Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2018, 16:20   #516
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Operując sztyletem Galeb podłożył go ostrożnie pod pieczęć. Dłoń mu zamarła. Powiedział Brockowi, że zaniesie ten list do Gustawa von Grunnenberga, dowódcy obrony miasta Meissen. Brock doskonale wiedział, że jeżeli krasnolud się zobowiąże do wykonania jakiegoś zadania... to zrobi je albo umrze. Skrytą pod hełmem twarz ściągnął ponury mars, który całkowicie przysłonił radość jaka się malowała z racji spotkania przyjaciela...

***

Galeb całą swoją służbę siedział w taborach oddelegowany do pionu wsparcia. Brał udział w ćwiczeniach, ale tylko w tych obowiązkowych, resztę czasu poświęcał na doprowadzenia wyposażenia bieda-piechoty do jakiegoś znośnego stanu. Normalny kowal z krasnoludzkiego rodu pewnie już dawno straciłby cierpliwość do przydzielenia mu takiej nie grzeszącej wyzwaniami pracy. Ale Galvinson postrzegał to inaczej. Pamiętał jak kiedyś Thorin poprosił go o zadanie, które sprawdziłoby go czy nadaje się na terminatora u kowala run. Sam jako czeladnik Galeb nie potrafił wymyślić nic ponad to co kiedyś przykazał mu robić jego mistrz, więc polecił Thorinowi wykuć łańcuch, w którym nie będzie słabego ogniwa. Próba ta miała wiele ukrytych znaczeń i wykucie tego łańcucha było tak naprawdę tylko pretekstem do obserwacji wysiłków ucznia. To było wyzwanie i to w jaki sposób pretendent do niego podejdzie było ważne, a nie efekt końcowy. Dlatego Galeb powziął sobie za cel naprawę i przekuwanie oręża oraz pancerzy w taki sposób, aby wszystkie przedstawiały sobą podobny - solidny poziom jakości. Dlatego też od początku służby robił wszystko jak należy, a jego morale trzymało się na wysokim poziomie. Pracował, a każdy przedmiot wychodzący spod jego młota nabierał walorów takie jakie powinien mieć.
Jednak nawet gdyby armia rzemieślników pracowała dzień i noc, to nie mogłaby naprawić podstawowych problemów organizacyjnych. Nie mieliby też wpływu na politykę. Galeb przekonał się o tym o świcie drugiego dnia bitwy.
W taborach zapanował chaos, kiedy odgłosy walk, zaczęły się niebezpiecznie do nich przybliżać. Galeb nawet niespecjalnie wiedział co się stało, ale wszyscy w koło wpadli w panikę. Nie zwykł oddawać pola, jednak nikt nie reagował na jego nawoływania do walki.
- Kurwa. - warknął przekleństwo, chociaż nie zwykł używać takich słów.
Nie miał wyjścia. Musiał zrobić to co inni. Jak się okazało ludzie Harkina Brocka pobili imperialnych i wparowali na zaplecze armii. Za to Graniczni… po prostu przyglądali się wszystkiemu.

Nie ma co kryć - to była ucieczka. Sam nie był pewien czy skorzystać z okazji i prysnąć w góry czy poszukać innego oddziału imperialistów i się do niego dołączyć. Nie zdążył jednak rozważyć tej sprawy. Mając nadzieję, że nie wpadnie na maruderów Brocka, a Graniczni jeszcze trochę postoją w miejscu zanim ruszą zadki. Nadzieja była płonna. Po południu kilka dni później jakiś patrol zabezpieczenia dorwał go w leśnej gęstwinie i z grotami włóczni przystawionymi do pleców odprowadzili go do obozu. Krasnolud nie wiedział co go czeka…rozważał wiele opcji. Nawet przemknęła mu myśl o propozycji dołączenia do najemników, ale tą od razu odrzucił. Co to za najemnik, który raz wynajęty zmienia strony? Nawet coś tam bąknął do pilnujących go ludzi, ale tylko się roześmiali… “Panie krasnoludzie (Galeb nie wiedział czemu, ale ludzie często tak się zwracali do dawi), a co byś pan zrobił jakbyś się dowiedział, że twój chlebodawca chce cię wychędożyć? Zero błysków za cały trud, hę?”. Galeb nie odpowiedział. Stał pod ostrzami jeszcze jakiś czas po czym zabrano go przed oblicze samego Harkina Brocka.

