Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2018, 23:56   #3
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Redakcja The Times-Picayune, noc
Z tych materiałów dało się sklecić całkiem zgrabny, obszerny artykuł będący esencją dziennikarskiego rzemiosła, mającego rzetelnie przedstawić mieszkańcom Nowego Orleanu kim był Blackwood, ale Sebastienne nie lubił takiej roboty. Nie było tu miejsca na niedopowiedzenia i intelektualną grę z czytelnikiem bez jasnego wskazywania “who is who”. Nie było miejsca na zarys ciekawostek i pozornie mało ważne szczegóły, których zresztą Lovell aktualnie nie posiadał.
Zwykły, klasyczny, rozbudowany biogram dla mas.

Sebastienne z drugiej strony nie lubił też felietonów nacechowanych osobistą opinią autora i prezentujących jego punkt widzenia, a coraz większy wysyp “Les Fuellietones” uważał za początek śmierci jego zawodu. Zastanawiał się czy dojdzie do takich czasów, gdy ludzie sięgać będą po gazety by poznać czyjąś opinie, bardziej niż zaznajomić się z rzetelną nie nacechowaną punktem widzenia dziennikarza informacją.

Wzdrygnął się.

Co innego jednak przedstawienie czegoś w sposób wymuszający na czytelniku by sam się tematem zainteresował, myślał, dyskutował o nim, próbował rozwikłać przekaz zakodowany dziennikarsko-poetycką sztuką i sam dochodził do własnej opinii. Bez nazwisk, bez nazw firm, bez dat…
John jednak doskonale znając pasierba trzykrotnie zaznaczył, że artykuł o Blackwoodzie ma być przedstawiony jasno i bez udziwnień z których Sebastienne w redakcji był znany, nawet jeżeli jego cykl artykułów tworzony tym specyficznym stylem cieszył się dużą poczytnością uczciwie pracując na sprzedaż nakładów.

- Kończysz? - z rozmyślań wyrwał dziennikarza głos starego Petera, który składał wydanie.
- Obija się, nie widzisz dziadku? - zażartowała Jenny odgarniając niesforne włosy z twarzy.

Była to dosyć specyficzna para.
Stary Jackson składał druk Times-Picayune odkąd ktokolwiek potrafił sobie przypomnieć, ale od roku brał do pomocy wnuczkę tłumacząc się szczerze, że wzrok już nie ten co dawniej. Tajemnicą poliszynela w redakcji było, że nie jest to prawdziwy powód i staruszek chce w ten sposób wkręcić dziewczynę do pracy na stałe, a ona oprócz pomagania dziadkowi imała się coraz to nowych fuch robiąc za “chłopca” na posyłki w redakcji. On stateczny i lekko gburowaty, ona roztrzepana i wszędzie było jej pełno. Peter od jakiegoś czasu przymierzał się do rozmowy z szefem, aby ten dał w końcu Jenny oficjalnie posadę, ale Sebastienne nie przewidywał tu happy endu. Sumienna, ale roztrzepana dziewczyna, uważająca iż “wie lepiej” i nacechowana pewną odpornością na bezdyskusyjne wykonywanie poleceń, zdecydowanie mijała się ze światem dosyć autoratywnego redaktora naczelnego, Johna Woodbridga.





- Muszę wiedzieć ile miejsca zostawiać na ten artykuł - Peter burknął pod nosem zerkając ku Lovellowi.
- Zostaw mi stronę pomniejszoną o nekrolog, jak wyjdzie mi mniej to da się większe zdjęcie, albo doda drugie.
- Albo reklamy! - Jenny zrobiła minę kombinatorki. - U dołu, pod artykułem, reklamodawcy będa zachwyceni, bo ten tekst może mieć dużą poczytalność i…
- Poczytność - poprawił ją Peter.
- No jak zwał tak zwał, ale...

Przez chwilę ołówek Lovella zastygł w bezruchu, gdy dziennikarz trawił pewną myśl, która nagle przyszła mu do głowy. Nie zwracał uwagi na to co mówiła dalej zaaferowana dziewczyna i odwrócił się do obojga.
- Wiecie jaki nakład miała “States” z informacją o zgonie? - spytał powoli, uderzając przy tym końcem ołówka w podbródek.
- Trochę większą niż normalnie, chyba 60 tysięcy - Jackson wzruszył ramionami. - Z tego co wiem, ale nie interesowałem się tym specjalnie.

