Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-03-2018, 15:58   #211
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny
Podróż minęłaby Zenobii całkiem miło, gdyby pewien drobiazg nie zmącił spokoju jej ducha. Najpierw napadł na nich sowoniedźwiedź, ale nie było to nic, co mogłoby popsuć dobry humor kurtyzany- ot, taki śmieszny misio z mordą sowy. Nawet nie zdążyła wyjąć broni, kiedy ten leżał już martwy. Uparła się wyciąć mu jajka - tak na pamiątkę, jako ciekawostkę do pokazywania przy ognisku, ale okazało się, że klejnoty misiu ma tak jak i paszczę -ptasie. Hu- hu! Nieco ją to zmartwiło, ale nie szczególnie.
Jednak niedługo potem, kiedy wstała na chwilę z wózka, żeby rozprostować kości- Trzewiczek, wbrew oczekiwaniom czuł się na tyle dobrze, że całą drogę pomykał z buta- pomyślała nagle, że powinna raczej dalej siedzieć. Gdyby siedziała, nie wystawiłaby na cel zadka. Może pocisk w plecach, zwłaszcza kolejny już, bolałby tak samo, no i niebezpieczny mógł być wielce albo i śmiertelny, ale w tym momencie ból przyćmił rozsądek. Zrobiło jej się słabo i byłaby usiadła, ale w ostatniej chwili zupełnie instynktownie przekręciła się i jak wór kartofli upadła na ziemię bokiem. Z zadka zaś dumnie sterczała jej strzała.
-Oooo! Ałaaa! Co za ból! Jaka męka! Jak ja zagram na skrzypcach?-Bełkotała bez ładu i składu.-Kto zaopiekuje się Rasputinem, kto Wampira nakarmi? Zimno mi! Odchodzę! Pamiętajcie o mnie...- Długo jeszcze tak wołała, zanim Tori, chyba tylko dlatego, żeby Zenobię uciszyć zupełnie niemagicznie strzałę wyrwała (wiele dni później Zenobia tak sobie myślała, że półelfka zrobiła to wyjątkowo agresywnie i z wielką przyjemnością, choć czemu zrozumieć nie mogła) i rany wyleczyła. Zraniona duma bolała jeszcze dłużej. Oczywiście do czasu, kiedy zobaczyła Miasto. Kołatało się jej w głowie coś o zręcznych dłoniach, bo tak czasem zwane też ono było, no i oczywiście przyjemności z dłoni tych płynącej. Może nawet ból pupy kojących? Na pewno możliwości wiele one niosły. A może jeszcze więcej? Wiele Zenobia umiała, ale wiele nauczyć się jeszcze mogła. To miasto na to pozwalało.
 

Ostatnio edytowane przez Paszczakor : 01-04-2018 o 19:26.
Paszczakor jest offline  
Stary 28-03-2018, 22:17   #212
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Neverwinter
4 Marpenoth, wczesne popołudnie



Jedynie Trzewiczka nie zraził widok wielkiego miasta, z którego nawet tu słychać było potężny gwar ludzkich i zwierzęcych głosów. Dla niziołka w końcu wszystko było wielkie. I Turmaliny - jej nic nie było w stanie zbić z pantałyku; nawet bełt w plecach. Albo i dwa. Reszta drużyny stała przez chwilę przed bramami miasta patrząc jak klnący pod nosem Rihar powoli znika za murami Neverwinter. Podarowana mu z jakiegoś powodu przez Przeborkę zawartość sakiewka w sam raz starczy na wyleczenie złamań, jakie spowodował turmalinowy czar. Utwierdziła go też w przekonaniu, że jego oprawcy są kompletnie niespełna rozumu.

W końcu Joris westchnął i popędził niepewne towarzystwo, bo raz, że blokowali ruchliwy o tej porze trakt, a dwa, że Stimy już niecierpliwie przebierał nogami. Biblioteki, świątynie, tłumacze, magowie! Miał tyle nowych spraw i pytań! Po opuszczeniu Phandalin nie było w nim miejsca na nudę czy niepewność, choć wygórowana kaucja, jaką za zabranie Przewodnik Vola zażyczył sobie burmistrz nieco zważyła mu humor.
Ale Neverwinter było fascynujące samo w sobie. Słynęło nie tylko z dużej ilości półelfów i elfów, które zwykle unikały miast, ale i licznych wykwalifikowanych rzemieślników. Witrażowe lampy, zegary wodne, wyszukana biżuteria - to i wiele więcej można było nabyć zarówno na licznych targach, jak i u pokątnych sprzedawców. Stąd zresztą jego kolejna nazwa: Miasto Zręcznych Dłoni. Klejnot Północy słynął przede wszystkim z podgrzewanych rzeką ogrodów, które przez cały rok dostarczały mieszczanom owoców i kwiatów, oraz trzech wielkich mostów: Śpiącego Smoka, Skrzydlatego Wywerna i Delfina. Nie trzeba chyba dodawać, że mosty wykonane były na podobieństwo swoich imienników. Niestety po wybuchu góry Hotentow lawa zniszczył część miasta i ostała się tylko Wywerna.

[media]http://www.latavolarotonda.org/wp-content/uploads/2014/09/Mike_Schley_Neverwinter.jpg[/media]

Tropiciel poprowadził drużynę do tawerny “The Fallen Tower” - tej samej, w której kilka dekadni wcześniej zawarli kontrakt z Gundrenem Rockseekerem. Tej, w której wszystko się zaczęło. I jedynej, jaką tutaj znał. Jak i wtedy, gospoda również dziś tętniła życiem. Wtedy nie było okazji, ale tego dnia Turmi nie miała zamiaru odpuścić sobie oglądania magicznego fenomenu, który późnym wieczorem występował w lokalu. Joris niezbyt wiedział gdzie zacząć poszukiwania informacji, więc równie dobrze mogli zacząć, od pozostawienia koni i dwukółki w stajni. No i od wypisania czegoś na kształt listu gończego za Orlinem Krótkopiórym. Sto sztuk złota nagrody wydało mu się wystarczająco zachęcającą kwotą i nawet nie pomyślał jak bardzo zmieniły mu się standardy tego ile płaci się najemnikom. Zapytany gospodarz wskazał im gdzie najlepiej powiesić takowe ogłoszenie. Tropiciel wywiedział się też gdzie najlepiej zamówić wysezonowane drewno. Potem dobrał piwa i wrócił do wspólnego stołu z poczuciem, że ma za sobą tę najłatwiejszą część zadania.

Szukanie Marduka przydałoby się pewnie zacząć od świątyni Corellona Larethiana, lub… no, od jakichś elfich lokali. Jorisowi, Turmi i Tori niespecjalnie zależało, więc i nie dzielili się zbytnio informacjami na temat szalonego słonecznego. Chce go Przeborka łapać, to niech sama kombinuje.

Na wspomnienie świątyń Torikha wyjęła listy polecające od Garaele. Jeden, formalny, adresowany był do świątyni Selune, której kult był całkiem popularny w tym mieście. Widać elfka uznała, że Melune lepiej poradzi sobie w świątyni własnej bogini, niż u tymorytów - nawet z poręczeniem. Drugi przeznaczony był dla Elizy Starhold, czarodziejki należącej do czegoś, co Garaele nazwała Przymierzem. Półelfce oczywiście głupio było pytać co to, ale dostała jasne wskazówki jak ma tam trafić.

Turmalina miała własne plany - prócz szukania ratunku dla druida chciała przycisnąć miejskich urzędników by dowiedzieć się czyją własnością jest Phandalin i komu płaci podatki.
- Jak będą musieli zapłacić trzysta lat zaległości, to od razu się wyniosą ze dwora! - zapiała, zacierając ręce. Gdy Joris dyskretnie uświadomił jej, że w ten sposób mogą znaleźć i prawowitego właściciela Kopalni Phandelver krasnoludka tylko wzruszyła ramionami.
- Na pewno nie będzie to człowiek, a ze swojakami się dogadam.
- To jeszcze o ruiny goblińskiego zamku się spytaj - roześmiał się Joris. - Może i Shavri miał dobry pomysł, żeby to zasiedlić…
Nawet się cieszył, że Turmi wpadła na podobny pomysł co on. Sam myślał by zapłacić jakiemuś skrybie, co by mu herbarz wygrzebał i znalazł herb Tressendarów i Bowgentlów i czy coś jednych bądź drugich wiąże z Echo Cave.
- Wiecie… to tak chyba nie działa - wtrąciła się Zenobia, która w niejednym miejscu bywała i z niejednym ludziem i nieludziem spała. - Północ to nie krasnoludzkie kopalnie, czy południowe państwa, co tam król czy inny cysorz wszystkich za pysk urzędasami trzyma. To takie bardziej no… miasta-państwa. Każdy sobie rzepkę skrobie. Co ich tam Phandalin, a herby z południa, to już w ogóle… - rzekła powątpiewająco.

Ale ponieważ nie mieli innych pomysłów na wysiedlenie Omara i reszty z osady, to warto było spróbować. Centrum miasta, gdzie znajdował się zamek, urzędy i nie tylko wydawał się dobrym miejscem na rozpoczęcie poszukiwań. Tam też znajdowały się największe świątynie.

Stimy miał już okazję poznać jednego z kapłanów w świątyni Oghmy, toteż rozsądnym wydawało się zwrócenie się do nieg ponownie. Niziołek nie wątpił, że uczony go zapamiętał! Teraz miał też więcej informacji, którymi mógł się podzielić - więcej nawet! Wymienić się! Miał nie tylko ksiegi i zwój, ale też wiele, wiele pytań. O Agathę. Kim była, czym może być owe lustro z Netherilu, oraz elf, który obrabował banshee. Może wiedzieli więcej niż Garaele. Chciał mu opowiedzieć o owym dziwnym stworzeniu w Studni Starej Sowy - nadze ze skrzydłami, i Oku-przepatrywaczu. Czy coś słyszał o zmiennokształtnym mag zamieszkujący wieżę. Raz jeszcze wypytać o Marduka, skoro już wie jak wyglądał. Oj, miał niziołek tyle pytań, że głowa mała! Część pokrywała się z zainteresowaniami reszty kompanów podróży, część jednak chciał zachować tylko dla siebie. Musiał więc rozważnie dobierać towarzystwo w czasie swych poszukiwań.

Gdy drużyna zjadła i nieco odpoczęła po trudach trzydniowej jazdy przyszedł czas by się rozdzielić i zabrać do roboty. Turmi, Torikha i Przeborka nie wiedziały, że przedmioty Omara “się odnalazły” i głowa Shavriego nie jest już zagrożona, toteż należało zachować przynajmniej pozory pośpiechu oraz zamarkować poszukiwania złodzieja. Co prawda Stimy nie wydawał się chętny by zwrócić diadem, ale Shavri miał nadzieję, że go przekona. W końcu jedenastego dnia Marpenoth Traffo musiał stawić się przed obliczem pracodawcy z kompletem przedmiotów. Wszyscy byli przekonani, że poludniowiec nie będzie tolerował spóźnienia.

 
Sayane jest offline  
Stary 31-03-2018, 18:11   #213
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
U bram
Świat się kręcił, a Tori wraz z nim… a przynajmniej miała to nieprzyjemne uczucie w głowie, gdy patrzyła na mury miasta, jakby znalazła się w środku beczki spuszczanej w dół stromego stoku górskiego. Dlatego najpierw nie zareagowała na oburzające postanowienie Jorisa, by puścić wolno tego mrocznego i złego do szpiku kultystę zła i zdeprawowania.
Refleks od dziecka miała słaby, więc można było jej wybaczyć chwilę zwiechy i wyraźnego zdezorientowania… ale gdy Turmalina trzasnęła Rihahiha czy jak mu było, aż zatrzeszczał jak kopnięty wór pełen suchych kości, aż się prosiło o święte oburzenie kapłanki… tylko, że ona rozdziawiła usta, niedowierzając własnym oczom i uszom. Po raz pierwszy w życiu, poważnie zastanowiła się, czy w ogóle zna swoich towarzyszy na tylko dobrze jak uważała…

Szczęściem Pzeborka jako jedyna wykazała się jasnością umysłu i nie puściła „złamasa” bez pieniężnego zabezpieczenia w czeluść Neverwinter.
- Pójdę za nim dyskretnie - stwierdził Shavri, patrząc za potłuczonym. - Mógłbym też opłacić kilku uliczników, żeby nam powiedzieli, co robi w najbliższym czasie. Tylko muszę wiedzieć, gdzie wynajmiemy nocleg?
- Fallen Tower. Gospoda chyba dość znaczna - ozwał się Joris, walcząc ze sobą, czy pobiec za kapłanką, czy raczej zostać z drużyną. Ostatecznie westchnął tylko mając nadzieję, że półelfka jednak oszczędzi szarytę - Powinieneś łatwo trafić. A ten miglanc… Myślę, że dojdziesz za nim do jakiegoś pokaźnego domostwa miejskiego rajcy, czy inszego obrośniętego złotem i futrami Omara. Źródło jest w Thundertree i powinniśmy przygotować się do powrotu tam. Tymczasem zamówię nam nocleg w gospodzie i załatwię kilka spraw

To postanowienie otrzeźwiło nieco Melune, która, z jakiegoś powodu, capnęła z wozu tarczę z wygrawerowanym symbolem Świetlistej Panienki i plecak, i mrucząc coś niezrozumiale o mardukowym pokłosiu, pognała z brzdękiem zbroi do bramy, bez namysłu niknąc w tłumie sunącej gawiedzi, szukając wzrokiem dopiero co wyzwolonego jeńca. Nie było to trudne bo młodzian szedł lekko pijanym zygzakiem, zgięty z bólu, a wszędobylski tłum rozchodził się przed nim, jakby w obawie zarażenia się jego cierpieniem.
Torikha szczerze nienawidziła bogini Shar, ale jej nienawiść nie była tylko podyktowana „bagażem przeszłości” Selune i jej znikomej sławy siostry jaki każdy z kapłanów dostawał w spadku podczas uczenia się boskiego dogmatu.

Rika jako półelfka… jako łączniczka dwóch zgoła odmiennych sobie raz, nie potrafiąca odnaleźć się w świecie jednych i drugich, oraz… jako dziecko powstałe z gwałtu na swojej matce, urodzone w niewoli, parszywej, bolesnej i wyzbytej rodzicielskiej czułości… szczerze nienawidziła również swego ojca - oprawcy, który tak się składa nie tylko był wyznawcą Shar, ale był i Shaarańczykiem.

To podwojenie na zawsze napiętnowało dziewczynę niepohamowaną odrazą do wszystkiego co miało związek z krajem, językiem, wyznawcami i samym bogiem, w których nazewnictwach widniałoby to czteroliterowe słówko „shar”.

Jakkolwiek by jednak nie usprawiedliwiać ów gniew, Melune nigdy nie chciała się zemścić, ani odgrywać na innych istotach. Zamiast tego, wolała się od nich odgrodzić i podać w wątpliwość ich istnienie. Dlatego też wyparła z pamięci fakt, iż Rihar gnił kilka dni w więzieniu, nie odwiedzając go, ani się nawet o niego nie pytając, oraz ignorowała jego obecność podczas podróży do miasta. Jednak teraz dotarła do momentu, kiedy czuła, że odgradza się ona nie tylko od „zła” za jakie brała młodziana, ale i od dobra jakie w sobie miała, stając się po części tymi, którymi gardziła.
Ruszyła więc z pomocą. Z pomocą człowiekowi - nie kultyście, z pomocą istocie żyjącej i czującej, która zasługuje na akt bezinteresowności, taki sam akt, jakiego ona kiedyś doznała.
- Zaczekaj… Riha…rrrzzze? - zawołała za mężczyzną, który odwrócił się zdziwiony, widząc ją za sobą. Od razu nabrał podejrzeń, że być może zaraz dostanie kolejnego łupnia, albo zabierze mu pieniądze, lub znowu wrzuci do lochu na kilka dni głodówki.
- Chce ci pomóc… to wszystko… - wyjaśniła hebanoskóra podchodząc do chłopaka z wyciągniętymi dłońmi. - Uleczę cię…
- Eeee… co? - burknął, niedowierzając własnym uszom. - I… że niby mam ci jeszcze zapłacić co? Wiedziałem, że tak będzie… to w waszym stylu, pomyleńcy jedni… najpierw straszycie śmiercią, a później wypuszczacie na wolność… następnie… - Połamaniec zaczął stękać i gderać na grupę najmitów, wytykając ich głupotę, niezdecydowanie i co tam jeszcze.

„Przysięgam, że jak się nie zamkniesz, to tak ci powiem co o tobie myślę, że ci w pięty pójdzie…” pomyślała kwaśno szpiczastoucha, która od słowotoku przytyków, zaczęła gryźć się w język, jakby co najmniej żuła pasek suszonego mięsa. Szczęściem dla „złamasa” gdy Tori postanowi być spolegliwa, to się tego trzyma do samego końca, toteż nie odezwała się i nie uraczyła rozmówcy swoim zdaniem, cierpliwie znosząc deszcz niepochlebnych określeń w kierunku jej towarzyszy. W sumie, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz w swoim życiu.
W końcu chłopak umilkł, widząc, że raczej nie spotka się z żadną odpowiedzią i łaskawie dał się uleczyć.
Kapłanka wykorzystała więc moment i… wyciągnęła z plecaka miksturę, którą wręczyła po raz kolejny zdębiałemu chłopakowi, który niewiele myśląc, odkorkował flaszkę i wypił jednym haustem zawiesistą zawartość. Wkrótce… sądząc po westchnieniu ulgi oraz braku poświstu w jego oddechu, Riharowi udało się uleczyć nie tylko złamaną rękę, ale także ukryte przed wzrokiem obrażenia.
- Pieniądze zachowaj, przydadzą ci się bardziej niż mnie. Uważaj na siebie… - Tymi słowy, Rika pożegnała się grzecznie i… zastanowiła się jakim cudem trafi ona do swoich kompanów, kiedy nawet nie wiedziała, gdzie sama się znajduje.

Szczęśliwie dla niej Shavri, który ruszył od bramy dopiero po dowiedzeniu się od komapnii, która już była w mieście, gdzie ich później szukać, zdążył już dojść na miejsce. Z ukrycia obserwował całą scenę i teraz wyłonił się z tłumu obok Toriki jakby znikąd.
- Możesz albo tu na mnie zaczekać, albo dołączyć do reszty - rzekł, gdy już powiedział jej, gdzie będą. Miał nadzieję, że jednak zaczeka tutaj. On sam nie wiedział, jak dojść na miejsce, ale koniec języka za przewodnika i do przodu. Nazwę miał.
- Nie mogę… muszę coś jeszcze załatwić… spotkamy się w karczmie. - Półelfka wydawała się mocno utwierdzona w tym co robi. Gdy już wiedziała, gdzie szukać towarzyszy, ruszyła główną ulicą w głąb miasta, z postanowieniem zameldowania się w świątyni swej patronki.
Shavri ze zrozumieniem przyjął jej decyzję. Pomarudził jeszcze chwilę za utykającym, najmując przy okazji kilku uliczników, których nie trudno było wytropić w miejskim gwarze.
Potem zawrócił. Neverwinter było bez porównania większe od Futenbergu i pewnie tyleż niebezpieczniejsze. Shavri więc swoją sakiewkę, choć nie miał w niej już za wiele, odpiął od pasa i wsadził za koszulę, przypinając do rzemienia, na którym wisiała już podobizna Bijak namalowana na szkle przez jego zdolnego młodszego brata. Wspaniałości Nevewinter może zdumiewałyby go bardziej, gdyby nie to, że głowę miał pełną zadań i zmartwień.
 
Drahini jest offline  
Stary 01-04-2018, 19:11   #214
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Półelfka ruszyła niepewnie w tłum, rozglądając się płochliwie, acz ciekawsko na boki, podziwiając surową architekturę miasta. Trudno powiedzieć czego się spodziewała, ale Neverwinter nie wywarło na niej, ani pozytywnego, ani negatywnego wrażenia. Ot… wielka metropolia z ogromem ludzi i nieludzi, budowlami jednej na drugiej, zapachami i odgłosami mieszającymi się w jedną, poplątaną i trudną do określenia papkę… jak błoto, które wciągało głębiej, gdy się w nim szamotało. Ogrom ten oczywiście także przytłaczał. Z każdym krokiem kapłanka czuła na swych barkach i klatce piersiowej uścisk, jakby lodowy gigant usiadł na niej wielkim zadem i postanowił ją zgnieść.
Czy dobrze zrobiła, by odłączyć się od reszty drużyny? Od… Jorisa?
To nie tak, że bez myśliwego nie mogła się obyć. Jej ukochany potrafił być równie nieogarnięty co ona (jeśli nie bardziej), ale przyjemnie było „gubić” się razem… a nie w pojedynkę jak teraz.
Zaraz gdzie i po co miała ona iść? Czy tam za rogiem jest piekarnia? Ciekawe czy mają bułeczki z mięsnym nadzieniem? Ładnie pachnie… może powinna tam zajrzeć? Od dawna nie jadła nie tylko bułeczek, ale i ciastek z kardamonem i pistacjami. Ach!

Resztkami sił woli i z uciążliwie napływającą ślinką do ust, selunitka powstrzymała się od zajrzenia do pachnącego pieczywem przybytku, postanawiając, że w drodze powrotnej do niego wstąpi. Oczywiście nie przewidziała tego, że podczas podróży do i ze świątyni, zdąży się zgubić conajmniej cztery razy i w ostateczności zapozna się z całkiem innymi i odleglejszymi ulicami miasta.

Wracając do wędrówki… to gdyby nie dobre dusze, litujące się nad pierdołowatością Torikhi… to tyle by ją widzieli nie tylko towarzysze, ale i całe Phandalin. Na szczęście dzięki precyzyjnym wskazówkom typu: „Tam uj o!”, „Jeszcze prosto a potem w lewo”, „To nie ta dzielnica, musisz zawrócić”, „Daj mi spokój nie widzisz, że się śpieszę?!”; dotarła na miejsce.
Świątynia nie była duża, jak na gusta samej kobiety… w sam raz. Zrobiona na polu koła w którym mieściła się sala główna z ołtarzem w centrum. W środku było pełno istot, wiernych i kapłanów, którzy rozmawiali w grupkach stłoczeni w okolicy wspaniałego pomnika bogini.
Wystrój wnętrza był dla Melune wielce surowy i szary, ona sama była przyzwyczajona do jasnych piaskowców, srebra i gdzieniegdzie białego marmuru. Tu przeważała szara skała, trochę złota i błękitne proporce, ale co się dziwić? Była wszak na Północy. Surowej, dzikiej i nieodkrytej… przynajmniej przez Południowców takich jak ona.

[media]https://i.pinimg.com/564x/d2/e4/c1/d2e4c197c68fe2cb4d2e7de5f4143e2b.jpg[/media]

Swe pierwsze kroki hebanoskóra skierowała pod ołtarz, gdzie zapaliwszy kadzidełko oddała się żarliwej modlitwie dziękczynnej. Zwróciła na siebie uwagę kilku osób, gdy klęcząc tak na jednym kolanie, w pełnej zbroi, u stóp Świetlistej Panienki, modliła się i modliła z szerokim uśmiechem na ustach. Toteż gdy skończyła i rozejrzała się wokoło, nie miała problemu z wyłapaniem kapłanów, bo gapiło się na nią, aż trzech.
Podeszła więc do najbliższego z nich, który okazał się akolitą i grzecznie skierował ją z listem do kapłanki nieco dalej, w nawie. Ta odczytawszy korespondencję, zaprowadziła półelfkę do pomieszczeń znajdujących się po bokach sali głównej, gdzie znajdowały się pokoje użytkowo-mieszkalne.
Usiadłszy pod jednymi z drzwi, Rika cierpliwie czekała na „audiencję” u „arcykapłanki”, która zarządzała tym przybytkiem. Nie trwało to długo i wkrótce została w puszczona do środka.

Pomieszczenie okazało się małym biurem.
Na prawo od drzwi, stał regał ze zwojami, a na lewo z księgami (zapewne rachunkowymi i religijnymi). Na środku było obszerne biurko, za którym siedziała białowłosa elfka o niepokojąco jasnych oczach i przerażająco wystudiowanym uśmieszku.
Melune poczuła się nie tylko onieśmielona, ale i wyjątkowo brudna w zestawieniu z jasną cerą i nieskazitelnie perłową szatą, wyszywaną srebrną nicią, jaką miała jej gospodyni.
Dziewczynie zajęło trochę czasu, zanim dukając i gubiąc się we własnej historii, opowiedziała skąd przybywa, dlaczego została wysłana na Północ i gdzie się osiedliła.
Gdy Tori tak perorowała, dotarło do niej, jak nawiną misją się parała. Została wszak wysłana, by krzewić wiarę wśród pogańskich ludów, oraz gościć współwyznawców podróżujących przez dzikie tereny… gdy tymczasem trzy dni drogi od miejsca w którym zamieszkała, znajdował się klasztor jej patronki. Z drugiej strony… czemu tu się dziwić, Seloishara, która pełniła pieczę nad tutejszymi wiernymi, sama nie zdawała sobie sprawy o istnieniu kultu Selune na dalekim Południu i być może miała w planach wysłać kogoś ze swojej świty w podróż, do ziem spalonych słońcem?

Po mocno krępującym i prześmiesznym wstępie, obie kobiety przeszły do interesów, a raczej… konkretów. Półkrwi udało się uzyskać informacje na temat cennika i palety usług, jakie można było wykupić w tym miejscu. Kwoty zdawały się być horendalne dla ciemnoskórej, ale po dłuższym zastanowieniu, dotarło do niej, że to ona odzwyczaiła się od czynienia posługi za pieniądze. W dodatku… istniała zniżka (niewielka, ale zawsze) dla wyznawców bogini, pytanie tylko w kogo wierzył Trzewiczek? Ach, same problemy! Z jednego się wygrzebią to powstają drugie!

Na koniec rozmowa przeszła na temat zarazy. Okazuje się, że w mieście nikt o niej nie słyszał . Ani tu w świątyni, ani nawet w innych - ponieważ żaden z mieszkańców nie zachorował. Przypuszczenia co do magicznego zapoczątkowania choroby (czyli klątwy) zostały ostatecznie potwierdzone. Bez znalezienia kapłana (który ją rzucił), lub przedmiotu (który trzeba będzie odczarować), nie ma co myśleć o zażegnaniu problemu.

