Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-03-2018, 11:02   #271
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Zoe poprawiła skórzane rękawiczki bez palców, naciągając je bardziej na dłonie. Lubiła dźwięk jaki wydawała skóra, przy nadmiernym rozciąganiu. Trzeszczący, przejmujący, a do tego całkowicie niewinny, o ile oczywiście jakiś dźwięk można było określić takim mianem. Był on zupełnym przeciwieństwem spojrzeń jakie, wyglądająca zbyt normalnie dziewczyna, rzucała swoim przymusowym towarzyszom. Gdyby nie ten twardy wzrok można by ją wziąć za całkowicie bezbronną istotkę. Nie można było jednak się bardziej mylić. Mieli szansę to zaobserwować podczas odprawy, kobieta wydawała się być przyzwyczajona do podobnych zgromadzeń. Słuchała uważnie, mrużąc oczy kilka razy, jakby to co widziała, wcale się jej nie podobało. Nie zadawała jednak pytań, nie zrobiłaby tego nawet gdyby mieli możliwość. Na koniec wstała i ruszyła do zbrojowni pewnym krokiem z poważną miną. Nie zamieniła z nikim zdania, nie przywitała się, nie zwróciła nawet specjalnej uwagi na ludzi jej towarzyszących. Ot, oceniła każdego z osobna i wszystkich razem, starając się wybrać tych, którzy stanowić będą największe zagrożenie. Swoje wnioski pozostawiła dla siebie i jedynie ciche mruknięcie pod nosem świadczyło o tym, że nie obcięto jej języka. Dopiero widząc wyposażenie zbrojowni na jej twarzy pojawił się grymas, który zapewne miał być uśmiechem. Czarne oczy błyszczały, kiedy próbowała ogarnąć wzrokiem cały sprzęt, z którego mogli wybierać. Ona szukała czegoś konkretnego, nie zadowalała się byle czym. Dlatego też przechodziła między regałami, stołami i półkami pełnymi sprzętu, szukając tego, co uważała, że będzie jej niezbędne by przeżyć.

Przechodząc między dwoma równolegle ustawionymi regałami Zoe minęła odwróconego plecami do niej mężczyznę. James Stafford, bo tak miał na imię, zgarbiony grzebał w jakiejś skrzyni, przebierając w zakurzonych gratach.
- Ha! Nic ci nie zrobili, przyjacielu - odezwał się uradowany mężczyzna, wyciągając jeden przedmiot. Więzień musiał usłyszeć kroki, bowiem po chwili spojrzał za siebie. Pierwszym, co mogło rzucić się w oczy, był narzucony przed sekundą kapelusz na jego głowie.


Zauważając przechadzającą się kobietę, skinął skrawkiem ronda w jej stronę oraz posłał coś na podobieństwo uprzejmego uśmiechu.

Po niedługim czasie na korytarzu rozległy się inne kroki - te były szybkie i towarzyszyło im gwizdanie przez zęby. Wesoła, skoczna melodia wyjęta ze starego baru gdzieś na zaplutym krańcu wszechświata. Urwała się wraz z nadejściem innego Parcha. Ten też nosił na szyi obrożę i drelich wedle przyjętego odgórnie dress-code.
- Kiepsko dobierasz kumpli - młody, jasnowłosy mężczyzna zapatrzył się na kapelusz, a potem ruszył dalej, przechodząc między półki i szafki z ekwipunkiem.

Kobieta nie odpowiedziała na uśmiech Stafforda, spojrzała tylko na niego, a prawa brew powędrowała w górę, co było reakcją na użycie kapelusza do przywitania się, jak w starych tandetnych filmach. Wydała z siebie ni to mruknięcie ni to westchnięcie spoglądając na graty w jakich grzebał. Pochyliła się w kierunku mężczyzny, a przynajmniej w kierunku gdzie stał, bo tak naprawdę dziewczyna ściągnęła za niego, do jednej półki. Dojrzała tam bowiem, coś co wpadło jej w oko – nóż. Nie zwracając już uwagi na chłopaka i nuconą przez innego parcha irytującą melodię złapała za wygodną rękojeść i wyciągnęła ostrze z pochwy. Oceniła głębokość ząbków, stanowiących ostrze broni, a uśmiech, który na chwilę pojawił się na jej twarzy, świadczył o jej zadowoleniu ze zdobyczy. Dopięła broń do paska i odwróciwszy się na pięcie, nie obdarzając Jamesa czy blondasa nawet jednym spojrzeniem ruszyła dalej.

- W tej kwestii bywam sentymentalny - odparł James blondynowi. Na moment zatrzymał na nim wzrok, przy czym również skinął mu na powitanie. Pomimo gestów, Stafford nie robił raczej wrażenia bardzo serdecznej osoby. Koleżeńskiej, ale zdystansowanej.
Kiedy kobieta oraz jasnowłosy odeszli, James wrócił do swojego sprzętu, tym razem nakładając na siebie wojskowy pancerz w lżejszym wydaniu.

- Max - Blondyn parsknął, mijając zebranie fochów, dąsów i pogardy. Nie był, terapeutą, poszedł w innym kierunku nauki.
- On wracał z wojny i miał plan, do Kalifornii jechać chciał. Na drogę dragów garstkę wziął z tragicznym skutkiem - zanucił, podchodząc do stojaków z ciężkimi pancerzami - Na drzewie psy znalazły go, na bucie jak na banjo grał, wpatrując się w zamordowaną prostytutkę. Ona nie miała twarzy już, jej włosów użył zamiast strun. Wyszeptał – kocham cię – i nic nie mówił więcej.- przekrzywił głowę, przyglądając się im z uwagą. Wziął jeden hełm, podrzucając go i ważąc go w dłoniach - Sąd w stanie Oklahoma więc dwadzieścia lat wymierzył mu, a księżyc świecił jeszcze jaśniej niż w piosence - odrzucił pancerz gdzieś za plecy, biorąc się za obmacywanie następnego egzemplarza.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 31-03-2018, 12:51   #272
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Między nimi brakowało paru pozycji. Jeden z nich wyjechał na stojaku już po krótkiej chwili od otwarcia zbrojowni. Pchany był przez osobę nie poświęcającą ani krzty uwagi ludziom, jedynie holonotatkom i kolejnym alejkom. Było ich dużo, tak samo jak porozwieszanego na nim sprzętu. Człowiek mógł czuć się jak w hipermarkecie dla zbrodniarzy wojennych. Sprawne kroki przesuwały stojak a pewne sięgnięcia ściągały kolejne przedmioty i wrzucały na powiększającą się stertę. Nie było na niej nic, co można było uznać za lekkie. Ciężki pancerz, ciężka tarcza, ciężka strzelba, góra granatów i stos amunicji. Wszystko wyglądało na całkiem przemyślane.

Ich grupa zdawała się mieć dwa oblicza. Część, która miała jaja i tę drugą.. śpiewająca. Panie najwyraźniej na poważnie brały do siebie przygotowanie się do samobójczej misji, a przynajmniej zapewnienie sobie chociaz kilku chwil życia dłużej. nie żeby tak naprawde miało to jakiekolwiek znaczenie. Śmierć czekała na każde z nich, a oni jedynie mogli zdecydować jak bardzo modnie będa ubrani podczas spotkania z kostuchą.
Zoe ostatecznie zdecydowała się zabrać kilka magazynków amunicji, szczególnie jedne naboje przypadły jej do gustu. Kiedy na nie patrzyła, wydawała się jakby spoglądała na starego przyjaciela, którego myślała, że już nie odnajdzie. Nikogo z żywych nie obdarzała takim spojrzeniem - pełnym nadziei.
W końcu czarnula stanęła przed stołem zawalonym bronią długą. Patrzyła na karabiny niemalże z błyskiem pożądania w oczach. Wyciągnęła urękawiczoną dłoń do jednego z egzemplarzy i pieszczotliwie pogładziła zimną lufę. Wydawało się, że próbuje nawiązać więź z martwym, morderczym przedmiotem.

James Stafford nie ociągał się, w pośpiechu narzucając na siebie pancerz. Kamizelka, osłona ud, kolan oraz goleni i już był ubrany. W następnej kolejności wyjął ze swojej specjalnej skrzyni coś, co mogło zaskoczyć niejednego. Mianowicie pas.


Prawdziwa skóra, żaden syntetyk, choć by móc się o tym przekonać, trzeba było sprawdzić samemu. Porządna, stalowa klamra. Skromne zdobienia. Podczepione dwie kabury na pistolety, a do tego kilka ładownic na amunicję i pozostały sprzęt. Jasnym było, że wyposażenie tego Parcha nie było standardowe, a więc musiał je dostać z zewnątrz. Ewentualnie były to jego rzeczy osobiste.
- To rozumiem - mruknął do siebie mężczyzna w kapeluszu, wyciągając ze skrzyni dwa masywne, o dużym kalibrze rewolwery. Zakręcił nimi na palcach po czym wsunął szybkim ruchem za pas. Później poszedł ząbkowany, szeroki nóż, który znalazł swoje miejsce w skórzanej pochwie. Na sam koniec garść różnej amunicji wrzuconej do ładownic i skrzynia Parcha już była zamknięta.

Rewolwerowiec uśmiechnął się delikatnie i zatykając palce za pas, ruszył między regałami, tym razem przyglądając się ciekawie krzątającym się osobom.
- Ktoś tu woli zachować dystans - zagaił Parch ściszonym głosem, stając za prawym ramieniem Zoe, kiedy ta przebierała w swojej broni.
- James Stafford - dodał, wyciągając dłoń.

Zoe akurat podniosła wybrany przez siebie karabin wyborowy, definitywnie mając na celu odstrzelenie komuś głowy bez nadmiernego zbliżania się do nieszczęśnika. Kątem oka obejrzała się na Jamesa, który bóg wie z jakich powodów wybrał sobie akurat ją, do niezobowiązującej rozmowy. Jakby byli w jakimś obskurnym barze, albo co najmniej w saloonie. Spojrzała na jego dłoń, odłożyła karabin i mimo wszystko będąc dobrze wychowaną uścisnęła wyciągniętą rękę, w geście przywitania. Nie miała silnego uścisku, ale nie musiała zaciskać dłoni, by było wiadomo, że to pewna siebie babka.
- Zoe Nyoka - odparła i zerknęła na karabin, który uznała już za swój - Ktoś tu woli przeżyć - odpowiedziała na jego uwagę z cichym mruknięciem na koniec, przeglądając dostępne celowniki optyczne.

James zmierzył kobietę od stóp do głów, jakby oceniając jej zdolności przetrwania. Drugim wytłumaczeniem było, że po prostu chciał przyjrzeć się jej kształtom.
- Z bliska czy z daleka… ciężko przewidzieć, w którym miejscu wyskoczy na ciebie robal - kowboj pokiwał głową, po czym przekrzywił ją, przyglądając się zainteresowany “zabawkom” strzelca..
- Mimo wszystko… Rozumiem, że możemy liczyć na twoje wsparcie? Wszak kiedy nie możesz odwrócić się plecami do ściany, lepiej, żeby ktoś je za ciebie pilnował - zapytał pogodnie, również podnosząc jeden przyrząd celowniczy.

W tym czasie Grey 35 nadal nucił radośnie swoja piosenkę, przewracając coraz to nowe elementy pancerza aż wreszcie dobrał ten który mu odpowiadał. Wyglądał na spokojnego, ale jak na wyluzowanie dziwnie się spieszył. Zakładał kolejne elementy zbroi, dobierał magi, granaty, prochy aż zaczął przypominać obwoźny stragan ze szpejem. Na sam koniec wyszczerzył się do wiszącego na ścianie miecza.
- My się chyba polubimy - mruknął zdejmujac broń z haka i poświęcił minutę na podziwianie zębatej krawędzi. O tak, zdecydowanie się polubią. Grunt to dobrać odpowiednich kumpli - z tą myślą przewodnią opuścił zbrojownię nim zleciała się reszta parszywego towarzystwa w Obrożach.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 31-03-2018, 16:19   #273
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zoe obserwowała ruchy Grey 35 kątem oka, główną uwagę jednak skupiając na swoim rozmówcy.
- Nie zostawiam swoich, jeśli o to Ci chodzi - mruknęła w odpowiedzi, zabierając wybrany przez siebie karabin, celownik i tłumik.
- Nawet jeśli, któreś z was zrobi coś głupiego. Niestety siedzimy w tym razem - grymas, który pojawił się na twarzy dziewczyny dokładnie oddawał co czuła z zaistniałą sytuacją. Złość.
- Co nie znaczy, że polecę za wami i nastawię własnego karku, więc miej to na uwadzę... cowboyu- dodała schylając się, bo na najniższej półce dostrzegła, coś co może im się przydać później.

- O nic innego nie mógłbym cię prosić, Zoe Nyoka - odparł uprzejmie Grey 39, odchylając się lekko w tył i zawieszając spojrzenie na dolnych partiach sylwetki towarzyszki w obroży.
- Dobrze się tym posługujesz? - zapytał mimochodem.

-Tym…? To znaczy czym? - schowała nietkniętą rolkę ducktapa do kieszeni unosząc pytające spojrzenie na Jamesa.

Rewolwerowiec odchrząknął, lekko zakłopotany i kiwnął głową w stronę żelastwa na regałach.
- Karabinami, rzecz jasna - sprostował, uśmiechając się niezręcznie. - Zastanawiałem się, gdzie można nabyć takie umiejętności.

-W wojskach specjalnych - odpowiedziała bez zastanowienia. Wzrokiem szukała ostatniej broni, którą chciała jeszcze mieć, coś na krótsze dystanse.

James zagwizdał z podziwu i poprawił kapelusz na głowie.
- No, no. Muszę przyznać, że od razu mi ulżyło. Dobrze jest pracować z profesjonalistami - nieukrywaną pochwałę poparł kolejnym uśmiechem. Kowboj sam powiódł spojrzeniem po regałach ze sprzętem i zrobił minę, jakby o czymś sobie przypomniał.
- Dziękuję - rzucił Stafford bez kontekstu i oddalił się kawałek, by zacząć buszować w jednym pojemniku.

Sprzęt powoli przenosił się z wystawy do personalnego wyposażenia Parchów. Poznikało trochę giwer i pancerzy. W niektórych miejscach zostały puste półki i blaty. Ich wartość doceniła jedna z osób, która ciągnęła za sobą cały stojak szpeju. Z multitoolem w dłoniach przechodziła po każdej wolnej przestrzeni zabierając ze sobą bardziej powyginane elementy. Krótkie syki, odblaski światła. HUD informujący o roli tejże osoby wskazywał, że proceder nie był przypadkowy. Stał za tym jakiś konkretny powód.

Wyraźnie poirytowany James trzasnął jakimś przedmiotem w pojemniku i westchnął. Zauważając Grey 32, zmarszczył brwi, po czym rozchmurzył się.
- O, chyba trafiłem na odpowiedniego gościa do tej roboty - zagaił pogodnie, zacierając ręce.
- James Stafford - kiwnął głową i wlepił spojrzenie na dzierżonego przez Valery multitoola. - Będziesz tak dobry, kolego i powiesz mi, gdzie mogę takie cacko znaleźć? Zacząłem od broni a zapomniałem spakować najważniejszego - zapytał rozbawiony.

Humor nie dopisywał Grey 32. James został obejrzany od stóp do głowy, choć w nieco inaczej. Nie była oceniana jego osoba, a jedynie sprzęt, który miał ze sobą. Na końcu wzrok poszybował do góry, co wskazywało na spojrzenie podsumowania personaliów nad jego głową. Zamiast odpowiedzi została sporządzona szybka notatka i multitool ponownie poszedł w ruch. Rewolwerowiec najwidoczniej nie był godny zainteresowania.

Grey 33 pochowała sprzęt, który sobie wybrała, tak by miała do wszystkiego łatwy dostęp. Stała nieopodal cowboya i kobiety, która najwyraźniej wolała swoje metalowe zabaweczki od żywych ludzi. Nic nie zapowiadało tego, czego świadkiem była Zoey. Była wojskowa przechyliła głowę, a nierówno obcięte włosy opadły na jej prawy policzek. Kiedyś pewnie parsknęłaby śmiechem, dzisiaj jedynie mruknęła coś pod nosem i ruszyła do wyjścia ze zbrojowni, po drodze tylko odezwała się do Jamesa.
- Mam nadzieję, że masz lepsze oko do celowania niż oceniania płci James - nie dbała nawet o to by powiedzieć to jakkolwiek cicho, Grey 32 na pewno usłyszała słowa Zoey.

Stafford, stojąc z rozłożonymi rękoma po tym, jak zbyła go Grey 32, uniósł dodatkowo brew na komentarz Zoey. Ciche “kurwa” wymsknęło mu się z ust, po czym uniósł kapelusz, by podrapać się po głowie.
- Pani wybaczy! - zawołał za Valery, ale ostatecznie machnął tylko ręką. Sprawdzając czas pozostały do przezbrojenia, Grey 39 zaklął ponownie i przyspieszył ruchy, by zapakować zestaw narzędzi oraz medykamenty. Kiedy uwinął się ze wszystkim, truchtem wybiegł ze zbrojowni, przytrzymując nakrycie głowy dłonią.

Valery była jedną z ostatnich osób, które opuszczały zbrojownię. W międzyczasie rozebrała parę konstrukcji i zabrała stalowe linki z mechanizmów dowiązujących bronie do osprzętowania. Jej wyprawka należała do jednych z większych. Była obładowana a wchodząc do kapsuły wyglądała jak mały goliat. Mały oczywiście w stosunku do możliwych opcji wspomaganego pancerza. W kategorii ochrony bez wspomagania była wariantem najcięższym. Jeśli kapsuła ulegnie zniszczeniu, lub zagłębieniu w ziemi po lądowaniu... Winna już się znalazła.
 
Proxy jest offline  
Stary 01-04-2018, 00:51   #274
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Good Morning Yellow 14! (36:50)

“I nie mówili nam, że wróg, z którym mamy walczyć, nie jest jedyną rzeczą, jakiej powinniśmy się wystrzegać. Że samo otoczenie stara się nas zabić.“ - “Szczury Blasku” s.24




Grey 300


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 650 m do CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 36:50; 10 + 180 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



Lądowanie najwyraźniej nie poszło zgodnie z planem. Chociaż nie poszło im tak tragicznie jak Grey 900 gdzie cała obsada zmieniła się w oznaczenia KIA przy lądowaniu. Kapsuła trzęsła się jakby miała się rozpaść póki nie weszła w gęstsze i spokojniejsze warstwy atmosfery. Tam wyrównała lot więc przestało tak rzucać. Przez kilka minut opadali względnie łagodnie kompletnie nie wiedząc co się dzieje poza ścianami kapsuły. Wedle HUD za to stopniowo ale nieubłaganie widać było, że coraz bardziej zbaczają z punktu przeznaczonego na ich lądowisko.

Wreszcie uruchomiły się silniki hamujące więc kapsułą znów bujnęło. Prędkość zaczęła maleć ale będąc zamkniętych wewnątrz kompozytowej puszki w ogóle nie było wiadomo czy zwolni na tyle by bezpiecznie wylądować. I kiedy nastąpi te "już" z tym ostatecznym lądowaniem. Dlatego gdy nastąpiło te "już" objawiając się uderzeniem od spodu wszystkimi wewnątrz kapsuły zatrzęsło i było dla nich równie niespodziewane.

Kapsuła o kształcie czterościennej kropli zwolniła i na moment zatrzymała się a silniki zaczęły cichnąć by zmienić się w ledwo słyszalny szum. Ktoś z Parchów się zdążył odpiąć gdy kapsuła bez ostrzeżenia ożyła. Zatrzęsła się jakby się miała przewrócić i zaraz rzeczywiście się przewróciła. Odpięty skazaniec poleciał na przeciwległą ścianę zderzając się z kolejnym, jeszcze przypiętym. Wszyscy zdawali się krzyczeć i z zaskoczenia i ze strachu gdy kapsuła na dobre przekoziołkowała i wreszcie uderzyła znowu się zatrzymująć. Broń i ekwipunek jaki wyrwały się z mocowań trzaskały po ścianach, suficie i wciąż przypiętych Parchach tak samo jak ten co odpiął się pierwszy. Ten odpięty skazaniec jęczał cicho leżąc przy nogach ściany która teraz była podłogą. Z zewnątrz już nie dochodził żaden pomruk silników. Za to brzmiało jakby coś obsypywało się na lub spod kapsuły, zgrzytało i trzeszczało przesilonym metalem. Dziewiątka Parchów siedziała wciąż w swoich fotelach łapiąc oddech, ocierając mniejsze rany i próbując rozeznać się w sytuacji. Drobniejszy kurz i krople jakiegoś smaru, krwi i gorącego oleju skapywały cicho dołączając do kompletu z zawiesiną dymu i strzelających czasem iskier. Teraz gdy pion stał się poziomem część więźniów leżała na plecach wciąż przypięta do swoich foteli, część była przymocowana do ścian trochę pod skosem gdzie głowa była niżej niż nogi a część była przypięta do tej ściany która była teraz sufitem.

Wreszcie mechanizmy kapsuły mimo tych trudności zaczęły otwierać ten metalowy kwiat by wypuścić na zewnątrz swoją zawartość. Z czterech ścian które powinny stać się trapami do zejścia zaczęły się otwierać dwie. Z bocznych ścian jedna nawet nie próbowała się otworzyć a druga napotkała jakąś przeszkodę więc choć mechanizmy rampy pracowały usilnie z niezmordowanym robocim uporem nie były w stanie otworzyć jej bardziej niż szczelina by wsunąć w nią ostrze noża. Ta która była sufitem otwierała się swobodnie dopóki też nie napotkała jakiejś przeszkody. Powstała jednak szczelina na tyle duża by dało się przez nią wyczołgać ale bez plecaków czy broni ciężkiej. Chyba, żeby je podawać sobie pojedynczo i na raty. Gdzieś tam wysoko prześwitywały fragmenty zielonkawego nieba. Przez sito dżungli. Chyba wylądowali w jakiejś szczelnie. Za to ta rampa, która była teraz podłogą, otworzyła się bez problemu. Odpięty oszołomiony skazaniec nie zdążył się niczego złapać i z krzykiem przerażenia spadł pochłonięty przez jakąś bezdenną ciemność. podłogą i sufitem. Dziewiątka ocalałych z lądowania Grey 300 zaczęła krztusić się i dusić, oczy zaczeły im łzawić gdy w nozdrza uderzył ich charakterystyczny zapach amoniaku. Wraz z duszącym i trującym powietrzem przyszedł lodowaty oddech trzewi tego globy. Mroził i zmieniał krople na pancerzach w zamarznięte krople. Krople błyszczącej na czerwono krwi w ciemno czerwone grudki. Jasne było, że pozostanie tutaj dłuższe niż parę chwil oznacza jak nie zatrucie to zamrożenie żywcem. Jakby tego było mało kapsułą znów coś szarpnęło i obsunęła się kawałek w głąb szczeliny w jaką wpadła i groziło, że w każdej chwili obsunie się gdzieś tam w czeluści za tym Parchem który już tam wpadł. Dla Obroży było to oczywiście bez znaczenia. Skrupulatnie i niezawodnie odliczała czas i odległość. Do Checkpoint pozostało 190 min i 3 650 m.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:50; 70 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:50; 70 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Brown 0 była świadkiem jak niesamowite reagować potrafiły ci żołnierze, marines i policjanci gdy chodziło o mobilizację w krytycznej sytuacji. By wyratować kogoś ze swoich. Srg. Johnson przejęła sterowanie wieżyczką do jakiej dostęp uzyskała wcześniej Brown 0. Chwilę szacowała stan mechanizmów jednostki bojowej by ponaglić droniarza siedzącego przy swoim pulpicie kilka pięter niżej.

- Patinio! Będę strzelać pośrednio ale potrzebuję namiar! Daj mi namiar na swojego drona! - krzyknęła rozkazująco w komunikator. Przez kilka cennych sekund nic się nie działo gdy nagle na ekranie przedstawiającym panel sterowania wieżyczką zamigał jaskrawy punkt naniesiony na mapę. Poruszał się w tempie odpowiednim do ciężarówkę a Brown 0 widziała to nawet bezpośrednio na jednej z kamer monitoringu do jakich też się wcześniej włamała. Widziała tam jak ciężka, sześciokołowa ciężarówka zwalnia na ostrym zakręcie. Jak para Blacków na skrzyni ładunkowej ciska granaty, strugi z miotacza ognia i strzela z karabinów by się odpędzić chociaż od natrętnych i szybkich xenos.

- Tu Biały 1, przejmiemy ich! - w słuchawkach dał się słyszeć głos Hassela a przez okna widać było jak niedawno uruchomiony wóz strażacki, obsadzony pospiesznie przez mozaikę ludzi w różnorodnych mundurach pędzi przez płytę lotniska w kierunku bramy gdzie nie dalej niż kwadrans czy dwa temu wyjechała sześciokołowa ciężarówka kierując się na odsiecz cywilom uwięzionym w kościele po drugiej stronie rzeki.

Wtedy też srg. Johnson otworzyła ogień. Na panelu i w obsadzie HQ na wieży właściwie nie dało się zauważyć różnicy. Tylko widoczna liczba zasobników amunicji coraz bardziej zbliżała się do 0. - Zabraknie. - powiedziała krótko skupiona na ostrzale saper. Przez kamerę Brown 0 widziała co się dzieje tam gdzie spadają granaty z wieżyczki. Gęste serie wybuchów zaczęły orać teren. Nie umywały się siłą ognia do prawdziwej artylerii bo miały moc podobną do ręcznych granatów używanych przez piechotę. Ale zagęszczenie szybkiego ognia sprawiało, że te granaty wybuchały raz, za razem, jeden obok drugiego zasypując teren serią zniszczenia. Na słabe i nieopancerzone cele jakie dominowały u atakowanych xenos ta mieszanka okazywała się zabójcza. Gorzej było z precyzją prowadzonego ognia.

Strzelanie bez widoczności, jedynie do namiaru migającego na ekranie mapy, ogniem pośrednim zdolnym do przerzucenia pocisków ponad pasem dżungli i to do ruchomego celu z broni stworzonej z myślą o celowaniu i trafianiu obszarowym było bardzo trudne. I efekt widziała Vinogradova na ekranie. Wyglądało jakby pociski eksplodowały całkiem przypadkowo. Na skraju dżungli po obydwu stronach drogi, na samej drodze, za i przed ciężarówką i czasem nieprzyjemnie blisko niej samej. Siały zniszczenie wyrzucając drobne, wielonożne ciała xenos w górę, szatkując je odłamkami i przewalajac falą uderzeniową. Ale z kilka razy trafiły tak blisko ciężarówki, że na moment znikała ona we wzburzonym pyle.

- Koniec. - powiedziała przez zaciśnięte zęby blondynka dowodząca obecnie obroną lotniska. Wskaźnik amunicji w wieżyczce pokazywał 0. A innych z granatnikami czy podobnym uzbrojeniem nie mieli. - Przygotuj tą przy bramie jak będą wracać. - powiedziała do Brown 0 wzdychając ciężko i pokazując przez okno w stronę bramy przez jaką właśnie wyjechał wóz strażacki. Ale ciężarówka z oznaczeniami RM1 według mapy zdołała już pokonać większość głównej trasy. - Herzog, tu Gniazdo, przygotuj się na nową dostawę. Czekaj przed terminalem. - starsza sierżant zawiadomiła paramedyczkę by była w gotowości.

Tam wsparła ją maszyna z lotniskowej jednostki straży pożarnej. Improwizowani strzelcy obsadzili ją z bronią ręczną i karabinami maszynowymi a gdy któryś xenos zbliżył się zbyt blisko także i granatami i armatką wodną. Dwie wodne strugi tworzyły wręcz wodną ścianę jakiej ocalałe z ognia i ołowiu xenos zdawały się nie miały jak przebyć. Ciężko uszkodzony sześciokołowiec minął ten wóz ogniowo - wodnego wsparcia i kierując się wreszcie w stronę bramy. Tam już był widoczny dla Brown 0 także dzięki kamerom z wieżyczki przy bramie. Zaraz za nim zawróciła ku lotnisku maszyna strażacka. Gdy obydwie minęły bramę Brown 0 uzyskała wolne pole ostrzału do ścigających je xenos. Przez chwilę działka wieżyczki pruły żywą falę jaka zdawał się być równie mobilna przez zdewastowaną dżunglę i lejowisko jak po równym i prostym terenie. Informatyczka mogła jednak teraz użyć kilku ocalałych wieżyczek do krzyżowego ognia i dopiero wówczas wyglądało na to, że atak i pościg xenos się załamał. Stwory odpuściły. Chociaż po wskaźnikach z amunicją Brown 0 widziała, że nie jest dobrze i scenariusz jaki właśnie przerobiła srg. Johnson jest jak najbardziej do powtórzenia jeśli stany amunicji nie zostaną uzupełnione.

Obsada HQ na wieży miała tylko moment oddechu. By zorientować się w stratach albo chociaż wyjżeć przez okna na dwie cieżarówki stojące obecnie przy terminalu. HUD Brown 0 zmienił jednak status. Zaliczył ocalałym Parchom z Green, Brown i Black zadanie ocalenia cywili. Teraz musieli jeszcze tylko utrzymać tego jednego, ocalałego cywila jakiego udało im się jak dotąd dowieźć na lotnisko. Teraz jeszcze tylko musieli utrzymać jego przy życiu i lotnisko po swojej stronie. Przez jakieś następne 70 minut.


Zanim zdążył zrobić, coś, ktoś jeszcze pod sufitem rozległ się jakiś alarm. Wszystkie głowy spojrzały na świecącą się alarmowo lampę z zaskoczeniem nie wiedząc w pierwszej chwili czego się spodziewać. - Krioalarm! - zawołała Sara która chyba była jedynym tubylcem w obsadzie wieży. - Zbliża się wybuch kriowulkanu, całą okolicę zaleje kriomgła. Musimy udać się do schronu. W schronie przeczekamy aż to przejdzie. - blondynka wyjaśniła w czym rzecz.

- Nie możemy zostawić stanowiska dowodzenia. - odpowiedziała po chwili zastanowienia srg. Johnson. - Biały 1 mogę cię prosić na górę? - zapytała w słuchawkę wzywając kapitana Raptorów.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 110 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:50; 70 + 60 min do CH Black 3



Black 2, 7 i 8


Ciężarówka zwolniła tak jak zapowiadała bordowowłosa sierżant za kierownicą. Kłopoty dogoniły ich ledwo koła ciężarówki zaczęły brać skręt a nadal wysoka prędkość bujnęła żywą zawartością na jedną zewnętrzną burtę przerywając na moment wszelki ogień. Black 2 zdążyła puścić strugę ognia z coraz bardziej pustych butli miotacza. Xenos zostały na moment spacyfikowane przez zaporę żywego ognia oraz eksplozje granatów i klasyczny ołów. Ale wystarczył im moment osłabienia w natężeniu ognia ludzi i trochę przestrzeni by ją pokonać. Wyskakiwały zza zakrętu w jaki wjeżdżała spowolniona ciężarówka, doskakiwały bezpośrednio na burty lub zeskakiwały z ocalałych drzew, z dachów mijanych pojazdów by dorwać swoją zdobycz.

Częściowo im się udało. Cała obsada paki ciężarówki została związana walką za pomocą kolb, pięści i noży. Xenos nie oszczędzały ani ledwo trzymającego się w pionie gliniarza opartego o burtę, ani leżącego na plecach operatora ciężkiego pancerza, ani ostatniej dwójki dwunożnego mięsa zdolnego do swobody ruchu. Xenos szarpały, gryzły, pluły i eksplodowały od uderzeń pięści, ostrzy oraz ognia prowadzonego z drona który przez moment był jedynym źródłem ostrzału xenos. [b][i]- Wytrzymajcie jeszcze trochę! Zaraz będzie wsparcie! - darł się operator drona będący w tej chwili chyba jedynym zdolnym do jakiejś komunikacji. Sytuacja wydawała się krytyczna. Związani walką ludzie nie mogli stawiać oporu kolejnym stworom wskakującym na pokład wozu. Jasne było, że xenos będzie przybywać szybciej niż pięści i noże zdołają je likwidować. Ciężaróka jednak wyjechałą wreszcie na drogę główną i znowu zaczęła nabierać prędkości. Nagle coś wybuchło. Znowu. I znowu. I jeszcze raz. Nash rozpoznała rytm szybkostrzelnego granatnika automatycznego. Z tych co albo były montowane na pojazdach, wieżyczkach albo były dzielone między sekcje operatorów wsparcia. No chyba, że pancerze wspomagane. Te były na tyle mocne by dać radę operować taką bronią w pojedynkę.

I teraz droga została zalana ogniem eksplozji z opadających granatów. Granaty padały chaotycznie. Raz za ciężarówką, raz przed, czasem na skraju dżungli ale jednak szatkowały xenosy, stopowały je i dezorganizowały. W efekcie pościg xenos wyraźnie osłabł i już tylko pojedynczym xenosom udawało się wskoczyć do ciężarówki. Ludziom więc stopniowo udawało się wyzwolić z napastliwych szczęk, kłów i szponów. Zwłaszcza po tym gdy kilka serii granatów spadły tuż obok ciezarówki przewalajac wszystkie żywe istoty na przeciwną burtę. Tylko masa Black 7 okazała się zbyt ciężka do ruszenia więc dalej leżał na podłodze ładowni. Ludzie wyposażeni w pancerze też oberwali ale okazali się mniej podatni na efekt eksplozji niż drobne xenos. Potem, choć ciężko krwawili i dyszeli to Black 2 i 8 udało się zorientować w sytuacji. Bowiem pojedynczym xenosom nawet jak udawało się doskoczyć do wozu to w pojedynczą liczbą nie miały szans przetrwać dłużej w starciu z opancerzonymi i uzbrojonymi ludźmi przygotowanymi do obrony.

W międzyczasie przejechali większość głównej drogi na lotnisko. Nastała cisza gdy granaty przestały spadać. Za to przy wylocie prowadzącym na lotnisko stał wóz strażacki. Siał wodą i ogniem stanowiąc stały punkt oporu. Przerwał dopływ xenos z kierunku na lotnisko i ogniem rkm a potem i armatek wodnych wspomógł odpierać te stwory które uparcie wciąż ścigały rufę ciężarówki. Straż pożarna zawróćiła za sześciokołowcem i dwie, cieżkie maszyny minęły rozwaloną bramę wjazdową na lotnisko. Tam zaraz dał sę słyszeć ogień z wieżyczek które przez chwilę prowadziły intensywny ogień stopując resztki pościgu potworów ścianą ołowiu.

I wreszcie się zatrzymali. Przed głównym terminalem lotniska, prawie dokładnie z tego miejsca gdzie jakieś pół godziny temu wyjechali z misją o kodzie RM1. Na miejscu do posiekanej ciężarówki doskoczyli mundurowi pod przewodnictwem blondynki z licencją paramedyka i w egzoszkielecie. Mundurowi musieli jej pomóc znieść Black 7 i Hollyarda do terminala a dalej do schronu w jakim urządzony był szpital polowy pod jej przewodem.

Herzog też miała pierwszą smutną wiadomość. Srg. Everett była martwa. Desperacka próba reanimacji prowadzona na rozgrzanej płycie lotniska, tuż przy zmasakrowanym, przednim kole ciężarówki nie przyniosła rezultatu. Nic już nie mogła jej pomóc. Blacki wiedziały, że gdzieś przy zakręcie jeszcze żyła a teraz już nie. Nie było wiadomo kiedy oberwała. Ciężarówka musiała wrócić na miejsce dzięki automatom. Teraz jej ciało zakrwawione na żółto i czerwono, w kałużach różnobarwnej posoki iw poszarpanym pancerzu wpatrywała się martwo w zielone niebo Yellow 14 ozdobione olbrzymią tarczą gazowego giganta samego Yellow. Dłoń paramedyczki przymknęła jej powieki zamykając jej niewidzące spojrzenie.

Reszta obsady RM1 też dostała ostre cięgi. Wskaźniki Black 8 skakały jak na trampolinie a ona wyglądała i czuła się tak słabo, że mundurowi bez trudu położyli ją na noszach i przenieśli do schronu. Black 7 którego zanieśli chwilę wcześniej też wydawał się osowiały. Porucznik Raptorów który podobnie jak st.srg. Everett zgłosił się do tej misji na ochotnika też musiał być zniesiony na noszach pod poziom gruntu. Jedyną osobą której się poszczęściło i była w stanie ustać na własnych nogach była Black 2.

Black 2 była też świadoma zmiany statusu ich grupy oraz grupy Green i Brown. Obroża zaliczyła im pierwszy etap zadania na ten Checkpoint czyli dostarczenie cywili na miejsce. Teraz jeszcze tylko musieli utrzymać i jego i lotnisko przez najbliższe 70 min zanim system odfajkuje im to zadanie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-04-2018, 19:35   #275
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
post wspólny z Zombi, Zuzu i MG :)

Widok z kamer miał to do siebie, że patrząc na wyświetlany na holoekranie obraz można było łudzić się, że to tylko film, a nie ponura rzeczywistość. Dało się też podejść do okna i z niego obserwować płytę lotniska przez pierwsze minuty po przybyciu dwóch ciężarówek, z czego ta sześciokołowa wyglądała jakby zaraz miała się rozsypać w wyniku otrzymanych obrażeń. Brown 0 wpatrywała się w półprzeźroczystą taflę przed sobą, z wypiekami na twarzy wiercąc spojrzeniem drobne, ludzkie sylwetki, uwijające się wokół maszyn. Widziała jak Renata próbuje ratować jakąś kobietę w wojskowym pancerzu, ale próba okazała się daremna. Dobitnie potwierdził to wymowny gest zamykania powiek. Umarli przecież już nie widzieli…

W międzyczasie żołnierze pakowali na nosze pozostałą obsadę RM1. Ściągali kolejne bezwładne, pokrwawione i poszarpane ciała, kładąc je najpierw na betonie, a potem przenosząc na nosze. Najpierw mężczyznę w policyjnym pancerzu jednostki antyterrorystów, przelewającego się ratownikom przez ręce. Jego widok wywołał paroksyzm bólu na twarzy Rosjanki. Przecież jeszcze pół godziny temu widziała go w pełni sprawnego, żartującego i pocieszającego ją… tuż obok. Siedzącego na fotelu zajmowanym teraz przez Sarę.

- Udało mu się, żyje. - Parch złapała dłoń blondynki, ściskając ją mocno w geście otuchy działającej w dwie strony. Sama też tego potrzebowała i choć głos się jej trząsł, próbowała ułożyć usta w coś co dało się wziąć za uśmiech - Kładą go na nosze, pani Renata się nim zajmie. Nie takie rzeczy już robiła. B-będzie dobrze. Żyje, teraz tylko musi stanąć na nogi.

Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo z paki zaczęto ściągać Hektora. Wydawał się oszołomiony i też ciężko ranny. Niemrawo poruszał głową i kończynami, sprawiając ratownikom masę problemów natury technicznej. Olbrzym w ciężkim pancerzu gabarytowo przewyższał większość zgromadzonych na dole ludzi, ale jakoś dali radę powoli transportując go do schronu przerobionego na punkt medyczny.

Maya mocniej zacisnęła szczęki aby nie szczękać zębami. Hektor wydawał się wielki i groźny. Ciężki do spacyfikowania, niezniszczalny… musiało być naprawdę źle, skoro i on dojechał do nich w stanie ciężkim.

Trzecia osoba zniesiona z ciężarówki też nie wyglądała dobrze. Leciała przez niosące pomoc dłonie, a ruda głowa kiwała się jej mało przytomnie na boki. Powgniatany, popalony i zakrwawiony pancerz który nosiła też wyglądał o wiele gorzej niż pół godziny temu. Teraz wydawało się, jakby kobietę przeciągnięto po poligonie i samym środku piekła.

- Cholira - wyrwało się Vinogradovej. Szybko otworzyła HUD bojąc się tego, co może zaraz zobaczyć. Przecież nie mogła przegapić sygnału śmierci… nic takiego nie miało miejsca, a ciężko było jej uwierzyć, że w normalnej sytuacji saper pozwoliłaby obcym ludziom nieść się jak dziecko bez ani jednego szarpnięcia i syku skargi. Zwykle to ona nosiła rannych, nie odwrotnie…

Podgląd na parametry życiowe grupy Black nie wyglądał dobrze. Większość portretów przecinało mrożące krew w żyłach, czerwone KIA, a pozostałej przy życiu trójce wykresy skakało jak szalone. Najgorzej było o Zoe - tam puls i tętno rwały się i skakało jak szalone, gdy żywy organizm walczył o każdy kolejny oddech. Hektor też nie wyglądał dobrze, ale wydawał się stabilny…

- Chelsey… co się stało? - informatyczka połączyła się z ostatnią Black, tą która samodzielnie wyskoczyła z ciężarówki i była jedyną kontaktową z RM1. Prócz Elenio, ale on akurat został na lotnisku i fizycznie ominęły go najgorsze walki.

Chwilę na łączu panowała cisza… o ile ciszą dało się nazwać hiszpańskie bluzgi, rzucane cicho pod nosem z częstotliwością karabinu maszynowego. Sylwetka parchatej piromanki obróciła się nagle na pięcie, a potem machnęła ręką, sadzając dupę bezpośrednio na lotniskowej płycie.

- Hóla niña - o dziwo głos w słuchawce wydawał się wesoły - A z baletów wróciliśmy, trochę się popierdoliło na mieście, ale bez tragedii. Mamy tego twojego lambadziarza, reszta jebnie w żyłę… - piromanka skleiła mordę, a potem westchnęła ciężko jakby jej kto dowalił tonę gruzu na barki - Wujaszek oberwał, nie widzi pendejo. Już wcześniej był bezużytecznym kutasem, ale teraz to już… ech, mierda - wymamrotała, grzebiąc za czymś po kieszeniach, aż wyciągnęła paczkę fajek i odpaliła jednego - Romeo dostał w szkitę śwuntem. Przebiło mu łydę… na razie nie potańcuje. Latarenka poskładała go w trasie jak się dało, no ale… - obróciła łeb obserwując jak nosze z rudym kurwiem wędrują pod ziemię - To wina tego cabrón! - warknęła ostrzej, zaciągając się porządnie.
Wydmuchnęła dym, bębniąc wściekle paluchami o beton i zaciskając pięść jakby miała ochotę komuś przyjebać dla zdrowotności.
- Okłamał nas jebany! Nie schował się w piwnicy, siedział polla w wielkiej bulwie. Jak zjebana piñata! On i reszta cywilbandy. Wszędzie były jakieś liany i pędy. Nas też chciały przerobić na nawóz. Wynieśliśmy dwóch. Jeden spuchnięty jak moja stara i w chuj ciężki. Trzeci nam się rozpierdolił za plecami. Esta bomba viva - prychnęła, spluwając między zgięte w kolanach nogi - Wybuchł jebaniec, rozwaliło go od środka. Żywa bomba… w to ich zmieniały te kokony. Bulwy… un perro muerto. A potem zjebał się nam na łeb kościół. Romeo i Wujaszek oberwali najgorzej. No ale jakoś wyjechaliśmy, aż ten drugi co go wycięliśmy z grządki się nie rozpierdolił. Na pace fury, za naszymi plecami. Przypierdoliliśmy na czołowe z mostem, poszedł silnik. Ogarnęłam capullo, dorwały nas gnidy. Resztę znasz - machnęła ręką do tyłu.

- Kokony? Ż… Żywe bomby? - przez plecy Brown 0 przeszedł lodowaty dreszcz. Pamiętała aż za dobrze co z Zoe znalazły w kanałach, ale tamto było dziełem xenos i nie wyglądało… roślinnie. Nabrała tchu, a potem powoli wypuściła powietrze przez zaciśnięte zęby.
- Bardzo się cieszę, że nic… że jesteście. Bałam się, że… że wy… tam na drodze. Dobrze, że wróciliście - wychrypiała, mrugając szybko i gapiąc się w ekran na siedzącą Latynoskę.

- Si… napakowało mu w bebechy jakiegoś wybuchowego gówna. Rozpruł się jak mi hermana po dwóch drinach. Bien, że chociaż ten Charles jeszcze jako tako i wygląd na normalnego gilipollas - Diaz machnęła ręka z fajkiem bagatelizując problem. Potem słuchała uważnie jak na nią, aż parsknęła w szczekaczkę - No te preocupes, nas nie tak łatwo zajebać. Nie tacy próbowali - dodała z uśmiechem który dało sie łatwo odczytać w głosie - A ty co porabiałaś, que? Zeszłaś na te parę minut z Kudłatego, czy już się przyspawaliście końcówkami na amen?

- Ekhem...
- Rosjanka odkaszlnęła zmieszana, odwracając poczerwieniała nagle twarz do okna. Widać znalazła tam coś arcyciekawego do obserwacji - Johan ma dużo pracy, razem z panem kapitanem sprawdzali magazyn amunicji i dok wozów strażackich. Ja przez większość czasu… siedziałam tutaj, znaczy na wieży. M… mieliśmy sytuację alarmową. Guardian namierzył kapsuły grupy Grey i uznał je za wrogi desant. Rozpoczął procedury namierzania, chciał ich zestrzelić. Razem z Sarą, kapralem Ottenem i panią sierżant Johnson musieliśmy… no… włamać się do podsystemu odpowiedzialnego za obronę artyleryjską i… wyłączyć go zanim… ich zabije. Prawie się udało - zmarkotniała, spuszczając wzrok na zaciśnięte na kolanach dłonie - Poszły dwie rakiety, jedna kapsuła nawet nie hamowała. Wbiła się w powierzchnię… ale inni… o-oni chyba… chyba wylądowali w miarę bezpiecznie.

- “Musieliście się włamać do Guardiana”... siiii. Wszyscy kurwa po kolei
- od strony Diaz wylało się całe wiadro ironii zakończone krótkim rechotem i splunięciem - Nie pierdol, że “prawie się udało”. Większość lambadziary posadziła dupska u nas? Posadziła. Znaczy odjebałaś robotę perfekcyjnie. Ty. Bez ciebie zdechliby w locie i nie zarejestrowali co im przeorało sraki na ostro i bez mydła przed grande finale. Por tu puta madre, powinni ojebać jakiś bar i dać ci za to cysternę najlepszej tequili. Jakbym cię znała wcześniej od razu brałabym do familii. W ciemno.

Twarz Brown 0 zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Nie przywykła do słuchania pochwał, szczególnie jeżeli nie wykonała pracy idealnie, ale to było miłe. Rozpogodziła się trochę, wracając uwagą do holoekranu przed biurkiem.
- Dziękuję Chelsey - wybąkała, uśmiechając się lekko. - Przecież nie mogliśmy ich tak zostawić… i przepraszam - wydusiła, a humor się jej zważył - Przez to nie zauważyliśmy wcześniej, że macie kłopoty. Dopiero jak Karl… się odezwał, ale… byliście daleko. Poza zasięgiem systemem obrony… prócz tego granatnika.

W szczekaczce zapanowała cisza i trwała póki Latynoska nie dokończyła fajka. Zaraz też odpaliła drugiego od tego jeszcze kopcącego, kiepa wyrzucając gdzieś za plecy.
- Te granaty to twoja sprawka? - spytała kontrolnie.

- N...nie do końca. Ja… ja tylko zhakowałam platformę, ale… nie mogłam. Wiesz co by się stało, gdybym… przez przypadek trafiła… przepraszam. - informatyczka zaczęła się jąkać - Pani sierżant was osłaniała… przepraszam - powtórzyła, gapiąc się na obraz palącej piromanki.

- Ej, Harcereczka, po chuja przepraszasz? - Black 2 spytała uprzejmie, unosząc łeb i ewidentnie lampiąc się na wieżę - Dzięki wam nas nie rozpruły, claró? Łeb do góry, dobra robota. Gracias. Tej drugiej też… a jebać. Jej też podziękuj chociaż wiem, że puta ratowała swoich kumpli, ale niech ma - zgodziła się łaskawie, wzruszając ramionami aby pokazać do jak wielkich poświęceń jest gotowa - Condorowi sama podziękuje, gdy mi się coño nawinie pod witę. Widziałaś go gdzieś?

- Kapitan Hassel niedługo pojawi się w HQ. Mamy krioalarm… trzeba udać się do schronu zanim wulkan… nas zatruje.
- wyjaśniła i sama westchnęła - Ktoś będzie musiał zostać tutaj, na wieży. Koordynować obroną lotniska. Czekamy na pana kapitana - dokończyła zniechęcona. Bo mieli przecież za mało problemów i bez kriowulkanów.

Eter komunikatora zatrzeszczał, coś skrzypnęło i stuknęło. Dwa uderzenia serca później w techniczne dźwięki wdarło się ciężkie, zmęczone dyszenie, przetykane hojnie krótkimi, drżącymi z bólu syknięciami. Gdzieś z tła dochodziło echo przytłumionych rozmów i hałasu towarzyszącego dużej grupie ludzkiej, zamkniętej na małej, ciasnej przestrzeni.
- Młoda. Ok? - syntetyczny lektor wyszczekał krótką informację.

- Zoe! - Rosjance wyrwało się zanim zdążyła pomyśleć. Wyprostowała momentalnie plecy, otwierając HUD. Parametry życiowe Black 8 wyglądały lepiej, ale ciągle daleko im było od sprawności. Przełknęła ślinę i dorzuciła szybko - Jak się czujesz? Pani Renata się tobą zajęła? Chcesz żeby ci coś przynieść? Albo… co u ciebie? U nas jest okey, nie musisz się martwić. Nic mi nie jest… Elenio też. Widziałam go na dole, jak… sterował dronem. I przynieśliśmy mu drugiego, tego z Brownpoint. Razem z Anatolijem… panem Morvinoviczem i jego ludźmi… byliśmy tam. Przywieźliśmy sprzęt dla… obsady. Dla nas i… dobrze cię słyszeć… dobrze że… przepraszam, na razie muszę tu zostać… w HQ… ale jak coś… poproszę żeby… - zacięła się, poruszając niemo wargami.

- A ty, hija de puta, nie powinnaś zdychać albo co? - Diaz wyszczerzyła się poczciwym uśmiechem starego zwyrola. - I co jest kurwa?! Mnie się już nie spytasz jak żyję, que? Bo co, jestem kaktusem?! Jebany rasizm - wyjojczyła z pretensją, dając do zrozumienia jak ten brak uwagi ją boli i w ogóle rani do krwi i samych kości.

Radio zaskrzeczało urywanym śmiechem, zwieńczonym ostrym napadem kaszlu. Dłuższy moment trzeszczał po łączu, aż zastąpił go syntezator.
- Tak łatwo się nie mnie pozbędziesz. Nie dzień dziecka. Handluj z tym - w mechaniczne sylaby wdarło się krótkie parsknięcie - Jest ok Młoda. Nic ci nie jest to ok.

- Claró que si, że nic jej nie jest. W końcu chcica z dzielni. Umie sobie radzić jak my - piromanka momentalnie wróciła do radosnego tonu, wyrzucając ramiona ku niebu - Ogarnęła nam wsparcie granatnika za ostatnim zakurwiałym zakrętem i jeszcze wyrolowała Guardiana żeby nam nie zestrzelił Greyów z orbity. Teraz musimy spiąć poślady, bo jebnął nam krioalarm. Wulkan się rozpruwa, niedługo będzie tu gorzej chujem wiało niż teraz. Więc ogarniaj się Latarenka. Musisz być na chodzie.

- Tu na dole jest schron, ten który pani Renata przerobiła na punkt medyczny. Powinniśmy… chyba cywile i ranni się zmieszczą
- Vinogradova usiadła pewniej w fotelu - Platformom bojowym kończy się amunicja, a jeżeli zejdziemy… musimy utrzymać lotnisko. Jeszcze 70 minut. - pokręciła głową - Ktoś zostaje na górze.

- Sprawdź ich. Szukaj lekarza
- tym razem odpowiedź Nash przyszła po parunastu sekundach - Trzeba sprowadzić lekarza. Green poza zasięgiem. Grey. Muszą mieć lekarza. Dla Ortegi. Bez tego jest wyłączony. Dla Hollyarda. Patino. Dla nas. Na przyszłość. Następnym razem możemy go potrzebować.

- Tak jest -
informatyczka przytaknęła, włączając ponownie HUD. Szybko przeglądała listę zrzuconych z nową falą ludzi, bardziej poświęcając uwagę podpisom ze specjalizacjami niż twarzom.

- Kabarynę mamy, trzeba znaleźć taksiarza i da się wyciąć na nowe balety - w tym czasie Diaz dłubała w zębach, kiepując faja o nadkole ciężarówki - Ktoś musi obejrzeć Wujaszka i nam go naprawić. On nie chomik, taśma klejąca nie zadziałała… - nie dokończyła, bo przerwała jej Brown 0.

- Jest! Grey 35 - zameldowała przez komunikator, zatrzymując obraz na portrecie młodego blondyna o bezczelnej minie - Maxymilian Sanders. Lekarz. Zrzucili go w dżungli, jest ranny ale ciągle żyje. - nadawała, przeglądając mapę - W jego grupie żyje dziewięć osób, na razie… chyba są bezpieczni. Na tyle, na ile mogą być na tej przeklętej planecie…. I nie trzeba jechać drogą. W hangarze stoi sprawny latacz. Pan Morvinovicz umie nim sterować… trzeba by… poprosić. - westchnęła - Poproszę go.

- Zrób konferencję.
- lektor wyrzucił proste zdanie, oddech po drugiej stronie słuchawki wydawał się spokojniejszy, choć przy okazji pojawiania się nowych rewelacji zęby Black 8 zaczęły zgrzytać ze złości. - Nasi i Hassel.

- Leniwa puta z ciebie, wiesz?
- piromanka po swojej stronie uniosła oczęta ku niebu, biorąc je na świadka własnej niedoli i ludzkiej złej woli. Szybko wybrała swojsko brzmiący kanał “pollas”, zawierający komunikatory trójki trepów z kanałów, Condora, Wujaszka i dwóch lambadziar z którymi właśnie trukała.
- Balle, to teraz mamy rozmowy w toku i pokój zwierzeń, cabrónes! - zajojczyła przez szczekaczkę. - Słyszałyśmy że niemytym siurem będzie tu zaraz zajeżdżać, ale no problemo. Bierzemy na klatę.

W eterze wpierw pojawiło się warknięcie. Przeszło płynnie syk rezygnacji i zakończyło skrzekiem będącym czymś w rodzaju przekleństwa.
- Kriowulkan. Nie każdy idzie do schronu. Ktoś zostaje. Trzeba się przygotować. Dwa Brownpointy i Blackpoint. Greenpoint poza zasięgiem. Mamy 3 kapsuły. Pancerze z hermetykami. Butle tlenowe. Zapas czasu i ochrona. Przy działaniu na powierzchni. Coś się znajdzie. Zapasowego. Zmiana ekwipunku, uzupełnienie leków i amunicji. Przyda się też wam. Przyda się nam wszystkim. - Obroża zrobiła chwilę przerwy, gdy jej właścicielka się rozkaszlała. Szybko jednak podjęła przekaz - Hollyard potrzebuje lekarza. Bez tego jest wyłączony. Potrzeba każdej pary rąk. Patino potrzebuje lekarza. Ortega potrzebuje lekarza. My też. Na przyszłość. Nie wiadomo jak skończy się następna rozróba. Kto tym razem i jak oberwie. Lekarz jest. Zrzucili go. Grey 35. Nowa fala. I jego grupa. Wsparcie obrony lotniska. Jedyne na jakie możemy liczyć od Centrali. Na ten moment. Wytrzymać. Musimy was osłaniać. - druga przerwa, tym razem dłuższa. - Są w dżungli. Latadło z hangaru. Da się polecieć. Przywieźć wsparcie. Medyka. Oni nie schowają się w schronie. Inni lekarze. Brak danych. Ten najbliżej. Dajcie odsapnąć. I pilota. Zmienić pancerz. Zgłaszam się. Ochotnik. Twoja decyzja Hassel.

- Latarenka dobrze habla, Condor
- do rozmowy dołączyła się i Latynoska - Wy prawi cabrónes zostaniecie tu, wskoczycie w szczelne pajacyki. My wydupimy po nowe dziwki na nasz wspólny balet. Nowa parchata fala to właśnie nasze wsparcie. Przez najbliższe 70 minut innego nie dostaniemy. A potem… no se - wzruszyła ramionami, a potem rozłożyła je bezradnie wciąż siedząc na betonie - Casanova ma nową zabawkę, druga czeka u nas w CH. Tylko trzeba ją przytargać. Pajacyki też. Tą strażacką kabaryną szybciej się tu wozić. A po konowała łatwiej lecieć. Też mnie zapisz na listę socjalną. - wyszczerzyła się po linii - A w ogóle pendejo mam do ciebie sprawę. Truknij jak będziesz wolniejszy. To… asunto privado. Prywata.

- Mogłabym… spróbować obejść system zamków kapsuły Greenpoint
- Brown 0 również dodała swoje w dyskusji - Cały, pełen Checkpoint sprzętu i leków. Tylko… to muszę zrobić stacjonarnie. Na miejscu. Czy… mogłabym prosić o pozwolenie na opuszczenie stanowiska? Chwilowo… niedługo wrócę kapitanie. - przełknęła ślinę.

- Ile mamy czasu? - Biały 1 czyli kpt Hassel najpierw zaczął od pytania do Sary. Blondynka pogrzebała coś na konsolecie i odezwała się po chwili.

- Według prognozy od kilku do kilkunastu minut. Prawdopodobnie 3-go stopnia. - odpowiedziała zaglądając w panel sterowniczy. Zdążyła się już znacznie uspokoić bo jak Brown 0 odczuła na własnej dłoni blondynka prawie ze skóry wyszła jak zobaczyła w jakim stanie wrócił a właściwie przywieźli go z misji w kościele. Oczy jej się załzawiły i broda zaczęła telepać i choć wybuch nie nastąpił okulawiona dziewczyna potrzebowała paru chwil by dojść do siebie. Teraz jednak wyglądało, że znowu względnie się trzyma w pionie. Wróciła na swoje stanowisko chociaż dłonie jeszcze trochę jej się trzęsły podobnie jak czasem nadal ocierała sobie oczy.

- Dobra. - zdecydował się w końcu oficer Raptorów. - Brygada RR, tu Gniazdo. Zaraz do was zejdzie Brown 0. Zgarnijcie ją do Greenpoint a z tamtą weźcie hermetyki. Wszystkie jakie będą. I butle z tlenem. Będzie tutaj kriowulkan w ciągu kwadransa. - kapitan gdy to mówił machnął ręka w stronę drzwi dając znać Rosjance, że może wyjść i robić swoje.

- Morvinovicz, tu kpt. Hassel. Przygotuj latadło do lotu. Wyślij swoją furą paru swoich ludzi z Black 2. Ona powie wam co zabrać. - odezwał się po chwili łącząc się z rosyjskim biznesmenem. Ale, połączył też do tego Black 2 więc mogła się zorientować o czym rozmawiają.

- A dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał właściciel klubu “H&H” słysząc ten stanowczy, policyjny ton który zdawał się go w naturalny sposób prowokować.

- Bo inaczej uznam, że sabotujesz nasz wysiłek wojenny. Przypominam ci, że mamy stan wojenny i przedstawiciele władz mają nadzwyczajne uprawnienia. Resztę usłyszysz od Black 2. - kapitan nie bawił się w ceregiele, a Rosjanin nie zdecydował się na otwarty konflikt więc rozmowa się urwała.

- Renata, jak wygląda sytuacja? - zapytał łącząc się z kolejną osobą. Chwilę słuchał co paramedyczka ma do powiedzenia po czym pokiwał głową. - Dobrze, więc jeśli dobrze rozumiem to na nogi w miarę prędko nadaje się tylko Black 8 tak? Świetnie, postaw ją na nogi, jest potrzebna tutaj. Dobrze. Tak, dzięki wielkie, rozumiem, zrób dla nich co będziesz mogła. - Raptor zakończył tą kolejną turę wydawania rozkazów i czas było je wcielić wżycie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 02-04-2018, 13:43   #276
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yHipUThfNOc[/MEDIA]
Condor się zgodził. Chociaż poszarogęsił się po psiarsku, wprowadzając swoje porządki ale póki co działało. Wyglądało nawet jakby każdy dostał zadanie do wykonania. Chelsey słyszała nawet jak rozmawia z paramedyczką w sprawie priorytetu dla Black 8. Z rozmowy wynikało, że jako jedyna rokuje nadzieję na względnie szybki powrót do służby. Bo Ortega i Hollyard potrzebowali operacji których Herzog wolała się nie podejmować. Jak powtarzała była paramedykiem a nie chirurgiem. Ani okulistą. Ani neurochirurgiem. A to właśnie było potrzebne by wykonać wspomniane operacje.
- Słuchaj, chciałaś ze mną rozmawiać. - w słuchawce Diaz usłyszała głos kapitana gdy połączył się na prywatnym kanale jak go prosiła.

Te kundle robiły się coraz mniej do zniesienia, im dłużej się z nimi przebywało, albo to Diaz siadała już wrodzona empatia i dobroć. Też wrodzona.
- Si, coś pamiętam że mieliśmy truknąć - wyszczerzyła się w eter, macając po pancerzu w poszukiwaniu fajek - Chcę pogadać, morda w mordę. Nie przez tą badziewną szczekaczkę. Chyba nie opierdolą ci pagonów do zera jak wyjdziesz na parę minut, que Condor? Esta… ty też potrzebujesz przerwy y soy… mam sprawę, claró? Ale to na solo i żywca.

- Coś co do tej misji? -
Diaz miała wrażenie, że rozmówca mruży oczy chociaż pewnie nie był kompletnie pewny o co może jej chodzić więc postępował jak zwyczajowy gliniarz i dowódca. W głosie było u niego słychać wahanie i niepewność jakby gliniarska natura kazała węszyć mu w tej sytuacji coś podejrzanego.

- Por tu puta madre, cabrón - piromanka westchnęła cierpiętniczo dając lambadziarzowi do zrozumienia jaki to nietakt popełnił węsząc tam, gdzie jego kundlowaty kinol węszyć nie powinien, bo sensu w tym brak i czasu szkoda - Wrzuć na luz bo ci żyłka zaraz się przepnie i pierdolnie z nerwa, bo dobry dupa z ciebie i szkoda by tak na zmarnowanie poszła przez głupotę. Chodzisz podkurwiony jakby ci pollas z sąsiedztwa ojebali chałupę i jeszcze klocka zostawili na środku dywanu… a to nie warto, czaisz? - skrzywiła się, pogięty papieros wylądował między wykrzywionymi ku dołowi kącikami ust - To wszystko jest warte chuja i tyle. Jak ma kogoś rozpierdolić, to i tak go rozpierdoli, claró? Jak Wujaszka - zrobiła przerwę żeby odpalić papierosa i ogarnąć trzęsący się głos. Wreszcie prychnęła - A będzie ci lepiej jak powiem że biega o misję? Bo może biegać. Albo możemy wyjebać wspólnie kielicha jak ci obiecałam tam na moście. No tengo el humor… a kurwa nie chce mi się zalewać mordy w pojedynkę. Więc sfruń z grzędy Condor. Jeszcze nigdy nie piłam z kimś od ciebie. Z psich mundurów. Zwykle się po rewirze z gnatami i maczetami ganialiśmy. Też zabawne, ale dupa mnie boli od tego cięcia kurew. I paznokieć na nich złamałam. Poza tym leniwa puta sie na starość zrobiłam… zupełnie jak moja babka. Niedługo zacznę srać pod siebie. Ale póki co… póki jeszcze dycham i póki ty dychasz. Dawaj się napić.

W eterze słuchawki zapanowała cisza. Diaz miała wrażenie, że gliniarz główkuje nad tym co właśnie mu powiedziała. Wreszcie odezwał się ponownie.
- Czekaj przy recepcji. - rzucił krótko i się rozłączył. Recepcję ciężko było ominąć. Była tuż przed głównym wejściem do terminala a poza tym znad niej straszyła wypalona ręka jakiegoś trupa z drapieżnie zakrzywionymi palcami oblepionymi kawałkami zwęglonego mięsa. Tam rzeczywiście po chwili czekania pojawił się kapitan Raptorów gdy zszedł ze schodów wieży. Podszedł do recepcji szybkim, zdecydowanym krokiem i zatrzymał się przed Black 2.
- Chodź do biura. - powiedział wskazując głową na jedne z drzwi prowadzących gdzieś właśnie do części służbowej budynku.

Piromanka nie omieszkała obciąć go uważnym spojrzeniem od góry do dołu, gdy tak kopytkował do niej przez hal i wcale się z tym nie kryła. Kiwnęła mu łbem na zgodę, odbijając się plecami od ściany.
- Do biura? Por que? - spytała równając z nim krok - Chcesz mi zaproponować umowę o dzieło i najniższą krajową na rękę pod stołem plus trabajo bez dnia wolnego, bez ubezpieczenia… a jak mi się nie podoba to już masz asfalta na moje miejsce? Albo gnidę. Un polla - rzuciła w Raptora szerokim, poczciwym wyszczerzem niesłusznie skazanego kryminalisty. Tak było łatwiej niż zaczynać od cięższych tematów. Takich wagi Wujaszka i chujni w jakiej tkwili po uszy grupowo i bez wyjątków.

- Ja? Wydawało mi się, że to ty masz do mnie sprawę i coś do powiedzenia w cztery oczy. - Diaz ciężko było się zorientować czy idący obok facet w oporządzeniu policyjnego szturmowca żartuje czy mówi na poważnie. W każdym razie przeszli przez jakiś korytarz który wyglądał właśnie jak biuro po chaotycznej ewakuacji powinno. Jakieś rozbite albo porzucone kawałki biurowego wyposażenia widać było co krok. Tam jakieś zgubione holo, gdzie indziej porzucony but, ślady krwi na ścianie albo rozbite naczynie. Nikt się tym nie przejmował i nie miał zamiaru sprzątać.

Kapitan Raptorów otworzył jakieś drzwi które okazały się całkiem sporym gabinetem ze sporym biurkiem po jednej stronie i zestawem stolikowym, kanapą i fotelami po drugiej. W połączeniu z plakatami reklamującymi linie lotnicze i zapewniającego o najwyżej jakości usług wyglądało to jak biuro jakiegoś managera na lotnisku chyba powinno. Nie było też żadnych xenos, ani żywych ani martwych. Oficer odłożył więc swój karabinek na te biurko widząc, że nie ma potrzeby go używać.

Black 2 rozejrzała się po pokoju, aż wreszcie splunęła wesoło na ścianę, dokładając własny element do ogólnego burdelu.
- Prawie jak w domu - westchnęła rozmarzona, podziwiając syf, juchę i potrzaskane meble. Szybko jej zainteresowanie wróciło do gada w psim kubraczku. Zwykle z podobnymi mu lambadziarzami… no kiepsko się gadało i zawsze zaczynało od pretensji, gróźb. Albo wymiany ognia, zależało od sytuacji.
- Ktoś już testował lokal - parsknęła, pokazując na dość świeże kubki po kawie i swojskie, białe zacieki na biurku. Dla odmiany ona podeszła do fotela, po drodze zrzucając z pleców miotacz i zbędny szpej. Broń gruchnęła o ziemię.
- Que puta... - piromanka odetchnęła z ulgą której nawet nie zamierzała maskować. Walnęła się na miękki mebel, filując na lambadziarza stojącego parę metrów od niej i z uśmiechem wygrzebała butelkę z nadszarpniętego losem, czasem i walkami sprzętu.
- Śmiało - zamajtała szkłem, a słońce odbiło się od złoconej etykietki z wiele mówiącym napisem “tequila” - Jebnij lufę na rozgrzewkę i siadaj - wskazała brodą krzesło naprzeciwko - Co tak będziesz stał jakbyś mi miał zamiar zajebać mandatem.

Gliniarz przyjrzał się poczynaniom Parcha chwilę taksując ją spojrzeniem gdy tak się rozsiadła na fotelu i pomachała butelką. Na niej zawiesił na chwilę wzrok po czym rozejrzał się w po biurze.Ruszył w stronę automatu butli z wodą i papierowymi kubkami.
- Chyba rzeczywiście dobry moment na to. - powiedział obsługując się i po chwili usiadł na drugim fotelu stawiając kubki na stoliku. Podstawił je Diaz do napełnienia - No to otwieraj bar. - rzekł do niej lekko krzywiąc wargi w czymś podobnym do uśmiechu.

Latynoska wybałuszyła oczy, wyciągając szyję i gapiąc się na papierowe pierdy jakby nie wierzyła co właśnie wjechało jej na warsztat. Przeniosła wymownie wzrok z kubków na flaszkę i znowu do kubków i skończyła na un perro, wzdychając tak cierpiętniczo że od samego słuchania serce pękało.
- Mieeeeeeerda Condor… - uniosła oczęta ku sufitowi, kręcąc powoli głową na boki - Taki duży chico w pajacyku i jeszcze z obsranym pagonem… a tyle się jeszcze musisz nauczyć - popatrzyła na niego smutno, bolejąc nad przypadkiem jaki oto zespawnił się w fotelu obok. Szybko przekręciła flaszkę łapiąc ją za szyję i stuknęła łokciem w denko aż pyknęła nakrętka. Po tej sztuczce odkręcenie korka było już tylko formalnością.
- Balle… i niech będzie dzień dziecka. Zaczniemy po twojemu, pendejo. Potem nauczę cię jak się pije na rewirze - Parch łyknęła kontrolnie, mrużąc oczy i mlaszcząc przez chwilę, aż skrzywiła się z aprobatą. Szybko zabrała się za napełnianie gównianych kubeczków w ogóle - Jest… por tu puta madre. Dupy nie urywa, ale i nie ma siary. Dobra gorzała - zawyrokowała tonem eksperta. Odstawiła szkło i wzięła do ręki kubek, rzucając wyszczerzem po okolicy - A teraz zapominamy że nosisz ten badziewny pasiak, a ja ojebałam jubilera dla fetyszystów. - uniosła papier do stuknięcia - Soy Chelsey... y tu?

Gliniarz chyba nie do końca był pewny co i o czym tak gwałtownie mówi jego rozmówczyni. Tak przynajmniej można było sądzić po lekko przymrużonych powiekach i ściągniętych brwiach. Ale widocznie ogólny przekaz zrozumiał. Sięgnął po swój papierowy kubek, zajrzał do wnętrza, zamajtał nim i w końcu podniósł wzrok na Latynoskę.
- Sven. Ale jak mówisz, to nie wychodzi poza te drzwi. - powiedział wyciągając swój kubek do toastu. Potem przełknął pierwszą porcję alkoholu, skrzywił się, zerknął znowu na już pusty kubek i trochę jakby się zasępił. - Właściwie to picie na służbie jest zabronione. - dopowiedział trochę do Chelsey a trochę do samego siebie. Jednak w końcu wzruszył ramionami i podstawił kubek pod kolejną porcję trunku.

- No, no, no…nie tak. Tak nie piją chicos grandes - poniuniała dziwnie łagodnym i cichym tonem, podnosząc butelkę i bez ceregieli pociągając z gwinta. Zabulgotało w przełyku, zapiekło. Sapnęła odsuwając szyjkę od ust i podała butelkę bezpośrednio trepowi, dosłownie wciskając mu ją w ręce zanim zdążył pomyśleć o kubkowych bzdetach.
- A tam zabronione, kto się dowie? - szybko znalazła pozytyw, rozkładając ręce i wzruszając ramionami - Nie lamp się tak, ja cię nie podpierdolę. Nie sypię, to wbrew zasadom z dzielni. Zresztą po chuj? Masz zluzować stuleję, nie się przejmować pierdami, claró niño? No, to wal z gwinta. - wstała energicznie robiąc dwa kroki w bok do biurka. Macnęła się po pancerzu zrzucając go i z jękiem ulgi rozprostowała plecy, a po chwili potarła kark.
- Por que policia? - musiała spytać, wracając do fotela - Nie było innej fuchy?

Zanim Raptor odpowiedział to chyba się trochę zdziwił gdy ciężki pancerz Black 2 trzasnął o podłogę a ona sama została w samych spodniach, tych obcisłych i z naniesionymi płomieniami, no i skromnej bluzce. Łyknął z butelki, skrzywił się trochę,sapnął też trochę i znowu wrócił spojrzeniem do kobiety stojącej obok sąsiedniego fotela.
- Zawsze chciałem chronić i służyć. Taki charakter. Tutaj zwykle jest bardzo spokojnie, prawie nudno. A “Raptory” to najlepsza jednostka w Policji jaka jest na tym księżycu. - wyjaśnił gliniarz obserwując Latynoskę o płaskim brzuchu przykrytym obecnie jedynie skrzyżowanymi paskami krótkiej bluzeczki. - A właściwie to co chciałaś? - zapytał siedzący na fotelu facet przenosząc w końcu wzrok z nóg, bioder, brzucha kobiety na jej twarz.

- Zakuwać w kajdanki, pałować za wykroczenia drogowe? Wlepiać mandaty za śmiecenie i picie w miejscu publicznym? - Parch uniosła lewą brew ku górze, podchodząc powoli do fotela. - Lubisz… być potrzebny, si? Pomagać. Dogadasz się z tą rudą lambadziarą. Oboje was popierdoliło. Nie ogarniam chico, seryjnie. Chronić i służyć. Nadstawiać dupy za kogoś kto pewnie przy pierwszej okazji zapierdoli ci kosę pod żebra. Nie lepiej znaleźć familię i jej się trzymać? Bezpieczniej… i syfa nie tak łatwo nie złapiesz. Ani nikt cię nie wyroluje… ech, Mierda. - zmarszczyła czoło. Nie szczerzyła się już, przynajmniej chwilowo. Przejęła butelkę, pociągnęła z gwinta i bez ceregieli klapnęła Raptorowi na kolanach, podając przy okazji butelkę - Tam na moście coś ci obiecałam, cabrón - podjęła wątek zwyczajowym tonem południowej ekspresji słowem i gestem - La palabra cosa es santa. Drin i masaż - przeparadowała paluchami po raptorowym napierśniku, zniżając głos do pomruku - Ale to przez pajacyk chujnia. Pij, będziesz łatwiejszy - skończyła elementem optymistycznym.

- Chłopaki z oddziału mnie nie wyrolują. Jak w rodzinie. Kompania braci i takie tam.
- Sven powiedział z przekonaniem. Widocznie był o tym święcie przekonany bo pokręcił do tego głową nie przyjmując takiego wariantu na poważnie. Dłoń powędrowała mu do biodra Latynoski gdy ta stanęła przed jego fotelem. Przesunął ją na jej brzuch, kierując się wzdłuż czarnych pasków bluzeczki jakie krzyżowały się na jej brzuchu.
- Drin to drin ale masaż? - brew gliniarza uniosła się nieco do góry gdy przejął butelkę od Diaz. Sam łyknął ale już usta i gardło były trochę nawykłe do smaku i mocy trunku więc już tak się nie krzywił. Potem spojrzał z bliska na twarz kobiety jaka w międzyczasie usiadła mu na kolanach. Dłoń znów dała upust ciekawości gdy przesunęła się po obojczykach Chelsey, potem na jej bark i plecy.
- Szczerze mówiąc sądziłem, że tak grzecznościowo pitolisz. - przyznał chyba całkiem szczerze zerkając na jej reakcję. - To mówisz, że nie ściemniałaś wtedy? - uniósł brew chyba zaskoczony tym faktem. Ale całkiem przyjemnie zaskoczony. Chelsey wydawało się, że wreszcie zaczyna się rozluźniać gdy alkohol, rozmowa i ona sama na jego kolanach zaczynały zmiękczać jego gliniarskie bariery jakimi zwykle odgradzał się od reszty świata.

Diaz przemodelowała się, rozwalając się na gościnnych kolanach i przerzucając nogi przez oparcie fotela. Otoczyła też ramieniem psi kark, drapiąc go leniwie po linii gdzie zaczynały się włosy.
- Por tu puta madre… jeszcze ogarniam co nawijam, a jak podklepuję temat to nie po to żeby mordą trzaskać, claró polla? Dostałam parę razy po łbie, ale to nie zmienia najważniejszego. Nie jestem Połykiem ani Tatuśkiem, żeby ryj mieć szeroki i finito - prychnęła robiąc obrażoną minę - Grzecznościowo to mogę komuś wyjebać z dyńki. Albo posmyrać napalmem. Ewentualnie iść eskortować wycieczkę cywilbandy jak zajdzie potrzeba i Latarenka zacznie skrzeczeć że trzeba, bo… coś tam. Jak wtedy gdy was zjebało na glebę prosto w kurwidołek. Ciebie i chicę od Romeo. Albo w Seres przy bryce, po tym jak ten niemyty brudas spierdolił się szkitą na gruz. Kaleczniak - prychnęła, wyginając klatę do przodu aby ułatwić macanie. Sama też nie próżnowała, przechodząc dotykiem drugiej łapy do szyi i zarośniętej lekko brody. Drapała ją wzdłuż linii szczęki nie przestając nawijać - Czy ja do ciebie hablam po hiszpańsku, que? - zmrużyła oczęta, przybliżając twarz do jego twarzy - Wyskocz z tej blachy to się sam przekonasz. Chyba że mam ci z tym pomóc, no problemo. Gdzieś jeszcze mam otwieracz do konserw - pomachała nadgarstkiem z panelem technika.

Mężczyzna w pancerzu policyjnego szturmowca sfatygowanego w podobnym stopniu jak pancerz Black 2 który nadal leżał na podłodze przy jej fotelu skinął krótko, krótkoostrzyżoną głową.
- Wiesz? Chyba się dogadamy. - powiedział i zaraz potem skorzystał z uroków nadstawionej kobiecej twarzy. Wpił się w nią ustami a zaraz potem samo poszło. Dłoń zaczął mu buszować gwałtownie i bez wahania miętoląc jej bluzeczkę i jej zawartość, przesuwała się w dół na brzuch to znów wracała na górę. Trzymana butelka mu w tym wydatnie przeszkadzała więc na moment oderwał się ustami od ust Parcha i odstawił ją na podłogę, z boku fotela.
Teraz miał pełną swobodę manewru obydwiema dłońmi więc szybko z tego skorzystał. Badanie ciała kobiety już widocznie mu nie starczało bo gwałtownymi ruchami zaczął zdejmować z niej to co miała na sobie zaczynając od bluzeczki którą szybko zdjął przez jej ramiona. Starczyło mu to ale tylko na dość krótką chwilę gdy miał do dyspozycji swoich rąk i ust górne wdzięki Chelsey.
- Wstawaj. Nie mamy za dużo czasu. - powiedział ponaglająco przerywając na chwilę pośpieszne, chaotyczne pieszczoty by właściwie postawić ją z powrotem do pionu nad i przed sobą i zacząć rozpinać jej spodnie.

- No tan rápido! - Black 2 zarechotała, odtrącając jego łapy i robiąc krok do tyłu. - A komplet szczepień masz? Nosówka, wścieklizna? Gubienie sierści? - spytała profilaktycznie, samej wydobywając się z ciuchów. Na wyścigi ściągała spodnie i walczyła z paskami topu, aż oba ciuchy nie poleciały tam gdzie pancerz - I gdzie “masz prawo zachować milczenie”, “cokolwiek powiesz zostanie użyte przeciwko tobie” i “masz prawo do jednego telefonu i adwokata z urzędu”? - wróciła na poprzednia pozycję z zamiarem niesienia pomocy przy zdejmowaniu puszek, mundurów i całej reszty niepotrzebnego badziewia. Condor miał rację - akurat czasu mieli najmniej ze wszystkich dostępnych zasobów.

On też wstał. Na siedząco było o wiele trudniej pozbyć się ubrania, nawet zwykłego a nie mówiąc o pancerzu. Wstał i kiwał z zadowoleniem głową widząc jak kolejne fragmenty ciała kobiety naprzeciwko zostają coraz bardziej odkryte. Sam też gdy już wstał zaczął zdejmować z siebie zbędny do planowanych działań sprzęt. Pancerz z całym oporządzeniem poleciał na podłogę. Po nim kombinezon ochronny a po nim podkoszulka. Gdy ukazał się jego tors okazało się, że ma na nim wytatuowanego drapieżnego ptaka w bojowej pozie, jakby rzucał się na obserwatora do ataku. Mężczyzna nie zawracał sobie tym głowy tylko szybko zaczął ściągać własne spodnie i buty by pozbyć się ostatnich ubrań.

Brwi Latynosce drgnęły na widok dziary, pysk się jej rozjaśnił. Dobrze trafiła z ksywa, no bez jaj! Ale nie to było najlepsze - kundel sam się oporządzał, widać dobrze go wytresowali. Przyjemnie się patrzyło jak krok po kroku zrzuca z siebie graty, a spektakl Dwójka uprzyjemniała sobie pociąganiem z butelki. Poczekała aż ostatni element zbędnego oporządzenia wyląduje na glebie i przystąpiła do ataku. Złapała go za ramiona, obracając frontem do siebie, a parchata twarz wystrzeliła do przodu, kąsając trącące tequilą usta trochę powyżej jej własnych. Że też te cholerne psy tak dobrze karmili…
- Siad - warknęła zaczepnie, pchając go mocno otwartą dłonią w klatkę aby grzecznie posadził dupsko w fotel za plecami.

Gliniarz który bez swojego munduru i oporządzenia teraz znacznie bardziej wyglądał jak zwykły facet chyba był zaciekawiony tym co szykuje Chelsey bo dał się posadzić z powrotem na fotelu. Przyzywająco jednak przywołał ją gestem palca wskazującego.

Piromanka sapnęła ni to zła, ni to rozbawiona, zakładając ręce na piersi i przyglądając się lambadziarzowi spod przymrużonych powiek.
- Popierdoliło cię na starość, hijo de puta? - zapytała grzecznie, przepijając większą ilość wulgaryzmów procentami - Tym paluchem to sobie machaj na kolegów pod prysznicem, jak mydło upuścisz… a jebać. Ten jeden raz - wreszcie machnęła łapą w wielkopańskim geście aby przypadkiem nikt nie przeoczył jak łaskawa i wspaniałomyślna zamierza być. Ten jeden raz. Butelka stanęła na biurku, a Diaz przeszła te parę kroków do fotela. Położyła ręce na kolanach mundurowego bez munduru, rozsuwając je na boki i opadła na własne kolana w powstałą przestrzeń.
- A to przypadkiem nie podpada pod jakiś wasz bzdurny paragraf? - rzuciła drugim pytaniem, przybierając zatroskaną minę. Równą troską zajęła się obszarem bioder, drażniąc go dotykiem na razie spokojnym, niespiesznym.

Sven wyglądał, że niezbyt podpasowała mu pyskówka Latynoski rodem prosto z jej dzielni. Ale gdy jednak zaczęła wyprawiać swoje manewry przy nim i na nim chyba wszystko mu zeszło na dalszy plan. Oddech mu się znacznie przyśpieszył i dało się wyczuć kumulujące podniecenie jakie go ogarniało.
- Odkąd zamknęliśmy te drzwi nic nie jest wedle paragrafów. Więc weź się tym nie przejmuj bo trzeba będzie się ubrać i wyjść na zewnątrz. - wymruczał przez zaciśnięte zęby Sven. Chelsey wyczuwała, że jest już odpowiednio urobiony więc miał ochotę do szybszych zabaw.

- I dobrze, lepiej ci bez tej sztywniackiej otoczki - Diaz wyraziła opinię, dumając czy pomęczyć go jeszcze, czy odpuścić. Wyglądało że zwykły masaż odpadał, bo kundel już się podjarał. Pewnie nie miał za dużo okazji do rozładowania ciśnienia odkąd na Yellow zaczął się burdel z kurwami, ale nie tymi do ruchania.
- Poza te drzwi też możesz wynieść trochę luzu. - mruknęła nisko, zabierając dłoń. Zamiast tego nachyliła się mocniej, ściskając piersi po bokach od zewnętrznej strony tułowia. Splunęła na nie i na uwięziony między nimi sprzęt do pałowania, szczerząc się do góry, gdzie sapiąca gęba.
- Nie zdechniesz od tego - dodała, zaczynając inny niż standardowy rodzaj masażu, przez co i jej usta zyskały zajęcie, odcinając dopływ zaczepnych gadek, przynajmniej tymczasowo.

Uwięziony między fotelem a aktywną współużytkowniczką tego fotela i jego właściciela mężczyzna choć miał wolne usta to coś nie wdawał się skory i chętny do rozmowy. Ale i tak po coraz szybszym sapaniu i jękach dało się poznać, że jest pod wrażeniem tego latynoskiego wydania masażu. Ręce błądziły mu po głowie i ramionach aktywistki, czasem schodziły na łopatki ale raczej były to mało skoordynowane ruchy.
- Dawaj! Chodź na siodło! - powiedział zaspanym niezbyt już przytomnym głosem gdy górę nad nim wzięły zniecierpliwione hormony. Klepnął się po udach dając wyraz, że choć jest zachwycony pokazem umiejętności Chelsey to jednak chciałby posunąć zabawę o krok dalej.

Piromanki nie trzeba było specjalnie namawiać. Prędko zebrała się z podłogi, zmieniając meldunek na piętro wyżej. Oddychała płytko, dysząc jak pedofil w żłobku. Albo zoofil w schronisku, bo chyba zahaczała właśnie o zoofilię, ale jebać to. A raczej jebać wrednego kundla i to z przyjemnością. Z pyska całkiem prawilny, a bez badziewiarskiego pasiaka wyglądał prawie jak chłopak z dzielni. Wystarczyło zapomnieć co leżało w kącie pokoju.
- Zawsze mówiłam, że was… putas policia… - sapnęła rozradowana, wskakując na gliniarza i biorąc go pospiesznie, bez bawienia w półśrodki. Siłą rozpędu docisnęła mu się do kolan -... to trzeba jebać. - dokończyła chrypiąco, wybijając się do góry i zaraz znów prędko opadając na dół. Rękoma zablokowała mu głowę, przeprowadzając drugi atak od góry. Wpiła się żarłocznie w rozchylone usta, wpuszczając w nie na przeszpiegi ruchliwy język.

Facet w pierwszej chwili zgrzytnął gdy tak nagle i bez żadnego wstępu znalazł się wewnątrz kobiety ale najwyraźniej mu się to spodobało. Wydał z siebie jęk ulgi gdy pierwszy ogień pożądania został zaspokojony. Widać było też jak podoba mu się ognisty temperament kochanki, bez ograniczeń i zahamowań. Musiał czuć się jak ryba w wodzie albo jeszcze lepiej. Bo fotel zaczął gwałtownie trzeszczeć i podskakiwać gdy dwa splecione ze sobą ciała zaczęły nim bezlitośnie szarpać, stukać i ujeżdżać. Sven złapał mocno za boki Latynoski pomagając utrzymać jej właściwą pozycję i szybki rytm. Sam też współgrał w tym szaleńczym tempie. Raz obydwa torsy ocierały się o siebie jakby próbowały się nawzajem zmiażdżyć czy wyprzeć z zajmowanej pozycji. Wówczas szorowały i siebie rozgrzaną, spoconą skórą. Zaraz odchylały się gdy dłonie i usta chciały nacieszyć się walorami tej drugiej strony.
- Chodź tu! - bez żadnego ostrzeżenia wstał z fotela i właściwie zrzucając z siebie latynoską dziewczynę. Ale złapał ją za nadgarstek nie dając jej upaść i wprawił w obrót dookoła siebie tak, że wylądowała przy ścianie tego biura.
- Tam było trochę niewygodnie. - wysapał jej do ucha i zaraz znalazł się za nią i ponownie zaczął pakować się do jej środka. Teraz ona znalazła się stojąc między ścianą a pompującym ją od tyły gliniarzem. Nie dało się przegapić zwłaszcza, że był od niej wyższy i masywniejszy. Tylko rytm jaki ćwiczyli przed chwilą na fotelu pozostał tak samo szaleńczy, ocierając się nawet o brutalność.

Brakowało tylko skucia kajdankami, paru pięści i krwi sączącej się z nosa, a Diaz normalnie poczułaby się jak w domu. Za starych, szczęśliwych czasów przed ostatecznym zapuszkowaniem i
- Pierdol mnie… a nie pierdol… bzdur - musiała coś powiedzieć, zareagować na bezczelne i chamskie wręcz zachowanie kundla, który radził sobie całkiem nieźle. Mierda… radził sobie lepiej niż dobrze. Nie bawili się w mizianie i inne pierdy, były dwa ciała palone żądzą którą dało się zaspokoić tylko w jeden sposób - to właśnie robili. Najszybszą drogą jechali na samą górę, a przynajmniej Latynoska. Przyklejona do ściany, zakleszczona od tyłu powoli traciłą oddech, a im bliżej szczytu, tym bardziej stawała na palcach, drapiąc paznokciami tynk i ramię obejmujące ją za szyję podczas gdy dłoń ściskała parchatą pierś z siłą imadła.

Spocony facet za spoconymi plecami Black 2 też musiał dochodzić do kulminacyjnego momentu. Dociskał ją mocno, zupełnie jakby miał zamiar wcisnąć ją w tą ścianę. A tempo obydwoje było jakieś olimpijskie. Wreszcie równie nagle jak wcześniej zerwał ją z fotela teraz nagle wyślizgnął się z niej i odwrócił twarzą do siebie, trzaskając przy okazji jej plecami o ścianę. Na chwilę i przez chwilę pocałował ją, też tym mocnym, chaotycznym i szaleńczym tempem. Zaraz oderwał się od niej i wznowił poprzednią operacja pompowania w olimpijskim tempie. Ale tym razem uniósł ją nasadzając na swoje biodra przez to akurat w tej pozycji jej podskakująca głowa była wyżej niż jego. Diaz niezbyt co miała robić z rękami więc dla uchwycenia równowagi w tym stojącym na dwóch nogach chaosie zostawało jej trzymać się ramion gliniarza albo łapać za sobą jakiejś półki. Sven zaś miał rozbiegany wzrok który wędrował mu między jej twarzą a jej skaczącymi tuż przed jego twarzą piersiami. Wreszcie wzrok jakby mu zmętniał, ciałem szarpnęły mu dreszcze a ona poczuła jak zostawia w niej kawałek siebie. Jeszcze trochę spazmów, dreszczy, zaciskania szczęk i długi jęk ulgi, kilka ostatnich podrygów i wreszcie spokój. Obydwa ciała znieruchomiały gdy Hassel oparł wreszcie plecami Diaz o ścianę i choć wciąż ją trzymał na swoich biodrach to tym razem oboje byli prawie nieruchomo. W końcu zmęczony posadził ją na tej szafce na akta wokół której właśnie przed chwilą tak dokazywali.

Minęło ze trzy minuty nim Parchowi udało się uspokoić oddech i zebrać na tyle, by zrobić coś więcej niż dyszenie, albo przyciągnięcie psiuna pod skrzydło i ułożenie mokrego od potu czoła na jego podrapanym ramieniu. W owej chwili spełnienia naszła ją refleksja na temat natury egzystencjalnej. Ci z góry musieli mieć niezły ubaw, oglądając zapisy z Obroży Black 2. Rozwałka, dymanie, rozwałka, dymanie. Więcej dymania w najróżniejszych składach i konstelacjach i jeszcze dodatkowa rozwałka. Z chęcią sama by to obejrzała.
- Częściej ściągaj te łachy - powiedziała kiedy wreszcie opanowała głos - Naprawdę prawilna dupa z ciebie, a jaka zdolna i zręczna - pozwoliła chlasnąć komplementem - Robimy repetę? Mierda, musimy zrobić repetę. Dawno nikt tak… - w porę ugryzła się w przydługi ozór, co za dużo to niezdrowo. Jeszcze by skurwysyn napuchł z dumy i był jeszcze bardziej nie do życia - Nieźle jak na un perro.

- Pewnie… Też jesteś mocna… Nie szczypiesz się…
- Raptor też łapał oddech wracając do bardziej stonowanej normy. W końcu otarł pot z czoła i nawet się uśmiechnął. Pocałował Chelsey w usta ale tym razem łagodnie a nawet czule. Potem wzrok i dłoń zawędrowała mu w dół bawiąc się tymi dwoma magicznie przyciągającymi uwagę kulami.
- No, też masz w tym niezłe talenty… - uśmiechnął się z lubością do tych dwóch półkul bawiąc się nimi i sycąc nimi jeszcze rękę póki była okazja.

-Balle, balle... jebnij klina zanim się zrobi melodramat. Mariachi nam wyszli, nie ma kto przygrywać dla klimatu - piromanka przekręciła się, siadając mu na kolanach, wychyliła się do tyłu, zgarniając flaszkę - Nie daj się rozjebać cabórn, to ciocia wróci z baletów i pierdolniemy powtórkę - wymruczała niskim tonem, biorąc łyka i zbliżając twarz do psiej mordy. Padre Dios kazał się w końcu dzielić, wiec jako dobra chrześcijanka Diaz podzieliła się tequilą. Metodą usta-usta.



Zaraz potem Diaz przypadła rozmowa z rosyjskim właścicielem klubu w schronie którego kiedyś tam, wieki i całe godziny temu się zabawiali całą paczką. Chociaż gdy Black 2 do nich podeszła Rosjanin coś nie pałał szczęściem i chyba reagował na gliniarzy jakby miał na nich alergię. Jednak rozkazał swoim ludziom co trzeba więc przy Diaz ochroniarze w zabrudzonych dżunglą i krwią xenos garniturach naszykowali furgonetkę do jazdy.

- Que tall, traje ruso? - Parch podbiła z tematem do Kacapa, woląc załatwić biznes jak najszybciej i przy jak najmniejszej ilości zbędnego pierdolenia. Robiła przy tym współczującą minę, łącząc się w bólu z powodu szarogęszenia psiarni po rewirze - Cisną pendejos, co? Przypierdalają się i wąty ciągle mają, jakby kurwa nie mogli się skupić na wlepianiu mandatów i przeprowadzaniu starych prukw przez jezdnię - pokręciła głową na ten przejaw terroru.

- Mhm. A masz z nimi jakieś interesy, że tak z polecenia cię przysyłają w swoim imieniu? - “gospodin” coś chyba był podejrzliwy względem wszystkiego co gliniarskie i mniej czy bardziej pośredni sposób wiązało się z nimi. Mówił jakby podejrzewał, że Diaz mimo gładkich słówek jest właśnie jakoś powiązana ze światem gliniarzy. A przynajmniej maczała łapy w tym, żeby gliniarz dał biznesmenowi zajęcie.

- Kojarzysz Wujaszka? - piromanka macnęła się po kieszeni, wyciągając coraz bardziej pustą paczkę fajek - Ten wielki jak ja pierdolę lambadziarz w pajacyku wspomaganym i w chuj kochany. Mój niño. Odkurwialiśmy ci piwnicę - doprecyzowała żeby nie było wątpliwości. Pstryknęła zapalniczka i zasyczał podpalany kiep - No to Wujaszek oberwał. Ta blond dupa go nie poskłada. Chico potrzebuje prawdziwego konowała, a ja zamierzam mu go sprowadzić. Este es mi negocio. Jak go ogarnie może się zająć resztą psiarni. Posrają się po nogach z radości - dokończyła, zaciągając się i podstawiając Kacapowi paczkę. - Poza tym mają inne ważne zajęcia, jak ratowanie cywilbandy i aportowanie z jęzorami na wierzchu co im tam Centrala zapoda w ananasa. To wysłali mnie. - wzruszyła ramionami.

- I gdzie jest ten konował? - zapytał “gospodin” wyciągając jednak papierosa z podstawionej paczki. Wydawało się, że kojarzy osoby o jakich wspomniała jego rozmówczyni. I chce się rozeznać w sytuacji zanim się na coś zgodzi czy odpowie coś innego.

- W nowym zrzucie - Parch machnęła łapą gdzieś w dżunglę - Jebli go z orbity ale jak zwykle popierdolili koordynaty przy celowaniu, więc ich wyjebało w kurwowisko. Por tu puta madre, jestem ciekawa jak te pollas się rozmnażają. Po palcu ich kurwa ktoś prowadzi żeby trafili w dziurę, que? Jak można tak zjebać - westchnęła ciężko, podstawiając garniakowi zapalniczkę - Nas też wypierdolili nie tam gdzie zamierzali… hijos de puta - splunęła i dodała już weselej - Więc trzeba odjebać stację drogi krzyżowej zanim jakaś kurwa nie oderwie kutasiarzowi łba ponad biżuterią. Harcereczka mówiła, że wiesz jak się tym lata - wskazała broda na machinę.

Mężczyzna w niegdyś białym garniturze zaciągnął się odpalonym przez Diaz papierosem. Złożył jedno ramię w połowie a te z papierosem oparł na nim by móc się swobodnie zaciągać. Teraz z kolei na twarzy wypełzło mu cwaniackie spojrzenie gdy coś sobie główkował po swojemu.
- Ten konował jest gdzieś w dżungli tak? - zapytał chyba raczej dla formalności. Pokiwał twierdząco głowa i wskazał papierosem na stojącą niedaleko maszynę. - I tak, chyba coś pamiętam ze szkółki. - uśmiechnął się nonszalancko błyskając bielą łobuzerskiego uśmieszku. - Ale przysługa za przysługę. - powiedział wracając do rzeczywistości i patrząc chytrze na Latynoskę. - Normalnie bym skasował was czy tego tam pana-bardzo-ważnego-oficera. - prychnął pod adresem wieży terminala. - Ale wy kasy nie macie a on mi nie zapłaci. Ale jest inny sposób. On jest oficerem prowadzącym dochodzenie pod moim adresem. Kompletnie nie rozumiem dlaczego i skąd ta nadgorliwość wobec zwykłego biznesmena. - tutaj Rosjanin przyłożył rękę do własnej piersi na znak jak szokuje go to zachowanie przedstawicieli tutejszej Policji. - W każdym razie ma kartę dostępu przy sobie. Z tą kartą dostępu myślę, że nasza Słowiańska Różyczka by poradziła sobie w mgnieniu oka z dostaniem się do pewnych danych. Więc chcę tą kartę dostępu od tego ważniaka i tą drobnostkę dla naszek kochanej Różyczki .Jestem człowiekiem honoru, wbrew temu co o mnie rozpowiadają pewni policjanci. Wystarczy mi obietnica od ciebie i Różyczki, że to dla mnie zrobicie. To wtedy zabiorę was ze sobą. Jeśli będę zmuszony opuścić to miejsce bez tych danych uznam, że nie dotrzymałyście słowa i więcej nie będę mógł was traktować poważnie. - Rosjanin znowu zrobił na koniec zbolałą minę jakby taka perspektywa bardzo go smuciła no ale była konieczna.

- Do ciebie też się za frajer przyjebali? Pendejos - Black 2 uniosła brew do górze, robiąc współczującą i nostalgiczną minę. Splunęła ponuro do kompletu, celując flegmą w popękany asfalt dwa metry przed sobą - Też nie ogarniam, węszą putanas byle się o bzdety przypierdolić i porządnemu, uczciwemu człowiekowi nasrać w papiery. Jak się uwezmą to kurwa łażą i węszą i ganiają… a potem pretensja jak paru rozjebiesz. I weź mi powiedz, to takie trudne do ogarnięcia że żyliby jakby nie pchali mord gdzie nie trzeba i afery nie wietrzyli - pociągnęła fajka, a potem kiwnęła krótką głową - My w większości niewinni i niesłusznie skazani. Ofiary bezdusznego, kajdaniarskiego systemu… dobrzy chrześcijanie powinni sobie pomagać. - zrobiła przerwę i dodała - Bierzemy chicę z kamerą. A wracając zahaczamy o twój lokal. Po mojego Promyczka i twoje prochy. Coś tam cabrón na pewno schowałeś, a hajs ci się przyda jak masz stąd wypierdalać. No i po chuja zostawiać tym kundlom coś do czego się mogą potem przypierdolić bez sensu? Latadłem to parę minut. I będzie dobrze wyglądać w oku wielkiego brata. Ostatnia deska ratunku, gdy nawet wspaniałe do urzygu mundury zawiodły i ka-boom. Biznesmen ze wschodu odwala to czego oni nie umieli.

Morvinovicz wolno kiwał głową, mrużył oczy, nawet uśmiechnął się ciesząc się, że trafił na swojaka względem rządowych ciemiężców ale Chelsey wyczuwała, że jest czujny i ostrożny.
- No tak, tak, możemy zahaczyć o klub. Zabrać parę rzeczy albo naszą wspaniałą Amy. Aż żal zostawiać tutaj tak utalentowanej dziewczyny. Prawdziwa artystka. - biznesmen pokiwał głową zgadzając się chyba z tą częścią pomysłu Diaz. Potem jego uwagę przykuła Conti. Kamerowała zmasakrowaną ciężarówkę, wcale nie tak daleko. Stała na pace i chyba filmowała to zmotoryzowane pobojowisko. - O tak, z głosem mediów trzeba się liczyć. No i jakże mógłbym odmówić tak uroczemu dziewczęciu? - zapytał raczej retorycznie Rosjanin bo akurat Conti chyba nagrywała wnętrze rozbitej szoferki. I by to zrobić nachyliła się do wnętrza prześlicznie eksponując swoje tylne wdzięki.

- Tak, zdecydowanie tak. Ale co z tą kartą dostępu? - biznesmen który na chwilę wydawał się ulec urokowi chwili i roztaczanej wizji całkiem przytomnie wrócił do zaproponowanej przez siebie propozycji.

- Nosi ją przy sobie, si? - Diaz upewniła się, a potem machnęła zbywająco ręką - No problemo, wyciągnę go znowu z tej puchy i wyjebię przy okazji, a potem podwinę kartę. Harcereczka ciągle łazi i smędzi jaki to z ciebie nie jest porządny maricón… zrobi wszystko żeby ci pomóc. Od początku twierdzi że przypierdalają się do ciebie bezpodstawnie - pokiwała głową do czegoś co tam siedziało, aż przekręciła kark, zezując na Kacapa - Mgnienie oka to dla niej obraza. Skoro potrafi włamać się do Guardiana, to baza danych podrzędnych kundli zajmie jej krócej. Szykuj furę, pucuj felgi i wypierdalamy latającym zestawem w miasto. I po Promyczka. A potem czyścimy ci teczki. Permanentemente.

- Oooo, naprawdę? Ja od początku się na niej poznałem. Wiedziałem, że to taka dobra dziewczyna. I z jakimi interesującymi umiejętnościami.
- Rosjanin po słowiańsku wzruszył się i ulał swoje zwierzenia na temat czarnowłosej informatyczki. - A z tą kartą mnie to wystarczy. - uśmiechnął się gospodin jakby mówili o jakiejś drobnostce. - W takim razie idę szykować furę. - powiedział z przyjacielskim uśmiechem a gestem przypomniał swoim ludziom, że mają użyczyć furgonetki i podrzucić Diaz gdzie trzeba. Ci więc odpalili maszynę i czekali czy Latynoska już chce jechać czy ma coś jeszcze do załatwienia.

Ona zaś wyszczerzyła się, odpalając HUD Obroży.
- Skołujcie liny, mogą się przydać. Soy... a mam telefon do wykonania. Czas się przywitać y pogonić lambadziarzy do legalnej roboty. Bo kurwa czemu tylko ja tu mam zapierdalać? Esto es un escándalo- prychnęła, ustawiając kompletnie nowe połączenie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 04-04-2018, 21:26   #277
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Po opuszczeniu HQ umieszczonego na szczycie wieży kontrolnej lotniska Brown 0 zbiegła po schodach na parter terminalu. Wyglądało to wszystko obecnie mniej chaotycznie i żywiołowo niż przed chwilą z okna ale i tak ciężko było nazwać to spokojem. Ktoś właśnie przykrywał ciało poległej sierżant jakąś płachtą gdy widocznie przeniesiono je do wnętrza terminala. Na zewnątrz czekała zmasakrowana w walkach sześciokołowa ciężarówka. Postrzelana, poszatkowana szrapnelami, obryzgana błotem, żółtą posoką obcych i czasem czerwonymi zaciekami. Wszędzie walały się złotem łuski, i kryształki rozbitych okien. Wymowne były cięcia po kłach i pazurach i sflaczałe, rozprute opony. Gdzieś zostały jakieś resztki urwanych lian i ściekający z nich zielonkawy sok. Wszystko nadal było przysypane pyłem i drobinami gruzu.

Obok jednak stała druga ciężarówka. Ta z lokalnej straży pożarnej. Wciąż była obsadzana i udoskonalana w roli improwizowanego wozu bojowego.
- No cześć. Brygada RR wita na pokładzie! - jednym z żołnierzy obsadzajacym ciężarówkę okazał się Johan. Uśmiechnął się wesoło do informatyczki i zapraszająco wskazał na siebie.
- Masz z nami jechać do Greenpoint? No to chodź, pojedziemy. - powiedział spokojnie kiwając podgoloną głową w stronę czerwonego wozu.

Odpowiedziało mu zaskoczone sapnięcie, a potem pisk radości z którym informatyczka rzuciła się do przodu i nie zwalniając biegu wpadła na marine, obejmując go mocno ledwo ich pancerze wydały charakterystyczny dźwięk towarzyszący zderzeniu. Dobrze było go wreszcie zobaczyć… i wychodziło, że na dłużej co cieszyło tym bardziej.
- Nic ci nie jest… - wydukała, ściskając go ile siły zostało w ramionach - Nie… nie chciałam przeszkadzać. Wiem, że byłeś… zajęty i… ale mam wkłady techniczne o które prosiłeś. Przyniosłam i… tak, jadę z wami… na pewno nie jesteś ranny?

- O, pamiętałaś? Zarypiaście!
- ucieszył się marine po tym gdy uściskał i pocałował Mayę. Z wozu dobiegły gwizdnięcia i jakieś typowe dla tych scen uwagi ale marine skwitował je podobnie przyjacielskim pokazaniem środkowego palca w ich stronę. Potem sam zgarnął czarnowłosą informatyczkę pod ramię w stronę czerwonej ciężarówki.
- No, spokojnie, nic mi nie jest. Akurat poszło gładko tym razem. - powiedział pocieszająco i znowu się uśmiechnął. Ale akurat spojrzenie jakoś powędrowało mu do zmasakrowanego sześciokołowca. I nieme “Nie tak jak im” było nadto wymowne w spojrzeniu. Nie chcąc chyba jednak nad tym się rozwodzić marine pociągnął dalej Rosjankę w kierunku czerwonej ciężarówki.
- Chodź, poznam cię z chłopakami. I zaklep sobie miejsce bo to straszne pazery. - powiedział już lżejszym tonem przy okazji odwracając się plecami od ciężarówki z byłej RM1.

Vinogardova uśmiechała się szeroko, ignorując piekące policzki. Chyba… zachowywali się normalnie, nikt nie patrzył na Johana potępiająco za spoufalanie się z Parchem. Chętnie oddała pocałunek, równie chętnie dając się prowadzić do celu na pace. Sześciokołowy wrak próbowała z premedytacją omijać spojrzeniem. Materiału na koszmary starczyłoby jej na kolejne parę żywotów, nie musiała dokładać nowych.
- Przecież ci obiecałam, jak mogłam zapomnieć? Poza tym to dla ciebie, więc tym bardziej… pamiętałam. Ktoś… musi o ciebie dbać - skupiła uwagę na szczerzącej się twarzy gdzieś po prawo i trochę u góry - A czy mogłabym zająć miejsce obok ciebie?

- No chyba da się to załatwić.
- Johan otwarł tylne drzwi kabiny i dał wsiąść Parchowi. Sam wsiadł zaraz za nią i zamknął drzwi. - Trochę tu przerabiałem ale w środku powinno być w porządku. - powiedział wskazując na skrzyżowane pręty w oknach które mogły robić za kraty nie pozwalające poczwarom dostać się do środka. Albo chociaż powinny to utrudnić. Szyb w oknach albo nie było albo były opuszczone więc powinno dać się strzelać przez tak otwarte choć zakratowane okna. Poza tym tam i tu były jakieś zamocowane blachy, drobniejsze siatki i inne takie dodatki i wzmocnienia które wzmacniały walory bojowe wozu.

Pozostali żołnierze, marines i policjanci obsiedli tak kabinę jak i pakę wozu za nią stanowiąc uzupełnienie drużyny ogniowej do oryginalnych sikawek wozu jakich centrale sterownicze znajdowały się wewnątrz kabiny.

Informatyczka zajęła posłusznie miejsce, uśmiechając się nerwowo do okolicznych twarzy. Czuła się dziwnie. Każdy z zebranych we wnętrzu pojazdu umiał walczyć i wyglądał groźnie. Pod tym kątem blada Rosjanka o lekko szklistych oczach, wypiekach na policzkach i zaciśniętych nerwowo na kolanach dłoniach zaniżała średnią.
- Dz… dzień dobry państwu - powiedziała, przełamując ucisk w gardle. Rozglądała się, poświęcając każdemu z żołnierzy chociaż odrobinę uwagi potrzebną aby móc kiwnąć mu głową na znak powitania - Jestem Maya, kod wywoławczy Brown 0. Bardzo… jest mi niezmiernie miło mogąc państwa poznać, chociaż… okoliczności są… sami państwo wiedzą - uśmiech odrobinę się jej zważył - Postaram się państwa nie spowalniać, ani… nie robić problemów. Jeżeli to nie kłopot prosiłabym… proszę mi mówić po imieniu - skończyła, uciekając wzrokiem na dół. Zaczęła grzebać pospiesznie w kieszeniach, szukając wkładów technicznych.


W rewanżu usłyszała różne wersje “cześć” , “halo” i podobnych. W kabinie oprócz niej i Johana był jeszcze kierowca, pasażer z przodu i drugi strzelec. Informatyczka siedziała właśnie między tym drugim a Johanem. Przedstawił się jako Murphy i sąsiedztwo młodej dziewczyny tuż obok zdawało mu się bardzo odpowiadać. Reszta “Brygady RR” obsadzała pakę ciężarówki. Musieli dorobić jakieś uchwyty i wsporniki, nawet coś podobnego do barierek bo przecież konstrukcyjnie to obsada wozu strażackiego powinna jechać w kabinie. Większość załogi tego improwizowanego wozu to byli mężczyźni, w najróżniejszych zestawach uzbrojenia i wyposażenia. W ciężkich i lekkich pancerzach, z karabinkami i strzelbami, jeden miał nawet granatnik, inny operował zamontowanym karabinem maszynowym, z najróżniejszych formacji. Przez co mozaika ludzka obsadzająca wóz strażacki była jak przekrój przez większość federacyjnych organizacji militarnych i paramilitarnych, tak rządowych jak i prywatnych. Na pace było ich łącznie pewnie z pół tuzina.

No a potem trzasnęły jeszcze ostatnie drzwi i ciężki wielokołowiec ruszył przez płytę lotniska. Gdy już się rozpędził to osiągał całkiem przyzwoitą prędkość, zwłaszcza na olbrzymim placu lotniska które poza lejami tam i tu, było prawie puste. Odległość do Greenpoint pokonali więc sprawnie. Zatrzymali się przed osmoloną kapsułą z widocznymi oznaczeniami grupy Green.
- Chodź Mayu. - Johan otworzył drzwi i wysiadł pierwszy biorąc karabinek w dłoni i rozglądając się po okolicy. Kilku żołnierzy też zeskoczyło z bronią gotową do strzału rozglądając się dookoła wozu. Reszta została na lub w wozie obsadzając głównie ciężką broń pokładową pojazdu. Nikt, żadnego niebezpieczeństwa chyba nie dostrzegł bo Johan dał znać głową by ruszyć te ostatnie kilkanaście kroków do osmolonej kapsuły.

Vinogradova wyjęła detektor, wsłuchując się w pikanie i obserwując czy przypadkiem zaraz sytuacja nie stanie się tragiczna… jak w piwnicy terminala.
- W razie czego, gdy uporamy się tutaj, myślę że… Zoe, Chelsey i Hektor nie będą mieli nic przeciwko temu, jeżeli z ich punktu też weźmiemy sprzęt - powiedziała, schodząc z paki na płytę lotniska - Przecież to i tak dla nas do wspólnej puli idzie, a pani Renacie przydadzą się nowe leki… albo te pancerze. W Blackpoint też muszą jakieś być. Poza tym na dachu został mój poprzedni Checkpoint, on też… coś jeszcze da się z niego wyciągnąć.

Johan i trójka wojaków podeszli razem z Brown 0 do kapsuły. Mahler pokiwał głową na znak zgody co do słów informatyczki. We czwórkę obstawili kapsułę rozglądając się dookoła co uzupełniało okrąg ochrony zapewniany przez obsadę wozu strażackiego. W tym czasie detektor Vinogradovej nie wykrył niczego specjalnego. Na otwartej przestrzeni, przy takiej widoczności jaką mieli obecnie wzrok sprawdzał się lepiej niż czujniki detektora. Chociaż nie mógł przeniknąć przez ściany kapsuły jak elektroniczny czujnik. Ten jednak nie wykrył niczego podejrzanego wewnątrz czy w pobliżu kapsuły. Otwarcie kapsuły nie przebiegło całkiem gładko ale jednak chyba tylko Brown 0 w tym się skapnęła. Reszta wojaków chyba nawet nie zorientowała się w tym za to zauważyli od razu szczeknięcie ramp kapsuły która zaczęła się powoli otwierać ukazując swoje wnętrze. Było częściowo zabałaganione pozwalanym z uchwytów i wyrwanych z półek i szafek ekwipunkiem ale to był dość standardowy widok przy kapsułach zaopatrzeniowych zrzucanych z orbity.

- Weźmy leki dla pani Renty i to, co uda się zabrać. Dużo leków - Rosjanka sięgnęła po torbę - Granatów dla Zoe. Paliwo do miotacza i wkłady dla Chelsey. Naboje do broni dla Hektora... i pancerze hermetyczne z butlami. - spojrzała na żołnierzy, pocierając nerwowo czubek nosa - Weźmy ile się da, czego się da. Każdy nabój i stimpak będą działać na naszą korzyść. Skończymy tu i możemy jechać do kapsuły Blacków.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 04-04-2018, 22:18   #278
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oJCPtSnAn7E[/MEDIA]
Nie było dobrze. Ale jednak miało się chyba ku lepszemu. Black 8 wylądowała w tym samym miejscu gdzie wcześniej spotkała Patino. Ale tym razem to ona była w roli pacjenta. I nad nią krążyła blondynka w egzoszkielecie. Znaczy nie tylko bo właściwie wszyscy którzy wrócili żywi z RM1 wyglądali makabrycznie. Jednak Herzog zdołała każdego z nich ustabilizować. Potem zaczęła swoje ratownicze cuda by naprawić co się da. W końcu musiała z kimś rozmawiać. Pewnie o niej, bo patrzyła głównie na nią jak i na pozostałych pacjentów tego podziemnego budynku udającego OIOM. W końcu pokiwała głową na znak zgody i podeszła do leżącej na łożu boleści saper. Zaczęła zszywać, cerować, wstrzykiwać, przemywać chociaż pod wpływem stymulantów rudowłosa kobieta prawie tego nie czuła.

- Masz ciała obce pod skórą. Myślę, że jakieś szrapnele albo kawałki gruzu. Nie zdążyłam ich wyjąć. Nie powinny cię boleć po stymulantach ale nadal tam są. Trzeba się ich pozbyć jak najszybciej bo wda się zakażenie. Dlatego teraz postawię cię na nogi bo kapitan tak kazał ale jak tylko się da masz wrócić tutaj to wyciągniemy ten syf. Jeśli to zignorujesz to nie wiem co się stanie ale nic dobrego. Rozumiemy się? - blondyna wciąż mówiła nie przerywając pracy. Na sam koniec walnęła kolejne stymulanty i wreszcie Black 8 poczuła się chemicznie zdrowa. Bojowa biochemia po raz kolejny postawiła ją na nogi i choć wiedziała, że to sztuczne uczucie to przestała czuć jakiekolwiek dolegliwości.

Los po raz kolejny pokazał jak przewrotna, cyniczną kreaturą jest. Szczególnie, gdy rozpatrywał przypadki osób z metalowymi obręczami wokół karków. Wtedy, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wypaczał ich życia, fundując zmiany perspektywy przy których kalejdoskop wydawał się raptem statycznym, nudnym obrazem w dwóch wymiarach.
- Ortega. Hollyard - ręka która jeszcze parę minut temu trzęsła się na podobieństwo kończyny rasowego alkoholika na głodzie, teraz pewnie sunęła po klawiaturze, wydobywając z syntezatora mowy kolejne słowa. Aż dwa - dwa najważniejsze punkty programu, zamknięte z Nash pod powierzchnią ziemi. Czasowo, lecz i to wprowadzało niepokój gdzieś na dnie parchatej duszy.
O dziwo jeden z większych problemów odpadł sam, mianowicie Hassel i jego ewentualne roszczenia co do naprędce zmontowanego planu.
- Co z nimi? - krótkie pytanie pozwalające Nash oderwać myśli od tego, że cała mundurowa zgraja widziała ją nieprzytomną i słabą, co nie powinno mieć miejsca… do tego jeszcze skurwysyny ją tu przynieśli. Jak worek ziemniaków. Albo ślepego szczeniaka. Urażona duma piekła równie mocno co spalona napalmem skóra na plecach przed podaniem odpowiednich leków. Chemia organiczna po raz n-ty udowodniła że jest zdolna do cudów przekraczających spektrum ludzkiego pojmowania.
Saper zagryzła wargę i uciekłszy wzrokiem gdzieś w bok dodała ostatnie pytanie:
- Co z Patino?

- Ortega ma uszkodzony odłamkiem nerw wzroku. Trzeba operować. Odłamek przebił się przez hełm i utkwił w czaszce. Nie zrobię tego tym co tu mam. A Karl ma zgruchotaną kość. Trzeba dobrać mu mieszankę regenerującą i wykonać zabieg. Nie mam ani mieszanki ani kwalifikacji by to zrobić. Mogę im stłumić ból, pozszywać i tyle. Z tobą skoro pytasz, jest inaczej. Żadne poważne organy nie zostały uszkodzone zbyt mocno by stymulanty nie załatwiły sprawy. Tylko te ciała obce masz do wyjęcia. - paramedyczka w egzoszkielecie kończyła swoje zabiegi mówiąc trochę zamyślonym albo skoncentrowanym na czym innym głosem. Pewnie na tym właśnie co robiła. Chyba skończyła bo cofnęła się o krok i przyglądała się krytycznie Black 8.
- A Patino pewnie mu się nie pogorszyło skoro nie ma go tutaj. A polepszyć samo mu się nie polepszy. - chyba była zadowolona ze swojego dzieła bo skinęła lekko głową na chwilę łapiąc kontakt wzrokowy z saper. - Gotowe. Możesz ubrać pancerz i resztę. - powiedziała wskazując na pobliski stół gdzie leżało oporządzenie Nash.

Szybkie spojrzenie w dół, tam gdzie reszta ciała, zwieńczone cichym mruknięciem aprobaty. Wygalało na to, że saper wracała do gry. Kiwała głową do taktu streszczenia medycznego paramedyczki, zemszcząc w duchu na czym to świat stoi. Przy fragmencie o konieczności usunięcia “ciał obcych” prychnęła, kręcąc karkiem powoli na boki.
- U mnie zbędne. Ale dzięki. Że ci się chciało. I za tego złodzieja. Za info przed akcją. - przekazała lektorem, w międzyczasie łapiąc za pierwszy kawałek blachy do założenia na plecy. Naraz zamarła w pół ruchu, mrużąc czujnie złote ślepia. Zakładnie zniszczonego, podziurawionego pancerza mijało się z celem. Potrzebowała nowego, a także nowego kombinezonu.
- Macie tu zapasowe ciuchy? - wystukała pytanie, przyglądając się blondynce z pryczy - Zwykłe. To się nie nadaje do niczego - wskazała broda na popalony, zakrwawiony i dziurawy drelich w barwie więziennej pomarańczy.

Pytanie chyba zaskoczyło paramedyczke bo w pierwszym grymasie przyznała się miną i gestem do niewiedzy. Skrzywiła usta i rozłożyła ramiona. Ale po chwili zastanowienia jakby sobie coś przypomniała.
- Możesz spróbować w magazynie. Może coś znajdziesz. - powiedziała wskazując dłonią na jedne z widocznych drzwi.

Black 8 podniosła się powoli do pionu, dla asekuracji opierając ramię o ścianę. Spodziewane ataki nudności, zawrotów głowy oraz podwójnego widzenia nie nastąpiły. Szczęśliwie Herzog znała się na robocie. Fizycznie Parch wróciła do formy, choć zmęczenie kotłowało się pod rudą czaszką, ćmiąc migreną gdzieś za oczodołami.
- Centrala zrzuciła nową falę. - przekazała lektorem, pukając wymownie Obrożę - Mają lekarza. Przyniesiemy ci go. Taki jest plan, dlatego Hassel kazał mnie składać - w złotych oczach pojawiły się cyniczne błyski. Zgasły jednak szybko, wygonione przez skupienie. Skoro stała na nogach, Ósemka musiała zacząć działać. Kiwnęła medyczce głową w ramach podzięki i pożegnania. Przeszła trzy niepewne kroki, lecz nie czując bólu, wyprostowała pewniej plecy.
- Masz tu narzędzia? Do operacji - dodała, odwracając się przez ramię do jasnowłosej kobiety - Ortegi. Patino. Hollyarda. Damy ci lekarza. Gorzej ze sprzętem.

- Nic wam nie mogę dać. Sama mam braki w zaopatrzeniu. Przykro mi. A jakiś prawdziwy lekarz albo ktokolwiek z personelu medycznego by się przydał jak jasna cholera. Bo na razie zostałam z tym sama.
- blondynka rozłożyła ręce na znak braków w zaopatrzeniu a potem wymownym gestem ramienia wskazała na zajęte łóżka. Ten zaimprowizowany chyba w dawnej wspólnej sypialni schronu cywilnego wyglądał jak improwizowany punkt polowej pomocy. Z prawdziwym szpitalem wspólne miał to, że pacjenci leżeli na łóżkach. I ten specyficzny zapach środków odkażających, antyseptyków, walających się zużytych medpaków i stimpaków, opakowań po bandażach, petów których nie miał kto uprzątnąć. Podobnie wyglądali ludzie. Wojskowi. Pobandażowani, posmarowani maściami, z kończynami w łupkach czy temblakach, i tym porozwieszanym czy odłożonym wyposażeniem wojskowym. Pancerze, oporządzenie taktyczne, broń, amunicja, magazynki, pasy z granatami… Wszystko leżało albo wisiało na widoku i często przy swoich właścicielach. Jednym słowem ta improwizacja, brak czasu i zasobów wyzierało się z każdego kroku i spojrzenia w tym podziemnym budynku. I cały medyczny personel tego miejsca składał się tylko z jednej, blondwłosej osoby paramedyczki Renaty Herzog.
- Idę zobaczyć co z nimi. Powodzenia, i koniecznie przywieźcie kogoś jeszcze. - machnęła ręką na pożegnanie i odwróciła się w stronę łóżek zajętych przez Ortegę i Hollyarda. Policyjny antyterrorysta leżał na łóżku obok operatora broni ciężkiej z karnej jednostki skazańców. Tak samo zmaltretowani w ciągu ostatnich kwadransów i potrzebujący pomocy chirurga z prawdziwego zdarzenia.

- Zobaczę co da się zrobić. - Nash wystukała krótkie pożegnanie, zaczynając przebijanie się do wskazanego magazynku, choć złote oczy i tak ciążyły ku dwóm posłaniom z zalegającymi na nich ciałami Raptora i Parcha. Niby nic, kolejne ofiary toczących się wokoło potyczek… tylko akurat przy tych dwóch ciężko było przejść obojętnie. Widząc jednak że paramedyczka kieruje się w ich stronę, saper przystanęła, by odbić na prawo i lawirując między improwizowanymi łóżkami, dostać się do magazynu. Nie należała do wybrednych jednostek, akceptowalne ciuchy musiały być całe.
I w innym kolorze niż urzygana, więzienna pomarańcza.

We wskazanym przez blondynkę pomieszczeniu dawniej chyba była jakaś szatnia czy inna przebieralnia. W każdym razie pod ścianami i w pomieszczeniu stały rzędy, klasycznych szafek i wieszaków. Niektóre szafki były otwarte i świeciły pustką a inne na odwrót. Podobnie wieszaki. Dominował dość robotniczy styl w postaci różnych kombinezonów i kurtek roboczych. Czasem trafiły się jakieś uniwersalne spodnie albo fartuch. Nawet jakieś ręczniki i plecaki tam były. Większość rzeczy nosiła wyczuwalny, piwniczny zapach najwidoczniej leżąc tutaj nie od wczoraj. Jednak mimo to znaleźć się dało też trochę ubrań mogących uchodzić za takie jakie zazwyczaj dominowały na cywilizowanej ulicy gdy nikt do ludzi nie strzelał ani nie próbował pożreć. W pewnym momencie drzwi na korytarz uchyliły się i do magazynku ktoś wszedł. A raczej dokuśtykał się. Dało się usłyszeć od razu nieregularny rytm kroków i wyraźne problemy z robieniem tych kroków.

- Już na nogach? Cholera, szkoda. Myślałem, że cię zdążę jeszcze w wyrze dopaść. - mruknął Patinio gdy w końcu wyszedł za któregoś rzędu szafek i mogli się zobaczyć na własne oczy.

W pierwszej chwili saper stężała, zamierając w bezruchu ze skórzaną kurtką w dłoniach. Krótka chwila zaniepokojenia przeszła w irytację. Tak było łatwiej, nie musiało się myśleć o całej masie komplikacji i tym, że dała się podejść jak szczyl. Na dodatek kuternodze.
- I co byś zrobił? - wystukała szybkie pytanie, wciąż zwrócona do szafek. Grzebała w nich zawzięcie, wyszukując pasujące ubrania. Na ławce obok kurtki wylądowała podkoszulka, spodnie, a nawet para skarpet. To również było prostsze, niż konieczność odwrócenia się i spojrzenia na pieprzonego Meksa twarzą w twarz.

- No jak to co? - Latynos obruszył się za taką niedomyślność rudowłosego Parcha. Zaczął kuśtykać przez alejkę ułożoną z rzędów szafek w kierunku grzebiącego w nich skazańca. - Wreszcie byś była taka jak należy. I byś nie mogła się dąsać i gadać głupot. No a ja wreszcie bym mógł wyłożyć wszystko jak należy. - mówił z przekonaniem zbliżając się coraz bardziej do przebierającej się Nash.
- No a tu co? Wreszcie mi dali przepustkę, przychodzę i co? Puste wyro. - zatrzymał się gdzieś o krok od rudowłosej saper i wskazał z pretensją na ławkę między szafkami jakby to właśnie było wspomniane puste łóżko o jakim mówił. - W ogóle się nie starasz wiesz? - powiedział z wyrzutem i uniósł brwi do góry.

- Wiem - lektor wyszczekał odpowiedź, na podłogę poleciały resztki płyt zdekompletowanego pancerza. Po nich przyszedł czas na nadpalone i porwane strzępy uniformu. Parch ze złością szarpała warstwami ubrania, pozbywając się ich aż do momentu, gdy została w samej Obroży. Z premedytacją omijała trepa wzrokiem, udając zaabsorbowanie zmianą garderoby.
Chciała napisać coś jeszcze, podniosła nawet dłoń do holoklawiatury, lecz zanim wcisnęła cokolwiek dłoń owa zwinęła się w pięść, uderzając z łoskotem w drzwiczki metalowej szafki.

Łup!

Jej wina.

Łup, łup!

Nie postarała się. Spierdoliła koncertowo wręcz. Nie przewidziała żywej bomby w ludzkich flakach. Nalegała aby chujka zabrać, ryzykując zdrowiem i życiem reszty ekipy.

Łup, łup!

Miała pilnować. Ortegi i Diaz. Hollyarda.

Łup, łup!

Przywieźć ich w jednym kawałku. Nie udało się, powinna wcześniej przewidzieć komplikacje, szybciej reagować na zmiany pola bitwy. Zawiodła ich, nie ochroniła.

Łup, łup, łup!

Gdyby bardziej się starła, dwa łóżka po drugiej stronie drzwi pozostały by puste. Hollyard bujałby się do swojej narzeczonej. Ortega włóczył z Diaz pilnując, aby nie narobiła więcej głupot niż to absolutnie konieczne. Ani nie wpakowała się w nowe kłopoty.

Łup, łup, łup, łup!

Zawiodła ich.

Łup, łup!

Raz, drugi. Trzeci. Szósty. Dziesiąty. Dwudziesty. Uderzała raz po raz, wgniatając cienką blachę, a hałas zlewał się z głuchym warkotem Ósemki, podbitym dyszeniem przez zaciśnięte do bólu szczęki.
Zatrzymała się dopiero po dobrej minucie, dysząc ciężko i zgrzytając zębami. Opuściła rękę, zostawiając na wgniecionych drzwiach czerwone rozbryzgi.
- Wiem - powtórzyła obrożą, a nagą skórę pleców zaatakował chłód, gdy obróciła się i oparłszy je o szafkę obok, zjechała na podłogę, uderzając pośladkami o płytki. Usiadła po turecku, grzebiąc w dawnym szpeju za paczką papierosów. Wyciągnęła jednego pokrwawioną dłonią, dwa uderzenia serca później w szatni rozszedł się zapach nikotynowego dymu.

- Ehh… - Elenio westchnął widząc całą scenę która chyba go jednak zaskoczyła. Westchnął a potem pokuśtykał w stronę siedzącej na ziemi kobiety. Znowu zastękał gdy usiadł na ławce i wyglądało to bardzo niezgrabnie gdy tak musiał sztywno wyciągać nogę przed siebie by usiąść na skraju ławki. Zamiast po prostu usiąść jak to robili zdrowi i sprawni ludzie to wyglądało to jak cały proces siadania.
Gdy jednak wreszcie usiadł pochylił się nad siedzącą obok kobietą i wziął w swoje dłonie jej świeżo skaleczoną dłoń.
-Trzeba nad tobą popracować wiesz? - pokręcił głową oglądając pokancerowaną skórę - Słuchaj wyraźnie, pełnymi zdaniami co do ciebie mówię. A nie sobie coś tam ubzdurasz pod tym rudym łbem, co? - powiedział z pretensją lekko potrząsając wciąż trzymaną dłonią w stronę owego rudego łba. Sięgnął po jakiś zapomniany ręcznik i zaczął przecierać drobne skaleczenia.
- Jak mówię, że się w ogóle nie starasz, to znaczy o te puste łóżko o jakim mówię. A nie o jakieś coś innego. Jak już tak na mnie lecisz i kiślujesz to do cholery musisz kumać w lot co do ciebie mówię. Jasne? - powiedział strofującym tonem trochę wymachując w bok trzymanym ręcznikiem. Chwilę ocierał jeszcze tą dłoń Nash z wciąż napływających drobinek krwi.
- Nie bój się. Jakby ktoś uważał, że to twoja wina już byś o tym wiedziała. Choćby Karl. Gadałem z nim chwilę jak cię szukałem. Powiedział mi gdzie polazłaś. A jakby Obroża uważała, że spierdoliłaś to by cię rozjebała i tyle. - dodał znowu z zauważalną już złością wciskając drobiny krwi w ręcznik. Przyjrzał się chwilę bo krwawienie zaczynało słabnąć.
- Jeszcze po złości sama se łapę rozpierdol. No to jest właśnie to czego nam teraz tutaj brakuje. - popatrzył na nią krytycznym wzrokiem zanim znowu zraniona ręka nie przykuła jego uwagi. - Więc nie bój się. Zrobiłaś co się dało. Byłem tam i widziałem co się działo. Lepiej niż ktokolwiek kto tu został. To była chujowa akcja jak tylko tam zajechaliśmy. Ale ktoś ją musiał wykonać i spadło na nas. I do cholery to nie jest pierwsza akcja w jakiej brałem udział, i nawet tutaj, trochę tych przygód z tymi pokrakami miałem. I poszło nam tak dobrze jak się dało w tak chujowej sytuacji. O mało bez czego nikt z was by nie wrócił. Karl i sierżant nawet jakby zostali na górze i odjechali nie wiem czy by przetrwali sami do powrotu na lotnisko. Więc przestań do cholery ryć sobie ten rudy łeb jakimiś urojonymi schizami. Bo się robisz nie do wytrzymania. A w ogóle to ile mam czekać na tego buziaka na przywitanie? Przylazłem do ciebie, a trochę mnie to kosztowało by kurwa zejść po tych jebanych schodach, ty gdzieś sobie łazisz na spacery zamiast grzecznie omdlewać w wyrze na mój widok i się odpowiedni wdzięczyć, ledwo mnie mogłaś wreszcie zobaczyć na własne oczy i zamiast się rzucić wreszcie do całowania, tak na początek oczywiście, to jakieś sceny urządzasz, ja jak debil muszę ślinę tracić by ci wyjaśnić coś co jest oczywiste i do cholery czemu jeszcze nie uderzasz do mnie w ślimaka, co? - Latynos mówił szybkim, zirytowanym głosem kolejno przechodząc od jednego detalu do kolejnego i nagła zmiana tematu też w pierwszej chwili mogła być niespodziewana. Bo tempa, barwy głosu czy nawet grymasu twarzy nie zmienił ani na moment. Gdy wreszcie skończył rozłożył ramiona w wyczekującym geście najwyraźniej oczekując na pożądaną reakcję Nash.

W jego ustach to było tak proste, rozsądne i chyba logiczne. Na tyle, ile dało się znaleźć logiki w działaniach statystycznego Meksa. Saper słuchała ze szklanym wzrokiem wbitym w podłogę, popalając mechanicznie papierosa aż do chwili, gdy kawałek szorstkiego materiału nie zetknął się ze zranioną ręką. Rudy łeb pokręcił się na boki, a odgłos przełykanej z trudem śliny poniósł się echem po zagraconym pokoju. Nie mogła nic poradzić na to, że pewnych schematów zachowania nie umiała się pozbyć. Siedziały jej pod skórą, wypełzając w najmniej spodziewanych momentach. Takich jak teraz. Wystarczył prosty impuls i już wyskakiwały, przywracając do życia dawne lęki. Dlatego o wiele prościej szło trzymać się na dystans. Mniejsze ryzyko… wystawienia na śmieszność.
Aby zagłuszyć chaos myśli w czaszce, Black 8 przekręciła się na kolana, podnosząc resztę ciała do pionu. Niedopalony papieros wypadł jej na ziemię i potoczył się gdzieś pod ławkę, zostawiając za sobą nikłą smużkę sinego dymu, równie nieistotną, co tocząca się ponad ich głowami wojna. Nie teraz. Teraz… było dobrze. Móc objąć latynoskiego żołnierza i dać się objąć jemu. Znaleźć kojącą ciszę, namiastkę bezpieczeństwa na te liche minuty nim znów zacznie się walka. Być może ostatnia - tego nikt nie mógł przewidzieć. Chłonęła więc na zapas bliskość, zapach i obecność drugiego człowieka, na oślep szukając jego ust, a znalazłszy cel, przywarła do nich, pierwszy raz zachowując się poprawnie wedle wytycznych oraz porad nadawanych jej za uchem odkąd cholerny kaktus wylazł na powierzchnię kanału.

- No! Wreszcie robisz co należy! Jeszcze trochę poćwiczysz i będziesz kumać w lot co i jak. - Latynos przerwał na chwilę te całowanie i obściskiwanie by wreszcie się uśmiechnąć i z bliska spojrzeć na twarz o złotych oczach. Nawet przesunął jej czerwone loki z twarzy jakby chciał lepiej ją widzieć. Wreszcie wydawał się zadowolony a nawet odczuwać ulgę widząc zmianę w zachowaniu kobiety o rudych włosach. A potem wrócił do tego ściskania i całowania. Zupełnie jakby resztę przywoływania do właściwego światopoglądu i zachowań chciał wytłumaczyć niekoniecznie słowami.

W pokręcony, niby niemożliwy sposób, lecz podziałało. Powoli i nie obyło się bez pociągania piegowatym nosem, podczas zmiany pozycji z klęczącej na siedzącą. Frontem do oponenta, na jego kolanach. Parch kiwała się w przód i w tył, aż wreszcie westchnęła chrapliwie, przyklejając tors do torsu w wojskowym mundurze.
- Dobrze że zostałeś - lektor przerwał ciszę bez konieczności rozłączania splecionych warg - Pilnowałeś. Dałeś nam czas. Jak się czujesz? Młoda ma dla ciebie drona. Z jej CH. Zostań w bunkrze, jest krioalarm. Nie wychodź. Bądź. Bezpieczny,

- W porządku.
- Elenio machnął ręką bagatelizując sprawę chociaż nie dało się ukryć, że trzyma okaleczoną nogę sztywno wyciągniętą przed siebie. - Taki tam drobiazg, nie ma co panikować. Ta Renata fajna babka ale panikara wiesz? Normalnie się trzęsła jakby nie wiadomo co się stało. A wystarczyło wziąć parę tabsów o i zobacz jak nowa nie? - Latynos opowiadał z taką werwą i wprawą, do tego tak lekkim tonem, że jak się nie widziało jego sztywnej nogi to można było naprawdę uwierzyć, że chodzi o jakąś drobnostkę.
- No i weź, daj spokój, no przecież nie mogłem was puścić samych. Wiesz, Karl fajny kumpel ale za bardzo się przejmuje wszystkim tutaj. Wiesz, tutejszy, to bierze wszystko osobiście. Jak rano na Zachodniej. No to musiałem pilnować by mu pikawa nie stanęła czy co. I czy się tam żadne obślizgłe potwory z Floty nie przypałętają. Wiesz by się naprzykrzali czy co. - pokiwał głową zaglądając gdzieś na brodę i niżej kobiety przed nim.
- A krioalarm no wielki mi deal! Już mieliśmy jeden na początku jak tylko nas tu wysadzili. Trochę mgły i tyle, wielkie mi rzeczy, nie ma się czym przejmować. Przeczeka się w bezpiecznym miejscu i tyle. - kolejna sprawa w ogóle zdawała się nie martwić kaprala Armii. Mówił niefrasobliwym tonem jakby chodziło o odpędzenie muchy a nie coś poważniejszego. - Dron fajny, właśnie go sobie podłączyłem. Przyda się. - mężczyzna lekko uniósł ramię na jakim miał zamocowany droniarski panel do obsługi dronów.

- Teraz już bez problemów będziesz mógł podglądać ludzi. W łazience albo co wy tam najczęściej podglądacie w tej Armii. - Nash uśmiechnęła się, mrużąc do kompletu złote oczy. Dobrze było mieć możliwość posłuchania podobnych bzdur: mało realnych ale zabawnych w ogólnym rozrachunku - Pewnie pod prysznicami. Sprawdzacie czy jest jakieś mydło do zajebania - wyszczerzyła się nagle zębato, wolną dłonią drapiąc mężczyznę po włosach czułym gestem średnio pasującym do odwiecznej zdawałoby się wojny na szpile i docinki - Albo portfele w szatniach. Jeden filuje kamerą, reszta opierdala ludziom kieszenie. Pewnie tym z Floty. Dlatego tak na nich nadajesz. Zły PR. - pokiwała karkiem zgadzając się z opinią własną.

- Mhm. Powiem ci, że im się to słusznie należy. Wiesz ile oni zarabiają za tą samą robotę co my robimy?! - Latynos obruszył się wylewając swoje prawdziwe, wymyślone albo zironizowane żale pod względem tej niesprawiedliwości socjalnej. - Więc my jedynie ręcznie wyrównujemy te zaległości w żołdzie. By sprawiedliwości dziejowej stało się zadość. - kapral pokiwał głową wyjaśniając tą rolę w odwracaniu niewłaściwego porządku społecznego panującego w instytucjach rządowych. Jednak mogło tkwić w tym ziarno prawdy bo tradycyjnie formacja FMC uważana za elitarną jako całość miała zwykle trochę większe zarobki niż swoje odpowiedniki w Armii, uważanej za masową organizację.
- Z zajebaniem mydła to uważaj. Bo to poważny temat jest. To nie tak hop siup sobie pójść i zajebać mydło z kibla. To już trzeba mieć nie lada jaja i pod czym czapkę nosić. Byle kto, na przykład taki tam jakiś obślizgły potwór z Floty nie zajebał by mydła z kibla. No zapytaj sama czy ta czarnulka dostała od tego padalca mydło. No zapytaj. Co? Myślisz, że dostała? Na pewno nie. I przyznaj sie. Tobie też nigdy nikt, nie zajebał mydła z kibla, nie? - Patino wydawał się być w swoim mydlanym żywiole gdy tak nawijał i choć nawet brewka mu nie drgnęła i nawijał płynnie i z takim przekonaniem, że na pierwszy rzut oka wydawał się całkiem poważny to kontrast z tematyką o jakiej mówił sprawiał, że trudno było zachować tą powagę.

Black 8 zatrzęsła się raz, po chwili drugi aż w końcu wybuchła głośnym, szczerym rechotem, skrzypiącym uszy aż dzwoniły zęby. Patrzyła na Meksa z miną wyrażającą czyste zdumienie, które płynnie przeszło w politowanie. Biedny, uciskany i nierozumiany, a przede wszystkim niedoceniany żuczek. A tak się poświęcał dla dobra równowagi Wszechświata… nikt nie raczył zwrócić na owo poświęcenie uwagi. Co za pech. I tragedia. W trzech aktach.
- Racja. Nikt nigdy nie dał mi kradzionego mydła. Miękną kolana - prychnęła mu prosto w nos, całuj jego czubek. - Jedni dają biżuterię. Inni kwiaty i czekoladki. Złodzieje z Armii wyrywają laski na mydło. Dlatego tak ciężko im to idzie i rzadko kiedy udaje się coś wyrwać. Muszą je brać na litość. Czasem wychodzi - zerknęła wymownie w dół, na oba splecione w uścisku ciała, tym razem darując sobie minutę ciszy nad grobem niskim standardów.


Po wyjściu z piwnicznego schronu przeciwmetanowego Black 8 natrafiła na kapitana Raptorów. Szedł szybko przez terminal kierując się w stronę schodów na wieżę w której mieściło się improwizowane centrum dowodzenia obroną lotniska. Bez pancerza i więziennego uniformu czuła się… dziwnie. Skórzana kurtka skrzypiała przyjemnie, podkoszulka wychwalała jedną ze znanych marek whisky. Brakowało woni krwi, potu i kwasowej posoki gnid. Zapachu smaru broni, prochu i napalmu. Jeansy, rękawiczki bez palców - to wszystko sprawiało, że prawie dało się zapomnieć o wyroku… gdyby nie sztywne mięśnie oszukane chemią organiczną i ciężki okrąg metalu wciąż ściskający szyję na podobieństwo diabelskiej łapy. O toczącej się wokół wojnie niestety nie dało się tak łatwo zapomnieć, szczególnie widząc jednego jej heroldów spieszącego do HQ w ciężkich, szturmowych blachach i oporządzeniu taktycznym.
- Hassel - lektor obroży skrzeknął przez hall, kroki Parcha wznowiły i odbiły na kolizyjną. Szybko nadrobiła brakującą odległość, dodając krótkie - Na słowo - i machając brodą w bok.

Mężczyzna zatrzymał się gdy usłyszał sztuczny głos i odwrócił. Spojrzał na Black 8 z poważną miną i podszedł do niej. Spojrzał w kierunku w jakim wskazała kobieta w Obroży i odezwał się.
- Wolę, “per kapitanie” jak już. I tak, możemy chwilę porozmawiać. I postaraj się mówić tak by nie wyglądało, że mi wydajesz polecenia. Dla twojego dobra. - gliniarzowi najwyraźniej nie przypadł do gustu sposób w jaki Nash nawiązała z nim rozmowę niemniej jednak ruszył w kierunku bocznego boksu gdzie stały stoliki chyba z jakiejś lotniskowej kawiarni czy czegoś w tym stylu.

Ruda brew podjechała do góry, oczy saper zwięzły się. Syknęła krótko, unosząc górną wargę do góry odsłaniając zęby w minie jakby miała zamiar go ugryźć.
- “Per kapitanie” działa przy czerwonym nakazie? - uniosła do kompletu drugą brew, choć przestała suszyć kły. Przymknęła powieki i wziąwszy głęboki oddech, wypuściła powietrze przez nos. Zaraz podniosła poranioną dłoń, przecierając nią odrętwiałą twarz.
- To był ciężki dzień - wystukała, kotwicząc spojrzenie w twarzy Raptora - Nie przyszłam ci psuć go bardziej. Nie chcę się kłócić, tylko porozmawiać. - przeszła przez framugę, zamykając przeszklone skrzydło. Dopiero wtedy splunęła na podłogę - Moje dobro to akurat ostatnie o co się - zamarła z dłonią nad klawiaturą, prychając pod nosem. Wzięła drugi oddech, zmieniając wątek - Chcesz mogę chętnie umyć ręce i mieć w dupie. Dobrze mi to idzie. Zwykle.

- Tak, póki mnie nie zdegradują w legalnym wyroku sądu wojskowego to przysługuje mi mój stopień.
- wyjaśnił krótko kapitan siadając na plastikowym krześle przy jednym ze stolików kawiarni.
- O co chodzi? - zapytał nie bawiąc się w zbytnie ceregiele.

- Myślisz, że doczekasz wyroku? Że ktokolwiek postawi ci zarzut? Już ustawili kordon, niby sanitarny. Odcięli całą planetę - Ósemka pokręciła powątpiewająco głową, biorąc krzesło i stawiając je na przeciwko gliniarza. Usiadła ciężko, opierając łokcie o kolana - Przemielą was. Góra - wzniosła oczy ku sufitowy, krzywiąc się krótko - Zatrą ślady. Już zaczęli. Conti, ta reporterka. Wstrzymali jej materiał, nie puścili, chociaż to gorąca relacja i mieliby murowany hit w stacji. Naczelny został poinformowany - wróciła spojrzeniem do Raptora. - Zlał. Zatrzymał. Zgadnij dlaczego - wzruszyła ramionami i nagle zamknęła oczy, opuszczając barki jakby nagle zeszło z niej powietrze. Odpaliła holo obroży, wyświetlając nagrany kawałek z piwnicy, przedstawiający olbrzymią bulwę z zamkniętym wewnątrz, zdeformowanym człowiekiem.
- To wygląda na robotę Dzieci Gai, nawet pasuje. Odpowiednio pojebane i roślinne. Ale. Nie gnidy wyrywające się z ludzkich piersi. - przyglądała się migającym obrazom, po drugiej stronie gliniarz mógł robić to samo - To coś innego. Albo te olbrzymy. Tanki. Wyhodowanie czegoś takiego trochę zajmuje. potrzeba środków. Dużych. Druga rzecz Guardian. Skomplikowany system. Dziwne że… Młoda mówiła, że ustawili na automat. Zresztą to zadupie. Bez obrazy - rzuciła szybkie spojrzenie rozmówcy- Guardian na malej kolonii. Upozorują wypadek. Albo tego wirusa co niby zwiększa ciśnienie. Widziałam wywiad z waszym admirałem. Kłamał - syknęła ostro - I nie przestanie tego robić. Dla nich to żadna nowość. Nie patrzą na koszta, liczy się cel. Ich cel. Reszta to… margines błędu. Dzieci, kobiety, starcy, zwykli cywile. Wliczone straty. Patino, Mahler, Sara. Hollyard. Ty. Kozły ofiarne. Zamiotą was pod dywan jako niewygodne pyłki. Nieważne, liczą się rezultaty. Nikt nie pyta o intencje - opuściła głowę, pocierając potylicę wybitnie zmęczonym gestem - Już to przerabiałam. Kiedyś. W innym życiu. Tym… - zagryzła wargi, biorąc się za odpalanie papierosa, choć w ustach czuła nieznośną suchość - Miałam cię za chuja. Zwykłego kutasa w mundurze jakich wielu się spotyka. Służbistę. Bez sumienia. Myliłam się - przez piegowatą twarz przemknął skurcz, a potem równie szybki uśmiech. Uniosła twarz, skanując Hassela wzrokiem od góry do dołu, aż finalnie znów się uśmiechnęła.
- Lubię się mylić. Pomogłeś Sarze i chłopakom. Chronisz ich. Oberwałeś za to, ale nie zmieniłeś zdania. Masz honor, nie zostawiasz kogoś, bo robi się niewygodnie. Dlatego tu siedzę - rozłożyła nieznacznie ramiona - Trzeba was wyślizgać. Wymyślić coś. Hollyard to tylko porucznik. Ty jesteś kapitanem. Masz informacje i umiesz ruszyć głową skoro dowodzisz. Z sukcesem - kończyny wróciły na parchowe kolana - Trzeba to utrzymać. Was. Przy życiu. Po tym syfie. Zrobić plan, długofalowy. Ty masz możliwości, ja doświadczenie w tym aby znajdować wyjścia z pułapek. Nie chcę od ciebie niczego. Prócz pomocy. Dla tych samych, o których i ty się martwisz. Bez haczyków. Nie mam na nie czasu.

Mężczyzna w pokiereszowanym i poplamionym pancerzu a pod ni mundurze gliniarza z jednostki antyterrorystycznej słuchał i oglądał nagrania holo w milczeniu. Jego twarz przez większość rozmowy wydawała się właśnie słuchać w skupieniu. Chociaż pokiwał głową z odrobiną zmęczenia czy irytacji jak usłyszał, że pochodzi i mieszka z federacyjnego zadupia albo uniósł brew gdy usłyszał opinię jaką wcześniej Black 8 miała o nim. Zwłaszcza film z dopiero co zakończonego nagrania z dramatycznej misji RM1 przykuły jego uwagę gdy na wyświetlanym nad stołem projektorze widać było ponownie piwnicę kościoła, pełną mroku, jakiś lian i olbrzymich bulw przy których nawet operator pancerza wspomaganego wyglądał dość mikro.
- Guardian to nowoczesny system obrony ale jest jak najbardziej dostępny na rynku. Nam zaproponowano cenę promocyjną by go przetestować.Zgodziliśmy się bo pasowało to obydwu stronom. Ci z New Tech chcieli przetestować to w miarę spokojnych warunkach na tym ja to mówisz zadupiu. Bo zwykle jest tu spokój. A nam pasowało takie wzmocnienie sił samoobrony, zwłaszcza, że całe życie na Yellow 14 koncentruje się właśnie w Maxie. I do tej pory Guardian sprawdzał się świetnie. Nawet w obecnej sytuacji w chaosie walki miejskiej jest nam dużą pomocą. Tyle, że sami go przestawiliśmy na swobodę podejmowania decyzji jeszcze zanim pierwsze Parchy pojawiły się na powierzchni. Do tej pory nie znam przypadków żeby Guardian zaatakował siły rządowe czy cywilów. Was widocznie zalicza po wszystko inne co do tej pory oznaczało xenos więc sprawdzało się świetnie. Tyle wiem i się domyślam o Guardianie ale nie jestem informatykiem by robić tutaj za eksperta. - kapitan Raptorów streścił w paru zdaniach ostatnie lata z systemem ochrony jakim miała kontakt lokalna społeczność. Nie wyglądał i nie mówił tak jakby podejrzewał jakieś drugie dno w tym przypadku. Sądząc z tego co opisywał wyglądało na dość standardową procedurę w przypadku takich publicznych przetargów na tego typu wyposażenie o tej skali. Bez detektywistycznej roboty zostawały tylko domysły, spekulacje i podejrzenia na bazie znanych i mniej znanych faktów.
- A to. - glina wskazał na zamarły obraz wyświetlany z Obroży. Zastanawiał się. W końcu wzruszył ramionami i wykrzywił usta w grymasie niewiedzy.
- Dzieci Gai? Może. Ale z ich kartotek nie wynika by dotąd zajmowali się czymś takim. Bomby, porwania, sabotaż, ulotki, nagrania w holosieci, plakaty, propaganda, sekciarskie zbory. Ale nic takiego dotąd od nich nie wyszło.Nie mieliśmy ich tu zresztą wcześniej. Może jacyś sympatycy ale żadnych zorganizowanych akcji ani komórek nie wykryliśmy. Dlatego się trochę zdziwiliśmy jak z central przyszedł cynk, że sobie nas upatrzyli i mamy przygotować akcje. Bo już prawie mieliśmy ugotowanego tego chujka z “H&H”, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Tym razem by się nam nie wywinął. No ale odwołano nas. Bo na tym jak mówisz zadupiu, mamy tylko jedną jednostkę antyterrorystyczną więc skierowano nas do akcji o wyższym priorytecie. Tego Ruska, uznano, za sprawę lokalną. - przyznał z niechęcią wyraźnie darząc Rosjanina niechęcią. Zupełnie jak klasyczny glina mógł żywić niechęć do klasycznego, cwanego szefa zorganizowanej przestępczości. O ile zaś Nash się orientowała to Dzieci Gai rzeczywiście były dość znane w Federacji jako jedne z najbardziej rozpoznawalnych “firm” z rynku przestępczego. Jak niegdyś “Czerwone Brygady” czy “Al - Quaida” na starej Ziemi. Niemniej na jednych światach działali aktywnie a na wielu byli tylko topem newsów z aktualnych wiadomości i prawie abstrakcyjnym czynnikiem w szarości dnia codziennego. Na Yellow w tym systemie Relict widocznie była ta druga rzeczywistość.
- I wyślizgać się stąd? O czym ty mówisz? Mam nadzieję, że nie o dezercji czy o zostawieniu tego wszystkiego? Tych wszystkich ludzi. Bo to odpada z miejsca. Nie zostawię ich, wybij to sobie z głowy, cokolwiek planujesz. - gliniarz oparł sę wygodniej o oparcie fotela i rozłożył ręce jakby chciał objąć ten boks w jakim siedzieli, ten terminal, lotnisko i w sumie nie wiadomo czy coś jeszcze.

Odwrócenie głowy i splunięcie na podłogę miało stanowić pierwszy komentarz Parcha. Drugim było wyciągnięcie z kieszeni kurtki pogniecionej afaratki i obwiązanie nią dokładnie szyi… a raczej Obroży i jej kamer.
- Masz kapownik? - posłała syntezatorem krótkie pytanie, prostując przed sobą dłoń, a drugą zrobiła gest, jakby po niej pisała niewidzialnym długopisem. Otrzymawszy bloczek mandatowy położyła go na stoliku, otwierając gdzieś po środku. Skrobała zawzięcie po pa papierze, zostawiając krótkie informacje:

“Utrzymajcie połączenie z Orbitą. Kanał komunikacyjny dla Conti. Puści materiał poza IGN. Do Sieci. Ludzie zobaczą. Poznają prawdę co się tu dzieje. Minie trochę czasu zanim góra go usunie. Nie zabiją wszystkich którzy go widzieli. Wrócimy do HH. Monitoring z sali medycznej. Dowody. Coś znajdziemy. Poza słowami które da się podważyć. Z tym nie dadzą rady usunąć chłopaków i wmówić że to wypadek.“

Zrobiła krótką przerwę, zgrzytając zębami i spoglądając na Raptora spode łba. Myślała intensywnie, obracając pisak między palcami. Siedział przed nią pies, sługus Federacji. Tylko, cholera, wyboru za dużego nie miała. Wreszcie westchnęła ciężko, przekręcając stronę notesu na czystą. Zostawiła na niej długi ciąg cyfr i liter, nazwę banku, właściciela konta, hasła uwierzytelniające. Pod spodem dopisała:

“Zawsze trzeba mieć wyjście awaryjne. To było moje.
Połowa dla Patino. Zasłużył.
Druga część na pół. Jedna dla Mahlera. Chce wyciągnąć Młodą. Przyda im się.
Druga dla Hollyarda. I Sary. Na ślub. Mnie już na nim nie będzie.
Prezent. Zabezpieczenie. Dopilnuj żeby to dostali.”


Zamknęła zeszycik, oddając go gliniarzowi, a na spiętej twarzy zagościło zmęczenie.
- Jeżeli mogę cię o to prosić - dostukała, choć trzęsły się jej palce. Zaciągnęła się parę razy, gapiąc się pod nogi i walcząc z kolczastą kulą w gardle. Nie wolno było okazać słabości.
Słabi byli warci tylko pogardy.
- Rozmawiałam z Herzog. - podjęła pisaninę, wciąż unikając patrzenia na krzesło naprzeciwko - Lekarz to pół problemu. Drugie pół to sprzęt. Mieszanka regeneracyjna. Narzędzia chirurgiczne. Wszystko jest w bunkrze Ruska. I Kozlov. Też lekarz. Na wypadek gdyby ‘35 nie zamierzał współpracować. Albo zginął po drodze. Alternatywa. Nie ma co zamykać się na jedna drogę. Renacie też przyda się pomoc. Kolejna para rąk do składania rannych. Pogadaj z Młodą, niech pogrzebie w Guardianie. Zostaje z tobą, może coś znajdzie. Nie daj jej zginąć - wreszcie podniosła wzrok ku oponentowi w mundurze - Ona nie jest jak wy - wskazała go palcem - Albo my - puknęła w obrożę - Bardziej jak Sara. Dezercja? Nie. Bez sensu. Sposób żeby nie wmówili ludziom fałszywej prawdy o tym co się tu dzieje. Nie zamietli faktów pod dywan. Nie pokroili was, ani nie zastrzelili i nie zostawili w rowie. Nie skazali na śmierć dla własnych profitów. Jak nas na G23. Nie dam im drugi raz odjebać tego numeru.

Raptor przeczytał to co skazaniec popisała w jego notatniku. Z wolna kiwał głową do tego co czytał i słuchał.
- Dobrze. Dopilnuję tego o ile będę jeszcze w stanie. - powiedział w końcu unosząc niego bloczek do góry i zamykając go. Nie mógł sobie widocznie darować w jak niepewnej sytuacji są tutaj wszyscy. On tak, samo jak oni wcale nie miał żadnej gwarancji, że dożyje choćby kolejnej godziny. Schował notes z powrotem do kieszeni.
- Z Mayą porozmawiam, ona zostaje tutaj, w Gnieździe. Przyda się tutaj najbardziej. Z wizytą w klubie zrobimy co się da ale w obecnych warunkach ciężko cokolwiek zaplanować czy obiecać. Zwłaszcza, że zbliża się ta erupcja kriogeniczna co jak zwykle utrudni wszystkie operacje na powierzchni. No i właśnie dlatego powinniśmy się do niej przygotować tak bardzo jak to możliwe więc… - Hassel wymownie wskazał na drzwi do półprzezroczystego boksa i wstał z krzesła. Czas uciekał i ta erupcja przewidywana na najbliższe minuty, góra kwadrans zbliżała się z każdą chwilą. Chociaż w tym porzuconym coffee shop nic na to jeszcze nie wskazywało. Może poza tym, że coraz więcej mundurowych znosiło co się dało i znikało za drzwiami prowadzącymi do schronu.

- Więc nie obiecuj. Zrób. Nie przyjmuj do wiadomości innej możliwości. Wtedy się uda - Nash również wstała, spoglądając na gliniarza z ironią. Przekrzywiła kark i dodała lektorem - Zajmij się Młodą i chłopakami. Sarą. Lekarza i sprzęt zostaw mnie. Coś wymyślę - zrobiła ruch, jakby miała się zamiar odwrócić. Rozmyśliła się jednak nim ciało wykonało żądaną procedurę.
- Ciesz się, że jesteś z zadupia.- syntetyczny głos wyszczekał swoje - Macie wspólnotę. Więź. Zależy wam na sobie. W wielkich aglomeracjach tego nie ma. Tam wyścig szczurów. Nic miłego. Masz fart. Uważaj na siebie Hassel - kiwnęła mu głową na odchodne. Ledwo wydostała się na płytę ktoś gwizdnął z boku. Obróciła się w tamtą stronę dostrzegając Diaz, szczerzącą się do niej z ciężarówki. Nawijała coś, ale przez odległość, hałas i ilość hiszpańskich bluzgów ciężko szło zrozumieć o co się rozchodzi. Saper podbiegła więc, skoro i tak czas tak ich naglił.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 05-04-2018 o 09:29.
Zombianna jest offline  
Stary 05-04-2018, 10:02   #279
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- Jedynym rozsądnym powodem, by ujeżdżać byka, jest spotkanie z pielęgniarką - powiedział James Stafford, naciągając na głowę kapelusz, który o mało nie wyślizgnął mu się w przepaść. Grey 39 wisiał właśnie przypięty pasami do “sufitu” i beztrosko dyndał nogami, taksując opanowanym spojrzeniem wnętrze lądownika.
Na trzy miejsca przy ścianie po stronie Stafforda, dwa były zajęte. Najbliżej jednego rogu znajdował się nie kto inny jak właśnie on. Kiedy kowboj spojrzał w bok, na środkowym miejscu zobaczył ciemnowłosą, zgrabną strzelec wyborową. James nie mógł narzekać na złe sąsiedztwo. Ostatnie miejsce było aktualnie puste po nieszczęśniku, który wypadł z kapsuły.
- Hej, żyjesz? Mocno przywaliłaś - Stafford odezwał się ponownie, przyglądając się z oszczędną troską pannie Nyoka.
Krew spływająca po skroni Zoe i powoli kapiąca na “podłogę” mogła sugerować, że na pewno w coś przywaliła.
- Żyję jestem przytomna i mam wszystkie kończyny. Więcej na razie nie mogę oczekiwać - mruknęła nie zwracając uwagi na ciepło rozchodzące się pod jej włosami. Musiała w coś zdrowo przygrzmocić, na szczęście nie na tyle by nie orientowała się w sytuacji, a ta… no cóż, nie należała do najlepszych.
-No to teraz cowboyu możesz się popisać.. - urwała by rozejrzeć się dookoła i zorientować w sytuacji. Oszacowała ich szansę przeżycia i najbezpieczniejszą drogę po czym zwróciła się do Stafforda - Dołem?

Grey 39 powiódł wzrokiem na wspomniane przez Zoe wyjście i zadumał się na moment.
- Lubisz wyzwania. Podoba mi się - zagaił z uśmieszkiem James, po czym skinął zgodnie głową.
- Moglibyśmy spróbować wspiąć się razem. Powinniśmy się zmieścić - dodał, wracając spojrzeniem na lico towarzyszki.
- Masz jakieś zabawki w swoim pancerzu, które mogłyby ci w tym pomóc? Ja mam skoczne buty, ale nie wiem, na ile się tutaj przydadzą - zapytał jeszcze.
- Nic co przydałoby się w tej chwili - mruknęła po kilku sekundach zastanowienia, wzrokiem wciąż starając się objąć całe pomieszczenie. Chciała przewidzieć wszelkie ewentualności, szczególnie takie, które mogłyby potem skutkować ich śmiercią lub poważniejszymi uszkodzeniami ciała.
- Dobra.. nie ma czasu, bo zniosło nas z jakiś kilometr, to dodatkowe pół godziny marszu z takim osprzętem i w takich warunkach.- przeliczała coś w głowie, po czym przytaknęła do własnych myśli i zerknęła na towarzysza niedoli. -Cowboye przodem, tak to było?

- Kowboj bierze krok w tył tylko przed skokiem w przód - odparł James, uginając lekko rondo kapelusza w stronę kobiety. Następnie łapiąc się wystających elementów kabiny, odpiął pasy swojego fotela. Jednocześnie zakołysał się i zawisł na rękach. Ciężar Parcha znajdował się teraz bezpośrednio nad skazańcem znajdującym się na przeciwległej ścianie. W przypadku jego upadku ktoś będzie miał bliskie spotkanie ze “skocznymi butami” Greya 39.
- Jak na placu zabaw - zaśmiał się cicho Stafford, totalnie ignorując przepaść, nad którą się znajdowali oraz wdzierający się do środka kapsuły gaz.
- Nie zapomnij o sprzęcie - dodał Parch, przesuwając się po ścianie w stronę swojego plecaka z wyposażeniem.
- Mhm- było jedynym dźwiękiem, które padło od strony panny Nyoki, nim nie poszła w ślad za Staffordem. Odpięła się z pasów i zawisła w powietrzu by ostatecznie powoli ześlizgnąć się w dół, tak by nie zostawić nikomu odcisku swojego buta na twarzy. Krew spłynęła w dół jej policzka i podrażniała skórę. Zoe starałą się to jednak ignorować, bo to nie był moment na zabawę w opatrywanie, gaz może zabić ich w kilka chwil, albo i szybciej. Dlatego nie zwlekając dłużej ostrożnie przesunęła się do swojego szpeju.
- Masz w tym plecaku coś, co się nam przyda?- zapytała jeszcze by mieć ogląd na to w jak bardzo czarnej dupie byli.
- Nic, co przydałoby się w tej chwili - James zacytował Zoe, jak małpa po gałęziach przesuwając się przed nią w stronę przytwierdzonego ekwipunku.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 05-04-2018, 10:05   #280
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Powitanie powierzchni planety docelowej wyszło im twardo i boleśnie. Dobry początek, nie ma co.
- Co za syf - Grey 35 skrzywił się, wyjmując stimpaka i robiąc to, co powinno się zrobić na samym początku. Wbił igłę w udo, pustą strzykawkę wyrzucił bez żalu. Spełniła zadanie, on potrzebował rąk: obu i wolnych.
Potrząsając głową rozejrzał się po środku kapsuły, aż wzrok mu uciekł ku górze. Dół wyglądał na zajęty, została druga droga ewakuacji.
- Żyjesz? - zagadał do kobiety wpiętej w uprząż bezpieczeństwa po jego prawej stronie. Nie ogarniał jak się nazywała, jakoś zapomniał sprawdzić w HUD przed wylotem. W zbrojowni też jej nie widział.
- Robimy wypad - wypiął się z pasów, pobalansował moment aż stanął w miarę pewnie na nogach. Ściągnął też plecak, rzucając go sobie pod nogi.
- Nie ma się co przepychać, starczy dla wszystkich - uśmiechnął się, pochylając plecy. Splótł dłonie w kołyskę, patrząc wpierw na improwizowaną stopkę z dłoni, a potem na dziurę w suficie - Człowiek, plecak, człowiek, plecak i ogarniemy. Ktoś reflektuje na ochotnika?

Towarzyszka Grey 35 podobnie nie pierdoliła się w tańcu. Okazało się, że była najcięższa z ostałych Parchów, więc jej wkład w osuwanie się kapsuły nie był mały. Trzeba było wypierdalać w podskokach i nie było, że "boli". Poważnie obtłuczona wszelakim gównem, co zaczęło fruwać podczas zejścia musiała zacisnąć zęby i odpiąć się z fotela. Bez swojego szpeju zabawa zakończyłaby się tak samo, jak osunięcie się w amoniak. Ruszyła więc do swojego plecaka odpinając w drodze oporządzenia taktyczne. Rzuciła je na ziemię i w kolejności na tym wylądowała pawęż, plecak i giwera splatając wszystko ze sobą. Spięła się linką do swojego shotguna i tak oto jej szpej mógł dyndać swobodnie, gdy wybijała się z boosta Grey 35.

Widząc, że otwór który obecnie był dachem był nadal przez nikogo nie zajęty szybko znalazł się ochotnik który spróbował wydostać się z tej chyba czącej windy bez lin. Grey 35 widział jak Grey 32 przypina i przypina te swoje linki i wydawało się trwać to wieki. Normalnie całe sekundy. Jeden ze skazańców zdołał wydostać się już z trudem przeciskając się przez wąski otwór. Grey 33 już znikła z dolnego otworu gdy udało jej się podciągnąć przez niego a potem używać czego się dało i w skale i w pokancerowanej, wciąż rozgrzanej powierzchni kapsuły by przebrnąć w tym zmrożonym gazie każdy, kolejny kawałek. W tym desperackim wyścigu o przetrwanie Grey 35 wyraźnie miał większe trudności. Pierwsza towarzyszka zostawiła go w tyle i zdołał go dogonić kolejny skazaniec który wybrał też dolną drogę ewakuacji. W tym czasie Grey 32 zdołała przypiąć co trzeba i podskoczyć z pomocą blondyna do otworu w obecnym suficie. Była na tyle sprawna, że przeciśnięcie się przez ten otwór poszło jej bez większych trudności. Potem musiała wciągnąć swoje zabawki by nie blokować wyjścia. Grey 35 czuł, że sekundy przeciekają mu przez palce widząc jak z topniejącą grupką skazańców jest uwięziony w coraz bardziej trzeszczącej kapsule. Wydawała się kawałek, po kawałku obsuwać w czeluść pełną zmrożonego gazu. Inni skazańcy też to czuli. Dwaj rzucili się bez pardonu w ślad za poprzednikami by spróbować szczęścia. Nie udało im się. Ich krzyk dobiegł do blondyna gdy jeden spadł razem z kawałkiem czegoś co jednak nie było tak pewne w uchwycie jak mu się wydawało. Drugiemu udało się wspiąć na rozgrzaną kapsułę co widzieli z zewnątrz ci którym udało się już z niej wydostać. Ale gdy kapsuła zadrgała stracił równowagę i ześlizgnął się z niej znikając w zagazowanej ciemności. Grey 35 był ostatnim Parchem któremu udało się wydostać z lądownika. Podskoczył jednym ruchem i drugim udało mu się przecisnąć przez wąską szczelinę. Kolejny już wykonywał gdy kapsuła zaczynała obsuwać się w mroczną czeluść. Razem z jego plecakiem i zapasami. Został tylko w pancerzu i ze swoją bronią.

Łącznie pierwszy etap lądowania przetrwała szóstka Parchów z grupy Grey 300. Dalej byli jednak uwięzieni na wąskiej półce w szczelinie wypełnionej trującymi wyziewami o mrożącej temperaturze. Wszyscy poza Grey 32 kasłali i dusili się tymi śmierdzącymi oparami. Do tego dłonie i ciała zaczynały się trząść z zimna i tracić czucie. A musieli się wydostać jeszcze na powierzchnię gdyż tutaj żaden z nich nie mógł wytrzymać dłużej niż kilka minut.

Sanders patrzył ponuro na spadającą kapsułę i plecak w środku. Tyle, jeżeli chodzi o dodatki socjalne. Skupił się na pozytywnej stronie. Wciąż żył, tylko zaczynało go dusić i drętwiały mu ręce. Zdecydowanie wylądowali w niezdrowej, nieprzyjaznej strefie. Chciało mu się rzucać mięsem, ale to marnowałoby tlen i czas. Ograniczył się do krótkiej przerwy na zamknięcie powiek.
Ile minęło? Trzy minuty od lądowania?
- To już wiemy dlaczego poprzednie fale kolorowych zaliczyły ponad 93% śmiertelności. - kaszlnął i splunął żeby przeczyścić gardło - Do dupy ten kurort, nie będę go polecał znajomym - kaszlnął drugi raz, zmieniając punkt uwagi na ścianę ponad głową. Znalazł też drugi pozytyw - bez szpeju był lżejszy. Na tyle na ile dał radę, wybił się z półki, łapiąc mocno kamienne wybrzuszenia nad głową. Droga w dół odpadała, mus było leźć do góry.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172