Podróż minęłaby Zenobii całkiem miło, gdyby pewien drobiazg nie zmącił spokoju jej ducha. Najpierw napadł na nich sowoniedźwiedź, ale nie było to nic, co mogłoby popsuć dobry humor kurtyzany- ot, taki śmieszny misio z mordą sowy. Nawet nie zdążyła wyjąć broni, kiedy ten leżał już martwy. Uparła się wyciąć mu jajka - tak na pamiątkę, jako ciekawostkę do pokazywania przy ognisku, ale okazało się, że klejnoty misiu ma tak jak i paszczę -ptasie. Hu- hu! Nieco ją to zmartwiło, ale nie szczególnie.
Jednak niedługo potem, kiedy wstała na chwilę z wózka, żeby rozprostować kości- Trzewiczek, wbrew oczekiwaniom czuł się na tyle dobrze, że całą drogę pomykał z buta- pomyślała nagle, że powinna raczej dalej siedzieć. Gdyby siedziała, nie wystawiłaby na cel zadka. Może pocisk w plecach, zwłaszcza kolejny już, bolałby tak samo, no i niebezpieczny mógł być wielce albo i śmiertelny, ale w tym momencie ból przyćmił rozsądek. Zrobiło jej się słabo i byłaby usiadła, ale w ostatniej chwili zupełnie instynktownie przekręciła się i jak wór kartofli upadła na ziemię bokiem. Z zadka zaś dumnie sterczała jej strzała.
-Oooo! Ałaaa! Co za ból! Jaka męka! Jak ja zagram na skrzypcach?-Bełkotała bez ładu i składu.-Kto zaopiekuje się Rasputinem, kto Wampira nakarmi? Zimno mi! Odchodzę! Pamiętajcie o mnie...- Długo jeszcze tak wołała, zanim Tori, chyba tylko dlatego, żeby Zenobię uciszyć zupełnie niemagicznie strzałę wyrwała (wiele dni później Zenobia tak sobie myślała, że półelfka zrobiła to wyjątkowo agresywnie i z wielką przyjemnością, choć czemu zrozumieć nie mogła) i rany wyleczyła. Zraniona duma bolała jeszcze dłużej. Oczywiście do czasu, kiedy zobaczyła Miasto. Kołatało się jej w głowie coś o zręcznych dłoniach, bo tak czasem zwane też ono było, no i oczywiście przyjemności z dłoni tych płynącej. Może nawet ból pupy kojących? Na pewno możliwości wiele one niosły. A może jeszcze więcej? Wiele Zenobia umiała, ale wiele nauczyć się jeszcze mogła. To miasto na to pozwalało.
Ostatnio edytowane przez Paszczakor : 01-04-2018 o 19:26.
|