Na temat kultystów Shar, przyłączających się do smoków, elfia „arcykapłanka”, wyraźnie się zaniepokoiła. O tym też nie słyszała, ale to akurat nie dziwota.
Tu w Neverwinter jest wielu wyznawców mrocznej bogini, wszak obecne jest prawo wolności wyznaniowej. Na szczęście nigdy nie doszło do otwartego konfliktu między wyznawcami obu Panien, oraz w mieście Shar nie doczekała się oficjalnej świątyni. Zresztą sharyci rzadko afiszują się ze swoją religią. Najczęściej spotykani są oni wśród członków Gildii Złodziei, lub wśród magów, ale i tam pewnie się nie afiszują, gdyż magia Cienistego Splotu nawet wśrod wytrawnych magów uznawana jest za niebezpieczną.
Torikha więc bardzo długo odpowiadała na wnikliwe pytania, czując się jak na tajnym przesłuchaniu. Po godzinie ustawicznego wałkowania, gdy jedyną odpowiedzią półelfki zaczynało być: „niewiem”, obie kobiety zakończyły dyskusję, obiecując sobie bliższą lub dalszą współpracę, czy to tu, czy w Phandalin i kapłance nie pozostało nic innego jak wrócić do swoich towarzyszy.

Tylko, jak do cholery… miała do nich trafić?
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 18-04-2018 o 12:04.
sunellica jest offline  
Stary 05-04-2018, 14:30   #215
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
W tawernie

- Jorisie, Trzewiczku, nim się wszyscy rozejdziemy do naszych zadań, chciałbym z wami porozmawiać na osobności - zaczął Shavri, zatrzymując tych dwóch przy stole, gdy już pozostali zaczęli się rozchodzić.
- Mieliśmy z Torikhę iść do kapłana? - bardziej zapytał niż stwierdził.
Joris powiedział niziołkowi, że Shavri dysponuje opisem działań pułapek, których część ominął, część, lecz nie wszystkie. Stimy potem zagaił do człowieka i wywnioskował, że z całą pewnością jakaś księga jest chroniona przez strażnika, ponadto… mógł paść ofiarą klątwy, która najpierw osłabia organizm, a następnie uśmierca, choć czuł się raczej dobrze... mógł paść ofiarą częściowej lub całkowitej blokady umiejętności magicznych. Tu w zasadzie Trzewiczek nie był pewien jak ów czar potraktuje jego fach. Nie potrafił wszak rzucać zaklęć, ale potrafił urządzić rzeczy tak, by były magiczne… mógł też w wyniku uwięzionego w pułapkach zaklęcia zamienić się w kamień. Turmalina nazwała go Żwirkiem! Thorikę pomyliła go raz z kamieniem… i to było zaraz po kradzieży!
- Czy wyglądam jak kamień? - zapytał zupełnie poważnie Trzewiczek.
Shavri nie miał pojęcia, jak wizyta u kapłana ma się do wyglądania jak kamień. Już chciał puścić się w pułapkę przemyślenia sprawy, kiedy doszło do niego, że w tej materii jest z góry skazany na porażkę. Rozszyfrowanie biegu myśli niziołka udawało mu się raz na pięć przypadków i tu rachowanie akurat nie było po jego stronie.
- Jeśli cię to uspokoi, to nie. Co najwyżej jak żywe srebro - zauważył ostrożnie. - Posłuchajcie, nie musimy teraz, możemy wieczorem, ale chciałbym jeszcze dziś z wami porozmawiać.
- Wyglądasz jak zawsze
- przyznał mu Joris po czym zastanowił się - Chociaż… może i trochę pobladłeś jak skała? Tak czy inaczej. Pytałem karczmarza o jakiegoś medykusa co by najlepszy miał być. I poszedłem tam co by się rozeznać w temacie zaraz i trzewikowej boleści. I czy by w ogóle nas przyjął. A przyjął od ręki. Po tym jak wcześniej złocisza skasował. I jako Rika wcześniej mówiła wiele to nie dało. Mistrz Gwidon po opisie zarazy twierdzi, że to dla kapłanów sprawa i medykamenty na nic się zdadzą. Za to jest pewien, że nikt kto by miał takie objawy do niego się nie zgłosił więc tragedii nie ma. A co do Trzewika to orzekł, że musiałby go dokładnie obadać. Jeśli to trucizna to zrobi odtrutkę na jutro. Może na jutro. I niekoniecznie pierwsza podziała. Za to będzie całkiem tanio. A jeśli nam śpieszno to poleca świątynie. Choć takie zaklęcie kosztuje prawie 300 sztuk złota.
- Byłam w świątyni Selune porozmawiać z przeorami. Nic nie wiedzą o zarazie… do miasta ona nie przybyła i jeśli faktycznie jest ona wynikiem klątwy, to żadne leczenie nie pomoże… trzeba odnaleźć przedmiot lub kapłanka, którą tą klątwę rzucił i przełamać czar.
- Tori cudem jakim nie zgubiła się pierwszego dnia w metropolii. Mieszkańcy z ochotą wskazywali jej kierunek, za każdym razem gdy tylko o coś pytała. Być może nie byli wobec nieznajomej nieprzychylni, widząc święte symbole na jej zbroi, toteż teraz najedzona siedziała w karczmie, względnie zadowolona z siebie.
- Nie słyszeli też nic o grasujących smoczych kultystach i wyznawcach Shar. Są trochę zaniepokojeni ich pojawieniem się w tych stronach… Ale… mają kogoś odpowiednio wyszkolonego, by zneutralizować truciznę. Będzie to jednak kosztować… a z racji tego, że Stimy nie jest wyznawcą Świetlistej Panienki… nie chcieli dać żadnej ulgi… - Pozytywny akcent jej wypowiedzi, został przytłumiony niewypowiedzianymi przeprosinami w kierunku małego mężczyzny. Z jakiegoś powodu Tori wstydziła się, rozmawiając o pieniądzach, jakby to był jakiś przykry i niewygodny temat.
- Można przyjść do nich w każdej chwili… oczywiście im szybciej tym lepiej, bo nie wiadomo kiedy trucizna zacznie działać…
- Ale dla Trzewika pieniądze to chyba teraz nie problem?
- myśliwy zaśmiał się ale zaraz spoważniał patrząc znacząco na niziołka. Nie miał zamiaru zdradzać jego przewin ale byłoby wygodniej i jakoś tak chyba lepiej jakby sam powiedział. W dodatku coś go kłuło w tym, że półelfka jest nieświadoma tego wszystkiego - Nie, Stimy?
Shavri również, choć bezmyślnie spojrzał na Trzewika nieco wyczekująco. Choć ciążyła mu ta tajemnica, nie zamierzał mówić o tym przy innych, jeśli niziołek sobie tego nie życzył. Przynajmniej do chwili, kiedy nie pozna wszystkich faktów. Tylko od Stimiego zależało to, czy reszta kompanii się dowie, więc teraz czekał na jego odpowiedź. Tropicielowi w czasie drogi udało się schować jedną księgę do juków Jorisa i powiadomić o tym starszego kolegę. Ale i jemu pilno było dowiedzieć się szczegółów i pomówić o planach niziołka, jako że nie udało się to w czasie drogi. Dopiero po niewczasie zdał sobie sprawę, że obaj z Jorisem jak na komendę spojrzeli się na niziołka i natychmiast się tym faktem speszył. Bał się jednak, że nagłe odwrócenie od niego wzroku teraz będzie jeszcze bardziej podejrzane dla towarzyszy, którzy śledzą tę sytuację.

Niziołczy policzek drgnął, a oczy zaszkliły się. Umierał i nie miał pieniędzy na leczenie.
- Przestańcie! Przestańcie wszyscy! - wrzasnął nie zważając na osoby postronne i chwyciwszy swoje pakunki wybiegł z karczmy.
- Nie moglibyście być bardziej mili? - spytała kapłanka obu mężczyzn z wyraźną pretensją. Trzewiczek miał prawo czuć się zagubiony, a dwie gapiące się na niego wrony, jakby tylko czekały kiedy ten zasłabnie, wcale nie napawały optymizmem.
Dziewczyna wstała od stołu i poszła w ślad za “uciekinierem” w nadziei, że go znajdzie na zewnątrz.
- Al… - Joris chciał coś odpowiedzieć, jednak tak go zatkał wybuch niziołka i nastepuąca po nim przygana, na którą w swoim mniemaniu w ogóle nie zasłużył, że pozostał tylko z otwartą buzią wpatrzony w oddalające się plecy półelfki - Ale co ja takiego powiedziałem?
Shavri westchnął ciężko. On też nic nie powiedział, a mimo to było mu i tak głupio. A może to po prostu współczucie dla Trzewiczka. Chciał mu pomóc. Temu też pragnął z nim porozmawiać. Torika, która już drugi raz zerwała się za kimś biec, może będzie miała okazję z nim porozmawiać na spokojnie.

Po kilku chwilach selunitka wróciła do stołu i siadła ciężko na swoim miejscu. Minę miała nietęgą, co oznaczało, że pewnikiem nie zdążyła porozmawiać ze Stimym, a co za tym idzie… teraz nikt nie wiedział, gdzie ten mógł się podziewać.
- Nooo tooo… co teraz robimy? - spytała bezradnie, kiedy główny jej powód wyruszenia do Neverwinter rozpłynął się wśród tłumu mieszkańców.
- Powiedzcie mi, czy wiecie, gdzie moglibyśmy rozpocząć poszukiwania Marduka - zapytał Shavri, drapiąc się po skroni, jakby myślami był w wielu miejscach na raz. - Pamiętam, co nam Marv o nim powiedział, ale to mi póki co niewiele mówi.
- Nie widziałam go od odbicia kopalni… to już będzie ponad miesiąc. Nie wiem gdzie może być… ale spróbuj wypytać w świątyni jego patrona? Może się z nimi komunikował?
- odparła Tori, próbując sobie przypomnieć cokolwiek na temat słonecznego elfa. Niestety ten do zbyt wylewnych nie należał i chyba jedynie Garaele coś niecoś wiedziała, gdyż dostała list od jego rodaków.
- Nie wykluczyłbym też ciemnicy - dodał pomny natury Marduka, Joris.
- Rozumiem - kiwnął głową Shavri. - Toriko, gdzie jest ta świątynia? Nie ukrywam, że liczyłem na to, że jedno z was pójdzie ze mną. Chce porozmawiać z Mardukiem, a nie rzucać się z nagą klinga jak jakiś fanatyk. A wydaje mi się, że wasz druh będzie bardziej chętny do rozmowy, jeśli któreś z jego towarzyszy będzie mi towarzyszyło. Oczywiście, jeśli w ogóle jest w mieście - zauważył, wzruszając ramionami. - Coraz bardziej się zastanawiam nad powodami, które kierują naszymi zleceniodawcami. Chętnie je skonfrontuję z kimś, komu ufacie.
- Taaaak - myśliwy podrapał się po czuprynie nawet niespecjalnie ukrywając, że średnio mu się widzi ten pomysł - Jeśli w ogóle jest…
Shavri spojrzał na niego spokojnie wzrokiem człowieka zniechęconego nawałem zajęć.
- Oczywiście nie zmuszę was do tego. Mnie też nikt do niczego nie zmuszał - stwierdził i liczył na domyślność tej dwójki, o czym mówi. - Nie mam jednak jak bez Trzewika pytać ani o księgi, ani o lustro, ani o lekarstwo dla niego, a Ty Jorisie zadbałeś o “list” gończy za Orlinem. Oczywiście mogę za nim powęszyć tu i tam, ale cóż… Myślałem zerkać za nim raczej przy okazji. Moje najęte za Riharem uszy i oczy pojawia się tu dopiero wieczorem.
- Obawiam się, że Marduk mnie nie tolerował… a nawet mam podstawy sądzić, że mną gardził, także na pewno nie ucieszłyby go mój widok, ani dziś, ani jutro, ani nigdy… Co do świątyni. Jestem w tym mieście pierwszy raz, ledwo trafiłam do swojej - wtrąciła rozbawiona i pomimo kłopotów spokojna półelfka. - Mogę się spytać zwierzchników czy mają tutaj jakieś zgromadzenie Coerllona Larethiana, ale tak jak mówię… niewiele mogę ci pomóc w obu kwestiach.
Joris z początku tylko potakiwał głową, ale nagle pacnął się w czoło jakby coś go olśniło.
- Do licha. Najpierw to nie Marduka, a Trzewika trzeba znaleźć. Bez niego Shavri raczej nie ocalimy Twojej głowy - stwierdził Joris.
- Zauważ, że bez Trzewiczka i Zenobi i Turmaliny w ogóle niewiele zdziałamy - zauważyłz pewnym fatalizmem. - Ja się znam na księgach tylko trochę. Jeśli dowiem się, gdzie mam pytać, będę pytał. A co do Trzewiczka. Mam 80 sztuk złota i piękny kamyk od Przebijki wart 20. Nie chciałem go spieniężać, ale życie Stimiego jest cenniejesze.
- Co???
- myśliwy wybałuszył na niego gały - Gałgan jeden sam sobie naważył piwa a i jak wiesz nie tylko sobie, a Ty o bezcenności jego życia???
- A bo to jedną głupotę się w życiu zrobiło?
- westchnął Shavri. Blizna na nodze swędziała go na zmianę pogody nawet teraz. - Poza tym zauważ - już nawet tak całkiem prag… pragma… kurrrr… całkiem po prostu potrzebujemy go w formie.

- Em… Dostałam list polecający do pewnej czarodziejki, niejakiej Elizy Starhold z... Przymierza? Myślę, że w sprawie lustra, okładki oraz tych dziwnych kręgów w Studni i Kopalni, możemy się do niej zwrócić… co do skradzionych przedmiotów, jeśli są magiczne… zwłaszcza księgi, to powinna wiedzieć jeśli pojawiły się na rynku… to podobno nie lada gratka…
- Znów wtrąciła się Melune, lecz z każdą chwilą była coraz bardziej niepewna w tym co mówi, jakby pesymizm młodszego z tropicieli i jej się udzielał.
- Doskonale, może będzie wiedziała też coś o zarazie. Nie zawadzi zapytać. Możemy tam udać się teraz? - zapytał Shavri.
- Możemy… ale nie dowiemy się o pomorze nic więcej czegobyśmy nie wiedzieli. Bez sprawcy, możemy się tylko przyglądać jak się rozprzestrzenia… - stwierdziła kobieta i popatrzyła na swojego ukochanego, szukając w nim poparcia.
Joris spojrzenie i owszem zobaczył ale chyba nie zrozumiał czego od niego dziewczyna oczekuje. Przytaknął więc co zawsze było jakimś rozwiązaniem.
- Tak. Na zarazę nic w mieście nie poradzimy. Ale możemy poszukać związku między nią, a Bowgentlem, Thundertree i kopalnią. Może w księgach zakonników coś jest? No i…
Joris westchnął, zaklął i spojrzał na ukochaną.
- Dobra. Miał szansę. Rika. Mamy jedną z ksiąg Omara.
Shavri spojrzał na niego z bezbrzeżnym zdumnieniem wyraźnie wypisanym na twarzy tak, że nawet ślepiec by je spostrzegł.
- Jorisie, jak mogłeś? - zapytał cicho i zwrócił się do Toriki. - Dwie, Trzewik ma tubus. Podzieliliśmy je między siebie dla bezpieczeństwa - rzekł i wrócił spojrzeniem do starszego tropiciela. - Dlaczego?
Hebanoskóra wyprostowała się na krześle i zamrugała orzechowymi oczami, wachlując rzęsami powietrze jak ptak skrzydłami.
- Och! - Przysunęła się bliżej stołu, wyraźnie trawiąc zaskakujące informacje, a rumieniec i jakieś rozpromienienie wpłynęło na jej lico szerokim uśmiechem. - Znaleźliście je? Na prawdę? To… to wspaniale. Gdzie były? Kto je ukradł? Ach… zresztą nie ważne. Sharvi jesteś uratowany a wraz z tobą Phandalin!
- Znowu ja???
- Joris sapnął - Mógł sam powiedzieć. Albo zbyć. A teraz sobie poszedł i szukaj wiatru w polu. Poza tym… ja tak nie mogę. Albo coś wiemy, albo nie. A nie teraz mielibyśmy udawać, że szukamy fantów i urządzali przedstawienie.
Spojrzał na kapłankę nieco speszony.
- Przepraszam Rika.
- Przedsta...wienie? Nie za bardzo rozumiem…
- Radość bardzo szybko przeszła w podejrzliwość i ostrożność, zupełnie jakby półelfka ze spacerku po łące trafiła na zdradzieckie bagna, gdzie każdy fałszywy ruch groził utopieniem.
- Wiem, co masz na myśli - zaczął Shavri. - Dlatego chciałem najpierw o tym porozmawiać z Trzewikiem. Sami nie wiemy wszystkiego. Mnie też to ciąży, ale… ale chyba będziesz musiał z nim o tym porozmawiać. Czy możemy iść do tej czarodziejki od listu? - zapytał, zerkając na Rikę. Nie chciał się wdawać w szczegóły historii ksiąg, ale szczęśliwie kapłanka zdaje się zadowoliła się szczęśliwym zakończeniem.
Selunitka chciała spytać, co do tego wszystkiego ma Trzewik, ale ugryzła się w język i pogrążyła się we własnych myślach, wzruszając jedynie ramionami na pytanie łowcy. Mogą iść teraz, mogą iść jutro, mogą w ogóle nie iść. Eliza była jedynie propozycją z której mogli skorzystać lub nie.
- Chodźmy więc. Bede mógł jej przy okazji zapytać, czy te smocze łuski i zęby są coś warte. - stwierdził Shavri, dopiwszy swój trunek. - A jeśli Trzewiczek nie wróci do nocy, pójdę go poszukać. To nie jest najbezpieczniejsze miejsce na świecie.
Widząc w jaki stan popadła półelfka, drugi z myśliwych mruknął coś pod nosem po czym dodał.
- Oj porozmawiam sobie tedy ja z nim…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 05-04-2018 o 14:32.
sunellica jest offline  
Stary 05-04-2018, 20:18   #216
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Neverwinter
Stimy Yol "Trzewiczek" - po wybiegnięciu z karczmy.


Wybiegł z karczmy i wmieszał się w tłum, a potem zwolnił. Raz obejrzał się za siebie, ale miał wtedy przed sobą tylko kotłującą się masę ludzi i nieludzi. Chyba słyszał jak ktoś go woła. Ruszył w przeciwnym kierunku.

Stimy czas jakiś siedział nad morzem w miejscu, gdzie dobrych kilka dni temu puszczali razem z Shavrim kaczki. Trzewiczek nie miał pieniędzy na leczenie, ale miał diadem. Diadem zaś był potrzebny, by ocalić Shavriego.

~ Choć tak naprawdę… ~ Stimy pokręcił nosem i ze złością cisnął kamień w taflę wody, tak, że nie odbił się ani razu ~ ...tak naprawdę nie musi tam wracać, poza tym Turmalina chciała ich wykurzyć, no i ja. Stimy “Yol” Trzewiczek też chciałem i Pan z Brodą chce i burmistrz chce, wszyscy chcą tylko każdy się boi...

Czas jakiś niziołek przesiedział nad morzem, patrząc na falujące morze. Tak jak woda unosiła się i opadała na zmianę, tak i w nim rósł na zmianę to gniew to spokój, który to zaraz miał rozbić się o rezygnację, wywołując wzburzenie, tak jak i morska woda wzburza się uderzając o brzeg wzbijając tym samym wściekłą, słoną pianę. Każda fala przypominała mu jednak o nieubłaganie mijającym czasie. Przez chwilę zastanawiał się, czym właściwie jest “czas” i czy to aby nie jakiś wymysł ludzi. Nie czuł tego, ale według wszelkich informacji nie było z nim dobrze. Potrzebował więc pieniędzy. Może spróbuje przyjąć kult Sulene, to dostanie zniżkę, no a jak już będzie zdrowy weźmie się za tych Tressendarów i ich księgi… ale to jutro.

~ Wcześniej...~ Stimy siedząc jeszcze chwilę wyciągnął wskazujący palec i wycelował w miejsce, gdzie jak pamiętał były jakieś bogatsze dzielnice, zresztą to było niedaleko portu, więc był prawie na miejscu.
- Pierwszy cel, dom handlowy!

Dom Aukcyjny Portu Tarmalune


- Dom... Aukcyjny... Port... Tarmalune! - powiedział na głos Hin w kapeluszu, wskazując palcem każde kolejne czytane słowo. - To chyba tutaj jest ten Dom Aukcyjny Port Tarmalune! - Stimy lekko podskoczył i wbiegł na schody prowadzące do okazałego budynku. Jeszcze przed wejściem zatrzymał się, by popodziwiać emblemant nad drzwiami.

Wnętrze było iście magiczne dla osoby takiej jak Trzewiczek. Towary przeróżnych gabarytów przechodziły z rąk do rąk, a wiele z tych rąk - w ocenie niziołka - nie należało do kupców, lecz do awanturników właśnie. Takich jak on. Zresztą Stimy był nie w ciemię bity i na żebraka nie wyglądał, a na podróżnego kupca właśnie.

Tylna część budynku wyglądała na obszerny magazyn i miała chyba bezpośrednie połączenie z rzeką i portem. Z przodu rozmieszczono liczne pomieszczenia oddzielone od głównego korytarza ladami, a napisy w przeróżnych językach informowały jakiego rodzaju towar można w danym punkcie zakupić lub sprzedać. Dla niepiśmiennych wymalowano odpowiednie szyldy. Nieco dalej widać było przejście do obszernej sali, gdzie - sądząc po dochodzących stamtąd okrzykach - odbywały się aukcje.

To w tym kierunku właśnie podążył nasz niziołek. Po drodze rozglądał się na boki szukając kogoś, kto mógłby wprowadzić go w tutejszy świat handlu, albo chociaż jakiegoś regulaminu wywieszonego… na przykład na drzwiach. Nie był to oczywiście pierwszy dom handlowy jaki Stimy odwiedzał, ale w tym akurat jeszcze nie był, więc wolał zapoznać się z zasadami tu panującymi. Wydawały się one dość jasne. Przy wejściu do sali aukcyjnej, chronionym przez dwóch zbrojnych, siedział ktoś w rodzaju skryby. Na pulpicie leżała gruba księga, w której najwyraźniej zapisywał wchodzących. Obok wisiała lista dzisiejszych i jutrzejszych aukcji. Obok znajdował się dość krótki Regulamin.


Każdy może oddać rzecz, usługę, inwentarz, zwane dalej Przedmiotem na aukcję na czas 1 dekadnia. Koszt - 10 sz.
Jeśli Przedmiot się nie sprzeda, można przedłużyć termin. Koszt - 15 sz.
Jeśli Przedmiot się sprzeda w ciągu dekadnia DA pobiera 5% prowizji; w ciągu dwóch dekadni prowizja wynosi 7%.
DA decyduje o przyjęciu Przedmiotu i robi wstępną wycenę za 10sz.
Wystawca ustala minimum za jakie chce sprzedać Przedmiot;
DA może odmówić sprzedaży Przedmiotu.

Wydawało się to dość jasne, z tym że Stimy potrzebował gotówki teraz, a nie za dzień, dziesięć czy pięć.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 15-04-2018 o 12:12.
Rewik jest offline  
Stary 11-04-2018, 09:42   #217
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Neverwinter
4 Marpenoth, popołudnie

Ponieważ ucieczka Trzewiczka popsuła Torice heroiczny plan ratowania niziołka, kapłanka mogła równie dobrze zająć się sprawami, które interesowały jej chłopaka oraz Shavriego. Na przykład zbieraniem informacji na temat całego tego magicznego badziewia, na które co i rusz natykali się wokół Phandalin.

Droga do budynku Przymierza mieszczącego się w dzielnicy Protektorów nie była zbyt daleka, ale wystarczająco długa by trójka najemników mogła zwiedzić tą część miasta, w której mieściła się większość urzędów, świątyń oraz organizacji wszelkiej maści. Oczywiście rozglądali się wtedy, gdy nie przeciskali się przez tłum, nie oganiali od kieszonkowców, czy nie klęli wdepnąwszy w takie czy inne łajno. W pewnych aspektach wszystkie miasta były do siebie podobne, duże czy mniejsze. Ta część miasta wydawała się najstarsza, toteż była dość ciasna. Mimo to znajdowało się tu na tyle punktów orientacyjnych, by Tori bez długiego błądzenia odnalazła budynek Przymierza.

Już pierwszy rzut oka wskazywał na to, że Przymierze jest ostoją magów wszelkiej maści, mimo że nie był on klasyczną wieżą, jak dawniej “Fallen Tower”. Oddzielony był od ruchliwej ulicy metrowej wysokości murkiem oraz eleganckim ogrodem, po którym przechadzało się kilka osób w oryginalnych szatach, z różdżkami przy paskach lub magicznymi laskami w dłoniach. Rozwieszone wokół magiczne latarnie lśniły blado nawet w dzień. Dwa koty wygrzewały się w popołudniowym słońcu, nie zwracając zupełnie uwagi na kruki, węże i inne stworzenia, na które w innych okolicznościach zapewne chętnie by zapolowały. Shavri - rzecz jasna - musiał się na nie zagapić, czym zaskarbił sobie kilka niechętnych spojrzeń. W porównaniu z ruchliwą ulicą obok ogród stanowił iście sielankowy krajobraz. Tori niepewnie pchnęła ozdobną metalową furtkę i wraz z mężczyznami weszła na teren Przymierza.

Gdy tylko zamknęli za sobą furtkę uliczny gwar ucichł jak ucięty nożem, zmieniając się w stłumione brzęczenie. Jakaś gnomka omiotła ich obojętnym wzrokiem i wróciła do rozmowy z nienaturalnie chudym półelfem. Prócz tego nikt nie zwrócił na nich uwagi, ruszyli więc kamienną ścieżką do otwartych drzwi; jedynych zresztą w polu widzenia.

[media]https://i.pinimg.com/564x/a9/9e/4a/a99e4a2cc147fde4180fa30a1fdba7b9.jpg[/media]

W środku budynek wydawał się większy niż na zewnątrz, choć mogło być to przez brakujący strop w miejscu pierwszego piętra. Wnętrze pachniało mieszanką wyprawionej skóry, ziół i przeróżnych, trudnych do zidentyfikowania ingrediencji. Prócz kilku bocznych drzwi i dwóch klatek schodowych na parterze znajdowały się trzy kontuary. Za jednym były półki z księgami i zwojami; za drugim gabloty wypełnione słojami, fiolkami, woreczkami i bogowie wiedzą czym jeszcze. Naprzeciw wejścia znajdowała się największa lada, za którą wisiał prosty herb przedstawiający uściśnięte dłonie na tle skrzyżowanej różdżki i laski. Siedzący przy niej człowiek (ciężko było na pierwszy rzut oka określić - kobieta czy mężczyzna) uśmiechnął się uprzejmie do trójki nieznajomych.
- Witajcie w domu Przymierza. W czym możemy wam pomóc?
- Pokój z tobą i temu przybytkowi, czyli… dzień dobry. - Półelfka już jedno takie “przemówienie” miała za sobą i zdecydowanie mniej się nim stresowała niż za pierwszym razem. Nie zmieniało to jednak faktu, że tutejsze okoliczności były mocno… frapujące, jeśli nie z jakiegoś powodu peszące (zwłaszcza te słoje pełne pływających oczu, zdawały się deprymować swym “spojrzeniem”) kapłankę.
- Przybyliśmy z niedalekich ziem, by spotkać się z Elizą Starhold, słyszeliśmy, że gdzieś tutaj może przebywać?
- Owszem, jest tutaj, jednak jest dość zajętą osobą. Jaki jest cel waszej wizyty?

Melune podrapała się po lekko szpiczastym uszku, po czym zaczęła macać się po napierśniku, zanim nie dotarło do niej, że list ma pod nim.
- Chcemy zasięgnąć informacji, które być może ma w posiadaniu… mamy list polecający od osoby, która nas do niej skierowała. - Dziewczyna wyjęła zalakowaną kopertę i położyła ją na ladzie przed… człowiekiem.

Kobieta - bo sądząc po głosie to była chyba kobieta - przeczytała uważnie list, po czym włożyła pod kontuar. Sekundę później wyprysnęła spod niego łasica z pergaminem w pyszczku i pobiegła w głąb budynku. Traffo powiódł za nią wzrokiem jak urzeczony
- Poczekajcie tam - magiczka wskazała najemnikom sofę w rogu, blisko wejścia. Na stoliku obok stał dzban z wodą.
- Przepraszam - odezwał się uprzejmie Shavri, wskazując kierunek, w którym zniknął mały drapieżca. - Magiczna czy tresowana?
- Proszę?
- brew rozmówczyni uniosła się w zdziwieniu. - To mój chowaniec - rzekła takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.

Po kilku, czy kilkunastu minutach - na czekaniu czas się dłużył - jeden z drzwi otworzyły się i wyszła z nich wysoka kobieta odziana w elegancką, białą szatę ze złotymi zdobieniami. Shavri był całkiem pewien, że haft wykonano prawdziwą złotą nicią. Magiczka przy kontuarze zamieniła z nią kilka słów i wskazała siedzących na sofie najemników. Wysoka kobieta - ani chybi oczekiwana przez nich Eliza Starhold - odwróciła się i ruszyła w ich stronę. Skupiony na powracającej do swej pani łasicy Shavri w pierwszej chwili nie zwrócił na nią uwagi, lecz Tori i Joris wlepili w nią wzrok, mimo że dokładali wszelkich starań, by się nie gapić. Trudno jednak było nie patrzyć na rogi i gruby, wężowy ogon, którego koniec wysuwał się spod szaty, czy też niemal całkowicie czarne oczy. Z której strony by nie patrzeć idąca w stronę awanturników kobieta z pewnością była diablej prominencji.



- Witajcie. Jestem Eliza Starhold
- przedstawiła się. - Rozumiem, że jesteś podopieczną Garaele Yllatris i masz informacje o księdze Bowgentle’a, a nawet jej fragment - raczej stwierdziła niż spytała, patrząc na Melune.

Shavri, któremu grzeczność nakazywała odwrócić się do osoby zwracającej się ku niem, spojrzał na panią Starhold i drgnął lekko, po czym ukłonił, dając w ten sposób sobie czas na ochłonięcie.

“Nie gap się, nie gap się, nie gap się…” zaklinała samą siebie Rika, kraśniejąc na hebanowym liczku i panicznie zezując na długaśnego i puchatego chowańca pędzącego w kierunku ogolonej… mniszki?
“Sama jesteś mieszanką… nie gap się, nie gap i nie jąkaj!”
- Iiiieee… - Selunitka pisnęła jak stare drzwi, gdy próbowała zmusić swe gardło do przemówienia. Reakcja jej ciała zmieszała ją do tego stopnia, że kapłanka poderwała się na baczność, dzwoniąc uzbrojeniem jak na hejnał w katedrze.
- D-dzień dobry! Jestem Torikha Melune, pozwoliłam sobie przyprowadzić dwóch towarzyszy, Sharviego i Jorisa. - Przedstawiła na prędce obu kompanów, wskazując po kolei dłonią
Czarodziejka przywitała ich skinięciem głowy. Traffo westchnął w duchu z żalu. Posiadaczka tak niezwykłej magicznej projekcji na pewno miała rozległą wiedzę, a więc i może znane byłoby jej z annałów jego rodowe nazwisko. Tymczasme był po prostu “Shavrim”. To, że wygląd Pani Elizy nie jest żadną projekcją - nie przyszło mu do głowy.
- Przejdźmy w bardziej ustronne miejsce.

Niewielki salonik - czy też gabinet - przeznaczony był najwyraźniej do przyjmowania petentów. Eliza usiadła za biurkiem, trójce gości wskazując krzesła naprzeciw. Potem spojrzała na nich wyczekująco.
Kapłanka usiadła na miejscu z prawej, ale dotarło do niej, że trzymała na plecach plecak, toteż wstała i zdjęła go, stawiając w nogach po czym usiadła znowu.
- Znaleźliśmy fragment księgi Bowgentle w leżu zielonego smoka, który niedawno pojawił się w okolicy Phandalin, miasteczku z którego przybyliśmy. - Tu półelfka wyjęła okładkę podając ją gospodyni. - Niektórzy z naszych towarzyszy bardzo się nią zainteresowali, niestety nie mogli z nami przybyć do ciebie… - “Bo postanowili uciec” pomyślała kwaśno o Trzewiczku i momentalnie posmutniała. - Zaczęli szukać informacji, które skierowały nas do pewnej wieży w której natrafiliśmy na… na… w sumie nie wiemy na co… to chyba pozostałości po jakimś kulcie… - Melune opowiedziała z grubsza o wizerunku człowiekowęża ze skrzydłami oraz o dwóch magicznych kręgach w dwóch różnych i dalekich od siebie miejscach, po czym otwierając tubus, wskazała na starannie wykonany szkic krasnoludzkiego górnika, następnie napomknęła o rozprzestrzeniającej się zarazie, jakby podejrzewała, że jedno z drugim może być powiązane.

Shavri grzecznie czekał na swoją kolej. Chciał zapytać czarodziejkę, czy przypuszcza, jak kapłani Shar mogli rozprzestrzenić zarazę oraz o to, czy łuska bądź zęby smoka przedstawia sobą jakąś wartość dla magów. Starał się zbytnio nie wodzić wzrokiem po gabinecie, ale oznaczało to patrzenie na samą panią Starhold. A intensywność, z jaką miał ochotę to robić, byłaby na pewno niegrzeczna. Wstyd się przyznać, ale gdyby chłopak zastanowił się głębiej nad swoją reakcja, może przyszłoby mu do głowy, że przypomina mu trochę zwierzę i może stąd bierze się jego ciekawość.

Czarodziejka ostrożnie wzięła od Tori okładkę i zaczęła ją uważnie studiować, badając każdy zakamarek jakby oczekiwała, że znajdzie tam rozwiązanie zagadki zniszczenia księgi, ukryte zaklęcie czy chociażby tajną kieszeń. Wydawało się, że nie słucha monologu półelfki; uniosła głowę dopiero gdy ta podała jej pergamin ze szkicem.
- Hm…? - zdumiała się, spoglądając na magiczne znaki. Przeniosła wzrok znów na księgę, nie mogąc się zdecydować za co się wziąć najpierw. -Mówisz, że gdzie to znaleźliście? - spytała, a gdy Melune opanowała chaos swej wypowiedzi na tyle, by szczegółowo wyjaśnić co, gdzie i jak Eliza zamyśliła się, bębniąc palcami w stół.
- Młody smok… Pewnie ukradł ją komuś, kto ukradł komuś… Z naszych informacji wynika, że Auglathla sprzedała ją nekromancie Tsernothowi z Iarieboru jakieś sto lat temu, a potem ślad po niej zaginął. Wróciła niemal w to samo miejsce, zabawne… I nic więcej się o niej nie dowiedzieliście? - spytała. Melune zastanowiła się nad tym, co o Bowgentle opowiadał Trzewiczek, wyłuskując niepewnie z pamięci imię Arthindola. Co prawda już sama nie wiedziała czy to był mag, który zbudował wieżę, duch, przyjaciel Bowgentle’a czy sowa, ale dla Stimiego ta postać wydawała się istotna w całej książkowej kabale.
- Arthindol… Hm… nic mi to nie mówi. Nie szkodzi. Poszukamy - diablica przysunęła sobie czystą kartę pergaminu i zanurzyła w inkauście sowie pióro z ozdobną stalówką. Zanotowała rzeczone imię oraz kilka innych szczegółów. -Mogę? - nie czekając na odpowiedź wzięła rysunek okręgu i dołączyła do swoich notatek, podobnie jak okładkę.
- Czy możemy liczyć na to, że zwróci nam Pani okładkę po oględzinach? - zapytał grzecznie Shavri.
- Słucham? - zdumiała się czarodziejka, ponownie rejestrując, że w pokoju jest ktoś prócz niej i Melune. Widać potraktowała mężczyzn jako ochroniarzy półelfki, czyli, de facto, element wyposażenia. - Niby po co?
- Szukamy informacji o tej księdzę i może - jeśli los będzie łaskaw - uda się nam ją odnaleźć i skompletować - wytłumaczył usłużnie. - Ale ciężko jest skompletować książkę, nie mając okładki - zauważył zupełnie niezłośliwie. Dla niego była to poważna rozmowa z kobietą godną szacunku ze względu na jej moc i zapewne wiedzę, jaką nagromadziła. Wiedział, że to oni przyszli prosić ją o pomoc. I był świadom, że ani zdobycie tej księgi, ani nawet samej okładki nie były ich głównym celem, kiedy zabierali się do zlecenia na smoka. Niemniej zdobyli ją, niejako przy okazji, ale okupując przedsięwzięcie pewnym trudem.
- Przecież szukacie jej dla nas. Jeśli nie macie silnego zaklęcia lokalizującego, to do niczego wam się nie przyda. Może się zniszczyć lub znów zginąć.
- Rozumiem - westchnął Shavri. A korzystając z okazji, że uwaga pani skupiła się na nim, postanowił wykorzystać moment. - Pani, w okolicy Phandalin rozwija się zaraza - Shavri nie był pewien, czy zaraza może się rozwijać, ale opowiedział najlepiej jak umiał to, co udało im się do tej pory ustalić. - Czy słyszeliście coś o niej tutaj?
- Pojęcia nie mam, choroby to nie mój obszar zainteresowań
- odparła Eliza. Wydawała się lekko zirytowana zmianą tematu na mało ją interesujący.

Shavri skinął głową i wydobył zza pazuchy jedną smoczą łuskę.
- W takim razie mam ostatnie pytanie. To łuska ze smoka, o którym wspomniała Torika. Jest ładna, ale czy poza tym przedstawia sobą jakąś wartość?
- Smoczymi łuskami wzmacnia się elementy pancerza, magiczne stroje, bronie… Ale jedną niewiele zdziałasz. Trzeba było gada oskubać z całości; pieniędzy starczyłoby ci do końca życia. Lub kilku żyć.
- podsumowała diablica. - Spytaj w holu, w części alchemicznej. Dostaniesz za nią zapewne kilka sztuk złota.
- Pani. Mam worek takich. Wiele niestety popękało i nie nadawały się do niczego. Więc tych nie brałem, a prócz nich zęby. Ale w takim razie przyniosę je tu jutro
- Shavri skłonił się, dając tym samym znać, że ze swej strony skończył. Starhold wzruszyła ramionami, niezbyt zainteresowana tematem.
- Jeszcze to… - Joris wyciągnął z torby skrawek materiału, na którym wyhaftowano znak, rozpoznany ongiś przez Stimy’ego jako znak Bowgentla. - Znaleźliśmy to w ruinach, które zwą Studnią Starej Sowy, którą dla Arthindola zbudowano. W tajemnym pomieszczeniu na dnie studni. Księgi jednak tam nie było. Za to Arthindolem interesował się Czerwony Czarodziej. Hamun Kost.
Choć mówił do czarodziejki, to właściwie nie patrzył jej w oczy, a na rogi. I zachodził w głowę, czy ma też racice.
- O! - czarodziejkę spójna informacja Jorisa zaciekawiła znacznie bardziej niż łuski czy jakaś tam zaraza. Wzięła zakurzony skrawek i dokładnie obejrzała. - Faktycznie to symbol Bowgentle’a. Wiedziałam, że podróżował po okolicy, ale to…. Namacalny dowód, no, no. - z emocji na policzki wystąpił jej rumieniec. Sięgnęła po srebrny - jakże by inaczej - dzwonek. Na jego dźwięk do gabinetu po chwili wszedł młody chłopak, może w wieku Coriego i ukłonił się z szacunkiem. Diablica wydała mu kilka poleceń w obcym języku. Młodzik skłonił się ponownie i wyszedł szybko.
- Jest kilka osób, które znają się na okolicznych ruinach. Jaro sprawdzi, czy któryś z nich ma czas by z nami porozmawiać. Na razie możecie iść sprzedać łuski, czy co tam potrzebujecie. Dam znać, byście jako pracownicy dostali zniżkę. - Eliza pożadliwie zerknęła na okładkę, choć nie wyglądało by ta skrywała jakieś tajemnice.

Półelfka zebrała się do wyjścia, zarzucając plecak na ramię. Sharvi pokrzyżował jej trochę plany, bo dziewczyna chciała porozmawiać na temat lustra Agathy, które Trzewik zobligował się odszukać. Zwierciadło te było magiczne i zapewne potężne, bo i z antycznej krainy pochodziło… ale widząc zniecierpliwienie u gospodyni zmianą tematu oraz niechęć do dalszego drążenia okolicznych kwestii, kapłanka zamknęła usta w ciup, schowała dumę (jeśli jakąś miała) w kieszeń i grzecznie zapytała
- Czy… będzie możliwość porozmawiania z tobą pani w niedalekiej przyszłości?
- Tak, tak, poczekajcie w holu. Powinno tam być miejsce. O tej porze nie ma ruchu. Zawołam was gdy ktoś z historyków będzie dostępny. Możliwe, że trafiliście na bardzo ciekawy obiekt. Bardzo ciekawy… - wymruczała Eliza, ostrożnie skrobiąc okładkę.

Gdy wyszli, mimo zapewnień diablicy w holu był nieco większy ruch niż wcześniej. Przy kontuarze stała osobliwa para petentów: wielki, ponad dwumetrowy mężczyzna o błoniastych skrzydłach, łuskach i kolcach wyrastających tu i ówdzie z ciała, oraz eteryczna białowłosa dziewczynka, na oko może dziewięcio- czy dziesięcioletnia. Za nimi czekał jakiś czarodziej.



I choć to mężczyzna przyciągał wzrok szybko okazało się, że w tej dziwacznej parze prym wiedzie dziecko. Białowłosa nieznoszącym sprzeciwu tonem dyskutowała z siedzącą za ladą “mniszką”, wyraźnie czymś zirytowana. Ciężko było orzec czy niezałatwionym interesem, czy tym, że głowa ledwie wystawała jej ponad blat i to stojąc na palcach. Wydawało się, że jest niższa nawet od Trzewiczka, choć z pewnością nie była niziołką. Skrzydlaty mężczyzna milczał.
Musieli tu już stać od dłuższej chwili, gdyż czekający za nimi w kolejce czarodziej stukał nerwowo laską. W końcu podszedł do osobliwej pary i powiedział coś roszczeniowym tonem, kładąc rękę na ramieniu dziecka. Na ten gest skrzydlaty błyskawicznie odwrócił się, łapiąc maga za rękę, a z jego gardła wydobył się ostrzegawczy warkot.
- Spokojnie Janosie. Puść go - białowłosa odwróciła się również i położyła swą małą dłoń na umięśnionym ramieniu w tak intymnym geście, że Torihce aż zaparło dech z wrażenia. Straszny mężczyzna z pewnością nie był li i jedynie ochroniarzem dziewczynki. Potem mała przeniosła wzrok na oburzonego czarodzieja.
- Mamy takie samo prawo tu być, jak i pan. Proszę poczekać na swoją kolej. - rzekła nieznoszącym sprzeciwu tonem, zadzierając głowę. Jej włosy uniosły się niczym węże, jak gdyby żyły własnym życiem. Mag prychnął oburzony, nieudolnie kryjąc strach i cofnął się kilka kroków, a dziewczynka wróciła do przerwanej rozmowy z przedstawicielką Przymierza.

 
Sayane jest offline  
Stary 11-04-2018, 12:11   #218
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Neverwinter

Turmi dziarsko kroczyła brukowanymi ulicami Neverwinter nic a nic nie robiąc sobie z wielkości miasta. Było nie było - mieszkała tu przez ostatnie dwa lata, a nawet gdyby nie, co to za sztuka wybudować duże miasto pod gołym niebem? Spróbowaliby pod ziemią!
W każdym razie - miała całą listę rzeczy do zrobienia i nie spodziewała się przeszkód.
Oczywiście przeszkody nic sobie z jej lekceważenia nie robiły i pojawiały się i tak, srogo irytując geomantkę.



Centrum miasta, Oficyna Rachmistrza Miejskiego
Wczesne popołudnie


Siedzący przy skryptorskim pulpicie młody skryba nie za bardzo wiedział co począć z naburmuszoną i mocno rzucającą się w oczy krasnoludką, która najwyraźniej coś sobie ubzdurała i nijak nie można było jej wytłumaczyć, że sprawy mają się inaczej niż ułożyła sobie w swojej rudej główce.
- Zaraz zaraz, Kredziku. Naprawdę chcesz mi wmówić, że ja tu "uprzejmie donoszę" o tym że Phandalin ktoś objął w posiadanie, a wy nie chcecie ściągnąć z nich zaległych podatków za ostatnie dziesięciolecia? Poważnie? Ja nawet gotówki za "donośne" nie chcę tylko z dobroci serca i obowiązku to robię, a wy mnie jak ..... yhhhhhh! - najwyraźniej już pod koniec tyrady Turmalinie zabrakło słów i po prostu wściekle westchnęła.
- Panienko, tak jak juuuuuż tłumaczyłem - cichutko i żałośnie próbował tłumaczyć skryba - To nie jest w rejonie wpły...
- Dobra, dobra, słyszałam ostatnim razem. Wiem, poza rejonem wpływów, każdy sobie krzemień skrobie i tak dalej. Czyli co, wzorem orków jak tam pójdę i wypędzę ich z jaskini to moja jaskinia? Bo jak dojdzie do porównywania maczug, to szybko nauczę ich moresu!
Podsłuchujący zza uchylonych drzwi współpracownicy biedaka zatrzęśli się ze śmiechu, a Turmi nijak nie wychwyciła maczugowej aluzji w swoim wybuchu gniewu. Nagle uśmiechnęła się i słodziutko powiedziała do urzędniczyny - Jak dasz mi to teraz ładnie na piśmie, z ładną urzędową pieczątką, to nie będę chciała rozmawiać z twoim przełożonym.
Kilkanaście minut później Turmalina oburzona na cały świat opuściła oficynę, jeszcze bardziej zdecydowana pozbyć się obcych z Phan. I bardzo poważnej dyskusji z burmistrzem na temat tego kto i dlaczego będzie rządził mieściną...



Kwadrat Krasnoludzki

Pierwsze co można było zobaczyć w niedużej, krasnoludzkiej dzielnicy Neverwinter to różne wielkości drzwi - o ile wejścia do licznych warsztatów i sklepów były normalnych rozmiarów, to aby wejść do domu mieszkalnego człowiek musiałby się schylić. Praktyczny naród wyraźnie dbał by ich kiesy nie ucierpiały od niewygodnych dla płacącego klienta kramów, ale już mieszkać chciał po swojemu.
Turmalina na lęk przestrzeni nie cierpiała, natomiast idąc wąskimi, ciemnymi uliczkami przypominającymi podziemne miasta ich ludu czuła się swojsko i nawet fakt że wyglądała jak egzotyczny motyl w kamieniołomie nie psuł jej humoru. Długo szukać nie musiała, każdy z łatwością wskazał jej świątynię Moradina, duchowe centrum krasnoludzkiej wspólnoty w Neverwinter. Uzbrojona w maleńką złotą figurkę, nabytą u grzecznego handlarza dewocjonaliami pod świątynią przekroczyła próg Ojca Krasnoludów. Kiwnęła z szacunkiem głównemu ołtarzowi, jednak jej celem była jedna z nisz w bocznej nawie, poświęcona Sharindlar, którą krasnoludka obrałą na swoją patronkę. Ciężko powiedzieć aby była dobrą wyznawczynią, była wszak agresywna i niszczycielska, co musiało tęgo irytować łaskawą boginię, ale z drugiej strony - Shalindlar patronowała krasnoludzkim związkom, a Turmalina bardzo, ale to bardzo chciała zakochanego w sobie ideału męskości.

Kilka chwil później złota figurynka rozpuszczała się w ofiarnym kociołku pod ołtarzykiem, a Turmi modliła się żarliwie, wplatając swoje marzenia w święte formułki.
- ... i niech ma ciało mocne jak granit, ręce zdolne i falistą kasztanową brodę, i oczy w których można by utonąć, i baryton głęboki że aż w duszy poczuję, daj mi go Sharindlar, daj proszę....
Modliła się długo i żarliwie, rozpaczliwie wizualizując swój ideał zarówno w wyobraźni jak i słowami. W końcu gong oznajmił że na zewnątrz jest jużpiąta godzina po południu i Turmalina w końcu się ocknęła i ruszyła w drogę powrotną. I na tym by się skończyło, gdyby nie to, że bujając w obłokach wpadła zaraz pod świątynią na rzemieślnika, który udawał się tam, skąd właśnie wyszła. Odbiła się od muskularnego, twardego jak granit ciała i poleciała w tył lądując czterema literami na bruku.
- Uważaj gdzie leziesz, tyyyy... - i nikt się nie dowiedział jakim obrazowym porównaniem obdarzyła by delikwenta Turmi bo zupełnie ją zatkało. Zapomniała języka w gębie i zwyczajnie gapiła się z otwartymi ustami. Na falistą, kasztanową brodę, na łańcuch z medalionem określający go jako mistrza snycerskiego, na piękne, zielone oczy, które zdawały się patrzeć tylko na nią. Gdy zaś głębokim barytonym powiedział
- Najmocniej przepraszam, zaraz pomogę wstać - Turmalinie zupełnie ugięły się nogi i nieznany z imienia snycerz musiał niemal zanieść ją na przyświągranitową ławkę. Otworzył usta i już miał zapewnie spytać o to czy wszystko w porz... Nie! Na pewno chciał spytać o jej imię, gdy nagle niczym dwa małe bulteriery dopadły go dwie latorośle - a konkretnie sięgające mu do pasa chłopaczątka, o twarzach pokrytych dziecięcym zarostem.
- Papo, papo! - zaczęły przekrzykiwać się nawzajem dzieci - Mama mówi masz się pospieszyć, bo klienci czekają!
Krasnolud pogładził dzieciaki po główkach i uśmiechnął się do Turmaliny - Panienka wybaczy, rodzina wzywa. Uszanowanie.
I odszedł, zostawiając rażoną gromem Turmalinę.
Czy świat mógł być bardziej okrutny?



Tawerna "Pod Zburzoną Wieżą"
Dwie godziny później


Czarka z krasnoludzkim spirytusem z pluskiem zanurzyła się w kuflu podłego piwa, leniwie i spokojnie podążając na dno, co Turmalina obserwowała nieobecnym wzrokiem. Gdy już stuknął o denko, geomantka wychyliła kufel duszkiem, niczym rasowy opój.
- Jeszcze raz - smutnym głosem rzuciła do oberżysty, który pokręcił głową.
- Jeszcze raz, mówię! - wydarła się na niego Turmi, aż szkła zabrzęczały - JA CIERPIĘ!
Sala zachichotała dyskretnie, ale krasnoludka tego nie słyszała, zatopiona we własnym bólu.
Nie zauważyła jak od jednego ze stolików wstał wąsaty tragarz w brudnozielonym kubraku. Kilka osób z sali coś do niego krzyczało, ktoś złapał go za rękaw, ale ten strząsnął natręta, po czym przysiadł się do szynkwasu zaraz obok geomantki i otulił ją nachalnie ramieniem.
- Skarbie, znam najlepsze lekarstwo na złamane serca... - rozpoczął zaloty, a Turmi skierowała na niego nieprzytomny wzrok, a chwilę później - na oberżystę. W milczeniu odpięła od pasa sakiewkę i postawiła z chrzęstem na blacie. Ten podniósł pytająco brwi.
- Za zniszczenia - odparła krótko geomantka.
Chwilę później zalotnik ze zmiażdżonymi w kamiennej dłoni klejnotami poleciał na stół ekipy karawaniarzy, oblewając ich piwem. Ktoś rzucił butelką w Turmalinę, kumple tragarza podbiegli do powalonego i wdali się w przepychanki z karawaniarzami. No i się zaczęło...

Po jakimś czasie zniszczone sprzęty usunięto, podłogę posypano świeżym sitowiem, a Turmi ponownie siedziała przy szynkwasie. W czarnej sukni, z włosami zmoczonymi w piwie i solidną śliwą dojrzewającą pod okiem wyglądała jak siedem nieszczęść. I ponownie trzymała kufel z bogi wiedzą jaką zawartością.
Wokół zaś stało czterech miejskich pachołków z podoficerem. I to nie byle jakich, bo należących do Szarych Płaszczy. Towarzyszył im mag w gwiaździstej szacie; Turmi mgliście kojarzyła polityczno-zbrojną organizację magów, która chroniła Neverwinter.
Turmalina zaś ze łzami tłumaczyła się magowi.
- Ty nie zrozumiesz, ty nigdy nie kochaaaaałeeś! Buuuuuuuu.....
I rozbeczała się chowając twarz w jego rękawie jego gwiaździstej szaty. Mag wyrwał się z obrzydzeniem i skinął na strażników, którzy wzięli Turmi pod ręce by zaprowadzić ją do ciemnicy.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 11-04-2018 o 12:36.
TomaszJ jest offline  
Stary 12-04-2018, 00:21   #219
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Phandalin, przed wyjazdem


[media]http://i.pinimg.com/564x/54/2e/3e/542e3e070fcc1a3f4d642743cbef3272.jpg[/media]

Przeborka wstała ze świtaniem, wypoczęta i gotowa do drogi; niby poprzedniego wieczora zmyślała coś tam o tym, że dość już wypiła, ale w rzeczywistości taka ilość nawet najmocniejszej gorzały nie zrobiła na wielkiej kobiecie żadnego wrażenia. Zdążyła chwilę się porozciągać, potruchtać nad rzekę i wziąć szybką kąpiel, a nawet spędzić chwilę na modlitwie - a to wszystko dlatego, że okazała się przewidująca i zarówno zakupy, jak i pakowanie zdążyła ogarnąć wcześniej. Juki wystarczyło zarzucić na konia, zapiąć popręgi i gotowe, można było ruszyć w drogę! Nie to co rozlazłe towarzystwo, które zupełnie nie znało wymogów życia na trakcie, w ciągłym ruchu. Przeborka spodziewała się, że nawet zdąży zjeść coś porządniejszego w gospodzie, zanim na ryneczku pojawia się zaspane oblicza jej kompanów. Sztandarowym potwierdzeniem jej domysłów była Turmalina, która od zmierzchu radośnie chrapała na sianie i nie wyglądało na to, by miała się wkrótce obudzić. Jorisa nie było, nocował pewnie u swojej kapłanki, ale Stimy i Shavri dopiero wstawali.

A co do życia wciąż w drodze... barbarzynka rada była z tym wreszcie skończyć, a dobroć Darana przyniosła jej nawet pewien na to pomysł...

Gospodarz, najwidoczniej stary żołnierz nawykły do porannej musztry, też na szczęście był na nogach od rana; zdradził go chrzęst gałęzi i świergot niezadowolonych ptaków, kiedy półelf, z jakimś ogrodniczym narzędziem w dłoni, majstrował coś przy starej jabłoni w swoim sadzie.

Przeborka podeszła z uśmiechem do mężczyzny, ostrożnie manewrując pomiędzy rozłożystymi, starymi drzewami, tak by nie zawadzić włosami albo uprzężą o poskręcane, ciemne gałęzie.

- Dobry dzień - stęknął półelf usiłując dosięgnąć nożycami jakiegoś dziczka. Zrezygnował po chwili i zszedł z rabiny, uśmiechając się do Przeborki. - Przez ten raban z Czerwonymi i strażą zaniedbałem drzewa i zarosły niemożebnie. Ale przycinkę chyba już na wiosnę zostawię; wiadomo kiedy chwyci mróz? - spytał retorycznie i wsadził nożyce za pas. - Dokąd z tym siodłem maszerujesz?
- Zima nadchodzi zawsze, nawet w środku gorącego lata. - barbarzynka wyszczerzyła do mężczyzny zęby, a potem odwróciła głowę i spojrzała na obładowanego konia - A właśnie do takiego miasta jadę, gdzie podobno nigdy jej nie ma. Za robotą dla Tessandarów, na dekadzień, albo i dłużej... no i właśnie - pochyliła głowę w podziękowaniu. - Na sianie się wybornie spało, więc chciałam za gościnę podziękować najpierw. I o coś spytać też.
- Kto pyta nie błądzi, jeno czasem w zęby może dostać - roześmiał się Daran. - Ale nie u mnie. No to pytaj, zobaczymy czy cosik pomogę.
- Zamierzam wrócić z tej wyprawy... - barbarzynka zrobiła małą pauzę - ...a z miejscem na spanie i trzymanie gratów ciężko teraz w wiosce. Stodoła była świetna, wszyscy się wyspali po królewsku. Wynajęłabym na dłużej... - zawahała się na chwilę, a potem machnęła do siebie ręką i wypaliła - Albo kupiła od razu. Roboty tu będzie jeszcze dość, a ile człowiek może po szlaku ganiać jak kundel za kością…
- I co ja niby bez stodoły zrobię? Gdzie będę konia trzymał? Cydr warzył, jabłka suszył? Śmieci składował? - mężczyzna uśmiechnął się, bo trudno było nie zauważyć przeborkowych porządków. - Spać tam możesz, dużo za tę ruderę liczyć ci nie będę. A jak na własność chcesz, to za mnie wyjdź i po problemie.

Kobieta roześmiała się szczerze na taką propozycję.

- Na razie najmę. Ale nad tym drugim pomyślę, bo kogo do pary też będę szukać, jak już uda mi się kąt na stałe dostać. - wyciągnęła do Darana otwartą dłoń - Szczególnie, jak chłop robotny i z fachem w ręku! - wyszczerzyła zęby, ruchem głowy wskazując na narzędzia ogrodnika.
- Fach to mam niejeden, choć machanie mieczem już mi zbrzydło. To za sztukę srebra ci legowisko najmę, jak mi dodatkowo kuchnię ogarniesz, bo nie zawsze czas jest, a i talentu brak. Poza tym cni się tak jeść samemu. Może jak trochę czasu razem spędzimy to zdanie co do ożenku zmienisz! - półelf uścisnął dłoń barbarzynki, również szczerząc w uśmiechu całkiem kompletne uzębienie. Na jego twarzy widać było lata tułaczki, ale gdyby się ogarnął mógł być nadal niczego sobie mężczyzną. Zresztą Przeborce bardziej niż na ładnej buzi na charakterze i robotności przyszłego męża zależało, choć między bogami a prawdą to dawno już o tym nie myślała. Ale może czas najwyższy było zacząć?



Neverwinter, dzień pierwszy



Neverwinter było zbyt wielkie. Już Sundabar wydawał się Przeborce przeogromną osadą, a przecież zwarta i mająca spore podziemia krasnoludzka twierdza mogła co najwyżej równać się z górującym nad miastem zamkiem. Wysokie mury, strzeliste wieże, domy pnące się na wiele pięter w górę niczym skały i biegnące między nimi zacienione, szerokie kaniony ulic. Wbrew obawom barbarzynki nikt tu nie zwracał na nich, przybyszy z innej osady, żadnej uwagi - bo kiedy tylko przekroczyli bramy, wprost utonęli w rzece ludzi i nieludzi szczelnie wypełniającej miejskie ulice. Przeborka musiała bardzo się skupić, żeby pozostać z towarzyszami; w pstrokatej, tak różnorodnej masie osób, spieszących w sobie tylko wiadomych sprawach, z powiewającymi nad głową reklamami, szyldami, znakami i wciąż bombardowana nowymi zapachami, widokami czy dźwiękami łatwo było rozproszyć uwagę, zapatrzeć się w jakiś kolejny cud, dziwną istotę, monumentalny budynek - i stracić z oczu swoją kompanię. A bez niej nieobyta w mieście kobieta czuła, że dużo sama nie zawojuje...


Ale cały plan, by usiąść na spokojnie i przemyśleć, co by tu dalej czynić, szlag trafił zaraz po przybyciu do karczmy. Przeborka zdążyła dopiero ochłonąć po podróży i wrażeniu, jakie zrobiło na niej olbrzymie miasto, a już nie odnalazła towarzyszy: wszyscy rozpierzchli się jak te myszy po składzie sera, najwyraźniej przekonani, że każdy sobie sam w mieście poradzi. I zapewne sami mieli w Neverwinter własne, prywatne interesa, takie, które przyćmiły głowny cel tej wyprawy: odnalezienie Omarowych ksiąg i mordercy Kosta. Przeborka nic innego nie miała do roboty; poprzeklinawszy więc pod nosem na słomiany zapał (i słomiane łby) swoich kompanów stwierdziła wreszcie, że nie będzie do wieczora jak ta durna siedzieć w karczmie i przynajmniej dowie się, co tu oficjalnie można uczynić z ich sprawą... zanim weźmie się sprawiedliwość we własne ręce. Bo jedną z kilku rzeczy, którą barbarzynka nauczyła się o ludziach z Południa, było ich przywiązanie do spisanych i ustalonych praw - tam gdzie Północ odwoływała się do zbiorowej mądrości klanu i powszechnie przyjętych zachowań, Południe wolało mieć spisane na papierze szczegółowe instrukcje, jak postąpić w danym momencie. Więc gdyby nawet przypadkiem Przeborce udało by się znaleźć Marduka i bardzo ją miecz swędział, lokalne prawo zapewne inaczej rozumiała kwestie sprawiedliwej odpłaty...


Zaczęła od najbardziej oczywistego miejsca, jakie przyszło jej do głowy - kupieckiego składu. Takie miejsca zawsze były pełne ludzi, którzy podróżowali z karawanami, najemników, bardów i innych osób związanych z kupieckim świadkiem; jeśli Marduk nie wędrował sam, być może “przyczepił” się do jakiegoś konwoju. A jeśli nie, to do podobnych miejsc barbarzynka była przyzwyczajona i wiedziała, że zawsze może liczyć tam na pomoc bratnich dusz, tak samo jak ona parających się ochroniarskim fachem.

problem był tylko jeden: miasto pełne było... liter. Szyldy, plakietki, znaki - to wszystko zapisane było znaczkami, co prawda nawet w kilku alfabetach - ale co z tego, skoro Przeborka nie rozumiała ani jednego? Ile czasu zmitrężyła, “na czuja” szukając właściwego miejsca, to głowa mała. Jedynie to jej pomogło, że jej postura i broń wzbudzały należyty respekt i nikt nie śmiał jej spławić, kiedy w końcu poddała się w zgadywaniu, gdzie należy iść i po prostu zaczepiała każdego na ulicy, pytając o wskazówki.

Skład Towarów Tarmalune w dokach przywitał ją na szczęście znajomą atmosferą, choć jak wszystko w Neverwinter był o wiele, wiele większy niż kobieta dotychczas spotkała na swojej drodze. Odpoczywający po pracy, albo szukający nowej karawany najemnicy stali w luźnych grupkach, przekomarzając się po przyjacielsku, młodociani ulicznicy kręcili się wokół, szukając łatwego zarobku albo węsząc, co by tu skręcić, a wędrowni kupcy o twardych spojrzeniach i ogorzałych od słońca twarzach targowali się zajadle z miejskimi, bogato ubranymi handlarzami, zerkając spode łba na kręcącą się wokół rozłożonych towarów straż ochraniającą celnika. Kobieta szybko zgadała się z jedną ze znudzonych grupek najmitów, ale choć chwile minęły jej na miłej pogawędce, niewiele się dowiedziała: Marduka nikt nie kojarzył, albo nie zapadł nikomu w pamięć (w co Przeborka wątpiła), albo po prostu dotarł do miasta sam, nie korzystając z kupieckiej pomocy. Wskórała jednak tyle, że dostała do ręki zgrubny plan z obrazkowo naszkicowanymi miejscami, które powinny ją zainteresować: gildią zajmującą się obrotem magicznymi towarami i siedzibą miejskiej straży. Skoro Marduk pozostawał na tą chwilę nieuchwytny, może chociaż ktoś zauważył przedmioty, które zginęły jej pracodawcy...?


Przeborka doceniała wiele rzeczy, które stworzyło Południe, inaczej niż jej klanbracia, odrzucający z miejsca wszystko, co przychodziło z nizin jako “słabe” czy “zbyt skomplikowane”. Potrafiła zachwycić się karnym porządkiem, w jakim maszerowały południowe armie, potrafiła wyobrazić sobie, jakie zyski przynosi uporządkowany handel... mgliście, ale jednak, rozumiała że ta skuteczność bierze się właśnie z tego uporządkowania i zawierzania wszystkiego papierowi, a nie słowu, jakie prezentowali południowcy. Wszak żaden kupiec, z jakim przyszło jej pracować, nigdy nie wybrałby się w drogę bez tubusa dokumentów, zaświadczających o tym kim jest, co przewozi, jakie podatki ma opłacone, jakie ma pozwolenia na podróż i tym podobne; był w tym jakiś przewrotny sens, bo ludzie z nizin mieli mocną tendencję do kłamania jak najęci io ich słowu ufać nie można było za grosz.

I teraz wracała do karczmy, która służyła jej za noclegownię, zmęczona i zdenerwowana, bo wpadła dokładnie w tą samą pułapkę: bez mądrze brzmiącego papieru z oficjalnie wyglądającą woskową pieczęcią nic nie można było zrobić - a jej słowo miało tu wartość taką samą, jak byle południowca z ulicy. Zarówno straż miejska, jak i gildia magów o dumnie brzmiącej nazwie Płaszczy-O-Wielu-Gwiazdach nic nie widzieli i nic nie wiedzieli w kwestii mordercy i zaginionych ksiąg - za to sami mieli wiele dociekliwych pytań. Kto się interesuje? Po co? Gdzie dowody? Przeborka miała jakieś niejasne poczucie, że po prostu zlekceważoną ją jako głupią babę z jakiejś zapadłej głuszy, ale nikt wprost nie dał jej powodu, żeby rozpętać jakąś awanturę, a zresztą barbarzynka nie miała wcale ochoty bić się później z całym garnizonem straży. “Papieru” jednak, stwierdzającego przestępstwa Marduka, nie miała - to był fakt. Nie miała też żadnego listu polecającego czy wyjaśniającego od Omara - i tu kończyły się jej możliwości załatwienia czegokolwiek z wielkimi organizacjami oficjalną ścieżką. Miała co prawda dość złota, by wykupić jakieś bardziej szemrane usługi, czy skłonić pojedynczych strażników do współpracy, ale ruch to był na tyle ryzykowny, że warto było go omówić wcześniej z resztą.

Przepychanki z urzędasami wymęczyły ją i sfrustrowały na tyle, że czuła się bardziej zmęczona niż po walce ze smokiem. W bezpośrednim starciu z wrogiem role były jasno określone, a przeciwnik był na wyciągnięcie ostrza, namacalny i konkretny. Tu zaś miała wrażenie, że boksuje się z jakąś niewidzialną ścianą, że gada do cieni, że coś jej cały czas umyka - nie rozumiała zasad tej gry na słowa, dokumenty, podpisy, pieczątki i okrągłe zdania i zupełnie nie potrafiła nic zrobić w ten sposób. Pierwszy dzień poszedł całkiem na zmarnowanie, a przecież czasu nie mieli wiele...

Jej zniechęcenie do załatwienia czegokolwiek z miejskimi organizacjami było tak głębokie, że nawet kiedy wdepnęła w gęsty tłum zgromadzony przed jedną z gospód, a do jej uszy dotarł nielubiany - ale znajmomy - głos narwanej krasnoludki z jej kompanii, machnęła na to ręką, widząc przy Turmalinie znajome już szare płaszcze. Głupia baba zapewne wdawał się w jakąś awanturę i chciała znów zburzyć jakąś karczmę albo komuś połamała kończyny, zapominając, że nie jest u siebie na wiosce, gdzie wszyscy zwiewali gdzie pieprz rośnie na jej widok. A tutejsza straż, mimo zamiłowania do biurokracji i imposybilizmu, była dobrze wyposażona i uzbrojona, Przeborka musiała im to oddać. Tak czy inaczej, grzywna i dłuższe tłumaczenie pewnie mogło uratować sytuację, ale po doświadczeniach w garnizonie barbarzynka była tak zniechęcona, że obojętnie obserwowała, jak gwardziści prowadząc gdzie niską, kolorową postać. Pewnie żeby ją wydobyć z ciupy albo uchronić przed batami trzeba by znów przedstawić jakiś wóz papierów, dokumentów i pieczęci... Rzuciła tylko okiem na szyld knajpy, zapamiętując jego wygląd i wyłuskując wzrokiem kogoś, kto wyglądał na dowódcę patrolu. Niech Zenobia labo Trzewik z nim gadają później, wyglądali na takich, dla których załatwianie miastowych spraw nie wyglądało na pierwszyznę...

Gospoda była na szczęście taka jak wszystkie - papierów, żeby zamówić piwo, nikt nie wymagał. Kobieta z ulgą zwaliła się na ławę z kuflem ciemnego napoju i michą chrupiących, słonych krabów. Wieczór już dochodził, reszta grupy, cokolwiek by nie robiła, powinna zacząć powoli się schodzić. Ciekawe jak im akurat poszło...?


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 16-04-2018 o 21:45.
Autumm jest offline  
Stary 12-04-2018, 14:47   #220
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Neverwinter, dom Przymierza
4 Marpenoth, popołudnie

Shavri biegiem zaliczył rundkę tam i z powrotem do siedziby Przymierza po worek smoczych pamiątek. Wyciągnął z niego jeszcze jedną na pamiątkę dla Coriego, a sam worek starannie zawiązał.
Doświadczenie podpowiadało mu, że w takich miejscach petent musi się srogo naczekać nim jego sprawa nabierze odpowiedniej mocy. Ale, o bogowie, tym razem warto było czekać. Kiedy wpadł do gmachu, jego towarzysze jeszcze wciąż czekali, więc tropiciel pomachał im reką i poszedł do stanowiska alchemika, gasząc oddech przyśpieszony po biegu. Osłabienie po magicznym zatruciu już prawie minęło i to również był dla Shavriego powód do radości.
Również, ponieważ siedziba Przymierza zrobiła na nim wielkie wrażenie. Zdarzyło mu się być w Silvermoon. Ba. Zdarzył sobie nawet wyrobić o nim stanowisko na podstawie jednego, podstarzałego maga i opowieści, jakimi uraczył młodego Traffo i jego towarzyszy. Wrażenie było bardzo przykre. Za to Neverwinter i siedziba Przymierza… Och. To zupełnie inna kwestia. Shavri czuł, że to jest doskonałe miejsce dla Coriego. Może nawet udałoby się wypytać, czy biorą młodzików na termin.
Dlatego pełen dobrych myśli stanął przed dziuplą alchemika, który okazał się… cóż… zupełnie zwyczajnym jegomościem średniego wzrostu ubranym w nieco spraną lub przykurzoną czernń. Miał krucze włosy sięgające mu po rzyć samą, zebrane rzemieniem w koński ogon i szare, życzliwe oczy, zerkającące zza szkieł w oprawce z wyrazem uprzejmiego oczekiwania. Żeby porozmawiać z Shvrim przy ladzie, wstał od jakichś papierzysk, które studiował przy stole w drugim końcu niewielkiej sali.
- Tak? W czym mogę służyć?
Traffo, który spodziewał się po nim bogowie wiedza czego, przez moment zagapił się na niego, nim odchrząknął.
- Łuski przyniosłem.
- Aha - alchemik kiwnął głową wyczekująco zerkając na tropiciela. - Na sprzedaż czy do jakiegoś zamówienia?
- Na sprzedaż
- odparł Traffo, kładąc worek na blacie.
W miarę swoich możliwości opisał ubitego smoka. Podał jego wielkość, kolor, zreferował jak zionął.
Alchemik kiwał głową, w całości skupiony na przeglądaniu dostarczonego materiału.
- To wprawdzie niezbyt rzadki gatunek- jak na smoka, oczywiście -, panie…
- Shavri.
- ...Panie Shavri, ale za to na tyle duży, żeby jego łuska już stwardniała.
Chwycił jedną z łusek w swoje długie, blade palce i pokazał ja Shavriemu pod światło jakiegoś urządzenia magicznego, o którego zasady działania chłopak nawet nie zapytał, pewny, że i tak ich nie pojmie.
- Niech pan spojrzy - zaproponował rzemieślnik. Miał spokojny głos człowieka, który widział już w życiu wszystko i dzięki temu potrafił zachować zawodową uprzejmość i zimną krew w każdych okolicznościach.
- Wzory, wiem. Widziałem je pod słońce.
- Wie pan, co to jest?
- Wygląda troche jak korytarzyki korników w drewnie, ale o bardziej rozmazanych komturach.
- Istotnie. Ale czy wie pan co to jest?
- Nie mam pojęcia.
- Powietrze.
- Słucham?
- Łuska smoka jest twarda z zewnątrz, ale w środku musi być pusta, żeby smok mógł latać. U starych smoków łuska jest większa, a więc i jej płytka również. W niektórych miejscach tego powietrza nie ma wcale, a w innych jest go w łusce całkiem sporo. Zresztą… proszę chwileczkę poczekać.


Alchemik wybrał ze stosu jedną z łusek, która wprawdzie nie pękła w wyniku magicznego gruzobicia wywołanego przez Turmalinę, ale została mocno porysowana przez kamienie na wierzchniej stronie. Następnie ujął w długie, blade palce jakieś drobne narzedzia rzemieślnicze i otworzył łuskę jak muszlę.
- Proszę. Niech pan dotknie teraz.
Shavri wziął połowkę łuski, i pogładził wnętrze. było gładkie, gdzieniegdzie widać było drobne otwory.
- Taka pusta łuska ma też swoje zastosowanie w walce, ponieważ powietrze jest też całkiem dobrym amortyzatorem.
- Czym?
- zapytał Shavri bez lęku. Jego rozmówca zdawał się mieć nieskończoną cierpliwość i wiedzę. Był jak ich żywy pomnik.
- Czymś, co wytraca siłę uderzenia - wyjaśnił niemal natychmiast alchemik. Spojrzał na tropiciela, którego wyraźnie cieszyło to, że ktoś ma czas i ochote tłumaczyć mu wszystko. - To względnie dobrze zachowane łuski, pani Shavri, dlatego mogę Panu zaproponować za nie 15 sztuk złota.
- Z chęcią je wam sprzedam, mam nadzieję, że zrobicie z nich dobry użytek.
- Tak jak i z zebów. Widzę, że coś mocno musiało grzmotnąć tego smoka. Brakuje ponad połowy do kompletu.
- Tak, to prawda. Na dodatek z kłów zrobiłem naszyjnik dla wojowniczki, która zrzuciła go z nieba.

Alchemik zamrugał uprzejmie okazując zaintrygowanie.
- Coś podobnego. Proszę mi to opowiedzieć, a ja w tym czasie je wycenię.

Po pięciu minutach Shavri odszedł od stanowiska alchemika w sumie z 30 złotymi monetami, które zamierzał po równo podzielić między wszystkich, którzy wzieli udział w walce ze smokiem. Marv był niestety nieobecny, a i Shavri sam przed sobą musiał przyznać, że jego udział w samej walce z gadem niewiele wniósł do sprawy, więc odrzucając siebie i Marva, podzielił złoto za łuski i zęby na 6 części. Wyszło po 5 sztuk złota.
Wrócił do Jorista i Toriki, wręczył im ich dolę, mówiąc, że podzielił złoto za łuski i zęby po równo. Nie dodał tylko, że nie pomiędzy wszystkich.
Ich czekanie miało trwać dalej.

Czekając Joris szturchnął łokciem Shavriego i półelfkę. Zapewne nie było to bardzo skryte, ale każdy w sklepie wyglądał na zajętego bardziej sobą niż ich trójką.
- Czy wy ty też ich widzicie? - szepnął po czym wskazał na małą, eteryczną blondyneczkę i mężczyznę, który spokojnie mógłby być czyimś nocnym koszmarem. - Czy za dużo tego piwa wypiliśmy…?
- To miejsce uświadamia mi, ile… - zaczął Shavri, ale nie dane mu było dokończyć.
- Cicho… cicho…
- poleciła speszona kapłanka, starając się nie patrzeć na mięsiste bary towarzyszącego dziewczynce osiłka. Z jakiegoś powodu wolała nie zwracać na siebie jego uwagi, gdy z niezdrowym rumieńcem świętodziewiczego oburzenia z powodu “domniemanego” związku z dzieckiem, przyglądała się pośladkom stojącego.
Shavri zaś nie zastanawiał się, jaki rodzaj więzi łączy tamtą dwójkę. Natomiast mocno zazdrościł niewysokiemu, białemu stworzeniu jakiejkolwiek, tak zażyłej relacji z jej postawnym towarzyszem. Gest zaufania, jaki między sobą przekazali z miejsca nastroił Shavriego przychylnie do tej dwójki. Gdyby gbur z tyłu miał się dalej naprzykrzać, tropiciel pewnie wstałby, żeby pomóc go uciszyć.
Joris przez chwilę faktycznie był cicho, ale ciekawość go dręczyła.
- Wyglądają dziwnie… groźnie - szepnął ponownie do obojga - Ciekawe czym… kim są…
Choć pytania żadnego nie zadał widać było, że coś go kusi w związku z tą przedziwną parą.
- Zapewne parają się magią, bo inaczej po co by tu przychodzili? Może ta dziewczynka ma jakieś naturalne moce? - Selunitka w końcu przestała świdrować zadek demonicznego kompana tematu ich dysputy i niczym pokorna służka dobra, spuściła skromnie wzrok.
“Czy oni są kochankami?” zastanawiała się usilnie, co i rusz podpatrując “egzotyczną” parkę w nadziei, że dostrzeże jakieś znaki, które naprowadzą ją na odpowiedź. Niestety prócz dostrzeżonego gestu para zachowała powściągliwość; kilka chwil później udała się za mniszką do jednego z bocznych pomieszczeń. I może dobrze się stało, bo Joris już wstawał by do nich podejść. Uprzedził w tym Shavriego, który przez chwilę nie wiedział, co ma zrobić, więc w końcu z żalem pozostał na miejscu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 13-04-2018 o 10:56.
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172