Partridge
Pudding zaprzątnął całą Twoją styraną życiem psychikę. Krasnoludy raczej wolały mięso i napoje o mocnej zimnej konstystencji, która powodowała zamroczenie, więc nie było nawet sensu prosić ich o ukręcenie tego szlachetnego deseru ku uciesze Twojego gustu. I tak pewnie dodali by do niego masy spirytusu, a jakoś miałeś dość promili w swoim organizmie na kolejne trzy miesiące. Zabrałeś się za podnoszenie Zbysia. Co jak co, czułeś na karku oddech, ba, powiew śmierci, jednakże dobry z Ciebie chop, więc zostawić nieprzytomnego na pewną śmierć nie szło w parze z Twoim charakterem. Poza tym taki mag mógł się do czegoś przydać. Każdy zawsze pierwszy atakował magów, bo byli bardziej podatni na wykrwawianie się, a dzięki temu Ty mógłbyś wcześniej zająć bezpieczną pozycję umożliwiającą (nie)skuteczny obszczał z łuku i zapewniającą bezpieczną ucieczkę z pola walki. Po prostu, mag dawał pewność, że wróg nie zechce w pierwszej kolejności zasilić Twoim ciałem jakiegoś cmentarzu lub płytkiego grobu.
Nie widzisz nazbyt dobrze nagości Lucyny, ale masz nieodparte wrażenie, że coś tu nie gra. Znasz życie, a ono zna dobre dowcipy, chociaż często bolesne i kończące się nienaturalną śmiercią. Pewnie ma włochatą klatę, a owłosienie na nogach z łatwością mogłoby ścierać ser. Pomijasz zupełnie fakt, że ta naturystka zapomniała się ubrać, ale przecież to elf. Jeśli jakimś cudem stąd uciekniecie na powierzchnię, zapewne zrobi sobie strój z liści, mchu i dziczych bobków. Bo jakżeby inaczej miało być?
I nagle chlupnęło Ci w mordę. Wcześniej coś szczęknęło, potem chrupnęło i na końcu bulgotnęło. A na końcu te ciepło na twarzy i zapach krwi. O kurwa, dostałeś!? Złapałeś się za serce i zatoczyłeś na boki. Zawsze, gdy się dostawało, łapało się za serce, to normalne. Tylko zaraz...nic Cię nie boli, a powinno. Nie czujesz też czegoś metalowego lub drewnianego, co mogłoby przebić Twoje cherlawe ciało.
Zatem co?
Przeciągnąłeś dłońmi po twarzy i zebrałeś w nich kawałki czegoś miękkiego, posoki i twarde elementy. Hmmm. Spojrzałeś przed siebie i zobaczyłeś ledwo dwa ciała leżące obok siebie. Przykucnąłeś i zacząłeś macać. Pierwszy to był Zbysiu, poczułeś po...eh, macanie po omacku tak się właśnie kończy. Dobrze, że nikt nie widzi, bo by powiedzieli, że jesteś gejem, a Ty serio lubisz babki. Pomimo że one nie lubią Ciebie, ale to się jeszcze zmieni, gdy w końcu zaczniesz chodzić na siłownię, jeździć sportowym dyliżansem i pić markowe alkohole, a nie wodę z kałuży o smaku błota. Drugie ciało. Tak, to Lucyna i potwierdziły się Twoje teorie, że ma włochatą klatę. Nie ma głowy. Aaaaa, czyli to mózg, krew i kawałki elfki na Twoim licu.
Chętnie byś zwymiotował, ale to nie koniec przygód.
- Oooo, elfiiiggg - usłyszałeś dość skrzekliwy głos. -
Będzie jedzone miękkie mięsko, tylko jak widzę, trza będzie najpierw wyparzyć żywcem we wrzątku, bo bród, smród i ubóstwo.
Przerażony spojrzałeś w kierunku, z którego dochodziła ta bardzo nieuprzejma mowa nienawiści międzygatunkowo-kulinarnej. Przymrużyłeś oczy i w feerii pomroczności i pół-niewidomości zobaczyłeś grubaśnego, na oko mierzącego 150 cm wzrostu demona z krótkimi skrzydełkami. Uzbrojony w kuszę. Ah, to dlatego głowa Lucyny zamieniła się w konfetti - demony robiły dość toporną broń, której efekty nigdy nie kończyły się zranieniem, lecz natychmiastowym prosektorium. Przełknąłeś ślinę.
- No, dobra, elfig, nie stawiaj oporu, dej się szybko jebnąć i jadziemy na obiad, hue hue hueeee - demonik odłożył kuszę, dobył sierpa i
zaczął człapać w Twoim kierunku.
Poczułeś tylko jeszcze jak Zbysiu się lekko trzącha. No tak, wszyscy spokojnie śpią lub nie żyją, a Partridge wszystko załatwi. Bogdan przyniósł Ci w ząbkach nóż bojowy typu finka. I... nie! Nie uciekł, lecz stanął dzielnie obok Ciebie, aby...
...eh, ten mały gnój zajada mózg Lucyny. Kolega.