Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2018, 16:21   #4
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Zadzwonił budzik.

Z paskudnym skrzywieniem na surowej twarzy pacnął natręta uciszając go. Obrócił głowę. Zza okna, przez odsłonięte żaluzje wpadało światło niezgaszonych jeszcze latarni.
Westchnął głośno, zaś ciężar na jego klatce piersiowej uniósł się wraz z wdechem i opuścił przy wydechu.

- Pobudka, złotko - odezwał się chrapliwym głosem, lecz jedyną odpowiedzą był przeciągły jęk niezadowolenia. Bezceremonialnie zdjął dłoń kobiety ze swojej klatki piersiowej i wysunął się spod jej głowy. Brunetka, posiadaczka burzy kręconych włosów także spojrzała na zewnątrz.

- Dlaczego tak wcześnie?
Opadła bezwładnie na rozłożoną kanapę. Raymond wyjął papierosa z paczki obok budzika i włożył go między zęby. Z kieszeni spodni wydobył zapalniczkę benzynową, której otwarciu towarzyszyło zrodzenie wysokiego płomienia czubkiem sięgającego zbitego tytoniu. Zamknął ją jednym ruchem.

- Bo życie jest niesprawiedliwe - odparł od niechcenia pozostawiając po sobie chmurę dymu w miejscu, gdzie stał jeszcze przed chwilą. Zszedł z dywanu pokrywającego większą część drewnianej podłogi wprost do korytarza wyjściowego, a następnie do maleńkiej łazienki po prawej stronie. Rozległ się szum lecącej wody.

Kobieta wstała cicho i na palcach przeszła pod przeciwległą ścianę pokoju wytapetowanego wzorami w zgniłozielone szersze i brudnożółte węższe pasy. Ściana pokryta była regałami z zamkniętymi drzwiczkami oraz półkami z książkami wprost do kanciastego pudełkowatego biurka z małą lampką przykrytą jasnym abażurem.
Stosy papierów walały się po blacie. Przeglądając je omal nie przewróciła butelki whisky oraz stojącej obok szklanki z ciemnym płynem przykrywającym dno.

W łazience woda wciąż płynęła.

Budzik brzęknął i trzasnął zderzając się z czaszką kobiety. Padła bezwładnie na podłogę, zaś trzymająca go męska ręka obróciła się w kierunku własnej twarzy. Raymond zaciągnął się papierosem krytycznie przyglądając się potłuczonemu i powyginanemu urządzeniu.

- Nigdy go nie lubiłem - zaciągnął się kolejny raz, po czym wrzucił zepsuty przedmiot do wypełnionego resztkami papierów kosza na śmieci.





Podobnie do stojącego przed nim, obnażonego od pasa w górę mężczyzny, na samym początku własnej przygody z boksem sądził, iż niewiele różni się to od ulicznego mordobicia. Był pewny swego. Dokładnie jak rosły byczek o niskim czole.

O'Connor płynnie zszedł z linii ciosu i z impetem rąbnął sierpowym w skroń tak mocno, że niemal obrócił się, kiedy głowa przeciwnika odskoczyła. To był błąd, który doświadczony bokser mógłby wykorzystać. Natychmiast się wycofał. Jednakże przeciw sobie miał jedynie amatora, dla którego była to pierwsza walka.

Po pierwszym ciosie Raymond zrozumiał, że przegrał samym nastawieniem. Dokładnie to samo mógł myśleć podnoszący się z ziemi człowiek. Jego wzrok był mętny. Nie wiedział gdzie się znajduje, zaś detektyw już krążył wokół potężniejszego rywala. Oczywiście gdyby pozwolił się dobrze trafić, mógłby wylądować na deskach na znacznie dłużej niż tamten.

Kluczowa była praca nóg. Tam rozpoczynał się wszelki ruch poczynając od kroku na ciosie kończąc. Choć ręce również było istotne, co przypomniał sobie przejmując silne uderzenie na gardę. Mogłoby być mocniejsze, gdyby miało swój początek w skręcie bioder.

Natychmiast skrócił dystans zmniejszając skuteczność dłuższych rąk mężczyzny i wyprowadził kilka szybkich, pozbawiających tchu ciosów na korpus.
Głowa liczyła się tak samo jak siła. Bardziej. Czasem dawało się pokonać oponenta szybko. Częściej zależało to od strategii, wyczucia, dostrzeżenia i uchwycenia właściwej chwili.