***
To chyba było jakoś tak… Galeb próbował sobie odtworzyć tamtą rozmowę.
Harkin Brock zasiadał za stołem i patrzył na krasnoluda. Dziwny to był krasnolud bez brody. Kazał mu zdjąć hełm, aby mógł mu się przyjrzeć, lecz jedyne co zobaczył to łeb owinięty w bandaże z przerwą przez którą patrzyły zielonkawe oczy. Wyłożył już swojemu gościowi całą kwestię dość podłego zachowania Elektorki. Galeb zapytany o opinię odpowiadał tylko mruknięciami lub ruchami głowy.
- Jak widzisz krasnoludzie, sytuacja jest nieciekawa. Ale dosyć historyjek, nie mamy całego dnia. Mam do ciebie pewną prośbę. Jest pewien szczwany skurwiel imieniem Gustaw von Grunnenberg. - tutaj Brock uśmiechnął się półgębkiem - Dowodzi obroną miasta Meissen. Chcę, abyś zaniósł mu list ode mnie. Dostaniesz przepustkę, aby Graniczni ciebie nie pojmali. Potem będziesz mógł zrobić co tam będziesz chciał to już nie moja sprawa, chociaż wypadało, abyś oddał się pod komendę pierwszego wyższego stopniem przedstawiciela armii.
Człowiek położył na stole opieczętowany list z napisem “Do rąk własnych Gustawa von Grunnenberg” oraz jakiś świstek papieru podpisany przez dowódcę najemników. Galeb spojrzał na nie po czym przeniósł wzrok z powrotem na Brocka.
- A co jeżeli ja będę miał prośbę, aby mnie zostawić w spokoju i puścić wolno, aby wrócił w góry? - zapytał wypowiadając się po raz pierwszy więcej niż paroma słowami.
- Cóż… masz na sobie mundur wissenlandu… i od jakiegoś czasu jesteśmy formalnie wrogami - uśmiechnął się szeroko Brock rozpierając na krześle - A że nie mamy ani żywności, ani czasu, ani ludzi do pilnowania jeńców…no i nie chcemy mnożyć szeregów wroga. - rozłożył ręce z teatralnie bezradną miną.
- To? - zapytał Galeb niewzruszony.
- Będziesz mógł wybrać czy ostrze znajdzie się w twojej piersi, gardle, na szyi… nie bardzo chce nam się marnować dobrych strzał i bełtów.
Chwila ciszy. W końcu krasnolud lekko przygarbił dotąd wyprostowane ramiona i wyciągnął dłoń po listy. Najemnik jednak przykrył je swoją dłonią.
- Dostarczysz wiadomość do von Grunnenberga? - zapytał Brock.
Znów mierzyli się chwilę spojrzeniami.
- Dostarczę. - odpowiedział Galeb.
- Dajesz krasnoludzkie słowo? - naciskał dalej człowiek.
- Daję krasnoludzkie słowo… - rzekł Galvinson i zgarnął papiery ze stołu.

-... że najzwyklejsza z ciebie szuja Harkinie Brock. - dokończył swoją wypowiedź cicho pod nosem kowal, kiedy najemnicy odprowadzali go na skraj obozu.

***

Tak naprawdę była to okazja. Co prawda wypełniając zadanie ładował się do oblężonego miasta, ale nie miał żadnych złudzeń że i tak samodzielnie nie zdołałby się przedrzeć przez ogarnięty wojną Wissenland dokądkolwiek. Wystarczyło tylko dostać się do Meissen, oddać list, a potem… była tam dosyć spora krasnoludzka diaspora. Może udałoby się jakoś przeczekać u ziomków? Nie. To była rzecz do ustalenia na miejscu i wszystko wyglądało prosto…do czasu.

