Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2018, 21:21   #6
Yellow King
 
Yellow King's Avatar
 
Reputacja: 1 Yellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputacjęYellow King ma wspaniałą reputację
Mieszkanie państwa Giordano, poprzedni dzień.
Można by było powiedzieć że Giordano zaczął dzień jak przeciętny zjadacz chleba w Ameryce końcówki wielkiego kryzysu - zaczął go poprzez śniadanie z rodziną. Jego żona, Francesca przygotowała jajecznicę i podczas stosunkowego cichego śniadania nagle wypalił, nawet nie odrywając wzroku od jedzenia jakby to było coś normalnego.

- Wrócę nad ranem. - skończywszy jeść wygodnie rozsiadł się na krześle, pierw kierując wzrok na swoją żonę która tylko przyjęła to do wiadomości kiwnięciem głowy. To, że ich małżeństwo jeszcze istniało było tylko przez przyzwoitość - i skarb obojga, dziewięcioletnią córeczkę Lucię. Ta zaś zapytała, patrząc się na swojego ojca z zaciekawieniem. - Dlaczego, tatusiu? Jego żona zaraz urwała zaciekawienie córki, mówiąc że będzie długo pracował, i żeby jadła śniadanie bo zaraz wystygnie. Luigi, bez słowa wstał i dopił kawę i zaczął zakładać na koszulę zawieszoną wcześniej na oparciu krzesła kremową marynarkę Pochylił się nad córeczką, całując ją w czoło i przeszedł do sypialni stając przed lustrem. Poprawiał garnitur przed nim, a potem swoją fryzurę grzebieniem. Zakładając pasujący do reszty garnituru kapelusz uśmiechał się lekko.

Był mężczyzną krępej postury i mimo upływających lat utrzymywał ją w ryzach, a jego ciało było naznaczone kilkoma bliznami. Z pewnością największą, i najgorszą z nich była ta która rozciągała się poprzez jego prawy policzek. Stara blizna pooparzeniowa, relikt dawnego zakopanego pod zgliszczami mieszkania rodziców Luigiego życia. Jego uśmiech zszedł powoli z jego twarzy gdy przeniósł wzrok na bliznę - przechylając nieco kapelusz na prawą stronę twarzy..


Schodząc po schodach kamienicy w której mieściło się jego mieszkanie minął dużo starszego sąsiada, pana Veronesi. Ten zaś jako pierwszy się z nim przywitał, a Luigi zdejmując pierw kapelusz na chwilę odpowiedział z uśmiechem:

- Dzień dobry, i miłego dnia panie Veronesi. - wzajemny, niepisany szacunek zwykłych italo-amerykańskich imigrantów z członkami la Cosa Nostry był wręcz wymagany. Co prawda, większa część włoskiej części French Quarter, zwanej często "Little Palermo" albo "Little Sicily" przez napływ sycylijczyków od trzydziestu lat nawet nie zdawała sobie sprawy z tego co panowie w dobrze skrojonych garniturach się zajmują - to nie było mowy o byciu szczurem. Pytani przez "kogutki z mokradeł" o pobicie pod oknem mówili że akurat drzemali, albo proste "nie wiem, nie widziałem, nie słyszałem". Potem takie osoby często dostawały koperty z pieniędzmi za bycie dobrym mieszkańcem dzielnicy.

Po wyjściu na tylne podwórze, pod daszek pod którym stał ukryty pod płachtą Duesenberg model J ze składanym dachem - chluba Giordano pod wieloma znaczeniami. Prestiż wynikający z tego samochodu, jak i tego od kogo go otrzymał. Ściągając płachtę i rzucając ją na bok Giordano wyszczerzył się, podziwiając swoją czarną ślicznotkę. Wsiadł od razu za kierownicę, wsadzając i przekręcając kluczyk w stacyjce - ciesząc się przez chwilę warkotem ośmiocylindrowego silnika. Co prawda do miejsca do którego zmierzał miał zaledwie dwie przecznice - to i tak, dla połechtania własnego ego podjechał spokojnie pod "Vito's" - sycylijską pizzerię gdzie przesiadywała ekipa Mangano, capo dla którego Luigi Giordano był żołnierzem. Dwójkę łączy szczególna więź, ze względu na to iż Nicky Mangano był dla małoletniego Giordano swoistym mentorem, i wzorem do naśladowania. Pięćdziesięcioletni gangster który został "Wiseguyem" jeszcze na starym lądzie. Kilka lat starszy od obecnego bossa familii, ale tylko ze względu na zasady nie podjął się próby przejęcia władzy.

Nie było lepszego parkingu niż pod "Vito's" dla Giordano, dlatego zostawił dach zamknięty i pewnym krokiem pokierował się do środka. Wewnątrz, prócz kilku klientów przy stołach bezpośrednio przy ladzie na stołkach siedziało trzech mężczyzn, których rozpoznał od razu. Dwóch z nich było associate robiących dla Mangano, świeży narybek wprost z French Quarter. Trzecim był Frank "Bugsy" Costa, wiseguy podobnie jak Giordano robiący dla "Starszego", jak potocznie określany był Mangano. Szczerząc się podszedł, podając rękę zarówno Coście, jak i mężczyźnie za ladą - Joeyowi, który zajmował się pizzerią od legalnej strony. Stary przyjaciel Mangano, niewiele od niego młodszy - ale ze względu na to że jego matka była Amerykanką nigdy nie mógł zostać kimś więcej.

- Jak zwykle przychodzisz przed dziesiątą,Little Lou. Starszego już nie ma, ale kazał Ci coś przekazać. - zagaił mężczyzna stojący za ladą pizzerii, gdy już Luigi zasiadł na stołku, kładąc kapelusz na ladzie. "Little Lou" było przezwiskiem, pseudonimem który Luigi zaskarbił sobie właściwie od początków swojej przestępczej kariery ze względu na swój wzrost. Wiele rzeczy można było o nim powiedzieć, ale na pewno nie to że był wysoki - miał zaledwie 1,66 metra wzrostu. Nie przeszkadzało mu to, chyba że miał gorszy dzień - i gdy ktoś się tak do niego zwrócił bez poznania go dobrze. Czasem tak bywało, że Luigi po kłótni z żoną sprawiał że jakiś Associate musiał zbierać mleczaki z bruku.

Giordano spojrzał na Joeya, czy aby przypadkiem nie trzeba było przejść na zaplecze. Joey tylko pokręcił przecząco, wyciągając spod lady zalakowany list który podał mężczyźnie przed nim, a Giordano bez chwili zawahania schował go za pazuchę.
- Przeczytaj go w swoim cacku od szefa, pojedzie z Tobą Bugsy i Lucchini. - Joey wyszczerzył się, ukazując swoje braki w uzębieniu.
- Dobra, a który to ten Lucchini? - Giordano pochylił się nad ladą, patrząc się na dwójkę powiązanych siedzących nieco dalej po lewo. Jeden z nich skinął do niego nieznacznie głową, miał z dziewiętnaście lat maksymalnie i z wyglądu przypominał jakąś wydrę. Giordano tylko pokręcił głową na boki, i dziękując Joeyowi wziął kapelusz i zaczął się kierować w stronę wyjścia. Zaraz za nim szedł Costa, i jako ostatni Lucchini który zamknął za nimi drzwi. Giordano wsiadając do samochodu myślał przez chwilę o otworzeniu listu teraz - ale odpuścił to sobie.
- To gdzie was odstawić, hm? - zagaił do Bugsiego, który był zdecydowanie wyższym, ale też bardziej cherlawym mężczyzną od niego. No i te królicze zęby, które wiązały się z jego pseudonimem.
- Odstaw nas na Eleventh Street, to jest na wschodnim brzegu przy-
- Wiem gdzie to jest, ale co wy tam będziecie robić? Przecież to kurwa na terenie Irlandczyków. I po chuj ci młody przy tym? - Giordano zaczął się rozpędzać jak lokomotywa ze słowami, wyraźnie skonsternowany tym wszystkim - i poddenerwowany. Nie był najspokojniejszym człowiekiem na ziemi, a Bugsy to wiedział - dlatego ze spokojem zaczął wyjaśniać, zatrzymawszy gestem rwącego się do gorących wyjaśnień chłopaka z tyłu.
- Irlandczycy dostali sporą dostawę zza miasta, a po zniesieniu prohibicji karty zostały rozdane na nowo. Opłaciliśmy mulignan który pilnuje terenu za dnia, a w nocy oni pilnują. Zresztą, sam wiesz jak jest.

To była prawda, Giordano wiedział jak jest. Po ostatecznym zniesieniu prohibicji na alkohol, sytuacja w Nowym Orleanie w półświatku znowu zaczęła się zmieniać, a karty zostały rozdane - tak jak powiedział Bugsy, na nowo. Włosi i Irlandczycy mieli ze sobą na pieńku od zawsze w Nowym Orleanie, łącznie z domniemanym zabójstwem przez Włochów Irlandzkiego komendanta policji wiele lat temu. Dziś, to była beczka z prochem - a strefa wpływów pokurczyła się ze względu na brak zapotrzebowania na samogon. Zresztą, Irlandczycy mieli od zawsze dużo łatwiej - ich imigracja wyprzedziła Włochów o niespełna dwadzieścia lat. Czysta niechęć do siebie sama się pisała.



Reszta drogi na Eleventh Street raczej nie wprowadziła niczego nowego. Gadka szmatka, wypełniona jazzem włoskiego kompozytora z Nowego Orleanu, jednego z prekursorów Nicka la Rocca. Jak się okazało, dwójka pasażerów jedzie uzbrojona - a Giordano głowił się w myślach kto dał młodemu pukawkę do ręki. Po odstawieniu ich na miejsce Giordano i oddaleniu się od irlandzkiej dzielnicy - Luigi zaparkował samochód po zatankowaniu na stacji benzynowej, otworzył nożem sprężynowym wyciągniętym z marynarki kopertę i przeczytał list. Wszystkie drogi zdawały się prowadzić w stronę irlandczyków - i list od Mangano to tylko potwierdzał. Walka o strefę wpływów nad haraczami, i związkami zawodowymi na pograniczu obu organizacji przestępczych zdawała się nieunikniona, a celem Giordano miało być wejście w środek ula szerszeni.

Zostało umówione spotkanie w imieniu Giordano z dawnym jego znajomym - z dzieciństwa, z jednej szkoły. Z pieprzonym Michaelem Sullivanem, który podobnie jak on wplątał się w półświatek. Ostatni raz rozmawiał z nim z pięć lat temu, więc prawdopodobieństwo że sprzeda mu kulkę jest wysoce prawdopodobne. W dodatku umówiono ich w "Sercu Bayou", jakiejś spelunie na terenie neutralnym. Przechodnie przez kilka następnych minut zapewne mogli obserwować atak gniewu u Giordano - który po prostu nawalał pięściami w kierownicę, wyklinając Mangano. Giordano co prawda miał wielki szacunek do swojego przełożonego - ale mało kto by był zadowolony z obrotu sytuacji.

Kilka minut przed dwudziestą, parking przed "Sercem Bayou".
Giordano sprawdził zawartość bębenka Colta Detective Special nim wsadził go do schowka. Wątpił że będą strzelali w samym lokalu - a może uda mu się uciec w razie czego. Tak czy inaczej, Giordano ostatnie dwie godziny spędził w "Tortorich's" próbując się uspokoić przed spotkaniem. Spaliwszy ostatniego papierosa wysiadł, już zamykając samochód ze złożonym dachem i zamkniętymi szybami - i pokierował się spokojnym krokiem do środka.

Speluna jakich wiele. Kłęby dymu, zapach alkoholu, potu i mieszanina ludzi. Amerykanie, kreole, mulignan, włosi - no i pieprzony Mick który razem z Giordano wypatrzył siebie nawzajem od razu. Siedział sam przy stoliku, sącząc jakąś pochodną whiskey, które bardziej w tej jego szklance wyglądało dla Giordano jak jakiś bimber który kilka lat z Sullivanem na spółkę wozili do Nowego Orleanu. Jedyny ich, ale intratny biznes. Sullivan wstał gdy Giordano podchodził, i dwójka podała sobie z solidnym uściskiem rękę. Giordano nie wyglądał na zadowolonego, za to wyraźnie podchmielony Sullivan uśmiechał się od ucha do ucha.

Po zajęciu krzesła naprzeciwko Sullivana od razu Giordano zagaił:
- Widzę zacząłeś beze mnie stary capie. - wypalił z dosyć sztywnym uśmiechem Giordano, ale podpity Sullivan i tak się roześmiał. Po chwili podeszła dosyć urocza, jak na tą spelunę kelnerka - a Giordano zamówił to co Sullivan.



Wieczór dwójce spędził dosyć miło, i szybko. Dwójka piła do w pół do pierwszej, wspominając stare czasy. Nawet udało im się znaleźć jakieś młode dziewczyny do towarzystwa, ale wszystko zepsuła sprzeczka z równie naprutymi czarnoskórymi. Krzesła i butelki poszły w ruch, i niezbyt długo trzeba było czekać na to że zaczęła się regularna rozróba. Potem przyjechali coppers, którzy zamiast zająć się ogarnięciem tych którzy nie zdołali uciec - woleli użyć pałek i pięści. Sullivan zdołał uciec, a Giordano skończył z kilkoma guzami, i podbitymi oczyma w bójce z jakimś chłystkiem w mundurze psa. Sam budząc się w celi dziwił się, że w stanie totalnego upojenia alkoholowego pobił jakiegoś psa. I jeszcze chcieli go wrzucić do celi z jakimiś murzynami, których część jeszcze pewnie pamiętała Giordano z poprzedniego wieczoru.

Tak czy inaczej, drobniakami które mu zostały w kieszeni opłacił taksówkę którą wrócił pod "Serce Bayou" - tylko po to by rzucać mięsem przez kilka dobrych minut, widząc brak swojego samochodu. Pewnie już go rozbierali na części - ale spróbować się rozwiedzieć i tak było warto. I to wszystko za wyłącznie co nieco informacji od Sullivana..

 
__________________
Prowadzę:
Kryminaliści: Ucieczka Termin: 04.05

You are in Carcosa now.
Yellow King jest offline