Jeden z ciosów musiał dotrzeć do wątroby. Mięśniak zgiął się na moment popełniając następny z błędów początkującego. Nie utrzymał gardy. Uderzenie w podbródek ponownie powaliło go na ziemię. Raymond od dawna nie miał tak łatwej walki.

Amator.

O'Connor zdjął rękawice pozostawiając na zaciśniętych pięściach jedynie pasy owijki.

Nagle usłyszał wrzask i poczuł uderzenie od tyłu. Wpadł na liny. Nie pierwszy raz. Odbił się od nich obracając twarzą do wściekłego człowieka. Cios przebił się przez wzniesioną machinalnie gardę. Chrząstka w nosie chrupnęła. Nie pierwszy raz.

Raymond odskoczył w bok wznawiając pracę nogami. Twarz bolała znacznie mniej niż mogłaby, gdyby tamten zdjął rękawice. Sędzia starał się powstrzymać bijatykę, lecz nie był w stanie. Oczy O'Connora stały się przeraźliwie zimne.
Tymczasem agresor zepchnął Raya do narożnika. Na gardę spadał grad ciosów. Niektóre dochodziły celu szczególnie, że pochodziły nie tylko od rąk, ale również nóg. Wyglądało to na swego rodzaju morderczy szał. Sportowa walka przerodziła się w coś więcej. Coś, co tak często widywano na ulicach.

Obracając się w defensywie zdawał sobie sprawę z tego, że jest bezpieczny. Ochroniarze właśnie zmierzali do nich. Nagle, w niewielkiej przerwie między kolejnymi uderzeniami, wyprowadził własną kontrę. Ataki ustały. Opuścił ręce oddychając ciężko. Głowa liczyła się znacznie bardziej niż siła.
Walczył już zbyt długo, aby dać się takiemu troglodycie zapędzić do narożnika, gdyby tego nie chciał, natomiast szaleńczych ataków nie dało się wyprowadzać bez końca. Bokser to nie Browning M1917. Bokser to Gewehr 98.

Wyczekał na swój moment. Sięgnął na zewnątrz ringu, do kieszeni marynarki, skąd wydobył papierośnicę i zapalniczkę. Wyprostował się wydychając dym tytoniowy. Sędzia klęczał nad czerwonym na twarzy, wciąż wierzgającym mężczyzną. Ręce w grubych rękawicach błądziły w okolicach szyi. Tam, gdzie trafił Raymond. Tam, gdzie zamierzał trafić. Gew 98, nie M1917. Włożył w to sporo siły, zatem podejrzewał poważny uraz krtani. Gdyby dał sobie pomóc, pewnie by przeżył.

Syknął sprawdzając własny nos. Syknął lekko. Zapewne pęknięcie.
Usiadł obserwując jak w końcu pomocy medycznej udało się dotrzeć do urazu. Nie spieszył się i niewiele obchodziło go czy facet przeżyje. Dwa trupy, a to dopiero początek dnia. Niezły wynik.
Normalnie powinien się zbierać do roboty. Teraz to robota przyjedzie do niego. Zapalił kolejnego papierosa.

Wolał mordobicia.





Siedział na słupku narożnika kompletnie ubrany. Nawet kapelusz był na swoim miejscu. Opierał się przedramionami o nogi w czarnych spodniach. Od czasu do czasu chwytał kciukiem i palcem wskazującym filtr tkwiący między ustami.
Sztywny plaster na nosie utrzymywał pękniętą chrząstkę na miejscu. Przyglądał się obojętnie pracy jego kumpli z policji podczas przesłuchiwania świadków. W końcu jeden z nich odłączył się i podszedł do Raymonda.

- Zawsze ciągnie się za tobą jakieś gówno.

- Moja specjalność.

- Dobra, miejmy to z głowy. Jak to wyglądało z twojej strony?

- Pierdol się, Scorsese. Gadałeś ze świadkami.

- Przecież wiesz, że muszę mieć w raporcie twoją wersję. Nie odpierdolą się ode mnie bez tego. W końcu facet nam zszedł. Swojemu będziesz utrudniał życie?

Raymond pociągnięciem rozżarzył końcówkę kiepa, a następnie zgasił go pod butem wydmuchując chmurę z płuc.

- Typ nie umiał przegrywać. Zaatakował od tyłu po zakończeniu walki i sprzedał mi taką plombę, że zapomniałem którędy się szcza - wskazał na własną twarz, po czym kontynuował:

- Złapał mnie w narożnik i lał jak czarnucha. Gdybym w porę nie załapał co się dzieje, to rząd miałby do wykarmienia kolejnego pasożyta za zabójstwo gliniarza. Przy pierwszej okazji odwinąłem się, ale skurwiel był wielki. Źle wymierzyłem. Celowałem w mordę. Potem nie plątałem się specjalistom pod nogami.

- Nie wydajesz się zmartwiony jego zejściem.

- Łkam wewnętrznie.

- Nie kpij.

- Nie śmiałbym.

Popatrzyli po sobie przez chwilę. W końcu Scorsese westchnął, zapisał końcówkę zeznania kolegi po fachu i odwrócił się, by odejść. Nagle coś mu się przypomniało.

- Masz nową sprawę. Wpłynęła niedawno. Zabójstwo. Młoda kobieta, maksymalnie trzydziestoletnia, ciemne, gęste, kręcone włosy. Uderzenie tępym narzędziem w tył głowy i wielokrotne pchnięcie ostrym narzędziem. Wszystko wskazuje na któryś z gangów.

- Zajmę się tym - odparł Raymond przypalając kolejnego papierosa. Skryła go gęsta, gryząca chmura.




Przekroczył próg małego, zagraconego gabinetu na posterunku i zamknął za sobą drzwi. Powiesił marynarkę ma wieszaku, przez co pozostał wyłącznie w czarnej koszuli.
Broń wyjęta z kabury wylądowała na blacie podobnie jak pełna już popielniczka, paczka papierosów oraz zapałek.

Otworzył najnowszą teczkę. Dostrzegł wewnątrz zdjęcie kobiety, która była wcześniej gościem w jego mieszkaniu. Zapalił papierosa i kilkoma potrząśnięciami dłoni zdusił płomień tańczący na drewienku.

Nie miał pojęcia kto ją wysłał. Nieszczególnie go to obchodziło na obecną chwilę. Ostatnim, który zbierał informacje na temat Raymonda był świętej pamięci prywatny detektyw Walter Trucker. Prawdziwy specjalista w tym fachu. Jego śmierć była nieodżałowaną stratą. Najważniejsze było jednak to, iż Raymond nie potrafił powiązać jednego szpiega z drugim. Możliwe, że się mylił, jednakże częstotliwość wysyłania tego typu ludzi była niewielka. Jeśli była to jedna osoba, to wyjątkowo cierpliwa i nie nie robiąca sobie z ostrzeżeń wysyłanych przez O'Connora. Znacznie bardziej prawdopodobne było to, że istniało wielu ludzi pragnących poznać Raya nieco lepiej.

Różnili się także wysyłani ludzie. Profesjonalny prywatny detektyw był szpiegiem innej klasy niż kobieta myszkująca w papierach. Niczego jednak nie dało się wykluczyć na takiej podstawie, a możliwości było wiele. Gangi, z którymi nie ma układów, gangi, z którymi ma układy, bogacze, media. Przez cały czas spędzony na posadzie policjanta Nowego Orelanu mógł się narazić wielu ludziom z wielu powodów. Umorzone śledztwo, rozwiązane śledztwo, nagłe zniknięcia bądź pojawienia się, przesłuchania albo ich brak.

Odchylił się na krześle z rękami założonymi pod głową i stopami na blacie. Odrzucona uprzednio teczka leżała na podłodze, zaś postać O'Connora spowijały coraz gęstszy dym.

Spojrzał od niechcenia na jedną teczkę. Powinna znajdować się już w szafce na akta, lecz pomimo zamknięcia sprawy w trybie oficjalnym, nieoficjalnie wciąż wymagała zajęcia się nią.

Powiódł wzrokiem po bajzlu lub, jak lubił mówić, zorganizowanym chaosie. Wszystkie dokumenty znajdowały się na wierzchu nie bez powodu. Najważniejsze w tym wszystkim było jednak to, iż nikt nie dostrzegał, że ma to ukryte znaczenie. Nie wspominając już o odgadnięciu tego znaczenia. Nie wspominając o tym, iż taka przykrywka była bardzo wygodna.


Spojrzał z niesmakiem na wystającą z bagien krowę. Zapalił papierosa przykrywając smród trupów spoczywających na bagnach zapachem żarzącego się tytoniu.

Raymond podążał obrzeżami murzyńskiej, cuchnącej dzielnicy, zaś każdy krok wprawiał go w coraz gorszy humor. To zła wiadomość dla Johnny'ego Ratkina. Zatrzymał się dopiero nieopodal knajpy "Dear Lord", lokalnej wylęgarni szumowin. Tam odpalił papierosa od dogasającego kiepa. Zaciągnął się porządnie i z hukiem otworzył drzwi wejściowe skupiając na sobie całą uwagę. Oparł się w wejściu szukając wzrokiem informatora.


Spojrzał z niesmakiem na wystającą z bagien krowę. Zapalił papierosa przykrywając smród trupów spoczywających na bagnach zapachem żarzącego się tytoniu.

Raymond podążał obrzeżami murzyńskiej, cuchnącej dzielnicy, zaś każdy krok wprawiał go w coraz gorszy humor. To zła wiadomość dla Johnny'ego Ratkina. Zatrzymał się dopiero nieopodal knajpy "Dear Lord", lokalnej wylęgarni szumowin. Tam odpalił papierosa od dogasającego kiepa. Zaciągnął się porządnie i z hukiem otworzył drzwi wejściowe skupiając na sobie całą uwagę. Oparł się w wejściu szukając wzrokiem informatora.

W knajpie było duszno, śmierdziało przetrawionym alkoholem i spoconymi murzynami. Na podwyższeniu, gdzie zwykle grała kapela siedziała murzynka obwieszona bransoletkami i pierścieniami. W zupełnym bezruchu wpatrywała się w jeden punkt. A murzyni wpatrywali się w nią jak w obrazek, siedzieli jak podczas seansu hipnotycznego. Wokół krzesła i małego okrągłego stolika, przy którym siedział czarna pozerka unosił się dym wydobywający się z metalowego puzderka coś na wzór kadzidła używanego w chrześcijańskiej liturgii. Spalane kadzidło wydzielało dziwną woń.
Johnny Ratikn siedział przy barze. Był to kurduplowaty jegomość, gębę miał gładko ogoloną, włosy ulizane i pachniał zbyt mocno wodą kolońską. Gdy tylko dostrzegł O’Connora od razu do niego podszedł. Zaproponował drinka i rozmowę na zapleczu w osobnym pomieszczeniu. Liczył, że O’Connor mu zapłaci za informacje. Dlatego popadał nieco w służalczy uniżony ton.
- Wiem, że nie przepadasz za czarnoskórymi. Ale mam dla ciebie pudełko cygar prosto z Hawany. Rozmówmy się w alkierzu dla gości. - wskazał mu drzwi na prawo za kontuarem.

Papieros w ustach Raymonda rozżarzył się mocniej spalając kolejne kilka milimetrów wkładu otoczonego przez bibułę. Strzepnął popiół na podłogę, co nie mogło pogorszyć warunków lokalu. Skinął głową. Włożył ręce do kieszeni spodni, gdzie prawą rękę zacisnął na kastecie. Otworzył wskazane drzwi lewą i wszedł do środka w pierwszym odruchu rozglądając się czy istotnie będą sami.

Pomieszczenie dla gości jest obskurne jak cały lokal. Trzy fotele w jednym śpi spasiony murzyn. Ręce podłożył pod głowę i chrapie. Na blacie stołu stoi butelka, szklanka i rewolwer. Żałosna martwa natura wprost z sztalugi artysty fin de siècle’u.
- Nie przejmuj się nim. - Ratking pokazał na murzyna. - Poczęstuj się. Przetestujemy nowy transport i pogadajmy o pieniądzach. - wyciągnął w stronę Raya obiecane pudełeczko z Hawany.

O’Connor wyminął Ratkina i zaciągając się papierosem podszedł cicho do stołu. Zawartość butelki wypełniła szkło do połowy. Szybko z obrzydzeniem wypluł to, co spłynęło mu do ust. Jedyne, do czego “trunek” się nadawał to… Wrzucił do środka niedopałek. Rewolwer był znacznie bardziej interesujący w obecnej chwili.
Sprawdził stan amunicji, odciągnął kurek i bezceremonialnie chlusnął zawartością szklanki na śpiącego mężczyznę. Wypadła mu przypadkiem. Prawie. Trafienie w czoło mogło rozzłościć mężczyznę, ale niby przypadkowo wycelowana w niego lufa posiadała moc osłabiającą złość. Tymczasem Raymond nie wydawał się zainteresowany niczym prócz kształtu trzymanego poziomo przedmiotu. Z palcem na spuście.
- Wiesz, Johnny, kiedyś interesowałem się sztukmistrzami i zawsze pociągało mnie to, jak rzeczy znikały - patrzył w przestrzeń machając lekko rewolwerem. Szkopuł polegał na tym, iż wylot lufy wciąż wodził po grubym cielsku.

- Najlepiej duże. Możemy się założyć: zanim policzę do pięciu i wypowiem magiczne zaklęcie, zniknie coś naprawdę wielkiego - nie czekając na odpowiedź skupił spojrzenie na murzynie.

- Raz…

Murzyn przebudził się, ale widać był tak zamroczony podłym trunkiem, że z trudem zorientował się w sytuacji.. Widząc lufę popuścił z pełnego pęcherza jak stary alkoholik.

- Nie wygłupiaj się. Porozmawiajmy na spokojnie. - Ratking rozkładał ręce jakby się poddawał. - O co Ci chodzi? Dostałeś informacje, umówiliśmy się na rozliczenie.

- Dwa…

- Dobra, jestem w stanie zrezygnować z części zysku. Ale sam wiesz miałem wydatki. Wiedza kosztuje.

- Trzy - zamachał murzynowi lufą w kierunku drzwi.

- Przyznaje, puściłem ci dwa fałsze. Ale obiecałem chłopakom trochę czasu. Ale jak wiesz i tak się z tego nie wywinęli.

- Ratking, doigrałeś się - rzucił na odchodne murzyn i podreptał w kierunku wyjścia.

- Na twoim miejscu podziękowałbym panu Johnny’emu, że nie rozwaliłem ci łba - warknął O’Connor, a kiedy drzwi zamknęły się, spojrzał na Ratkinga. Sława rasisty czasem się przydawała.

- Abra kadabra - odłożył rewolwer i usiadł na fotelu. Nie tym, który zajmował przed chwilą grubas. Mokra plama wciąż odznaczała się na siedzeniu.

- Przyszedłem ustalić warunki współpracy. Ja ci płacę, ty dajesz mi informacje. Dobry układ, prawda? Ja prowadzę śledztwo - gadasz tylko ze mną i mówisz wszystko, co wiesz. Mam w dupie resztę umów. Obiecałeś chłopakom trochę czasu? Chcę to wiedzieć, Johnny. Czy to tak dużo? Nie dawaj mi powodu do niezadowolenia. Może się wtedy zrobić brzydko. Mamy układ? - zapytał wyciągając rękę.

- Tak, mamy układ. - Ratking patrzył na wyciągniętą rękę O’Connora. Ale bał mu się podać prawicę. Przeczuwał, że może oberwać w pysk. Wahał się, ale po kilku sekundach zdecydował się podać mu rękę.

Raymond przytrzymał ją przez chwilę.
- Nie zapomnij.

Wziął jedno cygaro z pudełka. Odgryzł końcówkę i zapalił. Zaciągnął się kilkukrotnie, choć płytko, po czym pokiwał głową. Mógł nawet zasmakować w cygarach.
- Nie masz nic przeciwko temu, żebym wziął jedno na drogę? - zapytał Ratkinga. Wziął dwa. Schował je do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Tamci już ci zapłacili - powiedział z dłonią na klamce. Chmurę dymu wypuścił po drugiej stronie, zaś po chwili ponownie konfrontował się ze śmierdzącymi trupem bagnami.

Oby nie musiał tu wracać w tym samym celu. Wtedy będzie musiał poznać Johnny'ego z krową.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline