Klatkę schodową oświetlał zmyślny system luster, przekazujący światło z górnej kondygnacji. Po wejściu na górę, stawało się na biegnącej wokół piętra galeryjki, otoczonej solidną, stalową barierką ozdobioną wizerunkami tarcz i młotów. Po przeciwnej stronie od miejsca, w którym schody z góry wspinały się na galerię, znajdowały się drugie, nieco węższe schody wiodące do umieszczonych pod dachem, zamocowanych na drewnianych stelażach luster. Wokół galeryjki znajdowały się trzy, rozmieszczone w równych odstępach drzwi. Do najbliższych można było dotrzeć pokonując zaledwie trzy kroki od schodów i te wybrali Axel i Bernhardt, którzy pozostawili na dole krzątającą się, przerzucającą swój dobytek Dorotkę Knedlikovą.
Okazało się jednak, że były one zamknięte. Ślady jakie widoczne były na framudze i płycie drzwiowej świadczyły o tym, że gobliny podejmowały usilne próby ich sforsowania za pomocą ognia i miecza, które okazały się nieskuteczne. Nie pozostawało nic innego jak spróbować z następnym przejściem.
Do tego pomieszczenia dało się wejść bez problemu. Można było z łatwością stwierdzić, że przed wyjazdym Frau Herzen było ono jej salonem. Obecnie jednak wszystkie meble były porozwalane, dywan obsrany, ściany pomazane nie wiadomo czym w esy floresy, kandelabr zerwano, a na jedynym całym meblu czyli stole walały się pociachane fragmenty ostatniego posiłku goblinów, który sądząc po kształcie pozostałości należał do gatunku ludzkiego.
Z sąsiedniej komnaty, do której można było przejść z salonu dochodziło chrapanie i odgłosy rozmowy w jakimś gulgoczącym, charczącym języku, z pewnością goblińskim. Drzwi były uchylone, co pozwalało na zajrzenie do wnętrza.
Na stercie dywanów, narzut i ubrań spało trzech goblinów, a na środku podłogi siedziało kolejnych dwóch, grając w jakąś dziwaczną grę z wykorzystaniem palców, kamieni i zdechłej żaby. Ich broń leżała ciśnięta pod ścianę.
Krasnoludy rozochocone zapachem gobliniej krwi, niecierpliwie czekały na czyniącego zaklęcia Wolfganga. Dwa proste czary udału mu się znakomicie i już po chwili przekształcone przez magię zmysły zaczęły inaczej odbierać rzeczywistość. Drugie Proroctwo, mimo długiego skupienia i zużycia kawałka szkła, który kanałował Eter nie wypaliło, co mag zwalił na fakt, że nigdy dotąd tego zaklęcia nie używał.
W końcu weszli w ciemne, cuchnące grzybem i wilgocią korytarze. Tory kolejki były pordzewiałe, stemple przegniłe, a z sufitu co chwila spadały kawałki skały. Krasnoludy jednak nie zauważały stanu kopalni i z niemal z czułością przesuwały oczami po starych, zapuszczonych tunelach. Na pierwszym skrzyżowaniu skręcili w lewo i nadal idąc za torami zbliżyli się, sądząc po nasilającym się smrodzie do leża goblinów i wilków.
I tak też było. Przed nimi znajdowała się niezbyt pokaźna grota, wydrążona kilofami krasnoludów, w której zielonoskórzy i ich wilki mieli legowisko. Panowały tu niemal całkowite ciemności, z których dobiegały odgłosy śpiących goblinów. Co chwilę jakiś z nich chrapał, pierdział lub przewalał się z boku na bok, mrucząc przez sen. Akompaniowały im wilki, prychając lub warcząc.
-
Światła nam trza - syknął przez zęby Drekk do maga, który w ciemnościach rachował wrogów. Było tu sześć wilków i cztery gobliny. Wszyscy spali.