Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2018, 11:02   #271
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Zoe poprawiła skórzane rękawiczki bez palców, naciągając je bardziej na dłonie. Lubiła dźwięk jaki wydawała skóra, przy nadmiernym rozciąganiu. Trzeszczący, przejmujący, a do tego całkowicie niewinny, o ile oczywiście jakiś dźwięk można było określić takim mianem. Był on zupełnym przeciwieństwem spojrzeń jakie, wyglądająca zbyt normalnie dziewczyna, rzucała swoim przymusowym towarzyszom. Gdyby nie ten twardy wzrok można by ją wziąć za całkowicie bezbronną istotkę. Nie można było jednak się bardziej mylić. Mieli szansę to zaobserwować podczas odprawy, kobieta wydawała się być przyzwyczajona do podobnych zgromadzeń. Słuchała uważnie, mrużąc oczy kilka razy, jakby to co widziała, wcale się jej nie podobało. Nie zadawała jednak pytań, nie zrobiłaby tego nawet gdyby mieli możliwość. Na koniec wstała i ruszyła do zbrojowni pewnym krokiem z poważną miną. Nie zamieniła z nikim zdania, nie przywitała się, nie zwróciła nawet specjalnej uwagi na ludzi jej towarzyszących. Ot, oceniła każdego z osobna i wszystkich razem, starając się wybrać tych, którzy stanowić będą największe zagrożenie. Swoje wnioski pozostawiła dla siebie i jedynie ciche mruknięcie pod nosem świadczyło o tym, że nie obcięto jej języka. Dopiero widząc wyposażenie zbrojowni na jej twarzy pojawił się grymas, który zapewne miał być uśmiechem. Czarne oczy błyszczały, kiedy próbowała ogarnąć wzrokiem cały sprzęt, z którego mogli wybierać. Ona szukała czegoś konkretnego, nie zadowalała się byle czym. Dlatego też przechodziła między regałami, stołami i półkami pełnymi sprzętu, szukając tego, co uważała, że będzie jej niezbędne by przeżyć.

Przechodząc między dwoma równolegle ustawionymi regałami Zoe minęła odwróconego plecami do niej mężczyznę. James Stafford, bo tak miał na imię, zgarbiony grzebał w jakiejś skrzyni, przebierając w zakurzonych gratach.
- Ha! Nic ci nie zrobili, przyjacielu - odezwał się uradowany mężczyzna, wyciągając jeden przedmiot. Więzień musiał usłyszeć kroki, bowiem po chwili spojrzał za siebie. Pierwszym, co mogło rzucić się w oczy, był narzucony przed sekundą kapelusz na jego głowie.


Zauważając przechadzającą się kobietę, skinął skrawkiem ronda w jej stronę oraz posłał coś na podobieństwo uprzejmego uśmiechu.

Po niedługim czasie na korytarzu rozległy się inne kroki - te były szybkie i towarzyszyło im gwizdanie przez zęby. Wesoła, skoczna melodia wyjęta ze starego baru gdzieś na zaplutym krańcu wszechświata. Urwała się wraz z nadejściem innego Parcha. Ten też nosił na szyi obrożę i drelich wedle przyjętego odgórnie dress-code.
- Kiepsko dobierasz kumpli - młody, jasnowłosy mężczyzna zapatrzył się na kapelusz, a potem ruszył dalej, przechodząc między półki i szafki z ekwipunkiem.

Kobieta nie odpowiedziała na uśmiech Stafforda, spojrzała tylko na niego, a prawa brew powędrowała w górę, co było reakcją na użycie kapelusza do przywitania się, jak w starych tandetnych filmach. Wydała z siebie ni to mruknięcie ni to westchnięcie spoglądając na graty w jakich grzebał. Pochyliła się w kierunku mężczyzny, a przynajmniej w kierunku gdzie stał, bo tak naprawdę dziewczyna ściągnęła za niego, do jednej półki. Dojrzała tam bowiem, coś co wpadło jej w oko – nóż. Nie zwracając już uwagi na chłopaka i nuconą przez innego parcha irytującą melodię złapała za wygodną rękojeść i wyciągnęła ostrze z pochwy. Oceniła głębokość ząbków, stanowiących ostrze broni, a uśmiech, który na chwilę pojawił się na jej twarzy, świadczył o jej zadowoleniu ze zdobyczy. Dopięła broń do paska i odwróciwszy się na pięcie, nie obdarzając Jamesa czy blondasa nawet jednym spojrzeniem ruszyła dalej.

- W tej kwestii bywam sentymentalny - odparł James blondynowi. Na moment zatrzymał na nim wzrok, przy czym również skinął mu na powitanie. Pomimo gestów, Stafford nie robił raczej wrażenia bardzo serdecznej osoby. Koleżeńskiej, ale zdystansowanej.
Kiedy kobieta oraz jasnowłosy odeszli, James wrócił do swojego sprzętu, tym razem nakładając na siebie wojskowy pancerz w lżejszym wydaniu.

- Max - Blondyn parsknął, mijając zebranie fochów, dąsów i pogardy. Nie był, terapeutą, poszedł w innym kierunku nauki.
- On wracał z wojny i miał plan, do Kalifornii jechać chciał. Na drogę dragów garstkę wziął z tragicznym skutkiem - zanucił, podchodząc do stojaków z ciężkimi pancerzami - Na drzewie psy znalazły go, na bucie jak na banjo grał, wpatrując się w zamordowaną prostytutkę. Ona nie miała twarzy już, jej włosów użył zamiast strun. Wyszeptał – kocham cię – i nic nie mówił więcej.- przekrzywił głowę, przyglądając się im z uwagą. Wziął jeden hełm, podrzucając go i ważąc go w dłoniach - Sąd w stanie Oklahoma więc dwadzieścia lat wymierzył mu, a księżyc świecił jeszcze jaśniej niż w piosence - odrzucił pancerz gdzieś za plecy, biorąc się za obmacywanie następnego egzemplarza.
 
Lunatyczka jest offline