Sebastienne przymknął oczy.
W “New Orlean States” informacja o Blackwoodzie nie była specjalnie rozbudowana, ale co innego adnotacja o śmiertelnym wypadku, a co innego obszerny artykuł o denacie. Gdyby jutrzejsze wydanie poranne sprzedało się w dużej ilości egzemplarzy, oznaczałoby to spore zainteresowanie. Popyt na świętej pamięci Howarda Blackwooda. Popyt na kolejne artykuły, pisane już po swojemu, drążące mało znane sprawy, romanse, drugie dna jawnych informacji. Rozwikłanie czy to był naprawdę wypadek już nie jawił się jako sprawa tylko policji. Gdyby zebrać masę głębszych i ciekawych informacji, byłby to nawet materiał na oddzielną nowele, których już kilka wydał.
Lovell myślał intensywnie zakreślając ołówkiem nazwiska i miejsca w notatkach.
Paul.
Edward.
City Hospital for Mental Diseases.
Żona, córka.
Firma, przepływy pieniędzy.
Nudny biogram milionera zaczynał błyszczeć sporym potencjałem.

- Hej, Seb - Jenny z właściwą sobie prostolinijnością i bezpośredniością zwykła zwracać się do niego skrótem imienia - a jak to się stało, że stary umoczył w tym akurat ciebie? Miałeś mieć wolne, nie?
- Jako, że John lubi tu się jawić niczym Bóg, odpowiedzieć mogę tylko: nikt z nas nie zna boskich planów ni zamysłów.
- Wolny dzień, wolny wieczór i nagle plany runęły co? - Jackson zachichotał pochylając się nad składem.
- Taaa, i tak się zaszył, że całe popołudnie go szukałam, znalazłam dopiero wieczorem! - Jenny wycelowała w dziennikarza palec przyjmując pełną pretensji minę. - Za to ci dobrze tak, że gnijesz tu z nami niczym padlina w Bayou.

Sebastienne wywrócił oczyma i przysunął do siebie maszynę do pisania. Stukając w klawisze wrócił myślami do wieczora wspomnianego przez wnuczkę Starego Jackssona.





Tortorich’s, wcześniejszy wieczór
Może i Vieux Carré, znana bardziej jako dzielnica francuska, dawniej była bardzo reprezentacyjną częścią francuskich kreoli, pełną starych rezydencji, to czas od kilkudziesięciu lat cierpliwie weryfikował to. Zmieniały się czasy, zmieniały się miejsca. Bliskość będącego ‘oazą czerwonych latarni’ Storyville w sąsiednim Backatown, oraz napływ imigrantów (w szczególności Włochów) i strasznie taniejące tu czynsze zmieniły zdecydowanie ”French Quater”. Dziś ta cechująca się większym luzem i rozwiązłością dzielnica była ulubionym miejscem nowoorleańskiej bohemy, co widać było szczególnie po zmroku. Było to też miejsce, gdzie jazz nie tyle królował, co niepodzielnie cesarzował, dzielił i rządził. Być może narodził się w burdelach sąsiedniego Storyville, ale przesiąkając do dzielnicy francuskiej, właśnie tutaj rozwijał się i nabierał duszy.

Widać to było choćby po restauracji Tortorich’s mieszczącej się na rogu Royal Street i St. Louis, która każdego wieczora zmieniała się w klub. W dzień doskonała kuchnia słynąca głównie z dań kreolskich, później zaś muzycy serwowali ucztę dla uszu i duszy okraszoną whiskey i wszechobecnym Jax’em reklamującym się jako najlepsze piwo w mieście.

Sebastienne po wejściu rozglądał się po sali tyleż szukając miejsca, co obserwując towarzystwo jakie się tu zebrało. Prócz wspomnianej bohemy miasta nie brakowało miejscowych, czyli francuskich kreoli i Włochów, ale również przybyszów ciekawych klimatu tej dzielnicy. W oczy uderzało, że jakkolwiek nie było tu biedoty, to niełatwo było wypatrzeć kogoś z high class, a pojedyncze osoby z takich sfer, wybierały bardziej nieformalne i mniej wykwintne stroje decydując się z ciekawości, lub z umiłowania Jazzu, spędzić tu wieczór.

Miejsca takie jak to były specyficzne, bo jak z niesmakiem mówili niektórzy mieszkańcy Nowego Orleanu: w klubach i barach Vieux Carré było trochę “ciemniej” niż w innych lokalach i bynajmniej nie chodziło tu o oświetlenie. Murzyni spędzający tu czas oczywiście mieli swój wypracowany status odróżniający ich od innych ciemnoskórych nowoorleańczyków (zazwyczaj budujących miejską tkankę biedoty), ale ich obecność nie budziła ani sensacji, ani komentarzy lub rękoczynów, które z mogłyby mieć miejsce, gdyby taka sytuacja miała miejsce w śródmieściu.
Tu zresztą w pewnej kwestii byli nawet totalną większością.
Była to kwestia niewielkiej sceny Tortorich’s.
Wszak Jazz był niezaprzeczalnie “czarną muzyką”.



Coco Sue była jedną z tej większości.



Sporą przesadą ocierającą się o fałsz, byłoby stwierdzenie iż śpiewaczka zawdzięcza swoją karierę Lovellowi, ale będąc szczerym przyznać należy, że jego mini-publikacje o “Czarnej Perle” pomogły jej niesamowicie. Szwajcar jak zwykle nie pisał o kogo chodzi w krótkich wzmiankach chwalących jej talent na łamach Picayune, czym rozbudzał ciekawość. Pewien trud koneserów jazzu w ustaleniu kim jest “Czarna Perła” zaprocentował większym zainteresowaniem i większym wrażeniem, gdy odkrywano jej talent. Była to pomoc niewielka, ale dosyć kluczowa w jej początkującej dopiero karierze.

- Jax - rzucił do barmana przystając przy barze i kiwając artystce lekko głową, gdy lekkim mrugnięciem i dyskretnym ruchem dłoni okazała iż zauważyła jego przybycie.
- Wystroiłeś się jak na wesele Sebastienne - mruknął w odpowiedzi Francis, od blisko dekady nieprzerwanie pełniący wartę za barem - albo pogrzeb. - Przekrzywił głowę podając dziennikarzowi piwo.

Lovell zdjął stylowy kapelusz prezentując nienagannie ułożoną fryzurę, która w połączeniu z gładko ogoloną, z lekka pociągłą twarzą i idealnie skrojoną elegancką sportową marynarką nienagannie leżącą na szczupłej sylwetce, istotnie mogła sprawiać wrażenie odświętności. Przynajmniej dla tych, którzy go znali.
Zwykle golił się co dwa, trzy dni, włosy miał lekko zmierzwione, a na białą koszulę upstrzoną czerwonymi szelkami zarzucał nie marynarkę, a skórzaną kurtę. Również kapelusz był niejakim exception a la règle, bo miast niego nosił zwykle może i gustowny, ale jednak kaszkiet.
Niezmiennym akcentem elegancji Sebastienna były zawsze jedynie buty, niezależnie od tego czy miał umówione spotkanie w wyższych sferach, czy też odrzucając elegancję, spotykał się ze swoimi kontaktami ‘ulicy’ w gorszych dzielnicach miasta, wyglądając czasem niczym łajza.

- No? - Francis miał niemiłą manierę drążenia, gdy się nudził. - Jakieś spotkanie na szczycie.
- Nein - Lovelle zdjął okulary w rogowych oprawkach i odruchowo potarł nasadę nosa. - Obiad u rodziców.
- Oj Sebastian, Sebastian. Naprawdę uważasz, że w ten sposób zapracujesz na coś u ojczyma? Żelazny John miałby złapać taki haczyk?
- Nie o to chodzi Francis.
- A o co? Od lat na obiadki do ojczyma chodzisz odstawiony jak papuga.
- A ty od dłuższego czasu o to pytasz, drążysz, coś sugerujesz. Czemu?
Francis rozejrzał się i pochylił.
- Chodzą słuchy, że wchodzisz mu w dupę by za jakiś czas go zastąpić - barman powiedział trochę głośniej, bo salę wypełniły oklaski dla Coco, która skończyła piosenkę wywołując burzliwy aplauz. Jej głos zaraz został zastąpiony przez rzewny utwór grany na saksofonie.

- Donenwetter, Francis, bądź poważny - Sebastienne skrzywił się tylko spoglądając na barmana.
- To czemu stroisz się do niego jak na spotkanie z burmistrzem?
- Matka. Matka lubi jak wyglądamy tak jak by chciała nas widzieć. Wilhelm też zakłada garnitur.
- Billy? - Francis się prawie zachłysnął.
- Hildi też, piękna suknia. Zadowolony? Wchodzenie w dupę Johnowi… - Lovell pokręcił głową. - Nie wszedłby metalowy klin bity młotem.

Barman nie skomentował tego wołany przez grupę nowoprzybyłych Włochów, co dziennikarz wykorzystał na sięgnięcie po kieszeniowy zegarek, który otworzył z ostrożnością i pietyzmem.
Widok cyferblatu nie ucieszył go. Pomyłka, zła wróżba.
Przekręcił zegarek identycznie wyglądający z obu stron, by otworzyć w końcu właściwą dla swego zamiaru stronę - pojemniczek z tabaką, ale zaraz zmienił zdanie.
Po fajkę sięgnąć jednak nie zdążył czując dłoń na ramieniu.
- Wystroiłeś się Sebastienne. Dla mnie?
Coco Sue uśmiechała się zawadiacko, a Lovell ujął jej dłoń pochylając się lekko i unosząc ją, ale nie na tyle wysoko by ją ucałować.
Nowy Orlean był może i wyspą tolerancji na południu, ale nie na tyle, aby Lovell nie narobił sobie wrogów przez całowanie dłoni murzynki.
Niektórzy znosili wiele, ale jednak jakby nie orientowali się jeszcze jak i czyim zwycięstwem skończyła się kilkadziesiąt lat temu wojna secesyjna.

Sue uśmiechnęła się. Jej przyjemność sprawiały nawet takie akcenty niedopowiedzianych gestów.
- Spotkanie, czy obiad? - spytała będąc jako przyjaciółka dziennikarza bardziej zorientowana w niuansach jego życia.
- Obiad, nawet udany. Wytargowałem u Johna jutrzejszy dzień wolnego.
- Och, to świetnie! Masz wolny wieczór. Gdy skończymy… Bourbon Street do szaleństwa, z finałem w Old Absinth? - Kusiła. - A potem? Hm… - zawiesiła głos.
- Myślałem raczej o wypoczynku…
- Widzisz tego tam? - Coco dyskretnie wskazała niemłodego białego mężczyznę w dość drogim garniturze, sączącego whiskey. udawał, że nie zerka w stronę ciemnoskórej artystki. Definitywnie udawał.

- Ważny przedsiębiorca, samo to, że zobaczą mnie w jego towarzystwie da mi wiele, ale… nie chcę sama. Wiesz czemu? - To ostatnie było raczej stwierdzeniem niż pytaniem.
Lovell milczał .
- Gdy biała kobieta mówi nie, znaczy to… “nie”. Gdy mówi to czarna, można uznać, że się nie dosłyszało. - Sue uśmiechała się lekko. Mimo wszystko nie widać było po niej goryczy. - Sebastienne, masz inne plany na ten wieczór i noc?
- Nie, nie mam. - Dziennikarz uśmiechnął się już zdecydowany.
Coco tez się uśmiechnęła.

Oboje przedwcześnie.

- Seeeeb!!! no ileż ja się Ciebie naszukałam!! - dobiegł Lovella znajomy głos Jenny, wnuczki starego Jacksona.






Redakcja The Times-Picayune, noc

Sebastienne Lovell patrzył na skończony artykuł jeszcze raz go czytając. Jego wzrok przebiegł po ostatnim zdaniu.

Cytat:
(...)
Z do tej pory uzyskanych informacji wiadomo, że jego śmierć jest wynikiem wypadku.
Siedział tak przez chwilę w bezruchu ku niewielkiej irytacji Petera i większej Jenny.
Uniósł dłoń i powoli dwa razy wcisnął kropkę na maszynie do pisania.

Dwa najmniejsze dostępne znaki, zmieniające oznajmiająca coś kropkę w pełen niedopowiedzenia trzykropek.
Oddając materiał Peterowi do składu zastanawiał się co jutro powie na to John.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 29-03-2018 o 11:38.
Leoncoeur jest offline