Lądowanie na plaży i spotkanie Detlefa, towarzysza z dawnych lat i dowiedzenie się, że to teraz on dowodzi obroną miasta ostro zmieniało sytuację. Wyciągało go w obronę tego miejsca dużo bardziej, niż gdyby chodziło tylko o imperialne krasnoludy. Czuł powinność i obowiązek wobec przyjaciela, potrzebę wsparcia go w całym przedsięwzięciu. O słowie jakie dał Brockowi nawet nie myślał - przysięgi pod przymusem były dla niego niczym pył na wietrze, a kwestia honoru i zasad…mogły istnieć tylko w swobodnej przestrzeni. Wtedy miały swoją wartości, jak z własnej nieprzymuszonej woli robisz to co trzeba nawet na swoją niekorzyść. Dlatego kiedy podważył pieczęć i otworzył list, bardziej się przejmował tym czy przypadkiem Brock nie ma jakiejś “ciekawej oferty” dla von Grunnenberga, która zagroziłaby Meissen. Szczególnie, że według słów Detlefa sierżant nie radził sobie z obroną i kłócił się z mieszkańcami miasta. Warunki idealne, aby człowiek “wycofał się z akcji” z jakąś bonifikatą… na przykład za otwarcie bram lub nieudolnym kierowaniem obrony.

***

To był chichot losu i pod jego wpływem kowal poczuł dreszcz przechodzący mu po plecach. Pojedynczy. Jego najgorsze obawy się nie sprawdziły. Brock tylko dawał dowód, że za pieniądze chętny jest do zmieniania stron. Ciekawym było czy gdyby ktoś zrealizował tą ofertę to najmita był dalej gotów na zmianę pracodawcy przy przebiciu ceny. Jednak to były tylko poboczne myśli. Sumienie kłuło go, bo wiadomość w liście nie była… dość wartościowa, aby zrekompensować rozdarcie między lojalnością wobec przyjaciela, a powierzonym zadaniem. Pod przymusem, bo pod przymusem, ale jednak. Galeb potrząsnął głową. Pod przymusem śmierci. Słowo pod przymusem robi z ciebie dla kogoś zwierze. Zwątpienie ustąpiło po chwili, a jego umysł zaczął analizować informację i jak można ją wykorzystać dla obrony Meissen. Gdyby najmita po prostu go posłał bez grożenia i dając zapłatę wtedy pewnie by naprawdę miał wyrzuty. Tak… lojalność wobec kompana była dużo ważniejsza.
“Wojna jest zwycięstwem konieczności” powiedział kiedyś pewien mędrzec. Inny mędrzec z kolei powiedział: “Życie to dziwka, a potem umierasz”. Ot ludowe mądrości.
Nadal nie podnosząc głosu Galeb zwrócił się do Detlefa ostrożnie składając list.

- Wygląda na to że Brock nadal jest gotów walczyć dla Wissenlandu… jeżeli ktoś mu pokryje to czego nie dostał od Elektorki. Ale to jedna bitwa. Za niemałą sumę. Mam pomysł. Zagrzeję z powrotem pieczęć i damy ją sierżantowi. Zobaczymy jak zareaguje, gdy będzie odczytywał list. Wiesz… czy odczyta nam wszystkim czy będzie coś przekręcał. To może nam sporo powiedzieć o tym co zamierza na przyszłość i jaki ma wobec tego wszystkiego stosunek. - kowal pogładził się po miejscu gdzie powinna być jego broda i pokręcił głową - Z drugiej. Jako dowódca obrony, masz jak najbardziej prawo czytać co przysyła przeciwnik do jednego z twoich podkomendnych.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 27-03-2018 o 18:50.
Stalowy jest offline