyła. Nie wiedziała co ma mu powiedzieć. Że to jego wina? Przecież nie. Że odszedł? Tak, to uczynił, ale miał wybór i go wykorzystał. Że jego siostra okazała się kłamliwa? Ale chociaż miał jakąś rodzinę, do której mógł wrócić. Pochyliła głowę i oparła rękę na skroni, zasłaniając twarz by nie widział, że zaczynała znów płakać.
Zazdrościła mu.

Mrugnęła oczami. Tym razem motyl wzlatywał ponad krajobrazem pewnego europejskiego miasta… Wpierw nie była przekonana, czy rzeczywiście kiedyś w nim była, jednak po chwili poczuła wewnętrzną pewność, że tak. Nie odczuwała już ani cienia wątpliwości, kiedy ujrzała mury Casa Corner.
- Całe życie byłem mniej ważny od mojego starszego brata - rzekł Jelle, spoglądając na budynki swojej rodzinnej miejscowości. - Może to dlatego tak często mylono mnie z Jasperem? Jednak nigdy nie spodziewałem się, że właśnie z powodu zaniedbania i zapomnienia umrę. Bo nie żyję, prawda? Chyba wolałbym nie żyć.
Harper wstrząsnął ten sam, nieprzyjemny, nowy i jeszcze obcy ból, który poczuła w Tuoneli. Wzdrygnęła się cała. Pochyliła się tylko jeszcze bardziej, kuląc jak pod ciężarem, którego nie mogła udźwignąć
- Dajcie mi spokój. Nie chcę już. Po prostu dajcie mi spokój… Dość… - powiedziała prosząc.

Mrugnęła raz jeszcze. Tym razem miasto, nad którym wzlatywała, było jej kompletnie obce. Może to dlatego, bo będąc w nim, prawie przez cały czas miała zamknięte oczy.
- Mną też nie zainteresowałaś się, czyż nie? - zapytał Noel. - Mogłem umrzeć w tym hotelu. Gdybym potrzebował pomocy… czy mógłbym ją od ciebie uzyskać? Czy zostawiłaś numer, pod którym mógłbym się z tobą skontaktować? Czy jedynie potraktowałaś jak zużyty bilet na lot w jedną stronę? Już nawet nie nazwałbym się samolotem. Bo samoloty są cenne i ludzie dbają o nie.
Alice milczała. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Po czym nagle zaczęła się śmiać
- Jeszcze! Zmieniłam zdanie! Kto jeszcze?! - krzyknęła znów, prostując się w przykrej, cierpkiej rozpaczy. Śmiała się, ale nie był to normalny śmiech. Bliżej mu było do szaleństwa. Nie otwierała jednak chwilowo oczu.

Rozległa się cisza.
Czy było bezpiecznie?
Mogła już podnieść powieki?
Czy też raczej wiązało się to z rozmową z kolejną raniącą osobą? Czy mogła podróżować na grzbiecie motyla przez wieczność, chowając głowę w piasek? Czy ktoś jej zabroni? Czy nie powinna? Cisza była tak kojąca… zero oskarżycielskich głosów. Czyż nie mogła trwać wiecznie?
Nie.
Nie mogła.
Alice zapłakała głośno, po czym otworzyła oczy i podniosła się na kolana. Puściła się motyla, balansując na jego grzbiecie. Ukleknęła prosto
- Jesteś morderczynią Alice! Moje gratulacje! Jesteś wstrętnym, kłamcą. Nikt cię nie potrzebuje! dokładnie tak! Ranisz wszystkich, na kim choć trochę ci zależy! Może dlatego właśnie cię wykorzystują! - nakrzyczała sama na siebie. Po czym zamilkła. Wstała, łapiąc balans
- Już dość Alice… Piękne przedstawienie… Oklasków nie będzie - obróciła się i popatrzyła w dół. Skoczyć? Wiatr rozwiewał jej włosy, jednak stała w bezruchu. Rozłożyła dłonie, bawiąc się równowagą i powietrzem naokoło.

Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła, że tym razem pod nią nie znajdowało się nic prócz wodospadu spadających płatków lotosu. Ich różowy kolor był oszałamiająco piękny. Barwne strugi ciągnęły się w nieskończoną dal estetycznymi spiralami. Alice mogłaby zatracić się, spoglądając na ich niewiarygodny urok.
- Czasami trzeba robić rzeczy, które musimy robić - usłyszała dziecięcy głos obok siebie. - Nawet jeżeli cierpienie za każdym razem czyha na każdym kroku.
Mała Mary mówiła łagodnie, uspokajająco, jakby chcąc złagodzić ból Harper. W tym pragnieniu była jedyna. Wszyscy inni pragnęli, aby cierpiała.
Harper zerknęła na nią i opuściła dłonie
- Straciłam je… Nie jestem pewna co spotka teraz twoje zdjęcie Mary… - powiedziała, dając dziewczynce powód do tego, by i ona ją nienawidziła. Przez ostatnie dni to do tego bardziej się przyzwyczaiła niż do pomocy w łagodzeniu bólu. Znów spojrzała w dół. Teraz już nie była jednak taka pewna co do skoku, jak kilka sekund wcześniej.
- Ja jednak jestem pewna, co je spotka - rzekła, po czym pogłaskała ramię Alice. - I to w porządku. Nie mam nic przeciwko. Nie chcę być kolejnym powodem twojego cierpienia - uśmiechnęła się do niej delikatnie.
Przez ułamek sekundy Alice ujrzała w jej uśmiechu Emily. Dwie dziewczynki na swój sposób były takie podobne, choć kompletnie inne…
Alice skrzywiła się i podniosła dłoń. Położyła dłoń na głowie Mary i pogłaskała ją. Nikt nie robił jej tak, gdy sama była małą dziewczynką…
- Chciałam pomóc ci odzyskać duszę w swym ciele… Ale jestem nikim… Po prostu nikim. Nie mogę nic. Nie mogłam pomóc Joakimowi, nie mogłam pomóc nikomu. Przynoszę tylko ból, albo rozczarowanie - powiedziała z dławiącym ją żalem.
- To nie tak miało być… Nie tak… - dodała ciszej i opuściła dłoń.
Uśmiech Mary był taki łagodny… i czysty. Dusza dziecka była nieskończenie nieskalana. Zwłaszcza kiedy była sama i czysta, w oddaleniu od ciała pełnego sprzecznych neurotransmiterów, emocji i burzy hormonalnej.
- A jak miało być? Jak powinno się potoczyć? - zapytała Mary. - Opowiedz mi inną wersję twojej historii - poprosiła grzecznie. - Jak wydarzenia miały się rozwinąć?
Alice zastanawiała się, po czym usiadła. Myślała dalej
- Gdybym nie zaatakowała Joakima, to wszystko potoczyłoby się inaczej… Nigdy nie zderzyłabym się z Tuonim. Pewnie nie poszłabym do Skalnego Kościoła… Nie umarłabym… Szukalibyśmy tych wersetów… Nie miotałabym się… Nie raniła nikogo we własnym zagubieniu. Tak bardzo jest mi żal. To boli - odparła i spojrzała na Mary, po czym znów odwróciła głowę
- To nie jest ładna bajka Mary. Ładna bajka najwidoczniej nie była mi pisana - dodała i pociągnęła lekko nosem.
- A po czym rozpoznajesz ładną bajkę? - zapytała dziewczynka. - Alice, wiesz, która bajka jest moją ulubioną?
Harper milczała chwilę
- Która, Mary? - zapytała. Nad odpowiedzią na jej pytanie musiała chwilę pomyśleć. Z jednej strony była bardzo prosta, ale Alice nie mogła wydusić odpowiedzi.
- Lubię wiele bajek, ale moja ulubiona to Piękna i Bestia. Główna bohaterka jest piękną i mądrą kobietą. Tak, jak ty. Ale przydarzają jej się same złe rzeczy. Jej matka zginęła bardzo szybko i wychowywała się jedynie z ojcem. Jest niezrozumiana przez wioskę, że lubi czytać książki. Napastuje ją mężczyzna, który nie jest zbyt miły. Jej ojciec zostaje porwany przez potwora. Potem ona zajmuje jego miejsce. Jest kompletnie sama w wielkim, złym, zaczarowanym zamku. Bajka tego nie pokazuje, ale wydaje mi się, że Bella bardzo dużo razy płakała - Mary skinęła sobie głową. - A potem, kiedy już zdołała zakochać się w tym okropnym potworze… cała wioska zbiera się, żeby go zabić… - dziewczynka pokręciła głową. - Czy to jest ładna bajka?
Alice zastanawiała się. Znów pogłaskała Mary po głowie
- Tak. Bo w końcu udaje jej się go uratować, a potwór staje się księciem. I żyją razem długo i szczęśliwie… Czyż nie? Czy nie o to chodzi w ładnych bajkach? By żyli długo i szczęśliwie? - odezwała się do dziewczynki. Kim była w tej bajce? Kto był potworem? Czy ta bajka w ogóle w jakikolwiek sposób odnosiła się do jej sytuacji? Pogubiła się.
- Więc skąd wiesz, że jesteś w brzydkiej bajce, skoro nie znasz jej zakończenia? - Mary uśmiechnęła się do Alice zwycięsko. Jakby w jej mniemaniu zdołała logicznie uzasadnić, że Harper nie ma powodu, by się załamywać.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- Ponieważ nie żyję Mary. I ja i Joakim… I tak wiele osób, które po drodze się pojawiły zostało zranionych… Co za dobra bajka ma taką fabułę. W której dobrej bajce ludzie się tak bardzo ranią i nienawidzą - zmarszczyła brwi.
- Ludzie ranią siebie i nienawidzą? - zapytała Mary. - A to nie z powodu bogów śmierci, którzy wszystko zaczęli? Czy to nie ich powinnaś winić? W twojej opowieści idealnego rozwoju wypadków nigdy nie zaatakowałaś mojego tatusia. Ale czy pamiętasz, dlaczego to uczyniłaś?
Alice milczała chwilę
- Gdybym się opanowała w porę, nie doszłoby do tego. Nawet jeśli działałam wtedy będąc Tuonim… to moja ręka go zraniła. To mnie nienawidzi. Nie Tuoniego. Nie Tuonetar. Mnie. Sam mi to powiedział - powiedziała z żalem, ale uśmiechnęła się cierpko. Zimny ból znów ją ogarnął. Jak płaszcz, który gryzł, ale był ci znajomy i wygodny, dlatego nie chciało się go zmieniać na obcy, nowy i inny.
- To wiń swoją rękę, ale nie siebie - Mary wysunęła gotowe rozwiązanie. - Wszystkie złe rzeczy, które teraz uczyni Tuoni… czy mój tata powinien winić się za nie, gdyż zostały wyrządzone jego ciałem? Nie. Dlatego bo nad nim nie panuje. Nie może “opanować się w porę”. Ty też nie mogłaś. Wiesz, kiedy staniesz się moją prawdziwą bohaterką, Alice?
Harper przechyliła głowę i odwróciła się nieco bardziej w stronę Mary
- Kiedy Mary? - zapytała z wyraźną, niechciana przez siebie samą, ale niezaprzeczalną nutą nadziei w swoim głosie.
- Kiedy staniesz się wystarczająco silna, by być w stanie sobie wybaczyć. Zarówno te rzeczy, których jesteś winna… jak i tych, które znajdowały się kompletnie poza twoją kontrolą - Mary dotknęła jej ramienia, uśmiechając się do niej niezwykle ciepło.
Alice skrzywiła się, myśląc o tym że mała miała sporo racji. Za moment uśmiechnęła się jednak, po czym przesunęła i przygarnęła do siebie dziewczynkę, przytulając ją ostrożnie, jakby bała się, że nawet lekkim dotykiem mogłaby zrobić jej krzywdę. Nigdy nie umiała sobie wybaczać. Była zamknięta w bagażniku. Bez szans na poprawę swej sytuacji. Czy to była pora na naukę samoakceptacji? Gdyby była przykutym do skały Joakimem, zamiast nauki lewitowania, zapewne robiłaby właśnie to. Uczyła akceptować samą siebie.
- Nie płacz nigdy nade mną, proszę - Mary uśmiechnęła się delikatnie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline